WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Do dupy, co nie? - nawiązał do jej pytania o dzisiejszy dzień, z lekkim rozbawieniem przypominając sobie jak podobną rozmowę odbył ledwie wczoraj z Sage. Co tu dużo mówić, jesień w Seattle - a także zima i wczesna wiosna, czyli czas tak gdzieś... do końca jebanego maja... to było zazwyczaj jedno, kurewsko długie i szare, pasmo takiej właśnie mizerii. Pogodowej, ciśnieniowej, życiowej, przyciskającej człowieka do mokrego deszczem gruntu za każdym razem, gdy ten spróbowałby tylko radośnie podskoczyć. Pieprzona degrengolada, skąd mu się w ogóle wziął pomysł, żeby tu zamieszkać? - Cały ten tydzień to jakiś żart, White. Wiem, że mam niby lat nie mało, ale i tak czuję się, jakbym miał jakieś sto więcej... - zasunął jej zwyczajową mądrością o tym, jaki to jest biedny i stary, i uśmiechnął się kwaśno do swoich refleksji. Co to, jakiś kryzys czterdziestolatka? - No, a to... - machnął ręką w stronę rzędu butelek kuszących błyskiem etykiet za plecami dziewczyny. Ustawione w równym szyku obiecywały każdemu co innego - jednym większą pewność siebie, innym zapomnienie, jeszcze kolejnym odzyskaną pamięć właśnie. Pijaństwo - usługa szyta na miarę. - ...pewnie nie pomaga. Ale nic. Poproszę Old Fashion. I weź mi wlej hojnie, co? Byłem trzeźwy przez szesnaście godzin za długo.
-
- Tak w chuj do dupy... - dodała od siebie. Tydzień straszliwie się jej dłużył. Zdążyła zapomnieć o portfelu, na szczęście Jae przyniósł jej go do mieszkania i nic nie zginęło. Dokumentów na nowo również nie musiała robić, ani blokować kart. Potem ciężkie dni w pracy, idioci, którzy się przyczepiali i wzrost melancholijnych opowiastek, od których to się już wymiotować chce. Przy okazji sama miała kilka ciężkich dni, gdzie paskudny humor odbijał się na niej niesamowicie mocno, że nie miała ochoty spotkać się nawet ze znajomymi. Pogoda również nie rozpieszczała, choć blondynce akurat nie przeszkadzało to, że musiała się cieplej ubrać. Dla niej to był plus gorszej pogody. Chodziło o to, że nie musiała się wysilać i męczyć z ukrywaniem własnych pleców. Latem był ten problem, że przy upałach i tak nosiła coś, co je zakrywał, przez co po prostu się gotowała.
- Przynajmniej wiem, że ktoś podziela moje zdanie na temat mijającego tygodnia - stwierdziła sięgając po odpowiednią szklankę. Zaczęła realizować zamówienie zgodnie z barmańską sztuką. Podrzuciła podkładkę, postawiła na niej drinka, do którego faktycznie hojnie nalała, by zaraz potem postawić mu miseczkę z orzeszkami, jakby zachciało mu się coś przegryźć i pochrupać. SW powietrzu uniósł się zapach pomarańczy, a blondynka spojrzała na Elijaha.
- Starość nie radość, młodość nie wieczność. Każdego nas to czeka, a i mnie wydaje się, iż ten tydzień dodał mi jedynkę przed moją liczbą latek. Co zaś tego tam za mną... - w tym momencie kciukiem wskazała ścianę za swoim ramieniem. - Owszem, nie pomaga. Aczkolwiek choć na chwilkę można zapomnieć, choć tu można wpaść w błędne koło niczym pijaczek z Małego księcia. - Kira wzięła szklankę i nalała sobie do niej wody. Wyznawała zasadę, że w pracy nie pije alkoholu. Co prawda nikt by raczej jej złego słowa nie powiedział, gdyby sobie strzeliła małego drineczka, aczkolwiek wolała pozostawać trzeźwa dla możliwości szybkich reakcji. Poza tym zawsze miała czas na to po pracy, nie na oczach klientów.
-
Pomyślał sobie Martinez, wodząc wzrokiem za dziewczyną zgrabnie przerzucającą butelkę z dłoni do dłoni, łowiącą dużą kostkę lodu z podajnika za pomocą małych metalowych szczypczyków i stawiającą przed nim upragnioną mieszankę alkoholu i aromatów.
White, White, White... Elokwencja i sublimacja jak zwykle.
Ale nie dramatyzujmy i bądźmy poważni: soczyste przekleństwa zwykle z aż nadmierną lekkością znajdujące ujście przez ładne usta dziewczyny bynajmniej mu tak naprawdę nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie - sam Fox, choć gdy trzeba było "potrafił się zachować", wyznawał zawsze zasadę, że kto się nie wyraża, ten się nie wyrazi.
- Pewnie nie ja jeden - skromnie wzruszył ramionami, rozmyślając chwilę o tym jak wiele skarg na trudy rzeczywistości posłyszał w ostatnim czasie od najróżniejszych osób - Nieciekawe czasy do życia.
