WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

#43
To zastanawiające, jak czasem los potrafił być przewrotny. Wydawać by się mogło, że odkąd po ponad półtorarocznej walce o prawdę i sprawiedliwość w sprawie katastrofy budowlanej, w której zginął między innymi pan Covington, wszystko zmierzało ku dobremu, los nie pozwolił Nate’owi zbyt długo cieszyć się szczęściem i żyć lekkim sercem. A to za sprawą jednej rzeczy, która mogła na zawsze odmienić jego życie.
Odkąd dowiedział się o możliwości posiadania dziecka, przez ostatnich kilka dni starał się normalnie funkcjonować. Niestety, jego umysł mimowolnie ciągle sprowadzał go do trapiących go myśli, przez co czasem na ważnych spotkaniach w firmie wydawał się dziwnie nieobecny. Spontaniczny wyjazd z Siriusem za miasto pozwolił mu na kompletny reset i spojrzenie na wszystko z innej perspektywy. Nagłe przytłoczenie nowymi okolicznościami w tej chwili przestawało mieć znaczenie, ale mimo wszystko pewien niepokój nadal pozostawał.
Informacja o powrocie Leonarda oderwała go od codzienności, do której aktualnie starał się dostosować. Pamiętał, jak rok temu ich zimowe ferie spędzone na śnieżnych zjazdach na fat bike’u zostały przerwane przez niespodziewany telefon z propozycją wyjazdu do Europy. Propozycja nie do odrzucenia, jaką dostał przyjaciel, była dla niego idealną okazją do poszerzenia horyzontów, z czego Nate się cieszył, ale jednocześnie przyprawiała go o swego rodzaju smutek. Jak to podczas długich rozłąk bywało, wraz z zatraceniem się w codzienności, kontakt w pewnym momencie trochę się zacierał. Poza tym, rozmowy przez skype albo telefon to nie było to samo, co spotkać się na żywo. Dlatego mężczyźni mieli bardzo wiele do nadrobienia, na co należało zarezerwować cały wieczór, o czym uprzedził Nate w smsie.
Poderwał się z kanapy, słysząc dzwonek do drzwi i już po chwili znalazł się przy nich, by je otworzyć. Znajoma, dawno nie widziana twarz, momentalnie wprawiła go w uśmiech od ucha do ucha.
- Kogo to moje oczy widzą? Leonard Adler we własnej osobie - zaczął ze śmiechem. Naprawdę długo się nie widzieli, czy te delikatne rysy na czole były tam zawsze? - Siemka, stary! - Na powitanie złączył swoją dłoń z jego w braterskim uścisku. - Wchodź, jesteś u siebie. - Ustąpił mu miejsca, by przyjaciel wszedł do środka. Kiedy tylko zamknął za nim drzwi i odwrócił się w jego stronę, na jego ustach zawitał nieco łobuzerski uśmiech. - Przyznaj się, że europejskie dziewczyny nie były w stanie zawrócić Ci w głowie? - zmrużył żartobliwie oczy. Niektóre rzeczywiście potrafiły zwrócić jego uwagę, ale odkąd miał Lavę, bardziej przychylał się ku powiedzeniu cudze chwalicie, swego nie znacie.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W Belltown pojawił się o czasie uzbrojony w butelkę drogiej whiskey, będącej już swoistym zwyczajem imprez Leonarda i Nathaniela. Utrzymywali ze sobą kontakt przez cały ostatni rok i choć z różnym skutkiem oraz natężeniem, to Covington był jedną z pierwszych osób, które otrzymały wieść o powrocie Adlera do Stanów. Mówił mu zresztą o tym już miesiąc temu, kiedy zapadła decyzja o porzuceniu pracy naukowej w Grenadzie, nic więc dziwnego, że ten wieczór mieli zaplanowany wyłącznie dla siebie i nadrabianie straconego czasu. Brak bliskich osób był głównym powodem, dla którego Leonard zdecydował się na powrót, wszak nic nie było w stanie zastąpić tworzonych przez lata relacji.
Dotarłszy do znajomych drzwi nacisnął przycisk dzwonka. Teatralnie skłonił się nisko na dźwięk przywitania i zaśmiał w odpowiedzi, podając rękę przyjacielowi.
- Hej, dobrze cię widzieć! - przyznał z zadowoleniem, wchodząc do mieszkania i pozbywając się płaszcza. - Z początku każda chciała lecieć ze mną do Stanów, ale słysząc że przez większość roku nie bardzo są warunki, by wylegiwać się na plaży, wszystkie zrezygnowały - odparł ze śmiechem. Nathaniel miał jednak rację, żadna z hiszpańskich dziewcząt nie była w stanie na tyle zawrócić mu w głowie, by zdecydował się na pozostanie w Europie. Przelotne romanse powoli przestawały mu już wystarczać i zaczął szukać w życiu czegoś nowego.
- Jutro o dziesiątej mam zebranie w pracy, więc dziś grzecznie - zawyrokował, unosząc butelkę na wysokość wzroku i posyłając przyjacielowi porozumiewawcze spojrzenie. Nie zdążył się jeszcze pochwalić, że zaskakująco szybko udało mu się zdobyć w Seattle nową pracę i mimo iż nie do końca z jego branży, to wcale nie na najgorszym stanowisku. - Powiedzmy, że doszedłem z ojcem do porozumienia - wyjaśnił od razu, widząc jego pytający wzrok. Pomimo roku przerwy świetnie odnalazł się w przestrzeni mieszkania Covingtona, choć pewnie dlatego, że ten niewiele tu zmienił. Ruszył do kuchni i sięgnął do szafki, wyciągając na blat dwie szklanki, które zaraz uzupełnił przyniesionym przez siebie trunkiem. - Póki co na próbę robię w analityce biznesu w rodzinnej korporacji. - Wywrócił oczami, spodziewając się już reakcji Nathaniela, zresztą podobnej do wszystkich, którzy mieli pewne pojęcie o relacji Leonarda z ojcem. Powiedzieć, że słabo się dogadywali, to jakby nie mówić nic. Starszy Adler jeszcze przed narodzinami pierworodnego wyznaczył mu życiową ścieżkę i był wielce niezadowolony, gdy ten pogardził skrupulatnie rozpisanym planem. Młodszy często celowo sięgał po opcje, których rodziciel by nie zaakceptował, wyłącznie po to, by go zdenerwować, nadepnąć na odcisk, przeciągnąć strunę do granic możliwości. Tym bardziej wszystkich dziwiła wieść, że Leonard wróciwszy do Seattle wyciągnął do niego dłoń i otwarcie rozmawiał o możliwości swojego udziału przy rodzinnym biznesie. - A ty, jak ci idzie w firmie? - zapytał, podając Nathanielowi szkło. Słyszał o pewnych perturbacjach w Covington Constructions, lecz zbyt dawno rozmawiali, by mógł być na bieżąco.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

Spontaniczne wyjazdy i doświadczanie sportów ekstremalnych to Nate’a żywioł. Mimo nagłych zmian nawyków, jakie miały miejsce w związku z przejęciem rodzinnego biznesu, nie potrafił sobie odmówić tej dawki adrenaliny, do której przywykł. Często zdarzało mu się też opuszczać miasto w sprawach biznesowych, więc choć świat kusił go nie zmierzonymi możliwościami to nie wyobrażał sobie życia poza Seattle. Rodzinne miasto, w którym się wychował i z którym wiązało się tyle wspomnień, dziedzictwo w formie firmy, ale i najbliżsi ludzie, bez których nie byłby tym, kim stał się teraz, było zbyt bliskie jego sercu, by potrafić rzucić wszystko i przenieść się gdzieś daleko stąd. Dlatego szanował Leonarda za tak odważną decyzję, jednocześnie rozumiejąc, że to mogło być ciężkie wyzwanie, do którego nie każdy był stworzony.
