WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Orion siedział na jednej z dwóch, niewysokich, drewnianych beli ustawionych po przeciwnych stronach ogniska. Na długość spokojnie pomieściłaby ze cztery osoby (jeśli trochę zewrzeć szyk nastoletnich sylwetek) – tylko że nie było takiej potrzeby. April i tak siedziała teraz w towarzystwie Marge i Teddy'ego, i ani myślała, żeby to zmieniać.
Brunet czasami patrzył na nią przez przysłonkę chłoszczącego nocną ciemność ogniska. Czasami musiał odwrócić głowę, albo przymknąć oko – jeśli dym szczególnie zawiewał w jego kierunku.

Patrz, Syd; z lekkim pacnięciem blondyna w bark.
  • Dlaczego? Bo Orion pamiętał ten jeden z „którychś razów”, kiedy został z panem Shaule sam na sam – więc i poza zasięgiem (dziś) piętnastoletniego słuchu. Rozmawiali o różnych rzeczach. Zwykle o planach Oriego – tych teraźniejszych, i tych na przyszłość. Ale czasami rozmawiali też o przeszłości.
    Nie, nie – Ori nigdy nie miał w sobie tyle odwagi, żeby wypytywać o mamę Syda (choć czasami, jeśli rzuciło mu się w oko jakieś zdjęcie – przypominał sobie o pożerającej go ciekawości). Zresztą, pan Shaule temat swojej małżonki też zwykł obchodzić szerokim łukiem – z wyprzedzeniem, jeszcze zanim ten mógłby w ogóle pojawić się na horyzoncie rozmowy. Więc rozmawiali o Sydzie. O tym, jaki był kiedyś (przed tamtymi zdarzeniami). Grzeczny i cichy – w nowych sytuacjach. Rozgadany i uroczy – pośród znajomych twarzy. Lubił tosty. I bajki ze smokami.
Więc Ori od czasu do czasu nabierał w usta siwego powietrza, a potem jednym kaszlnięciem wypluwał je z siebie, jak smok (tak, jak czasami robił to z fajkami). Nie mógł mu przywrócić ani mamy, ani dzieciństwa. Ale może mógł sprawić, żeby chociaż dorosłość była odrobinę mniej przerażająca.

Tylko że – w przerwach, kiedy Meredith zagajała Syda o jakieś pierdoły – Ori i tak wracał spojrzeniem w kierunku April.
April była absolutnie śliczną dziewczyną. O włosach ciemniejszych niż te Orionowe. Zawsze kładły się łagodnymi, starannymi falami po obydwóch stronach śniadej, krąglutkiej twarzy. To jedna z tych lasek, które – w oczach licealnej społeczności – wynosiły chłopaków takich jak Hayward na piedestał „szczęściarzy”.
Musiałby być kretynem, żeby tak po prostu z niej zrezygnować. Każdy by mu to powiedział.
Ale potem wystarczyło mu spojrzeć w miejsce, w którym spotykały się rozchylone lekko kolana – jego i Syda. Poniżej krótkiej nogawki spodni. Nie wierzył, że tyle wystarczyło, żeby wybić serce z choreografii, której zaciekle uczyło się przez ostatnich szesnaście lat. Bez przerwy. Jezu Chryste.
Hm? A- jasne. Otworzę – mruknął, zastanawiając się, czy we własnym spojrzeniu nie zabrakło mu przypadkiem dyskrecji. Sprzedał sobie solidnego plaskacza w udo. – Masakra z tymi komarami.
Potem chrząknął – jeszcze zanim podał Meredith butelkę budweisera (otwartą kluczykami od campera Teddy’ego raczej dla popisu, niż z desperacji).
Ale to jedno piwko, to chyba na dobry początek, co? – Orion uniósł brew – bez ironii, za to w dość naiwnej (ale szczerej) wierze. Sprzedał Shaule'owi w bok zaczepnie pokrzepiającego kuksańca.
– Szkoda, że nikt nie wziął gitary – wtrącił Teddy, stawiając przed Orionem zgrzewkę piwa w puszkach (trochę jak dar przyniesiony ze sobą na zgodę – albo przynajmniej w imię zawieszenia broni). Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie.
A potrafisz grać? – Brunet, podniósłszy się do pionu, pociągnął za sobą Syda. Nie, nie obsłużył go tak, jak zrobił to z – prychnąłby – E d i t h .
– Nie.
No to całe szczęście, że nikt nie wziął gitary. – Zaśmiał się, przycupnięty przy piwie, podskubując palcami folię. Wyciągnął po puszce dla każdego z nich.
Dla siebie. Teddy’ego. I dla Syda, też.
Podobno Leo potrafił wyzerować taką w mniej niż cztery sekundy. What a fuckin’ legend he was. – Stanął niemal na baczność, obracając aluminiowy walczyk w dłoni.
– Myślicie, że w okolicy są niedźwiedzie? – zapytała Meredith, upijając pierwszego łyka.
– No jasne, że są – Teddy wzruszył ramionami.
– I macie pewność, że jesteśmy tutaj, um-… bezpieczni?
Weź, Edith. Syd na pewno by cię obronił. – Puścił jej oczko, a potem przewiesił ramię przez kark przyjaciela. – Come on, Syd, shotgun it like a champ. – Na wszelki wypadek zwarty i gotowy, żeby pokazać mu jak.
Ostatnio zmieniony 2023-02-10, 03:50 przez Orion Hayward, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