W międzyczasie, z zaskakująco chirurgiczną wręcz precyzją, wyłowił zygzak skórki pomarańczowej znad krawędzi alkoholu i odłożył na brzeg podstawki, czując leciusieńkie pieczenie olejków eterycznych na opuszkach palców. Zawsze uznawał za dość niesamowite to, jak podczas, gdy niektóre zmysły się stępiają, inne wyostrzają się na ich miejsce i nagle na przykład zanikająca zdolność rozpoznawania kolorów ustępuje umiejętności odbierania nawet bardzo subtelnych wrażeń sensorycznych.
Hm, a więc nie był jednak aż tak beznadziejny, ten jego nieidealny, niedomagający, starzejący się organizm, nad którym detektyw się tak żałośnie, ostatnimi czasy, rozckliwiał...
- Ale nie przyszedłem ci tu miauczeć nad strasznością świata - nie? Bo jak na razie wszystko na to wskazywało... - Zmieńmy temat na jakiś weselszy. Co słychać, młoda? Wszystko u was w porządku? Jak się mają dziewczyny? - prawda jest taka, że z Dragon Club nie łączyły go żadne szczególne więzi, które czyniłyby go w jakikolwiek sposób odpowiedzialnym za samopoczucie czy bezpieczeństwo pracujących tu dziewcząt. A jednocześnie jako stały bywalec, w dodatku taki, który wykorzystywał oblatanie barmanek i tancerek do własnych celów zawodowych, resztkami swojej ludzkiej przyzwoitości czuł się w jakimś sensie zobowiązany by co jakiś czas się upewnić, że... nie grozi im nic większego niż standardowe ryzyko związane z tą pracą?
-
- Masz rację, cieszy mnie jednak, iż mnie odwiedziłeś. - Kobieta uśmiechnęła się mimowolnie upijając łyczek wody ze szklanki. Schyliła się by otworzyć ukrytą pod ladą zmywarkę i powkładać do niej brudne szklanki. Toż ręcznie ich myć nie będzie, nie? Zamknęła ją i nastawiła, aby to co tam już było zaczęło się myć. Musi mieć przecież wszystko na bieżąco. White uniosła wzrok na niego, cmoknęła cichutko unosząc jeden z kącików ust do góry.
- Gdybyś miauczał i mruczał mogłoby być ciekawie, co zaś do smęcenia i marudzenia dobrze wiesz, że możesz to robić do woli. - Blondynka wzruszyła delikatnie ramionami. - Cóż w tej materii mogę Ci powiedzieć? Bez zmian. Dziewczyny dzielnie się trzymają, choć jedna z nich właśnie zerwała ze swoim, więc dzisiaj szykuje się drink na pocieszenie. - powiedziała nieco w zamyśleniu spoglądając na chwilę gdzieś w przestrzeń i przecierając jedną ze szklanek w barmańskim odruchu w trakcie chwilowego spoczynku. - Heh... Związki. Jak dobrze nie mieć takich problemów. Gdy patrzę na tych wszystkich pocieszających się kieliszkiem z powodu związku to zastanawiam się, co większość ludzi w tym widzi. - Ponownie wzruszyła ramionami odstawiając szklankę na bok. Odebrała od jednej z kelnerek zamówienie, więc pokazała dłonią gest, że za chwilkę do niego wróci. Sprawnie nalała dwa piwa, w tym jedno z syropem miętowym. Do tego dwa u-boty i seria kamikaze. Szybko, sprawnie i na temat. Przekazała kelnerce zamówienie i wróciła do Elijaha. Odprowadzała jednak wzrokiem kelnerkę patrząc do kogo dokładnie idzie. Zmrużyła delikatnie swe oczka. Wzruszyła po chwili ramionami właściwie sama do siebie i powróciła wzrokiem do detektywa.
- To na czym myśmy stanęli? Ah... No to dziewczyny jakoś się trzymają. Ochrona też sprawnie działa. - Posłała mu delikatny uśmiech kończąc tym samym swoją odpowiedź.
-
- Dziękuję, pani doktor - zaśmiał się króciutko i ledwie niedostrzegalnie do przyzwolenia na wylewanie żali i nieszczęść, którego mu udzieliła, przywołując na myśl wspomnienie o psychiatrze, do której kiedyś chodził (i pewnie nadal powinien, ale jakoś nigdy nie było mu po drodze) - Wezmę sobie to do serca.
Zamiast tego, wziął jednak w dłoń szklankę z alkoholem i z pomrukiem najwyższej przyjemności pozwolił aby trunek zapalił go w wargi przy pierwszym łyku. Nie uważał się za alkoholika (słusznie czy nie, nie jemu to było oceniać), ale nie był na tyle głupi by nie wiedzieć, że ulga jaką zwykle odczuwał przy pierwszym zanurzeniu ust w alkoholu odbiegała odrobinę od zdrowej społecznej normy.
Cóż mógł jednak poradzić? W końcu nic tak nie leczyło jego migren, koszmarów sennych, wyrzutów sumienia, lęku o przyszłość, żałoby nad przeszłością, reumatyzmu, niepewności siebie, zmartwień dotyczących życia prywatnego, podatków, niedospłaconego kredytu, samotności... jak sowity łyczek whiskey. A już zwłaszcza, jeśli pociągnięty w rozumiejącym i nieoceniającym towarzystwie - dokładnie takim, jak kompania White.
