WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit

To wszystko trwało za długo.
Wraz z pierwszym dniem, podczas którego nie pomyślała o Vincencie ani razu, zrozumiała, że nie może dopuścić do rozpadu czegoś, co przecież miało... Być, trwać, przynajmniej, dopóki śmierć, apokalipsa czy inne cholerstwo ich nie rozłączy. Czegoś, co przez kilka miesięcy stanowiło integralną część jej pozbawionego dotąd większej ekscytacji życia. Bezwiednie weszła w proces przyzwyczajania się do jego nieobecności, a to nie współgrało z planem i uczuciami, które przecież nie wyparowały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Kochała go. Choć nigdy nie powiedziała tego na głos, poczucie, że ta sytuacja miałaby się nie zmienić, paliło jej trzewia. Potrzebowała swojego biznesmena, potrzebowała jego dotyku, gorącego oddechu na odsłoniętej szyi, niskiego głosu mruczącego prosto do ucha o poranku. Pragnęła go. I nie mogła pozwolić na puszczenie tego w niepamięć.
Był też Frank, kurwa, Moretti. Frank, który najwyraźniej zupełnie nie przejmował się tym, kim w rzeczywistości jest Kiara i jakie do tej pory było jej miejsce w gangsterskiej hierarchii. A nie było nijakie, bo znano ją jako kobietę Vincenta, co dawało jej wiele przywilejów, ale nadal nie stanowiła nieodłącznej części budowanej przez lata machiny. Właśnie dlatego po kilku dniach od ich małego rendez-vous we włoskiej knajpie, nie opuściło jej zdziwienie związane ze spotkaniem.
Dlaczego jej zaufał? Jaką miał pewność, że dobrze wykona powierzone jej zadanie? Skąd wiedział, że pierwsza rzeczą, którą zrobi po wyjściu z restauracji, nie będzie telefon do Monroe? Jeżeli przez ten cały czas ryzykował, to podjął dobrą decyzję, bo Kiara nie pisnęła ani słówka. Sama nie wiedziała, czy bardziej ekscytowała ją myśl o adrenalinie (w końcu robiła coś, o czym pół roku temu nawet by nie pomyślała) czy fakt, że w ten sposób wspomaga organizację.
Oboje wyszli z tym na plus – ona z nowym doświadczeniem, a on z informacjami, które chciał uzyskać. Jedynie mężczyzna, którego bezczelnie wodziła za nos w barze, skończył z ogromnym kacem, niemiłosierną suchością w gardle i kilkuset dolarami mniej na koncie.
Stuk, stuk, stuk.
Dźwięk szpilek uderzających o posadzkę roznosił się głuchym tembrem po korytarzu. Kiara zatrzymała się pod drzwiami gabinetu, w którym od niedawna sama rezydowała. Ale teraz to on był w środku, co dało się wyczuć po smrodzie dymu papierosowego, leniwie przedostającego się przez szparę między podłogą a wejściem. Zwilżyła usta językiem i chwyciła za klamkę, która zdawała się palić.
– Mam dokumenty, które musisz podpisać. Ja nie mam upoważnienia – rzuciła, wyciągnąwszy dłoń z papierami w stronę bruneta siedzącego za biurkiem. Gdy jednak chciał je złapać, ona zrobiła krok do tylu i uniosła prawą brew do góry. – Dostaniesz je, jak porozmawiamy – oparła się o ścianę, skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i wlepiła w niego spojrzenie; nie byle jakie, bo przepełnione tęsknotą w swoim najgorszym rodzaju. Smutny błysk w jasnych tęczówkach, starała się zatuszować delikatnym uśmiechem – wymuszonym, musiał to dostrzec, bo ją znał.
Czy duma Wallace cierpiała? Tak. Była artystką, a ponoć to właśnie oni mają najbardziej wybujałe ego i to im najciężej jest przyznać się do błędu. Nie chciała przegrywać cichej wojny, prowadzonej przez ostatnie tygodnie, ale finalnie postanowiła wykonać pierwszy krok – wyrwać się z tego przebrzydłego i przygnębiającego letargu, który stanowiła ich rozłąka, jakkolwiek infantylnie to brzmiało. Pokazać, że nadal jej zależy i symultanicznie sprawdzić, czy tylko jej. Nieważne, ile ją to kosztowało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit Pierwszy, drugi, trzeci szot.
Pierwsze cztery były obowiązkowe, jeden po drugim. Złota zasada picia Kamikadze, respektowana trzy po trzy. Picie w ciągu zazwyczaj pojawiało się w późniejszych etapach imprezy, gdy alkohol odbierał człowiekowi rozsądek, a zasłona tytoniowego dymu omiatała wizję przyszłego poranka wypełnionego pulsującym bólem głowy. Teraz sięgał po podstawione mu przez barmana kieliszki chętnie, łapczywie, ignorując wskazówki zegarka tykającego na jego nadgarstku. Wynalazł skrót do wieczora wypełnionego przyjemnością, ale podążanie nim przypominało zdzieranie uporczywego plastra ze świadomością, że ulga czeka tuż za rogiem.
Tyle, że słońce nie chciało zajść. Unosiło się nad horyzontem, cholernie zawieszone w czasie i przestrzeni, jak gdyby reprezentowało jego ośmiogodzinny cykl pracy, który przecież go nie obowiązywał. Światło obnażało jego codzienne rytuały jednocześnie rzucając na posadzkę długie cienie. Chętnie chował się przed nim w Rapture. Ciemne wnętrze klubu wyglądało tak samo o każdej porze dnia i nocy, a jedynie puste parkiety przypominały mu o tym, że było zdecydowanie zbyt wcześnie.
Wsunął się do wnętrza pustego gabinetu, zrzucając marynarkę na oparcie fotela. Przechodząc przez pomieszczenie wgłąb, dalej, do drzwi prowadzących do łazienki po to, by wsunąć dłonie pod strumień gorącej wody, lawirując pomiędzy widokiem brunatnej posoki spływającej do odpływu a własnym odbiciem - żadnego z nich nie chciał w tej chwili widzieć.
Frank, kurwa, Moretti.