A właśnie, że wcale nie każdy -

powiedziałby Orionowi, że takiej dziewczyny jak April nie wolno mu sobie odpuścić.
Syd nie. I to nie dlatego, że Syd nie mówił (przecież zawsze, nawet po latach, znajdował - często mimo woli - różne metody, żeby coś Orionowi wyznać, nie używając do tego nie tylko mowy, ale czasem nawet i nie papieru i ołówka).
Jasne, starałby się go zapewnić, że to bardzo ważne, żeby Orion nie podejmował żadnych decyzji pochopnie, i żeby słuchał równocześnie głosu serca, jak i rozsądku - bo te najsprawniej kierują naszymi ruchami gdy da się im wejść w dialog, a nie gdy jedno się knebluje, a drugie puszcza na mównicę wolno i bez ograniczeń. Próbowałby zwrócić się do niego tak, jak powinni to robić p r z. y j a c i e l e. Uwzględniając interes Haywarda (inaczej, niż interes Haywarda uwzględniała, na przykład, seria nawiedzających ostatnio piętnastolatka snów, z których budził się zziajany, z policzkami tak czerwonymi, że w pościeli w awionetki wypalić mogłyby elipsowate dziury, i wilgotny; przy niektórych okazjach nie tylko od potu), i jego potrzeby, i to, że - niestety - to, co najlepsze jest dla kogoś, nie zawsze najlepsze jest dla nas. Syd dopiero się o tym uczył (zastanawiał się czasem, czy to dlatego jego mama odeszła się zabiła - bo myślała, że tak będzie lepiej dla innych? albo, że dla niej? nie zgadzał się; w jego opinii to rozwiązanie było beznadziejne dla nich wszystkich - to jest: mamy, i taty, i Syda - i niesprawiedliwe, i głupie). I strasznie go też te zasady wkurzały.
Bo gdyby blondyn miał powiedzieć Orionowi co myślał naprawdę (teraz, ale też wcześniej - w namiocie, i w samochodzie, w drodze na biwak, i w domu, i na każdej szkolnej przerwie, i przez większość lekcji), i - od paru tygodni, zupełnie świadomie, to potrząsnąłby nim, chłodne od emocji szponki palców zamknąwszy na jego ramionach, i powtarzałby:
  • - Jestem tutaj. Orion, to ja. Ja. I jestem tutaj!
Tak długo, aż Orion zacząłby go kochać.

- Jak wypiję więcej niż jedno... - Spróbował zażartować, bardzo powoli i cicho, jak zwykle gdy otaczało go więcej, niż jedna, dwie osoby - To początek może będzie dobry, ale koniec na pewno nie.
Potem zrobiło mu się dziwnie, bo Meredith roześmiała się serdecznie, odchylając głowę, i nawijając na palec rudy - w tym świetle: ceglano-złoty - kosmyk włosów.
Podobno uważała go za zabawnego, i słodkiego, a on zupełnie nie wiedział, co miałby z tym faktem zrobić. Poza tym za każdym razem, kiedy usiłował zastanowić się nad własną opinią na temat dziewczyny, w jego głowie natychmiast wykwitały słowa przyjaciela. Tamte. Wulgarne i brzydkie, i przerażające w swojej dosłowności - o tym, co podobno Meredith robiła już ustami. Komu? Czy to możliwe, że Orionowi!? I co, jeśli chciałaby to samo zrobić Sydowi!? Jezu - Chryste. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że to chyba musi być okropnie niewygodne, i może też boleć? Próbował kiedyś zrozumieć, jak to się robi, zapuszczając się w zarośla jakiegoś filmu pornograficznego - jednego z tych, które nadawali po dwudziestej czwartej trzydzieści na kanałach rozrywkowych - i jedyny wniosek, jaki stamtąd wyniósł, był taki, że łatwo było się zakrztusić. Albo zadławić.
Syd nie lubił się dławić. Ani krztusić. Nie rozumiał więc, czemu miałby coś takiego zrobić komukolwiek innemu.
Ale też nie wiedział, w jakie tarapaty teraz się pakuje.

