WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Kolejny wieczór, kolejny powrót z próby, z kroplami deszczu wolno wystukującymi rytm na mokrym chodniku, dłonie wciśnięte głęboko w kieszenie obszernego płaszcza, włosy posklejane, poczucie głodu zawędrowało już do klatki piersiowej. Kolejny, długi dzień. Dość uderzająca monotonia, proza codzienności, banał rytuału––złośliwie dosięgło ją w ostatnich dniach to, przed czym kilka miesięcy temu uciekła. Gdzieś pomiędzy trąbieniem zniecierpliwionych taksówkarzy, znerwicowaną kobietą, która z podniesionym głosem prowadziła rozmowę przez telefon a lawirowaniem przy omijaniu przechodniów wpatrzonych w ekran swojego telefonu (Ava teraz mogła być mądra, ale zapomniała naładować komórkę) usłyszała coś, co wydawało się być znajomym dźwiękiem; wątpliwy dar od niebios w postaci słuchu absolutnego dał o sobie znać––tony były za wysokie, a instrument z pewnością rozstrojony. Przystanęła, nie zważając, że prawie wpadła komuś pod nogi i rozejrzała się, żeby zidentyfikować źródło bolesnego dźwięku. Pomiędzy poruszającymi się głowami, gdzieś w okolicy swojego lewego ramienia, dostrzegła znajomy ruch smyczka (nieco wystrzępionego), który rezonował na strunach skrzypiec, przyklejonych do czyjegoś ramienia. Już z dystansu wiedziała, po samym uchwycie, że mężczyzna miał braki technicznego, a sam dźwięk ją tylko w tym utwierdzał. Poszła, dość odruchowo w jego kierunku, bez intencji wywyższania się (reakcja otoczenia nie zawsze pokrywała się z intencjami samej Avy, której bezpośredniość nie znajdowała od razu samych fanów) i bez ogródek, ze wzrokiem wbitym w drewnianą skrzynię pokrytą kropelkami wody, powiedziała:
– Nie graj w deszczu, zniszczysz instrument. – skrzypce już były nadwyrężone i wytarte, przyjrzała się temu ulicznemu grajkowi, który w otwartym futerale kolekcjonował drobne, niedopałki i zgniecione bilety. Odpuściła sobie uwagę o jakości jego wykonania, nie miała w zwyczaju głaskać swojego ego poprzez wytykanie błędów obcym.
-
Nie zauważył kiedy deszcz zaczął dudnić o chodnik i o szyby, zsuwać się po liściach i przenikać atmosferę gęstym szmerem, jaki zazwyczaj zapowiada początek załamania pogody – nie słyszał muzyki, nuty, choć wciąż wydzierane spomiędzy cienkich strun, nie docierały już do jego uszu, ginąc w pozornym gwarze parkowej alei, wtapiając się w odgłosy miasta, którego mieszkańcy, zaalarmowani przez pierwsze, chłodne krople, stopniowo przyśpieszali kroku. Uriah przerwał na chwilę, splunął na mokrą już ziemię, wodząc wzrokiem za zakapturzonymi sylwetkami, które poruszały się wzdłuż chodnika – zazdrościł im, mieli chociaż dokąd uciekać, on mógł wprawdzie schować się pod wiatę, wsiąść w autobus i pojechać do zapyziałego mieszkania w South Park, lecz nawet wówczas czułby się tak, jak gdyby wciąż stał tutaj, na deszczu, mokry i zmęczony – więc przysunął drewniany instrument z powrotem ku brodzie, poruszając smyczkiem powoli i z precyzją, mimo to melodia, jaka wydobyła się ze skrzypiec, choć zawodząca pasującą do pogody chmurnością, zdawała się być rozstrojona i nierówna, czy to za sprawą dżdży, nieszczęsnego stanu podniszczonego instrumentu, czy zwyczajnie braku umiejętności, którymi przecież nigdy nie mógł się pochwalić.
Drgnął nieznacznie, kiedy czyjś głos wdarł się pomiędzy nuty, uniósł wzrok, a wtedy skrzypce wydały z siebie przeciągły jęk, niby rzężenie człowieka, który po raz ostatni, w konającym geście, osunął głowę na materiał białej, szpitalnej poduszki. Uriah westchnął cicho, opuszczając instrument i przenosząc wzrok bezpośrednio na twarz nieznajomej, która przyglądała mu się z nieprzyjemnym i słabo ukrywanym wyrazem rozgoryczenia, po czym ściągnął brwi, pozwalając by kącik jego ust drgnął w paroksyzmie wątłej irytacji.
