WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

42.

Bycie ustatkowanym mężczyzną, ojcem i narzeczonym, przyniosło ze sobą wiele zmian w życiu Chestera Callaghana. Zmian na lepsze - co do tego brunet nie miał najmniejszych wątpliwości, i nawet jeśli momentami brakowało mu tej swobody, jaką posiadał, będąc trzydziestoletnim, samotnie mieszkającym kawalerem, to w ostatecznym rozrachunku ów bilans i tak wychodził na plus, kiedy miał u swego boku cudowną kobietę oraz synka, do których pragnął wracać już zawsze. Jedynym, na co mógłby więc w obecnych okolicznościach narzekać, był brak czasu dla przyjaciół - bo choć nie posiadał ich wcale wielu, to praca, dom i dziecko, zajmowały go na tyle skutecznie, że jedyną okazją do spotkań z najlepszym kumplem, stały się dla niego te popołudnia lub wieczory, kiedy zaglądał na siłownię: dla utrzymania formy oraz rozładowania ewentualnego stresu (czy po prostu nadmiaru energii), jakiego nie chciał przenosić na swoich bliskich. Z czasem jednak i te treningi przestały być tak regularne jak dawniej - choć ostatnie rozstanie z Jordaną zwiększyło ich częstotliwość, gdy mężczyzna, ilekroć tylko nie mógł spędzać tego czasu z synem ani z byłą partnerką, która wówczas konsekwentnie go unikała, szukał sobie innych zajęć, byle nie myśleć o tym, co prawdopodobnie stracił na własne życzenie. Ale obecnie nie musiał już w żaden sposób uciekać przed rzeczywistością, a w jego głowie znów zapanował spokój po tym, jak Jordie przyjęła go z powrotem - do ich wspólnego domu, ale i po prostu do siebie - mimo iż kompletnie pewnie na to nie zasługiwał. Dlatego od tej pory - znowu - robił wszystko, aby być dla Jordie jak najlepszym partnerem, a dla Reggie'ego - jak najlepszym tatą; aby wynagrodzić im to, co musieli przez niego w ostatnim czasie przejść, nawet jeśli mały Callaghan nie był wówczas świadomy tego, co działo się pomiędzy jego rodzicami - tak samo, jak nie był świadomy wielu innych rzeczy, na których zrozumienie był po prostu zbyt malutki. Pewnych spraw jednak nie musiał rozumieć, aby wciąż czuć to, co chyba czuł - chociażby tęsknotę za mamą, do której nieustannej obecności był tak przyzwyczajony, że obecnie, pozostając pod opieką Chestera podczas gdy ciemnowłosa postanowiła wyrwać się na trochę z domu, fundując sobie babskie popołudnie i zakupy ze swoją siostrą - mężczyzna nie miał już wątpliwości co do tego, że odwrócenie uwagi chłopca od chwilowego braku mamy w pobliżu nie będzie łatwym zadaniem. Ale z drugiej strony, to przecież takich właśnie zadań Chet Callaghan podejmował się najchętniej. Co nie zmieniało jednak faktu, że w starciu z niemowlakiem (który na dodatek łączył w sobie cechy jego oraz Jordany, a więc można się domyślić, iż miał charakterek, nawet jeśli jeszcze niezupełnie wykształcony) każda pomoc mogła okazać się nieoceniona, choćby miała ona pochodzić od ostatniego człowieka, jakiego ktokolwiek skojarzyłby z dziećmi - i to nie tylko dlatego, że nikt przy zdrowych zmysłach nie pozostawiłby krnąbrnego malca pod opieką dwóch facetów, z których jeden dopiero parę miesięcy temu po raz pierwszy został ojcem, zaś drugi - dzieci nie posiadał w ogóle i, o ile było Chesterowi wiadomo, mieć nie zamierzał. To się po prostu nie mogło udać, czego pierwszym symptomem był dzwonek u drzwi, jakim Brewster obwieścił swoje przybycie, co było całkowicie logicznym posunięciem dla każdego, kto nie był świadomy tego, iż w domu, w którym mieszka kilkumiesięczne dziecko, należało wystrzegać się głośnych dźwięków, jakie mogłyby obudzić i rozwścieczyć takiego małego człowieka. - Masz szczęście, że Reggie akurat nie spał, bo obaj mielibyśmy przesrane, gdybyś go obudził - trzymając rzeczonego malca na rękach, Chet przywitał przybyłego przyjaciela, wpuszczając go do środka, gdzie od progu podbiegł do niego również rozszczekany Aldo. Prawda była jednak taka, że z nich dwóch, to Brewster posiadał ów komfort, że mógł w dowolnej chwili po prostu wyjść, jeśli towarzystwo niemowlaka okazałoby się dla niego zbyt męczące - i szczerze, Chet nawet by go za to nie winił, bo dopóki sam nie został tatą, również nie przepadał za dziećmi i, choć może nie był z tego do końca dumny, to zdarzyło mu się zerwać kontakt z kilkoma znajomymi po tym, jak zostali rodzicami. I nie chciał chyba, aby Connor w ten sam sposób odciął się teraz od niego - dlatego starał się w jego towarzystwie nie gadać zbyt wiele o Reggie'm, a już na pewno nie pchał mu pod nos jego zdjęć. Bo sam zbyt wiele razy bywał w podobnej sytuacji, nie do końca wiedząc, jak się zachować, gdy ludzie chwalili mu się swoimi pociechami, a jego oglądanie ich kompletnie nie interesowało. - Siema - zreflektował się jednak po chwili, z majaczącym na jego ustach uśmiechem. - A wy się w ogóle znacie? Zobacz, Reggie, co to za brzydal? - kołysząc lekko synka na rękach, wskazał na Brewstera, ku któremu również chłopiec zwrócił swoje wielkie, ciemne oczka, początkowo z ewidentnym zainteresowaniem, jakie jednak szybko ustąpiło miejsca niezadowoleniu, gdy malec skrzywił się na widok nieznajomej jeszcze twarzy, a następnie zakwilił cicho, najwidoczniej nie podzielając sympatii względem kolegi swojego taty, co Chet skwitował śmiechem, ruszając niespiesznym krokiem w głąb mieszkania. - Słyszałem, że kobiety tak reagują na twój widok, ale teraz widzę, że to powszechniejsze niż myślałem, skoro na dzieci też tak działasz - zażartował, zdając sobie chyba jednak sprawę, że niewiele w tym stwierdzeniu było prawdy i że osoba Brewstera powodowała zwykle u kobiet zgoła odmienną reakcję od tej, jak brunet to teraz przedstawił (czego sam zresztą parokrotnie miał okazję być świadkiem, gdy zdarzało im się gdzieś razem wychodzić) - w każdym razie przy pierwszym spotkaniu, bo wraz z rozwojem tych znajomości dawał im pewnie całkiem sporo powodów ku temu, by krzywiły się z niezadowoleniem na jego widok. - Jordie nakarmiła małego, zanim wyszła, więc jest szansa, że niedługo uda mu się zasnąć, mam nadzieję, że bez marudzenia, ale póki co musicie jakoś znieść swoje towarzystwo - wyjaśnił jeszcze, na wypadek, gdyby Brewster martwił się tym, że całe popołudnie przyjdzie mu spędzić z marudnym niemowlakiem - który i tak niewiele jeszcze rozumiał, więc nawet w jego obecności mogli swobodnie rozmawiać, bez obawy o to, że zacznie powtarzać jakieś nieładne słowa albo wygada Jordanie, o czym tata rozmawiał ze swoim kolegą. Pod tym względem był idealnym kompanem na męskie spotkanie. - Czego się napijesz? Dla mnie alkohol odpada, ale jeśli ty masz ochotę, to droga wolna.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

13. Ustatkowanie się zdecydowanie było ostatnim ze stwierdzeń w słowniku Connora Brewstera i jeszcze jakiś czas temu zacięcie twierdził, że nigdy do tego nie dojdzie. Z tym większą zgrozą obserwował to jak niemal tracił najlepszego przyjaciela na rzecz kobiety i rodziny, którą o dziwo nagle z nią stworzył. Zaczął już jednak sam doskonale rozumieć to jaki wpływ na mężczyznę potrafią najwyraźniej mieć siostry Halsworth i co więcej doświadczył tego na własnej skórze. Chociaż jednak on sam pozwolił sobie na bardziej zażyłą relację i chociaż istotnie chciał spróbować stworzyć z nią coś dobrego i trwałego, bo zależało mu na niej bardziej niż w ogóle przypuszczał, to jednak wizja rodzicielstwa czy ślubu – takiego prawdziwego ślubu, oświadczyć i organizacji tego wszystkiego, dosłownie go przerażała. Zdecydowanie nie był na taki krok gotowy, a na pewno nie na takim etapie związku, który właściwie dopiero co się zaczął i chociaż znali się z Indy nie od dziś, to i tak był to dla nich dopiero początek tej wspólnej drogi. Żałował więc, że Callaghan dał się tak pochłonąć swojej nowej codzienności, byciu narzeczonym i ojcem, na tyle, iż z nim samym nie widywał się już tak często, a właściwie to jedynie na siłowni, w której spotykali się od czasu do czasu. Nie mógł więc nawet liczyć na to, iż wyskoczy z nim gdzieś do baru czy klubu, bo w istocie nie miał na to czasu – a chciał wierzyć, że to było tego powodem, nie zaś to, iż został pantoflarzem i obawiał się owego wyjścia z uwagi na swoją kobietę. Nie chciał też wychodzić z założenia, że cieszyło go nieszczęście przyjaciela, którym była niedoszła zdrada i utrata narzeczonej, chociaż wówczas Chet miał znacznie więcej czasu, a przynajmniej częściej się z nim widywał i to akurat działało na plus. Niemniej jednak oglądanie go z miną zbolałego psa też nie należało do najprzyjemniejszych, więc już chyba wolał go w roli tego obrzydliwie szczęśliwego i zakochanego ojca i narzeczonego. Czasami jednak nawet zazdrościł mu tego czego się dorobił, bo przecież ani jeden ani drugi na to w życiu właściwie nie liczył, więc fakt, iż jednym z nich się udało, dawało nadzieje temu drugiemu. Chociaż rzeczywiście Brewster nie palił się do zakładania rodziny, ale za to dał sobie szansę na związek, który okazał się być najlepszym co póki co spotkało go w życiu. Dlatego też chciał w końcu się tym szczęściem podzielić właśnie z Callaghanem, skoro był jedną z najbliższych mu osób, a w dodatku mogli nieoficjalnie zostać nawet rodziną, skoro połączyć mogły ich siostry Halsworth – chociaż mogło wydawać się nawet trochę dziwnym to, iż mieli aż tak identyczny gust, skoro wybrali identyczne kobiety. Nie rozwodził się jednak nad tym nazbyt długo, ostatecznie raczej dostrzegając same plusy, a gdy dzisiaj Chet zaproponował, aby go odwiedził i poznał w końcu małego Reggie’ego – chociaż wcale nie był miłośnikiem małych ludzi i raczej ich unikał, to jednak chciał wreszcie zobaczyć małego Callaghana, w końcu to syn jego przyjaciela. Prawie jak jego własny i nie ma w tym żadnej przesady – przyjaźń to przyjaźń. Mimo, iż wujek z niego najlepszy pewnie nie jest. I trochę obawiał się tego starcia z niemowlakiem, który w dodatku zostawał pod wyłącznym wsparciem swojego ojca, skoro Indiana i Jordana wybrały się wspólnie na miasto, zostawiając mężczyzn we własnym gronie. Z lekkim obawami więc, w końcu dotarł pod drzwi nowego domu kumpla i istotnie zadzwonił dzwonkiem, nie bacząc na to, że w domu jest niemowlę – bo przecież sam nigdy z niemowlęciem nie obcował i nie miał pojęcia, że zbudzenie go to istny dramat. Już miał się ochoczo przywitać, gdy jednak na dzień dobry, tuż po otwarciu drzwi, Chet uświadomił go w tym, jaki błąd popełnił na star, co skwitował śmiechem. – No przecież ja po prostu wiedziałem, że nie śpi – skwitował z rozbawieniem, jak zwykle w swoim stylu, niezbyt przejmując się tym, iż dzwonkiem mógł wywołać niemałe zamieszanie, skoro ostatecznie nic takiego nie miało miejsca. Bo mały człowiek będący w jego ramionach wcale nie spał, a raczej wiercił się ostrożnie, wyraźnie wyczuwając, iż pojawił się tu ktoś jeszcze. Wszedł więc do środka i sam zamknął za sobą drzwi, po chwili spoglądając na rozszczekanego czworonoga, który zaraz ochoczo się z nim przywitał, bo przecież znali się doskonale, chociaż tym razem wąchał go z zainteresowaniem, najpewniej wyczuwając innego czworonoga. Brewster zaś domyślał się, że własne dziecko to całkiem inna bajka, ale on sam póki co nadal znajdował się na etapie raczej tolerowania cudzych, za którymi nie przepadał i nie planując własnych. Dlatego istniała możliwość, iż ewakuowałby się, gdyby jednak malec dawał im popalić, co nie znaczyło wcale, iż mógłby się od przyjaciela odwrócić i zerwać z nim kontakt dlatego, że ten został ojcem. I nawet nie dlatego, że teraz poświęcał mu mniej czasu, przenosząc go raczej na swoją rodzinę. Tym bardziej, iż nadal punktem wspólnym pozostały siostry Halsworth. – Siema – przywitał się więc, nie kwapiąc się jednak do uściśnięcia mu dłoni, skoro ostatecznie trzymał dziecko i wskazał na wielką torbę prezentową, którą trzymał w ręce, w której znajdował się prezent dla malca – My się jeszcze nie znamy, stąd ten prezent na powitanie. Nie martw się, Indiana pomagała mi wybierać, więc wcale nie kupiłem mu hulajnogi czy konsoli do gier – odparł ze śmiechem, spoglądając na chłopca. I cóż, musiał przyznać, że wcale nie poczuł wielkiej niechęci na jego widok, aczkolwiek wolał się trzymać w bezpiecznej odległości, gdy Reggie spojrzał na niego swoimi ciemnymi oczami. – Cześć Reggie, to brzydki i duży wujek Connor. Ale kupuje fajne prezenty – dodał po chwili, gdy malec przyglądał mu się z zainteresowaniem, które ostatecznie zamieniło się w lekką obawę, która zakończyła się lekkim kwileniem, na co ostatecznie spojrzał jednak na swojego tatę i nie podzielił sympatii do Brewstera, przynajmniej póki co. Zaśmiał się więc znowu i ruszył powoli za brunetem do salonu, odstawiając po chwili torbę z prezentem na stolik kawowy. – Kobiety na mój widok robią się mokre, chociaż istnieje szansa, że on też ma już mokro… - zauważył z rozbawieniem, pozwalając sobie na śmiały żarcik w odwecie – Dzieci najwyraźniej nie pałają miłością do wujka Connora, kobiety z kolei krzywią się na mój widok, ale dopiero przy drugim spotkaniu. Zresztą sam wiesz… - wzruszył beztrosko ramionami, bo przecież dla Callaghana nie było żadną tajemnicą to, iż jego przyjaciel łamał kobiece serca i to często tuż po pierwszym spotkaniu, gdy nawet nie zapraszał je na noc, a właściwie żegnał tuż po dobrym seksie, dlatego istotnie po drugim spotkaniu krzywiły się na jego widok, chociaż podświadomie i tak zawsze pragnęły więcej. I on doskonale o tym wiedział. – Chociaż mogłeś już zapomnieć, w końcu nie pamiętam kiedy właściwie ostatni raz byliśmy sami gdzieś na mieście – wytknął mu odrobinę, co zresztą robił żartobliwie niemal przy każdym spotykaniu, ale nie – nie miał mu tego za złe. Rozumiał jego sytuację i chociaż żałował, że zaszły tego zmiany, to jednocześnie cieszył się jego szczęściem. Na swój własnym sposób. – Jak młody będzie miał osiemnaście lat, to nas już do żadnego klubu w mieście nie wpuszczą. Górna granica wieku – zaśmiał się, siadając wygodnie na fotelu, bowiem na kanapie zalegały rozłożone rzeczy chłopca, jakaś mata z przywieszonymi zabawkami i inne rzeczy, których przeznaczenia raczej Brewster nie znał. I nie chciał chyba znać. – Słyszałem, że niemowlęta dużo śpią, więc miałem nadzieję, że faktycznie większość czasu prześpi. Ale póki co chyba damy radę znieść swoje towarzystwo, póki to Ty się nim zajmujesz, oczywiście. A więc dzisiaj zajmujesz się synem, żeby Jordie mogła wyskoczyć na miasto? Widzisz, nawet ona się wyrwała, a my spotykamy się w domu. Chociaż ostatecznie mogłeś mieć wolne popołudnie, ale… znając życie pewnie i tak byś przyjechał tutaj i tutaj je spędził – machnął ręką z rozbawieniem, oczywiście nawiązując do tego, iż odkąd Jordana wyrzuciła go z domu, to i tak większość czasu spędzał właśnie w nim, by regularnie widywać się z dzieckiem. W końcu Brewster nie miał pojęcia jeszcze o tym, że brunet wrócił na swoje włości i że od jakiegoś czasu znowu tutaj mieszkał. Tym bardziej nie zdając sobie sprawy z tego, że jego kumpel zdołał naprawić swój błąd, czego sam Connor się nie spodziewał. Był jednak zajebiście zaskoczony tym, że Chet sobie na tą niedoszłą zdradę pozwolił, skoro zarzekał się, że tak bardzo kocha Jordanę. I w istocie nie mieli zbyt wiele okazji, by o tym pogadać tak szczerze, bo na siłowni akurat nie było ku temu dobrych warunków. – I już nawet się ze mną nie napijesz. Ale ja dzisiaj prowadzę, więc też dzięki, nie chce zostawiać samochodu. Jednak chętnie zrobię sobie kawę – podniósł tyłek z fotela i sam powędrował przodem do kuchni, skoro przyjaciel nadal kołysał w ramionach dziecko, za to sam Aldo chętnie pobiegł za nim. Na szczęście Chet miał też ekspres, bo Brewster nie pijał innej kawy, więc go uruchomił i spojrzał na bruneta, gdy także wszedł do kuchni. – Dobrze, że się odezwałeś, co prawda w roli niani się nie sprawdzę, ale już miałem Cię opieprzyć za to, że znowu nie masz czasu spotkać się z kumplem. Co nowego?