- I'm not sure... - Podrapał się w kark, oglądając podany mu blaszany kształt, chłodny i gładki pod naciskiem palców. No, bez przesady - Syd wiedział jak wygląda, i jak smakuje (tak mniej więcej) piwo. Nie był tylko pewien, czy... Zerknął na Oriona. Na sposób, w jaki ten patrzył na niego - Yeah, okay. Okay. You know what? You don't have to s- show me. Like, anything.
Dziurkę przy denku wydziobał ostrzem scyzoryka - tego samego, którym Teddy przed chwilą pomagał Marge nacinać kiełbaski (kto wie, może April wyobrażała sobie w tym czasie mnogość sposobów, na jakie mogłaby poddać Oriona wyrachowanym, i dość przerażającym, torturom), i zatkał kciukiem aż do chwili, w której zbliżył powstały wylot do warg. Ktoś go chyba dopingował. (Wiedział tyle, że nie była to Meredith; i chyba także nie Orion?).

Pierwszy i drugi łyk były spoko, trzeci też całkiem-całkiem, ale czwarty już nie. Z piątym Syd poczuł że zupełnie traci kontrolę nad rytmem, z którym wlewa się w niego gorzkawy, spieniony płyn. Żadna tam ambrozja - rzeczy działy się tak szybko, że Shaule nawet nie rejestrował, jaki to-to ma w ogóle smak. Łzy napłynęły mu do oczu, więc zacisnął powieki i przysiągł sobie, że się nie porzyga, ani nie pozwoli, żeby piwo wyleciało mu przez nos.
A potem - już prawie u mety - zachłysnął się, rozkaszlał, i zgiął nad ogniskiem w pół. Jeśli Orion chciał poklepać go po plecach, to Syd rozmachał się dłońmi na honorowe nie! Teddy chyba się śmiał, bo Teddy bywał dupkiem, ale Edith, na szczęście, nie. Przyniosła mu za to szorstkawą, ligninową serwetkę - jedną z tych, w które chętnie wyciera się palce, ale nie nos.
Syd zziajał się w walce o oddech, i dopiero po ładnej chwili wyprostował, ocierając kąciki oczu, i kąciki warg. Czuł wlepiany w niego przez współ-obozowiczów wzrok, i myśl, że jest tylko jedna droga, jaką może uratować teraz swój piętnastoletni honor.
Beknął w rękaw bluzy (bardzo cicho, chociaż bardzo mocno - aż go zakłuło w dołku), a potem wskazał na nieodpakowany sześciopak.
- Give me one more!

Parę piw w przód, i parę bardzo chwiejnych ruchów raz w jeden, raz w drugi bok, Syd Shaule leżał u stóp Meredith zwinięty w kłębek, nakrywając dłońmi uszy, i podwijając kolana pod pierś. Czuł się - wbrew pozorom - fenomenalnie. Trochę niedojedzony, i obąblony odurzającym płynem jak niewytępiony w porę kleszcz, ale to nic. Nagle miał o wiele więcej pewności siebie, i o wiele mniejsze opory, by -
- See? This is how you do-oh it, M'r'edith. If a bear - Spojrzał na nią z poszycia; ognisko - znajdujące się na szczęście w dość bezpiecznej odległości - przyjemnie grzało go w bok - Gets at you and all. A'zo - Also; nadal nieśmiało, ale chyba głośniej, niż kiedykolwiek wcześniej - We' got air horns in the car. No need 'o - to - 'orry, you know? I could show you how to use one.
- How to use what?! - Marge, która nie lubiła piwa, ale nie gardziła przywiezionym przez siebie, skradzionym rodzicom ajerkoniakiem, wychyliła się w ich stronę z drewnianej beli - Come on, SYYYD! You'll show her as we play TRUTH OR DARE!

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”