– Zniszczyłem go już dawno temu. – odparł, mimowolnie przenosząc wzrok na trzymane w dłoni skrzypce, których wytarta i obita faktura sprawiała wrażenie, jak gdyby musiał cofnąć się po nie w czasie. Czuł, jak coraz silniej padający deszcz spływa mu po włosach, po twarzy, wzdłuż zakrzywionej linii nosa, jak przesiąka przez materiał, pozostawiając na nim ciemniejsze plamy. – Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zamierzał zabrzmieć groźnie, głos nabrał jednak tonu co najmniej defensywnego i to w sposób, który wcale nie wskazywał na gniew, a raczej na wyuczoną i pełną znużenia niechęć względem każdego, kto go krytykował. Naraz poczuł się głupio z własną wypowiedzią, więc oparł się o murowany podest, który sterczał dotąd za jego plecami, raz jeszcze lustrując kobietę uważnym wzrokiem – nie znał jej, nie pamiętał, by kiedykolwiek ze sobą rozmawiali, nie mógł jednak odeprzeć natrętnego przeczucia, że kiedyś przeciął z nią już linię spojrzenia, a ponieważ nie miał w zwyczaju ufać własnej pamięci, stał w bezmyślnym oczekiwaniu na jakąkolwiek wskazówkę.
-
Wieczorny szum miasta mieszał się z coraz odważniej padającym deszczem, którego krople nieproszone osiadały na karku, próbując dostać się za kołnierz grubego swetra (wcale nie okazał się być tym wsparciem, którego Ava szukała po omacku rano w szafie). Skrzypce wydały swoje ostatnie tchnienie (chociaż przewidywała, że konać będą jeszcze długo i powolnie, dopóki zupełnie się nie rozpadną albo nie skończą jako opał w kominku), jednocześnie zmuszając ją do odruchowego zmarszczenia twarzy na ten ostatni, zupełnie rozstrojony ton. Mimowolnie wydała więc ocenę, co myśli na temat tego niezręcznego wykonu.
– Oszczędzę Tobie moich złotych rad. – przede wszystkim nie uzurpowała sobie prawa do tytułu wszystkowiedzącej, ostatecznej wyroczni, a co więcej przekreślało ją zamieszanie z poplątaniem, które zafundowała sobie kilka miesięcy wcześniej. Trudno było też stwierdzić, czy bardziej jej było żal instrumentu, czy tego przemoczonego chłopca, czy po prostu nie spieszyło jej się, mimo zmęczenia, do mieszkania. – Ale jak odpuścisz skrzypcom i je schowasz do futerału, to kupię tobie coś do jedzenia. – wskazała głową na pobliski parkowy wózek z preclami i hot-dogami. Być może za szybko przyjęła, że na to zbiera pieniądze (walor artystyczny, jak już zostało ustalony, nie był główną przesłanką tego parkowego recitalu), a w futerale wciąż zgniecione papierki górowały nad drobniakami. Nie miała zwyczaju zaczepiać obcych ludzi, raczej jak większość ogółu przemykała z głową wpatrzoną w bruk, unikając nieprzewidywalnych interakcji, a jednak teraz stała, przyglądając mu się (tak samo jak on przyglądał się jej) odważnie, bez nadmiernego altruizmu, a raczej realizując własną potrzebę egoistycznego zainteresowania kimś, kto nie był nią: wiecznie dzielną, maskującą swój strach i nerwy, gotową poradzić sobie z każdą przeciwnością losu. Po powierzchownej ocenie, najpewniej niewłaściwej i sugerującej pewną dozę wyższości, do której niechętnie by się przyznała, grajek stanowił jej przeciwieństwo. No i te skrzypce: rzadko kiedy potrafiła przejść wobec nich obojętnie.
-
Na słowa nieznajomej zmarszczył nieznacznie czoło, przyglądając jej się uważnie, nie panując nad niesfornym kącikiem ust, który w przejawie nerwowego tiku drgnął nieznacznie, wyginając usta w gorzkim i cierpkim uśmiechu. Nie lubił litości. Nie lubił uczucia, które ogarniało go zawsze, gdy ktoś patrzył na niego z tym troskliwym, lecz jednocześnie zniesmaczonym przejawem zinternalizowanej dobroci, ogarniały go mdłości na samą myśl o tym, jak mogłaby postrzegać go osoba, która z czystej bezinteresowności oferuje swoje słowa, pieniądze, kilka drogocennych minut poświęconego czasu. Znał swoje miejsce na świecie, a jednak, na przekór tej świadomości, nie potrafił pogodzić się z podobnym uniżeniem – pomoc oferowana przez nieznajomego była równie uwłaczająca co jej brak ze strony najbliższych. Nie dopuszczał do siebie ludzi, zamykał się szczelnie między ukośnymi pasmami światła wpadającymi przez opuszczone niedbale rolety, po godzinach spędzonych poza mieszkaniem, w bezpiecznej – nawet jeśli nieszczególnie pocieszającej – ostoi nieszczęsnego pokoju utrzymywał pozycję boczną ustaloną i oddychał miarowo.
