WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Impreza w Fallen rozkręcała się na dobre, głośna muzyka huczała, a DJ dawał prawdziwy popis. Carter wyjątkowo przepadał za spędzanie wolnych wieczorów w klubie, a po ostatnich ciężkich tematach, z którymi musiał się przegryźć lub przespać zdecydowanie należał mu się sowity odpoczynek, a raczej wynagrodzenie. Nie był ani zbawcą, ani tym bardziej bohaterem, z którego niektórzy chcieliby mieć. Nie przejął się dogłębnie chorobą byłej żony, nie był wstrząśnięty jej sytuacją – podszedł do tego jak do wszystkiego, z totalną zlewką, ale przecież tak było najwygodniej. Nie chciał się przejmować i pewnie dlatego wlewał w siebie kolejne szklanki bursztynowego alkoholu, nie zważając na konsekwencje i to, że jutro zapewne jego wątroba „wynagrodzi” mu dzisiejsze szaleństwo. Papieros, później coś na rozluźnienie i kolejny drink. Jakaś wyjątkowo urodziwa dziewczyna zakręciła się koło niego, a on… nie odbiegając od przyjętych przez siebie standardów postanowił wykorzystać okazję, w myśl zasady, że te niewykorzystane uwielbiają się mścić.
Flirtowanie z kobietami i zabawianie się z nimi było dla niego codziennym porządkiem. Tak jak w tym momencie, kiedy zamierzał się zabawić z tą młodą kobietą w strefie VIP dostępnej dzisiaj tylko dla niego, na potrzeby własne. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ochroniarz, który pozbawił go możliwości kontynuowania rozpinania suwaka małej czarnej na ciele opalonej dziewczyny, aby poinformować o obecności w klubie kobiety, która pytała o niego i rozglądała się aż zanadto, a następnie pokazał mu nagranie z kamery, na co Cartera dosłownie wbiło w podłogę. – Wyjdź. – rzucił do dziewczyny, jak do znudzonej zabawki, nie wierząc własnym oczom. Rozpoznałby ją zawsze i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Z niewyjaśnionego powodu cały się spiął. Nie widział jej od prawie dwudziestu lat? To przez nią stał się tym, kim się stał. Odpalił papierosa i sięgnął po butelkę whisky, każąc ochroniarzowi „zaprosić” gościa do strefy VIP. Przybrał kamienny wyraz twarzy i zasiadł w fotelu, rozkładając się wygodnie. Przecież był panem tego miejsca i pierwsze lepsze starcie z przeszłością nie mogło tak po prostu zachwiać jego równowagi.
A wtedy zjawiła się ona. Dziewczyna, która zniweczyła jego marzenia, zdeptała serce i pozostawiła po sobie kupę popiołu, która wesoło tliła się w jego klatce piersiowej do tej pory. Pojawia się jak gdyby nigdy nic i zadaje pytania. Dobre mi sobie. A jednak… wyglądała olśniewająco. To już nie ta sama nastolatka, którą ciężko było namówić na większy dekolt. Piękna, dojrzała, dorosła kobieta, która wyglądała naprawdę zmysłowo w tej ciemnej sukience. Starał się ze wszystkich sił opanować cholerne odruchy, które kreował w nim alkohol i ponownie wypił spory łyk alkoholu, dla ostudzenia zapału.
- Niemal dwadzieścia lat. – mruknął, przesuwając powolnie wzrok na papierosa, który tlił się powoli. W końcu po dłuższej chwili podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy, z kamienną twarzą. – Co Cię tu sprowadza, Vero? – spytał w końcu. Nie był to przypadek, nie pytałaby o niego, gdyby trafiła tu tak po prostu. Ona wiedziała kogo i gdzie szuka.
-
Kluby nie należały do jej ulubionych form rozrywki, chyba że te country, w Teksasie. Jeśli chodzi o lokale nocne, ostatni odwiedzała zapewne w towarzystwie samego Theo, za jego namową, jakieś dwadzieścia lat temu. Na pierwszy rzut oka Vera musiała przyznać, że od tego czasu na pewno sporo się zmieniło. Muzyka, dyskotekowe stroje, specjalne efekty. Fallen wydawało się reprezentować najlepsze, co Seattle miało do zaoferowania. Zdecydowanie nie była to podrzędna knajpa i Larkin cieszyła się, że nie poszła za namową córki w kwestii swojej kreacji. W obcisłej, małej czarnej udało jej się jakoś wtopić w tłum lub przynajmniej tak się jej zdawało. Wchodząc na salę na pewno odwróciła kilka męskich głów przy barze, do którego z resztą skierowała pierwsze kroki.
