WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
-Pewnie, byłym świetnym ordynatorem.- prychnął z lekkością, jak gdyby czekał na tę propozycję odkąd kilka lat temu rozpoczął pracę w Swedish Hospital. Wprawdzie uwielbiał być docenianym za swoją pracę, którą zawsze wykonywał z niezwykłą dokładnością, jednak nie uśmiechało mu się, tak czy inaczej, być odpowiedzialnym za kogoś poza samym sobą. Zdecydowanie satysfakcjonował go obecny stan rzeczy, a dodatkowe obowiązki nie były tym, co pragnął zrzucić na we barki w nowym roku.
-Całkiem nieźle. Myślałem, że będzie gorzej, ale jest świetnie. Wstępnie skończyłem, ale staram się wciąż pracować nad ręką - odpowiedział równocześnie przenosząc spojrzenie na swoje przedramię. Pomyśleć, że nie zdawał sobie sprawy, ile ma szczęścia, będąc w pełni zdrowym i sprawnym, zanim żona Cliva nie postanowiła zmierzyć mu kości. A mama Marquez, zawsze powtarzała- rozważnie dobieraj znajomych, synciu! No i się doigrał. Z tego wszystkiego, wracając do zdrowia, przyjmował z entuzjazmem, nawet prośby o wypełnienie dokumentacji, która to nadzorował do czasu, gdy nie był na tyle sprawnym, by zajmować się badaniem pacjentów i przeprowadzaniem zabiegów. -Chciałbym.- wywrócił oczami, jak gdyby potrzebował chwili, by poukładać w głowie wydarzenia z pamiętnego hallowenowego wieczoru. Dałem się wmanewrować w dziwną imprezę, na której byli przypadkowi ludzie. Żona Thorntona została zagoniona przez klauna do klatki i kiedy chciałem jej pomóc, ale złamała mi rękę, spadając.- wydusił z siebie jednym tchem, zdając sobie sprawę, jak absurdalnym jest, to co wygaduje. Jednakże, skoro chciała prawdy to czemu miały pozbawiać ją możliwości wysłuchania tych poniżających wynurzeń. Niech ma coś od życia, będąc od rana na dyżurze.
-
- Wprowadzisz wtedy owocowe czwartki? - uśmiechnęła się zaczepnie, doskonale wyłapując jego brak entuzjazmu w głosie. Wprawdzie nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale taka posada również i jej nie kusiła - razem z różnymi korzyściami z ordynatorstwa szła wielka odpowiedzialność, a na to zdecydowanie nie była gotowa. - Podziwiam... nie wiem, co bym zrobiła gdybym została zmuszona do wzięcia wolnego i nie mogła nigdzie przy tym wyjechać - Co takiego robiłaby w domu? Patrzyła się w niezapakowane rzeczy w kartony - namacalne dowody nieprzemijającej żałoby. Oszalałaby w zamknięciu; czterech ścianach wypełnionych przeszłością związaną z Levim. Z gipsem nie miałaby też wielkiego pola do popisu w sferze atrakcji życiowych, więc cieszyła się, że przyjaciel wraca do zdrowia dość szybko - tak jak to ona chciałaby w jego sytuacji. Rozkaszlała się i prawie zadławiła wodą, kiedy usłyszała przedziwne opowieści drugiego chirurga. W ciszy zakręciła butelkę, w zamyśleniu jeszcze przez moment się jej przyglądając.
- Co... na pewno nie przedawkowałeś jakichś podejrzanych substancji? Klaun zaganiający ludzi do klatki? Żona Thorntona... Calliope Thornton złamała Ci rękę? Anestezjolog z naszego szpitala? - Nie takich plotek się spodziewała, gdyż brzmiały jak opowieści upalonego nastolatka w piątkowy wieczór. Przez moment wydawało się jej, że to ona miała szalony dzień w Halloween. W końcu w wieczornych ciemnościach wędrowała między nagrobkami w poszukiwaniach własnego psa, który wystraszył się kolejnej grupy przebierańców. Jednak przyjaciel postanowił przebić ją w nienormalności... przede wszystkim jeśli się właśnie nie zgrywał i powiedział wyłącznie prawdę. A to w tym przypadku było dość trudne do wyczucia.
- Jeśli się wstydzisz, to możemy razem poszukać Ci specjalisty.... - zasugerowała szeptem, pochylając się konspiracyjnie nad sałatką. Oczywiście, że nie mówiła tego poważnie! Nie sądziła, by Żaklin potrzebował pomocy od psychiatry, ale to, co opowiadał naprawdę niepokoiło.