– Tak? Może od razu zaprosisz mnie na kolację w Belltown? Czy może twoja litość do ubogiego skrzypka nie sięga aż tak głęboko? – odparł, pozwalając by wypowiedź przesiąkła wyrazem ironicznej frustracji, zaraz pokornie schował jednak skrzypce z powrotem do futerału. – Jeśli moja muzyka jest aż tak godna pożałowania, proszę bardzo, zaśmiej się od razu, uprzedzam, że nie zmartwi mnie to ani trochę. W każdym razie nie bardziej, niż fałszywe przejawy wymuszonej łaski. – jego fizjonomia zmieniła się nieznacznie, bo chociaż wciąż utrzymywał pozycję defensywną, w błękicie przyćmionego spojrzenia pojawiła się jasna iskra chwilowego rozbawienia, która błysnęła figlarnie jak gdyby w reakcji na zaistniałą pomiędzy nimi sytuację. Po chwili Macaulay nachylił się nieznacznie do przodu, mimowolnie, w niezrozumiałym przejawie niecierpliwości, podrygując lewym kolanem w rytm jakiejś dawno zapomnianej melodii. – Więc jak to jest? Kupujesz śniadanie każdemu ulicznemu grajkowi, czy może tylko mnie spotkał dzisiaj ten zaszczyt? – dodał, uśmiechając się ponownie, wprawdzie nie bez cynizmu, ale z jakąś nieobecną wcześniej, młodzieńczą buńczucznością.
-
Jeśli tylko poznałaby ten sekretny przepis, na to jak poprawiać własne samopoczucie aktami altruizmu na pokaz (chociaż efekt był pewniejszy przy poniżaniu innych, przynajmniej tak wywnioskowała) to być może jej życie byłoby łatwiejsze. Brak zaufania po stronie mało uzdolnionego młodzieńca wcale nie był zaskakujący, jeśli tylko by się nad tym zastanowić; ale Ava nie kalkulowała na zimno, listy za i przeciw nie były jej specjalnością. Ten buńczuczny ton nie współgrał z jej nagle skróconym oddechem, nie była do końca pewna, czy musi usiąść, czy coś zjeść i bardziej niż wdawaniem się w pyskówki (nie każdy dostępował tego zaszczytu), zajęta była próbą opanowania swojego nagłego stanu. Stanu, który być może dla otoczenia przebiegał bezobjawowo i tak naprawdę ściskające ciśnienie ograniczało się do klatki piersiowej Avy.
– Niestety kolacji nie jadam zbyt często. Nie namawiam, powodzenia w zbieraniu papierków. – odpowiedziała, na moment otwierając oczy, ostre światło latarni wdarło się gwałtownie do soczewek. Zrobiła krok, drugi, przed trzecim powstrzymał ją ucisk. Poczuła przeszywający ból skroni, mimowolnie wygięła usta w podkówkę i zmarszczyła czoło. Sytuacja sprzed kilku sekund przestała istnieć, została teraz sama ze swoim… no właśnie czym? Zagubieniem, migreną, paniką? Nazewnictwo nie było ważne. Ava wiedziała już, że te momenty miały nieunormowany czas pracy, mogły trwać chwilę lub kilkadziesiąt minut; zresztą zazwyczaj jej wewnętrzny zegar biologiczny nie umiał przestawić się na tę jednostkę chorobową, a mijający czas kontrolowany był wyłącznie przez bezszelestnie zmieniające się cyferki w komórce i okazywał się być krótszy, niż jej się wydawało. W pobliżu nie znajdował się żaden element do podparcia, pozostało jej tylko masowanie czoła i nadzieja, że równie szybko jak pojawił się ból, tak szybko zniknie. Próba wzięcia głębokiego oddechu złamała ją wpół i przypadkowo oparła się o kamienny, mokry murek. Powoli na nim siadając, Ava poczuła suchość w gardle i wciąż nie mogła się wyprostować. W głowie myśli pojawiały się z prędkością światła, bez klarownej odpowiedzi, czy czekać, czy do kogoś dzwonić, nie miała siły na wpisywanie pytania w wyszukiwarkę internetową. Wdech Ava, wdech. Krople deszczu dostawały się za kołnierz płaszcza, ale nie robiło to już jej ż a d n e j różnicy.