autor

Connor

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet nie lubił zdawać się na ślepy los, ale musiał chyba przyznać, iż fakt, że nie na wszystko w swoim życiu miał taki wpływ, jak mógłby sobie tego życzyć, w ostatecznym rozrachunku wyszedł mu na dobre. Nie było wszak żadną tajemnicą, że gdyby zależało to wyłącznie od niego samego, to nie spłodziłby dziecka w momencie, w którym wraz z Jordaną nie byli ani trochę pewni swoich wzajemnych uczuć i kiedy ich wspólna przyszłość jawiła się jako co najwyżej mglista. Ale tak się właśnie stało, i choć mężczyzna nie miał w tamtym momencie w planach założenia rodziny, to ani trochę tego nie żałował, gdyż okazało się to być najlepszą rzeczą w jego życiu - czymś, czego nigdy nie szukał, a co znalazł kompletnym przypadkiem. I tego samego życzył Brewsterowi - nie tylko po to, żeby ten wreszcie zrozumiał jego położenie i przestał nazywać go pantoflarzem. Ale jednocześnie wcale nie zamierzał truć mu o tym, jak wiele tracił, wybierając ten samotny, kawalerski żywot, bo... musiałby być cholernym hipokrytą. Co nie oznaczało, że nim nie był, ale Connor był przecież dorosłym facetem i najwidoczniej sam musiał dojść do pewnych wniosków we własnym tempie, aby zrozumieć, czego właściwie potrzebował od życia i aby stać się dzięki temu mądrzejszym - jak Chester. Tymczasem uniósł zaciekawiony brew, zerkając na torbę z prezentem. - Szkoda. Takimi zabawkami przynajmniej ja też mógłbym się pobawić - zauważył z rozbawieniem, bo chociaż wcale nie chciał, aby Reggie zbyt szybko dorósł, to trochę pocieszał go fakt, że sam też będzie mógł wówczas poczuć się jak dziecko, budując z synem kolejkę lub wielki fort z kartonów. W końcu każdy facet bywał czasem takim dużym dzieckiem! - Chyba jednak będziesz musiał polubić tego wujka, co Reggie? - dodał, niemal przez cały czas odruchowo kołysząc malca na rękach, gdy ponownie zwrócił się do przyjaciela: - On co prawda nie ma dla ciebie prezentu na powitanie, ale jak jakiś wyprodukuje, to dam ci znać. Swoją drogą uważaj na Indianę, bo jeszcze sama zachoruje na bobasa i będziesz też musiał jej takiego zrobić. Ale poważnie, to nie musiałeś mu niczego kupować. Dzięki - skinął głową, być może nie doceniając Brewstera, ale istotnie nie oczekiwał wiele po tej jego konfrontacji z dzieckiem. Dlatego był nawet trochę zaskoczony tym, że brunet tak chętnie nazywał się wujkiem Reggie'ego, co z jednej strony wydawało się logiczne, skoro był najlepszym przyjacielem, czyli trochę też takim bratem z wyboru, jego taty (i mężem jego cioci, ale o tym Chet nie miał nawet pojęcia), ale zważywszy na jego ogólną niechęć względem dzieci, Callaghan spodziewał się raczej większego dystansu. Słysząc jednak jego porównanie odnośnie kobiet, parsknął niekontrolowanym śmiechem, kręcąc po chwili głową. - Ohyda. Dobrze, że nie mam córki, bo dostałbyś zakaz zbliżania się - stwierdził pół żartem, pół serio, bo Brewster bez wątpienia był facetem, przed jakim każdy rozsądny człowiek wolałby chronić swoją ewentualną, dorastającą córkę. - Może jako wujek nie odniesiesz dużego sukcesu, ale pociesz się tym, że niedługo będziesz w wieku, w którym młode laski będą mówiły do ciebie daddy - zauważył po tym, jak dotarli do salonu, lecz zanim zdążył dodać, aby jego gość po prostu przełożył te wszystkie zalegające na kanapie rzeczy Reggie'ego chociażby i na podłogę (Aldo nauczył się już, ze nie wszystko, co tam lądowało, automatycznie należało do niego, i przestał już kraść dziecięce zabawki), ten zasiadł sobie na fotelu. On sam z kolei w dalszym ciągu przechadzał się niespiesznie po pokoju wraz z synkiem, który zdecydowanie wolał być w ruchu. Nawet jeśli u taty na rękach, skąd zerkał mimo wszystko z zaciekawieniem na drugiego z mężczyzn. - Mów za siebie, ja zamierzam zestarzeć się jak wino. Chociaż i tak mam nadzieję, że uda nam się gdzieś wyjść wcześniej niż za osiemnaście lat. Więc następnym razem dziewczyny zostają z dzieckiem, a my idziemy w miasto - ale dzisiaj uznałem, że przyda mu się męskie towarzystwo, bo mimo wszystko większość czasu spędzał ostatnio pod opieką Jordany. Co prawda teraz jeszcze nie robi mu to większej różnicy, ale generalnie chyba taki brzdąc uczy się bycia człowiekiem od innych, więc wolałbym, żeby miał też jakiś męski wzorzec, bo jak ciągle będzie tylko oglądał Jordie, to jedynym, co będzie umiał w wieku trzech lat, będzie robienie makijażu. A nie tego chcę dla mojego syna - skwitował ze śmiechem. Oczywiście nie uważał, jakoby dzieci wychowywane przez samotne matki - albo dwie mamy, albo dwóch tatusiów, były w jakikolwiek sposób gorsze, lecz po prostu chciał mieć czynny udział w wychowywaniu własnego syna. - Poza tym, jak sam widzisz, mały był tak podekscytowany tym, że pozna w końcu wujka Connora i spędzi trochę czasu w męskim towarzystwie, że z wrażenia nie mógł zasnąć. Zresztą to akurat norma, że niemowlęta dużo śpią, ale wtedy, kiedy chciałoby się, żeby zasnęły, to są najaktywniejsze - wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem jakby z lekkim politowaniem, kiedy Connor znowu zaczął narzekać na to, że nie udało im się spotkać w innych okolicznościach i najlepiej bez niemowlaka. - Słuchaj, ktoś musiał z nim zostać, wiem, że Reggie wygląda dojrzale jak na swój wiek, ale jednak jest jeszcze trochę za mały, żeby zostawiać go bez opieki - odrzekł wciąż w żartobliwym tonie. To nie do końca tak, że Chet nie miał nigdy ochoty po prostu wyjść na miasto i napić się z najlepszym kumplem - ale obowiązki mu na to nie pozwalały, a on nie chciał więcej zostawiać Jordany ze wszystkim samej. Możliwe jednak, że po prostu musiał znaleźć w tym wszystkim jakiś złoty środek, aby zachować równowagę pomiędzy życiem rodzinnym, a towarzyskim, jeśli nie chciał, aby stali się z Brewsterem niemal obcymi sobie ludźmi, którzy widywaliby się tylko przez siostry Halsworth. Zwłaszcza że Chet jakoś nie sądził, aby cokolwiek, co łączyło Connora z młodszą z bliźniaczek, miało okazać się czymś trwałym. Ale on właściwie niewiele wiedział. Skinął jednak głową, gdy brunet zdecydował się tylko na kawę. - Nawet ja mogę ci ją zrobić, ale skoro jesteś taki samowystarczalny, to proszę bardzo - wskazał w kierunku kuchni, gdzie udał się następnie za Brewsterem. - Ale wiesz, że ty też mógłbyś się czasem odezwać, zamiast ciągle tylko marudzić i wypominać mi, że nie mam czasu? - odgryzł się, kręcąc z (udawaną) dezaprobatą głową, gdy zatrzymał się przy kuchennej szafce. - Przypominam, że pytasz faceta, którego najbardziej porywającą rozrywką jest opieka nad niemowlakiem. Więc właściwie chyba nowością jest to, że... wszystko jest po staremu. Łącznie ze mną i Jordie: wróciliśmy do siebie - nie pytaj, jak, bo sam tego nie wiem, ale... jest dobrze - stwierdził, uśmiechając się pod nosem i doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego życie z Jordaną u boku było jak wygrana na loterii, a on - miał po prostu cholerne szczęście. Natomiast fakt, iż ciemnowłosa wybaczyła mu tę niedoszłą zdradę i że po tym, co jej zrobił - nadal chciała z nim być, jedynie go w tym przekonaniu utwierdził. Z kolei Connor wcale nie musiał wiedzieć, jak długo brunet się kajał, zanim Halsworth zgodziła się dać mu kolejną szansę. Ostatecznie liczył się tylko rezultat, a ten był jak najbardziej pozytywny. - A ślub znowu aktualny. Na szczęście wcześniej nie zdążyliśmy za wiele ustalić, więc nie trzeba było niczego odwoływać, a teraz znowu załatwiać od nowa, ale zakładam, że kiedy już dojdzie wreszcie do skutku, to będę mógł na ciebie liczyć w roli świadka? - dodał, intonacją sugerując jednak, iż było to raczej pytanie, aniżeli założenie, bo właściwie nie wiedział, jak Connor się na tę kwestię zapatrywał, skoro sam nie był zwolennikiem instytucji małżeństwa i może po prostu... nie miał ochoty uczestniczyć w tej farsie w stopniu wykraczającym poza niezbędne minimum, czyli samo pojawienie się na imprezie.