WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Vivian & Syd, luty 2023

ODPOWIEDZ
We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Niekończący się ciąg wprowadzek i wyprowadzek - czyli to, co pracownicy agencji nieruchomości zwykli nazywać po prostu rotacją lokatorów - już dawno powinno było Sydowi Shaule spowszednieć, wpisując się w regularność jego życiowego rytmu obok kwartalnych ocen pracowniczych, wizyt lekarskich i kontroli kominiarskich (każdej zimy, i następującej po niej wiosny). Odkąd Orion od niego odszedł wyprowadził się na dobre, mieszkalny skład sto trzydziestki jedynki zmieniał się niemal bezustannie, obfitując w przelotne znajomości, wszelakie negocjacje ("A można tu wbić gwóźdź?", "A dałoby radę obniżyć czynsz o trzydzieści dolarów?", "Jesteś pewien, że nie zaakceptujesz jednak pieska? N-no, jest bardzo malutki!"), przedwczesne wypowiedzenia, i płonne obietnice z gatunku: Może i się wyprowadzam, ale na pewno zostaniemy w kontakcie!
Blondyn wiedział, że - o ile chciał skutecznie osiągnąć poczucia rozczarowania i krótkiego, ale bolesnego ścisku serca za każdym razem, gdy drzwi zamykały się za kimś po raz ostatni - rozsądnym byłoby nigdy się nie przywiązywać przyzwyczajać (do wnoszonych przez każdego kolejnego mieszkańca, nawyków i rytuałów, drobnych przywar i manier, które czyniły ich sobą). Czasem mu się udawało.
  • A czasem nie za bardzo.
Gdyby zresztą miał w zakresie tej decyzji większe pole do popisu, listonosz pewnie pozrywałby wszystkie rozwieszane przez siebie w Chinatown ogłoszenia za jednym zamachem, i w całości oddał się życiu w pojedynkę ("pojedynkę" dzieloną z tuzinem kocich przybłęd i sporadycznymi wizytatorami w postaci żyjących zwykle na dachu gołębi). Problem leżał jednakże w tym, że - o ile chciał uniknąć zadłużenia, eksmisji, i bezpowrotnej utraty mieszkania - Shaule zwyczajnie nie mógł pozwolić żadnemu z czterech (oprócz jego własnego) pokoi stać odłogiem przez dłużej niż jeden-, góra dwa miesiące. Gdy pięć lat temu okres sydowej samotności w mieszkaniu rozciągnął się niemal do półrocza, oszczędności chłopaka stopniały tak dramatycznie, że niebezpiecznie zbliżył się do wyboru pomiędzy opłacaniem rehabilitacji taty, utrzymywaniem mieszkańców rozstawionych na dachu wolier, a prądem oraz jedzeniem. Od tamtej pory, przy każdej kolejnej zmianie lokatorów, wolał więc wykazywać się refleksem, i wakaty w mieszkaniu zapełniać jak najprędzej się dało. 

Wyprowadzka Rose, z którą - wydawało mu się - całkiem się zaprzyjaźnił, i wszystkie inne wydarzenia, jakie zbiegły się z nią w czasie, zakłóciły jednak dwudziestopięciolatkowi ten stabilny, i odpowiedzialny schemat zarządzania dostępną mu przestrzenią. W ramach dziwnego auto-sabotażu, ogłoszenia o pokojach na wynajem rozwieszał z nieco mniejszym entuzjazmem, a na wiadomości od zainteresowanych czasem zwyczajnie nie odpowiadał. Przed innymi tłumaczył się brakiem czasu albo zasięgu. Przed sobą - przyznawał, że coraz mniej zależało mu tak na mieszkaniu, jak i na samym sobie. Czasem myślał nawet, że może byłoby prościej, gdyby musiał wynieść się stąd na bruk - razem z gromadą gołębi i zbieraniną kotów. Prościej byłoby mu wtedy wyzbyć się resztek żyjącej w nim nadziei.
Ale potem poznał Laurę. I przyszła do niego Noah. I na gałęziach w Danny Woo Community Garden pojawiły się pierwsze pąki i nieśmiała zieleń listowia. A na jego progu - Orion Hayward, i wszystkie obietnice, jakie brunet zwykł składać mu zupełnie niesłownie bezsłownie.
Koniec końców Syd wziął się w garść na tyle, żeby odpowiedzieć na kilka e-maili od interesantów, i odbyć z nimi kilka krępujących, ale w sumie dość bezproblemowych wstępnych rozmów. W ich wyniku, pokój oznaczony czwórką, i ten, na którym mieściła się mosiężna dwójeczka, zyskały nowych mieszkańców. Wolna stała jeszcze tylko trójka - z pozasłanianymi zasłonami, i miarowymi podszeptami mieszkających w niej duchów.