-
Uriah był jednak – jak po stokroć dotąd mu wypominano, mimo że wciąż nie potrafił przyznać się do tego przed samym sobą – do rdzenia przesiąknięty niezrozumiałą, zinternalizowaną arogancją, która nie pozwalała mu dostrzegać żadnych problemów poza swoimi własnymi, a i te spychał niekiedy na umysłowe pobocze, jak gdyby w nadziei, że znikną dzięki temu na zawsze, że niekarmione uwagą zdechną z głodu, z przetrąconym kręgosłupem wylądują w ciemnym i mokrym rowie, z daleka od jego świadomości. To, co było jego zdaniem drogą najmniejszego oporu, było jednak w istocie metodą o tyle szkodliwą, o ile zwyczajnie głupią, wszystkie zamiecione pod dywan problemy wychodziły bowiem na jaw w chwilach najmniej ku temu odpowiednich. Całe życie unikał nieprzyjemnych tematów – parszywego dzieciństwa na obrzeżach miasta, matki dogorywającej w domu opieki, skutków uzależnienia, rozproszonego po kraju rodzeństwa, samotności, cierpienia i smutku, a robił to z takim uporem i godną politowania zapamiętałością, że ilekroć którykolwiek z tych wstydliwych i chmurnych aspektów jego życia wychylał swoją głowę z pandorowej puszki jego serca, emocje z nim związane uderzały go gwałtownie i bez ostrzeżenia. Czuł się wobec nich nie tylko skrępowany, ale także pochwycony w pułapkę – metalowe wnyki zaciskające się boleśnie wokół jego gardła.
Gdy refleksja dotycząca własnej nieuwagi przemknęła już zwinnie na wskroś jego umysłu, w jej miejscu pojawiło się opozycyjne spostrzeżenie – silniejsze, bo stawiające go w dobrym świetle, znajdujące błahe wytłumaczenie dla złych skłonności jego charakteru. Nie był kobiecie nic winien, jakkolwiek poufała wydawała mu się z początku jej twarz, w gruncie rzeczy nie znał jej zupełnie, nie wiedział kim była, nie miał wobec niej żadnych powinności. Mimo to, gdy przystanęła zaledwie kilka kroków do miejsca, w którym pozostawiła go przed chwilą z komentarzem co najmniej spodziewanym, Uriah wzdrygnął się mimowolnie, bezwstydnie przenosząc wzrok z leżących w futerale skrzypiec na jej znieruchomiałe plecy, zupełnie jakby obawiał się, że zaraz odwróci się i wymierzy w jego kierunku palec nowych, zdecydowanie bardziej poważnych oskarżeń – nic takiego się jednak nie wydarzyło. Nieznajoma wydała z siebie tylko cichy świst urywanego oddechu, po czym usiadła chwiejnie na pobliskim murku, niespełna kilka metrów od niego.
– To chyba nie opóźniona reakcja na piękno mojej muzyki, co? – odparł głupio i trochę niezręcznie, przekręcając się tak, by siedzieć naprzeciwko niej po linii prostej, gdy jednak kobieta zwlekała z odpowiedzią, skrzywił się nieznacznie, marszcząc czoło w cierpkim wyrazie zaniepokojenia. – Wszystko w porządku? – jego głos, dotychczas butny i arogancki, nabrał spokojniejszego tonu, wprawdzie nieszczególnie podnoszącego na duchu, lecz wybrzmiewającego wśród kropel wciąż dudniącego deszczu z wyczuwalnym zaniepokojeniem, obawą nie wynikającą co prawda bezpośrednio z nagłego pogorszenia stanu zdrowia Avy, a z własnych, fatalistycznie powracających teraz do umysłu doświadczeń, wciąż stanowiącą jednak wątłe oparcie wobec piorunującego chaosu świata wokół.
