WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
prawniczka
Specter Law Group
portage bay
Kolejna rocznica wykolejenia pociągu, którą to Lavender zapamiętała doskonale. To podczas tego wypadku całe jej plany, jakie miała wobec swojego dziecka, wtedy też jeszcze nienarodzonego dziecka. Potem ten nieszczęsny wypadek akurat jak szła po ciepły napój do wagonu restauracyjnego, bo zwyczajnie była głodna i chciało jej się pić, potem to szarpnięcie, wbity stolik w jej podbrzusze i krew, sporo krwi. A potem cała akcja w szpitalu, najpierw rozmowa z lekarzem, a następnie z Robertem, którego wezwała jakaś nieokrzesana pielęgniarka na podstawie ostatnio wykonywanych przez nią połączeń telefonicznych. Ale to już przeszłość, a przeszłość zostawiamy zwykle za sobą. Ona też ją zostawiła, ale mimo wszystko nie zapominała o swojej małej Lily, której przynosiła lilie na jej grób. Robert najwidoczniej również odwiedzał grób córki, bo czasami widziała na płycie inne kwiaty, wcale nie te przyniesione przez nią samą. Ale nie odzywała się do niego, nie podziękowała mu za to, że odwiedza małą, że pamięta. On też jest dla niej przeszłością, którą to musiała zostawić za sobą. Ubrana na czarno, bo przecież czerń jest kolorem idealnym do krajobrazu cmentarza, z białymi liliami udała się na cmentarz. Jak zwykle standardowo oczyściła płytę nagrobną z liści czy innych "śmieci", następnie położyła na niej lilie, przyłożyła dłoń i powiedziała coś szeptem, tak żeby nikt inny nie usłyszał jej słów. Chwilę jeszcze kucała, by potem wstać i zbierać się do samochodu. Tymczasem zamiast do samochodu, tym razem podeszła do przyjaciela, którego ujrzała na cmentarzu. On pewnie nawet jej nie zauważył, więc niepostrzeżenie wręcz podeszła do mężczyzny i delikatnie ujęła jego dłoń, splatając ich palce ze sobą. Posłała mu również delikatny uśmiech, który miał dodać mu otuchy w bólu, jaki obecnie znosił. I uznała że oni nie potrzebują słów, bo doskonale wiedziała co Covington teraz czuje. Sama niejednokrotnie przeżyła stratę.
prezes/inżynier budowy
Covington Constructions
the highlands
To był pochmurny dzień. Dokładnie tak samo pochmurnie czuł się w środku. W pędzie życia nadal nie dowierzał, że minął już rok od czasu katastrofy na budowie mostu. Od czasu, kiedy jego życie zmieniło się o 180 stopni i wszystko stanęło na głowie. Dźwięk wypowiadanych przez bliskiego przyjaciela ojca wiadomości na poczcie głosowej o nieszczęśliwym wypadku, zwykle przyćmione przez ogrom pracy, dziś dobitnie uderzały w niego ze zdwojoną siłą. Nie potrafił uciszyć wyrzutów sumienia, które nasuwały mu wspomnienie tamtego poranka. Po trzech latach od zerwanych zaręczyn wydawać by się mogło, że już dawno wyleczył się z tego cholernego poczucia odrzucenia. Pokazywał światu i sobie, jak wiele dobrego otrzymał w zamian i zwykle tego się trzymał. Ten nieszczęsny poranek jednak był jednym z niewielu, które mogły wskazywać na chwile słabości, które, coraz rzadziej, ale jeszcze mu się zdarzały. Obudzony dźwiękiem wibracji w telefonie, w końcu wstał i, zaniepokojony milionem wiadomości i telefonów, odsłuchał pocztę, która natychmiast go obudziła. Potem wystarczyło tylko włączyć wiadomości w tv, by potwierdzić informacje, które dogłębnie nim wstrząsnęły. Mimo że chciało mu się wyć, nie mógł zwiać i tak po prostu zniknąć. Nie miał czasu na żałobę, musiał działać natychmiast, odkładając to wszystko w sobie, kiedy sytuacja się uspokoi. Kiedy pojawił się na miejscu zdarzeń, nikt się nie spodziewał, że przyjmie taki stoicki spokój. Nikt nie zauważył, że pod pełnym opanowaniem i mocno zaciśniętymi szczękami, kryła się całkowita pustka. Pochłonięty bieżącymi sprawami, tkwił w tym tak długo, aż sam uwierzył, że uporał się także z tym.
Dotarcie na cmentarz było dla niego jak przebrnięcie przez górę lodową. Wymagało to ogromnej siły i odwagi, których ten szczególny dzień prawie całkowicie go wyzbył. Przekonało go jednak ponowne ukłucie wyrzutów sumienia, dzięki którym ostatecznie zdobył się na stanięcie przed płytą nagrobną. Niemal drżącymi dłońmi położył na nagrobku bukiet kwiatów, po czym patrzył tępo na wyryte w płycie litery. Od pogrzebu taty to był pierwszy raz, kiedy tu się pojawił i... czuł się z tym jeszcze gorzej. Wszystkie emocje, jakie dotychczas wstrzymywał, zaprzątając sobie głowę czymś innym, teraz kłębiły się w nim coraz bardziej, prowadząc do myśli, które sprawiały mu ból. Nie zmieniało to faktu, że nie potrafił odejść z tego miejsca. Dlatego stał i czuł, jak dotychczasowa pustka zamienia się w chaos, z którym próbował walczyć.