- Skończyliśmy na pytaniu, dlaczego niektórzy ludzie wpierdalają się w związki z... innymi ludźmi - przypomniał jej. Imponował mu nieco stoicyzm, z jakim dziewczyna wyrażała swoją obojętność na relacje romantyczne. Zastanawiał się też na ile ten jej chłód był prawdziwy i co go wzbudziło? Nie był ślepy i głuchy, a do tego, nie oszukujmy się, lata pracy nad śledztwami wyostrzyły mu pewne zmysły niedostępne "zwykłym śmiertelnikom", miał więc jakieś przypuszczenia odnośnie tego, co mogło wzbudzić w Kirze takie tendencje. Nie dopytywał jednak, nie drążył, pokornie uznawał, że to póki co nie jego interes. - Mógłbym ci tylko dać na ten temat moją własną, żałosną perspektywę. Ale pewnie słyszałaś już aż nazbyt wielu rozwodników jęczących nad wszystkimi błędami nie do naprawienia.
-
- Tylko nie wyobrażaj sobie mnie w białym kitlu, czy też stroju pielęgniarki rodem z porno - parsknęła cicho. - No i nie posiadam tutaj kozetki, w mieszkaniu co najwyżej sofa lub łóżko. Na tym leżakować można. - Zrobiła zamyśloną minę pocierając palcem wskazującym i kciukiem własną brodę. Zaśmiała się lekko popijając wodę ze szklanki. Puknęła się palcem w czoło słysząc przypomnienie tematu, o którym rozmawiali.
- A no właśnie. W sumie tego nie kumam, ale nie znam się w ogóle na związkach, więc to wychodzi po za tok mojego rozumowania rzeczywistości. - Ponownie wzruszyła delikatnie ramionami unosząc przy tym dłonie do góry w geście braku totalnego zrozumienia takiego stanu rzeczy. Ktoś ma swój świat, swoje kredki i niech się zajmie nimi, a nie podkrada cudze, lub krytykuje czyjś obrazek niczym w przedszkolu dzieci, które wykłócają się, co jest lepsze, kredka żółta do słoneczka, czy jednak niebieska.
- Masz rację, słyszałam już wielu, aczkolwiek... - tu uniosła paluszek wskazujący do góry dla zaznaczenia owego tematu. - Zawsze każda historia czymś się różni. Faktem jest, iż wiele rzeczy jest bardzo podobnych, a niekiedy owe różnice są wręcz minimalne i nie mówię tutaj o różnicy w imionach i nazwiskach. - Kobieta otrzymała kolejne zamówienie, więc zaraz je zrealizowała. Zmrużyła jednak swoje oczka, bo to była powtórka z rozrywki sprzed chwili. Tak szybko już wszystko wypili? No nic, nie jej sprawa jak chcą się schlać. Byle nie robili burdy w klubie. Zaraz wróciła do mężczyzny i upiła kolejny łyk wody ze szklaneczki.
- Czy mi opowiesz o swojej perspektywie czy też nie zależne jest tylko i wyłącznie od Ciebie mój drogi. Tak jak ode mnie zależy, czy jakoś to skomentuję czy też wszystko przemilczę. Daleko mi jednak do oceniania kogokolwiek, bo ja nigdy nie miałam problemów tego typu. Plusy bycia wieczną singielką - odparła spokojnie przestawiając szklanki na blacie po swojej stronie. Zaczęła przecierać go ściereczką psikając płynem aby wyczyścić kilka plamek po soku z pomarańczy.
-
W swoim detektywistycznym żywocie - ale i wcześniej, jeszcze w niebieskim, z odznaką przypiętą do paska w geście dyskretnej dumy z przynależenia do systemu (który to system go potem bezlitośnie przeżuł i wypluł na bruk, ale mniejsza o to) - miał niejedną okazję by się przekonać, kto tak naprawdę wie najwięcej i za każdym razem dochodził do tego samego wniosku. To nie ci, którym się wydawało, że mają wiedzę, kontrolę i panowanie nad sytuacją, mieli ją faktycznie - duże ryby, poważni gracze, szastający wypchanymi portfelami biznesmeni, mafiozi i politycy (wychodziło w gruncie rzeczy na to samo). Prawdziwa władza należała do płotek - do prostytutek i striptizerek, fryzjerek i golibrodów, taksówkarzy i portierów, listonoszy, gazeciarzy i rozwozicieli chleba. A w pierwszej, najważniejszej kolejności, do kelnerów i barmanów. To oni wiedzieli gdy trzeba było wiedzieć i widzieli to, co poukrywane. Nie wszyscy może, ale zdecydowana większość, z jakimi Elijah obcował w życiu, posiadali dar słuchania. A nic tak nie rozwiązywało języków wszelkim delikwentom jak ta spokojna - wśród barowego gwaru, wiecznego ruchu i przymusu multitaskingu - aura, która aż krzyczy: mów mów, spokojnie, ja Cię wysłucham i nie ocenię, no daj, poleję jeszcze, a Ty mów...
Zamknął się na moment, zatopiony w myślach, tym samym pozwalając dziewczynie zrealizować kolejne zamówienie. Widział, że regularnie uzupełnia płyny - i coś tak przeczuwał, że w jej szklance mieściła się woda, nie wódka. Nie była pierwszą niepijącą barmanką, jaką poznał.