Gdyby powiedział Vincentowi coś na temat tego co zaszło pomiędzy nim a Kiarą, nie stałby teraz w tej łazience, doprowadzając się do porządku po spełnieniu jego biznesowej prośby. Gdyby choć przez myśl przeszło Monroe to, że Kiara miała cokolwiek do czynienia z nim poza oficjalnymi sprawami Rapture, przerwałby swoje milczenie znacznie szybciej. Urwał tę dziecinną grę w to, kto dłużej jest w stanie ignorować drugie, której miał pewną świadomość i którą ciągnął wbrew sobie.
Bo to nie tak, że swoim zachowaniem jej robił na złość - przynajmniej niemniej, niż robił na złość sobie. Świadomość konfliktu pomiędzy nimi wrzuciła go w limbo, w pustą i nijaką przestrzeń, z której nie potrafił się wydostać, z której nie wyciągały żadne ilości pracy, alkoholu czy pieczołowicie formowanych na drewnianym blacie białych kresek. Zapraszając ją do swojego życia, nie zdawał sobie w pełni sprawy z tego, jak wiele z niego zabierze ze sobą jeśli kiedykolwiek postanowi z niego zniknąć.
Aż do teraz.
Wyciągnął zza paska broń, odkładając chłodny w dotyku dowód zbrodni na blat biurka, o który uderzyło z brzdękiem. Opadł na fotel z cichym westchnieniem, na krótką chwilę zamykając oczy, masując dłonią skroń, w której czuł nadciągający ból głowy.
Wnętrze gabinetu nosiło na sobie ślady użytkowania przez kobietę. Na biurku leżał kubek z resztką czarnej kawy, którą pijała rano, zabierając się do pracy. W popielniczce leżały jej wypalone, cienkie papierosy, a pod nią leżała teczka, w której trzymała część segregowanych przez siebie dokumentów, zabierając ją zwykle ze sobą do mieszkania gdy wychodziła.
Nie musiał tych rzeczy widzieć, by czuć jej obecność. Zapach jej perfum wypełniał pomieszczenie, wtargnął do jego nozdrzy, przypominając o jej bliskości. Sięgnął po paczkę własnych fajek, odpalając jedną z nich w cichym rytuale tymczasowego zagarnięcia dla siebie na własność tej przestrzeni z powrotem.
Drgnął, słysząc stukot jej obcasów uderzających o podłogę. Uniósł głowę w górę, spoglądając na uchylające się drzwi. Dostrzegając znajome spojrzenie, mógłby przysiąc, że w sercu poczuł ciepło nim spadło na dno jego żołądka, przypominając o wszystkim, co wydarzyło się ostatnio.
Gdy cofnęła dokumenty, jego ręka zamarła w powietrzu, wyciągnięta w jej stronę. Dopiero po chwili zreflektował się i cofnął, sięgając zamiast tego do trzymanego w ustach papierosa. Strzepał z niego nadmiar popiołu do popielniczki.
- Problem w Rapture? - spytał z opóźnieniem, gdy jego myśli powędrowały na temat klubu - temat, który rozpoczęła sama. - Chodzi o tego chłopaka, który znalazł trupa?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podczas gdy kilka miesięcy temu to Rapture uważała za swój drugi dom, teraz stał się nim niegdyś enigmatyczny gabinet. Przesiadywała w nim wiele godzin, po części zajmując się interesami, a po części uciekając od wścibskich spojrzeń osób, które wiedziały, że coś jest n i e t a k.
Nietrudno bowiem było dostrzec, że w raju rozpoczęły się wspomniane przez Franka kłopoty. Loże, dotychczas zajmowane we własnym towarzystwie, obecnie dzielili na przesiadywanie w dwóch grupach. On – ze współpracownikami, ona – ze znajomymi, które (o zgrozo), bez przerwy zamawiały sex on the beach i dopytywały, czym dokładnie zajmuje się w klubie. Występy, zazwyczaj po cichu dedykowane Vincentowi, przeistoczyły się w miałką rozrywkę dla zbyt podnieconej widowni.
Pomieszczenie składające się głównie z eleganckich, drewnianych mebli i ukrytych w ścianach sejfów, przeobraziło się w swojego rodzaju wyciszający azyl.
– Wszystko jest w porządku. To faktury od dostawców – Rapture, choć nocą stanowiło miejsce dostarczające pijackiej rozrywki odwiedzającym, za dnia było też pralnią pieniędzy. – Chłopak, który znalazł trupa jest… Powiedzmy, że nie będzie sprawiał problemów – dni spędzone u boku Vincenta nauczyły blondynkę, że odpowiednia ilość gotówki jest w stanie przekonać każdego, że coś, co zobaczył, wcale nie było prawdą. Pracownik, który jeszcze dwa tygodnie temu rozpaczliwie skamlał nad ciałem znalezionego Johna Doe, dziś przypuszczalnie opalał się na Malediwach, wmawiając sobie, że dopadła go mara senna.
Nie chciała go zabijać. Nie rozważała zabójstwa jako szybkie i najprostsze rozwiązanie każdej trudności, przy której nie musiałaby nawet brudzić delikatnych dłoni; zapewne dlatego, że mimo wszystko nie była tak gruboskórna, jak Monroe. Istniało duże prawdopodobieństwo, że konsekwencje poczynań Wallace w przyszłości powrócą do niej niczym rozpędzony bumerang, ale teraz o tym nie myślała.
Bo teraz jej głowę zajmowały inne sprawy – zdecydowanie ważniejsze i takie, którym nie mogła pozwolić na dłuższe tkwienie w odmętach umysłu i sukcesywne otulanie się kolejnymi warstwami kurzu.
– Doskonale wiesz, o co chodzi. Nie jesteś idiotą – rzuciła, nie zmieniając swojej pozycji. Nadal opierała się o ścianę, wzrokiem wodząc po sylwetce bruneta. Wcześniej nie widywała go tu często, dlatego widok ciała nonszalancko opartego na skórzanym fotelu sprawił, że kącik ust kobiety, na krótką chwilę, powędrował ku górze.