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Brewster wbrew pozorom – na tyle na ile to możliwe – naprawdę lubił mieć kontrolę nad tym co działo się w jego życiu. Chociaż z jednej strony los wielokrotnie pokazał mu, że lubi być przewrotny i że nic co w życiu jest nam dane, nie jest pewna i nie jest na stałe. Tak było chociażby z wojskiem, które brał za pewnik i za coś z czego nigdy by nie zrezygnował, ale gdy wówczas los mu to zabrał, zrozumiał, że nie mógł kontrolować wszystkiego. I zrozumiał jak wiele tak naprawdę zależało od niego samego. Ale później – brał sprawy w swoje ręce i mimo, że kochał poczucie adrenaliny, a to zawsze wiązało się z czymś na wzór zaskoczenia i ekscytacji, to jednakże było to ryzyko kontrolowane, poniekąd. Ku jednak jego największemu zaskoczeniu, to właśnie Indiana wkroczyła do jego życia niczym najprawdziwszy huragan i wywróciła wszystko do góry nogami – wówczas już naprawdę wszystko zdawało się być poza jego kontrolą i tak naprawdę działo się pod dyktando… uczuć. Uczuć, przed którymi tak się wzbraniał i do których bynajmniej nie chciał się przyznawać, nawet przed samym sobą. Ciemnowłosa jednak tak bardzo zawirowała jego małym światem, że chyba poniekąd zaczynał rozumieć swojego najlepszego przyjaciela i to, jak bardzo stracił głowę dla jednej panny Halsworth, bo on… właśnie stracił ją dla drugiej. I zastanawiał się czy to on miały coś takiego w sobie, czy być może to oni byli na tyle słabi, ale w istocie nie chciał chyba znać odpowiedzi. Zaczynało mu to bowiem odpowiadać. Niemniej nie zamierzał w najbliższej – ani pewnie dalszej – przyszłości planować dzieci czy choćby oficjalnych oświadczyn. Chociaż mniej czy bardziej oficjalnie byli już małżeństwem, to nie zmieniało to faktu, że taki ślub w oczach choćby Indiany, wcale nie był tym jej wymarzonym. Ale na ten prawdziwy chyba oboje nie byli jeszcze gotowi. – Nie martw się, w przyszłości na pewno młody zacznie dostawać rzeczy, którymi będziesz mógł się pobawić. I liczę na to, że zaprosisz mnie wtedy do wspólnej zabawy – zaśmiał się, poniekąd także czując w sobie to wielkie dziecko i dużego chłopca, którym chyba każdy facet jest przez całe życie. I mimo, że zgrywali twardzieli, to tak czy inaczej pozostawali beztroscy – i dziecinni. Chociaż zaskakującym mogło się wydać to, że przejawiał chęci do zabawy z dzieckiem i do spędzania z nim czasu, skoro żywił do tych małych ludzików pewnego rodzaju niechęć. A może obawę. Niemniej jednak unikał tych małych stworzeń, ale jednakże dziecko najlepszego kumpla to trochę inna bajka. – Żadnych dzieci, ani teraz ani nigdy – pokręcił stanowczo głową, na sugestię przyjaciela co do tego, iż sam będzie musiał takiego stworzyć – To drobiazg – machnął ręką na wspomnienie o prezencie i konieczności jego kupowania czy też nie, chociaż istotnie ten drobiazg do tanich nie należał, ale wujek Connor nie dawał niczego zwykłego, więc istotnie musiał zostać obdarowany mianem najlepszego wujka. Jeżeli nie teraz, to kiedyś. – Chociaż biorąc przykład z Ciebie, a raczej go nie biorąc, zaczynam wątpić w wszechobecną antykoncepcję i trochę się obawiam – zaśmiał się znowu, spoglądając na dziecko, gdy już przemieścili się do salonu. Być może faktycznie z założenia powinien zachowywać większy dystans i pewnie także niechęć, ale chyba sam siebie zaskoczył tym, iż – wcale nie był taki przerażony obecnością malca. Tak czy inaczej nie zamierzał się zbliżać bardziej niż to konieczne i pozostawiał to raczej Chesterowi. Ale skoro byli już braćmi z wyboru, to chciał choćby tolerować to małe stworzenie, bo przecież w żaden sposób nie chciał okazać niechęci czy sprawiać przykrości kumplowi, kiedy ten był zapatrzony w swojego syna niczym w obrazek. Co też było doprawdy zaskakujące! W końcu Brewster znał go cholernie długo i nigdy nie pomyślałby, że Callaghan zostanie ojcem. Roześmiał się więc na sugestię dotyczącą potencjalnej córki. – Zdecydowanie jestem tym, przed którym każdy tatuś pragnąłby ochronić swoją grzeczną córeczkę – pokiwał głową z rozbawieniem – Ale co ja poradzę, że nawet małolaty tracą dla mnie głowę – rozłożył bezradnie ręce, jedynie sugerując to co akurat było dla nich obojga oczywista – nie raz i nie dwa wspólnie imprezowali czy spędzali czas na siłowni, którą prowadził, a w obu tych miejscach nie brakowało nastolatek czy młodych niewiast, które wzdychały do Brewstera i szukały jego uwagi. – No więc to chyba dobrze, że jednak nie masz córki – zaśmiał się znowu, oczywiście jedynie sobie żartując, bo tak czy owak, nawet na przestrzeni lat, w życiu nie pokusiłby się o coś więcej z jego córką. W końcu czuje się niemal jak członek rodziny – brat z wyboru, więc dzieci Callaghana również stanowią dla niego rodzinę, czy tego chce czy nie – i czy je lubi czy też nie. Dlatego owa wizja była zakazana nawet w jego własnej głowie. Tym bardziej, że i on sam już właściwie był zajęty, a co za tym idzie jego myśli krążyły tylko wokół jednej kobiety. – Myślę, że co poniektóre już mogłyby tak do mnie mówić, ale bynajmniej nie interesują mnie aż takie małolaty – skwitował ze śmiechem – Co nie zmienia faktu, że jednak wolę to określenie daddy z ich ust niż tatuś od każdego innego, gdybym nim faktycznie został – parsknął cicho, nie mając oczywiście nic złego na myśli, ale jednakże nie mógł sobie odpuścić drobnych żarcików z bruneta. Bowiem nawet teraz, gdy patrzył na przyjaciela, który nosił na rękach dziecko, jeszcze trochę nie dowierzał, że to naprawdę się dzieje. – I ja też mam nadzieję, że wreszcie gdzieś wyjdziemy – wycelował w przyjaciela palec – Więc jestem za tym, żeby dziewczyny zajęły się dzieckiem, a my wychodzimy w miasto. I nie myśl, że Ci odpuszczę albo że wykpisz się tym, że jesteś zmęczony – pokręcił stanowczo głową – Masz góra dwa tygodnie na to, żeby się gdzieś ze mną wyrwać. A o młodego się nie martw, zrobimy z niego prawdziwego faceta, póki co chyba jest jeszcze za mały, żeby za bardzo ogarnąć kobiece towarzystwo, nie? A potem to już będzie jak ojciec i wujek – pokiwał głową z rozbawieniem, przypisując sobie niejako wprost możliwość uczestniczenia w jego rozwoju. Może nie wychowywaniu, bo do tego się nie nadawał, ale chciał przyjaźnić się cały czas z Chesterem, więc chcąc czy nie będzie miał czynny udział w życiu jego rodziny i chyba również w życiu jego dziecka. – Kompan z niego na męskie spotkania trochę kiepski – zaśmiał się znowu – Ale doceniam podekscytowanie. Tak czy inaczej mam nadzieję, że jednak w końcu zaśnie, co? – zerknął najpierw na chłopca, a potem na jego ojca, gdy już przygotował sobie kawę, które upił kilka łyków, zdecydowanie rozkoszując się dopływem kofeiny – A co ja robiłem przez cały ten czas? Przecież ciągle mówisz, że pracujesz albo że jesteś z Jordaną albo z dzieckiem albo jeszcze coś innego. To już nie pytam, bo znam odpowiedź – skwitował z rozbawieniem – Czekałem więc na sygnał, że masz czas, ale sygnału brak… w końcu musiałem się sam wprosić – wzruszył lekko ramionami, upijając kolejny łyk kawy. Oczywiście temat ten i tak pozostawał nadal w sferze żartów, bo przecież Brewster rozumiał położenie przyjaciela i poniekąd chciał przyjąć do wiadomości, że ten miał na głowie teraz też inne sprawy niż spotkania z kumplem. Ale nie chciał jednocześnie, by ich przyjaźń przepadła w nicości, bo nie potrafili znaleźć czasu na jedno czy dwa spotkania od czasu do czasu – a może i częściej, jeżeliby się udało. Gdy więc kolejny raz miał ochotę przepić swoją wypowiedź łykiem kawy, słysząc ostatnie słowa przyjaciela, odjął filiżankę od ust i spojrzał na niego z wyraźnym zaskoczeniem, przetwarzając jego wypowiedź w swojej głowie. – Dobrze usłyszałem? Powiedziałeś właśnie, że Ty i Jordana jesteście znowu razem? Wybaczyła Ci to? Poważnie? – pytał, wyraźnie zaszokowany rewelacją, którą sprzedał mu przyjaciel – No powiem Ci, wow, jestem zaskoczony. I chyba chciałbym wiedzieć jak tego dokonałeś, stary. Jesteś moim bohaterem – skwitował ze śmiechem, kiwając przy tym głową z uznaniem i jednak napił się tej kawy, bo nagle aż mu zaschło w gardle z tego zdziwienia – Ale to dobrze, nawet bardzo. Nie spodziewałem się jednak, że dojdzie do tego… tak szybko. Masz szczęście, nie każda chyba byłaby skłonna tak puścić to w niepamięć, ona naprawdę musi Cię kochać – kiwnął znowu głową i wsparł się biodrem o kuchenny blat, unosząc z zaskoczeniem brew ku górze, gdy przyjaciel wspomniał również o tym, że ślub znowu był aktualny, a jednocześnie… zaproponował mu bycie swoim świadkiem. Czym zaskoczył go chyba najbardziej. – Byłem przekonany, że nawet jeżeli do siebie wrócicie, to ślub zostanie nieco odsunięty w czasie. No serio, potrafisz człowieka zaskoczyć – skwitował z rozbawieniem – I serio chcesz żebym to ja został Twoim świadkiem? Nie któryś z Twoich braci? – zagadnął mimo wszystko, bo przecież tak czy owak, miał rodzinę, którą mógł o to poprosić, ale jednocześnie Brewster wiedział jak wyglądały jego relacje z bliskim i był bardziej niż pewien, że to on znał go lepiej niż jego właśni bracia. Uśmiechnął się więc i ochoczo pokiwał głową, najpewniej zaskakując tym nie tylko bruneta, ale i siebie. – Dwa razy nie musisz pytać, zawsze możesz na mnie liczyć. Chociaż z małżeństwem nie jest mi po drodze, to myślę, że jakoś dam radę – zaśmiał się - W końcu ktoś musi Cię ogarnąć w tym dniu i ustawić do pionu, bo jeszcze byś stchórzył i uciekł, czy coś – posłał mu rozbawione spojrzenie, oczywiście jedynie żartując, bo Chester był tak zapatrzony w Jordanę, iż o jakimkolwiek uciekaniu nie było mowy – A co najważniejsze, zorganizuje Ci najlepszy kawalerski jaki świat widział – dodał od razu, unosząc filiżankę z kawą w geście niemego toastu, niemal już oczami wyobraźni widząc to wszystko, a właściwie to już chyba układając sobie w głowie swoisty plan działania. Był pewien, że sam będzie się świetnie bawił, organizując to wszystko. W końcu jednak kąciki jego ust uniosły się ku górze, gdy jednak uzmysłowił sobie jeszcze jedną rzecz – a właściwie to uśmiech sam cisnął mu się na usta na wspomnienie o tej jednej dziewczynie. – I rozumiem, że będę świadkiem w parze z Indianą, tak?