- Chwalisz się, czy żalisz, White? - uniósł lekko jedną brew i choć sama semantyka tych słów mogłaby wskazywać na przytyk, to jednak jego pytanie było całkowicie wyzute z jakiejkolwiek złośliwości czy oceny. Wiecznie odstając od wszelkich norm i definicji, na tym etapie swojego życia Fox miał już w dużej mierze wyjebane na to, co kto robi ze swoim jestestwem i w jakie relacje wchodzi, lub też nie (o ile nikogo nie gwałcił i mordował, także - tak dług jak nie był jego klientem). Jakby się nad tym zastanowić, sam był przecież zawsze tym dzieciakiem, który swoje słoneczko maluje czarną kredką. I to nie na kartce, a na blacie stołu. - Trochę to zabrzmiało melancholią. To permanentne bycie solo. Czy jestem w błędzie, bo tylko projektuję na ciebie własne przekonania? - zapsychologizował, pociągając następny łyk z tumblera.
-
Płotki ze względu na swoją liczbę mieli niekiedy znacznie więcej kontaktów niż niejedna duża ryba. Dodatkowo owe Duże Rybki opierały swą władzę na płotkach i to od nich wyciągali informacje potrzebne im do dalszych manipulacji. Bez małych rybek nie mieli by jak się poruszać w tym wielkim oceanie, jakim był cały świat. Barmani mieli zadanie ułatwione przez alkohol. Czasami wystarczyło jedno słówko rzucone od niechcenia, aby wyciągnąć to, co ich interesuje, lub co ewentualnie mogli by sprzedać dalej. W Dragon Club były poza tym pokoje prywatne, w których po alkoholu tancerki mogły wyciągnąć dodatkowe informacje w razie potrzeby, choć nawet nie musiały się szczególnie napracować jeśli ktoś wpadł w mood, który rozwiązywał język danego klienta. White umiała korzystać z takich sytuacji jako barmanka. Czasami wystarczył jeden delikatny uśmiech, a już rybka była złowiona na przysłowiowy haczyk. Niby płotka, a wędkarz.
Kobietę wyrwało z zajęć zapytanie mężczyzny. Uniosła delikatnie brwi do góry prostując się. Przekrzywiła delikatnie swoją głowę niczym szczeniak, który usłyszał nowy dźwięk.
- Właściwie ani to, ani to. Niektórzy stwierdziliby, że się chwalę choć nie mam czym. Czy się żalę? Nie, bo mi ten stan rzeczy nie przeszkadza. Ułatwia mi właściwie życie, bo unikam pewnych komplikacji, które mogłyby utrudnić postrzeganie świata w sposób neutralny. - Kobieta uniosła dłonie w geście ni to bezradności ni to wskazania, że jej to totalnie nie robi. - Czy to melancholia? Nie powiedziałabym. Nie tęsknię za czymś czego nie znam. Nie brakuje mi tego, nie odczuwam potrzeby posiadania kogoś w swoim życiu. - Blondynka dopiła wodę ze szklanki. Zaczęła szykować sobie koktajl bezalkoholowy na bazie soku pomarańczowego, sprite'a i limonki. Po przygotowaniu w shakerze nalała sobie do szklanki z lodem. Upiła łyczek, by zaraz oblizać swoje usta koniuszkiem języka. Odstawiła go na bok i spojrzała na Eljiaha.
- Dla mnie sama miłość jest porównywalna do wiary i religii. Może i istnieje, a może i nie. Ja w nią po prostu nie wierzę. - Kira wzruszyła delikatnie ramionami - A ty? Co właściwie myślisz na ten temat? - zapytała upijając kolejny łyk swojego koktajlu.
-
Podobne uczucie mógłby może zyskać ktoś podziwiający, jak sam Fox posługuje się na przykład bronią, ktoś obserwujący płynność jego gestów niewymagających ciągłego monitoringu jak u nowicjusza, intuicyjne mikro-ruchy, których wykonawca nie jest nawet w pełni świadom, gdy detektyw ujmował rękojeść broni, w ułamkach sekund wyważał w dłoniach jej ciężar, przeładowywał, znajdował cel nie zmrużywszy nawet nadto oka.
Zawiesiwszy spojrzenie na dłoniach rozmówczyni, Elijah uśmiechał się delikatnie do jej niezaprzeczalnej sprawności i talentu.
- Prawda to - zgodził się z krótkim skinieniem głowy na brzmienie słów o unikaniu komplikacji. Automatycznie pomyślał przy tym, że oprócz nich, dziewczyna unikała też tym sposobem wielu cudownych rzeczy - euforii, która nas ogarnia, gdy po etapie pierwszych związkowych podchodów wszystko zaczyna się nagle układać, ekstazy związanej z prawdziwą bliskością, ciepła rozchodzącego się po całym ciele w reakcji na dotyk ukochanej osoby - ale samemu doświadczywszy bólu po rozpadzie miłości sam już nie wiedział, co było większym zyskiem, a co większą stratą.
Korzystając z chwili, w której Kira uwolniła się od nowych zamówień, a i zdołała zrobić bezalkoholowy koktajl dla samej siebie, wymownie nachylił w jej stronę niemal już pustą szklaneczkę. Na tym etapie pierdolił już pieniądze - skoro wjeżdżali na podobne tematy, to nie mógł robić tego na trzeźwo.