Kobieta bardzo naiwnie sądziła, iż uda jej się dyskretnie podpytać o właściciela barmana lub innych pracowników. Znając Cartera musiał mieć tam tu jakiś lokalny fanclub, w końcu zawsze ciężko było mu się opędzić od kobiet. Pomysł drinka Vera porzuciła na rzecz kieliszka z czerwonym winem. Nie przyszła tu topić smutków, była po prostu ciekawa jak potoczyło się życie Theo. Z tego co wiedziała ich wspólna przyjaciółka nigdy nie wniosła przeciwko niemu oskarżenia ani żadnych zarzutów, ale kto wie, może ofiar było więcej. Internet nie powiedział jej zbyt wiele, jednak wpływowi ludzie zawsze znajdą sposób by uciszyć tych słabszych. Oczywiście to była ta bardziej pesymistyczna wersja. Osobiście Larkin wierzyła w odkupienie win oraz naukę na błędach, szczególnie, że nigdy wcześniej nie podejrzewała bruneta o tak agresywne zapędy. Cóż, było, minęło, prawda?
Kiedy zaczepił ją wielki ochroniarz, Vera wydawała się dość zaskoczona. Wychodziło na to, że została 'namierzona' i właśnie była prowadzona przed oblicze Cartera. W odruchu paniki kobieta usiłowała powstrzymać osiłka i wyjaśnić mu, że nie jest zainteresowana wizytą w strefie VIP. Wystarczyło, że Theo już wiedział o jej obecności w klubie. Niestety nie miała szans w starciu z drabem, który znudzony jej wysiłkami, po prostu podniósł blondynkę do góry i zaniósł na miejsce.
- To było wysoce nie na miejscu - zakomunikowała mu Larkin, gdy już jej szpilki odzyskały kontakt z podłogą. Niewzruszony ochroniarz bez słowa skinął głową komuś za jej plecami i wycofał się. Cholera, minęło szesnaście lat, a i tak stresowała się jak nastolatka. Musiała wziąć się w garść, bo Carter wyczuwał strach na odległość.
- Theodore - przywitała bruneta, obracając się w końcu i poprawiając długie włosy w kolorze brudnego blondu. Elegancka torebka zadyndała na złotym łańcuszku na jej ramieniu. Jakimś cudem mężczyzna prezentował się jeszcze lepiej niż za młodzieńczych lat, a to podobno kobiety powinny starzeć się jak wino. I te oczy, tak samo ciemne, jak tęczówki jej... ich córki - Wróciłam do miasta i pomyślałam, że odkurzę dawne kontakty. Licealne dramaty mamy już dawno za sobą, przybyło nam lat, a ja znów zaczynam od zera - wyjaśniła, nie wdając się zbytnio w szczegóły. Cały czas obserwowała też twarz mężczyzny by przewidzieć jego reakcję - Mogłabym też w tej chwili zamówić taksówkę do domu i nie pokazywać się tu nigdy więcej, jeśli taką opcję wolisz.
-
Jej obecność w klubie sprawiła, że pewna równowaga została zachwiana. Poczuł się tak, jakby przeszłość nagle wróciła, bez zapowiedzi i postanowiła jeszcze bardziej skomplikować jego życie. Może gdyby nie wypytywała barmana o jego osobę nic by się nie stało, a on teraz byłby w błogim stanie, w którym tamta dziewczyna dałaby mu to, czego właśnie potrzebował. Niestety, Larkin zjawiała się w najmniej odpowiednim momencie, pomijając już fakt, że używki i alkohol w nadmiernej ilości krążyły po jego organizmie, a to sprawiało, że stawał się jeszcze gorszy.
- Pomyślałaś, że odkurzysz dawne kontakty? Interesujące. – nawet na moment nie spuścił wzroku z jej twarzy, ba, nawet chyba nie mrugnął. Powiększone źrenice zlewały się z ciemnymi tęczówkami, kiedy świdrował ją wzrokiem. Miał ochotę na nią krzyknąć, spytać co w ogóle sobie wyobraża. Podniósł się powoli, odstawiając szklankę na stolik, a papierosa gasząc w popielnicy. Wcisnął ręce w kieszenie spodni i podszedł do niej, okrążając ją powoli, jak sęp swoją ofiarę. – Zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia… – stanął przed nią i nachylił się w jej stronę. – Tak po prostu, zniknęłaś i zjawiasz się po tylu latach odkurzyć kontakty? Kolejka po mleko była aż tak długa? – spytał z wyraźną pretensją w głosie. Nie znika się od tak, a Carter jakoś pechowo nie miał okazji jej tego wcześniej wygarnąć, więc zamierzał zrobić to teraz, zanim Vera stwierdzi, że sprzątanie i odkurzanie jest ponad jej siły. – I tak robisz co chcesz, lubisz przecież znikać. – stwierdził rozkładając ręce i odwrócił się od niej tylko po to, żeby wrócić po szkło z alkoholem. No na trzeźwo tego nie przełknie.