Nie usłyszał, że ktoś się zbliża. Kiedy jego opuszki palców zetknęły się z czyjąś dłonią, zerknął nieco zaskoczony, że ktoś przyłapał go w tej ciężkiej chwili. A widząc, że to Lavender, poczuł pewną ulgę. Nie miał siły się do niej odezwać i był ogromnie wdzięczny za ciszę i obecność, jaką mu okazała. Ścisnął jej rękę mocniej i odwrócił wzrok z powrotem na nagrobek. Jego oczy mimowolnie zaszkliły się i chociaż to chciał jeszcze chwilkę zatrzymać dla siebie, póki krople nie spłynęły po jego policzkach. Pochylił głowę i zacisnął mocno oczy.
- Czemu to wszystko musi być takie trudne? - głos zadrżał mu w bezsilności, rozpaczliwie przedzierając się przez ciszę. Razem ze łzami spłynęło całe opanowanie, które trzymało go w ryzach. Nie chciał czuć tego wszystkiego. Nie chciał czuć całego tego bólu, mieć wyrzutów sumienia, tkwić w całym tym gównie, z jakim go zostawiono. Nie chciał pokazywać przed nikim słabości, dlatego też nigdy nikomu nie chciał się narzucać swoją osobą i swoimi problemami. Ale jakimś sposobem obecność Lavender sprawiała, że mimo to było mu nieco lżej. Przy niej poczuł, że może przestać czuć jakiekolwiek opory.
prawniczka
Specter Law Group
portage bay
- Nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie. Mówią że czas leczy rany, jednak niektóre się nie zasklepiają niezależnie od tego, ile upłynęło lat. - odparła, nawet nie próbując go pocieszyć, bo nie znała odpowiedzi na jego pytanie. Ją za każdym razem bolało tak samo mimo tego, że minęło już kilka lat od śmierci dziewczynki, czy jego kiedyś przestanie boleć śmierć ojca? Popatrzyła na nagrobek mężczyzny, na te litery, był elegancki jak sam pan Covington. To oczywiste że go pamiętała, w końcu ich rodzice lubili spędzać ze sobą czas, podczas gdy dzieci spędzały go ze sobą.
- Pomogę ci posprzątać, jeśli chcesz. - zaoferowała zatem swoją pomoc, bo parę liści przyozdobiło jesiennie pomnik, a czego ona osobiście nie znosiła. To psuło jej obraz estetyki, a także wydawało się tak brudne, niegodne zmarłych, których nagrobki powinny przyozdabiać kwiaty, które to my, żyjący im przynosimy. Po chwili z kieszeni płaszcza wyjęła chusteczkę i podała ją mężczyźnie.
- Proszę, tobie przyda się bardziej niż mi. - stwierdziła, wiedząc że gdy przychodziła tutaj to stawała się kamieniem, a jej kanaliki łzowe zwyczajnie zastygały. Nie przyznawała się do tego, że płacze, lecz jej ślady na policzkach po łzach pewnie świadczyły o czymś zupełnie innym.
prezes/inżynier budowy
Covington Constructions
the highlands
Jak wiele mogło kryć się za maską opanowania, którą Nathaniel codziennie przybierał? Czy posyłane ludziom uprzejme uśmiechy w trakcie każdego spotkania związanego z firmą były szczere? Sprawianie dobrego wrażenia w tych ciężkich czasach sprawiało mu trudności, ale z czasem weszły mu w nawyk. Podobno czas robił wiele. Tymczasem, stojąc nad grobem, coraz bardziej czuł, że w tej kwestii ten rok niczego w nim nie zmienił. Nadal czuł się pusty, osamotniony i bolało go, że nie mógł już wpaść do posiadłości Covingtonów na przedmieścia z ulubioną whisky taty i podebatować z nim na temat ostatnich targów budowlanych czy chociażby NHL. Nie mógł już skierować się do niego po radę odnośnie projektu, nad którym pracował, zapytać o opinię na temat kupna nowego auta. Czemu nie zrobił nic, by spędzać z nim więcej czasu?
Na słowa Lavender pokiwał głową i wydał z siebie pomruk, który miał zadatki na ironiczne parsknięcie śmiechem. Cenił sobie jej szczerość i brak raczenia go beznadziejnymi frazesami. Nawet, jeśli ta szczerość bywała okrutna, to była jak najbardziej… prawdziwa.
- To powiedzenie nie ma sensu, kiedy los co jakiś czas odkrywa te same karty. Najwyraźniej musiałem sobie na to zasłużyć - powiedział ponuro, na koniec zamieniając słowa w ciężkie westchnięcie. Nie mógł opanować napływających do jego oczu łez, które mimo względnej powagi, tylko się nasilały. Za każdym razem radził sobie z tym tak samo, dusząc w sobie złe samopoczucie, które ostatecznie ni stąd ni zowąd wychodziło na zewnątrz. W trakcie jego życia spotkał się już ze stratą kilku najważniejszych dla niego osób. Doświadczany raz po raz tymi samymi emocjami, dochodził do wniosku, że coś musiało być na rzeczy, skoro opuszczały go najbliższe osoby. Na dźwięk kolejnych słów pociągnął nosem, zamrugał oczami i omiótł spojrzeniem otoczenie grobu.