-
- Totalnie. Owocowe czwartki i herbaciane piątki. Mielibyśmy herbaty świata do wyboru. - och, jego rządy byłby do prawdy doskonałe. W każdym razie w sferze jego fantazji, bo nie miał ochoty choćby startować w konkursie na ordynatora. Zdecydowanie nie widział się w tej roli i wystarczyło mu to, co robił na co dzień. Chociaż owocowe czwartki byłby całkiem niezłą opcją, to musimy mieć nadzieję, że ktoś inny wprowadzi je za Marqueza. - Było beznadziejnie. - zgodził się, bo czemu nie? Znali się z Estherką tyle lat, że nie było sensu robić dobrej miny do złej gry. Znała go na tyle dobrze, że nie musiał tłumaczyć jej, jak dramatycznym był okres siedzenia w domu. Co innego gdyby w tym czasie ganiał po plażach słonecznej Australii lub opalał się gdzieś na Hawajach. - Niczego nie przedawkowałem, chociaż też odnosiłem takie wrażenie. No i tak, właśnie ona. Nie wiem, co tam zrobiła, ale nie umie schodzić po drabinie. - wymamrotał. Wiedział, że jego wyznanie brzmi co najmniej absurdalnie, ale taka była prawda. Minione Halloween było tak przedziwne, że z całą pewnością zapadnie mu w pamięć na długie, długie lata. -Ej, trochę empatii. Mogłem tam zginąć.- prychnął, upijając łyk kawy. Wiedział, że żartowała, ale ej to był dziwny wieczór!
-
- Na szczęście szybko Cię poskładali - A takie rzeczy trzeba było doceniać! Nie podsuwała mu pomysłu z wypadem do baru, bo jak widać, jego ostatnia impreza nie skończyła się zbyt radośnie. Esther nawet trochę zaczęła obawiać się jakiegokolwiek wyjścia z Żaklinem w niesprawdzone miejsce - ostatnie czego pragnęła to zdobyć gips na parę miesięcy!
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to, co mówisz brzmi jak opowieść z kiepskiego horroru? Co tam się właściwie stało i dlaczego miała schodzić po drabinie? - Obojętnie jak mocno by nie próbowała, to trudno było jej uwierzyć w jego wersję zdarzeń z tego wieczora. Grzebała widelcem w sałatce będąc bardziej pochłoniętą rozmyślaniem niż jedzeniem. Prima Aprilis jednak nie wypadało na początku kalendarza, więc Żaklin mógł darować sobie głupie żarty.
- Zginąć? Nie przesadzasz trochę? - uniosła wzrok znad sałatki, naprawdę zdziwiona dramatyzowaniem mężczyzny. Powoli zaczęła odnosić wrażenie, że przyjaciel wcale nie żartował z opowieścią z halloweenowej imprezy. Marquez najwidoczniej tak sobie wkręcił do głowy owy scenariusz, iż sam w niego zaczął wierzyć. A co gorsze - sama Esther zaczęła zastanawiać się nad ewentualną prawdziwością nieszczęśliwych wydarzeń, które spotkały chirurga.
-
-Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Jedyne czego nie praktykujemy moja droga to bawarka. Angielskie brednie nie wchodzą w grę, mleko dodajemy w tym pokoju tylko do kawy.- zaznaczył beznamiętnym tonem, grożąc jej przy tym palcem, zupełnie jakby w zanadrzu miała nie stetoskop a pół litra mleka, którymi zamierzała zalać jego earl greya.
- Ostatecznie miałem farta. Mogło być zdecydowanie gorzej, chociaż nie ukrywam, że wolałbym, by impreza skończyła się bez złamania.- westchnął znudzony rozdrapywaniem starych ran, ale taki był już jego urok. W swym malkontenctwie zawsze smęcił i stękał by poniewczasie tego żałować. Zupełnie jakby w głębi ducha sam odczuwał wzmożone poirytowanie i niechęć do własnej postawy życiowej. - Owszem zdaję sobie sprawę. Powiem w skrócie, bo nie chcę skończyć na oddziale psychiatrycznym. Zanim trafiłem do namiotu cyrkowego, klaun uwięził ją w wiszącej na łańcuchach klatce. Kazał mi ją uwolnić, co postanowiłem zrobić, myśląc, że czeka mnie jakaś nagroda, nie wiem kupon do starbucksa, cokolwiek. - wzruszył ramionami, jak gdyby opowiadana przez niego historia była najtrywialniejszą na świecie anegdotką. - Nie. Z początku myślałem, że to tylko zabawa, ale po rozmowie z Clive’em zmieniłem zdanie. Ponoć ktoś został ranny tego dnia, poza mną oczywiście. - dodał po chwili namysłu, decydując, że jednak podzieli się z Esther większością szczegółów tej feralnej nocy. Mogła myśleć, że oszalał i być może coś w tym było, ale z całą pewnością nie kłamał. To, co zdarzyło się tamtego wieczora, utkwi w jego pamięci na długie lata.