-
Może Cartera pocieszyłby chociaż fakt, że po wyjeździe z Seattle życie towarzystwie blondynki też nie układało się kolorowo. Przez pierwsze lata skupiła się właściwie wyłącznie na wychowaniu córki i usamodzielnieniu się. Gdzieś po drodze skończyła też szkołę. Oczywiście gdy już stanęła na własne nogi, zainteresowanych znalazło się sporo. Niestety żaden z kowbojów nie był w stanie podbić jej serca na dłużej, nawet jeśli niczego im nie brakowało.
Tymczasem wzrok bruneta znosiła dzielnie, choć rozszerzone źrenice nieco ją niepokoiły. Wyglądały tak nienaturalnie. Do tego woń alkoholu bijąca z jego oddechu. Vera miała nadzieję, że po prostu wybrała nieodpowiedni moment, bo pozostając w tym stanie Theo nie miał najmniejszych szans na poznanie swojej córki, kiedykolwiek. Jedynie utwierdzał Larkin w przekonaniu, że dwadzieścia lat temu podjęła dobrą decyzję. Czuła się nieswojo, gdy tak tak obchodził ją dookoła, ale nie spuściła podbródka choćby na sekundę pozwalając się mężczyźnie wygadać.
- Wiem co zrobiłeś Stelli po balu, Theo - rzuciła wreszcie, widząc, że Cartera najwidoczniej nadal to męczyło. Nawet lepiej, sam nadal nie zamierzał się do niczego przyznać - Znalazłam ją w toalecie, powiedziała mi o wszystkim - skonfrontowanie go z faktami to mógł być jakiś sposób, choć w obecnym stanie trudno było przewidzieć jego reakcję. Vera nawet rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu ewentualnego wyjścia lub osoby, która mogłaby jej przybyć z pomocą, gdyby bruneta poniosły emocje... Tak jak dwadzieścia lat temu chociażby. Wychodziło na to, że jednak niewiele się zmienił - Nie potrafiłam być z kimś, kto zrobił coś tak potwornego - zaznaczyła, właściwie już do jego pleców.
Indeed, it's wrong to keep you near me
One could call me cruel and deceiving
But in your sacred air I am full of light
Your loving arms are the true delight
-
Tak jak teraz, kiedy mogłaby się go bać… Wściekłość wzbierała w nim z każdą chwilą, wtedy było to poczucie niesprawiedliwości, teraz raczej złość przepełniająca szalę goryczy po tak wielu latach. Niewypowiedziane wtedy słowa w końcu musiały znaleźć ujście, a skoro tak łaskawie zjawiła się w Fallen i mieli okazję odkurzyć tą znajomość należał korzystać z okazji. Co jak co, ale w tym był dobry. Zapewne chciałby wysłuchać jej fantastycznej historii, gdyby miała jakąkolwiek zasadność, ale zdanie rozpoczynające się od „wiem co zrobiłeś Stelli po balu” od razu brzmiało dla niego cholernie zabawnie. Pamiętał ją, wysyłała mu walentynki i robiła wszystko, żeby ją dostrzegł. Dobrze, że nie było wtedy swobodnego dostępu do telefonii komórkowej, bo pewnie słałaby mu nudesy jak najęta. A jednak, zwrócił uwagę na te słowa i aż z ciekawości postanowił pociągnąć tą rozmowę. Czekał jednak, aż Vera skończy mówić, bo domyślał się jakie opowiadanie fantasy napisała jej pożal się Boże koleżaneczka.
- Wiesz co zrobiłem Stelli, no cóż… – mruknął niczym oaza spokoju, przez chwilę po prostu wpatrując się w jeden punkt na ścianie, a później zamaszyście rzucił opróżnioną szklanką o ścianę, a ta rozbiła się na setki drobnych kawałków. – To może uświadom mnie co tak potwornego zrobiłem Twojej przyjaciółce, bo ja po balu jej nie widziałem, Vero. – odwrócił się do niej i spojrzał jej głęboko w oczy wściekłym spojrzeniem. Niech to powie, niech powie to na głos, proszę bardzo. On nie był winien niczemu, nie miał sobie nic do zarzucenia. Teraz sytuacja była zgoła inna, ale już ustaliliśmy, że to jej wina. Był ciekaw, co powie, w jaki sposób to powie i jak się teraz poczuje. Niech dostrzeże to co czuł on, to w jaki sposób on reagował i cierpiał. Nie interesowało jej, nie ufała mu, a więc może dobrze się stało.