- Miłość - koniuszek jego języka uderzył w chłód wewnętrznej strony zębów gdy Martinez podniósł nim to egzotyczne słowo, obrócił pod sklepieniem podniebienia, a potem opuścił gwałtownie, pozwalając mu rozbić się o wnętrze ust.
Miłość, miłość, miłość. Nie było chyba drugiego wyrazu tak przeżutego i zużytego przez całe pokolenia, całe szeregi poszukiwaczy szczęścia i nieszczęścia, a jednocześnie tak złożonego, tak - nadal! - niezbadanego, nieprzeegzaminowanego na wylot przez wszelkie możliwe dziedziny nauki i filozofii, które się nim dotąd zajmowało, jak to. - Zapolemizuję dobra? Bo chyba wiem, co chcesz przez to powiedzieć, ale jednak myślę, że wiara i religia to dwie różne rzeczy... - odniósł się do użytej przez dziewczynę metafory - Jedno to bardziej wybór, drugie - doświadczenie, przy którym nikt cię nie pyta o zdanie. Na swoją religijność masz wpływ. Wybierasz, czy będziesz podążać za pewnymi religijnymi rytuałami. Wybierasz, czy pójdziesz do kościoła, i do którego, czy też nie. Wybierasz, czy obwiesisz się krzyżami, czy zadowolisz maleńkim krucyfiksem w sypialni. Ale to wszystko zależy od ciebie. Ale wiara... - zaczął na głębokim wydechu - ...to już inna sprawa. Nie możesz sobie jej tak po prostu nabyć lub się jej wyzbyć. Nikt cię nie pyta, czy masz ochotę przeżyć objawienie albo utracić wiarę. To decyzje podejmowane przez... coś innego... z daleka od twojej woli. I myślę, że z miłością jest podobnie. Czuć ją, a doświadczać całej jej społecznej otoczki, to dwie różne rzeczy. - Zakończył i zaraz z niedowierzaniem roześmiał się pod nosem do tej swojej domorosłej, spontanicznej filozofii. Żenujące - zmęczenie plątało mu myśli i język - Sorry, White. Wjebałem się w jakieś przesadne dywagacje, chcesz zmienić temat?
-
Każdy czasem lubi się popisać, a Kira nie była wyjątkiem. Chcąc zapewnić odrobinę rozrywki dla swojego rozmówcy postanowiła troszkę się zabawić przy jego drinku. Wzięła w dłoń swoją podłużną łyżkę, która była zakończona małym muddlerem. Zaczęła nią obracać w palcach niczym cheerleaderka podczas występu swoją batutą, albo jaki magik monetą. Ową łyżeczką nabrała kostkę cukru, którą włożyła do szklanki, po którą sięgnęła wolną dłonią. Ponownie obracając łyżkę w palach prawej dłoni, lewą dodała trzy kropelki Angostury. Odstawiła sobie przyprawę i dodała odrobinę wody. Zgrabnie zaczęła rozcierać cukier w szklance poruszając przy tym własnym tyłeczkiem i ramionami w rytm muzyki, która leciała w tle. Robiła właściwie to odruchowo. Gdy skończyła rozcierać ową słodycz dorzuciła kilka kostek lodu i złapała za butelkę z whisky. Sprawdziła czy jest dobrze zakręcona, by zaraz kilka razy finezyjnie nią podrzucić, przeturlać po własnym ramieniu niczym piłeczką i z niezwykłą zwinnością złapać, odkręcić i nalać do szklaneczki. Odstawiła ją na bok sprawnie zakręcając i sięgnęła po mały nożyk, którym to obrała piękny fragment skórki z pomarańczy. Ścisnęła ją delikatnie nacierając nią rant szklanki, wycisnęła eteryczne olejki do alkoholu i ostrożnie ją tam włożyła. Podrzuciła podstawkę, a na niej postawiła tuż przed mężczyzną świeżo zrobionego drinka. Zaraz po tym umyła swoje łapki oraz swoją łyżeczkę, odstawiła butelkę i tradycyjnie przetarła blat by zaraz się o niego oprzeć pochylając w stronę mężczyzny.
- Nie masz za co mnie przepraszać mój drogi. Sama przecież zadałam Ci pytanie co o tym myślisz. - puściła mu oczko prostując się. Przetarła dłonie ściereczkę zamyślając się na dłuższą chwilę. - Nie znam się na miłości. W teorii jest kilka możliwych odmian, chociażby ta miłość rodzicielska, braterska, czy też ta namiętna, a nawet i patologiczna. Osobiście znam tylko tą braterską dzięki swojemu przybranemu rodzeństwu. - Kobieta jak to miała w zwyczaju wzruszyła przy tym ramionami. Upiła łyczek swojego koktajlu ponawiając ruch z oblizywaniem ust. Ot taki nawyk. Zaczęła bawić się swoją szklanką patrząc gdzieś w przestrzeń za plecami Elijaha. Nie zastanawiała się nigdy nad tym co można zyskać dzięki miłości tak zwanej drugiej połówki, bo raz, nigdy jej nie miała, a dwa nie dostrzegała jej u własnych, prawdziwych rodziców, a w końcu to od nich dzieci najwięcej się uczą. - Wiara, nadzieja, miłość. To wszystko straszliwie się łączy. - Kobieta myślami wyraźnie gdzieś odpłynęła odruchowo popijając drinka i jakby na chwilę odcinając się od rzeczywistości. Iskierki w jej oczach gdzieś zniknęły, i choć nie było widać wyraźnej zmiany w mimice blondynki, to najwyraźniej temat trafił nazbyt mocno. Jej umysł bowiem wrócił do przeszłości, o której przecież chciała zapomnieć. Mimowolnie poruszyła łopatkami jakby coś boleśnie ją smagnęło po plecach.
