imie i nazwisko
Vincente Hugo Barlowe
pseudonim
Hugo
data i miejsce urodzenia
16.01.1995
dzielnica mieszkalna
queen anne
stan cywilny
żonaty
orientacja
heteroseksualny
zajęcie
inwestor/prawnik
miejsce pracy
Barlowe Law Group
wyznanie
katolik
jestem
przyjezdny
w Seattle od:
od 2016
Ojciec często wspominał, że nasza krew jest bardziej błękitna, niż wody bezkresnego Pacyfiku. Potem, w nagłych, niezrozumianych dla mnie przypływach furii, klął na ten sam ocean. I na rodzinę, która z biegiem lat podzieliła się na dwa fronty: wyznających potęgę bogactwa Cunninghamów oraz – nazwisko rodowe matki – nieco skromniejszych, choć wciąż pyszałkowatych May-Mackenzie.
Matka zawsze była wpatrzona w ojca. W jego buńczuczną postawę, srogość z jaką zwracał się nie tylko do służby, ale również bliskich oraz ideę. Nie przeszkadzało jej, że kosztem rodzinnych więzi wznosił na australijskich piedestał swój koncern farmaceutyczny; że jako członek izby reprezentantów częściej towarzyszył politykom i doradcom króla, niż własnym dzieciom; że traktował rezydencje jak przystanek w drodze do zdobycia kariery i obrzydliwego majątku. Lubiła przepych: migoczącą biżuterię, którą obwieszała się codziennie, drogie sukienki szyte wyłącznie na zamówienie, zapach perfum Christiana Diora, chłód nieskazitelnie białych ścian willi, marmurowych posadzek i pozłacanych filarów.
Kiedy zdarzyło nam się zjeść razem posiłek, przeważnie milczeliśmy, a delikatne uderzenia sztućców i westchnięcia ojca, który znowu był z jakiegoś powodu niezadowolony, były jedynym dźwiękiem rozchodzącym się po jadalni. Jednak czasem mówiliśmy: o polityce, o statystykach, o szkole, o nowym programie, którego gościem specjalnym została moja matka, o jej zdjęciach na okładkach magazynów i jego podróżach służbowych, o moich studiach – pomimo że nie ukończyłem jeszcze pierwszej klasy – i studiach mojej siostry. Potem rozchodziliśmy się podążając za dalszymi punktami skrupulatnie ułożonego planu dnia, w którym stanowczo większą część treści zajmowały obowiązki.
Ale nasza krew była bardziej błękitna, niż wody bezkresnego Pacyfiku.
Powtarzałem to jak mantrę. Niejednokrotnie dałem ponieść się zuchwalstwu i z wysoko zadartą brodą, obnosiłem się tym, że nazywałem się Cunningham. Vincente Hugon Cunningham – brzmiało dla mnie lepiej od imion i nazwisk rówieśników. W tamtym okresie bardzo lubiłem, że wśród innych bogatych dzieci, to o mnie dbano najbardziej. Ale z upływem lat zrozumiałem, że zabawy, które odbywały się wyłącznie na posesji mojego domu miały na celu kontrolowanie tego, co robię; że szofer, który zawoził mnie i odwoził do szkoły pilnował, abym przestrzegał zasad planu, a telefony matki i jej pytania o przebieg dnia, miały niewiele wspólnego z troską.
Z czasem pojąłem, że dni nie powinny wyglądać tak samo, że każdy tydzień miał prawo zakończyć się inaczej; że cały miesiąc nie musiał opiewać w ciężką pracę, a w ciągu roku należało się więcej wolnego, niż raptem parę wieczorów.
Nie znałem swobodnych rozmów z ojcem, czasu spędzanego na lodach z podrzędnej budki na rogu oraz meczy baseballu przesiedzianych na trybunach w towarzystwie chłopców, o których rodzice prawili brzydkie morały. Nie pamiętałem smaku ust dziewczyny z rezydencji z drugiego końca miasta, kapsli i żetonów z paczek chipsów oraz zapachu błota, pobieżnie startego z twarzy.
