WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
You broke the bonds and you loosed the chains, carried the cross of my shame
Awatar użytkownika
30
166

konsultantka

FBI

sunset hill

Post

003. I imagine death so much, it feels more like a memory
When's it gonna get me? In my sleep? Seven feet ahead of me?

———Kiedyś sądziła, że mogą rozmawiać o wszystkim.
———Że jakikolwiek problem będzie ją dręczył, jakikolwiek koszmar nie pozwoli jej spokojnie zasnąć, Johnny zawsze będzie obok — z kubkiem pełnym gorącego kakao, chłodnym ręcznikiem na zbicie gorączki, z pytaniem, czy wszystko jest w porządku, June?
———W najśmielszych wyobrażeniach nie zdołałaby nawet podejrzewać, że dotrą do tego punktu: kiedy jej dłoń będzie drżeć — nie z ekscytacji, lecz ze strachu — gdy podniesie ze stolika nocnego komórkę; kiedy przez jej plecy przechodzić będą nieprzyjemne dreszcze, a żołądek ściśnie się niekontrolowanie na samą myśl o nadchodzącej rozmowie.
———Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że Juniper była przerażona. Nie tylko tym, co musiała zrobić, ale i tym, czego już doświadczyła. Świat, za którym tak rozpaczliwie pędziła i którego częścią pragnęła się stać, sam ją w końcu dogonił. I zostawił po sobie okropne blizny.
———Westchnęła głośno, siadając na brzegu hotelowego łóżka. Chociaż pokój został ładnie przystrojony i był całkiem przestronny, to i tak nie potrafiła się wyzbyć wrażenia, że brakuje w nim tlenu. Nie mogła oddychać. Kiedy uderzała palcem w szklany ekranik i wybierała pierwszy kontakt na liście (bo Johnny zawsze był na szybkim wybieraniu, by służby ratunkowe miały ułatwioną pracę), nie potrafiła uspokoić rytmu serca.
———Czuła…
——————złość — na samą siebie i na wszystko, co ją spotkało, bo wydarzenia tego dnia nie były s p r a w i e d l i w e, nie były z a p l a n o w a n e i z całą pewnością nie mogły nieść ze sobą dobrych konsekwencji.
———Czuła też ogromne wyrzuty sumienia, gdy opierała głowę na miękkiej poduszce i pod przymkniętymi powiekami dostrzegała twarz męża. Tę samą twarz, na której jeszcze kilkanaście godzin wcześniej składała czułe pocałunki. Tę samą twarz, w którą wpatrywała się niemalże b ł a g a l n i e (w nadziei, że Johnny nie będzie zadawał trudnych pytań). Tę samą twarz, która zawsze rozbrajała ją wyrazem czułości i zrozumienia, choć na żadne nie zasłużyła.
———Tak bardzo skupiła się na własnym oddechu, że nie usłyszała nawet sygnału połączenia. Dopiero głos męża zdołał wyrwać ją z letargu. Od razu poderwała się z łóżka, niechcący zrzucając na ziemię dokumenty dostarczone przez agentów.
———— Dobry wieczór, skarbie. — Spodziewała się, że głos odmówi jej współpracy albo chociaż zadrży, ale brzmiał… zadziwiająco normalnie. Rozbrzmiewało w nim zmęczenie i nuta niepewności, lecz wszystkie wątpliwości, które dręczyły umysł June, pozostały zamknięte w ciasnej przestrzeni hotelowej sypialni.
———— Czy mały już śpi? — Pierwsze pytanie musiało dotyczyć ich syna. Zegar zawieszony przy drzwiach wskazywał już dwudziestą trzecią, zakładała więc, że Colton smacznie chrapie, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że podczas tych nielicznych dni, w których to June wybywała z domu, chłopcy lubili spędzać ze sobą trochę więcej czasu.
———Otarła powieki palcami.
———— Jak minął wam dzień?

john bradshaw jr.

