WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
-
-
- Zaskoczyłaś mnie, okej? Zaskoczyłaś. Już ci się więcej nie dam – uniósł wskazujący paluch w górę, NO CO ONA? Żeby tak wchodzić na jego ambicję? Zatrzymał na kilka sekund wzrok na jej buzi, a zaś westchnąwszy, wyciągnął z kieszeni kurtki telefon. Miał kilka zdjęć, miał kilka filmików – treningi niedawne i te oddalone w czasie, jakieś zawody, jakiś filmik, kiedy jako młodzik wchodził na podium. Machnął ręką, zabierając telefon szybciej niż powinien, w trakcie jednego video. – Mam tego więcej w domu – nie pokazywał tego co drugiej napotkanej osobie, więc całkiem możliwe, że i lekki rumieniec pojawił się na jego policzku. Dziwne uczucie, ale był dobry, nie? – Tylko jeśli stwierdzisz, że jestem wystarczająco dobry i spełniałm twoje oczekiwania– uścisnął jej dłoń, a adoratorów (jak na razie zbył). Wróci do tego na pewno, niech nie czuje się pominięta. Wyczuł zmianę tonu w jej głosie, ale jedynie się na to szeroko uśmiechnął. – W takim razie w porządku – nazywanie go Tobiasem nie przeszkadzało mu na tyle, by się o to złościć. Z jakiegoś głupiego powodu sprawiało mu teraz satysfakcję, że ON WIE, ona NIE. Adore. Ładnie. Kiwnął głową. – Bardzo mi zależy. Może też odrobinę… maleńką odrobinę mam wrażenie, że twój głos powoli się zmienia, więc kiedy wstaniesz, zakręci ci się w głowie jeszcze bardziej, a ja będę mógł złapać cię za rękę? – wzruszył ramionami, nie będąc pewnym, czy się teraz zgrywa, czy może jednak nie? Nie mieli przecież po czternaście lat. Trzeba też przyznać, że faktycznie zwrócił uwagę na inaczej akcentowane słowa (no ja tak mam po alko, okej) ale zdecydowanie żadne z nich nie było wstawione. – Żeby, oczywiście, pomóc utrzymać ci równowagę – dodał zaraz, ale nawet nie miał okazji skończyć swojej myśli, bo jego towarzysz dzisiejszego pijaństwa alkoholowego (którego w ogóle się nie spodziewał) przyłożył szklankę do ust, nim skończył właściwie mówić. Jezu, co za kobieta. Zrobił to samo – przechylił szklankę i wypił to praktycznie na raz, a gdyby nie to, że siedziała przed nim, pewnie skrzywiłby się okrutnie, bo żałował już w chwili, kiedy pierwszy łyk przeleciał przez jego przełyk. F U J. – Chodź, Adore – nie łapał jej od razu za rękę, po prostu jej ją podał tylko na moment, by pomóc jej wstać, a zaraz puścił, by narzucić na siebie kurtkę. Pogoda naprawdę nie rozpieszczała, więc wyjście w taką aurę nie było dość mądre, ale może nieco pomoże na te rozcieńczone procentami umysły?
-
-
-
/ zt x2
-
outfit Praca wciąż wydawała mu się relatywnie nowa, chociaż spędzał w niej już każdy wieczór. Trafił na szczególny czas w życiu tego małego irlandzkiego biznesu, kiedy to każdy pracownik miał jakieś problemy i w zasadzie na dzień dobry wyrzucono go na głęboką wodę. Nie była to jego pierwsza styczność z pracą za barem, bo w rodzinnym Scrabster miał parokrotnie okazję obsługiwać w ich jedynym pubie, aczkolwiek to nigdy nie była poważna fucha z wynagrodzeniem czy umową. Nie podchodził do tego z takim wyluzowaniem, bo też klientela nie była ograniczoną ilością osób z której znał prawie każdego. Dzięki temu odczuwał większą ekscytację i do swoich klientów podchodził ze szczerym zainteresowaniem, ale też gdyby coś mu nie wyszło, to jednak bardziej by się tym przejmował.
Tego wieczoru miał zaszczyt po raz pierwszy zamknąć po sobie cały lokal. Wcześniej robił to z właścicielem i to tylko raz, więc nie nastawiał się na bezbłędne pozostawienie Kells, ale skoro nikt inny nie był w stanie się z nim zamienić albo przyjść mu pomóc, to co miał zrobić? Organizacja pracy w pubie pozostawiała wiele do życzenia, ale przez ten chaos odczuwał jakąś namiastkę domu. Nigdy nie czuł się komfortowo w przesadnie zorganizowanym środowisku, bo po prostu do niego nie pasował.