- Ciebie również - przyznał, czując pewną ulgę. - Może to i dobrze? Tak leniwe tyłeczki, nawet te najpiękniejsze, w życiu nie znalazłyby się w Seattle. Chociaż… i tak są pewne sposoby, żeby umiliły oko - zawtórował mu śmiechem, by na koniec uśmiechnąć się cwaniacko. Do warunków w mieście trzeba się było dostosować, a niestety nie każdemu odpowiadała pogoda. Ci, co tęsknili za codziennymi promieniami słońca, zwykle szybko wybywali z miasta.
Uniósł ręce w obronnym geście, całkowicie rozumiejąc powagę sytuacji i skierował się w stronę kuchni. - O, proszę. Szybko rozeszła się fama, że wybitny specjalista wrócił do miasta - stwierdził z jednoczesnym zaskoczeniem i uznaniem, bynajmniej w jego głosie nie można było odnaleźć ani krzty uszczypliwości. Zawsze wiedział, że przyjaciel był bardzo uzdolniony i gdyby chciał, mógłby odnaleźć się w każdej większej firmie. Ale kolejnej nowiny Nate się już nie spodziewał, co okazał wysoko uniesionymi brwiami, przystając i wystawiając nieco brodę do przodu, jakby chciał się upewnić, czy właśnie się nie przesłyszał. - Jak do tego doszło? - zapytał skonsternowany, w głosie przejawiając również zaintrygowanie i z uwagą przyglądał się swobodnemu zachowaniu Leonarda. Znając niesnaski mężczyzny z jego ojcem, musiało dojść do bardzo osobliwego spotkania, na którym doszło do jakichś konkretnych ustaleń. Zawsze mu współczuł z powodu trudnych relacji z tatą, wiedząc, jak ważne były w życiu każdego syna. Co nagle zmieniło plany przyjaciela? Kiedy już podzielił się z nim niespodziewaną wiadomością, Nate musiał się wszystkiego dowiedzieć.
- O, dziwo, zaskakująco dobrze - przyznał, odbierając od niego szklankę. - Wreszcie udało nam się wygrać sprawę przeciwko Hermanson Company i zyskać odpowiednie odszkodowanie dla rodzin zmarłych poszkodowanych. W tej kwestii naprawdę dużo zawdzięczam Lavender - odparł szczerze. Przyjaciółka na sali sądowej dała z siebie wszystko, by argumentacja zadziałała na ich całkowitą korzyść. Był z niej ogromnie dumny, za co dziękował także publicznie, kiedy postanowiła zwołać media tuż po wyjściu z gmachu sądu.
- Za spotkanie. - Stuknął szkłem o szkło Leonarda, po czym upił łyk whisky i pokiwał głową w zadowoleniu. W takim towarzystwie zawsze smakowała lepiej! Kiwnięciem wskazał na przestrzeń salonową, by po chwili opaść na wygodną kanapę i mimowolnie westchnął. - To był ciężki rok pod wieloma względami. Dociekanie prawdy w sprawie katastrofy budowlanej, próby odbudowania zaufania na rynku to wystarczająco dużo. Ale i u pozostałych też nie działo się najlepiej - zaczął, wspominając poprzedni rok i wydarzenia z życia przyjaciół, w których brał czynny udział, a Leonardowi czasem wzmiankował. Przyjaciel wiedział więc o problemach z sercem Lavender i o nieudolnych staraniach poczęcia kolejnego dziecka przez Wheterby’ch, aczkolwiek ostatnie wiadomości jeszcze nie zdążyły do niego dotrzeć.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyjazd do Hiszpanii wiele go kosztował, a przynajmniej tak z początku myślał, nie zdając sobie sprawy, że była to przecież wyłącznie ucieczka od codzienności i problemów, z którymi nie potrafił - lub nie chciał! - sobie dotychczas poradzić.
- Jak chcesz, następnym razem wezmę cię ze sobą i przedstawię kilku koleżankom. Lava na pewno nie będzie mieć nic przeciwko - odparł z rozbawionym tonem, domyślając się, że panna Hale najchętniej dołączyłaby do wyprawy, niż prawiła morale i wymyślała wymówki. Przechodząc do tematu ojca, przestąpił z jednej nogi na drugą.
- Mam już dosyć przepychanek, nie chcę marnować relacji z rodziną przez wzgląd na dawne kłótnie - wyjaśnił słowem wstępu, darując przyjacielowi mętnych szczegółów o poszukiwaniu samego siebie, nie sądząc, że to najlepszy temat na tą porę oraz towarzystwo, ale może po kilku kolejnych szklaneczkach? - Prawdę mówiąc przeprosiłem go za te wszystkie lata ciągłych kłótni. Mówiłem, że rozumiem i doceniam, że chce dla mnie i rodziny jak najlepiej. Wytłumaczyłem skąd brała się moja złość, jak mnie nakręcał swoimi ciągłymi naciskami do dalszych wyskoków. Wypomniał mi stłuczony na trzecim roku samochód. - Uśmiechnął się, unosząc wyżej jeden z kącików ust, posyłając Nathanielowi porozumiewawcze spojrzenie. Miał oczywiście na myśli tamten dzień, kiedy zjeżdżając po pijaku w dół bocznej alejki w Queen Anne przywalił w skrzynkę na listy, odłupując kawałek zderzaka i zdrapując lakier z przedniej części wozu. - Mówiłem też, że go potrzebuję i swoim życiu, bo rodzina była dla mnie zawsze ważna. Kiwał głową potakująco, chyba zrozumiał o co mi chodzi. - Pan Adler pełen był licznych wad, jednakże nie można mu odmówić inteligencji, sprytu czy zaangażowania we wspólne dobro rodziny. - Po wszystkim wyskoczył oczywiście z propozycją pracy, a że nie miałem wtedy jeszcze żadnych planów na siebie, zgodziłem się - zakończył z ciężkim westchnieniem, nawet zadowolony z takiego obrotu spraw. Uwielbiał wszak stałe próbowanie czegoś nowego, sprawdzanie się w kolejnych dziedzinach, sportach, nauce. Potrzebował testować swoje granice, przesuwać je coraz dalej nie dlatego, że chciał potwierdzenia swoich umiejętności czy połechtania ego, ale ze zwykłej ciekawości i potrzeby nowej dawki dopaminy.
- Świetnie! - zareagował na wieść o wygranej rozprawie. Wiedział że Covington przez ostatni rok zagrzebany był po łokcie w problematycznej sprawie, która wypruwała z niego resztki życia i wysysała energię. Dobrze, że wreszcie się udało z tym poradzić. - Dobrze, że miałeś przy sobie Lav, widać że dobrze wie co robi. - Pokiwał głową z uznaniem i uniósł szklankę do toastu. Ruszył za przyjacielem do salonu, zajmując jedno z wolnych miejsc na kanapie, by mieć zarówno dobry widok na kumpla, jak i na migające za oknem uliczne światła.
- To znaczy? Mówiłeś, że pojawiają się problemy, ale przecież nie ma sytuacji bez wyjścia. - Zmarszczył brwi, domyślając się, że może chodzić o Wheterbych. Kwestia choroby Lavender była już zdecydowanie trudniejsza, mało kto miał rzeczywisty wpływ na kłopoty z sercem. - Chyba że ostatnio coś się coś jeszcze... - Spoważniał znacząco i utkwił wyczekujące spojrzenie w Covingtonie, przygotowując się na najgorsze wieści.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

- Może lepiej nie kusić losu - parsknął śmiechem, po czym rozbawiony pokręcił głową. Której po przedstawionej przez Leonarda sytuacji chyba by już nie miał, gdyby tylko coś takiego miało miejsce. Zwiedzanie Europy było marzeniem Lavy, więc mógłby stracić głowę za wyjazd bez niej, nie wspominając już o zawieraniu nowych znajomości z tamtejszymi dziewczętami.