-
Widziała jak gotuje się w środku, gotów wybuchnąć i Vera nie mogła przestać się zastanawiać, czy dokładnie w takiej sytuacji dwadzieścia lat temu znalazła się Stella. Być może ona też powiedziała coś, co zdołało chłopaka rozgniewać na tyle by zapragnął ją skrzywdzić. Przyjście tutaj wydawało się coraz gorszym pomysłem. Z resztą, co ona sobie wyobrażała? Że Carter ucieszy się na jej widok po tym, jak zostawiła go bez słowa? Mimo wszystko, była to winna Rose. Musiała się upewnić, że nie zrujnowała im życia tamtą jedną decyzją, dlatego tym bardziej zaciekawiła ją reakcja bruneta, który wydawał się niemal rozbawiony jej słowami. Chyba wypił za dużo. Roztrzaskana szklanka, przez którą prawie stanęło Larkin serce, stanowiła wystarczający dowód.
- Przerażasz mnie Theo - wydusiła cicho, wlepiając w jego sylwetkę zaniepokojone spojrzenie. Nie czuła się bezpiecznie zamknięta z nim w tym samym pomieszczeniu, nawet jeśli za ścianą obok trwała impreza pełna ludzi. Muzyka grała tak głośno, że nikt nawet nie usłyszałby jej wołania o pomoc.
- Wykorzystałeś ją i zostawiłeś w łazience, sama nie była pewna co w Ciebie wstąpiło. Proszę, zadowolony? - Vera podejrzewała, że żeby mogła wrócić jak najszybciej do domu, powinna dać Carterowi to, o co prosił. Chciał o usłyszeć z jej ust, proszę bardzo. Może nawet miał na tym punkcie jakiś dziwny fetysz, nie miała pojęcia. Może nawet nie będzie jutro pamiętać o ich rozmowie, tak jak najwidoczniej zapomniał o okropieństwie, którego się dopuścił. Wyparcie z pamięci, słyszała wcześniej o czymś takim, choć nie rozumiała jak był w stanie kłamać jej w żywe oczy?
- Zapomnijmy o tej całej wizycie. Chcę stąd wyjść - powinna wracać do domu, do Rose i matki, a o Carterze najlepiej zapomnieć. Jej szpilki zastukały o posadzkę, kiedy usiłowała go wyminąć aby dostać się do drzwi. Brunet nie był wystarczająco zrównoważony aby odbyć tą rozmowę.
-
Nie potrafił zapanować ani nad wzrastającym gniewem, ani nad kłębiącymi się emocjami. Vera wracała po tylu latach po to, aby przewrócić jego życie do góry nogami. Oskarżała go o coś czego nie zrobił, czego nigdy by się nie dopuścił. Gdzie zaufanie? Nie ufała mu nigdy, skoro bez najmniejszych problemów wzięła stronę kogoś kto kłamał jej w żywe oczy. To nie on był dla niej najważniejszy, nie jego zdanie. Poniosło go, zdawał sobie z tego sprawę, miała prawo się go bać, a on nie potrafił zwalczyć tego, co właśnie niszczyło go od środka.
Niestety… nie zamierzał tego tak po prostu zostawić, skoro Larkin uważała go za takiego zwyrodnialca.
Złapał ją za nadgarstek, najdelikatniej jak potrafił, aby zatrzymać ją bliżej siebie.
- I dlatego po Twoim wyjeździe opowiadała koleżankom, że pozbyła się problemu? – spytał zachrypniętym głosem. Po wyjeździe próbowała do niego startować, jak zawsze zresztą. Nie wyglądała ani na ofiarę przemocy, ani tym bardziej na ofiarę gwałtu. Tym bardziej, że Carter nie był wtedy w nastroju do jakichkolwiek rozmów z jej przyjaciółeczką, nie docierały do niego pewne fakty. – Wtedy tego nie rozumiałem, ale wszystko staje się teraz jasne. – dodał po chwili, doznając olśnienia. Zrobiła to celowo i z premedytacją. Puścił jej nadgarstek i odsunął się, skoro był tak przerażającym potworem, nie zamierzał zrobić krzywdy jeszcze jej. Czuł się tak, jakby miał gulę w gardle. Odchrząknął i sięgnął po paczkę papierosów. Musiał się uspokoić.
- Seks z Tobą zaspokajał moje potrzeby w pełni, myślisz, że szukałem rozrywek na boku? – znów spytał, zaciągając się papierosem i wracając na fotel. – Stella zawsze na mnie leciała, a po Twoim zniknięciu notorycznie próbowała się ze mną przespać, w ramach pocieszenia. Czy tak Twoim zdaniem zachowałaby się osoba wykorzystana? – dopowiedział przygryzając lekko wargę. Papieros co chwila lądował w jego ustach, a on zaciągał się nim raz za razem.
- Byłaś naiwna, Vero. A ja byłem naiwny, że ktoś może zaufać komuś takiemu jak ja. A bez zaufania, wszystko obraca się w pył. – strzepnął popiół na ziemię i wbił w nią spojrzenie. To już nie był gniew, uspokajał się. Może te szesnaście lat temu nie było widać aż tak jego zmian zachowania, gwałtownych i nagłych jak burza. Wtedy to kontrolował, teraz już nie potrafił. Rozciągnął krawat, psując całkowicie swój doskonale wypracowany wizerunek, miał wrażenie, że dusi się z tym wszystkim. Chciała tylko odkurzyć stare znajomości, a tu proszę… generalne porządki.