autor

Ania

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Ciekawe: że Juniper i Johnny, obydwoje, w pogoni za jakimś światem - fascynującym swoją odmiennością, brutalnością, obietnicą odkrywania tajemnic, o których do tej pory poczytać sobie mogli co najwyżej w podręcznikach i biografiach największych umysłów teorii i praktyki w obrębie swoich dziedzin - coraz częściej zdawali się opuszczać własny.
  • Tę dzieloną na dwoje, dobrze sobie znaną, przewidywalną – a przez to i nudną bezpieczną topografię dzielnicy Phinney Ridge z jej równymi krawężnikami, zieleniącymi się nawet w styczniu prostokątami przydomowych skwerków, strażą sąsiedzką patrolującą zadbane alejki i nowoczesnymi placykami zabaw pełnymi urządzeń, które u najmłodszych stymulować miały rozwijający się intelekt i wrażliwość sensoryczną.
    A także - poznaną na wylot (jak mogło się wydawać - nie zajrzawszy jakoś pod denko jednej z kuchennych szuflad), zamkniętą przestrzeń ich ładnego, wygodnego domu.
Ciałem – jak June, która wbrew początkowym deklaracjom, że wokół Świąt wreszcie zacząć spędzać z sobą więcej czasu, spakowała walizki i wyszła, swoich chłopców żegnając smutnym, ale czułym pocałunkiem - Coltiego w czoło, Johnny'ego w usta; w pośpiechu wzbudzanym przez warkot silnika w samochodzie podstawionym jej z pracy.
Albo, w obliczu konieczności trwania na posterunku (nie tyle policyjnym, co domowym) nad dziecięcym, zamówionym na wymiar łóżkiem; nad talerzykiem wyłożonym kolacją - pizzą i surówką coleslaw w haniebnym, ale ukochanym przez siedmiolatka połączeniu; nad brzegiem wanny, w której złotowłosy chłopiec udawał delfina i Elvisa Presley'a jednocześnie, jaśniutki lok nad czołem zaczesawszy mydlaną pianą – myślą.
Mknącą ku innym światom. Alternatywnym zbiegom okoliczności, wersjom rzeczywistości, splotom przypadków. Takim, w których to Johnny -
No cóż. Takim, w których to Johnny śmigał "po Berkeley", a Junie pilnowała, czy wszystkie świąteczne prezenty z niekończącej się jakby listy zostały już przekreślone tuszem cienkopisu na znak, że nie należy się już nimi martwić (trzeba je tylko spakować, i podrzucić pod wystrojone drzewko).

Wmawiał sobie, że nie ma do niej żalu - tak żarliwie, że nawet w to uwierzył. Poza tym - i tym razem zupełnie szczerze - dzień pełen wrażeń spędzony wyłącznie z Coltonem, był mu potrzebny, i dobrze mu zrobił.
Mielił jednak w myślach coś, czego nadal nie rozumiał - i nie mógł przetrawić. Może przeczucie fałszu w słowach, którymi żegnała go Juniper. Tak długo, że - już po zawinięciu dziecka w kopertkę kołderki, i posłania w świat siedmioletnich, sennych majaczeń - sam przysnął; przed szemrzącym bez większego sensu telewizorem, i z głową wspartą ciężko o poduszkę.

Obudził go, a jakże, telefon. Odebrany na ślepo, choć z dość racjonalnym założeniem, że dzwoni albo jego ojciec, albo jego żona; obydwoje - na tyle zaznajomieni z brzmieniem jego późno-wieczornego, zaspanego głosu, że nawet nie starał się maskować obecnej w nim chropowatości.
- Halo? - Chrząknął, rozpędzając naleciałość chrypki - Junie?
June – w oczywisty sposób zawieszona gdzieś poza zasięgiem jego wzroku, w abstrakcji komfortowego, ale neutralnego w wystroju i barwie hotelowego pokoju – była teraz wiązką przekazywanych przez łącza dźwięków. Głosem zmatowiałym od zmęczenia, wyblakłym po przepuszczeniu przez praskę zawodowych obowiązków. Ale nadal brzmiała jak dość zwyczajnie. Lub łatwiej było ignorować minimalne drżenie w wypowiadanych przez nią zgłoskach - zrzuciwszy je na technologiczne zakłócenia.
- Hej, skarbie – Odbił jej słowa, miękko i ciepło. Założył rękę za głowę - Tak, padł jak kamień - Uśmiechnął się pod nosem; pomyślał o feerii przeżyć, które zafundował ich siedmiolatkowi cały dzień spędzony w Jadłodajni, potem na ostatnich przedświątecznych zakupach, i jeszcze podczas około-świątecznych przygotowań we dwóch - Nasz dzień? – I o pytaniu, na które w drodze z South Parku do Phinney Ridge musiał odpowiadać sześciokrotnie ("Tata! A myyyyślisz, że Cottie przyjdzie? Naprawdę!?") - Bardzo dobrze. No wiesz, we dwóch. Pełno wrażeń, trochę nowych znajomości... I udało nam się dorwać ten kaszmirowy szalik dla twojej matki. Same zwycięstwa.
Przymknął oczy.
- A tobie? Kiedy wracasz? Jak się czujesz?

juniper bradshaw

autor

harper (on/ona/oni)