Uważnie przysłuchiwał się wyjaśnieniom przyjaciela, potakując co chwilę głową. - Ktoś musiał zmądrzeć i podjąć ten pierwszy krok - wtrącił gdzieś między słowami. Osobiście nigdy nie doświadczył usilnych nacisków ze strony ojca odnośnie swojej przyszłości, bo wystarczyło mu przyglądanie się temu, co robił Andrew, by już od najmłodszych lat zrozumieć, czym chciałby się zająć, gdy dorośnie. Z resztą, jego ojciec zawsze życzył synowi jak najlepiej i nie wymagał od niego nie wiadomo jakich deklaracji. Dlatego patrzenie przez pryzmat dobra rodziny, a przy tym pójście śladami taty, było świadomą decyzją Nate’a. Mógłby się jednak założyć, że nawet, jeśli budownictwo nie zostałoby jego pasją, ojciec nie wypominałby mu tego, akceptując decyzję syna. Pan Covington wiedział, co w życiu było ważniejsze. Panem Adlerem natomiast rządził upór. Najwyraźniej Leonard coś po nim odziedziczył, ale… wyglądało na to, że potrafił odpuścić i to mu się chwaliło. - Młodość prowadziła do wielu akcji, które niekoniecznie napawają dumą - odwzajemnił uśmiech, przypominając sobie tamto wydarzenie. Nate wcale nie był w tamtych czasach lepszy i też miał swoje grzeszki za uszami. Głupie pomysły, za które nie raz trzeba było płacić, ale za to ile przybyło nowych doświadczeń i wspomnień, o których zwykle aż głupio mówić w towarzystwie. - Dobrze słyszeć, że doszliście do porozumienia. Rodziny się nie wybiera, ale to jedyna stała w życiu, niezmienna w czasie i przestrzeni - dopiero po chwili dostrzegł w swoich słowach metaforę matematyczną, która trafiała w punkt. Do tej pory, kierowany dobrem przyjaciela, nie do końca zgadzał się z wyborami Leonarda w kwestii podejścia do swojego ojca, niemniej jednak akceptował wszystkie związane z tym decyzje i mógł jedynie mieć nadzieję na pozytywne zakończenie sporu. - Ale on też nie był bez winy. Przyznał się do swoich błędów? - zadał pytanie, które nagle zaczęło go nurtować. Jakkolwiek Leonard wyjaśnił sprawę, tak nie tylko on dopuścił do ochłodzenia stosunków z ojcem. Nic nie działo się bez przyczyny i problem nie leżał tylko po jednej ze stron.
- Taak, była świetna. Żałuję, że tego nie nagrałem - parsknął śmiechem, nadal nie potrafiąc wyjść spod wrażenia zaciętej walki, jaką udało jej się zwyciężyć. Takich argumentów nie dało podważyć niczym. - Cała ta batalia naprowadziła nas nas na pewien pomysł, a mianowicie założenie fundacji na rzecz osób poszkodowanych w wypadkach w trakcie pracy. Chciałbym zdziałać coś więcej dla tych, którzy doświadczyli tylu trudności przez niegodziwość losu albo innych ludzi - wyznał już poważniej, przyjmując na twarz delikatny uśmiech. Im udało się sprawiedliwie dotrzeć do prawdy, ale niektórzy nie mieli tak wiele szczęścia w nieszczęściu. Było wiele spraw, którym brakowało pieniędzy i wsparcia nie tylko ze strony prawnej, ale chociażby w rehabilitacjach. Ten projekt miał potencjał i z pomocą odpowiednich osób chciałby go wprowadzić w życie.
- Niektóre sytuacje nie posiadają zbyt oczywistych wyjść - o ile w ogóle je posiadały. I choćby usilnie starał się pomóc, znalezienie odpowiedniego wyjścia na razie wydawało się być poza zasięgiem. - Jak wiesz, Lav rozpoczęła terapię lekami, dzięki którym widać światełko w tunelu. Ale kiedy tylko zobaczyła, że działają, wpadła na szalony pomysł - stwierdził z wyraźną dezaprobatą w głosie i mimice twarzy. Jak bardzo szanował wybory swoich przyjaciół, tak to z trudem przechodziło mu przez gardło, a co dopiero to popierać. - Chce znowu zajść w ciążę. Choć na ten moment lekarz nie daje jej zbyt wielkich szans, co oznacza, że albo mocno zaryzykuje swoje życie albo jej nie donosi. - Momentalnie poczuł w gardle tę nieprzyjemną gulę, która pojawiła się u niego podczas wizyty u lekarza. Trzymanie jej za rękę w tak ważnym momencie nie do końca mu wyszło, choć przecież chciał dla niej dobrze. - Najgorsze jest to, że nie da sobie tego wybić z głowy. Próbowałem jej to wyperswadować, ale tylko na chwilę zdołałem ją powstrzymać przed podjęciem tak gwałtownej decyzji. Zawsze była uparta, ale to przekracza wszelkie granice - pokręcił głową, próbując opanować rozdrażnienie, które niespodziewanie w niego wstąpiło. Życie z kobietami, a zwłaszcza taką, jak Lavender, należało do niezwykle barwnych, choć w tym momencie upiększyło je dość przygnębiającymi kolorami.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dostrzegał w wymownych spojrzeniach Page prośbę o wyrozumiałość. Przez cały czas trwania jego wojny z ojcem, była tam i starała się załagodzić konflikt. Trudno jednak pogodzić ze sobą dwie tak podobne do siebie osoby, równie uparte, nieugięte i dumne. Choć nigdy tego siostrze nie powiedział, podziwiał jej zawziętość i nieustannie podejmowane próby wprowadzenia do ich domu normalności. Działania panny Adler zdały wreszcie egzamin, Leonard nie był w stanie opisać jej radości, gdy usłyszała o chęci zaangażowania się brata w rodzinny biznes. Brwi matematyka powędrowały ku górze, gdy w zastanowieniu pochylił się nad pytaniem przyjaciela. Czy ojciec przyznał się do swoich błędów?
- Wiem, że nie jest to dla niego łatwe. Nie oczekuję nagłych, rewolucyjnych zmian - przyznał nieco wymijająco, nie chcąc od razu przekreślać swoich oczekiwań względem relacji z rodzicielem. - Na pewno czeka nas jeszcze wiele poważnych rozmów, także może kiedyś. - Uniósł wyżej kącik ust, uśmiechając się połowicznie. Ten temat nadal był jeszcze zbyt świeży, by móc galopować z prognozami. Prawda była taka, że nie musieli wszystkiego budować od zera, mając wciąż szczątkowe dobre wspomnienia, a także mając świadomość, że obaj swoje obowiązki oraz pracę traktują z powagą. Nawet jeśli mieliby nie dojść do porozumienia na stopie rodzinnej, tak w kwestii biznesu istniało wysokie prawdopodobieństwo, że posługując się liczbami i szacunkami, odnajdą tam wspólny język.
Z zainteresowaniem słuchał relacji z sali sądowej i kiełkujących pomysłów na działalność fundacji. Nathaniel był zawsze dobrym człowiekiem, dał się mu poznać jako oddany przyjaciel. Choć w ich wspólnej przeszłości rzeczywiście nie raz brnęli przez wyboje, podejmując mało rozsądne wybory i wpadając w tarapaty, tak Covington nigdy go nie zawiódł.