Zbliżała się już pora zamknięcia, taka która widniała na drzwiach i odstraszała już przechodząc obok ludzi. Zdążył posprzątać sobie za barem, poznosić ze stolików i nawet opuścić żaluzje w oknach. Na sali miał jednak wciąż dwie osoby - mężczyznę i kobietę, którzy zdawali się nie przejmować ani godziną, ani jego ewidentnymi sugestiami, że zbliżał się koniec imprezy. W Szkocji nie próbowałby nikogo wygonić, a raczej sam się dosiadł, ale tutaj była Ameryka, wielkie miasto i obowiązywały go inne zasady.
Gdy nie wiedział co jeszcze mógłby zrobić i pozostało mu tylko rozliczenie kasy, podszedł do stolika nieznajomych i posłał im szeroki uśmiech. - No i jak tam? Mam nadzieję, że się dobrze bawicie, choć nie ukrywam, że już powoli zamykam - oznajmił im to tak uprzejmie jak tylko mógł, bo jednak sam wielokrotnie był stawiany w sytuacji gdzie chciał dalej pić, a obsługa kazała mu wychodzić. Strasznie go to wtedy irytowało, a nie chciał jednak żeby byli na niego źli.
-
Sean znał siedzącą obok niego dwudziestolatkę prawie od miesiąca, ba, od prawie miesiąca mieszkał z nią w jednym pokoju hotelowym i nadal nie potrafił ani zrozumieć dlaczego, ani uwierzyć w to, że zdecydował się... właściwie co? Wyprowadzić na prostą? Zaopiekować nią? Pochodzili z kompletnie dwóch odległych światów, prowadzili skrajnie różne życia, a gdyby bardziej zagłębić się w temat to najpewniej okazałoby się, że i nawet gry planszowe lubią inne - o ile Halleluiah w ogóle grała w gry planszowe.
Właściwie, ciekawe zagadnienie.
-Lubisz gry planszowe, Halleluiah? - zapytał ni stąd, ni zowąd przerywając jej kolejny wywód na temat skarbu Filemona Jakiegoś Tam. - Znaczy, pomijając to, że cały czas grasz ze mną w "Człowieku, nie irytuj się".
Ich u k ł a d, bo Sean wciąż nie wiedział jak nazwać łączącą ich relację, był co najmniej dziwny: zapewniał jej dach nad głową, ubrania, jedzenie i prawie wszystko, o co się zgłosiła, w zamian jedynie za opiekę nad szczeniakiem. Opiekę, która wychodziła młodej Morrison jak zdobywanie medali olimpijskich przez reprezentację Księstwa Liechtensteinu, o ile Księstwo Liechtensteinu jakąkolwiek reprezentację posiadało.
Nie, tak źle nie jest, Sean powinien skarcić się w myślach. Rancor, bo tak nazwał pieska, był zdrowy i rósł, Halleluiah nie przehandlowała go też za działkę lub dwie i była przez szczeniaka lubiana, więc - mimo niewątpliwych potknięć - Anderson odnosił wrażenie, że przynajmniej próbowała podejść do zadania na tyle poważnie, na ile umiała, ale jednocześnie zdawał też sobie sprawę z tego, że gdyby nie "hotel przyjazny zwierzęcym przyjaciołom", który oferował też swoim gościom opiekę nad czworonogami, sytuacja mogłaby być zgoła inna.
Rozważania na temat sumienności Gin w odniesieniu do opieki nad Rancorem przerwał barman, który pojawił się przy ich stoliku. Sean uśmiechnął się, gdy grzecznie zasugerował, żeby streszczali się i spadali. Zrobił to z dużym taktem i Anderson nie miał zamiaru wystawiać jego cierpliwości na próbę. Zbyt wielką, przynajmniej.
-Całkiem nieźle - odpowiedział, po czym uniósł kącik ust, gdy do głowy przyszedł mu pewien pomysł na urozmaicenie wieczoru. Barmani bywali dobrymi słuchaczami, ciekawe czy ten był dobrym rozmówcą. - Może na mój rachunek nalejesz sobie co tam lubisz i się do nas dosiądziesz?