Jednak doskonale pamiętam surowy ton ojca, upominający za każde typowo dziecięce przewinienie, jałowe lody, które matka kupowała w ramach przeprosin za kolejne, pominięte urodziny i snobistycznych kolegów, wypowiadających się na tematy dorosłych. Sam to robiłem. Pamiętam też księżniczkę Annie o bladoróżowej cerze, wąskich, malinowych ustach i przerażającym spojrzeniu – matka zwykła nazywać ją moją narzeczoną – złote pudełko szachów oraz zapach pasty do parkietu. I, cholera, pamiętam ostatnią kłótnie z ojcem, która pomimo upływu lat nadal wywołuje u mnie dreszcze, i moje pierwsze trzaśnięcie drzwiami, kiedy w rozpaczy oznajmiłem, że nie wyjadę na Stanford, aby studiować marketing, bo to mnie nie interesuje. W konsekwencji siedziałem zamknięty przez trzy dni. Miałem prawo pójść do szkoły, jeść i przeprosić.
Ale…
…nie przeprosiłem.
Łatwiej był mi spakować pieniądze, które ojciec w pocie czoła kolekcjonował w sejfie i wizę. Wymknąłem się wyjściem dla służby i to był ostatni raz jak widziałem rodziców.
Hugo Barlowe
Seattle powitało mnie paskudną pogodą, brzydkim zapachem spalin, bezdomnym, który prosił o drobne - dałem mu sto dolarów - oraz stłuczką pod Space Needle.
Początkowo za ukradzione pieniądze wynająłem pokój, uprzednio prosząc hotelową obsługę o dyskrecje. Codziennie śledziłem wiadomości, jednak ku mojemu zaskoczeniu, rodzice nie wykorzystali mediów, aby wszcząć poszukiwania. Nie wątpiłem w to, że prędzej czy później będą usiłowali sprowadzić mnie do ojczyzny, ale ich działania opiewały w ostrożność. Nie chcieli znaleźć się na australijskich językach, więc nikomu nie wspomnieli o ucieczce dziedzica koncernu farmaceutycznego.
Żyłem dzięki temu w spokoju, chociaż mój czas w Ameryce kurczył się tak jak trwałość wizy studenckiej. W dodatku notorycznie rozglądałem się za siebie i impulsywnie reagowałem na zbyt długo przyglądających się mi ludzi. Przez pierwsze tygodnie źle spałem. Jeżeli nie siedziałem w pokoju i nie planowałem kolejnych punktów życia w Seattle, to wieczorami wychodziłem do sklepu po papierosy.
Pewnej nocy napotkałem dziewczynę ze stłuczki – domniemaną ofiarę mojego braku prawa jazdy – której ojciec zataczał się na chodniku, a którego w następstwie zapakowałem do taksówki. Potem spotkaliśmy się w hotelu. I rankiem kompletnie skacowani oraz nadzy w łóżku. Wkrótce okazało się, że oboje możemy sobie pomóc, dlatego…
… wzięliśmy ślub.
Miałem Mayi do zaoferowania pieniądze. Ona mi nazwisko oraz bezterminowe pozwolenie na przebywanie w Ameryce.
Przez kolejne sześć lat robiłem to, co potrafiłem robić najlepiej – analizowałem i inwestowałem. Musiałem rozmnożyć skradzione pieniądze, dlatego postanowiłem wstrzelić się w rynek gastronomiczny. Zacząłem od niewielkiej restauracji, w której przez pierwsze dwa lata niejednokrotnie sam musiałem zastępować szefa kuchni. W międzyczasie ukończyłem studia na wydziale technologii żywności i żywienia człowieka.
► Nazwisko Cunningham jest bardzo popularne w Australii. Ojciec jest właścicielem koncertu farmaceutycznego oraz członkiem izby reprezentantów. Matka wspomaga męża oraz sporadycznie występuje w mediach.
► Hugo jest realistą, który nieświadomie upodabnia się do własnego ojca. Lubi mieć wszystko pod kontrolą i w razie potrzeby analizuje każdą drobnostkę. Źle odnajduje się w spontanicznym działaniu, chociaż nie można mu zarzucić, że wcale tego nie robi.
► Inwestor, (sporadycznie szef kuchni). Zajmuje się budynkami, przeznaczonymi na lokale gastronomiczne oraz działalnością pro-bono. Obecnie właściciel trzech restauracji i kilku mniejszych lokali pod wynajem.
► Niedługo po przybyciu do Seattle wziął ślub z kobietą, której w zamian za nazwisko obiecał pieniądze. Po zawarciu małżeństwa zaczął na stałe używać drugiego imienia: Hugo.
► Ma nerwice natręctw oraz nadwrażliwość sensoryczną. Podczas dotykania ludzi odczuwa silną potrzebę umycia/wytarcia rąk, dlatego cały czas nosi przy sobie paczkę chusteczek dezynfekujących.