Był późny, środowy wieczór w końcu lutego; pora, o jakiej Syd przebywał zwykle w mieszkaniu zupełnie sam (oczywiście nie licząc towarzyszących mu czworonogów), pojąc się nieskutecznie uspokajającą herbatką, i szykując do pobudki przed świtem - w drodze na poranną zmianę. Dziś jednak ani myślał o wczesnym wpełzaniu pod kołdrę.
Zamiast - jak zwykle - zaszyć się u siebie, blondyn kręcił się po sąsiednim pomieszczeniu -
  • pokoju, który teraz starał się wysprzątać ze wspomnień o Rutherford, i jednocześnie przyszykować na powrót dawnego lokatora.
Zaczął od okien, jakie teraz pyszniły się czystością i błyskiem, i dywanu - wytrzepanego parę godzin wcześniej na wewnętrznym podwórku kamienicy. Teraz pora była na wmontowaną w ścianę szafę, i wszystkie jej zakurzone wnęki, sumiennie przez Syda wymiatane puchatą szczoteczką na długim, chudziutkim pałąku. Stał na stołku, a w dodatku na palcach - mimo wysokiego wzrostu niezdolny, by wemknąć we wszystkie zakamarki mebla bez wysiłku - i wyprężał się ryzykownie, balansując w coraz to głębszych wychyleniach ciała. Zahaczył o coś końcówką szczotki (w ich własnym dialekcie nazywanej przezeń, i przez Oriona, po prostu "kurzajką"), i ciekawsko podążył w tamtą stronę także dłonią - muskając palcami skryte w półmroku pudełeczko, z którego istnienia nie mógł wcześniej zdawać sobie sprawy. Prawie je pochwycił, ale chybił o milimetr. Przeklął (wyłącznie w myślach), i spróbował jeszcze raz, tym razem kompletnie tracąc równowagę -

- Ouch.

Upadek Syda nie był może zatrważająco niebezpieczny, ale z pewnością spektakularny, wzmocniony o huk przewracającego się zydelka, i łoskot opadających na posadzkę plastikowych kasetek z płytami CD, z których kilka otworzyło się, pozwalając srebrzystym krążkom rozsypać się po podłodze, a jedna - kantem - trafiła Shaule'a w skroń.
Pewnie zauważyłby, że krwawi z powstałego w tym miejscu rozcięcia, gdyby nie skupienie na tępym bólu nadgarstka. Miał wrażenie, że nie może podnieść ręki.
(I może rozsądnie byłoby zawołać pomoc...
Tylko... No, właśnie.
Syd przecież nie mówił.)

autor

harper (on/ona/oni)