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
Inna rzecz, że przez te trzy tygodnie ani nie planowała, ani nie mogłaby była (gdyby była planowała) ukryć kilku elementów składowych bycia Halleluią „Gin” Morrison, a przede wszystkim oczywiście swego dziwnego związku z używkami oraz swego modus vivendi, zupełnie niezakorzenionego w jakiejkolwiek egzystencjalnej ekonomii. Można by rzec, że niechybnie zginęłaby out there, nieboga, gdyby nie dobry „Jerry”, trochę szarmancki, a trochę hipertolerancyjny gość, rycerz-równiacha, starszybrat-kumpel. A może jeszcze jakiś inny issue tkwił u podstaw ich znajomości?
opiekował się nią, tak: to prawda. Nadwyrężała tę jego opiekuńczość nie raz, a zwłaszcza trzy razy, kiedy to zniknęła z hotelowego „domu” na kilka dni (maksymalnie – na cztery). Tak, Sean żył swoje życie i chyba nawet nie miał czasowych możliwości przeżyć tych zniknięć na tyle, by mieć potem podstawy do pretensji, a poza tym kto wie, może po prostu akceptował Halleluię taką, jaką była – czyli jako dziewczynę spóźnioną na ostatniego volkswagena-ogórka z pacyfami w kolorach „Blakk Afriika”, do którego wysłała ją mamusia i dwóch tatusiów jeszcze gdy była brzdącem, ganiającym na bosaka po syfie wynoszonym po sztormach na kalifornijskie plaże, bo na kalifornijskich plażach mieszkała wtedy częściej niż w tak zwanej cywilizacji? Całe jej życie było jak turlanie się pionka po niepojętej, fascynującej, pięknej, dziwnej planszy zwanej „świat”, ba – Halleluiah wykazywała (choć nieco metaforycznie) niejaki imperatyw do współtworzenia jej, kompulsywnie „pisząc” swojego „bezcelera” albo snując po prywatnym (a ostatnio też seanowym) świecie niejasne pajęczynki pseudotropów Finleya S. Fullbottle’a i jego skarbu – więc grała: sama ze sobą, ze światem, z Seanem (choć zasadniczo na jego zasadach) na planszy większej od GoogleMapsa, a on się pyta… – Czy ja lubię gry planszowe??
Aż odjechała na oparcie, ale z takim impetem, że oparcie też odjechało - na sczęscie za nią była ściana, więc po uderzeniu oparciem o ścianę Halleluiah wraz z krzesłem wróciła nieoczekiwanie nad stół, rozlewając tylko połowę napełnionej alkoholem miniszklanki (albo makrolufki). – Hombre: ja KOCHAM planszówki! Z rodzicami zaw… Aaa nie: nigdy nie graliśmy. Ale może dlatego tak je kocham? Zwłaszcza te takie mmm… – przełożywszy szkło do lewej dłoni prawą zatelepała w powietrzu, albo chcąc się pozbyć mokrości rozlanego przed chwilą alkoholu, albo szukając słowa: – Fantasy? Magia i miecz? Magia i nie miecz? Miecz czy bycz, o! Oto jest phhhhytanie! – i już miała rękę w górze, no bo toast.
Numer… no, tak ponad trzydzieści pewnie, bo siedzieli tu od… nie pamiętała. Pozbawiona szczęśliwie użytecznej pamięci roboczej Gin przebywała najczęściej w takim lokalnym „always”, podczas gdy pracujący człowiek dorosły przecież przebywa w swoim „teraz” i zmierza do „zaraz”. A dokąd zmierzać z wiecznego „always”? Do „always”, czy do „never”?
– Nevermind –machnęła ręką, przełykając alkohol ze śmiesznym grymasikiem i zaraz uniosła mętny, nieco rybi wzrok, bo nieoczekiwanie jej obtańcowywane z Seanem „teraz” zyskało nowego współgracza!
Chyba.
Halleluiah przyjrzała się facetowi z uśmiechem i najpierw odparła bez zastanowienia: – Ja się bawię świetnie. A Jerry… – ale przerwała, bo Jerry miał doi powiedzenia coś o wiele fajniejszego. – Jezu-no-na-MAXA! – poderwała się, nie wiadomo po co, i zaraz usiadła. – Powoli zamykasz? – uniosła brwi w nieoczekiwanym skupieniu nad słowami barmana. – A…le po co?
Jerry też nie wiedział.