autor

Connor

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Istotnie obie panny Halsworth musiały dzierżyć jakąś niezwykłą moc, skoro dwóch facetów, którzy chyba nigdy przedtem nie stracili aż tak bardzo głowy dla żadnej kobiety, dla nich było gotowych, w mniejszym bądź większym stopniu, zmienić swoje dotychczasowe nawyki, a w konsekwencji - życie. Na całe szczęście bliźniaczki były dwie, a panowie sprawiedliwie (choć nieświadomie) się nimi podzielili, lecz problem polegał na tym, iż Chet w pewnym momencie pozwolił na to, aby Jordana zawładnęła tym jego życiem na tyle, iż zaczęło w nim brakować miejsca na spotkania z przyjaciółmi czy inne zajęcia, jakich on sam chyba potrzebował dla utrzymania zdrowej równowagi pomiędzy rodziną a całą resztą. - No dobra, masz rację, Jordana i Reggie pochłaniają sporo mojego czasu, ale jestem w tym nowy, okej? Daj mi chwilę na ułożenie sobie wszystkiego - odrzekł ze śmiechem, choć ów kłopot był jak najbardziej realny, i jeśli Chet nie chciał za jakiś czas zacząć czuć się jak w więzieniu, to zdecydowanie powinien uczynić coś w kierunku posiadania życia również poza domem i rodziną. I wcale nie musiało to oznaczać, że miałby przez to mniej kochać Jordie czy ich synka. Ale wciąż... chyba trochę obawiał się, że ona tak mogłaby to odebrać. Widząc jednak zaskoczenie bruneta na wieść o tym, iż pogodził się z Jordaną, a raczej: że wybaczyła mu ona tę niedoszłą zdradę, uśmiechnął się pod nosem, kiwając twierdząco głową. - Poważnie, wiesz, że jak się na coś uprę, to nie odpuszczam - stwierdził, gdy Brewster nazwał go swoim bohaterem. - Dzięki - zaśmiał się. - A co, przydałaby ci się ta wiedza? - odbił piłeczkę, bo o ile się orientował, to Connor raczej nie zwykł przepraszać za te wszystkie złamane serca, które zostawiał po drodze, więc i wiedza odnośnie odpokutowywania podobnych grzechów raczej nie była mu potrzebna. Na komentarz o tym, iż Jordie musiała go kochać, skoro mu to wybaczyła, uniósł jednak w zdumieniu brew. - No proszę, kto to mówi, myślałem, że nie wierzysz w takie bajki. Chociaż masz rację, uczucia chyba trochę ją w tej kwestii zaślepiły i... nie będę udawał, że na tym nie skorzystałem. Głupi ma jednak szczęście, nie? - wzruszył z rozbawieniem ramionami. - Ale w gruncie rzeczy nie było czego wybaczać, i o ile Jordie mogła mi nie wierzyć, kiedy mówiłem, że do niczego więcej tam nie doszło, tak ty chyba powinieneś wiedzieć, że nie kłamałbym w tej kwestii - i gdyby zaliczył dwudziestolatkę, to nie ukrywałby owego faktu przed swoim najlepszym kumplem, nawet jeśli zdradzanie swojej narzeczonej nie było właściwie żadnym powodem do dumy czy chwalenia się przed kolegami. Po raz kolejny jednak wzruszył tylko ramionami na wzmiankę o ewentualnym odroczeniu ślubu, bo właściwie co miał mu powiedzieć? Że kiedy spotka się tą jedyną kobietę, to nie chce się czekać? Te romantyczne bzdety wolał zostawić dziewczynom; chociaż faktem pozostawało, że nie widział ani jednego powodu ku temu, aby nie poślubić Jordany już za tych kilka miesięcy. - Daj spokój, nawet nie brałem ich pod uwagę - odparł w temacie swoich braci, i machnął lekceważąco ręką, by zaraz jednak wyszczerzyć się z zadowoleniem. - Super. I gdyby jednak kiedyś jakaś panna zdołała cię zaciągnąć przed ołtarz, to też będziesz mógł na mnie liczyć. Jeśli będziesz chciał - podkreślił, dając do zrozumienia, że w razie potrzeby był gotów w przyszłości oddać przysługę jako świadek na ślubie Brewstera, choć nie oznaczało to, że brunet miał się czuć zobowiązany do obsadzenia go w tej samej roli. - Chociaż trudno mi sobie wyobrazić, żebyś to ty miał odwieść mnie od ucieczki, raczej obstawiałbym, że jeszcze byś mi w tym pomógł - stwierdził ze śmiechem. - Ale o to, że zorganizujesz zajebisty wieczór kawalerski akurat jestem spokojny. Tylko musisz przy okazji dopilnować, żebym za bardzo nie popłynął, wolę nie kusić więcej losu, bo drugi raz nawet Jordie by mi tego nie wybaczyła - przyznał, bynajmniej nie zamierzając w żaden sposób ograniczać Brewstera w kwestii organizacji owej imprezy (ani pytać Jordany o to, jak bardzo mogą zaszaleć), na której zarówno on, jak i pozostali goście, z pewnością chcieliby się dobrze bawić, a nie siedzieć przy herbatce i grać w bingo - ale Chet zdawał sobie sprawę, że w tej zabawie musiał po prostu zachować zdrowy umiar, bo już raz posunął się o krok za daleko i z całą pewnością nie zamierzał tego powtarzać; o czym nieustannie przypominał mu chociażby mały Reggie, który w pewnym momencie zaczął kwilić z niezadowoleniem, wymachując nerwowo rączkami. - Co się stało, Reggie? Nie możesz się doczekać, żeby rozpakować ten prezent od wujka, tak? - bujając chłopca na rękach, mężczyzna skinął na Connora, ruszając z powrotem do salonu, aby tam zająć czymś malca i powstrzymać nadciągający wybuch złości, a w konsekwencji - płaczu. Przytrzymując zatem niemowlaka jedną ręką, drugą zgarnął dużą, prezentową torbę i wraz z nią skierował swoje kroki dalej. - Dokładnie tak - zerknął na Brewstera, i pokręcił głową, widząc jego uśmiech na wzmiankę o młodszej z bliźniaczek oraz jej obecności na ślubie. - Ta mała chyba też nieźle cię omotała, co? Może jeszcze kiedyś zostaniemy szwagrami? - rzucił w żartach, licząc jednak, że usłyszy na ten temat coś więcej. Odłożywszy zaś po chwili pakunek na stolik, spojrzał badawczo na skrzywioną w grymasie buźkę swojego synka, a następnie na swojego gościa. - Weźmiesz go na chwilę? - zapytał, bo jeśli ten nie chciałby brać dziecka na ręce, to nietaktem byłoby go do tego zmuszać. - Reggie, pójdziesz na chwilę do wujka na ręce? Ktoś musi posprzątać te twoje zabawki, zanim rozpakujemy następne - zwrócił się do maluszka, po czym posłał raz jeszcze pytające spojrzenie pod adresem Brewstera. Tylko czy w owej sytuacji miał w ogóle cokolwiek do powiedzenia? Być może; choć korzystając z okazji, że Reggie chyba oswoił się z obecnością drugiego mężczyzny na tyle, iż nie reagował na niego płaczem ani krzykiem, Chet wcisnął go Connorowi na ręce, ufając, że mimo tej wyczuwalnej niepewności, jednak nie zakończy się to kompletną katastrofą. - Pogadaj z nim, czy coś. Nie jest taki straszny, jak się wydaje - oznajmił, paradoksalnie kierując te słowa do Connora, bowiem to on wydawał się teraz bardziej przerażony niż Reggie, który chyba jeszcze nie do końca zorientował się, co zaszło. Chet tymczasem zebrał zalegające na kanapie zabawki i inne, dziecięce akcesoria, by odłożyć je w jedno miejsce - i zdążyć to zrobić, zanim chłopiec uzna jednak, że coś tu było nie tak, i postanowi obwieścić to głośno i wyraźnie.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Doprawdy zabawnym wydawało się z punktu widzenia Brewstera to, iż okazało się, że obecnie obaj wykazali się dokładnie takim samym gustem, jeżeli chodzi o kobiety, chociaż dotychczas gustowali w kompletnie odmiennych przedstawicielkach płci przeciwnej. I bynajmniej wówczas nie wchodzili sobie w drogę, więc z dwojga złego chyba należy uznać, iż dobrze, że panny Halsworth były dwie, bo przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość. Chociaż czasami Connor nieco dziwnie czuł się z tym, że w łóżku jego najlepszego przyjaciela znajduje się – identyczna kobieta. I doprawdy było to równie dziwnie i zabawne jednocześnie. Bo sam Brewster nigdy nie wzdychał do drugiej połówki Callaghana, więc tym ciekawszym wydał się fakt, że nagle Indiana tak mocno zwróciła na siebie jego uwagę i nagle okazała się być również wszystkim tym czego szukał i potrzebował. Faktycznie więc musiały dzierżyć jakąś niesamowitą moc, która potrafiła zmieniać tak zatwardziałych kawalerów jak oni. Nie żeby z jakiegoś powodu narzekał na ten stan rzeczy, ale patrząc na to jak wielkie zmiany zaszły u jego kumpla, zaczynał się odrobinę obawiać – sam bowiem dzierżył już na palcu obrączkę (chociaż oficjalnie jej nie nosił) i został mężem wcześniej nawet niż sam Chet, chociaż bynajmniej tego nie planował. I czy zważywszy na to, że tak wiele już się wydarzyło bez jego ingerencji i wiedzy, to czy musiał się również obawiać, że niedługo skończy jak on? Z dzieckiem w ramionach? Bo chociaż cieszył się szczęściem przyjaciela, to zdecydowanie nie uważał, by on sam był gotowy na AŻ tak wielkie zmiany. – Poważnie, jestem w szoku. Wyrzuciła Cię z domu i nie chciała z Toba gadać, a nagle… wszystko Ci wybaczyła i znowu planujecie ślub. Wiem, że nie odpuszczasz, to się ceni, ale z drugiej strony nie mogę pojąc jak tego dokonałeś, w tak… stosunkowo krótkim czasie – zaśmiał się, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem – Nie, mnie zdecydowanie nie jest to potrzebne, nie zwykłem przepraszać – zauważył, poniekąd nieświadomie potwierdzając przemyślenia przyjaciela – Chyba kieruje mną jednak zwykła ludzka ciekawość – dodał z rozbawieniem, istotnie zaintrygowany tym jak Callaghan zdołał udobruchać Jordanę po swojej niedoszłej zdradzie. W końcu to nie było coś tak niewinnego, by mogło się to stać na pstryknięcie palców – prawie przeleciał jakąś gówniarę, a co więcej jego kobieta mogła to zobaczyć na własne oczy, więc… nie sądził, by to się mu tak łatwo upiekło. I chyba tylko z tego względu pozwolił sobie wspomnieć o miłości, bo jeżeli to wybaczenie nie było pokierowane miłością, to czym? – Powiem Ci, że głupi naprawdę ma szczęście. Ja wiem, że jej nie zaliczyłeś – wycelował w przyjaciela palcem wskazującym – Ale Jordana nie miała żadnych podstaw, by w to wierzyć. I cóż, mnie do miłości chyba daleko i nie wiem czy w ogóle w to wierzę, ale z drugiej strony… coś musi być na rzeczy. Skoro ją to tak bardzo zaślepiło, że znowu wpuściła Cię do swojego życia. Wiem, że macie dziecko, ale jestem pewien, że nie kierowałaby się tylko tym, jest na to zbyt dumna, podobnie jak jej siostra – zauważył zgodnie z prawdą, mimo wszystko uśmiechając się pokrzepiająco do kumpla, z wyraźnym zadowoleniem przyjmując te wszystkie rewelacje. Cieszył jego szczęściem, jak na dobrego kumpla przystało. W temacie ślubu jednak brunet znowu go zaskoczył, niemniej Connor ożywił się znacznie bardziej w momencie, w którym uzmysłowił sobie, że zorganizuje mu niezapomniany wieczór kawalerski. – No przecież wiadomo, że nie wziąłby nikogo innego. Kto by mi odwalił taki sam, zajebisty kawalerski, jak nie Ty? – zaśmiał się, wskazując na niego ruchem głowy – Co nie zmienia faktu, że to nigdy się nie wydarzy, ale zapamiętam – pokiwał głową z rozbawieniem, zdecydowanie nie biorąc pod uwagę potencjalnego ślubu – pomijając, że owy już wziął i trochę chujowo czuł się z tym, że nie powiedział o tym nadal najlepszemu przyjacielowi, ale póki co uzgodnili z Indianą, że zachowują tę wiedzę tylko dla siebie. Niemniej jednak ślub ślubowi nierówny i taki w Vegas nie miał aż takiej mocy czy wartości, jak ten który planował jego kumple – przygotowywany przez kilka miesięcy, dopieszczony w każdym szczególe, no i wzięty w kościele, nie zaś przed wstawionym typkiem, który jedynie zdobył jakieś uprawnienia formalne. Tak więc generalnie to takiego ślubu jak przyjaciel Brewster nie planował, ale im częściej myślał o Indianie, tym bardziej… wiele wizji w jego głowie ulegało zmianie. – Szczerze? Stary, zrobiłbym dla Ciebie wszystko i jak tylko chciałbyś spieprzyć, pierwszy podstawiłbym Ci wóz – uniósł ręce w geście obronnym, wyraźnie rozbawiony potencjalną wizją ucieczki pana młodego – Ale przecież Ty tak bardzo nie widzisz świata poza tą małą, że prędzej to ja zwieje na myśl o tym, by pójść wraz z Tobą w stronę ołtarza, niż Ty. Pewnie już nie możesz się doczekać, co? – poruszył zabawnie brwiami, obserwując czujnie przyjaciela. I cóż, jego mina mówiła sama za siebie, nie tylko był szczęśliwy, że znowu odzyskał swoją kobietę, ale również ekscytowała go wizja zostania jej mężem i poniekąd… całkiem przyjemnie patrzyło się na to jak wiele zmian zaszło w Callaghanie, którego znał nie od dziś. Chociaż nigdy by go o to nie posądzał. Zresztą jak siebie samego, a tymczasem… sam dał się usidlić. – O kawalerski się nie martw, to tak jak z Vegas, wiesz… - zauważył, niemal karcąc się w myśli za to porównanie, które istotnie jego samego wpakowało w niezłe tarapaty – Co się dzieje na kawalerskim, zostaje na kawalerskim. Bynajmniej nie zamierzam się ograniczać – pokręcił stanowczo głową – Ale bądź spokojny, nie wydarzy się nic, co by ostatecznie miało doprowadzić do kolejnego odwołania ślubu. Osobiście tego dopilnuje, bo co by wtedy był ze mnie za świadek? – rozłożył dumnie ręce, poniekąd nawet przejmując się swoją własną, nową rolą. Niemniej z podekscytowaniem i rozbawieniem przyjmując to co ich czekało w niedługiej przyszłości, w związku z tą wielką uroczystością. W końcu jednak Brewster zmarszczył lekko brwi, gdy młody Callaghan zaczął popłakiwać, niemal od razu zwracając na nich swoją uwagę. Cóż, spokojne dziecko jeszcze było okej, ale płaczące wychodziło poza schematy jego możliwości. Póki jednak zajmował go jego ojciec, na tyle, by nie rozwrzeszczał się całkiem, zerknął na przyjaciela, gdy wspomniał o Indianie i znowu uśmiech wkradł się na jego usta. – Kurwa, bardziej nawet niż powinna – przyznał zgodnie z prawdą, pierwszy raz właściwie przyznając się do tego, iż młodsza z bliźniaczek Halsworth istotnie go omotała, usidliła i zawróciła mu w głowie – Szwagrami może nie, bo ja sam ślubu nie planuje… - zaczął, pomijając oczywiście kwestię tego, iż ta dwójka była już po ślubie - …ale faktycznie dałem się jej omotać. Wpuszczanie jej pod swój dach to nie był dobry pomysł – zaśmiał się, wzruszając bezradnie ramionami i już miał właściwie dodać, iż działo się coś więcej, gdy nagle Chet zaproponował, że przekaże malca w jego ręce. Zwariował, tak? Brewster bowiem aż cały się spiął i wyprostował, spoglądając z niedowierzaniem na przyjaciela. – Chcesz żebym wziął Twoje dziecko? Ja? Na głowę upadłeś? – parsknął, istotnie będąc w szoku, ale… wcale się bardzo nie wzbraniając, co chyba Callaghan uznał za potencjalną zgodę i nie czekając nawet na dalsze słowa, po prostu podszedł i oddał mu dziecko. Connor zdążył więc jedynie ułożyć odpowiednio ramiona, przynajmniej tak mu się wydawało, gdy nagle chłopiec znalazł się właśnie w nich, całkiem wygodnie się układając. – Kurwa, stary… - mruknął, widząc, iż ten już się nieco od nich oddalił, by zająć się sprzątaniem, a Brewster spojrzał wówczas na chłopca, który wpatrywał się w niego z zaciekawieniem – Dobrze, że jeszcze nic nie rozumiesz, mogę przeklinać do woli. Tylko nie wpadaj w panikę, uwierz, że panikuje bardziej, okej? – mówił do niego, niemal chwilowo nie oddychając, a na pewno nawet się nie ruszając, by przypadkiem nie poruszyć chłopcem i nie spowodować wybuchu płaczu, bo póki co wydawał się nawet całkiem zainteresowany – Wiem, że nie wyglądam przyjacielsko, ale Twój stary całkiem mnie nawet lubi, więc chyba nie jest źle – pokiwał głową, pierwszy raz pozwalając sobie na jakiś ruch, co najwyraźniej spodobało się młodemu Callaghanowi, bo nawet… się uśmiechnął. Co istotnie wprawiało Brewstera w zakłopotanie, bynajmniej jednak podjął się wyzwania i był zadowolony z tego, że jakoś podołał. – Twój syn nie jest świadomy zagrożenia i chyba nawet się uśmiecha – parsknął cicho, spoglądając po chwili na kumpla, który segregował niezliczone wręcz rzeczy i zabawki dziecka – A wracając do Indiany, to wpuściłem ją pod swój dach, a teraz wcale nie chce żeby odchodziła. Nie wiem jak i kiedy to się stało, ale… kurwa, uwierz, że dałem się wpakować w związek. A właściwie sam go zaproponowałem – zaśmiał się z niedowierzaniem, znowu zerkając na chłopca, który nieustannie się w niego wpatrywał, ale bynajmniej nie zamierzał płakać – Ta mała naprawdę ma w sobie coś… - urwał, bo kiedy brudne myśli wkroczyły do jego głowy, to uznał, iż jednak nie będzie mówił o nich głośno, więc skwitował to jednak śmiechem – Zaintrygowała mnie. Więc tak, czekają nas być może wspólne rodzinne spotkania, chociaż nie – właściwie to etap poznawania własnych rodzin zdecydowanie jeszcze w dalekiej przyszłości. Póki co najwyżej z Waszą dwójką, a właściwie trójką… - zerknął na Reggie’ego, a potem znowu na Chestera, który wydawał się być mocno zaskoczony rewelacjami, które teraz sprzedał mu Brewster. Najwyraźniej więc potrafili się zaskoczyć, a może istotnie nie widzieli się aż tak dawno, że trochę tych wiadomości się nagromadziło. A to było najlepszym dowodem na to, że powinni widywać się znacznie częściej, by móc takie kwestie przedyskutować.

