imie i nazwisko
Percival Gideon Burton
pseudonim
Percy
data i miejsce urodzenia
21.06.1992, seattle
dzielnica mieszkalna
south lake union
stan cywilny
ma narzeczoną
orientacja
hetero-o?
zajęcie
sprzedawca w księgarni
miejsce pracy
the second shelf
wyznanie
baptyzm
jestem
miejscowy
w Seattle od:
urodzenia
❀ W i o s n y .
Bywają raczej zdradliwe. Niezdecydowane – jakby miesiącami czaiły się, czasem tylko skórę musnąwszy co cieplejszym promieniem słońca albo ucho łaskocząc ptasim trelem. I nagle, któregoś tygodnia, następuje eksplozja kwitnienia. Haust orzeźwienia; jak pierwszy oddech zaczerpnięty przy wyjściu z ciasnej klitki South Parku – po klaustrofobicznej przepychance toczonej tam gdzieś we wnętrzu, gdzie trzyma się własne słabości.
A swoje słabości trzymać można, na przykład – w mieszkaniu. W mieszkaniu ponad metrażem księgarni; do którego człapie się po schodach, kuśtykając z szarpnięciem na jedną stronę – gdy niedowład prawej nogi szczególnie daje się we znaki. I kiedy każda podróż góra-dół zajmuje więcej czasu, niż osobie w pełni sprawnej – choć przecież miałem czas, żeby się przyzwyczaić przez wszystkie te-
❂ L a t a .
Przyjemne, ciepłe lato; wstecz do roku dziewięćdziesiątego ósmego.
Do wypadku nazywanego na ogół nieszczęśliwym. Najczęściej – w towarzystwie, lub przy niedzielnym śniadaniu – ponad nieopiekanym strzępem tostowego chleba maczanego w kubku kawy.
– Mleka z kawą.
No, może i tak. (Inaczej nie potrafię. Co innego herbaty.) W każdym razie – wypadki z zasady niewiele mają wspólnego ze szczęściem – i ten mój wcale nie jest wyjątkowy; więc nieszczęśliwy. To znaczy: nie ma sensu doszukiwać się winnych.
❧ J e s i e n i e .
Od zawsze były długie. Wypłowiałe barwy wpadające w szarość; kolory wypłukiwane deszczem z tekstyliów nieba. Tak, jesienie od zawsze bywały długie – w sposób, w jaki dłużyć może się wyłącznie bezruch, stagnacja i marazm. Paradoksalnie jednak – to właśnie one stały się, na pewnym etapie życia, najbardziej dynamiczne; pękate od zajęć i pracy. Sezon na lekturę spędzaną pod ciepłem pledów; wersy spijane tak, jak kawa przyprawiona imbirem dawała spijać się z porcelanowych rantów. Twarze nowe, często niewidziane nigdy – więc takie, które nie miały jeszcze okazji upodobać sobie tego akurat sklepu przesiąkniętego odwiatrem historii wdrukowanych w tomy, foliały i woluminy. Takie twarze, które zmęczone waszyngtońską niepogodą raz jeden postanowiły nakarmić się treścią żyć wydobytych spod cudzego pióra – własne kładąc w odstawkę. Pracy więc, w tym czasie, przybywa.
Jesienie są długie. Ale nie nudne. Ze wszystkich pór roku – jesienie lubię najbardziej. I tak od osiemnastego roku życia.
❆ Z i m y .
Jako spoiwo cyklu. U schyłku jednego roku – i początku następnego. Zimy to noce spędzane pod dwuwarstwą pościeli, zapach pomarańczy rozdęty po zakątkach księgarni, symboliczne wpłaty dla organizacji świadczących pomoc w kryzysie bezdomności. Zimy to szybki rachunek sumienia. Parę postanowień, choć z rzędu drobnych i w gruncie rzeczy całkiem... realnych? (Tak, to dobre słowo; zawsze powtarzam zresztą, że bliżej mi do realisty.)
W tym roku – zamiast gotowej kartki urodzinowej, wysłać bliźniakom (w pieszczotliwym tytule dla młodszego rodzeństwa) prawdziwy list. Przyłożyć się do regularnej rehabilitacji. Nie przygarniać więcej kotów (z dużym znakiem zapytania – więc należy się jeszcze zastanowić), raz w życiu nie zepsuć bezy (i zaskoczyć Leah?), częściej prosić o pomoc. Częściej wychodzić z domu?
Częściej wychodzić z domu.
K s i ą ż k i ;
Percival żyje książkami (ci złośliwi poszliby o krok dalej, mówiąc, że żyje fikcją). Książkami oddycha – dosłownie, zaciągnąwszy się zapachem świeżego druku (a i na papier liźnięty leciwą stęchlizną nie jeży się przesadnie). Książkami widzi – i czuje; jeśli okładka lektury nosi na sobie ślady przechodzenia, jeśli rancik kartki zagięciem wskazuje przystanek w zagłębianej treści, a marginesy pęcznieją od wszelkich (grafitowych, najczęściej) wykrzykników, strzałek, czasem – przemyśleń.
Pomiędzy oddrukiem stronnic – w zbiorach prywatnych – często suszy-
K w i a t y ;
z roślinami wrośniętymi w mikro-światy doniczek rozmawia na porządku dziennym, w imię rytuału czy przyzwyczajeń zakorzenionych pewnego razu, które zostały z nim tak, jak – czasami – zostają ludzie. A ludzi (być może wbrew pozorom) lubi. W szczególności historie opowiadane już od progu – więc ze światem, jak ze swetrem przerzuconym przez ramię – podrzucając Burtonowi nowinki z pierwszej (drugiej-trzeciej) ręki. I tylko upewniając go w przekonaniu, że poza swój księgarniany mikrobiom wyściubiać nosa nie musi (niemal) wcale.
W y p a d k i ;
chodzą, podobno, po ludziach. Niektóre wypadki zdają się jednak dryfować – potrafią być, na przykład, skurczem mięśnia łapiącym sześcioletnie ciało albo dawką jeziornej wody przelaną omyłkowo przez gardziel, z tonącego – wtedy, ledwie chłopca – wydobywając bezbronność. Z mającego pilnować go ojca – bezradność.
W skutkach? Niedopatrzenie (to; o ojcu). Nieprzepracowany żal i przez lata nieokiełznana, dziecięca nieśmiałość w relacjach rówieśniczych (to; o Percym). Niedomówienia (to; o rodzicach). Sporo zaprzeczeń, wyparcia i niezrozumienia.
I n n e ;
amator herbaty, choć kawosz – tak dla odmiany – raczej z niego marny. Parapety zastawione ma składankami origami w tradycyjnym stylu. Rozwiązuje krzyżówki, układa puzzle, ogląda niezdrową ilość filmów (choć jeśli są adaptacją literatury – w pierwszej kolejności wczyta się w oryginał) W tej samej księgarni pracuje od osiemnastego roku życia; i lubi to, co robi – nic dziwnego więc, że na studia zaciągać się nie miał nigdy zamiaru (przy okazji z lokalu robiąc azyl dla kocich przybłęd). Oszczędny, odpowiedzialny, raczej asertywny. Lubi ciszę – częściej przerywając ją (jeśli-już) radiowymi audycjami, niż jakimś konkretnym rodzajem muzyki. Schematy przełamuje z trudem i raczej ciężko przekonać go do nowości.