-
Pytania grajka nie przebijały się niewidoczną, ale niemniej bolesną bańkę, w której bezsilnie tkwiła, Newt, Newt, myślała w przebłyskach świadomości, wstrząśniętych i niezmieszanych z sporą dozą strachu, że to samo nie przejdzie. Była przyzwyczajona do samodzielnego rozwiązywania problemów, nie była najlepsza w proszeniu o pomoc czy szukania wsparcia (to był duży błąd, Ava dopiero miała się tego dowiedzieć, jeśli spotka ją rzadkie, nagłe olśnienie) i teraz sama chciała sprowokować, nieco zbyt na siłę, odzyskanie oddechu, klarownego ciągu myśli i kontroli nad własnym, funkcjonującym według nieco zbyt rozhuśtanego zegara biologicznego, ciałem. Mroczki pod zamkniętymi powiekami przypominały dzikie kształty z fowistycznych obrazów, dźwięki z otoczenia wydawały się być iluzorycznie zbyt krzykliwe i wysokie, a przeszywający klatkę piersiową chłód zbyt dogłębny. Skrzyżowała, wciąż nienaturalnie zgięta, dłonie, przyciskając je do żeber, starając się jednocześnie zapanować nad oszołomioną reakcją własnego organizmu. Wdech, wdech, spróbuj jeszcze raz, wdech, zagraj to jeszcze raz, Ava. Jak kolejną sonatę, wystukiwaną najpierw nerwowo palcami na pudle skrzypiec, zanim wzięła do ręki smyczek, żeby subtelnie prowadzić taniec z mocno naciągniętymi strunami — taką strategię starała się przyjąć w tym chocholim tańcu sama ze sobą. Powolnie i dość niechętnie, wydawało się, że działa, efekt nie był natychmiastowy, ale wreszcie mogła otworzyć oczy i zacząć próbować wydłużyć oddech. Był to mozolny proces, w którym mimowolnie ignorowała nie tylko deszcz, przybierający na sile, a także aroganckiego młodzieńca o wątpliwych zdolnościach muzycznych (Ava nie miała aktualnie głowy do takich ocen, a ponadto inne elementy tego wieczoru zapadną jej być może bardziej w pamięć). Wreszcie udało się wziąć znaczący, niemal pełen oddech, który powolnie wypuściła z organizmu przez usta ułożone w tulejkę. Włosy posklejane od wody luźno obejmowały jej zgrzaną twarz, otchłań wydawała się ją opuścić, oby definitywnie (na dziś).
— Jest okej. — odpowiedziała z dużym opóźnieniem, najpewniej bardziej przekonując siebie samą niż Uriaha, zachrypniętym głosem (zaschło jej w gardle, o ironio, mimo wszech otaczającej ulewnej wilgotności). Wzięła głęboki oddech, bardzo powoli, przybierając wyprostowaną pozycję na mokrym, kamiennym murku. Odwróciła głowę w stronę pobliskiej, jasno żarzącej się latarni, a potem w stronę grajka, bez słowa patrząc mu zmęczonym (nieco mętnym?) wzrokiem prosto w oczy. — To pewnie była opóźniona reakcja na wiele rzeczy. — zamyśliła się, wciąż odzyskując przytomność ciała i umysłu, nie lubiła, gdy jej ciało buntowało się jej planom i oczekiwaniom, gdy odpływał z niej cały, tak starannie skompletowany każdego dnia, spokój.
-
Kiedy patrzył na nieznajomą, odczuwał poniekąd, że ona czuje coś podobnego, zaraz odpychał jednak własne myśli od tego porównania, czując, że jego wewnętrzny głos – ten sam, który z taką wytrwałością wyrobił w nim gniew zaciśniętej, ojcowskiej pięści – cofa się w myślach, krzywi swoją bezosobową twarz w obawie i obrzydzeniu. Nie byli do siebie podobni, nie był równie słaby i bezbronny, nie pozwoliłby, by ktokolwiek przyłapał go publicznie na podobnym zniewieszczeniu – przynajmniej tego był pewien.
– Aha. – odparł sucho i trochę bezmyślnie, gdy kobieta odetchnęła wreszcie głębiej, podnosząc głowę i prostując ciało, którego pierś, choć wciąż falowała jeszcze nerwowo, napełniła się świeżym, rześkim powietrzem deszczowego popołudnia. – Często ci się to zdarza? – wypalił zaraz, nim zdążył zatrzymać te słowa za ciasną fasadą zaciśniętych zębów, w jego głosie natomiast, zamiast niepokoju czy ciekawości, wybrzmiała szczera obawa, wątła świadomość, która nieumyślnie przedarła się do rzeczywistości – że przydarzały mu się przecież podobne ataki, że ilekroć obce, kościste palce zaciskały się nikczemnie na jego piersi, ilekroć powietrze, jak gdyby za sprawą głębokiego wydechu, uciekało w popłochu z jego płuc, ilekroć ciało paraliżowane było strachem pozbawionym końca oraz początku, zamierał w bezruchu, niezdolny odnaleźć przyczyny ani rozwiązania, jednocześnie niezdolny jednak także, by przyznać, że miewał podobne problemy, że koła zębate w jego wnętrzu zaczynały stopniowo rdzewieć i trzeszczeć, zacinać się i zwalniać, że kiedyś w końcu będą musiały zatrzymać się całkowicie.