– I w sumie czemu tego nie ukrywasz? – wymemłała trochę niewyraźnie znów w kierunku barmana, fajnego, brodatego, sympatycznego, no i – Patrz: – i wskazała Seana. – To jest Jerry i na jego rachunek ty sobie coś tam lubisz, co sobie nalejesz i się dosiądziesz. A ja jestem Halleluiah, czaisz, ale mów mi Gin. O właśnie, Jerry: – odsunęła podstołowym kopniakiem w nogę krzesło. żeby miły barman sobie klapnął między nimi, ale mówiła dalej do Seana: – Co my w sumie pijemy? W sensie… ostatnio, dziś? Teraz?
-
Parsknął zapytany dlaczego nie ukrywa się z zamiarem zamknięcia. Dziewczyna ewidentnie wygrywała tutaj w konkursie na ilość alkoholu we krwi. - Dobra, niech wam będzie - wywrócił oczami, wciąż jednak uśmiechnięty. Dotychczas nikt mu jeszcze takiej propozycji nie złożył, a Lake to jednak lubił mieć kontakt z ludźmi. Szczególnie nad kuflem zimnego piwa.
- Powiedzcie mi co chcecie i przyniosę nam wszystkim - był to chyba dobry deal dla całej trójki. On nie będzie musiał latać co chwilę jak debil, a przy okazji samemu sobie już coś rozleje. Odczekał na ich odpowiedź i skinął głową, aby następne parę minut poświęcić na przygotowania. Wrócił za równo z ich zamówieniami, jak i dwoma wielkimi kuflami piwa dla siebie. Jerry jeszcze tego nie wiedział, ale Lake potrafił obalić taki kufel w dwóch łykach, także należało jeszcze przemyśleć swoją propozycję sponsorowania. Może kto inny by się nie zgodził, ale pomimo jakiejś tam męskiej dumy, na jego koncie wcale nie widniała pokaźna suma i jeśli miał przeżyć w Seattle to musiał zacisnąć pasa.
Obrócił krzesło i spoczął na nim z entuzjazmem. - Gin, Jerry, miło was poznać - skinął do nich głową i obdarował ich swoim szerokim szelmowskim uśmiechem. - Ja jestem Lake - żarty z jego imienia za trzy... dwa... jeden. A może? W końcu dziewczyna nazywała się Halleluiah, więc ciężko określić kto tu wygrywał konkurs na bardziej niedorzeczne imię. Chwycił za jeden ze swoich kufli i uniósł go w wyrazie niemego toastu, a następnie zgodnie z własnymi przewidywaniami, opróżnił go na raz. - Marzyłem o tym cały dzień - przyznał niemalże błogim tonem i beknął tak głośno, że sam sobie zaimponował. Oparł ramiona na oparciu krzesła i wbił zainteresowane spojrzenie w towarzyszy. - Jesteście parą? - zapytał bez ogródek. Na próżno było w nim szukać taktu czy ogłady. Jeśli coś go zastanawiało to z reguły o to pytał, a o ewentualnej niestosowności trzeba go było informować.
-
Wzniósł szklankę i upił z niej łyk w geście toastu jednocześnie uważnie przyglądając się dziewczynie. Powoli zaczynała mieć mocno w czubie, ale miał nadzieję, że może dzięki temu, gdy wrócą do hotelu nie będzie miała siły lub nie będzie w stanie wziąć czegoś mocniejszego.
-Gin, ja piję gin z tonikiem, a ty... nie wiem... teraz jakieś kolorowe-nie-wiadomo-co-bo-ta-parasolka-była-ekstra. - zwrócił się do barmana - Pozostanę przy tym, co mam, a młoda niech wybiera.
Wykorzystał moment, gdy mężczyzna wrócił za bar, by skoczyć do toalety. W głowie czuł już przyjemny szum i choć szedł prosto, osiągnął ten etap, że podłoga wydawała się być miękka niczym twarda gąbka. Wymiana studencka w Europie Wschodniej nieco zahartowała go w kwestii alkoholu i głowę miał mocniejszą niż przeciętny mieszkaniec Nowego Świata, ale daleko było mu do ludzi, których poznał przebywając między Słowianami. Oni byli niezniszczalni.
-Sean - wyciągnął rękę do Lake'a jednocześnie się do niego uśmiechając i rzucając teatralnie gniewne spojrzenie Gin. - Z niewiadomych mi przyczyn obecna tu Halleluiah z uporem maniaka nazywa mnie Jerrym, więc jeśli chcesz, możesz wybrać jak będziesz mi mówił. Zaczynam się przyzwyczajać.