- To bardzo dobry pomysł - skinął krótko z uznaniem. - Chcecie zajmować się zbieraniem funduszy czy pomocą prawną? Chcecie samodzielnie szukać ludzi z różnych stanów czy wolicie skupić się na Seattle? - dopytywał o szczegóły, bo znając tych dwoje mieli już daleko idące plany. - Będziecie mieć przy tym czas na życie? - zapytał jeszcze, mając w świadomości, że działalność na rzecz fundacji jest pracą na pełen etat, a podczas gdy zarówno Nathaniel, jak i Lavender pracowali zawodowo, mogliby mieć pewne trudności z ruszeniem na pełnych obrotach. Potrzebowali zatrudnić do tego ludzi, a na to trzeba było mieć pieniądze.
Gdy tylko przyjaciel z wolna kierował się ku zmianie tematu, subtelnie sugerując szalone pomysły panny Specter, Leonard upił porządny łyk ze szklanki, szykując się na rewelacje. Sprawa choroby Lavender nie była mu obca, starał się ją stale wspierać, lecz nie będąc na miejscu, wiele wciąż mu umykało. Światełko w tunelu budziło nadzieję, dając szansę na pomyślność, na przeżycie Lav. Tyle że mina Nathaniela niewiele miała wspólnego z radością czy nadzieją; Adler tkwił w zawieszeniu, czekając na dalsze informacje. Mimowolnie ściągnął brwi, czując jak jego ciało sztywnieje, spinając się w niezrozumieniu. Ciąża? W takiej sytuacji? Kolejny łyk whisky podrażnił przełyk, Leonard milczał przez dłuższą chwilę, próbując to wszystko ułożyć sobie w głowie. Wychodził z założenia, że jest współczującą i akceptującą wybory innych osobą. Nie wnikał w niczyje decyzje, choć często zastanawiał się jaka analiza za nimi stała, jakie argumenty nakreślono w tabeli za i przeciw, by podjąć się czegoś często skrajnie idiotycznego.
Idiotyczne, powtórzył w myślach, nie od razu ganiąc się za wyciągnięcie oceny i nałożenie łatki. Pomysł Lavender wydawał mu się skrajnie głupi, na szczęście Nathaniel miał w tej kwestii podobne mniemanie. Adler uniósł wolną dłoń do twarzy, dwoma palcami masując skroń, choć był to bardziej wyuczony, teatralny gest dezaprobaty, niż reakcja na prawdziwy ból.
- Czy w tej klinice nie mają jakichś psychologów? - zapytał po chwili namysłu. - Przecież to oczywiste, że ludzie w tak skrajnych i przełomowych dla siebie sytuacjach życia, mają zwiększoną skłonność do podejmowania ryzykownych działań. Brawura chwytających się brzytwy - dodał nieco ciszej, z wolna nakręcając się już w spirali złości na medyków. - Powinni objąć ją specjalnym traktowaniem, zająć się nie tylko leczeniem choroby, ale i umysłu. To oczywiste, że widząc światełko w tunelu będzie chciała wykorzystać cały ofiarowany jej czas, nim się okaże, że jednak nie wygra. - W tonie Leonarda rysowała się powaga, a na niej mocniejszym cieniem kładła się irytacja. - W ogóle posiadanie dzieci w tych czasach, to jakiś fatalny pomysł. Rozumiem skąd to szaleństwo Lav, trzeba ją powstrzymać. Nigdy jednak nie zrozumiem jak ludzie o zdrowych zmysłach się wciąż na to decydują. - Pokręcił głową z niedowierzaniem, będąc zagorzałym przeciwnikiem zakładania rodzin. Akceptował te, które miał w swoim otoczeniu, lecz kiedy tylko mógł, James i Katherine byli przecież względnie udanym małżeństwem, ale pobudki kierujące ludźmi decydującymi się na dzieci, były wedle niego krzywdzące i czysto egoistyczne.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

Pojednanie Leonarda z najstarszym Adlerem musiało przynieść ulgę całej rodzinie. Dawały nadzieję na spełnienie wizji zasiądnięcia przy jednym stole w nastrojach nie skażonych ukrywanymi urazami i przesiąkniętych niezręcznością. Rodzina Adlerów wreszcie mogła odetchnąć i zaznać długo wyczekiwanego spokoju.
- Rozumiem. Na wszystko macie jeszcze czas - pokiwał głową. Takie zmiany, choć na dobre, nie zawsze były łatwe, wymagały oswojenia i dozy ostrożności. Niemniej jednak, cokolwiek działo się między Leo a jego ojcem, mężczyznę cieszyło, że wreszcie udało im się dojść do porozumienia. To naturalne, że potrzebowali jeszcze czasu, by do siebie dotrzeć. Nie dało się wymazać wszystkich gorszych chwil z pamięci, ale najważniejsze, że z przeszłości mogli wyłonić dobre wspomnienia i na nich opierać dalszą współpracę.
Czuł rosnące podekscytowanie na sam pomysł założenia fundacji. Wygranie sprawy wiele dla niego znaczyło, nie tylko ze względów osobistych, ale także w stosunku do korzyści dla firmy oraz rodzin ofiar, którzy mieli otrzymać stosowne odszkodowania. Tylko walcząc, był w stanie pomóc rodzinom zasługującym na prawdę i sprawiedliwość. Nie mógł przywrócić życia zmarłym, ale mógł zwrócić należyty im honor. To właśnie między innymi chciałby robić w ramach fundacji.
- Po części i tym i tym. To pewne, że będziemy potrzebować sponsorów i chętnych do współpracy - odpowiedział na pierwsze z postawionych mu pytań. Fundacja musiała równoważyć wydatki i wpływy w jakiś sposób, nie mógł być jedynym źródłem finansowania. - Jest wiele osób, które potrzebują wsparcia zarówno prawnego, psychologicznego, ale i pod kątem dostosowania się do nowych warunków życia, w tym rehabilitację - rozwinął myśl, dokładnie zdając sobie sprawę, jak wiele ich projekt obejmował sfer. Ogromne wyzwanie, ale przecież takie właśnie lubił, a to, z odpowiednią pomocą, było jak najbardziej możliwe do wykonania. - Wdrożenie fundacji w życie wraz ze wszystkimi jej działami, wymaga czasu, na razie więc trzeba skupić się na kwestiach formalnych i stanie Waszyngton - uniósł nieco kącik ust do góry. Nie wykluczał rozszerzenia działalności, w końcu znajomości miał w wielu stanach. Do odważnych świat należał, prawda? - Liczę się z tym, że to duże zobowiązanie i nie będziemy w stanie sami sobie z tym poradzić - zauważył, pokazując w ten sposób, że nie dał się ponieść fantazji, a nadal kierował się rozwagą.- Trzeba stworzyć zarząd, w którym znajdzie się kilka zaufanych osób, potrafiących objąć kierownictwo w poszczególnych działach, ale też potrzebuję kogoś, kto będzie kierował wszystkim i trzymał rękę na pulsie - wyjaśnił rzeczowo, po czym upił łyk whisky w poczuciu przyjemnego podrażnienia gardła. Ostatnio dużo na ten temat myślał, a nawet powoli zaczął działać w tym kierunku poprzez zbieranie informacji z różnych źródeł. W tej kwestii miał głowę na karku. Przygotowanie dobrych fundamentów i usunięcie się w cień należało do jego priorytetów. Oprócz pracy w firmie i na rzecz fundacji myślał również o swoim życiu osobistym, które wkrótce znów mogło się zmienić.