- Wiesz, że nie było mnie tu od czasu pogrzebu? Nie chciałem tu przychodzić, póki nie będę miał dobrych nowin. Tymczasem minął już rok, a sprawa dalej nierozwiązana - wyznał skruszony, kiedy Lavender zwróciła uwagę na stan pomnika. Wcześniej nawet nie przeszło mu to przez myśl, że być może należałoby tu sprzątnąć. Może była w tym też doza tchórzostwa? Mimo starań nadal zawodził starszego Covingtona, więc czuł, że nie był najlepszym synem.
- Dziękuję - odebrał od niej zaoferowaną chusteczkę i puścił jej dłoń, żeby wytrzeć wilgotną twarz. Osuszenie skóry od łez oraz głęboki wdech i wydech przyniosło mu odrobinę spokoju, choć niestety nie zmazało poczucia winy i ciężkości na jego sercu. - Przepraszam, nie chciałem się tak rozlecieć - westchnął, zerkając na przyjaciółkę. Płaczący Nate to był niezwykle rzadki widok, co mogło wywołać zaskoczenie i niedogodność. Wprowadzanie jakiegokolwiek dyskomfortu w towarzyszce nie było jego zamiarem i chciał ją w tym upewnić.
prawniczka
Specter Law Group
portage bay
- Prędzej to ja zasłużyłam na to, co się stało, bo utrata Lily była konsekwencją podjętych przeze mnie wcześniej decyzji. Ty nie miałeś żadnego wpływu na ten wypadek i nawet tak nie myśl. - choć prawda była zgoła inna, żadne z nich nie zasłużyło na to, by tak szybko tracić bliskie sobie osoby, to jeśli ktoś już miał czuć się winny, to Lavender uważała że powinna tą osobą być ona sama.
- Poza tym nie odbierz tego jako atak, ale taka jest kolej rzeczy, że powinniśmy chować swoich rodziców. Ale żaden rodzic nie powinien pochować swego dziecka. - dodała po chwili ciszy ponuro, bo czuła wręcz jak ta myśl drąży ją od środka, gdzieś od brzucha ciśnie się w górę, do ust. Następne jego słowa sprawiły że coś sobie przypomniała, tak jakby te słowa już kiedyś usłyszała również na tym cmentarzu... aż westchnęła, gdy przypomniała sobie tamtą sytuację.
- Wydaje mi się, że to ma związek z waszą, w sensie męską emocjonalnością. Wy musicie być silni, nie macie prawa okazywać słabości, a to jest miejsce gdzie emocje, zwłaszcza smutek są dozwolone. Robert też tylko raz był na grobie Lily. - odparła, porównując Nate'a do Roberta, a dokładniej do wszystkich mężczyzn. Jej ojciec też nie przychodził na grób swojej matki mimo tego że pojednali się przed jej śmiercią.
- Przykro mi, że wciąż sprawa stoi w miejscu. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym móc pomóc ją rozwiązać. - to mówiła już łagodnie, delikatnie muskając kciukiem wierzch jego dłoni, chcąc tym samym dodać mu otuchy, wesprzeć go. Gdyby mogła mu jakoś pomóc... ale teraz musiała pomóc samej sobie, lecząc się i wciąż będąc na zwolnieniu lekarskim nie miała nawet dostępu do spraw, czuła się zatem kompletnie niepotrzebna.
- Nic nie szkodzi, masz do tego pełne prawo. Chcesz się przytulić? - dodała z delikatnym uśmiechem i wyciągnęła ku niemu ręce, by naprawdę padł w jej objęcia i się zwyczajnie przytulił. Każdy od czasu do czasu potrzebował przecież bliskości drugiego człowieka.
prezes/inżynier budowy
Covington Constructions
the highlands
Jest wiele rodzajów bólu, które poznaje się w ciągu życia, ale dopiero, kiedy tragedia dotyka nas osobiście, wtedy jesteśmy w stanie zrozumieć, jak jest ogromny, a także współczuć osobie, która przechodzi dokładnie to samo. Dlatego też obie sytuacje, z jakimi zetknęli się Nathaniel i Lavender, były wręcz nie do porównania. Mężczyzna mógł jedynie domyślać się, co mogła czuć kobieta po stracie swojego dziecka, ale nie można było użyć stwierdzenia, że znajdował się w lepszej sytuacji. Miał to szczęście, że z perspektywy całego swojego życia, udało mu się spędzić z tatą zadziwiająco dużo czasu, dlatego tragiczna śmierć będąca dziełem przypadku zabolała tak bardzo. To nie była kwestia choroby. Nie było znaków, że nadszedł już czas. Nate nie mógł się na to przygotować. Nie mógł przewidzieć, że kiedy tamtego ranka się obudzi, jego taty już nie będzie. Ostatniej osoby, z którą łączyły go więzy krwi. Gdyby wiedział, że coś takiego mogło mieć miejsce to by w porę zareagował. Tacie należała się godna śmierć. Nie okrzyknięta prowadzeniem brudnych interesów i zaniedbaniami, których się dopuścił. A teraz ze wszystkim musiał się mierzyć. Sam.
- Nikt nie zasługuje na to, co przeżyłaś. Nie miałaś wpływu na wykolejenie pociągu - pokręcił głową. Miał świadomość, że bolało to ją bardziej, niż była w stanie pokazać i niczym sobie nie zawiniła takiego losu. Przynajmniej tego był pewien. Bo im dłużej mówiono, że mógł przyczynić się do katastrofy budowlanej, tym bardziej sam zaczynał w to wierzyć i tracił pewność siebie.