-
- Bawarka? Za kogo Ty mnie masz? Wprawdzie nawet mleka do kawy nie dodaję... ale widzę, że zamierzasz prowadzić rządy silnej ręki - Oczywiście, nie posądzała Żaklina o tyranię - nic z tych rzeczy! Jednak zdecydowanie wolała być po jego stronie, gdyby jakimś cudem postanowił startować na taką posadę. Nigdy nie wiadomo, ile z tych niewinnych żartów postanowiłby wprowadzić w życie! Przerwała na chwilę rozmowę, gdy do pomieszczenia wpadł inny pracownik. Na szczęście pojawił się tylko zabrać swoje rzeczy po końcu zmiany, więc kiedy już się z nim pożegnali, z powrotem mogli wrócić do poważniejszego tematu. - Farta? Gorzej? Sugerujesz, że złamanie na imprezie jest czymś do przeżycia? Na jakie Ty imprezy chodzisz? - rzuciła oburzona, gdyż zaczynał brzmieć, jakby co najmniej co tydzień organizował sobie imprezowe bijatyki. Odsunęła się na krześle, rozchylając usta ze dziwienia. Gdyby to wszystko działo się w jakiejś kreskówce, to najpewniej szczęka opadłaby jej na samą podłogę. - Czemu w ogóle poszedłeś w takie miejsce? Do cyrku z morderczym klaunem zamykającym ludzi w klatkach? Nie mogłeś wezwać policji, jak zaczynały dziać się takie rzeczy? - Starała się myśleć rozsądnie, bo kto normalny nie pomyślałby o przedzwonieniu do służb w takiej sytuacji? Chyba że warunkiem imprezy - co jej zdaniem zaliczałoby się do cholernej głupoty - było oddanie telefonów komórkowych i innych sprzętów elektronicznych. - Joaquin! To nie żarty! Jeśli coś takiego naprawdę się wydarzyło... to powinieneś gdzieś ich zgłosić! Zrobiłeś to, prawda? - Ktoś został ranny na imprezie organizowanej przez niesprawdzonych ludzi? To wszystko okropnie śmierdziało, a Esther nie potrafiła rozumieć, jak jej kumpel dał się w takie coś wmanewrować.
-
-Jakżeby inaczej. Pod moim przywództwem nie byłoby miejsca na jakąkolwiek niesubordynację, doktor Hirsch- stwierdził dumnie, prężąc się przy tym jak paw. Podobnie do Esther, on również umilkł na chwilę, gdy do pokoju wszedł jakiś random. Wywrócił oczami zniecierpliwiony, bo halo plotki czekać nie mogą.
-Gdybyś z nami dorastała, to zmieniłabyś zdanie. Złamanie to jeszcze nie koniec świata. Marquezowie od zawsze wiedzą, że imprezy to wyjątkowo kontuzjogenny sport zespołowy.- zaśmiał się przy tym jak gdyby przed chwilą opowiedział najśmieszniejszy dowcip świata. Mimo iż jego dzieciństwo było doprawdy przedziwne, to zasadniczo wspominał je z radością. Przygodami, które przeżył tym krótkim okresie, z pewnością mógłby obdzielić co najmniej dziesiątkę innych dzieciaków. Zdecydowanie nie miał ani chwili na nudę.
-To miała być tylko zabawa Esther. Jesteś mniej wyluzowana od mojej matki. Co w sumie nie jest dziwne. Nie jest trudno być wyluzowanym, gdy mało kiedy jest się trzeźwym.- przerwał na chwilę, po czym rozmarzył się na krótko, wspominając pamiętną świąteczną wyprawę do kasyna w Vegas, sprzed dobrych dwudziestu lat. -Myślałem, że to zwykła impreza niespodzianka. Zaczęło się całkiem niewinnie, klaun wariat wpadł później. Poza tym nie było tam zasięgu.- wyjaśnił w końcu, by choć w pewnym stopniu sprawiać wrażenie rozsądnego i ogarniętego życiowo gościa. Być może podczas tego wieczoru, dostał całą masę sygnałów ostrzegawczych, które w roztargnieniu zbagatelizował, zakładając jakże naiwnie, iż nic złego nie może go spotkać. Było to niezwykle prawdopodobne, jednakże trudne do zaakceptowania.