-
Zatrzymana w miejscu, blondynka oczywiście podniosła niepewny wzrok na gospodarza, usiłując odczytać jego intencje. Na szczęście jedyne czym postanowił ją atakować, to ostre słowa i ton, choć w jego głębi Vera zdawała się słyszeć i zrozpaczoną nutę. Najgorsze było jednak to, że do czynu ani się nie przyznał, ani mu nie zaprzeczył, analizując poboczne wątki, jakby to one były teraz najistotniejsze. Larkin przez dłuższą chwilę nie rozumiała do czego zmierzał w swoim wywodzie brunet. Powodował jej w głowie mętlik, tylko podsycany gryzącym, papierosowym dymem i imieniem jej przyjaciółki.
- Co masz na myśli? - zapytała szczerze zafrasowana blondynka, przyglądając się kolejnym ruchom mężczyzny. Cichy głosik w jej głowie podpowiadał wersję wydarzeń, którą sugerował Theo, ale umysł nie chciał dopuścić jej do świadomości. To byłby zbyt... potworne. Trzy ludzkie życia zmarnowane przez jej naiwność i podstęp starej znajomej. Dziecko pozbawione ojca. Jej własna córka. Ich córka.
- Co próbujesz mi powiedzieć, Theo? - naciskała, coraz bardziej zdesperowana prawdy. Wzrok kobiety tylko na sekundę zatrzymał się na jabłku Adama Cartera, przy którym majstrował chcąc poluzować krawat. Miał rację. Verze też zaczynało brakować tlenu. To albo była na skraju jakiegoś ataku paniki lub innego nerwowego załamania usiłującego przekreślić jej dotychczasowe życie - Gdzie byłeś tamtej nocy, odpowiadaj!
Indeed, it's wrong to keep you near me
One could call me cruel and deceiving
But in your sacred air I am full of light
Your loving arms are the true delight
-
Musiał mówić cokolwiek? Czy te pytania nie były zadane odrobinę zbyt późno? Może gdyby wtedy je zadała ich los potoczyłby się zupełnie inaczej? Zabawne, teraz ją wzięło na wspominanie. Co próbował jej powiedzieć? Że zadała mu największy cios, jaki kiedykolwiek mogła zadać. Zniszczyła go w każdym, nawet najmniejszym calu, przez jedno głupie kłamstwo fałszywej osoby. Idiotyczne, brutalne i prawdziwe. Przekręcił lekko głowę w bok, to już nie była wściekłość, ani złość, to była po prostu pustka. Zamiast odpowiadać na jej ostatnie pytanie, po prostu podniósł się powoli i sięgnął do kieszeni. Portfel pękał w szwach od zielonych banknotów, ale to nie o to mu chodziło. Próbował to zniszczyć, pozbyć się, ale nie potrafił. To przecież tak boleśnie przypominało mu kim był. W końcu udało mu się odpiąć niedużą zawieszkę od portfelowego zaczepu. Podszedł do Very, złapał jej dłoń i położył na jej wewnętrznej stronie niedużą, bardzo sfatygowaną zawieszkę. Na pierwszy rzut oka było widać, że przeszła bardzo wiele. Szczególnie jego upadków. Srebrna, nieduża błyskotka, kształtem przypominająca kwiat róży, chociaż ostre brzegi zatarł czas, podobnie jak napis z tyłu.
- Zamówiłem ją specjalnie dla Ciebie, jubiler zdążył na ostatnią chwilę, a Elisabeth odebrała ją kiedy już byliśmy na balu. Czekałem na nią przed szkołą, wróciłem, a Ciebie już nie było… – mruknął rozkładając bezradnie ręce. Chciała prawdy, proszę bardzo. Pamiętał, jak lekko mżyło, a on stał w garniturze i czekał na matkę, chowając się pod parasolem z fikuśnym wzorem. Droga była paskudna, dlatego trochę jej zeszło. Wtedy nie było telefonów, nie było możliwości kontaktu jak teraz. To były inne czasy, a te przecież się zmieniają.
- Nie tknąłem tej żmii, nigdy bym tego nie zrobił. – dodał jeszcze. Vera zawiodła go, po całości, nikt inny w życiu nie zawiódł go tak bardzo.