- Tak, ale nie w takich… brutalnych okolicznościach. Nie, kiedy po śmierci mieszają go z błotem - syknął w nerwach i tak mocno zacisnął szczęki, że na twarzy powstały silne rysy. Starał się już nie dopuścić do uronienia łez, które nadal szkliły jego spojrzenie, z trudem powstrzymując nagle wezbrany gniew. Nie na Lavender, ale za wszystko, co do tej pory przeżywał. Kilka głębszych oddechów pozwoliło mu się opanować.
- Jeśli nie byłbym silny, wszystko trafiłby szlag - przyznał ponuro. I taka była prawda. Gdyby rok temu pozwolił sobie na to wszystko, co czuł w tej chwili, prawdopodobnie nie miałby już do czego wrócić. Firma, zastygła w miejscu, straciłaby pracowników, zaufanie, przychody, popadłaby w długi i nie miałby czego prowadzić. Ogromne zobowiązanie, którego z dnia na dzień musiał się podjąć, by to, co zostało po tacie, nie okryło się do końca hańbą.
- Nie, nie, Ty nie możesz. Musisz teraz zadbać o siebie, to jest najważniejsze - zaprzeczył, spoglądając na dziewczynę spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu. - Ja sobie poradzę. Jestem przecież Covingtonem - wzruszył ramionami, siląc się na coś w rodzaju rozbawienia, by nieco rozluźnić atmosferę, choć raczej słabo mu to wyszło. Fakt był taki, że nie chciał, by Lavender ingerowała w jakikolwiek sposób w tę sprawę i zaprzątała sobie tym myśli, skoro sama zmagała się z innymi, osobistymi sprawami. Nie mógł stracić i jej. Chciał tylko być z nią szczery, acz podejmowanie decyzji dotyczących spraw, z którymi chciał się podzielić, było o wiele cięższe, niż przypuszczał.
Minął ułamek sekundy, zanim zacisnął ręce na jej plecach i pozwolił sobie położyć brodę na jej ramieniu, tym samym po raz kolejny uświadamiając sobie, jak Lav była drobna. Przymknął oczy i głęboko oddychał. Nawet nie wiedział, że tego właśnie potrzebował. Przytulenia, dzięki któremu skołatane nerwy miały szansę się uspokoić. Nadziei, że to, co złe, kiedyś przeminie i będzie łatwiej. Poczucia czyjejś obecności, że choć przez chwilę nie był sam w obliczu przeciwności, z jakimi się mierzył. - Cieszę się, że jesteś, Lav - wyszeptał. Odnosiło się to nie tylko do przypadkowego spotkania na cmentarzu, ale właściwie całej ich znajomości. Cieszył się, że mógł spotkać kogoś takiego, jak ona. Była niezwykła i najwyraźniej znała go lepiej, niż on sam.
prawniczka
Specter Law Group
portage bay
- Mogłam zawsze do niego nie wsiadać. A ty przecież nie wiedziałeś o pewnych zaniedbaniach oraz o tym, że twój ojciec mógł być niewygodny dla konkurencji. - taka była prawda, żadne z nich nie miało wpływu na to, co się wydarzyło w ich życiu. Ona nie wykoleiła celowo pociągu, ale zawsze mogła wyjechać wcześniejszym, albo wybrać się dzień później, czy ogółem odpuścić sobie ten wyjazd i podjąć się wychowania tego dziecka. Jednak czy wtedy i tak nie powinna powiadomić jego ojca o istnieniu takiego maleństwa? Ona nie wierzyła w to, że Nate mógł czymkolwiek zawinić, jedynie tym że tak bezgranicznie ufał ojcu że nie sprawdził wszystkiego wcześniej, oraz że ani on ani pan Covington nie zastanawiali się nad tym, jak niebezpieczna i groźna potrafiła być konkurencja i do czego ci ludzie byliby zdolni by wygrać przetarg.
- Czasami wydaje mi się, że robią to celowo, by wybielić siebie, a może i nawet swoje wyrzuty sumienia? W końcu nie możemy wykluczyć w tej sprawie udziału osoby trzeciej. - uznała, bo skądś musiała pójść taka, a nie inna historia. A co jeśli to było zaplanowane przez konkurencję i po pozbyciu się ojca mężczyzny puścili w świat plotkę, która jednocześnie była potwornie niebezpieczna? Wciąż miała wrażenie że wszystkim, a zwłaszcza policji umykało coś niezwykle ważnego w tej sprawie. Pytanie tylko co to było.
- To prawda, twoja siła jest twoim atutem, nawet jeśli tego w tej chwili nie zauważasz. - dotknęła dłonią jego ramienia, ścisnęła je delikatnie, a potem puściła, zjeżdżając dłonią w dół, w stronę jego męskiej dłoni. Po jego kolejnych słowach wywróciła teatralnie oczami.
- Nate, to że postanowiłam spróbować tego eksperymentalnego leczenia wcale nie oznacza, że mam tylko leżeć w łóżku i gapić się w sufit. Wiesz doskonale, jaką mam silną potrzebę działania. - dodała, bo owszem, wiedziała że on sobie poradzi i to nie tylko ze względu na to że był Covingtonem tylko na swoje predyspozycje i upartość w dążeniu do celu. Ale co prawda to prawda, nazwisko też zobowiązywało. Wiedziała że to tego mu było trzeba, zwykłego uścisku przyjaciółki.