W kwestii podejścia do innych ludzi byli do siebie bardzo podobni. Nate również zwykle nie naciskał na podejmowane przez najbliższych decyzje, ofiarowując swoje wsparcie w trudnych, pełnych niepewności chwilach. Może czasem nie do końca zgadzał się z niektórymi planami, ale starał się je akceptować i nie wychodzić ze swojej roli przyjaciela. Niestety, pomysł Lavender podawał w wątpliwość jego pełne poparcie dla prawniczki. Dlatego też pokiwał głową ze zrozumieniem, a jego mina sugerowała, że zdecydowanie zgadzał się ze słowami Leonarda. Poważniejszą fazę rozdrażnienia Nate miał za sobą, ale potrafił doskonale identyfikować się z myślami i odczuciami matematyka.
- Masz rację. Możemy spróbować zadziałać w tym kierunku na własną rękę - przyznał po chwili. Skoro szpital zawinił, warto było otworzyć na inne możliwości, może znacznie bardziej pomocne. Wystarczyło znaleźć psychologa z dobrym podejściem, by ujarzmić demony Lav. Niby wystarczyło niewiele, ale czy aby na pewno? - Ale sądzisz, że Lavender sama z siebie zgodzi się na wizytę u specjalisty? - Na jego czole pojawiła się lwia zmarszczka, gdy rzucił pytanie w zastanowieniu. Ich przyjaciółka bywała nieobliczalna, ciężko było ją przechytrzyć, a prawda mogła boleć. Do tej pory pamiętał, jak na niego napadła, gdy postanowił się z nią nie zgodzić i nie było ciekawym widzieć w jej oczach narastającą złość i rozczarowanie. Niektóre sprawy nie pozwalały jednak na wzajemne głaskanie się po głowie i przytakiwanie bez względu na skutki zbyt śmiałych decyzji. - Niektórzy w założeniu rodziny próbują odnaleźć szczęście i spełnienie. Albo robią to z potrzeby podarowania potomkom swojego dziedzictwa. Gdyby nie to to pewnie nie byłoby ani ciebie, ani mnie. Ludzkość tak już działa, nie da się tego zmienić - odparł na radykalną wypowiedź Leo z mimowolnie czającym się w głosie rozbawieniem i zwilżył wargi trzymanym w dłoni trunkiem. Nie było to oczywiście spowodowane ignorancją dla przekonań przyjaciela, którego cenił za szczerość i zdanie. Niepomiernie zastanawiało go, co powie na temat jego wpadki. - A będąc już w temacie dzieci, mam dla ciebie nowinę. Kath jest w drugiej ciąży - powiedział swobodnie, opierając jedno ramię na plecach sofy. Starał się miarkować wrażenia towarzysza. A może odrobinę obawiał się reakcji na własną bombę i czaił się z wyrzuceniem tego z siebie?

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na pracy fundacji nie znał się zbyt dobrze. Pokiwał tylko głową ze zrozumieniem, ciesząc się, że przyjaciel znalazł sobie przestrzeń, w którą mógłby władować dodatkową energię. Zawsze widział w Nathanielu tę cząstkę dobra, czasem głęboko skrywaną, lecz jednak zwykle biorącą górę. Widział, że plan jest wciąż w powijakach, ale też że Covington zdawał sobie sprawę z mnogości zobowiązań i pracy, jakie na niego czekały.
- Brzmi jak sporo roboty - stwierdził, upijając kolejny łyk alkoholu. Znajoma gorycz drapała przyjemnie w podniebienie, paląc przełyk i pozostawiając charakterystyczne wrażenie gorąca. - Wiedziałem, że mimo tej buntowniczej natury masz w sobie cechy filantropa. - Kącik Adlerowych ust uniósł się w ironicznym uśmiechu. Oczywiście, że wspierał działalność przyjaciela, ale nie mógł sobie odmówić zwyczajowych dla nich komentarzy. - Widzę jednak, że w twoim życiu nadal bardzo aktywnie. Aż dziwię się, że w ogóle miałeś czas, by się ze mną spotkać. - Obaj należeli do grona pracoholików, niekiedy prześcigając się w godzinach spędzonych w pracy w danym tygodniu. Dla Leonarda ten okres miał być już zamknięty, ale przecież nie potrafił sobie odmówić kolejnych zobowiązań. Najważniejsze, to odnaleźć w życiu równowagę i nie przeciążyć się w żadną ze stron. - Jeśli będziesz potrzebować jakiejś pomocy, to od razu mów. Nowa praca zjada mi trochę dodatkowego czasu, ale wkrótce wszystko się uspokoi - mówił pewnie, od zawsze będąc lojalnym wobec przyjaciół i oferując im swoje wsparcie niezależnie od sytuacji. Nie wiedział jeszcze w jaki sposób może pomóc Covingtonowi z projektem, ale kiedy tylko spojrzy na plan biznesu, z pewnością znajdzie coś, co mógłby mu doradzić.
Znalezienie terapeuty nigdy nie było prostą sprawą. Każdy miał przecież własne przekonania, działał wedle szkoły, w jakiej został wykształcony. Ważne było, by miał własny rozum oraz kierował się dobrem pacjenta, a nie pychą.
- Wizyta u specjalisty musi być za zgodą osoby, która do niego idzie - mruknął, wzruszywszy ramionami. - Kiedy nie chcesz się zmienić czy w ogóle nad sobą zastanowić, nikt nie zrobi tego za ciebie, żaden specjalista. - Adler daleki był od zagłaskiwania innych, częściej kierując się logiką i argumentem, a nie zalewaniem sympatią czy potakiwaniem. Szczerze wątpił, że Lavender go posłucha, gdyby sam próbował ją przekonać. Miała zbyt gorącą głowę i była nazbyt przekonana o własnej nieomylności, by zrobić krok wstecz i wykorzystać czyjąś radę. Leonard zaś nie znosił, kiedy ktoś ignorował jego starania i zaangażowanie. Taka rozmowa mogłaby się zakończyć kłótnią, o ucięciu znajomości już nie wspominając. - To nacisk społeczeństwa i zwyczajna ułuda. Uczą nas, że tylko rodzina i własne dzieci mogą nam przynieść szczęście. Tak jak wmawiają, że tylko pieniądze i bogactwo są odpowiedzią na całą resztę - uspokoił się nieco i westchnął ciężko, wyczuwając w tonie głosu przyjaciela rozbawienie. - Wszystko da się zmienić, Nate, zmiana jest jedyną niezmienną rzeczą w świecie - poczęstował go paradoksem, choć nie wiedział czy Covington zrozumie filozofię, kiedy tak trzymał się przyziemnej rzeczywistości. Wielu było takich, co wierzyło, że prawidła wkładane im do głów przez przodków są wielką mądrością i należy się im bezwzględnie poddać. Tyle że ci sami przodkowie wierzyli, że ziemia jest płaska, czarnoskórzy to podludzie, a homoseksualizm leczy się elektrowstrząsami.