autor

Connor

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- W takim razie, żeby zaspokoić twoją ludzką ciekawość, zdradzę ci sekret: czasem trzeba po prostu mówić to, co kobieta chce usłyszeć - stwierdził, właściwie zgodnie z prawdą, choć nie dodając, że tym, czego zwykle kobiety pragnęły słuchać z ust mężczyzny, były wyznania uczuć. Wyznania, jakie Chet do niedawna uznawał za zbędne, lecz od kiedy był z Jordie, starał się werbalizować to wszystko, co rodziło się w jego głowie - lub sercu - by nie pozostawiać miejsca na niedopowiedzenia i wątpliwości. Oczywiście kumplowi przedstawił to jednak w nieco inny sposób, aczkolwiek koniec końców efekt pozostawał taki sam, więc chyba wszystko się zgadzało. - I co prawda nie wiem, jak jest z jej siostrą - ani co jej zrobiłeś... - obrzucił Brewstera podejrzliwym spojrzeniem - ale na pewno "coś jest na rzeczy" i tym czymś nie jest tylko fakt, że mamy razem dziecko. Możesz się śmiać, ale, kurwa, nie wyobrażam sobie bez niej życia - pokręcił głową, wzruszając lekko ramionami, by zaraz parsknąć jednak pod nosem, gdy Connor stwierdził, że nie zamierzał się żenić. - Też jeszcze niedawno tak mówiłem, a teraz... sam widzisz - uniósł kącik ust w uśmiechu i skinął na Reggie'ego, który, mimo iż był tylko malutkim człowiekiem, w największym stopniu odpowiadał za te zmiany, jakie zaszły w życiu Callaghana od czasu, gdy dowiedział się, że zostanie ojcem, mimo iż nigdy nawet nie wyobrażał sobie siebie w tej roli. Podobnie jak i w roli męża, a mimo to obecnie nie mógł się doczekać, by móc nazywać Jordanę swoją żoną. W odpowiedzi na pytanie - czy też stwierdzenie - przyjaciela, Chet wzruszył tylko bezradnie ramionami, niejako potwierdzając jego domysły. - I to błąd. Nie ręczę za to, co może mi odjebać, podobno przed ślubem ludzie panikują, dlatego mówię ci to teraz, kiedy jestem trzeźwy i świadomy swoich decyzji... - wycelował w niego wskazujący palec - ...gdyby coś mi odwaliło i chciałbym uciec, to masz mi na to nie pozwolić, jasne? Gdzie ja znajdę drugą taką kobietę, jak Jordie? - całkiem niedaleko, skoro miała siostrę bliźniaczkę, ale nie o to chodziło! Bo tylko przy Jordie miał szansę być szczęśliwy - i zbyt wiele razy już to niemal spieprzył. Dlatego ani trochę już sobie nie ufał i bynajmniej nie zamierzał dawać sobie kolejnej sposobności, by znowu coś zepsuć. Skinął więc ostatecznie głową na zgodę, kiedy Brewster potwierdził, iż nie zamierzał dopuścić do niczego, co mogłoby zaszkodzić związkowi jego przyjaciela. Dopiero po sekundzie zastanowił się jednak nad jego słowami. - Powinienem pytać, co ci chodzi po głowie w związku z tym kawalerskim, czy lepiej zawierzyć zasadzie: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz? - podjął z rozbawieniem, gotów chyba zdać się na Connora bez zadawania dalszych pytań, choćby tylko po to, by w razie konieczności mieć na swoje usprawiedliwienie fakt, że on o niczym nie wiedział. I istotnie nie musiał martwić się tym, że Brewster zdradzi mu swoje plany, bowiem jego odpowiedź uprzedziło teraz to niezadowolone popłakiwanie Reggie'ego, jakie skutecznie sprawiło, iż uwaga obu mężczyzn skupiła się właśnie na nim. Niewykluczone zresztą, że właśnie to było jego celem; o ile można kilkumiesięczne dziecko posądzać o posiadanie intencji innych niż zaspokojenie tych najprostszych, ludzkich potrzeb, do których, obok snu, jedzenia i załatwiania się, zaliczał się również kontakt z drugim człowiekiem - bo po ziemi chodziło ich całkiem wielu i lepiej, aby malec oswoił się z ich obecnością wcześniej niż później. Paradoksalnie więc ta zmiana towarzystwa, gdy zamiast u taty, chłopiec znalazł się teraz na rękach u wujka, sprawiła, że Reggie zainteresował się nim na tyle, iż chyba na chwilę zapomniał o tym, że zbierało mu się na płacz, dzięki czemu Chester mógł bez presji uprzątnąć ten drobny bałagan, wiedząc, że jego syn był, mimo wszystko, w dobrych rękach. Choć przy tym wszystkim nie starał się nawet ukryć rozbawienia widokiem niemal sparaliżowanego strachem przed dzieckiem, kumpla. Sam kiedyś zresztą reagował na niemowlęta w podobny sposób. - Wiedziałem, że się dogadacie, Reggie jest łatwy pod tym względem. Ciekawe, po kim to ma - rzucił z uśmiechem, mając oczywiście na myśli tylko to, że maluch wdał się w swoich rodziców, którzy również posiadali łatwość w nawiązywaniu kontaktów - choć Jordie chyba większą niż Chet, który na dodatek nie zyskiwał przy bliższym poznaniu i doprawdy miał dużo szczęścia, że zdołał jakoś zatrzymać przy sobie ciemnowłosą. Słysząc jednak po chwili rewelacje Brewstera, dotyczące jego własnej panny Halsworth, brunet uniósł w zdumieniu brwi i przyjrzał mu się uważnie, upewniając się, że dobrze usłyszał - zarówno w kwestii przyznania się do winy słabości względem dwudziestotrzylatki, jak i faktu, że tych dwoje najwidoczniej było teraz parą. - Zaproponowałeś... z własnej woli, czy na torturach? - dopytał z rozbawieniem, obracając bezwiednie w dłoni jedną z zabawek Reggie'ego. - No ładnie, widzę, że dzieje się tam pod tym twoim dachem. Ale jeśli nie żałujesz, że ją wpuściłeś, to chyba nie był to taki zły pomysł, co? - zauważył z ukradkowym uśmiechem, domyślając się, że być może bez współlokatorki, życie Connora było prostsze, ale jakoś nie wydawał się on niezadowolony z tego, jak rozwinęła się jego relacja z młodszą Halsworth. - W każdym razie, gratuluję. Chociaż... czy był ktoś, kto nie spodziewał się takiego obrotu spraw? Mówiłem, żebyś na nią uważał, te siostry to cholerne diablice - stwierdził ze śmiechem, wymachując palcem w geście "a nie mówiłem". Co i tak nie zmieniało faktu, że Brewster kompletnie go tym zaskoczył; tym bardziej, że jeszcze niedawno zarzekał się, iż nie miał najmniejszego zamiaru pakować się w związki. Jeszcze bardziej Chet był jednak zdziwiony, słysząc o rodzinnych spotkaniach, co brzmiało już niczym kompletna abstrakcja - a jednak chyba stawało się coraz bardziej realne... Brunet wypuścił więc powoli powietrze, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Słusznie, też bym się do tego nie spieszył, gdybym miał w tej kwestii wybór. Chociaż przychodzenie do ojca dziewczyny z wieścią, że zrobiłem jej dziecko, też nie było najlepszym zagraniem, więc... lepiej nie słuchaj moich rad - pokręcił z rozbawieniem głową i machnął ręką, pomimo pewnego doświadczenia z rodziną swej wybranki, bynajmniej nie postrzegając siebie jako osoby na tyle kompetentnej, by wypowiadać się w owym temacie. - Ale skoro bierzesz w ogóle pod uwagę jakąś przyszłość z jej udziałem, to i tak jest nieźle. A póki co zostają podwójne randki, o niczym innym nie marzyłem - rzucił z rozbawieniem, siadając wreszcie na kanapie. - Tylko najpierw twoja dziewczyna musi przestać pluć jadem na mój widok, bo to mogłoby się źle skończyć - dodał, całkiem jednak zadowolony z tego, że jego kumpel wreszcie wpuścił do swojego życia jakąś pannę - i że była nią właśnie siostra Jordany, dzięki czemu nie musieli obawiać się, że ich kobiety się ze sobą nie dogadają, bo... taka już była kolej rzeczy, że coraz rzadziej mieli okazję wyskoczyć chociażby do baru, a w pewnym wieku, kiedy co najmniej jeden z nich założył już swoją rodzinę, takie "podwójne randki" mogły być ich najlepszą okazją do widywania się, aby nie musieli później zasypywać się na raz tyloma rewelacjami, co dzisiaj. Chociaż oczywiście były sprawy, które należało omawiać we własnym, męskim gronie, i z takich spotkań z całą pewnością również nie zamierzali rezygnować. - Chociaż faktycznie ja i Jordie też występujemy teraz w pakiecie z dzieckiem, ale jego ewidentnie już kupiłeś. Indiana miała tu ułatwione zadanie, bo Reggie chyba nie odróżnia jej od Jordany, więc... gdyby kiedyś próbował dobierać jej się do cycków, to nie miej mu tego za złe - wyszczerzył się ponownie, zerkając na chłopca, który chyba czuł się całkiem nieźle na rękach u wujka, a ponieważ ten drugi również nie narzekał, to Chet nie widział póki co powodu, aby go stamtąd zabierać.