Nie zamierzała ukrywać, że aspektem, za którym tęskniła równie mocno, jak za ich rozmowami, był seks. Wyczerpujący, lepki, nieprzyzwoity, bezpruderyjny. Niepowtarzalny.
Czego właściwie oczekiwała? Przeprosin? Kajania? Potwierdzenia, że przez ten cały czas miała rację i nie powinien dawać dotykać się w tak obrzydliwy sposób innej kobiecie? A raczej suce, bo za takową uważała pannę Bianchi.
Pierwsza złość przeszła jej zaledwie dzień czy dwa po imprezie w kasynie, ale nieprzyjemny ścisk w żołądku wciąż przypominał, że potrzebuje wytłumaczenia. Bo przecież oboje doskonale wiedzieli, że gdyby sytuacja się obróciła, mężczyzna obmacujący ją na oczach biznesmena zajmowałby już zaszczytne miejsce, gdzieś pod ziemią nieopodal Mount Rainier. Dlaczego więc tak ciężko było mu zrozumieć jej punkt widzenia? Punkt widzenia kobiety, która rzekomo na przestrzeni czasu stała się integralną częścią jego życia?
Wiele pytań i jednoczesny brak odpowiedzi. A ona lubiła być poinformowana.
– Naprawdę ci to nie przeszkadza? – pełne wargi bezwiednie zacisnęły się w cienką linię, kiedy lustrowała go uważnym spojrzeniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oboje mieli inne sposoby na rozwiązanie problemów.
Gotówka była opcją, jedną z wielu. Mimo wszystko choć ludzka pamięć bywała zawodna, często do działania pobudzała ją chciwość. Człowiek zyskiwał na pewności siebie wraz z upływającymi miesiącami, zadawał sobie pytania - na jak wiele mógł sobie pozwolić? Ile więcej mógłby dzięki temu zyskać?
Tak wiele niewiadomych, tak wiele potencjalnych komplikacji, z którymi on sam nie lubił się borykać. O ile prostsze wydawało się zaciągnięcie młodzika do ciemnej alejki dzielnicy o gorszej reputacji. Wyzbycie się gotówki z jego portfela pod pozorem rabunku i pozostawienie jego ciała na zimnym betonie. South Park mogło go pochłonąć, jak wiele innych istnień, równie naiwnych i niedoświadczonych.
Ale choć jego metody różniły się od wielu innych stosowanych przez Wallace, czy kogokolwiek innego, z kim miał szansę pracować, powierzał swoje zaufanie tym współpracownikom, którzy na to zasługiwali. Słysząc wiec potwierdzenie ze słów blondynki, kiwnął w milczeniu głową na znak potwierdzenia. Nie dopytywał, nie musiał znać szczegółów. Ufał w to, że nie mówiłaby mu tego gdyby w pełni sama nie wierzyła w to, że pozbyła się problemu. Być może któregoś dnia prawda nadgoni ich oboje, ugryzie w dupę i przypomni o swojej szorstkiej rzeczywistości.
Ale na tę chwilę, nie miał się czym martwić.
No, przynajmniej w kontekście klubu.
Jej cięta odpowiedź zadziałała niczym przecinające powietrze uderzenie bicza. Wykrzywiła jego usta w grymasie niezadowolenia, w reakcji na werbalne uderzenie, którego przecież się spodziewał. Dostrzegał w przysłaniających jej spojrzenie chmurach nadciągającą rozmowę, konflikt, w którym oboje tkwili, nie dając za wygraną. Żadne nie zamierzało przyznać się do tego, jak bardzo. potrzebowało drugiego, choć ani na chwilę nie wierzył w obojętność jej spojrzeń czy wysoko uniesiony podbródek, z którym mijała go w milczeniu na korytarzu. Wątpił, by i ona nie dostrzegała tego, jak jego wzrok podążał za jej sylwetką gdy poruszała się po Rapture, czy po scenie, czy pomieszczeniach zaplecza, lawirując pomiędzy pracownikami.
Oboje pieczołowicie odgrywali swoje role w tym pieprzonym teatrzyku miraży, chowając się w cieniach niewrażliwości i odrętwienia.
Zapomniał o trzymanym w dłoni papierosie, leniwie opartym o krawędź popielniczki, spoglądając we wzburzone morze schowane w jej tęczówkach. Jego wzrok zatrzymał się w tym punkcie, ale umysł podążał naprzód, w stronę wymieszanych ze sobą wspomnień. Czerwonych ust rozchylonych w cichym westchnieniu, zaciśniętych na materiale pościeli pięści.
Duszone w sobie pragnienie wyprzedziło ukłucie poczucia winy. Chwilę słabości, w której w ułamku sekundy był skłonny wraz z powietrzem z płuc wypuścić z siebie złość, ukróciło palące wspomnienie czerwonego wnętrza zamkniętego pomieszczenia klubu.
I ten pieprzony brak satysfakcji, na której poszukiwaniach zawędrował do miejsc, do których zajście wydawało się po prostu złe. I choć jej nie przyniosły, świadomość otworzonych przez siebie drzwi przypominała o sobie za każdym razem, gdy widział przed sobą blondynkę.
- Oczywiście, że mi, kurwa, przeszkadza - warknął w odpowiedzi, odwracając od niej spojrzenie. Przypominając sobie o trzymanym przez siebie w dłoni papierosie, strzepnął spopielonąniemal jedną czwartą fajki do wnętrza popielniczki, po czym uniósł papieros do ust, zaciągając się dymem. - Ale nic z tym nie mogę zrobić, póki zachowujesz się jak pieprzona licealistka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Drażniła ją nonszalancja bruneta; podejście do sprawy, jakoby wszystko, co wydarzyło się w kasynie i później było tylko jej winą. Zdawała sobie sprawę, że powód wydaje się infantylny i głupi, bo przecież oscylował wokół zazdrości. Tej okropnej, obrzydliwej zazdrości, która skręcała trzewia i powodowała, że robiła rzeczy, o których wcześniej nawet by nie pomyślała.
Nic z powyższych nie zmieniało jednak faktu, że Bianchi zasługiwała (jak nikt inny) na kilka dni z uporczywie piekącym policzkiem i zaczerwienioną skórą.