-
Podrzut butelki, podstawka wprawiona w ruch jednym pstryknięciem palca, precyzyjny twist rozpachnionej gorzkością olejków eterycznych pomarańczowej skórki - i w tym wszystkim White, skupiona i wyluzowana jednocześnie. Z kręgiem światła padającego znad barowych półek otaczającym ją blask teatralnych jupiterów. Popisywała się... No i dobrze, czemu miałaby tego nie robić?
Fox naprawdę nie lubił fałszywej skromności osób, które z tej lub innej przyczyny udawały, że są mniej udolne, zdolne albo obeznane z daną umiejętnością niż w rzeczywistości, a iście pensjonarskie wybiegi - oczka spuszczone po sobie, rączki złożone na podołku, sztuczny rumieniec rozlewający się mechanicznie po gładzi policzków - doprowadzały go czasem do szewskiej pasji. Czym innym było, jeśli ktoś faktycznie nie zdawał sobie sprawy z własnej wartości albo talentu - ale to dało się rozpoznać od krygowania się na mniej pewnych siebie niż się było w rzeczywistości. Dlatego też nie widział przyczyny, dla której White miałaby nie pochełpić się chwilę własnym talentem i profesjonalizmem, a i jemu przyjemnie było widzieć, że oto jego płotka faktycznie czuje się wśród wszystkich tych butelek i shakerów niczym ryba w wodzie.
Skinął jej głową, z wdzięcznością przejmując nową porcję trunku i bijąc dziewczynie bezgłośne brawo.
-Czy sugerujesz przez to, że tam gdzie miłość, tam wiara i nadzieja... - zaczął, nie chcąc się pogubić w kalkulacji prowadzonej teraz w przesyconych whiskey myślach - A tam gdzie jej brak, tam brak wiary i nadziei? - alkohol zapiekł go w (o dziwo, jeszcze nie kompletnie zdrętwiałą) skórę warg - A co za tym idzie, gdzie wiara, tam nadzieja i miłość, a gdzie brak wiary... No i tak dalej? - pewnie miał później pożałować wjazdu na te egzystencjalne rozdroża (później, to znaczy około czwartej nad ranem, gdy będzie leżał samotnie pod monotonnym szumem wentylatora, i przegryzał się przez rozpoczęte teraz dywagacje z obsesyjną skrupulatnością i, jednocześnie, wykańczającą świadomością, że i tak nie znajdzie nowych odpowiedzi i nic nowego nie wymyśli... a jednak, kurwa, nie może przestać tak szukać, jak i myśleć) - Bo jeśli tak, to obydwoje mamy chyba przejebane! - roześmiał się wreszcie, chyba bardziej do własnego zgorzknienia niż czegokolwiek innego.
I on sprawiał teraz wrażenie jakby odleciał daleko, do uniwersum własnych przemyśleń, a jednak to był tylko pic. Pijany czy też nie, cyniczny czy też nie, w dalszym ciągu - nawykowo, a więc tylko semi-świadomie, robił to, co psy robią najlepiej. Węszył. A w zmienionych ruchach dziewczyny zwęszył teraz tylko - i aż dwie rzeczy. Smutek i strach.
- White? Mogę cię o coś spytać? - pochylił się nad barem o milimetr, zamykając tym samym nieco przestrzeń między sobą i barmanką - O co tak naprawdę chodzi... z twoimi plecami, co?
-
- Skoro w teorii te trzy rzeczy łączą się ze sobą, to na to by wyglądało... Że mamy przejebane. - blondynka również się zaśmiała. W sumie to było dobre podsumowanie owej dyskusji dotyczącej ogólnie związków.a przecież zaczęło się tylko od pytania, czy wszystko u dziewczyn w porządku. Sama pewnie również będzie się później nad tym zastanawiać, o ile po pracy po prostu nie odpadnie że zmęczenia.
Z jej głębokie zamyślenia wyrwało jego zawołanie, a pytanie nieco ją zbiło z tropu. Zamarła w połowie ruchu, gdy ponownie chciała napić się koktajlu. Spojrzała na niego nie o zaskoczona, z odrobiną strachu w oczach, jak i niemej złości - nie, nie na niego, a na się je. Domyślała się, że zapewne gubiąc się w myślach zrobiła coś, co dało mu sygnał o jakimkolwiek problemie. Kobieta spięła się, zacisnęła mocniej dłoń na szkle powoli odstawiając je na blat. Chwilę milczała obserwując bacznie mężczyznę i zastanawiając się, co właściwie mu odpowiedzieć. W końcu cichutko westchnęła starając się rozluźnić mięśnie. Cmoknęła cichutko niezadowolona z faktu, iż coś się wydało.