connor brewster

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

- Bardziej niż ktokolwiek inny potrafię mówić to co kobiety chcą usłyszeć, uwierz – skwitował ze śmiechem, chociaż oczywiście nie mając na myśli wcale tych pogawędek o miłości i wielkim uczuciu, a raczej doskonałe komplementy, prowokacyjne sugestie i całkiem zbereźne dodatki, które w ostateczności popychały właściwie każdą kobietę w jego ramiona – Chociaż nie sądzę, że to właśnie miałeś na myśli – dodał z rozbawieniem, niemniej Chet doskonale wiedział o czym sam Brewster mówił, bo nie raz i nie dwa, mogli obserwować siebie wzajemnie „w akcji”, gdy częściej urządzali sobie wspólne wypady na miasto, pozwalając sobie na nic niezobowiązujące przygody z kobietami. I wydawało mu się, że tak będzie już zawsze, w końcu obaj byli zagorzałymi kawalerami i nie chcieli tego zmieniać, a teraz… patrzył na kumpla, tulącego w ramionach dziecko i co więcej, dyskutując o jego nadchodzącym ślubie. Ciągle miał wrażenie, że przynajmniej kilka klatek przeleciało mu nagle przed oczami, bo on sam zatrzymał się jeszcze chyba w miejscowym klubie, gdzie obaj podrywali chętne panienki. Kiedy jednak przyjaciel przyznał, że nie wyobraża sobie życia bez Jordany, coś go poruszyło – bo czasami łapał sam siebie na tym, iż nie wyobrażał sobie teraz swojej codzienności bez Indiany. I czy to było dokładnie tym samym? Bo nieco przerażała go jednak myśli o podobnej uroczystości – chociaż sami ślub mieli już za sobą, a tym bardziej wizja posiadania dziecka. – Mogę sobie to wyobrazić. I wcale nie zamierzam się śmiać, chociaż przyznaj stary, że to doprawdy zaskakujące. Od zagorzałego kawalera, do faceta, który nie wyobraża sobie życia bez jednej kobiety – pokręcił z rozbawieniem głową – Kiedyś z niechęcią gadaliśmy przy drinku o naszych kumplach, którzy przepadli dla lasek i dzieciaków, a teraz – masz – wskazał ruchem głowy na malca, którego mężczyzna nadal kołysał w ramionach – Nie myśl tylko, że będę gadał tak samo o Tobie, akurat jesteś tym kompanem, z którym mogłem o tym podyskutować, więc nie zamierzam szukać kolejnego, nawet jeżeli już trochę przepadłeś – parsknął cicho, po czym jednak znowu się zaśmiał i pokiwał głową – Klamka zapadła, masz to jak w banku. Gdybyś nawet chciał uciec, to osobiście zaprowadzę Cię do ołtarza – klasnął cicho w dłonie i wycelował w niego palec wskazujący – Gdybym to spierdolił, to spadłby na mnie gniew dwóch sióstr Halsworth, więc sorry, ale nie zaryzykuje – dodał z rozbawieniem, bynajmniej jednak świadomy potencjalnego zagrożenia – bowiem one dwie razem to musiało być istne tornado. Skoro jedna potrafiła wywrócić męskie życie dosłownie do góry nogami. Po chwili pokręcił jednak stanowczo głową. – Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Poza tym, gdybym Ci powiedział co planuje, nie byłoby niespodzianki, niczego ze mnie nie wyciągniesz. Pierwszy raz w życiu organizuje kawalerski i być może ostatni… - wzruszył lekko ramionami – Więc dam z siebie wszystko – zaśmiał się znowu, poruszając zabawnie brwiami. A wyobraźnie Brewstera w tym temacie pracowała już naprawdę na najwyższych obrotach, więc przyjaciel mógł się albo bać albo ekscytować, albo jedno i drugie – ale na pewno nie będzie mógł narzekać na nudę i brak fajnych wspomnień. Jednakże te jakże miłe dywagację przerwał mały Reggie, zanoszący się najwyraźniej na płacz, co istotnie zraziło Connora, ale gdy już przyjaciel sam przekazał mu swojego syna, czuł się jeszcze mniej komfortowo niż wcześniej. Właściwie chyba pierwszy raz miał na rękach tak małe dziecko, albo w ogóle jakiekolwiek dziecko, więc w ostateczności to było dla niego cholernie nowym doświadczeniem. Czy Chet postradał rozum? Ostatecznie z ulgą przyjął jednak fakt, iż chłopiec nie rozkrzyczał się na dobre, a właściwie… uspokoił się, z zainteresowaniem przyglądając się rozgadanemu wujkowi. Brewster niemniej nawet brał się poruszyć, by nie wywołać u niego histerii bądź aby przypadkowo nie uszkodzić malca. – Nie ciesz się za wcześnie, on jest chyba jeszcze nieświadomy tego co się dzieje. Zaraz pewnie zaniesie się płaczem – parsknął znowu cicho, mimo wszystko nie odrywając wzroku od chłopca, jakby obawiając się, że gdy spuści z niego wzrok, to jeszcze coś mu się stanie – Miałem wrażenie, że to były tortury – skwitował ze śmiechem wspomnienie o zaproponowaniu związku – Pod tym względem, że pierwszy raz w życiu robiłem coś takiego i kurwa, prawie pozwoliłem jej odejść. A żeby nie odeszła, musiałem… powiedzieć więcej. A wiesz jak kurewsko tego nie lubię… - pokręcił z niedowierzaniem głową, zerkając na kumpla – Nie wiem więc jak to się stało, ale nagle życie z nią u boku wydało się o wiele… ciekawsze. Chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego jak puste było moje mieszkanie dotychczas, może dlatego, że właściwie mało co w nim bywałem. A teraz, coraz częściej do niego wracam – odparł zaskoczony, bo chwilami miał wrażenie, że mówił o kimś innym – i o innym życiu, nie zaś o swoim własnym. – Kurwa, zarzekałem się przecież, że żadnych związków i tych wszystkich bzdur, a teraz masz – omotała mnie dwudziestotrzylatka. Jakkolwiek nie jest to jednak dla mnie zaskakujące… to nie, nie żałuje, że ją wpuściłem – skwitował ostatecznie, tym razem nie z pogardą czy rozbawieniem, ale ze zwykłym, szczerym uśmiechem, który pojawiał się na jego twarzy, ilekroć wspominał o Indianie. Uniósł po chwili brew ku górze i spojrzał pytająco na przyjaciela. – Ja się na pewno nie spodziewałem takiego obrotu spraw. Ale jak widać potrzebne nam były siostry Halsworth, bo żadna inna nie dałaby rady nas ogarnąć. Co jest o tyle zaskakujące, że… teraz mamy identyczne laski. Czy to nie jest dziwne? – pokręcił ze śmiechem głową, zerkając na chłopca, który nadal przyglądał mu się z zainteresowaniem – A na spotkaniach rodzinnych z pewnością już przetarłeś wszelkie szlaki, począwszy od wieści o tym, że zrobiłeś jej dziecko, a skończywszy na potencjalnej zdradzie… chyba Ci nie zazdroszczę. Jesteś już u szczytu czarnej listy? – uniósł z rozbawieniem brew ku górze, bo on sam wcale nie spieszył się do poznawania rodziny Halsworth, chociaż domyślał się, że to było nieuniknione. Ale na pewno nie w najbliższej przyszłości, co najwyżej – dopiero na ślubie za kilka miesięcy. Niemniej nie zazdrościł położenia przyjacielowi, bo ten musiał udobruchać nie tylko Jordanę, ale i jej bliskich – bo po swoich licznych występkach nie miał chyba z nimi łatwego życia. – Podwójne randki, kto by pomyślał, co? Swoją drogą, nie zabrałem Indiany jeszcze na żadną, żaden ze mnie romantyk – skwitował krótko, poniekąd przyznając się do tego, o czym od jakiegoś czasu myślał, a na co jeszcze się nie zdecydował. Wiedział, że ciemnowłosa tego pewnie oczekiwała, ale z drugiej strony, nie do końca leżało to w jego naturze. Chociaż z drugiej strony, tylko Indy sprawiała, że to rozważał – a chciał robić to co sprawiało jej radość. – Z nią tak łatwo Ci nie pójdzie, serio nie miałem pojęcia, że te słodkie usteczka są w stanie wypowiedzieć tylko brzydkich słów pod Twoim adresem – zaśmiał się znowu, spoglądając na Chestera, po czym jednak oburzył się lekko i spojrzał na Reggie’ego, o którym chyba chwilowo nawet zapomniał, bo w trakcie rozmowy dziwnie się rozluźnił i… najwyraźniej nie stresował się aż tak bardzo obecnością dziecka w swoich ramionach – Ej młody, nie będę się dzielił cyckami mojej kobiety, jasne? – pokręcił stanowczo głową, po czym jednak zaśmiał się znowu, widząc jak malec ścisnął jego palca w iście bojowym geście – Patrz, już próbuje się ze mną kłócić – skwitował jeszcze, gdy chłopiec wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk – A tak swoją drogą… - przeniósł znowu spojrzenie na starszego Callaghana - …to nigdy tak do końca nie powiedziałeś jak to było z tą młodą laską, którą prawie przeleciałeś. I jakim, kurwa, cudem ostatecznie jej nie przeleciałeś? – parsknął z niedowierzaniem – Młoda, chętna, napalona? I co właściwie Ci odbiło, żeby to zrobić, skoro jesteś taki zapatrzony w Jordanę?
Chet Callaghan

autor

Connor

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- Wierz mi, że nikt nie jest tym bardziej zaskoczony, niż ja sam - przyznał bez ogródek odnośnie drogi, jaką sam przebył od - jak się wówczas wydawało - wiecznego kawalera, do przyszłego męża oraz ojca. Z całą pewnością nie było to coś, co kiedykolwiek miał w planach, ale okazało się najlepszym, co mogło go spotkać. Nawet jeśli kiedyś wydawało mu się absolutnie najgorszym scenariuszem - i całkowicie nierealnym. - Wiem, trąci hipokryzją. Ale założę się, że ty prędzej też przejdziesz na tę stronę mocy, niż znajdziesz sobie drugiego takiego kumpla, byliśmy ostatnimi z tego gatunku - stwierdził z rozbawieniem, istotnie mając wrażenie, że podobnych im, zatwardziałych kawalerów po trzydziestce, nie było wielu, i Chet nigdy tego nie rozumiał - tej potrzeby posiadania rodziny i ugrzęźnięcia w stałym związku, jaka pojawiała się u ludzi w pewnym wieku. Ale najwidoczniej on sam musiał po prostu do tego dorosnąć. I patrząc teraz na Connora - przeczuwał, że on również zaczynał dorastać, może nie do ślubu czy dzieci, ale sam związek również był już dużym krokiem naprzód. Brunet pokręcił więc, wciąż z niedowierzaniem, głową, uśmiechając się pod nosem. - No to nieźle, nie poznaję cię, stary. Tak się dałeś omotać - a ze mnie się nabijałeś, kiedy mówiłem to samo o Jordie. Teraz masz za swoje. Ale fakt, kobiety uwielbiają takie tortury, kurwa, możesz robić dla nich wszystko, ale to i tak nie będzie miało znaczenia, dopóki nie powiesz im tego wprost. Nie masz pojęcia, ile ja się musiałem nagadać, żeby Jordie mi wybaczyła - pokręcił głową, mimo wszystko jednak z uśmiechem na ustach. - Ja wiem, czy to dziwne? Ewidentnie pozazdrościłeś mi kobiety i załatwiłeś sobie jej kopię. Aż trudno uwierzyć, że nigdy się o żadną pannę nie pobiliśmy, skoro mamy taki podobny gust - stwierdził z rozbawieniem, bowiem coś takiego jak spór o kobietę nigdy nie mógł mieć pomiędzy nimi miejsca - mieli wszak swój braterski kodeks, a przede wszystkim swoje priorytety i obaj wiedzieli, że przyjaźń była ważniejsza oraz trwalsza, niż związki, jakie w przypadku żadnego z nich nigdy nie utrzymywały się zbyt długo. Może dlatego Stwórca - o ile ktoś w takowego wierzył - zesłał im na ziemię dwie identyczne panny Halsworth - żeby nie musieli się o nie spierać. - Czyli co, poważnie teraz ograniczasz się do jednej kobiety? Żadnego bzykania na boku? Ciekawe, jak długo wytrzymasz, muszę zacząć obstawiać zakłady. Nie to, żebym źle wam życzył, ale... znam cię - posłał mu wymowne spojrzenie, rozkładając bezradnie ręce. Po chwili jednak przeniósł wzrok na psa, który zaraz po tym, jak Chet usiadł na kanapie, nie czekając na przyzwolenie wgramolił mu się na kolana, domagając się w ten sposób uwagi i pieszczot, co robił wręcz nagminnie, od kiedy w domu pojawił się bobas, którego nagle wszyscy nosili na rękach. Brunet pogłaskał go więc po grzbiecie i zaśmiał się pod nosem. - Dokładnie, przetarłem szlaki, żebyś ty mógł pokazać się jako idealny facet dla Indy. Myślę nawet, że specjalnie dla mnie stworzyli nową, czarną listę wszystkich moich występków - wzruszył ramionami, po czym parsknął krótko. - Żaden facet nie jest romantykiem - dopóki kobieta nie zacznie od ciebie oczekiwać, że będziesz ją zabierał na randki i kupował kwiatki. A na pewno zacznie, nawet jeśli teraz twierdzi, że nie - zauważył ze wzruszeniem ramion i uśmiechnął się ukradkiem na wzmiankę o tym, co sądziła o nim siostra Jordany. - Myślałeś, że tylko ty tak działasz na kobiety? - tak, czyli jak płachta na byka. W każdym razie na niektóre. I tylko czasami. - Chyba po prostu poczekam aż złość sama jej przejdzie. W końcu musi przejść, nie? - zapytał eksperta, który z pewnością lepiej znał się na tym, w jaki sposób objawiał się gniew młodszej z bliźniaczek. Widząc jednak wymianę między Brewsterem, a małym Reggie'm, zaśmiał się znowu i pokiwał głową. - No, Reggie, nie bądź taki zachłanny, wystarczy, że ja muszę się z tobą dzielić - a właściwie to niemal całkowicie odstąpił piersi Jordany temu małemu mlekopijcy, ale na szczęście cała reszta jej ciała należała już tylko do niego. - Uważaj, bo nawet jeśli będzie tylko w połowie taki jak Jordie, to kiedy nauczy się mówić, już go nie przegadasz - ostrzegł całkiem szczerze, bo chociaż sam bywał piekielnie uparty i uwielbiał stawiać na swoim, to od kiedy znał Jordanę, równie często zdarzało się, że to ona była górą w słownych potyczkach i szczerze? Chet nie miał najmniejszego problemu z tym, aby uznać jej wyższość. Między innymi za to ją uwielbiał, i nie mógł być bardziej dumny z faktu, że to właśnie ona była matką jego dziecka. Jak zatem mógł dopuścić do tego, że nieomal ją stracił? Wzruszył ramionami. - Dobre pytanie - ale nie umiem ci na nie odpowiedzieć. Chyba... ani ja, ani Jordie, nie byliśmy wtedy do końca sobą. Ona skupiała się tylko na Reggie'm, prawie w ogóle nie pozwalała mi się dotknąć i w pewnym momencie zacząłem szukać sposobu, żeby odreagować na pieprzonych, ulicznych wyścigach. A tamta panna sama się napatoczyła, dokładnie taka: młoda, chętna i napalona. Kurwa, całą sobą prosiła się, żebym ją przeleciał; każdy straciłby głowę. Zwłaszcza, że przy tym wszystkim była taka... zakazana. I szczerze? Wiem, że to popierdolone, ale chyba nawet trochę... przypominała mi Jordie. Tą, którą była, zanim zaszła w ciążę i... się zmieniła - zamilkł na moment, bo chyba było mu zwyczajnie trochę wstyd: tego, że w pewnym momencie - nawet jeśli zaledwie na chwilę - przestał patrzeć na Jordanę tak samo tylko dlatego, że po ciąży nie była już równie beztroska co dawniej. I paradoksalnie, wstydził się tego nawet bardziej, niż faktu, że jego własna kobieta nie dawała mu się dotknąć, choć przyznanie tego na głos również nie przyszło mu z łatwością, zwłaszcza gdy mówił o tym z kumplem, z którym nigdy nie dzielił się detalami ich związkowych kryzysów. Ale wiedział, że Brewster nie będzie go oceniał, niezależnie od tego, jakiego gówna by się nie dopuścił. - Chociaż nie planowałem trafić z nią do tego klubu, ani tym bardziej jej tam przelecieć. Ale tej cholernej nocy po wyścigu zjawiła się policja, a ja nie miałem ochoty dać się zatrzymać, żeby znowu użerać się z glinami, a na koniec jeszcze tłumaczyć się z tego, dlaczego nie byłem wtedy w Crocodile, skoro powiedziałem Jordie, że tam właśnie będę, więc - spierdoliłem, a ta mała razem ze mną. No i... wiadomo, jak to się skończyło. I szczerze, to sam nie mam pojęcia, jakim cudem zdołałem to powstrzymać. Chyba jakiś przebłysk świadomości uzmysłowił mi, ile mógłbym na tym stracić i uznałem, że nie warto - nawet jeśli w tamtym momencie kurewsko trudno było dojść do takiego wniosku, kiedy ta laska dobierała mi się do gaci. Więc sam przyznasz, że należał mi się za to jebany medal - parsknął głucho, kręcąc z niedowierzaniem głową; w jakimś niewielkim, minimalnym stopniu może nawet trochę żałując tego, że nie będzie mu już dane doświadczyć niczego nowego z dziewczyną, której nie znałby na wylot i którą mógłby odkrywać po kawałku - bo lubił ten dreszczyk emocji i tą ekscytację z poznawania nowej osoby. I skłamałby, gdyby powiedział, że tamta dziewczyna ani trochę go nie zaintrygowała - ale Jordie intrygowała go i zaskakiwała każdego dnia, niezależnie od tego, jak dobrze ją znał. A może wręcz tym bardziej go intrygowała, im lepiej ją znał? Bo nie sądził, że to byłoby możliwe - a ona codziennie udowadniała mu, jak bardzo się mylił. - Dobrze, że Reggie niczego nie rozumie - przyznał po chwili - zarówno w odniesieniu do owej niedawnej sytuacji, jak i ich obecnej rozmowy, jej tematu oraz całych litanii przekleństw, jakie w niej padały - zerkając na chłopca, którego widok za każdym razem na nowo przyprawiał Chestera o wyrzuty sumienia. Nawet jeśli on sam kompletnie nie był świadomy tego, że jego ojciec to skończony bydlak. I w tej błogiej nieświadomości był teraz tak spokojny i zrelaksowany, że... był bliski uśnięcia w ramionach swojego wujka. - Wiesz, że on chyba zaraz zaśnie? Nie mówiłeś, że jesteś takim zaklinaczem niemowląt, co to za czarna magia? - uniósł lekko brew, odruchowo ściszając nieco głos, w którym pobrzmiewała jednak nutka rozbawienia: bo znał co najmniej jedną osobę, która wiedząc, że Brewster tak dobrze radził sobie z bobasami, mogłaby go uznać za dobry materiał na tatusia dla jej potencjalnych dzieci - i to chyba nie były dla niego dobre wieści... Nie chcąc jednak wybudzić malca, brunet nie zdecydował się póki co na odebranie go od przyjaciela, bo choć chłopiec nie był też raczej przyzwyczajony do tego, by chodzono przy nim na paluszkach, to po co niepotrzebnie igrać z mocami takimi jak gniew wyrwanego z (pół)snu niemowlęcia, nad którymi tak trudno później byłoby zapanować?