-Oczywiście. Napisałem o tym w pamiętniku. Jeśli będziemy kolegować się jeszcze za pół roku, to pożyczę Ci go, żebyś mogła wpisać mi swoje złote myśli. Wtedy sobie wszystko dokładnie doczytasz.- skrzywił się kwaśno, bo nie widziało mu się zdecydowanie latanie po komisariatach i pianie o szalonych klaunach, do każdego z funkcjonariuszy z osobna. Rozumiał zaniepokojenie przyjaciółki, ale wciąż dla własnego dobra, postanowił mieć na uwadze, przede wszystkim swoje dobre imię. Pamiętnika z resztą też nie prowadził. Choć słyszał o zbawiennych skutkach tego typu działań, to od dzieciństwa wyrobił sobie raczej nawyk skrywania swoich przemyśleń, aniżeli dzielenia się nimi ze światem. Dorastał z dwójką młodszych sióstr. Wolał nie ryzykować i nie pozostawiać na pastwę dwóch przebiegłych plotkar tak intymnych szczegółów ze swojego życia.
-
- Jasne, zapamiętam, przyszły szpitalny władco Marquezie - wywróciła oczami, z każdą chwilą coraz łatwiej malując sobie w wyobraźni obraz rządów Żakliny. Zerknęła na niego, w ciszy trawiąc informację o jego rodzinie. Po chanukowych (lub dziwnym rodzinnym zlepku świąt) obchodach w gronie rodziny oraz ich znajomych nie potrafiła zaprzeczyć, iż imprezowanie należało raczej do niebezpiecznych aktywności grupowych. Chociaż widok dzieciaka, który dość mocno oberwał w twarz, nie powinien zaliczać się do normalnych w świątecznej atmosferze. Zapewne nigdzie, ale to temat na inną rozmowę. - I z takim przygotowaniem z dzieciństwa zdołałeś jakoś przetrwać Halloween? - upiła łyk wody, nadal będąc zszokowaną historią przyjaciela. I choć to wszystko cholernie niepokoiło, o nie zamierzała też zmuszać go do dokładnych zwierzeń. Zupełnie się nie znała na tym, może musiał to samotnie przepracować? - To zanim mi go dasz, zrób jakąś cenzurę rzeczy, po których nie mogłabym spojrzeć Ci w twarz - zażartowała w odpowiedzi, bo oczywiste było, że Żaklin nie prowadzi żadnego pamiętnika. Chociaż kto wie? Zawsze istniała jakaś szansa, iż z zapartym tchem co wieczoru spisywał swoje przeżycia w uroczym zeszyciku, który następnie chował pod materacem. Niemniej jednak wolałaby nie czytać jego wszystkich przemyśleń. Gdzieś w trakcie ich rozmowy posprzątała po sobie, ponieważ czas trwania ich przerwy nieubłaganie zbliżał się do końca.- To co, idziesz, Marquez? - rzuciła przez ramię i przystanęła przy otwartych drzwiach. Podtrzymując jej, poczekała aż jej przyjaciel zbierze się do kupy i razem ruszą do czekających na nich zadań. Pocieszała ją myśl, że zostało jej już tylko kilka godzin dyżuru.
zt x2
-
Otworzył drzwi nie spodziewając się kogokolwiek w pomieszczeniu. Dlatego też na sekundę zastygł w miejscu, kiedy zauważył Eloise, siedzącą na kanapie. A dokładnie, oddającej się małemu spaniu, ze wspartą o rękę głową przy podłokietniku. Na ten widok na twarzy lekarza namalował się uśmiech. Zamknął cicho drzwi za sobą i usiadł w fotelu obok. Chwilę przyglądał się blondynce, z którą miał przyjemność spędzać nocną zmianę. Nie miał zamiaru wybudzać jej z tego stanu, doskonale go rozumiejąc. Poza tym miał świadomość, iż Eloise miała ciężki czas w ostatnich tygodniach. Nigdy nie zdradziła mu powodów, lecz dało się to zauważyć w jej zachowaniu. Nawet, jeżeli stwarzała bardzo dobre pozory i oddanie oraz pełnym podziwu profesjonalizmem poświęcała się pracy. Zgłaszał jej swoje obawy, co raz próbując porozmawiać, lecz nigdy nie naciskał i nie wściubiał nosa dalej, niż poza koleżeńskie zmartwienie. Mając za sobą senne momenty Monty siedział na telefonie, trwając tak przy niej do momentu, aż nieco zdezorientowana Eloise nagle się wybudziła.
- Tak, dobrze ci się wydaje. Umarłaś a ja jestem twoim duchowym przewodnikiem, na zawsze. – odezwał się Monty, a zaraz po tym przeniósł swój wzrok znad ekranu telefonu na kobietę, posyłając w jej stronę rozbawiony uśmiech. – Musisz mnie docenić, bo byłem naprawdę o krok, by namalować na twojej twarzy jakieś wzorki lub pomazać ją pastą. – podzielił się z Eloise kawą, podsuwając w jej stronę swój kubek. – Dobrze się spało, śpiochu? – zapytał Monty, szybko zawiązując sobie włosy z luźny kok z tyłu głowy, po czym wyprostował się w fotelu, kładąc dłonie na swoich skrzyżowanych kolanach.