– Zaoferowałbym ci herbatę, ale zdaje się, że nawet na to dziś nie zarobiłem. – odparł w końcu, siląc się na żart, który mignął chwilowo na jego licu, niby cień cierpkiego uśmiechu, gdy wzrok z bladej twarzy kobiety przeniósł się z powrotem na uchylony futerał, gdzie, na ciemnym materiale wnętrza, leżało zaledwie kilka srebrnych monet.
-
— Nie wiem, to jest coś nowego. — powoli wstała, długo wspierając się dłońmi o mokry od deszczu murek. Niespiesznie udawało się wydłużać oddech, pierś przyjemnie napełniała się, choć wciąż rozedrgana, świeżym powietrze. Ava poczuła się pewniej, gotowa do dalszego ruchu, ale jeszcze upewniała się, czy utrzymuje bez problemu i bólu pion. Wróciła do siebie, wreszcie, nie wiedziała, ile czasu trwała ta złośliwość losu, wydawało się, że za długo. Jeden głęboki oddech przez nos. Propozycja, nawet nie do spełnienia, herbaty nieco ją skonsternowała, najwidoczniej odzyskiwała również trzeźwość myślenia.
—Dobrze się składa, bo chyba żadne z nas nie piłoby jej z przyjemnością, co? — szczere do bólu, chyba nie nadawali się do silenia na kurtuazje, los po prostu niechcący splątał ich deszczowe popołudnia i gdyby nie nagłe załamanie, Avy już dawno tu nie było. Ach, no i skrzypce, zawsze one, wszędzie. Uriah wcześniej już jasno zakomunikował, że nie interesuje go żadna zapomoga, więc już nie oferowała, że może ona postawić mu herbatę. — Uważaj na skrzypce. — kiwnęła dłonią w stronę instrumentu, wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza i odeszła, w nadziei na złapanie taksówki.
/zt x2
-
Charakterystyczny dźwięk telefonu powiadomił ją o przyjściu wiadomości. Gabi wyjęła na moment jedną dłoń z kieszeni, by na nią odpisać, nie zatrzymując się przy tym. Pech, a może przypadek chciał, że z tego powodu nie zauważyła, jak nagle wpadła na jakąś osobę. Przez to odruchowo zrobiła krok do tyłu.
- Kurwa. - wyrwało jej się, gdy z powrotem schowała telefon do kieszeni. - Uważaj, jak cho... - oczywiście była gotowa całą winę za swoje gapiostwo zrzucić na tę drugą osobę, bo prędzej bez słowa poszłaby dalej niż przeprosiła, tym samym przyznając się to błędu. Urwała jednak zdanie pod koniec, gdy podniosła wzrok i dostrzegła, na kogo wpadła.
Przez chwilę nie potrafiła się odezwać, czując w głowie kompletną pustkę, ze słowami ugrzęźniętymi w gardle. To był pierwszy raz od dłuższego czasu, jeśli nawet nie pierwszy w ogóle, gdy wyszczekana Gabi nie wiedziała, co powiedzieć. Z zaskoczeniem wyraźnie wymalowanym na jej twarzy stanowiło to niespotykane połączenie.
- Nie wierzę. - odezwała się w końcu, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że wpadła na jednego ze swoich ulubionych aktorów. I przeklęła w jego obecności. I chciała go upomnieć. Niezbyt pozytywne pierwsze wrażenie, mogła z całą pewnością powiedzieć, że wręcz beznadziejne. - O. Mój. Boże. Raphael Boski Barnett. - poczuła, jak jej kolana robią się miękkie, a policzki stają się nieprzyjemnie gorące. I na nic zdawało się próby przekonania samej siebie w głowie, żeby zachowywała się na swój wiek, a nie jak jakaś nastolatka, widząca na żywo swojego idola. To było jednak o wiele silniejsze od niej i niewiele mogła na to poradzić. - Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie? - spytała, starając się powstrzymywać zdradliwe drżenie głosu i zachowując się tak, jak gdyby nic się nie stało.