connor brewster

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

- Byliśmy – zaczął, unosząc palec wskazujący ku górze, dla podkreślenia swoich słów – A to brzmi kurewsko strasznie. Śmialiśmy się z pozostałych, którzy przepadli, a teraz co… - zaśmiał się, wskazując głową na osobę Chestera, o sobie samym właściwie już nawet nie wspominając. Bo to, że jego przyjaciel przepadł bezpowrotnie było już dla niego bardziej niż oczywiste i to już od dłuższego czasu, ale nie spodziewał się, że i on sam zdoła wpaść w sidła uczuć i stabilizacji, która nagle zaczynała go osaczać. Chociaż może nie jest to odpowiednim słowem, kiedy to osaczanie tak naprawdę wcale mu nie przeszkadza, prawda? I to było chyba w tym najdziwniejsze, w końcu jak sam Callaghan wspomniał, byli zatwardziałymi kawalerami, a teraz nagle zaczynają im się zmieniać priorytety. Chociaż sam Brewster nie zamierzał pozwolić na to, by ta stabilizacji dopadła go tak całkowicie, jak to uczyniła z jego najlepszym kumplem. – To ja chyba wolę znaleźć sobie nowego kumpla – zawyrokował, z cichym parsknięciem w geście rozbawienia, kiedy to Chet wspomniał o przechodzeniu na drugą stronę mocy – A tak poważnie, to lekko mnie to przeraża. Ale jednocześnie zajebiście mi się podoba, bo to coś… innego. Sam już nie wiem, trochę straciłem dla niej głowę, to akurat pewne. Więc tym razem Ci się nie dziwię i wierzę we wszystko co mówiłeś o Jordie – stwierdził całkiem poważnie, chociaż z nadal majaczącym w kącikach ust uśmiechem. Zdecydowanie panny Halsworth miały to do siebie, że potrafiły okręcić sobie facetów wokół palca, a o ile sama Jordana wydawała się być w tej kwestii całkiem śmiała i pewna, tak był doprawdy zaskoczony nieśmiałością Indiany. Obie bowiem wyglądały jak cholerne ideały, tymczasem młodsza z sióstr zdecydowanie nie wierzyła w siebie tak, jak wierzyć powinna. I z całym przekonaniem zamierzał to zmienić. – Przypominam, że ja znałem Indianę wcześniej – zaśmiał się, unosząc brew ku górze – Kumpluje się od dawna z moją siostrą, więc znałem ją jeszcze za dzieciaka. Co w całokształcie wydaje się być trochę dziwne, ale kurwa, nie spodziewałem się, że tak wyrośnie – pokręcił z niedowierzaniem głową, aczkolwiek z tym typowym dla siebie błyskiem w oku. Bo oczywistym było to, że braterski kodeks zakładał, iż kobieta przyjaciela jest nietykalna – ale los najwyraźniej im sprzyjał, skoro sprezentował im dwie identyczne kobiety. A to wydawało się doprawdy idealnym układem – tym bardziej, że one były siostrami, a oni najlepszymi kumplami, czy można było prosić o lepsze powiązanie? – Szczerze? Sam się zastanawiam czy faktycznie wytrzymam, to pierwszy raz od dawna, kiedy ograniczam się do jednej kobiety. Ale z drugiej strony, przestały mnie interesować inne laski – zmarszczył brwi w niezrozumieniu i parsknął po chwili z niedowierzaniem – Może to dlatego nie potrzebuje bzykania na boku, skoro mam go pod dostatkiem w domu. To w tym tkwi sekret? – spytał nagle z rozbawieniem, wydawać by się mogło, eksperta w tej dziedzinie, a na pewno eksperta w oczach Brewstera, skoro kobieciarz jego pokroju wytrzymał z jedną kobietą tak długo – a w jego mniemaniu nawet zajebiście długo. Był więc ciekaw jak właściwie mu się to udało, pomijając te wszystkie uczucia, o których wspominał co prawda, ale chyba nie do końca w nie wierzył. Chociaż ostatnimi czasy przy Indianie zaczynał się nad nimi mocniej zastanawiać. – To mam nadzieję, że zrobili Ci taką listę w dużym formacie, żebym się tam zmieścił obok Ciebie w razie czego – zaśmiał się znowu – Jakoś nie jestem do końca chętny do tych rodzinnych spotkań, zresztą to chyba za wcześnie, by w ogóle o tym myśleć. Gdyby moja matka się o tym dowiedziała, nie dałabym mi żyć, więc… ostatecznie lepiej na razie się nie wychylać – pokręcił szybko głową, z lekkim grymasem na samą myśl o tym, by tłumaczyć matce to, że faktycznie kogoś teraz ma, bardziej na stałe, jednocześnie aż wzdychając w duchu na myśl o tym, by poznać ojca Indiany i jej rodzeństwo, bo trochę się o nich nasłuchał od Chestera. I ten zdecydowanie nie miał z nimi łatwego życia, a przecież mimo, że nie są rodzeństwem – to są niemal jak dwie krople wody. I kłopoty mają dosłownie wpisane w DNA. – Czyli twierdzisz, że powinienem zabrać ją na randkę? – uniósł brew ku górze, nie do końca przekonany co do tego pomysłu, bo żaden z niego romantyk ani ideał, ale z drugiej strony – myśl o tym, że to sprawiłoby jej przyjemność, to była już całkiem inna bajka. Może więc mógłby się ostatecznie poświęcić. Zaśmiał się jednak znowu i wzruszył bezradnie ramionami. – Stary, nie mam pojęcia. One obie mają charakterki, więc nie pójdzie Ci z Indianą tak łatwo. Teraz jesteś u niej na mocnym warunkowym, ale myślę, że mogę szepnąć o Tobie słówko czy dwa, może zmięknie – dorzucił, śmiejąc się cicho, nie tylko w geście rozbawienia, ale i zadowolenia, na samą myśl o tym jak miło byłoby wyjaśnić pannie Halsowrth kilka kwestii – by zapewnić ją, że jego kumpel naprawdę chce być z jej siostrą, w ostateczności musząc posunąć się do bardziej intymnych argumentów. A potrafił przekonać kobiety niemal do wszystkiego. Był za to cholernie ciekaw jak Callaghan dopuścił do tego, że prawie stracił swoją kobietę, skoro jak twierdził, tak bardzo ją kochał. I nurtowało go to od jakiegoś czasu, ale nie miał dobrej okazji do tego, by o to zapytać. Póki co cieszył się, że ten kryzys został zażegnany, ale mimo to chciał poznać jego podłoże. W końcu zgadywał, że i tak był jedyną osobą, której Chet mógł o tym w ogóle powiedzieć. Wysłuchał go jednak w skupieniu, co jakiś czas zerkając na małego Callaghana, który zadziwiająco spokojnie leżał w jego ramionach. – Kurwa, teraz to sam się zastanawiam, czy byłbym w stanie się powstrzymać. Młoda, napalona, chętna dwudziestka, brzmi jak marzenie. Ale takich na tych wyścigach jest wiele, coś o tym wiem – mruknął przekornie na wzmiankę o tej nie do końca legalnej przyjemności, w której również czasami uczestniczył, nie mówiąc jednak o tym głośno – I to wcale nie jest popierdolone. Przecież kiedyś na to właśnie poleciałeś, nie? Jordana poniekąd była jak tamta laska, dobrze się razem bawiliście, więc… trochę ciężko się nagle przestawić na nową rzeczywistość. Domową, z dzieckiem – wzruszył lekko ramionami, spoglądając na kumpla ze zrozumieniem wypisanym na twarzy – Policja? Ostatnio rzeczywiście częściej kręcą się po terenach, gdzie organizują wyścigi. I powiem Ci, że to niezły przypadek, że akurat wtedy wpakowała Ci się do samochodu. Ale ja pierdole, za to powstrzymanie się naprawdę należy Ci się jebany medal – parsknął znowu, kręcąc energicznie głową – Rozumiem, że mogłeś to przerwać wcześniej, albo po prostu wyjść… ale prawie się już do niej dobierając? Kurwa, na pewno bym się nie powstrzymał – zaśmiał się kolejny raz, nie będąc oczywiście dumnym z tego stwierdzenia, ale póki co – był nowy w tych całych relacjach i obcowaniu z jedną kobietą, więc musieli mu to po prostu wybaczyć. Nadal był łasy na pokusy, nawet jeżeli twierdził, że inne laski go nie interesują – bo szczególnie się za nimi nie rozglądał, ale gdyby jakaś sama próbowała się do niego dobierać? Trudno stwierdzić, nie ufał chyba sobie w stu procentach, mimo, że zależało mu na Indy. – Zgaduje jednak, że seks z tą małą to nie byłoby to samo. Nie mogłaby się równać z Jordaną, co? – poruszył zabawnie brwiami, trochę prowokując kumpla do gadania, ale był niemal pewien, iż ta starsza Halsworth w stu procentach odpowiadała tej młodszej, a o jej umiejętnościach i możliwościach przekonał się już wręcz doskonale, w związku z czym coś musiało stać za tym, że Jordana utrzymała przy sobie Chestera tak długo. I że to w tym tkwił sekret. W końcu jednak spojrzał ponownie na Reggie’ego, mając zamiar właściwie już oddać go jego właścicielowi, jeżeli można to tak nazwać, niemniej zorientował się, że ten zaczyna przysypiać, na co aż lekko zmarszczył brwi. – Chyba zanudziłem go na śmierć. A może przekleństwa to nowa forma dobranocki, co? Ani słowa nikomu o tym co tu miało miejsce, bo skupie Ci dupe – spojrzał zaraz wymownie na kumpla, oczywiście mając na myśli to, by przypadkiem nie wspominał którejkolwiek z sióstr Halsworth o tym, że nie dość, iż trzymał dziecko na rękach, to już tak skutecznie je uśpił – To źle wpłynie na moją reputację – zaśmiał się cicho – Już miałem Ci go oddać, ale może nie będę ryzykował. Lepiej niech zaśnie, będziemy mieli chwilę luzu. No i tak swoją drogą, jestem zajebisty we wszystkim, ale nie będę się użerał z Twoim dzieckiem, gdy nie będziesz mógł w nocy spać, zapomnij – zażartował jeszcze w temacie tej czarnej magii, którą właśnie uprawiał, nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Z drugiej strony okazało się, że obcowanie z dzieckiem wcale nie było takie strasznie, ale zdecydowanie nie zostanie fanem niemowląt. Nie mówiąc już nawet o tym, by sam miał jakiekolwiek zmajstrować…
Chet Callaghan