Obudźcie mnie kiedy to się skończy
Awatar użytkownika
29
170

asystentka

Covington Constructions

sunset hill

Post

Stała na klatce schodowej czołem oparta o drzwi do mieszkania. Pozornie znalazła punkt zaczepienia, żeby ustać w pionie w chwili, kiedy przez głowę przemknęła myśl, że być może ucieczka z Nowego Jorku nie była dobrym pomysłem. Poczucie winy u ofiar oraz irracjonalne bezpieczeństwo, które czuła u boku oprawców, chwilami ciągnęło ją do starego okropnego życia. Do tego co było znane i oczywiste. Do czegoś, o co nie musiała walczyć, jak przez ostatnie trzy lata.
Chwilami miała wrażenie, że życie w Seattle – niby na wolności – bywało trudniejsze od tego, co musiała znosić w NY. Tam miała ustalony plan, ludzi mówiących jej co powinna a czego nie należało robić.
Tu – odpowiadała sama za siebie.
Była odpowiedzialna za wykonywaną pracę, za w czas opłacone rachunki, legalny (bo opłacony) przejazd komunikacją miejską, zakupy, własne oszczędności, relacje z innymi (wypełnione głównie kłamstwami na swój temat), przejścia przez pasy na zielonym i podatki, których brak zapłaty oznaczał karę, zaś ta - w jej mniemaniu - byłaby gorsza od dostania z pięści w szczękę.
To całe nowe życie na zachodnim wybrzeżu było nowe i przerażające. Nie w takich warunkach się wychowała i to – o ironio – ją przytłaczało.
Wolałaby już, żeby po wejściu do mieszkania współlokator przywalił jej w nos, w ramach codziennego wyładowania się, zamiast milczał będąc zarazem bezproblemowym właścicielem tanich acz wystarczających czterech ścian.
Czy było warto?; zapytała samą siebie parę sekund przed tym zanim oderwała czoło od płaskiej powierzchni i wreszcie po wzięciu głębokiego wdechu, weszła do mieszkania.
Życie ze współlokatorami było trudne. Do tej pory mieszkała w kawalerce i nie musiała przejmować się niuansami lub czyimiś nawykami. Była pewna, że zna się na ludziach, ale głównie w kwestii pragnień i potrzeb. Niekoniecznie to równało się temu, jak powinna funkcjonować w nowym nadal niezbadanym ekosystemie.
Niecałe dwa tygodnie temu wprowadziła się do Shaule. Już na samym początku wiedziała, że nie miała do czynienia z typową osobą. Nawet z typowym niemym osobnikiem, bo i takich widywała w swoim poprzednim życiu. On zachowywał się inaczej, ale to mógł być tylko zły osąd na podstawie pierwszej rozmowy o mieszkanie i góra dwóch przelotnych spotkań w kuchni. Przez resztę czasu Vivian była poza domem (głównie z powodu pracy i niespodziewanych nadgodzin, które jej narzucono w ramach nagrody za wykrycie zdrajcy przesyłającego firmowe projekty konkurencji) albo pracowała w swoim pokoju nikomu nie zaburzając przestrzeni swą osobą.