-
Nigdy też nie sądził, że w Seattle spotka jakąkolwiek swoją fankę. Na moment odjęło mu nawet mowy, tylko wpatrywał się w nią nie wiedząc jak ma zareagować. Spotykał wielu fanów, ale w Los Angeles w mieście gdzie mieszkał połowę swojego życia i gdzie kręcił większość swoich filmów, nie sądził że w Seattle znajdzie się ktoś kto będzie w stanie go kojarzyć. Jeszcze to określenie boski, które w żaden sposób do niego nie pasowało. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, raczej drgnął mu tylko kącik ust kiedy z zaciekawieniem przekrzywił głowę na bok wyciągając słuchawki z uszu i chowając je do kieszeni bluzy, tak samo jak swój telefon.
- Wystarczy tylko Raphael - rzucił w kierunku kobiety siląc się na spokojny ton, przecież wobec swojej fanki powinien być wyrozumiały czyż nie? Próbował jak zawsze zrobić dobrą minę do złej gry, zadając sobie w duchu pytanie czym tak naprawdę sobie na to wszystko zasłużył. Nie mógł jednak narzekać bo z drugiej strony takie życie było dość satysfakcjonujące, zwłaszcza gdy patrzył prosto na twarz widocznie zażenowanej jego widokiem kobiety, lubił kiedy te tak na niego reagowały i miał zamiar to wykorzystać. Zmarszczył delikatnie czoło spoglądając na siebie, a raczej na swoje dresy w które był ubrany, zdecydowanie niezbyt wyjściowe wdzianko a tym bardziej do zdjęć ale wzruszył tylko ramionami.
- Jasne, ale jak dasz się zaprosić na kawę - rzucił w jej stronę, przeczesując palcami włosy tak, żeby wyglądać w miarę normalnie i przybliżył się do niej patrząc na nią wyczekująco, w końcu to ona chciała zdjęcie więc powinna w tym momencie wyciągnąć telefon i je po prostu zrobić. Miał tylko nadzieję, że jego propozycja kawy nie zostanie tak po prostu odrzucona, miał akurat ochotę na wypicie takiej dobrej..
-
Jakby wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości, na kogo przyszło jej wpaść, to teraz skutecznie by się ich pozbyła. Naprawdę ciężko było uwierzyć jej w to wszystko, a gdyby ktoś nawet te pięć minut temu by powiedział, że zaraz spotka Raphaela, to zapewne by go po prostu wyśmiała. Ale to wszystko działo się naprawdę, a stojący obok niej mężczyzna był jak najbardziej realny.
- Jasne. Tylko Raphael. - dodała i nerwowo się przy tym zaśmiała, przestając ufać swoim reakcjom. Kolejna fala wstydu przyszła, gdy uświadomiła sobie, że naprawdę na głos określiła go boskim. To miało zostać tylko i wyłącznie w jej głowie. Gabi jednak nie od dziś miała z tym problem, zdarzało jej się najpierw coś powiedzieć, a później ewentualnie się nad tym zastanowić, w szczególności, gdy kierowały nią emocje.
Poziom zaskoczenia wzrósł jeszcze bardziej po kolejnych słowach mężczyzny. Wpatrywała się w aktora nic nie rozumiejącym wzrokiem, mając wrażenie, że tym razem naprawdę się przesłyszała. W końcu to, że Raphael chciał zaprosić ją na kawę, wydawało się być całkowicie niemożliwe. Odrealnione. Istniało na to praktycznie zerowe prawdopodobieństwo. W końcu była tylko jedną z wielu fanek, które poznały go na ulicy spod okularów przeciwsłonecznych i czapki.
- Co? - spytała w pierwszej chwili, zapewne nie brzmiąc całkiem inteligentnie. To wszystko musiało jednak do niej dojść, miała chyba za dużo wrażeń jak na jedną chwilę. - Znaczy tak, oczywiście, że tak. - dodała szybko na jednym wydechu, praktycznie od razu, gdy była tylko w stanie coś więcej powiedzieć. Nie chciała, żeby Raphael w tym czasie się rozmyślił. Odrzucenie takiej propozycji było czymś, nad czym ani przez moment się nie zastanawiała. Nawet jeśli miałaby już plany na najbliższy czas, to jednak taka sytuacja, jak teraz, nie zdarzała się zbyt często, więc wszystko inne z automatu stawało się dla niej mniej ważne.