- Uważaj, tylko mnie nie zgnieć siłaczu. - zażartowała z niego, bo wcale nie ściskał jej jakoś mocno, ani nie przeszkadzało jej nic w tym przytulasku, a od słów mężczyzny robiło jej się cieplej na sercu.
- Pamiętaj że zawsze możesz na mnie liczyć, nawet jakbym miała niedomagać. - wyszeptała w odwecie na jego słowa, chcąc by przyjaciel wiedział, że ona się od niego nie odwróci, nawet gdyby miała się rozstać z nim na całą wieczność.
prezes/inżynier budowy
Covington Constructions
the highlands
- Ale się stało. I nic nie możemy już zmienić - przytaknął, bo najwyraźniej oboje mieli wyrzuty sumienia z powodu czegoś, na co nie mieli wpływu. Niezbadane były wyroki nieba. - Chciałabyś odnaleźć wehikuł czasu? - zapytał po chwili namysłu, wcale z tego pytania nie strojąc sobie żartów. Oczywiście, nie łudził się, że coś takiego istniało, ale dzięki temu łatwiej było sobie wyobrazić, co chciałby zmienić, gdyby jeszcze miał taką możliwość. Albo żałował, że nie odkrył w sobie umiejętności podróży w czasie tak, jak w About Time. Tak wiele mógłby wtedy zrobić nie tylko dla swojego dobra, ale także dla dobra najbliższych. Dla Lavender również.
- Sam nie wiem. Wiem tylko tyle, że tata na pewno w niczym nie zawinił. I nie mogę się doczekać, kiedy w końcu oficjalnie przyznają mi rację. - W tej sprawie było słychać różne pogłoski, na przesłuchaniach także sugerowano kilka scenariuszy. Miał wrażenie, że błądzili po omacku, szukając jakiegokolwiek logicznego wytłumaczenia, żeby wyjaśnić sprawę. A na to nie mógł pozwolić.
Skinął głową, nie komentując słów o swojej sile. Czy on naprawdę był silny, jak uważała Lav? Udawanie, że wszystko grało albo wypieranie się przed innymi czy nawet samym sobą, nie świadczyło o nim zbyt dobrze. Czasem miał wrażenie, że to zwykłe tchórzostwo skłaniało go do takiej postawy.
- Skoro tak, to zaproponowałbym Ci posadę mojej asystentki, ale właśnie zdążyłem już przyjąć kogoś na wakat - cień uśmiechu przemknął mu przez twarz. Nie zamierzał angażować ją w nic, co wiązało się ze stresem, a ciągnąca się od roku sprawa poniekąd była ściśle z tym związana. Zwłaszcza, że dotyczyła jej najlepszego przyjaciela. Praca asystentki przy tym to byłby dla niej pikuś, ale ostatnio (nie)stety pojawiła się w firmie potencjalna kandydatka na to stanowisko.
- Gdzieżbym śmiał - zaoponował mimowolnie rozbawiony jej reakcją. Po chwili jednak przestało być mu do śmiechu, kiedy usłyszał słowa, które nieco go zmroziły. Odsunął się od niej nieco, by móc na nią poważnie spojrzeć.
- Zabraniam Ci używać takich określeń, bo wierzę, że się bez nich obejdziemy. I jeszcze wiele razem przeżyjemy, więc nie myśl sobie, że pozbędziesz się mnie tak łatwo, okej? - powiedział, przytrzymując ją tak, żeby nie miała możliwości uciec od niego wzrokiem. Trzeba było przyznać, że byli idealnie dobrani. Może nie mieli wpływu na to, co działo się wokół nich, ale na pewno mieli wpływ na siebie. I jak na oddanych sobie przyjaciół przystało, w każdej chwili potrafili się nawzajem wspierać.
prawniczka
Specter Law Group
portage bay
- Jeśli pytasz o to czy chciałabym cofnąć czas by móc podjąć inne życiowe decyzje to owszem, chciałabym, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że to nierealne. - odpowiedziała zatem niezwykle szczerze, bo wiedziała że przy mężczyźnie może się zawsze zdać na szczerość, a on jej nigdy za to nie oceniał. To był prawdziwy przyjaciel.
- Ja też to wiem, twój tata był dobrym człowiekiem. I na pewno byłby teraz z ciebie dumny. - mówiąc to znów pogłaskała przyjaciela po ramieniu i to nie były zwykłe słowa pocieszenia, ona naprawdę w to wierzyła. I życzyła mu jak najbardziej by szybko rozwiązano sprawę śmierci jego ojca i wypadku i żeby prawda nie była zbyt bolesna dla Covingtona.
- Mam nadzieję że sprawdziłeś wcześniej jej kwalifikacje, a nie popatrzyłeś jedynie na ładną buzię? - zapytała zapobiegawczo, bo wiedziała doskonale jak kobiety potrafiły emanować wręcz swoimi atutami, a mężczyźni wtedy ślepo wierzyli w każde słowo kokietki. Naprawdę nie potrzebował on oszustki, która liczyła głównie na dużą wypłatę i romans z szefem.