Po tak długim czasie przestał już nawet zauważać, że Halleluiah nie używała jego prawdziwego imienia, a ostatnio zaczynało mu się to wydawać nawet na swój sposób urzekające. Dwudziestolatka wprowadzała w jego życie, oprócz bezbrzeżnego morza nerwów, irytacji i głośnych westchnień niezadowolenia w jej kierunku, dziwny powiew czegoś nowego, czegoś wartościowego, choć sam jeszcze nie potrafił ani uchwycić, ani nawet ogólnie nakreślić co to było. Troska miała zbyt wąską definicję, przyjaźń byłaby uczuciem zbyt głębokim na razie.
-Ha - zareagował na pytanie Lake'a. - Nie, nie jesteśmy parą, więc jeśli chcesz możesz smalić do niej cholewki - zażartował szturchając Gin jakby chciał ją bez słów zapytać co myśli o tym pomyśle. - Przypadek chciał, że była jedną z pierwszych osób, jakie spotkałem po przyjeździe do Seattle miesiąc temu i od tego czasu jakoś trudno nam się rozstać. A ty? Długo już tu jesteś? Biorąc pod uwagę twój akcent, po pierwsze nie jesteś ze Stanów, po drugie za dwie godziny nie będę mógł cię ni cholery zrozumieć - wyszczerzył zęby i wzniósł szklankę w kierunku mężczyzny sugerując, że wznosi za niego toast.
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
Który – gdy wrócił z zamówieniem – okazał się… – Jeziorem! Ooooo kurwa – stwierdziła Halleluiah z komiczną powagą. Bo to poważna sprawa, gdy ktoś jest jeziorem. – Odpływowym czy bezodpływowym? – spróbowała poszerzyć swą wiedzę o geografii barmana, po głowie chodziło jej jeszcze pytanie, czy aluwialnym czy polodowcowym, ale zaniechała: na intymne szczegóły jeszcze noc zbyt młoda, a na planszę wjechała przecież tequila i Gin po prostu zajęła się trafianiem dłonią w szklankę. I kiedy właśnie się udało – a podparcie dłoni na łokciu i dosunięcie korpusu i nachylenie się nad stolikiem gwarantowało sukces doniesienia ładunku do ust – padło pytanie, które zatrzymało Gin w pół ruchu.
Spojrzała na Seana…
To znaczy w swoim mniemaniu na Jerry’ego…
– „Sean”? – uniosła brwi – i opuściła, żeby wychylić kieliszek. Najwyraźniej uznała że to jakaś ksywa. Ten „Sean”.
STUK!-nął kieliszek o blat, z przesadną, niekontrolowaną siłą nieco bezwładnej ręki, a Gin kaszlnęła, przeczesała włosy i oparła się na łokciach w pozycji niemal leżącej korpusem na stole, zagapiona na mężczyzn, sunąc mętnawym wzrokiem od jednego do drugiego.
– Tak. W sumie. – Westchnęła, założyła kosmyk za ucho, jednocześnie kładąc głowę bokiem na lewym ramieniu – czym zajęła pewnie z pół blatu. – Nie jesteśmy parą. Jesteśmy dwójnią. Czaisz: dvandva. Tao. Te sprawy. Prawie – bo w Magię i Miecz jeszcze nie graliśmy – ale wszystko przed nami. Albo… O! – odkryła nagle, poderwała głowę z ramieniowej podusi i prawie bezbłędnie złapała korpusem pion, żeby kontynuować ważne odkrycie: – Na pewno można w coś zagrać w trójkę! Tutaj, teraz, kurde, kocham gry!
Ta deklaracja brzmiałaby pewnie niewiarygodnie w ustach zastygłych w niezdejmowalnym uczuciu ciągłej radości bycia i w tonie częściowo tylko posłusznym, ale pasja, z jaką Gin mówiła praktycznie wszystko, co mówiła, mogła być przekonująca. – Można zagrać w trzy osoby, ale ponieważ jestem jak to mówią „wolna”, to mogę być też w drużynie z Jeziorem. Hm? Przyjąłbyś mnie do drużyny? – złożyła na Lake’u pytanie i ufne spojrzenie, niewidomą dłonią macając w poszukiwaniu butelki. No bo przyniósł zasadniczo butelkę tej tequili, prawda?