Zaraz też wyciągnęła telefon i zbliżyła się do mężczyzny, żeby zrobić sobie z nim selfie. Może nawet znalazła się bliżej niego niż potrzebne było to do zdjęcia, ale nie byłaby sobą, gdyby nie skorzystała z tej okazji. Drugiej takiej mogła już nigdy nie mieć.
- Jestem twoją największą fanką. - powtarzanie sobie w głowie, żeby przestała zachowywać się jak jakaś nastolatka najwidoczniej nie zdawało egzaminu.
-
Zaśmiał się delikatnie na jej zdezorientowanie uraczając ją jednym ze swoim uśmiechów zarezerwowanych tylko i wyłącznie na takie a nie inne sytuacje. Była ona dosyć komiczna, więc postanowił po prostu zaryzykować. - A już się obawiałem, że odmówisz - rzucił w jej kierunku przechodząc na Ty, mimo że tak naprawdę jeszcze nawet nie poznał jej imienia, będą mieli czas do nadrobienia przy kawie, czyż nie? On sam przysunął się do niej jeśli chodzi o zdjęcie, nawet objął ręką dziewczynę w talii starając się jednak jej w ten sposób nie spłoszyć, raczej jego gest był łagodny. Uśmiechnął się do aparatu i kiedy rozległ się dźwięk cykanej fotki odsunął się od niej delikatnie.
- Mogę poznać imię mojej największej fanki? - uniósł brew do góry, zatrzymując ciemne oczy na jej twarzy. Może i zachowywała się jak jakaś nastolatka, a zdecydowanie nie wyglądała na taki wiek ale z drugiej strony było w niej coś uroczego co spowodowało, że ten postanowił nadzwyczaj w świecie być miły. Chociaż ten jeden raz. Rozmowa z fanami ograniczała się raczej do zdjęcia, ewentualnie autografu i Raphael starał się im znikać z oczu zanim nie zaczną się niekomfortowe pytania, teraz nie był jednak w Los Angeles więc mógł sobie pozwolić na więcej spoufalania, to nic że jego manager będzie niezadowolony z tego faktu i to cholernie. Barnett powinien przecież udawać niedostępnego, wszystkie laski na to lecą.
-
Gdy uśmiechnął się do niej w ten sposób, Gabi miała wrażenie, że jej to wszystko się po prostu śni. Dla niego było to tylko pewnie kolejne spotkanie z fanką, jakich wcześniej miał setki, jeśli nawet nie tysiące; dla niej natomiast - coś, co z całą pewnością zapamięta już do końca życia z ambiwalentnym podejściem, przywołując na twarz zakłopotany uśmiech za każdym razem, gdy przypomni sobie, w jak niedojrzały sposób się zachowywała. Teraz jednak było to dla niej nieistotne, najważniejsza była ta chwila, ta, w której Raphael zaprosił ją na kawę.
- Jakbym miała tobie odmówić? - odezwała się, również przechodząc na ty, z nieco onieśmielonym uśmiechem. Nawet, jakby gdzieś się spieszyła, to w porównaniu ze spędzeniem czasu z aktorem inne plany nagle przestałyby być dla niej aż tak bardzo istotne. Była nawet zaskoczona, że Raphael myślał, że mogłaby mu odmówić, taka opcja nawet nie przyszła jej do głowy. Oba na pewno będą stanowić pamiątkę i chociaż po objęciu nie będzie nawet śladu, to samo to uczucie oraz chwilę Gabi na pewno zapamięta.
Gdy położył rękę na jej talii, przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a kobieta odruchowo przybliżyła się do niego bardziej. W sumie to nie wiedziała, co teraz było dla niej ważniejsze - ten gest, czy samo zdjęcie.
- Gabriella, ale mówią mi Gabi. - nie miała problemu z pełną wersją swojego imienia, ale z reguły przeznaczała je na bardziej formalne spotkania. W innych sytuacjach wolała przedstawiać się pseudonimem. I chociaż dalej nie mogła pozbyć się lekkiego uśmiechu i zaczerwienionych policzków, to zaczęła czuć się nieco bardziej swobodnie niż na samym początku ich spotkania. Nietrudno było jej dostrzec, że Raphael wydawał się być normalny, nie zachowywał się arogancko i z wyższością, na co mógł sobie pozwolić. Wręcz przeciwnie, był naprawdę miły, co tylko sprawiało, że stawała się jego fanką jeszcze bardziej. - W pobliżu jest kawiarnia, całkiem niedaleko stąd.