Jeżeli teraz nie rozmawiali tygodniami, mijali się na korytarzach z wysoko uniesionymi podbródkami (tak jakby sufity niespodziewanie stały się najbardziej interesującymi częściami klubu) i nie wypowiedzieli do siebie ani jednego słowa, to jaką przyszłość miał ten związek? Jedno było pewne – razem stanowili duet, który podczas nieogłoszonego jeszcze rekordu świata, śmiało mógłby reprezentować dumę i upartość w najgorszym tych cech wydaniu.
Właśnie to do niej dotarło – gdzieś pomiędzy pierwszym a trzecim papierosem wypalanym po ostatnim występie. Stawiali siebie ponad ich… Właściwie co? Miłość? Pożądanie? Tę dziwną potrzebę bliskości?
Niezależnie od tego, czym konkretnie byli, przerwała okrutną ciszę. A od tego oczekiwała krzty cholernego zrozumienia.
– Czy do ciebie cokolwiek dotarło? Czy jesteś w stanie otworzyć się na czyjąś perspektywę? Chyba, kurwa, nie, skoro po kilku tygodniach ciszy, nadal nazywasz mnie licealistką. Miałam prawo się zdenerwować. Miałam prawo ją uderzyć po tym, jak znieważała mnie przed tobą, Frankiem, Irvingiem i całą resztą – oderwała plecy od ściany i nieznoszącym sprzeciwu krokiem ruszyła w stronę biurka; papiery rzuciła na jego skraj, sama zaś oparła się dłońmi o mahoniowy blat. Przeszywające spojrzenie jasnych tęczówek utkwiło na twarzy bruneta. Jak zwykle oferowała jedynie nieprzeniknioną mimikę. – Nic nie zmieni mojego zdania w tej kwestii i powtórzę to po raz setny… Gdyby sytuacja była odwrotna, mój wątpliwej jakości adorator już by nie żył. Zabiłbyś go gołymi rękoma, a wcześniej upewnił, że na pewno cierpi. Więc nie pierdol mi tu o liceum i chociaż postaraj się przyjąć do wiadomości to, jak się czułam, kiedy ty dawałeś się obmacywać, jakbyś nagle postanowił zmienić profesję na najstarszy zawód świata.
Nigdy wcześniej nie mówiła do niego w taki sposób. Mieli drobne spięcia. Mieli też większe kłótnie, podczas których bezlitośnie zdzierali gardła jedynie po to, aby chwilę później w dzikim szale zdejmować z siebie ubrania. Jednak teraz było inaczej. Pierwszy raz naprawdę miała na myśli wszystko, co mówiła i ani przez moment nie zastanowiła się nad konsekwencjami swoich słów.
Nad wściekłością biznesmena, niewątpliwie wywołaną oskarżycielskim tonem głosu.
– Mogłam to wszystko zignorować. Ale tego nie zrobiłam i nie żałuję swojego wyboru – zakończyła i zanim się wyprostowała, zabrała papierosa spomiędzy jego palców. Zaciągnęła się, automatycznie czując wpływ nikotynowej kolacji, teraz inny niż zazwyczaj. Serce biło odrobinę zbyt szybko. – Jeżeli nie dojdziemy do porozumienia, to możesz wrócić do sypiania ze wszystkim, co się rusza – bo przecież podczas cichych dni, w tym całym niezaszufladkowanym bagnie, pozostawał wierny, prawda? – Bo mnie tu już nie zobaczysz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedział, w którym momencie to wszystko eskalowało do punktu, z którego wydawało się, że może nie być już powrotu. Mieli swoje kłótnie - ba! Ich związek praktycznie od jednej się zaczął. Wciąż pamiętał echo własnego głosu odbijające się od jeszcze pustych ścian jej nowego mieszkania. Pamiętał te irracjonalne i kompletnie sprzeczne emocje, wojnę toczącą się w jego własnej głowie równie intensywną co ta, którą słyszeć mogli sąsiedzi.
Spoglądając butnie w oczy podchodzącej do biurka blondynki, właśnie do tego momentu sięgał pamięcią, uświadamiając sobie, jaki wpływ od zawsze miała na niego Wallace. Jak sprawiała, że w jego sercu pojawiał się konflikt, jak jego myśli wydawały się niemożliwe do wypowiedzenia na głos, a co dopiero wyjaśnienia w zrozumiały sposób. Bo jak mógłby tłumaczyć swoje zachowanie, kiedy sam nie miał pojęcia, kiedy to wszystko się powaliło?
Już w kasynie czuł to napięcie pomiędzy wszystkimi zgromadzonymi. Już wtedy je ignorował, wilżąc usta alkoholem dolewanym mu przez kelnerkę. Wiedział, że Kiara miała do pewnego stopnia rację. Mógł skinąć głową i przystać na to, że Monice zwyczajnie należało się oberwać za swoje zachowanie po mordzie. Ale ta część o odwróceniu sytuacji o sto osiemdziesiąt stopni odbijała się od ścian we wnętrzu jego głowy, a do niego docierało wyłącznie echo.
Echo, którego nie chciał słuchać.
- Wiesz, jak byłoby na odwrót? - prychnął, czując, jak jego własna nonszalancja skrzętnie przepędzana jest przez dojrzewającą złość. - Może nie zajebałbym gościowi przy stoliku, a może masz rację, może oberwałby jeszcze gorzej niż ona. Ale w przeciwieństwie do ciebie, nie spierdoliłbym od razu do drzwi, obrażony jak oszukana na studniówce gówniara.
Bezwiednie zgniótł końcówkę papierosa o dno popielniczki, nie spuszczając z niej wzroku. Wiedział, że jego wściekłość ukierunkowana w blondynkę nie do końca była wywołana tym, co zrobiła.
Ale wiedział też, że bardziej w tej sytuacji do czerwoności rozwścieczała go przerwa, którą postanowiła zrobić, unosząc się dumą.
W końcu on nie miał za co przepraszać.
- Skończyłaś? - warknął, spoglądając w rozjuszone, niebieskie tęczówki.