-
Co do sekretu ich szkolnej relacji, był prosty i wcale nie polegał na próbach poskramiania kogokolwiek. Wręcz przeciwnie, jedyne co usiłowała zrobić Larkin, to zrozumieć chłopaka. Jako jednostka była dość empatyczna, więc szybko przejrzała jego brawurę i chęć zwrócenia na siebie uwagi. Zamiast brunetowi przyklaskiwać, zabrała się raczej za poszukiwania sedna problemu, bo nigdy nie lubiła powierzchownych relacji. Wolała je pogłębiać, aczkolwiek w tym wszystkim blondynka nie przewidziała, że sama zapała do chłopaka słabością. Szczególnie, że wcześniej wcale nie imponowały jej jego wyskoki i czy odważne teksty. Uważała jego zachowanie za dziecinne, a na końcu to i tak ona dała się oszukać jak niewinny dzieciak. O ironio.
Cisza ze strony Theo nie oznaczała nic dobrego. Nigdy. Emocje brunet jak zawsze skrył za ciemnymi jak atrament oczami, unikając spojrzenia Larkin. Może i wydawał się spokojniejszy niż jeszcze parę minut temu, jednak kobieta wcale nie brała tego za dobry omen. Skupiając się na Carterze obserwowała jak wyciąga z kieszeni portfel. Czy własnie tam trzymał odpowiedzi na jej pytania? A może miał jej dość i zaraz wciśnie jej drobne na taksówkę? Nic dziwnego, że blondynka była bardziej niż zdziwiona, kiedy na jej dłoni spoczął srebrny drobiazg, ale zanim zdążyła o cokolwiek zapytać, Theo pospieszył z odpowiedzią i z każdym jego kolejnym słowem, Vera pogrążała sie jeszcze bardziej w rozpaczy. Oto w ręce trzymała dowód jego niewinności. Namacalny bardziej niż słowa osoby, którą jeszcze przed chwilą uważała za swoją przyjaciółkę. Dziewczyna, która pocieszała ją po wszystkim przekonując, że tak będzie lepiej, wbiła jej nóż w plecy i chyba nigdy nie zamierzała się nawet do tego przyznać. Palce Larkin boleśnie zacisnęły się wokół metalowej zawieszki, w którą wpatrywała się jeszcze przez chwilę. Dopiero potem, w pełni opanowana i z zastygłym wyrazem twarzy wyciągnęła z kopertówki telefon wybierając numer z listy kontaktów.
- Halo, Stella? Hej, tu Vera Larkin. Wiem, że jest późno, ale mam Ci coś ważnego do powiedzenia .. - zaświergotała do słuchawki kobieta, w palcach obracając srebrną biżuterię - .. JESTEŚ DWULICOWĄ, ZAKŁAMANĄ K**** BEZ KRĘGOSŁUPA, KTÓRA ZRUJNOWAŁA MI ŻYCIE. MAM NADZIEJĘ, ŻE ZDECHNIESZ SAMOTNIE I POWOLI W MĘCZARNIACH, CHOĆ NAWET TO BĘDZIE DLA CIEBIE ZA DOBRE - głos drżał jej niemal na równi z dłonią, w której trzymała telefon - CARRIE ANDREWS MIAŁA RACJĘ, JESTEŚ WREDNA, MASZ GRUBE ŁYDKI I NIERÓWNE CYCKI! OBY TWÓJ DOM NAWIEDZIŁA PLAGA KARALUCHÓW, A NA ŁEB NASRAŁ CI GOŁĄB Z BIEGUNKĄ! PRZEKLINAM CIĘ! - wykrzyczała Vera zanim Stella zdołała się rozłączyć. Klatka unosiła jej się od wściekłych oddechów kiedy kroki skierowała w stronę stolika, aby bezpardonowo opróżnić czekającego na nim drinka. Pustą szklankę odstawiła z łoskotem, ze spuszczoną głową wspierając się o blat. Miała ochotę krzyczeć, zamordować Stellę gołymi rękami lub wybuchnąć płaczem. Na razie ustalała kolejność.
Indeed, it's wrong to keep you near me
One could call me cruel and deceiving
But in your sacred air I am full of light
Your loving arms are the true delight
-
Nie obserwował jej reakcji, nie patrzył na nią. Skoro już poznała swoją prawdę mogła iść i żyć sobie dalej, chociaż nie… czy to właśnie o to w tym chodziło? Był na nią wściekły, otworzyła wszystkie rany i posypała je solą. Święta dziewczyna, a raczej taka, której każdy montował aureolę nad głową. Nie była święta, ani idealna, zniszczyła mu życie… zamiast porozmawiać z nim, jak na prawie dorosłych ludzi przystało wolała zniknąć. Bardzo, bardzo odpowiedzialne. Cholernie. Zamroczony kolejną solidną dawką alkoholu mózg zanotował jej krzyki. Wydzierała się na Stellę przez telefon, skwitował to prychnięciem i pokiwał głową z dezaprobatą.