Słysząc rewelację o ciąży Katherine, uniósł tylko brwi w chwilowym zastanowieniu. Jak miał na to zareagować, czego spodziewał się po nim Nathaniel, kiedy przed momentem zdecydowanie określił swoje nastawienie względem rozmnażania się przez ludzi? - Gratulacje? Nate, ja rozumiem, że ludzie mają swoje potrzeby i nie widzą innych sposobów, na ich spełnienie. Jeśli ich to uszczęśliwia, to proszę bardzo. - To jedyne, na co mógł się w tym momencie wysilić bez sięgania do kolejnego wykładu na temat ludzkich potrzeb, przyzwyczajeń i przekonań, jakie kształtuje w nich środowisko. Życzył znajomym jak najlepiej, będzie się cieszył z ich nowego dziecka i przychodził na rodzinne uroczystości, co nie oznaczało, że musiał się z nimi we wszystkim zgadzać.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

- Niektórych cech nie da się wyprzeć - przytaknął ze śmiechem. Poniekąd sam był zaskoczony tym, jak bardzo zapalił się do tego projektu. Do tej pory nie objawiał predyspozycji do osiągania tak ogromnych planów, skupiając się zawodowo na pracy i prywatnie na zabawie. Stronił od wszelkiego rodzaju bankietów organizowanych na szczytne cele, gdyż nie przepadał za byciem w centrum uwagi i uroczystych przemówieniach, choć tych czasem musiał dokonywać z racji bycia CEO Covington Constructions. Wizerunkowo zapowiadało się, że mógł podbić wiele ludzkich serc, ale zdecydowanie nie zależało mu na odpowiednim rozgłosie. - Taaak. Wiesz, zanim zrobię rundkę po bliskich to mija miesiąc. Ciesz się, że udało mi się wepchnąć cię w kolejkę. Powiedzmy, że masz fory - odparł żartobliwie. W tym momencie nieco mijał się z prawdą. Mimo że ostatnio często zajmowały go myśli o fundacji to pęd jego życia znacznie zwolnił. Przez ostatni tydzień starał się również ułożyć sobie w głowie coś, co mogło niedługo znacznie bardziej wpłynąć na jego rozsądniejsze dysponowanie czasem. Mogło, bo dopiero dziś zrobił badanie, które za pięć dni postawi sprawę jasno. - Dzięki, będę pamiętał. Przyda się każda pomoc - skinął głową w geście docenienia gestu. Na Leonarda zawsze mógł liczyć, w każdej sytuacji. A w najbliższym czasie na pewno z tego skorzysta, wszak do tak dużego projektu potrzebował pomocy kilku osób z różnych dziedzin, które miały głowę na karku.
- Oczywiście. A przyznanie się do błędu sprawia Lavender trudności przed samą sobą, a co dopiero przed kimś obcym - przy ostatnich słowach wyciągnął dwa palce wolnej ręki i zakreślił nimi w powietrzu cudzysłów. Ich przyjaciółka to szczególnie ciężki przypadek, na którą czasem po prostu nie było mocnych. W Nathanielu również wzbierała niecierpliwość za każdym razem, kiedy rzucane przez niego słowa odbijały się echem, jak od ściany. Ale jeśli Lav się nie opamięta, raczej zostaną zmuszeni wspólnie, razem z Kath, przeprowadzić interwencję. - Właśnie pieniądze są w stanie dać szczęście, pod warunkiem, że wykorzystuje się je do kreowania najlepszych wspomnień. Mi do tej pory największe szczęście dawały chwile, w których nie liczyło się nic, oprócz bycia tu i teraz, w danej chwili - przyznał już poważniej. Zarówno poszukiwania wrażeń w coraz to bardziej wymyślnych sportach ekstremalnych, jak i podróże były tym czymś, z czego nie potrafił zrezygnować. To dawało mu poczucie spełnienia, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. - By to zmienić, trzeba działać. A patrząc na to, jak funkcjonuje świat, pojedyncze jednostki nie są w stanie dokonać zmian w systemie. Do tego przydałby się porządny przewrót kopernikański - zauważył, będąc otwartym na zdanie Leonarda. Może po części się z nim nie zgadzał, ale dostrzegał jego punkt widzenia i bynajmniej nie starał się szczególnie spierać, czyja wizja świata była lepsza. Zawsze cenił sobie ich konstruktywną wymianę zdań i opinii, które jednocześnie nie godziły w ich dumę. Przez ostatni rok ich rozważania na temat (względnego) porządku świata Nate często rekompensował sobie rozmowami z Lavą, która równie śmiało wyrażała opinie na trudne zagadnienia.
Sam nie wiedział, czego oczekiwać od Leonarda po kolejnej rzuconej informacji. Jego odpowiedź również nie pomogła mu wybrnąć gładko z sytuacji, chociaż znali się od lat, więc dobrze wiedział, że nie powinien w ogóle liczyć na poklepanie po głowie. Jego wpadka świadczyła o całkowitym braku rozwagi, jaką do tej pory mógł się szczycić pod wieloma aspektami. Chcąc nie chcąc, możliwe, że wpadł w schemat, negowany przez przyjaciela. - A co, jeśli ich potrzeby zawiodły ich do miejsca, które stanowczo nie można nazwać szczęściem? - zapytał, a na jego twarzy mimowolnie wytworzył się grymas, sugerujący wahanie. Od razu dało się zauważyć, że tym razem na pewno nie miał na myśli Wheterby’ch. Westchnął ciężko i pochylił się do przodu, wspierając łokcie na kolanach. - Mogłem zaliczyć wpadkę jakieś niecałe dwa lata temu. Dziś zrobiłem test na ojcostwo, w piątek będą wyniki - wydusił z siebie, rzucając na moment spojrzenie Leonardowi, po czym upił spory łyk alkoholu, by zabić nim gorycz w ustach po wypowiedzianych słowach. Możliwość posiadania dziecka w zaistniałych okolicznościach zdecydowanie nie była planowanym szczęściem, ba, w tym momencie wydawała się utrapieniem. Niemniej jednak, za głupotę się płaciło.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Covington nie należał do najbardziej wylewnych osób świata, zresztą cecha ta mocno łączyła go z Adlerem. Obaj cenili sobie prywatność, przyjaźniąc się na własnych zasadach, wedle których nie trzeba było dzielić się każdą drobną zmianą w życiu. Czy to dzięki temu mimo różnic charakteru, udało im się utrzymać przyjaźń od czasów licealnych? Nathaniel preferował utrzymywanie się w dalszych rzędach, gdzie żadne wścibskie spojrzenie nie mogło go dosięgnąć. Leonard zaś nie miał nic przeciwko wystawieniu na świecznik i zbieraniu laurów. Oficjalne przemówienia nigdy nie sprawiały mu trudności, podejmował się ich jak każdych innych zadań, bez tremy czy zbędnej skromności. Płynęło to z czystego przeświadczenia o własnej nieomylności, skoro nie mógł popełnić błędu, nie było czego się obawiać. Na bankietach bywał jeszcze za czasów nastoletnich, gdy ojciec wyciągał go na przyjęcia śmietanki towarzyskiej, gdzie zapięty pod szyję w śnieżnobiałej koszuli i upchnięty w czarny garnitur snuł się między wysokimi stolikami, szukając pretekstu do wszczęcia zamieszania.
- Łaskawco. - Skłonił nisko głowę z udawaną powagą. Nie miał jeszcze pojęcia co kłębiło się w głowie Nathaniela, nie spodziewał się bomby, jaką przyjaciel miał zamiar wkrótce na niego zrzucić.
Słuchał słów Covingtona z niemałym zainteresowaniem, z wolna zastanawiając się do czego ten zmierza. Gdzie miał czas, by liznąć filozofii? Jakie wydarzenie w życiu szarpnęło nim na tyle porządnie, by doszedł do wniosku, że szczęście należy czerpać z chwil tu i teraz?