- Mówiłam o dalekiej przyszłości, jak już będę zgrabną emerytką, głuptasku. - dodała i się zaśmiała, choć trochę to było jednak wymuszone, bo wcale nie to miała na myśli. Nie przyznała się jednak do tego, co nieuchronnie przychodziło jej na myśl, by jeszcze bardziej nie dołować przyjaciela.
prezes/inżynier budowy
Covington Constructions
the highlands
- Wiem, ale pozostanie bez jakiejkolwiek nadziei jest cholernie... trudne. Mogę więc jedynie znaleźć pewne pocieszenie w myśleniu, że istnieje alternatywna rzeczywistość, w której oba wypadki nie miały miejsca - przyznał cicho i spuścił wzrok. Gdzieś w równoległej rzeczywistości zarówno Lavender, jak i Nate otaczali się osobami, które miały dla nich szczególne znaczenie i nikt nie zaznał żadnej krzywdy. To był wyjątkowo ładny obraz, który ciut przyćmiewał realia.
- Dziękuję - powiedział szczerze, wyczuwając w jej słowach autentyczność, a jego oczy ponownie zwilgotniały od łez. Choć może nie było to w pełni zasłużone, to bardzo potrzebował to usłyszeć. I własnym podziękowaniem chciał wyrazić wdzięczność nie tylko za dobre słowo, ale też za przyjaciółkę, na którą zawsze mógł liczyć. Powstrzymał się jednak przed rozklejeniem i odchrząknął.
- Asystentki powinny się dobrze prezentować, czyż nie? - wzruszył ramieniem, jakby chciał upewnić kobietę w jej przekonaniach. Od razu wyczuł, że mogła sobie pomyśleć, iż ciężko było mu się oprzeć ładnej buzi i mógł to traktować jako największy atut na to stanowisko. - Jest córką Rhodesa. Dałem jej szansę na rozwinięcie skrzydeł - ostatecznie sprostował, bo najlepszego przyjaciela rodziny Covingtonów, który wspierał go tuż po wypadku taty, musiała kojarzyć. A jeśli dziewczyna nie spełni się jako asystentka to może chociaż uzyska od niego referencje, które jej pomogą wystartować z miejsca.
- Zgrabną i bez zmarszczek, oczywiście? - zachichotał mimowolnie, choć nie do końca jej dowierzał. Może tego nie pokazywała wszem i wobec, ale była kobietą, a one chcąc nie chcąc, przejmowały się drobiazgami, a co dopiero poważną chorobą. - Ale pamiętaj, że to idzie w dwie strony - też możesz na mnie liczyć i korzystać z tej możliwości nawet, kiedy całkiem osiwieję i będę chodzić o lasce - upomniał ją, poważne słowa ozdabiając delikatnie humorem, bo dość miał już dziś posępnych myśli, ku swojemu i Lav pocieszeniu. Ten dzień i tak był już wystarczająco ciężki.
- Rzeczywiście wypadałoby tu trochę ogarnąć - przyznał po chwili, spoglądając na grób, na którym wokół świeżo położonego bukietu leżało trochę liści i ukląkł, by je pozbierać.
prawniczka
Specter Law Group
portage bay
- Ja tam wierzę, że po zakończeniu naszych zadań tutaj, wszyscy spotykamy się w swoistym raju i już na zawsze jesteśmy z tymi, których kochamy. - może i nie wyglądała na wierzącą, ale taka była. Zawsze sobie zatem powtarzała będąc na cmentarzu że kiedyś dołączy do tych ludzi, których nagrobki tutaj spotyka i będzie szczęśliwa w lepszym świecie. Może tam pozna swoją córkę i wtedy już będzie wiedziała, do kogo bardziej jest podobna dziewczynka? Ale czy to będzie miało wtedy jakieś znaczenie, skoro nie podzieli się swoimi spostrzeżeniami z przyjaciółmi? No chyba że ich też tam spotka, a raczej udadzą się tam w podobnym czasie. I znów będą prawdziwą pięcioosobową paczką składającą się z Lavender, Nate'a, Kath, Maeve i Sebastiana.
- Akurat w tej kwestii to nie mi powinieneś dziękować tylko jemu i sobie samemu, bo ukształtowałeś się na jego wzór, ale jego odejście wcale nie sprawiło, byś zmienił się na gorsze. - pewnie to zabrzmiało trochę tak, jakby kobieta doszukiwała się, że Covington czerpał siłę po śmierci ojca, bo już nie była ona dzielona na dwóch silnych mężczyzn, tylko starszy pan Covington oddał swoją siłę synowi.
- Oczywiście że tak, nie mówię że nie, jednak muszą mieć w głowie jakiś olej, a nie jedynie pustkę. - odparła na temat asystentek, bo z nimi to różnie bywało jednak. Ładna buzia to nie wszystko. I oczywiście że kojarzyła Rhodesa, jego córkę również i musiała przyznać, że naprawdę ładna jest ta dziewczyna.
- Kojarzę ją, ale nie wyglądała nigdy na pustą lalę tylko na całkiem bystrą pannę. Tylko nie zawieszaj wzroku na jej atutach, nie chcesz chyba by do twojej ukochanej dotarły ciekawe plotki na twój temat. - stwierdziła, trochę się z niego jednak nabijając. Nie byłaby sobą gdyby tego w tym momencie nie zrobiła chyba, chociaż miejsce nie skłaniało do śmiechu.