autor

Connor

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- Dobra wiadomość jest taka, że z nas nie będzie miał się już kto śmiać - zauważył ze wzruszeniem ramion, bo skoro schodzili ze sceny jako ostatni z gatunku zatwardziałych kawalerów, to chyba mogli być o to bezpieczni. Przynajmniej do czasu, aż ich znajomi nie zaczną się rozwodzić, albo po prostu nudzić rodzinną rutyną, i z goryczą (lub zazdrością) wypowiadać o tych, którzy w dalszym ciągu będą trzymać się swoich kobiet. Mimo że to właśnie ci faceci, którzy w kryzysie wieku średniego zaczynali nienawidzić własnych żon, byli chyba najbardziej żałośni i Chet nigdy nie chciał stać się jednym z nich. Nigdy też nie sądził, że mogłoby mu to grozić. Ale przecież z nim i Jordie na pewno będzie inaczej... prawda? Uśmiechnął się już tylko w odpowiedzi na słowa Brewstera, świetnie rozumiejąc ten jego lekki strach, chociaż musiał przyznać, ze on sam był już na nieco innym etapie: i o ile wcześniej istotnie przerażał go fakt, że cały jego świat miałby się kręcić wokół jednej kobiety, tak teraz... znacznie bardziej przerażała go myśl, że mogłoby jej w jego życiu zabraknąć. - Ale bez obaw, tobie raczej nie grozi taki los jak mój, zresztą jestem pewien, że gdyby Jordie nie zaszła w ciążę, to też bylibyśmy teraz na zupełnie innym etapie, więc... po prostu trzymaj swoich pływaków w ryzach, najlepiej tak długo, jak się da. Taka moja rada - stwierdził ze śmiechem, mimo iż na pewno nie było to nic, czego Connor już by nie wiedział, skoro niemal na każdym kroku upierał się przy tym, że nie chciał mieć dzieci. I chociaż Chet był obecnie szczęśliwy jako tata małego Reggie'ego, to prawda była taka, że dopóki go nie zmajstrował, on również nie chciał dzieci. Ale dojrzał do tego - bo jeśli nie teraz, to kiedy? - Chcesz się licytować? - parsknął, kiedy Brewster wspomniał o tym, jak długo znał Indianę, jakby to były jakieś zawody. Z drugiej jednak strony, obaj chyba lubili rywalizację, więc w pewnym sensie wszystko dla nich nią było. - Zapomniałem, że masz taką małą siostrę. Dobra, wygrałeś, przyznaję. Mimo że to ja przeleciałem Jordie wcześniej - skontrował mimo wszystko równie dziecinnie, unosząc wskazujący palec, zanim potrząsnął ramionami, jakby ta mała przegrana lub wygrana i tak nie miała dla niego znaczenia. I właściwie nie miała, skoro koniec końców każdy z nich trafił najlepiej jak mógł. - W to akurat nie uwierzę - pokręcił głową, kiedy Brewster stwierdził jakoby nie interesowały go kobiety inne niż Indiana, bo - on sam również tak twierdził, i nie widział świata poza Jordaną, a mimo to prawie ją zdradził. A przecież Connor nie mógł być w tej kwestii lepszy od niego... - Ale tak, wszystko wskazuje na to, że sekretem jest trafić na kobietę równie nienasyconą, co ty - potwierdził, kiwając ze śmiechem głową. - Chociaż... zależy, co to znaczy "pod dostatkiem". Ile razy dziennie? - dopytał, mrużąc z ciekawością oczy, oczywiście tylko po to, aby móc rzetelnie wydać swoją opinię jako ekspert, a nie żeby i w tej kwestii się licytować... Zresztą on sam za eksperta się nigdy nie uważał, skoro związek z panną Halsworth był pierwszym tak długim w jego życiu - i miał nadzieję, że ostatnim, bo istotnie zamierzał spędzić z nią resztę swoich dni. Pokręcił zaraz jednak głową. - Nie bądź taki skromny, na pewno niedługo zasłużysz sobie na to, żeby znaleźć się u nich na własnej, czarnej liście. To nie jest takie trudne - zauważył z rozbawieniem. Przed Connorem nie musiał jednak udawać, iż to, jak zaborcza była rodzina Halsworth, ani trochę go nie drażniło. Bo momentami drażniło. Nie po to wszak przez tak długi czas prawie nie utrzymywał kontaktów z własną rodziną, aby teraz użerać się z cudzą, w którą zamierzał się wżenić - ale wiedział, że był to pakiet, jaki musiał przyjąć, jeżeli chciał być z Jordie, i w miarę, jak lepiej ich poznawał, zaczynał się z nimi chyba coraz lepiej dogadywać. Może nawet lubić. A teraz znowu zaczynał wszystko od nowa, z jeszcze gorszej pozycji, niż za pierwszym razem, czego naczelnym przykładem była bliźniaczka Jordany, która najchętniej wydrapałaby mu oczy. I możliwe, że faktycznie jedyną osobą, jaka mogłaby ją skłonić do zmiany zdania, był Brewster. - Nie wiem, czy to pomoże, chociaż podobno umiesz być przekonujący, a kobiety z jakiegoś powodu wierzą w każde twoje słowo, więc... kto wie? Możesz spróbować. Skoro jakoś przekonałeś ją do siebie... - uniósł wymownie brew, spoglądając na kumpla. - I to bez zapraszania ją na randki. Zresztą... co to za słowo? Jeśli jesteście już razem, to chyba każde wspólne wyjście jest tak jakby randką, co? - zastanowił się, ostatecznie wzruszając ramionami i pozostawiając pytanie Brewstera bez jednoznacznej odpowiedzi. Sam nie wiedział, czy istniała jakaś słownikowa definicja, mówiąca o tym, że kolacja w restauracji była randką, a, powiedzmy, wspólny jogging - nie. Ale, o ile niechęć do nazywania rzeczy po imieniu była zrozumiała w przypadku krótkotrwałych, niezobowiązujących znajomości, tak na tym etapie chyba mijała się już z celem. Z drugiej zaś strony - randkowanie wymyślono głównie po to, aby kobieta mogła czuć się adorowana i przez to przynajmniej uległa wrażeniu, że mężczyzna się o nią starał; a skoro Connor dostał już swoją na złotej tacy, nie musząc nigdy o nią zabiegać, to... po co miałby teraz zaczynać? Zwłaszcza jeśli sam traktował to jako poświęcenie oraz coś, do czego musiałby się zmuszać. Z pozoru był on zatem ostatnią osobą, jaka mogłaby pojąć związkowe rozterki i trudność Callaghana z dochowaniem wierności - a jednocześnie... jedyną osobą, która mogłaby go w tej kwestii zrozumieć. - Widzisz, wiedziałem, że ty mnie zrozumiesz - wyrzucił ręce w górę. - Niby mogłem przerwać to wcześniej, ale... sam nie wiem. Chciałem się przekonać, co z tego wyniknie - stwierdził zgodnie z prawdą. Może więc w ogóle nie zamierzał posuwać się dalej z tamtą dziewczyną - ale chciał wiedzieć że mógłby to zrobić. - Nie byłoby to samo, i chyba dlatego tak mnie do niej ciągnęło... - mruknął. Znajomość z nową osobą prowokowała bowiem pewien dreszczyk emocji, jakiego Chesterowi być może już nigdy nie będzie dane poczuć, i z tym musiał się niestety pogodzić. - Ale teraz też mogę już tylko zgadywać, jak to by z nią było, chociaż sądząc po tym, że żadna panna, jaką miałem do tej pory, nie umywała się do Jordie, to - tak. Najpewniej z tą nie byłoby inaczej. Więc... nie ma czego żałować - uznał, uśmiechając się pod nosem na myśl o tym, jak bardzo na początku ich znajomości, Halsworth omotała go tylko tym, co wyprawiała w łóżku. A potem... było tylko jeszcze lepiej. - Aż się boję pytać, skąd u ciebie takie przypuszczenie. Myślisz, że są z Indianą aż tak podobne? - parsknął śmiechem, zgadując, że do tego sprowadzało się pytanie Brewstera. I chyba naturalną (nawet jeśli odrobinkę niewłaściwą) była ta ciekawość odnośnie tego, do jakiego stopnia siostry Halsworth były w istocie do siebie podobne. I jedynym facetem w tym zacnym towarzystwie, którego ów temat mógł nudzić, był mały Reggie, i każda inna osoba zapewne mogłaby być dumna z tego, że z taką łatwością zdołała uśpić malca, ale Brewster ewidentnie miał w tej kwestii odmienne zdanie, co Chet skwitował ukradkowym uśmiechem, marszcząc jednak brwi w udawanej dezaprobacie. - Słucham? Przychodzisz tu i grozisz mi w moim własnym domu? Gdyby nie to, że padło tu już sporo słów, które nie powinny dotrzeć do osób trzecich, to chętnie bym cię pogrążył, ale... nie zrobię tego - uznał ostatecznie i pokręcił głową. - Chociaż powiedziałbym, że cały czas mamy luz, ale ty faktycznie wyglądasz na strasznie spiętego odkąd wziąłeś Reggie'ego na ręce. Jednak na twoim miejscu nie cieszyłbym się za bardzo z tego, że przysypia, bo może pospać dwie godziny albo dziesięć minut - zauważył, wzruszając ramionami. - Ale chyba mogę go już od ciebie zabrać, zanim coś sobie nadwyrężysz. I tak długo wytrzymałeś - chociaż już myślałem, że jak Jordie zechce wrócić do pracy, to zatrudnimy cię jako niańkę - dodał z przekorą, nie omieszkając mu trochę dogryźć, skoro Brewster sam ujawnił się z tym, że fakt, iż przypadkiem okazało się, że być może miał tak zwaną rękę do dzieci - lub co najmniej do jednego dziecka - nie do końca mu odpowiadał. Chet wstał więc z kanapy, a następnie podszedł do kumpla i odebrał od niego niemowlę na tyle ostrożnie, aby go przy tym nie wybudzić. Na szczęście mały Reggie nie zareagował na tę drobną zmianę, ale dla pewności Callaghan jeszcze chwilę pokołysał go w swoich ramionach, zanim zdecydował się zanieść go do łóżeczka, aby mógł tam spokojnie się przespać, a on z Brewsterem swobodnie porozmawiać, nie przerywając mu snu. Po tym więc, jak ułożył malca w jego pokoiku, mężczyzna wrócił po kilku minutach do salonu, po drodze zachodząc również do kuchni, z której przyniósł miskę z przekąskami, którą postawił na stoliku (tylko częściowo po to, aby nie oberwało mu się później od Jordie, że był kiepskim gospodarzem i nawet nie poczęstował swojego gościa niczym do jedzenia...), zanim zaległ ponownie na kanapie. Bo tak naprawdę - był kiepskim gospodarzem i jeszcze jakiś czas temu praktycznie nie zapraszał ludzi do swojego domu - nie licząc kobiet, ale ich też nie zapraszał na kawę - zaś odkąd przyjmował gości wspólnie z Jordaną, to i tak częściej ona odgrywała rolę dobrej pani domu. - To co, w następny weekend idziemy się schlać, jak za dobrych, kawalerskich czasów? - właściwie trafniejszym byłoby określenie "singlowskich czasów", bo kawalerami byli nadal. Przynajmniej w pięćdziesięciu procentach. - Zaczyna mnie trochę nosić od tego siedzenia w domu - przyznał szczerze, bo choć doprawdy cenił ten błogi spokój, jakim mógł cieszyć się u boku ukochanej kobiety, to jednocześnie czuł, jak od środka rozpierała go ta nieustannie rosnąca w nim, niespożytkowana energia, dla której nie znajdował odpowiedniego ujścia. Ale chyba nie sądził, aby miał go znaleźć w wyjściu do baru; prędzej na siłowni. Tak czy inaczej zgodnie uznali, że wspólny, męski wypad zdecydowanie im się przyda, gdy obaj coraz bardziej przepadali dla swoich kobiet. Tym chętniej więc wykorzystali to popołudnie na nadrobienie wszelkich zaległości oraz powzięcie mocnego postanowienia poprawy, bo przecież nawet tak gorące bliźniaczki, jak panny Halsworth, nie mogły stanąć na drodze ich męskiej przyjaźni.

connor brewster
/ zt x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”