- Masz rację, jednostka nie zmieni systemu, ale ktoś musi te zmiany zapoczątkować. - Idea rodziła się z myśli, a ta powstawała w czyjejś głowie. Dzieląc się pomysłami można było znaleźć więcej osób myślących w podobny sposób. Osób przekonanych, iż szczęście można osiągnąć wyłącznie dzięki posiadaniu potomstwa, nie było wszak tak wielu, jak mogłoby się zdawać. Przeświadczenie to dominowało głównie wśród starszego pokolenia i tych, których wychowało ściśle konserwatywne otoczenie, a do tego świata Adler należał wyłącznie jedną nogą. - To się już dzieje, na całym świecie, wiesz? - Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. - Ludzie chcą pozbywać się łatek. Chcą mieć świadomość, że mają wybór i że jeśli zdecydują się na zakładanie rodziny, to dlatego, że sami tego chcieli, a nie dlatego, że społeczeństwo tego od nich oczekuje. - Zaraz pomyślał o Lavender i jej potrzebie posiadania dziecka. Nie chciał stawać na drodze do jej szczęścia, lecz w tej sytuacji był niemal pewien, że chciała ciąży z czysto egoistycznych pobudek. Wedle opinii matematyka powinna kierować się dobrem dziecka i zastanowić się czy może mu zapewnić przyszłość - a w obecnej, niepewnej sytuacji, jasnym było, że nie może. Niektóre osoby decydowały się na potomstwo dlatego, że miały potrzebę posiadania go jako trofeum, spełnienie własnych marzeń, których nie udało się dotąd osiągnąć, jako potwierdzenie, że życie jest pełne i kompletne. Szkoda tylko, że nie myślały o przyszłości, a wyłącznie o zachciance.
Leonard nie był głupi, prędko dostrzegł w słowach Nathaniela, iż nie mówi on już o przyjaciołach. W jednej chwili poczuł jak spływa po nim fala gorąca, zaraz za nim wzdłuż pleców przebiegł zimny dreszcz. Nie takich wieści się po nim spodziewał. Zamrugał kilkakrotnie, ze świstem wciągając powietrze do płuc.
- Naprawdę, Nate? Niemożliwe… - Westchnął ciężko, odsuwając wzrok od Covingtona, by w chwili przedłużającego się milczenia opróżnić swoją szklankę. Nie było sensu, by unosić głos, oburzać się i zarzucać go lawiną moralizatorskich haseł. Jeśli to dziecko rzeczywiście spłodził Nathaniel, nie było już odwrotu. - Ludzki umysł działa inaczej - odezwał się nagle, zakładając jedną nogę na drugą. - To znaczy… Jeśli nie chcesz mieć dziecka i deklarujesz, że nie będziesz go mieć, a ono jednak się zdarza - z trudem szukał odpowiednich słów - to umysł się przystosuje. Uzna, że ta sytuacja nie jest taka zła, a dziecko tak naprawdę przynosi radość. Wmówi sobie, że jest to coś, czego rzeczywiście pragnął, bo inaczej by zwariował. Załapał wyrzuty sumienia, popadł w depresję. Tak też się zdarza, to nienormalne i nikt nie powinien tak żyć, ale zdarza się. - Podniósł się z miejsca, powłóczystym krokiem docierając do kuchennego blatu, skąd sięgnął po butelkę alkoholu i wrócił do kanap. Uzupełnił najpierw szklankę Covingtona, a następnie własną, by finalnie z powrotem zająć uprzednie miejsce. Uniósł wzrok na przyjaciela, w brązowej toni majaczyło się zmęczenie. - Kiedy potrzeby zabierają cię w miejsce, w którym nie chcesz być, nie możesz ot tak wycofać się i uciec. Każda akcja pociąga za sobą reakcję. Każde działanie ma swoje konsekwencje. - Sądził, że nie było potrzeby, by mu to tłumaczyć, lecz skoro popełnił taki błąd, kto wie co jeszcze siedziało w jego głowie. - Ja rozumiem skłonności destrukcyjne, Nate, jedziemy na tym samym wózku, ale odrobina rozsądku czasem nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że widzę, że ta sytuacja nie jest ci obojętna… - Leonardowi także nie było to obojętne. Co, jeśli przyjaciel zamierzał zmienić nagle całe swoje życie, dostosowując się do zaistniałej sytuacji? Czy naprawdę już nie będzie mógł spotkać się ze starymi znajomymi bez rozmów o pieluchach i czując na sobie wyczekujące spojrzenie? Choć dotychczas zbytnio na niego nie naciskali, to był w swoim życiu świadkiem licznych sytuacji, w których dominowało zażenowanie związane z odpowiadaniem na pytania z serii - kiedy dzieci/ślub/dom z białym płotem?
- No dobra, co zamierzasz z tym zrobić? - zapytał wreszcie, z natury dążąc do poszukiwania rozwiązań, a nie katowania się istotą problemu.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

Matematyk posiadał naturalne predyspozycje do wygłaszania wszelkiego rodzaju przemów, w których przenikały filozoficzne przemyślenia. Sposobem, w jaki się wypowiadał, często zwracał na siebie uwagę w towarzystwie i zyskiwał grono zainteresowanych. Nigdy nie przejmował się faktem wystawiania siebie na świecznik, co dobitnie pokazał, decydując się na zostanie nauczycielem. Nie dość, że do niedawna jedną z sal wykładowych niemal codziennie zajmował przystojny, młody mężczyzna, to jeszcze umiejętnie przekazywał swoją wiedzę podopiecznym. Emanował przy tym typową dla siebie pewnością siebie, która tylko dodawała mu atrakcyjności i poważania. Nate mógłby się założyć, że nie jednej uczennicy wpadł w oko! I choć wyglądało na to, że istniały zalety bycia tak otwartym towarzysko, a media lubiły takich ludzi, to inżyniera jakoś do tego nie ciągnęło.
Można powiedzieć, że jego życie od jakiegoś już czasu wyglądało jak wykres częstotliwości. Jakimś niewyjaśnionym sposobem, kiedy wszystko zaczynało się układać, nagle działo się coś, co mąciło spokój. Najpierw opuściła go mama, ale podniósł się i poszedł na studia. Później rozstał się z Zarą, a Dessielle odwróciła się od niego, ale znalazł sposób na poradzenie sobie również z tym. A niedawno zginął tata, zostawiając go samego z mocno nadszarpniętą reputacją firmy. Gdy udało mu się na dobre oczyścić nazwisko z zarzutów i na nowo zyskać zaufanie w branży, okazało się, że mógł być czyimś tatą. To szczególne wydarzenie obudziło w nim wszystkie obawy dotyczące przyszłości i relacji z najbliższymi. Podało w wątpliwość to, czy nadaje się na ojca i będzie w stanie dostosować się do nowych okoliczności. Tyle pytań rzucanych w przestrzeń wydawało się bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Cokolwiek miało się wydarzyć po otrzymaniu wyników badań, sama możliwość potrząsnęła życiem Nate’a i nakazała przemyśleć jeszcze raz swoje priorytety.
Dotychczas często popadał w rutynę, którą przeplatał wypadami za miasto w poszukiwaniu adrenaliny. To w takich chwilach starał się żyć chwilą i z czystym umysłem nie zastanawiać się nad przyszłością czy aktualnymi problemami. Każde doświadczenie po trochu czegoś go uczyło, a myśl o tym, by potrafić się zatrzymać w miejscu i zwyczajnie cieszyć chwilą, stawała się coraz bardziej klarowna. Pogoń za karierą nie liczyła się najbardziej, zwłaszcza, że na tym polu osiągnął już naprawdę wiele. Ważne były również osoby, którymi się otaczało, a także pasje, które należało pielęgnować. W tym także rodzina, której los nigdy nie był mu obojętny. Być może, choć przypadkiem, ale mógł zyskać nową.
- Idealnie się do tego nadajesz - stwierdził z przekonaniem. W jego oczach, Leonard zawsze był świetnym mówcą, dlatego mógłby porwać za sobą tłumy, gdyby tylko chciał. Zwłaszcza, że był przekonany do istoty sprawy, a to już dawało znaczne poparcie. A pełnię szczęścia Nate odnajdywał w całkiem innych kategoriach. Do tej pory niczego więcej mu nie brakowało. Czemu więc tak dziwnie czuł się z myślą o możliwości otrzymania rodziny? - Tak, to niedorzeczne, jaki nacisk wywiera społeczeństwo, na przykład na ślub. Ludzie potrafią żyć w zgodzie ze sobą przez wiele lat bez papierka. Czasem to właśnie papierek zmienia zbyt wiele. A jak odbył się ślub to hej, czemu nie macie jeszcze dzieci? - zauważył, wracając wspomnieniami do ślubu i swojej naiwności, kiedy uważał, że ślub był w stanie naprawić wszystko, co zaczęło się psuć w jego związku z Zarą. Na szczęście, decyzja niegdyś kobiety jego życia o odejściu, była najlepszym, co mogła wtedy zrobić. Uwolniła ich od czegoś, na co zdecydowanie nie byli gotowi.