- Gdzie tam zmarszczki, sam botoks. I może bajpasy jeszcze, żebym mogła nadal śmigać na nartach. - podjęła również ten żart, rozwijając go. Oj nie chciała myśleć o starzeniu się, chociaż oglądając swoją matkę to ta nie starzała się że tak powiedziawszy brzydko, tylko bardzo ładnie, godnie i dostojnie. Jeśli te geny odziedziczyła właśnie po niej i będzie stosowała odpowiednie kosmetyki to na starość jeszcze będzie z niej niezła laska. O ile tej starości dożyje.
- Jak mam na ciebie liczyć to bez żadnej laski. Że też na starość trójkąty ci w głowie. - aż parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie takiego siwego, dziadziusiowatego Nate'a o laseczce i taką wysportowaną, farbowaną Lavender. No nie, takie dwie sprzeczności nie mogłyby prezentować się razem.
- Poczekaj, pomogę ci. - ukucnęła i również zabrała się za sprzątanie grobu Covingtona, a potem zaprosiła przyjaciela do siebie na grzańca. Tych dwoje potrzebowało ciepłego napoju z prądem, zwłaszcza po tylu smutkach, które przeżyli.
/zt x2
-
Za kilka dni miała przeżyć deja vu.
Idąc w ślad za organizatorem pogrzebu, nie mogła powstrzymać się od zastanawiania, czy właśnie tak samo czuli się rodzice tych parę lat temu. I czy po kilku kolejnych wydarzeniach zaczęli sądzić, jak Morgan, że być może nad ich rodziną ciąży klątwa.
- O tej porze roku lilie jeszcze postoją, ale coraz łatwiej o przymrozki. Na waszym miejscu wybrałbym sztuczne aranżacje.
Był niski, gruby i miał głos złudnie przypominający Aleca Baldwina, lecz gdy Baxby podnosiła wzrok z kostki brukowej ścieżki, nie widziała aktora. Chodzący pulpecik na chudych nóżkach.
Ledwo sięga mi do ramion - pomyślała, skręcając w alejkę za mężczyzną.
- Wszystko mamy ustalone - podjął ponownie. - Karawan przyjedzie o dziesiątej i będzie czekał do końca ceremonii.
- Karawan? - zdziwiła się Baxby i uśmiechnęła zdezorientowana, zanim zapytała: - Ale po co karawan do urny?
Teraz Hobbit stanął w miejscu, jak wryty.
- Do urny?
Morgan przytaknęła, a to wywołało na jego twarzy zdziwienie.
- To nie będzie trumny? - Nagle oczy mężczyzny zrobiły się wielkie, jak spodki. - Cholera. Naprawdę?
- O co chodzi? - Baxby założyła ręce. - Coś nie tak?
- Och, nie, nie... tylko... - Nerwowo zerknął w kierunku niewielkiego pagórka, za którym w przygotowaniu oczekiwała wykupiona kwatera. - Tylko... mamy mały... tyciunki problemik. - Złapał się za łysiejącą głowę, podrapał komicznie i zadumał. - A sprawy pochówku z kim były dogadywane?
- Z pana przełożonym. Nie pamiętam jego nazwiska.
- Ten zawsze zrzuca robotę na innych i nic nie notuje. Notował przy pani? Wątpię. No, ale kicha! - Wyciągnął gwałtownie komórkę z kieszeni i wykonał połączenie. - Będziemy musieli przełożyć pochówek.
- Przepraszam, czegoś tu nie rozumiem.
- Zaraz pani pokażę... ale wszelkie skargi proszę słać na szefa. Adam? Cześć, kto wykopał kwaterę 248F? Tak, tak. O, jest tam? Świetnie! Masz do niej numer? Nie? Hmm...
- O co chodzi?
Hobbit rozłączył się bez słowa.
- Jeszcze możemy wszystko naprawić - powiedział i posłał Baxby krzywy uśmieszek, który miał zrekompensować kolejną część wizyty na cmentarzu. Niech tylko dopadnie przełożonego...
Do kwatery dotarli po kolejnych pięciu minutach morderczego marszu pod górkę. W oddali rysował się zarys małej koparki i wbitych w ziemię szpadli, jakby czekających na godnych nich grabarzy.
- Pani wybaczy - zwrócił się Hobbit, po czym pognał do przodu na krótkich nóżkach. Wyglądał, jak toczący się, brzydki jeż, gdy lawirował między nagrobkami. - Liane! - wrzasnął głośno. - Liane! Przestań kopać! Łopatki i grabki stop! - Ślizgiem wcisnął się między porozrzucane torby z narzędziami do cięcia korzeni i ledwo wyhamował przed krawędzią. - Kurwa mać! - rzucił soczyście na powitanie, patrząc w dół. - To nie miał być dół na trumnę tylko urnę! Zakopuj! Zakopuj! Szybko, klientka już tu...
- Panie Jenkins!
- ...idzie. Szlag. - Wdech i wydech. Szybki odwrót. - No więc, droga pani, to jest ten... ekhem... problem.
Morgan stanęła zasapana przed Hobbitem Jenkinsem. Pochyliła się do przodu, aby złapać oddech, jednocześnie ganiąc się za brak kondycji. To papierosy. Na pewno.