Wspomnienie o sypianiu z wszystkim, co się rusza, sprawiło, że coś w jego wnętrzu drgnęło. - Co według ciebie miałem zrobić? Przyjść i przeprosić, jakbym to ja ją wyrywał, a nie na odwrót? Postanowiłaś się ode mnie odciąć więc jedyne, co mogę to czekać, aż łaskawie ci przejdzie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uniosła brew do góry w akcie irytacji przemieszanej z niezrozumieniem, bo znowu mówił to samo, symultanicznie pokazując, że najwyraźniej brakuje mu argumentów. Podczas gdy ona pojawiła się w gabinecie z propozycją wywieszenia białej flagi na polu niemej bitwy, on z premedytacją znów wystrzeliwał bolesne pociski – raz po raz coraz bardziej zaburzając resztki spokoju, jakie w sobie miała.
Pieprzona licealistka.
Obrażona gówniara.
Wszystkie epitety skierowane w jej stronę ograniczały się do podważania jej zdania (którego najwyraźniej nie mogła mieć, kiedy przychodziło do konfrontacji z samym Vincentem Monroe) i robienia z niej dziecka.
Ostatkami sił powstrzymała się przed podzieleniem się z biznesmenem tym, co zrobiła dla Franka. Wiedziała, że to by go zabolało. Że sam fakt, iż robiła coś z polecenia Włocha, wywołałby u niego falę wściekłości, a kilka sekund bujnej opowieści o Wallace flirtującej z konkurentem Morettiego doprowadziłoby go do białej gorączki.
Ale zamiast tego zacisnęła usta w cienką linię i postanowiła, że nowe obowiązki pozostaną słodką tajemnicą.
– Nie wyszłam jak obrażona na studniówce gówniara, przestań tak mówić i robić ze mnie kobietę z mentalnością nastolatki. Doskonale wiesz, że mieliśmy trupa w Rapture i musiałam się tam pojawić.
Słowa poprzedzone zrezygnowanym westchnięciem, nie brzmiały już tak mocno, jak wcześniej. Ich tembr zmienił się – stał się słabszy, tak jakby wypowiedzenie każdej frazy sprawiało kobiecie fizyczny ból i powodowało zmęczenie nie do opanowania.
Miała dość. Dość uginania się przed nim zawsze, kiedy coś było nie tak. Z każdym kolejnym zdaniem, wypowiadanym przez bruneta, coraz bardziej czuła, że ta rozmowa niewątpliwie nie dąży do zażegnania kryzysu – wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej go pogłębiała, a samą blondynkę napawała niepohamowaną frustracją.
To nie miało tak wyglądać.
– Tak Vincent, dokładnie tego oczekiwałam. Oczekiwałam, że przyjdziesz do mnie i powiesz, jak wielkim nieporozumieniem było to całe zajście i że powinieneś zrobić coś wcześniej. Oczekiwałam, że to nie ja, po raz kolejny, będę musiała być osobą, która wyciąga rękę na zgodę – odsunęła się od biurka i zrobiła kilka kroków do tyłu. – A gdybym chciała się od ciebie całkowicie odciąć, to zmieniłabym pracę. Widywanie się codziennie w Rapture nie miałoby sensu – stukot szpilek zatrzymał się, gdy ponownie znalazła się obok ściany, tym razem jednak bliżej drzwi. Sięgnięcie do klamki kusiło niemiłosiernie, ale to oznaczałoby kapitulację, a na to nie mogła sobie pozwolić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oboje mieli coś, co mogli nazwać asem w rękawie - jeśli tylko ich konwersacja miała sprowadzić się do tego, by uderzyć drugie mocniej, bardziej dotkliwie. Gdyby wiedział, co zrobiła za jego plecami dogadując się z Morettim, co wykonała na jego polecenie, w jaki sposób spojrzała na kogoś innego za jego namową...
Czy wtedy sięgnąłby po swojego asa, zaślepiony wściekłością do tego stopnia by nie dostrzec tego, jak potencjalnie może zrujnować ich związek?
Nie, jak zdecydowanie go zrujnuje, jeśli tylko się pojawi w konwersacji.
Wspomnienie drugiej kobiety było ledwie wyczuwalne. Zapach obcych perfum zmieszany z wonią tytoniowego dymu wypełniającego jego wnętrze. Odgłos śmiechu mieszał się z muzyką, smak obcych ust zasłaniała gorzkość zastygłych na nich kropli alkoholu.
Na samą myśl o tamtej nocy żołądek podsuwał mu się do gardła, a ciało napinało obronnie, starając się postawić pomiędzy teraz a kilka dni temu gruby mur. Bo teraz, spoglądając na jej rozeźlone spojrzenie i zaciśnięte w wąską linię usta, po raz pierwszy od ich kłótni ponownie poczuł, że w ogóle żyje.
Uniósł bezwiednie dłoń do włosów, odgarniając opadające na jego czoło kosmyki. Blondynka wydawała się mieć na niego stale jeden i ten sam efekt przy każdej wspólnej kłótni, rozrywając go na pół w sprzeczności. Wspomnienia czy jadowicie wypowiadane przez nią słowa sprawiały, że sam zaciskał mocno szczękę, szykując się do natychmiastowego kontrataku, który, o ironio, nasycała tęsknota.
Denerwowała go swoim zachowaniem. A jeszcze bardziej denerwowało go to, jak długo czasu spędzili z daleka od siebie, jak teraz nie mogło być po prostu dobrze, jak nieporadnie kroczyli po tym grząskim gruncie, każde stojąc twardo przy swoim.
- Nie zamierzam przepraszać za to, co odpierdalała ona - warknął, automatycznie. Słowa uleciały z jego ust zanim zdążył je złapać, wyrwały się z okowów wewnętrznej walki, trafiając w stojącą naprzeciw niego kobietę jak zabłąkany pocisk.
Westchnął ciężko, coraz mocniej czując nawarstwiające się zmęczenie, z wolna wypędzające targającą nim wściekłość. Robiąc więcej miejsca w umyśle wypełnionym kotłującymi myślami, wpuszczając więcej światła, więcej zrozumienia.