- To przeszłość Fox. Przeszłość, która nigdy z nich nie zniknie. - Odparła w końcu przygrywając delikatnie dolną wargę. Rozejrzała się czy nie ma nikogo na tyle blisko, co by usłyszał ich rozmowę. Wróciła zaraz wzrokiem do mężczyzny. - jak zauważyłeś? - zapytała bo nie dawało jej to teraz spokoju. Chciała też wiedzieć czego w razie potrzeby następnym razem unikać.
-
Świńskie zachowania, niewybredne żarty, a czasem zwyczajnie agresywne gesty względem kobiet - kelnerek, tancerek, krupierek, innych klientek, barmanek, prostytutek, runnerek, i całej reszty osób identyfikujących się z płcią żeńską, które znalazły się w danym lokalu - Fox diagnozował zwykle jako próbę zrekompensowania sobie czegoś. Na przykład niskiego poczucia własnej wartości. Jakiegoś kompleksu (zwykle, jakże stereotypowo, umiejscowionego pod suwakiem rozporka) albo niedoboru (najczęściej matczynej miłości, och, cliche!). I gardził nimi, a gdy na nie reagował, zazwyczaj kończył w niekoniecznie wymarzonych tarapatach.
Co w sumie mogło dawać nam jakąś informację na temat samego detektywa. Dlaczego czuł potrzebę, by stawiać w czyjejkolwiek obronie? Co mu dawało poczuwanie się do roli rycerza na białym rumaku (choć jego zbroja była zardzewiała, pika stępiona - i proszę o brak skojarzeń!, a wierzchowiec kulawy i ślepy na jedno oko)?
Odpowiedzi na te pytania były proste, nawet dla samego Martineza - zbyt proste, wydawało mu się, by je zanieść na przykład na kozetkę psychoterapeuty. A pewnie powinien.
- Okay - w subtelnym geście łagodnie uniósł obydwie dłonie, wnętrzem w stronę dziewczyny. Nauczył się tego, dość podświadomie, od pewnego trenera dzikich koni, na którego ranczu dorabiał lata temu, jeszcze jako nieopierzony nastolatek. Ten aż kretyńsko prosty ruch - oznaka, że nie ma się złych zamiarów - działał cuda. Nie tylko na zwierzęta parzystokopytne, ale i, a może głównie, te z rodziny homo sapiens.
- W twoim tempie... - rzucił, w czym kryła się nienachalna, choć dość odważna sugestia, że i tak mu kiedyś powie. I jeśli podjęłaby decyzję by to zrobić, Fox wiedział - i miał nadzieję, że ona tę wiedzę podzielała - że jej nie oceni. Nie obwini. Nie wrzuci do worka oznaczonego krzywdzącą łatką - Ofiara, Która Sama się Prosiła.
Zjadł zęby, na szczęście tylko w przenośni, na swojej pracy. Wiedział, że nawet jeśli ofiara zdaje się prosić, to nigdy nie jest to takie proste...
Nie kontynuował, widząc spłoszenie blondynki. Pozwolił jej trochę otrzepać się z pierwszego szoku, przejść minutę rekonwalescencji po odkryciu, że ktoś wie. Skupił wzrok na swoich dłoniach - szorstkich, silnych, oplecionych naokoło korkowej podstawki pod szklankę z whiskey - i podniósł go dopiero, gdy padło kolejne pytanie (tak, spodziewał się go).
- Zauważyłem? Ale że niby co? - rzucił, niby to zdziwiony, trochę po to, by zapewnić rozmówczynię o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że jej sekret jest z nim bezpieczny. Po drugie, że on nie z tych, którzy na myśl o traumie wpadają w panikę i robią dramat tam, gdzie nie potrzeba. Sam niósł na barkach bagaż zbyt ciężki, i był do tego za mocno przyzwyczajony, by wszczynać jakiś raban dowiadując się, że nie on jeden dostał od życia po dupie (no, akurat po plecach, w przypadku Kiry, ale wiadomo o co chodziło).
- To po prostu... - nie zamierzał prowadzić zbyt długiego wywodu o zawodowej intuicji, wyrobionej po wielu latach pracy zdolności do syntetyzowania najdrobniejszych szczegółów w wiele-zdradzającą-całość oraz tym, jaki jego własne przeżycia miały na tę zdolność wpływ - Jeśliby tak wziąć sposób, w jaki się poruszasz, White, sposób, w jaki mówisz o związkach i sposób, w jaki nie mówisz o innych rzeczach... - objaśnił niczym genialny matematyk starający się w prosty sposób przełożyć auli pełnej słuchaczy skomplikowane równanie - ...pewne rzeczy rzucają się w oczy. Ale nie martw się, nie we wszystkie oczy. Ja mam po prostu bardzo dobry wzrok.
-
Kira znów przygryzła delikatnie wargę zaraz delikatnie cmokając. Rozejrzała się przybierając przy tym minę typową dla osoby, której średnio podobał się temat na który zeszli. Temat trudny. Nieco zbyt nerwowo pociągnęła łyk koktajlu. Odstawiłą szklankę odsuwając ją od siebie i wzięła głębszy wdech. Spłynęło zamówienie. Zajęła się nim od razu mając choć na chwilę wymówkę od przerwania owej rozmowy. Czułą się nieco niczym dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Byłą zła na siebie, że dała się ponieść rozmowie. Najwyraźniej poczuła się nieco zbyt pewnie przy Foxie. Pomocne były jego słowa, że w jej tempie to przejdzie, choć gdzieś wewnętrznie obawiała się tego, że faktycznie w końcu mu powie. Z drugiej strony miała wrażenie, że tego nie uniknie. Prędzej czy później do tego wrócą, czy tego chciała czy nie. Nawet, jeśli nie będzie on naciskał, to temat znów wypłynie, skoro już raz został poruszony.