- Problem? - wymamrotała. - Proszę pana, płacę za dziurę w ziemi, nie krater po meteorycie - dodała niewyraźnie, nim wyprostowała się z trudem. Zgarnęła krótkie włosy do tyłu i rozpięła czarny płaszcz. - Da się coś z tym zrobić? Pogrzeb jest za dwa dni.
- Nasza grabarka już się tym zajmuje - zapewnił, wskazując dłonią na grób. - Prawda, Liane, skarbeńku?
-
-Co jest nie tak z tym grobem?
W minutę po tych słowach obok mężczyzny pojawiła się kobieta, której z początku Liane nie poznała. Krótkie, ciemne włosy, przeszywające spojrzenie. Potrzebowała paru minut by skojarzyć na kogo właściwie patrzyła. Gdy tylko przyszła świadomość jej serce zabiło szybciej, a wszystkie rany na nim zaczęły sączyć strumienie krwi gotowe wyciec z jej ciała przez kanaliki łzowe. Morgan.
-Morgan? Co ty tu robisz? Jezu, nawet nie wiem co powiedzieć...Cześć.-ostatnie słowo praktycznie wyszeptała nie mając zupełnie siły na przywitanie, na które Morgan zasługiwała.
-
Scenariusz powtarzał się kolejny raz w przeciągu ostatniego roku i za każdym razem posyłał setki drobnych igiełek po całym ciele, tak nieprzyjemnych, tak złowieszczych, że wysilenie na delikatny, przepraszający uśmiech przekraczało realne możliwości.
Z grzeczności podeszła bliżej i zerknęła do grobu na palącą kobietę uwaloną ziemią.
- Znacie się? - podłapał pierwszy Jenkins z nieskrywaną radością. Taka wizja gwarantowała mu utarg bez większych strat. - Niesamowite, jaki ten świat jest mały. - W końcu znajomych się nie wykorzystuje, nawet do czarnej roboty, jaką było kopanie grobów dla rzeczonych ziomków, koleżków i przyjaciół. - Możecie w spokoju dogadać sprawę gro...
- Czy może pani przestać palić? - zapytała ostro Baxby, podpierając się pod boki. Czy się znały, czy nie, to był dół dla Carol. - Nie chcę kwatery, w której petunie wyrastają jeszcze przed sezonem wiosennym - sarknęła i ostro zmierzyła nieznajomą blondynkę.
- Ależ, proszę pani...
- A pan niech nie próbuje się wykręcić - dodała, wytykając brzydko Jenkinsa palcem. - Nie na takie rzeczy się umawialiśmy. Nie zapłacę za zakopcony i w dodatku za duży grób.
Niski mężczyzna wymamrotał coś pod nosem, szurnął butem, posyłając drobne kamyczki gruntowe do grobu i niemo ręką przeprosił Liane, choć wcale nie miał zamiaru prosić o wybaczenie.
- Liane, przeproś panią. - Wetknął dłonie do kieszeni czarnej wiatrówki zakładu pogrzebowego i dodał: - A potem zasypuj. Trzeba kopać jeszcze raz.
- Zdążycie w ogóle? - prychnęła ostro i wywróciła oczami. Szczerze wątpiła. - To dwa dni. Potrzebowaliście tygodnia, żeby w ogóle zacząć. - Zerknęła na blondynkę w dole. - Pani to nie dotyczy.
Próbowała odczytać cokolwiek z tej brudnej, spoconej twarzy, ale poza głębokim szokiem nie potrafiła odnaleźć nic. Żadnej znajomej zmarszczki, żadnego punktu zaczepienia. Obca. Ani jednej lampki informacyjnej, ani jednego koła ratunkowego.
Kim ty jesteś?
-
-Pani?- wydukała z siebie jedynie nie będąc w stanie zdobyć się na bardziej rozbudowane zdania.-Jaka Pani? Morgan, o czym ty mówisz?- nie potrafiła zrozumieć tak oschłego traktowania ze strony swojej Ukochanej. Rozstały się w kłótni, jednak nie uważała by to był dostateczny powód by mówić sobie per pani udając jakby nic się nigdy między nimi nie wydarzyło. Zupełnie jakby te wszystkie lata, które spędziły razem były jedynie ułudą, mrzonką umysłu spragnionego słodko-gorzkiej historii romantycznej.
-O nie, nie będę jej przepraszać. Nie mam za co. Przynajmniej... nie za to co się stało teraz. Z resztą Blake się zgodził bym paliła w pracy. Jenkins, możesz nas zostawić?- dodała głosem cienkim i ledwo wydukanym z gardła jednocześnie bojąc się zostać sam na sam z Morgan, a w tym samym momencie pragnąc wypytać ją o wszystko- co się działo w jej życiu przez ostatnie dwa lata, kim się stała, czy znalazła kogoś... kogoś kto może ją zastąpić. Nie była w stanie pogodzić się z myślą, że w życiu Morgan mogła pojawić się osoba, do której wracała wieczorami, z którą wymieniała ręcznie pisane listy, z którą zasypiała co noc i obok, której budziła się każdego ranka. Nie mogła zaakceptować, że nie była dla niej Tą Jedyną. Choćby minęło milion lat Morgan nadal będzie dla niej Ukochaną, której jest gotowa oddać wszystko.
-Morgan, możemy porozmawiać?- zdawała się zupełnie ignorować pytania związane z pochówkiem odkładając je całkowicie na bok. W tym momencie jedyne co się liczyło to Ona.