Teraz również tak było. Nie zawołała – To ja! – tuż po wejściu do mieszkania, nie szukała reszty mieszkańców, żeby z nimi porozmawiać ani nie zostawiła za sobą butów w korytarzu. Tę piękną i drogą parę obcasów zgrabnie pochwyciła w dłoń i cicho przeszła do pokoju. Równie dobrze każdy mógłby uznać, że jej tam nie było i przez ułamek sekundy miała ochotę udawać głuchą na huk dobiegający z innego pomieszczenia. Uznała, że nie będzie się wtrącać, ale cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał jej co innego.
W krótkich shortach i t-shircie do spania wysunęła się spod kołdry jednocześnie odkładając książkę o jakże dumnym tytule „Jak przetrwać i odnieść sukces w biznesie”.
Bosymi stopami przemierzyła dystans dzielący ją.. cóż, pokoi było tak wiele, że tak naprawdę strzelała, w którym mogło dojść do małej katastrofy. Trochę na podstawie swej wiedzy na temat lokatorów mieszkania i trochę na słuch, który jeszcze miała dobry.
- Czy wszystko w porządku? – zapytała uprzednio pukając w drzwi i szybko pojęła, jak głupio to brzmiało. Skoro z założenia miała do czynienia z Sydem to nie uzyska słownej odpowiedzi, o czym przekonała się na rozmowie wstępnej o ten jakże skromny pokój. – Syd, chcesz czy nie, ale wchodzę. Jeżeli jakimś cudem jestem goły to wciągnij spodnie. – Kto wie? Może Shaule miał gościa i właśnie testowali nowe pozycje? Tego o właścicielu mieszkania jeszcze nie mogła wiedzieć, dlatego wolała uprzedzić fakty zanim zdecydowała się chwycić za klamkę.
Ujrzała widok mniej erotyczny niż sądziła. Szybka ocena sytuacji (poprzez pozycję ciało-podłoga oraz minę chłopaka) kazała jej zmniejszyć dystans między sobą a powalonym na deski poszkodowanym. Uklęknęła na jednym kolanie i odruchowo wyciągnęła dłonie ku ranie na głowie, ale w połowie drogi się powstrzymała.
Syd był nietypowy, dlatego wstrzymała wodze hamując naturalne odruchy.
Mogłaby zapytać, co się stało, ale to wymagałoby całego opisu sytuacji. Musiała więc dostosować swe zachowanie pod osobę, z którą miała do czynienia, na czym doskonale się znała. Głównie rozchodziło się o punkt erotyczny, ale w rzeczywistości nie każdy facet przychodzący do klubu ze striptizem chciał pomacać, gwizdać lub zapłacić za seks (co było dodatkowym nielegalnym sposobem na zarobek zarządzany przez menagera).
- Czy coś cię boli? – Wystarczyło kiwnąć głową na tak lub nie. – Pokaż gdzie. – Głowę zauważyła od razu, ale być może było coś jeszcze, czego nie dostrzegała a co wymagało szybszej interwencji albo nawet wezwania karetki. - W skali od jednego do pięciu - jak bardzo? - Skoro jedna ręka go bolała to drugą mógł pokazać poziom bólu, który o dziwo wzbudził w Vivian nadmiar troski. Czułość z jaką nauczyła się traktować nowe młode dziewczyny zbyt przerażone wizją podporządkowania się brutalnym gachom. Ona je uspokajała. Pokazywała co i jak, a także przykładała zajmowała się zadanymi przez innych ranami. Robiła to wszystko by stłumić własne poczucie winy, lecz - nie tym razem.