Ten temat mimowolnie bardzo wyciszał Nate’a. Dlatego też z powagą przysłuchiwał się Leonardowi i potakiwał z wolna głową, popijając swoje whisky, dopóki nie dostrzegł pustego dna. Przyjaciel poniekąd miał rację, bo im dłużej myślał o tej ewentualności, z którą ostatnio się borykał, tym stawało się to bardziej… do zniesienia. Może nie wiedział, czego oczekiwać, jeśli rzeczywiście był ojcem, ale wierzył, że ze wszystkim sobie jakoś poradzi. Nie miał wyjścia. - Dzięki - mruknął, kiedy Leonard dolał ich ulubionego trunku, jakby doskonale wiedział, że tego właśnie Nate w tym momencie potrzebował. Upił kolejny łyk, by poczuć w gardle posmak palącego alkoholu. Kontynuacja wywodu zetknęła się po raz kolejny z przytaknięciem Covingtona, na której koniec ciężko westchnął. - Zdaję sobie z tego sprawę. Z tym, że alkohol nie przemawia za rozsądkiem - skrzywił się niepostrzeżenie, gdy pomyślał o sytuacji, która przyczyniła się do wynikłych okoliczności. - To był jeden z tych wieczorów, kiedy trochę za bardzo sobie odpuściłem. A ona wydawała się mnie doskonale rozumieć, choć wtedy nie zamieniliśmy zbyt wiele słów - ściągnął brwi i spojrzał ostrożnie na Leonarda. Wiedział doskonale, jak bardzo było to nierozsądne, ale wtedy uważał, że nic innego nie miało znaczenia. Znów westchnął, tym razem po to, by dodać sobie odwagi i wypuścić z siebie to, co zdążył sobie jako tako poukładać w głowie.
- Jeśli test okaże się pozytywny, zrobię to, co należy. Zapewnię Nadii wszystko, czego będzie potrzebowała. Zabezpieczę jej przyszłość i będę istniał w jej życiu jako tata, którego każde dziecko pragnie - przyznał opanowanym tonem, wbijając wzrok w taflę szkarłatnej cieczy, znajdującej się w jego szklance. Choć na początku przez myśl przeszły mu niezbyt napawające dumą wyjścia, to nigdy nie okazywał tchórzostwa. Nie mógł więc zostać tchórzem w tak poważnej sprawie. Przyjaciel miał rację - musiał ponieść konsekwencje.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pewność siebie była zapewne jedną z głównych cech, jakie oglądające się za nim uczennice uznawały za atrakcyjne. Gdyby Adler miał w sobie więcej wyrachowania i świadomie łamał wszelkie zasady wyłącznie wedle własnego widzimisię, romanse na szkolnych korytarzach nie miałyby końca - oczywiście do momentu, w którym cała sprawa wyszłaby na światło dzienne, przekreślając całą karierę i przyszłość Leonarda. Matematyk miał w sobie jednak pewną przyzwoitość, nakazującą mu oddzielać pracę od kwestii prywatnych, ba! nigdy nawet nie patrzył na swych podopiecznych pod kątem romantyczno-erotycznym, uznając ich za nieosiągalnych nie tylko ze względu na relację nauczyciel-uczeń, ale i ze względu na poważną różnicę wieku. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy półtora roku temu na kursie fotograficznym został przydzielony do pary z panną Hirsch, która nieświadomie łamała wszelkie bariery obronne Adlera. Nathaniel miał się o tym nigdy nie dowiedzieć, zresztą jak wszyscy w jego otoczeniu, bo i sprawa miała się nigdy nie rozwinąć. Teraz, kiedy miała nabrać zupełnie innego tempa, Leo ponownie zastanawiał się czy nie opowiedzieć przyjacielowi o swojej relacji z Laurą. O tym, że kogoś poznał, mówił mu już przed rokiem, jednak wtedy nic nie wskazywało na to, że zacznie się robić poważniej.
Wyłapał w tonie Nathaniela irytację dla zachowania ludzi, którzy na siłę starali się uszczęśliwiać innych. Często była to rodzina i bliscy przyjaciele, święcie przekonani, że scenariusz, który sprawdził się u nich, musi koniecznie odpowiadać wszystkim. Covington, podobnie jak sam Leonard, stronił raczej od poważnych deklaracji, nie chcąc zamykać się w sztywnych ramach ustaleń. Był wprawdzie raz zaręczony, co Adler przyjął z niemałym zaskoczeniem, ale wspierał przyjaciela, chcąc dla niego jak najlepiej. Sam był przeciwnikiem naprawiania relacji poprzez ślub czy poprzez dziecko. Jeśli ludzie nie potrafią się ze sobą dogadać, to ani dokument, ani tym bardziej dodatkowy obowiązek tego nie naprawią.
Trzymaną w dłoniach szklankę obracał w palcach, wsłuchując się uważnie w słowa przyjaciela. Od tego miało się przyjaciół, by niewygodne i trudne tematy omawiać z osobami zaufanymi, o których miało się pewność, że nie odwrócą się od nas, kiedy sprawy zaczną się komplikować.
- Eh, wiem coś o tym… - mruknął tylko, gdy Covington mówił o niezwykłym zrozumieniu z obcą sobie osobą, obecnie potencjalnie matką jego dziecka. Sam przecież zwykł nawiązywać głównie takie znajomości, oparte o tymczasowość i ulotność, o ekscytację i niemyślenie o jutrze. Poza tym wypadki chodziły po ludziach, ile razy ryzykował, a upiekło mu się, obchodząc bez konsekwencji? Ile było przypadków, że coś mogło pójść nie tak, a nie mając żadnego kontaktu z jednorazowo widzianymi osobami, zwyczajnie o tym nie wiedział? Na samą myśl przeszedł go nieprzyjemny dreszcz, biegnące wzdłuż pleców otrzeźwienie, przypomnienie o potknięciach, które zepchnął w otchłań pamięci, do których nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i nachylił się w stronę Covingtona, opierając przedramiona na kolanach. Utkwił wzrok w jego twarzy, analizując znaczące się nań zmarszczki dochodzenia do niewygodnych wniosków. Nathaniel nie należał do głupich i nierozsądnych osób; chwytających się ryzyka - tak, ale nie głupich.
- Wiem, że podejmiesz słuszną decyzję, jakakolwiek by ona nie była. Ma być zgodna z twoim sumieniem, Nate. - Kącik ust Leonarda uniósł się w lekkim uśmiechu. Szanował zdanie przyjaciela i choć mogli się w wielu kwestiach nie zgadzać, to było jednak jego życie i nikt inny go za niego nie przeżyje. Jedyne, co zostało Adlerowi, to doradzać mu wedle własnych doświadczeń oraz wiedzy, ale ostateczna decyzja należała do niego.
Butelka whisky została opróżniona w akompaniamencie mniej i bardziej poważnych rozmów. Leniwie sączący się czas przepełniony niewymuszoną informacją, nadrabianiem straconych chwil, uświadamianiem sobie, że mimo przerw prawdziwa przyjaźń nigdy nie gaśnie.

| zt x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „213”