You broke the bonds and you loosed the chains, carried the cross of my shame
Awatar użytkownika
30
166

konsultantka

FBI

sunset hill

Post

Jak się czujesz? ———— Okropnie, Johnny. Czuję się okropnie z tym, że ciągle cię okłamuję. Czuję się jeszcze gorzej z faktem, że w najbliższym czasie nie przestanę. Chyba… chyba jestem potworem. Zamieniłam się w niego na własne życzenie, wiesz? Bo od tak dawna szukam zjawy, tak długo ukrywam przed tobą tę część swojego życia, że powoli przestaję odróżniać prawdę od iluzji. Spoglądam w lustro i nie widzę już siebie. Nie rozpoznaję szczerości w swoim uśmiechu, patrzą na mnie cudze oczy, czasem nawet nie pamiętam już własnego imienia. I boję się, że w tym wszystkim zapomnę także ciebie. Zapomnę, że powinnam przygotować ci obiad, że muszę zabrać nasze dziecko na spacer, że czasem należałoby oderwać się od komputera i spędzić czas z rodziną, zamiast wpatrywać się w ekran w nadziei, że dostrzegę coś nowego: jakiś ślad, który mi wcześniej umknął, jakąś zagadkę, którą o n a mogła dla mnie zostawić, jakąś wiadomość, którą zdołałabym rozszyfrować. Czuję się okropnie, Johnny. Nigdy nie czułam się gorzej.

———Wszystkie te słowa wypowiedziała jakaś inna June.
———June, której nie zabrakło odwagi. June, która miała już dość bolesnego uścisku w żołądku. June z innego świata, może jej lepsza wersja, bo June, która siedziała w hotelowym pokoju, wciskając ciało w miękki materac, przez dłuższą chwilę po prostu milczała.
———I choć nigdy wcześniej tego nie robiła, przez myśl przeszło jej zakończenie połączenia. Wyłączyłaby telefon, nastawiła budzik w stojącym na szafce nocnej zegarku, by nie spóźnić się na poranny lot, a później okryłaby głowę poduszką, by w kompletnych ciemnościach wsłuchać się w swój oddech — ze złudną nadzieją, że uda jej się zasnąć.
———Johnny twierdził, że było dobrze (we d w ó c h), że Colton odnalazł komfort w bezpiecznym zaciszu sypialni — tak łatwe byłoby wciśnięcie czerwonej słuchawki i udawanie, że połączenie urwało się samoistnie. Drobne kłamstwo byłoby lepsze od wszystkiego, co chciała mu powiedzieć.
———Nie wzięła jednak przykładu z t a m t e j June. Gdy otworzyła usta, pozwalając słowom złożyć się w sensowne zdania, próżno było szukać wśród nich śladów szczerości.
———Jak się czujesz?
———— Szczęśliwa. Wszystko poszło wspaniale. — Brzydziła się sobą. Brzydziła się tym pokojem, brzydziła się pachnącą płynem zmiękczającym pościelą, brzydziła się powietrzem, które nabierała w płuca. Podczas gdy Johnny wsunął rękę pod głowę, ona użyła swego przedramienia, by zasłonić nim oczy. Zupełnie jakby kłamanie w ciemności przychodziło jej prościej. — I bardzo zmęczona. — Wiedziała, że nie zaśnie. Miała przed sobą zbyt wiele papierów, zbyt wiele zdjęć, których nigdy nie powinna była oglądać, bo uwieczniono na nich ciała w najróżniejszym stanie rozkładu. Rozerwane ostrym nożem wnętrzności, rozłupane ciężkim narzędziem czaszki, subtelne dziury po kulach, które nigdy nie chybiały. Wydawało jej się, że nauczyła się już obcować z tym horrorem, ale dzisiejsze doświadczenie udowodniło jej — i jej żołądkowi — że wciąż jest zbyt słaba.
———Ciężko przełknęła ślinę.
———Musiała się skupić na czymś prawdziwym.
———Chwyciła się więc myśli o mężu. J o h n n y zupełnie nieświadomie pomógł jej zakotwiczyć się w rzeczywistości; skóra na chwilę przestała swędzieć, zapach odświeżacza powietrza przestał drażnić, płuca napełniły się tlenem zamiast rozsadzającym pierś ogniem.
———— Żałuję tylko, że nie miałam dla ciebie trochę więcej czasu przed wyjazdem. — Tym razem głos June nie drżał. Rozbrzmiewała w nim radosna nuta, którą tak dobrze wypracowała przez cały ubiegły rok, kompletnie wypierając z głowy świadomość, że była n i e s z c z e r a.
———— Johnny, myślisz, że dałbyś radę zająć się Coltiem przez jeszcze jeden dzień?
———Gdzieś między początkiem a końcem tego (zadanego w nagłym przypływie odwagi) pytania serce Junie zgubiło rytm. Policzki zalała kolejna fala wstydu, gardło na moment się ścisnęło, oddech ugrzązł wpół drogi przez tchawicę, powodując nagły napad kaszlu. Zakrztusiła się własną obłudą.