Bardziej niżwygrać, chciał po prostu żeby to się skończyło. Ten okres między nimi, gdy zachowywali się jak obcy, gdy czuł, jakby ktoś oderwał jego część i nakazał żyć nadal bez niej.
- Nie zareaguję na coś, czego nie widzę. A to widziałem za późno - odpowiedział po chwili, ciszej. Jego palec przestał nerwowo stukać o blat biurka. - Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko.
Umilkł, wypuszczając powietrze z ust, wraz z którym jego wcześniej naprężone od złości ciało również nieco opadło.
- Nie chcę dalej tak żyć i pracować, wiesz dobrze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co czuje zdradzona kobieta?
Nienawiść? Rozżalenie? Wściekłość? Bezsilność? A może wszystkie te emocje składały się na to słynne, złamane serce, o którym tak rzewnie przypominały niższej klasy komedie romantyczne?
Kiara Wallace nie wiedziała, bo do tego momentu nigdy nie była zdradzona. Nawet teraz nie zdawała sobie sprawy z obrzydliwego w swojej formie incydentu z dziewczyną zza baru.
Czy chciała mieć świadomość, że dotykał inną? Że to z jej ud powoli zsuwał satynową bieliznę? Że to ona czuła jego gorący oddech na swojej szyi? Że to na jej pośladach zaciskał palce tak mocno, że bielały mu kłykcie?
Nie. Niewiedza, jak się okazywało, miała wiele zalet.
Wallace zdawała sobie jednak sprawę z jednego – nijak można było to porównać do zadania, które zrealizowała dla Franka. Różnica polegała na tym, że ona wiedziała, kiedy skończył. Kiedy zaprzestać niewinnego flirtu i trzepotania rzęsami. Jak poradzić sobie z nieznajomym mężczyzną tak, aby finalnie nie dotknął jej nawet małym palcem. Inaczej czułaby do siebie potworne obrzydzenie.
– Ja nie zamierzam przepraszać za to, że jej się należało – zwilżyła wargi językiem, aby finalnie przygryźć tę dolną. Mogłaby przysiąc, że przez krótki moment poczuła charakterystyczne pieczenie na wewnętrznej części dłoni. Chwilę później z krtani blondynki wydobyło się ciche westchnienie. Oderwała się od ściany i ponownie podeszła do biurka – tym razem obeszła je jednak i stanęła koło krzesła zajmowanego przez Vincenta. Ręką złapała za oparcie i okręciła go tak, aby ich twarze znajdowały się naprzeciw siebie.
Czy tak wyglądało wyciągnięcie ręki na zgodę w ich własnym, niepowtarzalnym stylu? Nieprzepraszanie za popełnione błędy? Oboje za każdym razem chowali się za długim cieniem własnej dumy, nie potrafiąc powiedzieć głośno: spierdoliłem sprawę.
A właśnie to robili przez ostatnie tygodnie, kiedy tracili czas na niepotrzebne zadzieranie podbródka do góry, za każdym razem, gdy mijali się na korytarzach klubu.
Ona również miała tego dość. I wierzyła, że mówił szczerze. Vincent Monroe nigdy nie należał do osób przesadnie wylewnych. Dokładnie przez to wiedziała, że nie były to słowa rzucone na wiatr, bez pokrycia.
– Następnym razem musisz być… Bardziej spostrzegawczy – wyszeptała, wcześniej zbliżywszy się do jego ucha. Zdanie nie stanowiło już przytyku, a typową dla nich formę droczenia. – Tak? – odchyliła głowę do tyłu i zawiesiła spojrzenie na twarzy porośniętej kilkudniowym zarostem. – Absolutnie wszystko? – brew machinalnie powędrowała ku górze.
Wykorzystując dogodną pozycję, powoli podwinęła przydługą spódnicę do góry i opadła na uda bruneta. Ramiona zawiesiła na dobrze zbudowanych barkach, a palce bezwiednie wplotła w ciemne kudły.
– Przynajmniej zgadzamy się co do jednego – bo i ona nie chciała. Potrzebowała go o wiele bardziej, niż kiedykolwiek myślała. Przed imprezą w kasynie biznesmen stanowił integralną część jej życia, zaś na przestrzeni czasu okazało się, że był powietrzem, którym na co dzień oddychała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podobno wytrzymałość związku dało się zmierzyć na podstawie jego najniższych punktów. Wiedzieli to oboje, choćby podświadomie, gdy ich pierwsza kłótnia była de facto jego początkiem. Wiedzieli to gdy posadzkę Rapture pokryła na jej oczach posoka i gdy pierwsza, biznesowa impreza zakończyła się unoszącą się na wodzie głową Rosjanina, a jego własną uderzającą o gładką posadzkę klubu.
Nawet teraz przez myśl przeszła mu ta stara zasada, przez ułamek sekundy otwierając metaforyczne okno i rozjaśniając jego umysł. Przypominając o tym, że prawdopodobnie nie czeka ich szczęśliwe zakończenie.
Ale czy którekolwiek z nich w ogóle go oczekiwało?
Nawet, jeśli niewspółmiernie krótkie momenty normalności i codziennego życia miały być ich wyżem, dla niego były aż nadto wystarczające by to wszystko było tego warte. Ten chory taniec o zyskanie przewagi, unikanie przyznania się do winy jak latających w powietrzu kul, omijanie szerokim łukiem słowa przepraszam, to w końcu musiało się przecież skończyć. Ten koniec zwiastowało jej oderwanie się do ściany. Obserwował, jak jej wyraz twarzy niepozornie się zmienia gdy podchodziła coraz bliżej, dostrzegając ulatujące z jej mimiki napięcie.
Nie był człowiekiem, który chował urazę - a przynajmniej nie w takich przypadkach. Frank wydawał się z tej zasady zupełnie wyjęty, ale przy Kiarze obowiązywała od samego początku. Jego złość ulatywała wraz z docierającym do niego zapachem jej perfum. Gdy obróciła go w fotelu w swoim kierunku, jego usta nie wykrzywiały się już w grymasie, wręcz przeciwnie.