syd shaule

autor

Sechmet

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Jeszcze nie tak dawno temu Syd Shaule - w całej tej swojej życiowej niewinności - nie byłby w stanie odnieść się do któregokolwiek z gryzących Vivian dylematów.
W ciągu ostatniego półrocza, jednakże, nie tylko w szczękę dostał niejednokroć (raz faktycznie z pięści, ale jeszcze wcześniej: z podeszwy zabłoconego adidasa okalającej zapoconą, siedemnastoletnią stopę ulicznego wandala), ale też zdarzyło mu się kompletnie zapomnieć o paru terminach czekających na opłacenie rachunków.
Miał więc porównanie. I zgadzał się: to drugie - ordynarnie czytelne, wyboldowane złośliwie litery, fuzja czerni i czerwieni przypominająca mu (w, ze wstydem przyniesionym samemu sobie liście zatytułowanym jako PONAGLENIE), że nie podołał obowiązkom dorosłego człowieka i zawiódł tych, którzy chcieli widzieć w nim osobę odpowiedzialną za samą siebie - bolało o wiele dotkliwiej. Chociaż przecież nawet nie zostawiało siniaków (a co najwyżej pustkę na koncie - uszczuplonym o dodatkową sumkę zadośćuczynienia).

Inna sprawa, że odczucia Liberto i Shaule'a zdawały się wywodzić się ze zbieraniny zupełnie innych życiowych doświadczeń.
Ona - być może zwyczajnie uzależniona przyzwyczajona do nieustającej przemocy i traumy (jeśli nie bezpośrednio przez nią doświadczanej, to przynajmniej cudzych, których bywała świadkiem) - nie potrafiła odnaleźć się w normalności życia przeciętnego dwudziestokilkulatka, dla którego wyznacznikiem sukcesów miało być samodzielne mieszkanie, opłacanie czynszu i potencjalnych rat kredytowych, i wdawanie się w przelotne, przewidywalne relacje z innymi, podobnymi sobie nudziarzami.
On - tak bardzo pragnął udowodnić sobie, że potrafi żyć w sposób, jaki zapewne ucieszyłby jego ojca (i rozczarował matkę, ale o tym Syd wolał zbyt dużo nie myśleć - zwłaszcza zważając na sposób, w jaki ona sama prowadziła zakończyła życie), że każde najmniejsze potknięcie na drodze ku tej wizji wpędzało go w poczucie winy, gniew, i absolutne przerażenie.
Obydwoje - pod obietnicę bólu zdawali się podstawiać tak wiernie, jak pies dobrowolnie podkładający głowę pod ciężką dłoń brutalnego właściciela. Może było tak, że jeśli ktoś poznał Cierpienie zbyt wcześnie, i zbyt dobrze, w późniejszym życiu miał tęsknić do niego już zawsze?
Nawet wówczas, kiedy wszystko było w najlepszym porządku.

Trudno powiedzieć, czy to poczucie tego właśnie podobieństwa (czy raczej zwyczajna finansowa desperacja...) sprawiło, że Syd natychmiast przyznał Vivian upatrzony sobie przez nią pokój. Tak czy inaczej, jak do tej pory dziewczyna okazywała się być współlokatorem idealnym - przynajmniej jak na potrzeby Syda, który nigdy nie łaknął niekończących się towarzyskich spędów i wspólnego zabijania czasu z braku innego (lepszego?) towarzystwa. Brunetka niejednokroć wracała do domu, gdy Syd już spał, a budziła się dawno po jego wyjściu do pracy. Można więc było powiedzieć, że nie wchodzili sobie w drogę.
A już na pewno - nie do pokoju.
Teraz sytuacja była wyjątkowa, a zatem i Syd - stając oko w oko z Vivian w chwili, w której ta rozszczelniła drzwi, i stanęła w progu - nie poczuł względem jej wtargnięcia pretensji. Prawdę mówiąc czuł niewiele więcej oprócz bólu promieniującego nadgarstkiem wzwyż, i wilgoci krwi, małą, czerwoną łezką cieknącej mu policzkiem.
Pokiwał głową, i najpierw wystawił ku Liberto obolały przegub, a potem zdrową rękę, wystawiając trzy palce. Zawahał się jednak, i po chwili dodał czwarty - ale ugięty w kostce.
  • Trzy i pół.
    • Bardziej niż migrena, ale mniej niż złamane serce.
Był wdzięczny Vivian, że nie próbowała go dotykać i pocieszać na siłę, przesadnie opiekuńczym, patronizującym odruchem.
Nie wstał, ale - wlokąc za sobą kontuzjowaną rękę jak zwichnięte skrzydło, przesunął się na kolanach w stronę krawędzi łóżka, na którym - na wszelki wypadek - porzucił wcześniej swój notatniczek.
  • Myślę że mo e być zwichnię
Wyskrobał, zanim poddał się dla odpoczynku. Ku swojemu przestrachowi zaczynał rejestrować fakt, że uszkodził sobie lewą rękę. Tą, którą częściej - i sprawniej - się posługiwał. Łypnął na Vivian, i dodał głupio:
  • Przeprasz
      • am
Vivian Liberto

autor

harper (on/ona/oni)