- Myślisz, że to zmieni cokolwiek? Cokolwiek naprawi? – spytał, zaciskając szczupłe palce na szkle. Nosiło go, powinien bardziej nad sobą panować. – Zniszczyłaś mi życie. Odebrałaś jedyną nadzieję, która kiedykolwiek we mnie zakiełkowała. – dopowiedział. Chciał, żeby bolało ją tak bardzo jak jego bolało to wtedy. Zdawało mu się, że na ten ból zdołał się uodpornić dawno, dawno temu, ale teraz… miał wrażenie, ze to było świeże, jakby zdarzyło się wczoraj. Nachylił się bardziej w jej stronę i przekręcił głowę w bok. – To dzięki Tobie taki jestem, Vero. Gdybyś mi tylko ufała… – mruknął cicho, zachrypniętym głosem. Przekręcił ponownie głowę. Był wściekły, nienawidził jej za to, choć teraz przynajmniej wiedział, dlaczego. Nie sądził, żeby była z siebie zadowolona, ani szczęśliwa, że zostawiła go przez jakąś idiotkę. Zwyzywanie jej przez telefon niewiele da, choć z przyjemnością odebrałby połączenie od Stelli w tym momencie z serdecznymi pozdrowieniami. – Chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy. – dopowiedział, wracając na swoje poprzednie miejsce. Sprawy stały się jasne. Ona była głupia i naiwna, a on zniszczony i zepsuty.
-
Rose, Theodore.. Aktualnie Vera czuła tylko własny ból, ale wiedziała, iż na pewno jest tego więcej. Wściekłość, wstyd, poniżenie, żal. Emocje narastały w niej stopniowo, w przeciwieństwie do tysięcy myśli krążących po jej głowie. Na ziemi trzymał ją już chyba tylko znikomy chłód srebrnej zawieszki spoczywającej bezpiecznie w jej dłoni. Tej samej, która mogłaby należeć do niej, gdyby tylko wykazała się większą podejrzliwością, oraz zaufaniem względem bruneta. Trzymał ją przez te wszystkie lata przy sobie, więc z pewnością nie była dla niego bez wartości. Kto wie, może przypominała mu o tym, aby nikomu już nigdy nie zaufać?
A jeśli sądził, że rozmowa ze Stellą była tylko szopką odstawioną ku jego uciesze, Carter zwyczajnie się mylił. Po prostu to z nią kobieta chciała wyjaśnić sprawy jako pierwsze i jeśli ktoś zasługiwał na jej gniew oraz ostre słowa, to tylko ona. Osobiście Vera boleśnie zdawała sobie sprawę z tego, że to niczego nie zmieni, ale też nie zmienialo to faktu, że czuła się przez 'przyjaciółkę' oszukana i zdradzona. Lepiej żeby Stella nigdy więcej nie pokazywała jej się na oczy.
- Nie Theo, wiem, że to niemożliwe - odparła nieco opryskliwie blondynka, lekko rozdrażniona po swoim wybuchu. Tym razem to ona nie była w stanie zapanować nad emocjami, które jedna za drugą jakby usiłowały przejąć nad nią kontrolę.
- Tak samo jak niczego nie zmieni moje 'przepraszam' - dodała ciszej, nie będąc nawet w stanie spojrzeć Carterowi w oczy. Nie musiał nic mówić. Domyślała się jak bardzo go zraniła, a przecież nadal nie miał pojęcia o istnieniu Rose. Nie wiedział, że odseparowała ich od siebie bez powodu, pozbawiając dziewczynę kontaktu z ojcem. Właściwie to Vera drżała na samą myśl dnia, w którym będzie musiała wszystko córce wyjaśnić. Szczególnie, że jej tata nie okazał się jednak tym potworem, za którego zawsze go brała Larkin. Zaufał jej, otworzył się, a ona postąpiła dokładnie jak wszyscy inni dookoła - oceniła go z góry. Oby tylko Rose była w stanie zrozumieć czemu właśnie tak postąpiła.
Gdy mężczyzna znów się zbliżył, blondynka wbiła błękitne tęczówki w ścianę przed sobą. Teraz to on powinien naubliżać jej tak, jak zrobiła to ze Stellą. Tak byłoby najprościej, jednak głos Theo pozostawał cichy i stateczny, kiedy prezentował jej kolejne fakty. Chłodny jak lodowe ostrza gotowe przebić cienką skórę. Oczywiście Vera zasłużyła na to wszystko, więc bez słowa opuściła głowę milcząc, dopóki brunet nie zasugerował zakończenia ich spotkania.