Jej ciepły oddech na uchu sprawił, że z jego płuc uleciało powietrze, a na twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. Z perspektywy ich wypełnionej urażoną dumą kłótni żadne z nich nie wygrało.
Więc dlaczego czuł się zwycięzcą?
- Mhm - mruknął w odpowiedzi na potwierdzenie, choć wraz z jej bliskością, ulatywało z niego pełne zrozumienie słów, które wypowiadała.
Tak samo ulatywała z niego pamięć o wieczorze, o którym nigdy nie zamierzał jej powiedzieć. Wspomnienie innej kobiety było wątłe, puste. Brakowało mu satysfakcji, która zwykle towarzyszyła temu szybkiemu wyzbyciu się stresu z ludzkich barków. Ulgi rozluźnionego karku, zadowolenia z dobrze spędzonego wieczora. Energii, którą wzbudzała w nim Wallace. Niepamięci, jaką zapewniała swoim dotykiem, nieporównywalnej do żadnego narkotyku, których resztki z pewnością walały się po zamkniętych komodach jego biurka. W przeciwieństwie do innych używek, jej efekt nie słabł z czasem. W chwili, w której jej uda znalazły się na jego kolanach, nie tylko ich kłótnię odesłała w niepamięć, ale i wszystkie, niesatysfakcjonujące dni ostatniego tygodnia, skondensowane w utkwioną w tyle jego głowy kulę goryczy.
Kiara pieprzona Wallace, potrafiła przyćmić wszystko co w życiu miał poza nią. A on lgnął do niej mocniej, nie wiedząc ile w tym sadystycznej, perwersyjnej przyjemności, a ile potrzeby, bez której jego życie nie miało tego blasku, które wydawało mu się, że miało kiedyś.
Jego plecy oderwały się od skórzanego oparcia fotela, gdy dłonie odruchowo chwyciły jej własne, odnajdując drogę pod brązową tkaninę swetra ku rozgrzanej, nagiej skórze. Przysunął się, łapczywie wręcz wpijając w jej usta, dając upust namiętności, maskującej czystą tęsknotę. Dłońmi błądząc po jej ciele mieszał metodykę z chaosem, jak gdyby przez ten tydzień uczył się go od nowa i spacerem odwiedzał znane sobie ścieżki, gdy pożądanie pchało go wprost do biegu. Gdy znalazły się pod jej udami, chwycił je mocniej, przycisnął do siebie, własnymi szukając oparcia w podłodze. Wstając, przenosząc na brudny blat biurka, na którym zimny już popiół uleciał z stojącej obok popielniczki.
W bogatym wnętrzu Rapture czy w podejrzanej alejce przy jego bocznym wejściu, jego świadomość otoczenia ulatywała w kontakcie z blondynką. Wreszcie, znów była jego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miłość jest koszmarna. Parszywa. Zdradliwa. Jest bolesna. Jest przerażająca. Jest kompletnie niezrozumiała. Sprawia, że wątpisz i osądzasz siebie. Że dystansujesz się od innych ludzi w swoim życiu. Sprawia, że jesteś samolubny i zdecydowanie zbyt dumny. Często czyni cię okrutnym i doprowadza do tego, że mówisz i robisz rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślałeś, że zrobisz. Literatura i popkultura nauczyły nas, że miłość to coś absolutnie pięknego, że czujesz ją jak dotyk samego Boga, ale kiedy do niej docierasz, okazuje się, że na własne życzenie zostałeś otoczony przez małe, prywatne piekło.
I choć wspólnicy z Rapture nie przywykli do otwartej i bezpośredniej rozmowy o swoich uczuciach, doskonale wiedzieli, czym się stali. Obrzydliwie zapatrzoną, żałosną w tej chorej dumie dwójką ludzi, którzy coraz bardziej rozumieli, że nie umieją bez siebie żyć.
Przywierała do niego całym ciałem, pozwalając oliwkowej skórze napawać się przyjemnym dreszczem. Ciepły oddech mężczyzny przyspieszał bicie serca, które przez ostatnie tygodnie wydawało się martwe; za spokojne w perspektywie otaczającego ją świata. Pozwoliła tęsknocie przejąć władzę nad umysłem, a ten z kolei sterował całą resztą. Rozłąka zawsze sprawiała, że wargi Vincenta, zamknięte w łapczywym pocałunku, smakowały inaczej, lepiej. Zupełnie jakby odnalazła nowy kubek smakowy, nazywany wygraną – bo tak, podobnie jak brunet odnosił wrażenie, że to on zająłby dzisiaj miejsce na podium i ona miała podobnie poczucie.
Rozłąka sprawiała, że dłonie przyozdobione długimi palcami, teraz zaciśnięte sunące po nagich ramionach, talii, aby finalnie zakończyć krótką podróż na opiętych ołówkową spódnicą pośladkach, były silniejsze i bardziej zachłanne.
Przedmioty spadające z mahoniowego biurka na ziemię z głośnym trzaskiem reprezentowały nieprzewidywalność ich relacji. Fakt, że jednego dnia stanowili kanon idealnie dobranej pary, a kolejnego zdzierali gardła nad ciałem niezidentyfikowanego biedaka. Stłuczony, wczorajszy kubek po kawie, który zrobił najwięcej hałasu, symbolizował namiętność – strącony przez ramię szukające podparcia, w sekundę zakończył swoją egzystencję.
Wallace potrzebowała tylko jego.
Gdzieś pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem odnalazła drogę do jego marynarki. Zsunęła ją zdecydowanym ruchem i chwilę później to samo powtórzyła z jasnym t-shirtem. Dłonie powędrowały na plecy, pozwalając paznokciom wytyczać trasę czerwonymi liniami i punktami określającymi czystą przyjemność.
– To był ostatni raz – wyszeptała z wyczuwalną trudnością, chociaż sama nie wiedziała, czy wierzy we własne słowa.
Ostatni raz, kiedy żyjemy osobno.
Ostatni raz, kiedy tracimy cenny czas na ignorowanie siebie nawzajem.
Ostatni raz, kiedy nie mówię na głos tego, co powinnam powiedzieć od dawna.