Cicho parsknęła słysząc te jakże charakterystyczne słowa, które mówiło się w momencie, gdy chciało się zapewnić drugą osobę o tym, że tajemnica zostanie zachowana. Coś w tym było. Przeszył ją jednak dreszcz, którego nie umiała nawet określić. W sumie mało przyjemny. To, jak jej tłumaczył skąd się domyślił dało jej wiele do zrozumienia. Musiała bardziej się pilnować. Zwłaszcza w pracy. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Przymknęła oczy na te kilka sekund. Wzięła kilka głębszych wdechów i dopiero wtedy skierowała swój wzrok bezpośrednio na Elijaha.
- To... To nie jest temat na rozmowę w pracy. A na pewno nie na trzeźwo. Może i nie wszystkim rzuca się to w oczy, ale dobry słuch mają nie tylko barmani. - Miała wrażenie, jakby coś ją skręcało w żołądku podczas tej rozmowy, a plecy paliły ją żywym ogniem, jakby nie chcąc dać o sobie zapomnieć. Musiała przyznać, iż dawno nie miała tego typu rozmowy. Odnosiła wrażenie, iż zjebała po całości. Napięcie nie chciało jej odpuścić. Znów nerwowo upiła łyk swojego napoju. Podszedł jakiś klient, do którego uśmiechnęła się, choć detektyw na pewno zauważyłby, iż był to uśmiech sztuczny i wymuszony. Przyjęła zamówienie na trzy piwa, które zaraz nalazła i przekazała dalej. Teraz już starała się unikać jego wzroku, choć wciąż znajdowała się blisko. Nie uciekła w głąb baru. Ot postanowiła się zająć wycieraniem wyimaginowanej plamy na swojej ladzie.
-
Z drugiej jednak strony intencją detektywa nigdy - a już z całą pewnością nie dzisiaj - nie było nachalne zdobywanie zaufania jasnowłosej, wymuszone budowanie poczucia bezpieczeństwa, które uśpiłoby jej czujność i rozplątało język. Fox wiedział, że taka naiwność jest cechą specyficzną dla żółtodziobów i amatorów. Profesjonaliści, zaprawieni w bojach specjaliści od czytania ludzkiej duszy - nieważne, czy mowa była o barmanach właśnie, detektywach, psychologach, wróżkach czy innych ekspertach od natury ludzkiej, próbujących dokopać się do drugiego dna czyjegoś jestestwa - wiedzieli, że ten proces nigdy nie jest szybki, prosty i przyjemny. Ta praca była jak aktywność sapera - wymagała precyzji, czujności i czasu.
- White... - mruknął miękko znad krawędzi szklanki, patrząc na nią z cierpliwością i zdecydowaniem jednocześnie. Nie chciał zakładać, że wie co się dzieje we wnętrzu dziewczyny, bo przecież każdy człowiek był inny, każdy splot emocji i układu nerwowego budował odmienne reakcje i zachowania... A jednak miał pewne przypuszczenia. I doświadczenia.
Na przykład to, związane z byciem bardzo młodym człowiekiem w bardzo groźnym - tak subiektywnie, jak i obiektywnie - świecie, kompletnie pozbawionym jakichkolwiek rodzinnych relacji, które mogłyby dać nam poczucie, że wszystko będzie dobrze albo, że świat jest wspaniały. Albo to związane z noszeniem blizn - zarówno fizycznych, jak i psychicznych, emocjonalnych, które nigdy w stu procentach się nie goją i czasem, gdy nagle zaczniemy się łudzić, że już po procesie rekonwalescencji, otwierają się niespodziewanie, przywołując cały stary dobry niepokój, i lęk, i ból.
Chciał jej powiedzieć, że wie, jak to jest. I że nie ma rzeczy, których nie da się znieść. I że mimo całego bólu warto było jednak przeć do przodu. Czasem na oślep, czasem pod wiatr, czasem z jękiem na spierzchniętych wargach, ale mimo wszystko...
Z tym, że to faktycznie nie był temat do poruszania na trzeźwo. Ani w pracy, w której bądź co bądź obydwoje byli - ona oficjalnie, on połowicznie.
- To zrozumiałe. Więc zmieńmy lepiej temat - uśmiechnął się półgębkiem, odstawiając szklankę na podstawkę, i wyciągając z poły kurtki telefon oraz portfel. Nachylił się lekko w stronę barmanki, w geście niewiele znaczącym dla postronnego obserwatora, tak, jak wielu samotnych facetów, którym się nagle zebrało na wspominki i sentymenty - Pokażę ci teraz dwa zdjęcia, dobra? A ty będziesz zachowywała się tak, jakby to były tylko fotki mojej rodziny, które ci pokazuję, bo jestem samotnym facetem i mam trochę w czubie... - rzucił jak gdyby nigdy nic.