Obudźcie mnie kiedy to się skończy
Awatar użytkownika
29
170

asystentka

Covington Constructions

sunset hill

Post

Przepraszam
Za co? Za odczuwalny ból? Za to, że przez ciąg zdarzeń wylądował na podłodze jednocześnie czymś niezidentyfikowanym (przez Vivian) dostając w głowę? Za swoje zachowanie? Za to, że nie mówił? Za niechęć do bliskości, którą obdarzyłaby go każda silnie empatyczna osoba? Czy za to, że nie mógł lub nie chciał napisać „Spadaj, poradzę sobie”?
Według Liberto nie istniał żaden powód do przeprosin. Do poczucia winy, którego niedorzeczność przypomniała jej, jak głupio zachowywała się kiedyś. Ile win i krzywd brała na siebie. Ile to razy przepraszała za coś, czego nie zrobiła; to było życie, którego nie chciała powtarzać. To było coś, czego nikomu nie życzyła, dlatego szybko pokiwała głową na boki.
- Nie przepraszaj. – Mogła powiedzieć więcej. Rzucić monologiem o tym, że nie powinno się przepraszać za nic lub czego głównym powodem było zastraszenie albo niska samoocena. Chciałaby o to zawalczyć. Pokazać chłopakowi, że istniała inna metoda, ale.. żadnej nie znała. Byłaby hipokrytką mówiąc to wszystko, bo przecież sama kiedyś postępowała podobnie.
Teraz już nie. Nabrała siły i nie przepraszała, ale w głębi duszy czuła ku temu silną potrzebę. Z ledwością się powstrzymywała codziennie czując jak puchnie jej język od gryzienia się w niego.
- Oprzyj się o łóżko i poczekaj. – Krótkie instrukcje i szybkie wstanie na nogi. Zawiesiła się tylko na chwilę uświadamiając sobie, że nie miała pojęcia, gdzie w mieszkaniu leżało coś na wzór apteczki. Na szczęście gdzieś w swoich czterech kartonach, których wciąż w całości nie rozpakowała (i nie kwapiła się do tego), miała najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedyś używała ich bardzo często. Teraz – na szczęście – już mniej, ale jej przezorność na coś się przydała.
Zostawiła Syda na góra trzy minuty. Odpowiednia segregacja pakowanych rzeczy i podpisanie pudeł ułatwiło sprawę na tyle, że sprawnie wróciła z plastikowym pudełeczkiem od zestawu kosmetyków, po którym nie było śladów. Zamiast nich były podstawowe leki, dwie gazy, bandaż i woda utleniona ze zbliżającą się datą przydatności. Waciki wzięła oddzielnie zgarniając je z parapetu, przy którym się malowała korzystając ze światła dziennego.
- Jeszcze przyniosę lód. – Odłożyła pudełko obok chłopaka i ku swemu zaskoczeniu nie znalazła lodu. Sama go nie robiła i najwyraźniej właściciel mieszkania także, ale znalazła woreczek z mrożonym czymś, co przypominało zmieloną papkę trawy albo herbatę. Tylko po co ją mrozić? Nie ważne.
- Przyłóż do nadgarstka. – Podała mrożonkę w zdrową dłoń Shaule. – Czy kręci ci się w głowie? – Pytanie kontrolne zanim sięgnęła po wacik i wodę utlenioną. Z pośpiechu zapomniała się i zbyt szybko wyrwała dłonie w kierunku poszkodowanego, który drgnął widząc jej śmiały ruch.
Opuściła ręce i ze spokojem oraz dozą łagodności starała się złapać drugie spojrzenie. Na marne.
Trzeba oczyścić ranę. Mogę? – Nie zrobi tego bez jego zgody, chociaż z drugiej strony, czy istniało inne wyjście? Syd mógłby zrobić wszystko sam, ale z jedną chorą ręką miał utrudnione zadanie.
Czekając na odpowiedź Liberto uważniej przyjrzała się ranie na głowie. Nie wyglądała na głęboką. Oczyszczenie i plaster powinny zdać test, ale większy problem mógł być z ręką. Skoro chłopak ruszał palcami to raczej nie była złamana a zwichnięcie nie zawsze wymagało nastawienia. W wielu przypadkach wystarczyło po prostu usztywnić i czekać aż się zagoi. Przynajmniej tak to widziała Vivian, która swą wiedzę opierała na praktycznym życiowo doświadczeniu.

syd shaule

autor

Sechmet

ODPOWIEDZ

Wróć do „131”