- Wybacz.. - padło jedynie z jej ust i zaraz po tych słowach poprawiła torebkę na ramieniu, gotowa do wyjścia. Na łzy pozwoliła sobie dopiero w taksówce do domu.
zt
Indeed, it's wrong to keep you near me
One could call me cruel and deceiving
But in your sacred air I am full of light
Your loving arms are the true delight
-
-
-
Minął jakiś czas od ostatnich wydarzeń, a Joe cierpliwie znosił fochy Any - to, że wracała do domu tylko rano, szła do pracy i nie wracała na noc, że się do niego nie odzywała i że ogólnie miała straszne fochy w dupie. Rozumiał to w zasadzie dość dobrze, na jej miejscu też by się poczuł chujowo i wiedział doskonale, że to, co odjebał życiowo wcale nie było dobre ani przyjemne dla niej. Miał ogromne wyrzuty sumienia i nie wiedział, jak to naprawić.
Mimo to, dzisiaj, kiedy zadzwonił do niego jego dobry kumpel, właściciel Fallen i oświadczył, że jego narzeczona gzi się w strefie VIP z jakimś pajacem, potężnie się wkurwił, niewiele myśląc zatem pojawił się w klubie i dość szybko wpadł do tejże strefy, by faktycznie zobaczyć Anę z Danielem. I chociaż nie powinien, dostał białej gorączki. Zresztą, to całkiem sprzyjało grze i faktowi, że przecież wszyscy sądzili, że był jej narzeczonym, right? Odciągnął za szmaty Daniela od Scordato i wymierzył mu potężny cios. Pewnie trochę dzisiaj wciągał, a jego mózg pracował na najwyższych obrotach.
- ODPIERDOL SIĘ OD MOJEJ NARZECZONEJ - wydarł się dość potężnie, patrząc na mężczyznę z wkurwieniem. Daniel spojrzał na niego z niezrozumieniem, ale zaraz Joe powalił go na podłogę i po prostu zaczął okładać pięściami. Daniel za to zaraz się przekręcił i zdobył nad Josephem przewagę. No i zaczął przemeblowywać mu twarz, delikatnie mowiąc.
Właścicielka galerii sztuki
Galleria d'Arte Scordato
the highlands
Ona nie miała focha - ona po prostu nie rozmawiała z nim o absolutnie niczym. Wpadała do domu przed pracą, brała prysznic, szykowała się do pracy, jechała do niej a po pracy jechała do Daniela. I tak codziennie przez cały tydzień od dnia, w którym złapała Josepha z Caroline. Z samym Danielem bawiła się przez ten czas naprawdę nieźle. Okazało się, że w łóżku był tak dobry jak podejrzewała, całkiem nieźle się im ze sobą rozmawiało i wszystko było serio cudowne gdyby nie fakt, że ciągle myślała o Joe. Szala goryczy jednak przelała się w dniu dzisiejszym, gdy podczas kolacji z Danem zadzwoniła do niej przyjaciółka z pytaniem, czy to prawda co powiedziała jej inna przyjaciółka, której powiedziała jeszcze inna przyjaciółka, że Caroline spała z Josephem. Czy trzeba wspominać o tym, jakiej piany dostała przez to wszystko?
Skończyło się tym, że zaciągnęła Daniela do Fallen - oczywiście celowo, bo przecież wiedziała, że przyjaciel Joe jest tam szefem - i obściskiwała się z nim w loży. Zupełnie bez krępacji. Chciała, żeby ktoś mu powiedział i było mu tak samo chujowo jak jej. Nie spodziewała się, że Fitzgerald przyjedzie i rozjebie taki armagedon. W szoku obserwowała przez chwilę ich szamotaninę. Włączyła się do działania dopiero wtedy, gdy zobaczyła, że Dan zaczyna przeginać.
- Boże, przestańcie - poderwała się z kanapy, łapiąc Daniela za barki. - Przestań, kurwa, przestań! ZOSTAW GO - wydarła się, wbijając palce w jego barki i próbując go odciągnąć, ale że był raczej postawnym facetem, to szło jej dość ciężko. Szczególnie gdy w którymś momencie odepchnął ją od siebie dość mocnym machnięciem ręki i upadła na tyłek.
- Tylko przyjaciele, huh? - warknął ewidentnie rozgoryczony, wymierzając Joe jeszcze jeden cios i odsunął się, ocierając zakrwawione usta. - Co to kurwa jest, Anastasia? - zapytał, patrząc na nią z niedowierzaniem. Przeszła na kolanach po ziemi do Joe.
- Jasne, że tylko przyjaciele! Musiał tak zrobić, bo tu są kamery, jego przyjaciel jest szefem… - zaczęła tłumaczyć, a Daniel prychnął.
- Nie wiem, ustalcie sobie wspólną wersję, bo chyba wygląda to inaczej - wyjął z kieszeni kilka stówek i rzucił na stolik, kierując się do wyjścia. A gdy tylko wyszedł, Ana z całej siły uderzyła Joe w klatkę piersiową, siadając na ziemi koło niego.
- Jesteś jebanym kutasem, wiecznie wszystko musisz zjebać - wyjebałaby mu w twarz, ale chyba wystarczająco miał obitą.