john bradshaw jr.

autor

Ania

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Przeszedłby go dreszcz niepokoju. Cień lęku.
  • Wówczas, ma się rozumieć, gdyby cichy szmer po drugiej stronie linii przeciął najpierw tępy dźwięk ukrócanego połączenia, a potem zastąpiła głucha, mętna pustka. Może był to jakiś rodzaj zbytecznej super-mocy, nieprzydatny talent, równie Johnny’emu potrzebny jak umiejętność strzyżenia uszami albo składania ręczników w kształty łabędzi i kwiatów lotosu, ale Bradshaw od zawsze potrafił odróżnić od siebie te dwa typy telefonicznej ciszy. Jeden – wskazujący, że po drugiej stronie zwyczajnie nikogo (już) nie ma; i drugi – choćby osoba na przeciwległym krańcu połączenia pilnowała, aby stłumić oddech i wygłuszyć wszelkie inne dźwięki – zdradzający jej obecność, choć i niechęć, albo niezdolność do rozmowy. Ta druga cisza była odmienna. Ciepła i cierpka. Miała, w umyśle Bradshawa, inną barwę – w kontrze do chłodnego, głębokiego granatu tej pierwszej.
I Johnny drgnąłby. Wypchnął powietrze przez nos w krótkim wyrazie konfuzji i zaskoczenia. Odsunąłby telefon od ucha, zmrużywszy oczy – przestudiował komunikat na ekranie („Junie zakończyła połączenie. Naciśnij by ponownie wybrać numer”). Ale nie wszcząłby alarmu, ani nie wpadłby w panikę. Z wdrukowanym w podświadomość założeniem, że Junie przecież znajduje się pod bezpiecznym adresem hotelu w Berkeley, po prostu uznałby, że to pewnie jedne z tych irytujących, międzystanowych zakłóceń. Następnie wysłałby jej wiadomość na messengerze. Tuż przed snem - łypnąłby jeszcze okiem sprawdzając, czy ją odczytała. Jeśli tak - uśmiechnąłby się do ekranu. Jeśli nie - wzruszyłby ramieniem, uznając, że pewnie zasnęła. Może siadł jej telefon, albo nawet prąd w całym hotelu (a więc i naładować iPhone'a nie było jak, na miłość boską!); pewnie wydarzyło się coś, z czego pośmiać się będą mogli następnego ranka, albo przy świątecznym śniadaniu.

Skończyły się czasy, w których Johnny myślał o June na okrągło.
Co nie znaczy, że nie nosił jej w sobie dwadzieścia-cztery, na dwadzieścia-cztery godziny. Jej imię zawsze z tyłu głowy. Wspomnienie uśmiechu i jasnych tęczówek - zawsze wdrukowane pod wewnętrzną powłoką powieki.
Ale - w codziennej rutynie i przewidywalności wieloletniego związku - nie była już, jak kiedyś, pierwszą myślą po przebudzeniu, i ostatnią przed zaśnięciem. Może to naturalne, skoro zakładał, że żona była jednym z niewielu pewników w jego życiu. I może w tym właśnie założeniu popełniał największy błąd.
- Tak!? Boże, to świetnie! - Ucieszył się. Szczerze. Ukłucie zazdrości maskując entuzjazmem i pochwałą - Opowiesz mi więcej jak będziesz już w domu? - Dziwne. Przecież mógł ją poprosić, żeby opowiedziała mu teraz.
Prawie nie zmienił pozycji, rozciągnięty na miękkości kanapy.
- Daj spokój, Junie, przecież za chwilę wszystko nadrobimy - Zdążył jeszcze posłać w słuchawkę pokrzepiający uśmiech.
  • Johnny, myślisz, że dałbyś radę zająć się Coltiem przez jeszcze jeden dzień?
Dopiero teraz poderwało go, jeśli nie do pionu, to na pewno do pozycji czujniejszej - jakby w każdej chwili mógł, i miał zerwać się z zagrzanego sobie dotąd miejsca. Zasznurował wargi; poczuł się zawiedziony, ale czy zaskoczony?
Chyba nie.
- Jasne. Jasne, no pewnie. Nie ma sprawy. Co jest? Każą ci zostać dłużej?

Juniper Bradshaw

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „rozmowy telefoniczne”