Kolejny raz pozwoliła sobie na zapomnienie w ramionach osoby, która budziła w niej zupełnie niewytłumaczalne, sprzeczne uczucia. I niewątpliwie zrobi to znowu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatni raz.
Puste obietnice, którymi żywili się oboje, jak roślina potrzebująca słońca, jak zwierzę wymagające opieki. Obietnice, w których szczerość wierzyli pomimo wstrętnego głosu rozsądku zaszytego w tyle ich głów. Obietnice, które sobie powtarzali, jedną za drugą, jedno za drugim.
Już nigdy tak nie zareaguję.
Już nigdy nie postawię własnej dumy ponad tobą.
Już nigdy się nie pokłócimy.
Już nigdy się nie rozstaniemy.
W tej chwili, Vincent był skłonny obiecać wszystko. Był gotów zawierzyć jej swoje przyzwyczajenia i swój temperament. Oddać jej w ofierze swoje ciało i swoją duszę. Z dumą przykuć kulę łańcuchem do swojej nogi i wręczyć jej drugi koniec uwięzi.
Gdzieś pośród tej ich chorej relacji, tam, gdzie ona była jego, tam on był jej.
Znajome płótno poznawał niczym wprawiony artysta, znając każdy jego zakamarek, a jednak dostrzegając w nim nowy element za każdym razem. Malował jej oliwkową skórę zaczerwienieniem, ciepłym oddechem na chłodnej skórze, odciskiem zaciśniętych na niej palców. Jej westchnienia wydawały się nową symfonią dźwięków, oddzielających ich grubym murem od smutnej, szarej rzeczywistości jego gabinetu.
Upadające na ziemię przedmioty były niczym innym jak pobrzmiewającą w tle perkusją. Kropką nad "i", podkreśleniem wagi każdego ruchu. Ucieleśnieniem ich oddania wobec siebie, ich błogiej ignorancji wobec świata zewnętrznego.
Tak długo szukał słów, które mogłyby to opisać. Niczym smutna karykatura, przedzierał się przez życie z zestawem sobie znanych kart. Umiał blefować. Umiał uśmiechać się szczerze i wyginać usta w smutnym grymasie, traktując życie jak wysublimowaną kartę w pokera.

Jupek.
Siadała w jego loży jako pierwsza, zaskoczona jego widokiem. W końcu wydawało jej się, że wcale nie pomyliła drogi, że całkiem przypadkiem znalazła się niemal w jego ramionach. Że całkiem przypadkiem przygryzała wargi spoglądając w jego stronę, w niemej zachęcie.
Dama.
Smukła brunetka, spoglądająca z niego z hokerowego siedziska przy barze. Podłapując jego spojrzenie, trzepotała lekko rzęsami i patrzyła dalej. Patrzyła długo. Upewniała się, że też na nią spojrzał, czekając, aż wykona pierwszy ruch.
Król.
Bogata, błogo niewinna. Władcze spojrzenie kierowała ku obsłudze baru, ale też przenosiła na niego. Niedostępna, ale do zdobycia. Jakby jej bielizna była medalem, który mógł przypiąć sobie do piersi.

I wreszcie ona. Zaciskająca uda na jego biodrach, palce w jego włosach, szpony na jego sercu.
Joker.

Kochał ją. Ale jeszcze tego nie wiedział. Jeszcze ta ściana, oddzielająca go od świata zewnętrznego, trzymająca jego myśli w zagrodzie, nie runęła. Zaciskając dłonie na jej talii widział wyłącznie podążanie. Chwytając za jej blond pukle i odciągając jej głowę w tył widział tylko buzujący w jego żyłach alkohol, nie analizując o jego faktycznej zawartości.
Ale jego ciało to wiedziało. Serce, które przyspieszało swoje tempo na jej widok ją kochało. Nos wyczuwający jej perfumy ją kochał. Dłonie błądzące bezwiednie wzdłuż jej ciała wyrażały swoją miłość, sunąc po znanych sobie powierzchniach, w drodze do miejsc, którymi mogły wyrazić swe uczucia najlepiej.
Każda część jego ciała wiedziała, że Kiara Wallace zinfiltrowała jego ostatnie pola obrony. Że rozkochała go do absurdalnych poziomów, że uniemożliwiła mu życia bez jej obecności.
Ale kiedy któraś z tych części mu to uświadomi?

ztx2

autor

You assume I'm fine, but what would you do if I break free and leave us in ruins? Took this dagger in me and removed it? Gain the weight of you, then lose it? Believe me, I could do it
Awatar użytkownika
30
174

pediatra

Swedish Hospital | Fundacja "Caring hearts"

belltown

Post

| start

Cece nie należała do osób, które sprawdzają telefon swojego męża - nie, bo mu ufała i naprawdę go kochała. I właściwie żałowała, że dzisiejszego dnia w ogóle wzięła telefon do ręki, bo cały jej światopogląd legł w gruzach, gdy zobaczyla wiadomości od Sharon. Pierdolona, długonoga Sharon. Ruda kurwa.
A potem musiała iść do pracy, gdzie większość dnia rzygała, bo była w ciąży. Nosz ja pierdolę. Nie, żeby nie lubiła dzieci. Uwielbiała dzieci. Była pediatrą. Pomagała maluchom w Afryce. Ale własne dziecko w momencie, w którym dowiadujesz się, że twój mąż wsadzał penisa w inną kobietę było opcją co najmniej średnią. Nerwowo więc podrygiwała całą drogę do domu, gdzie kulturalnie wystawiła za drzwi spakowane walizki swojego szanownego męża i po wymianie zamków pojechała do Rapture, gdzie wpadła jak burza do gabinetu, w którym powinna być Lexie.
- Rozumiesz, że ten skurwysyn mnie zdradził? No pierdolony w dupę chuj. I to z tą rudą cycatą kurwą co ma nogi do samej szyi. Jebana żyrafa - wywróciła oczami, ale zaraz zorientowała się, że jej wspaniały monolog nie dotarł do uszu jej przyjaciółki.
- Och. Ty nie jesteś Lexie - zauważyła całkiem słusznie i odetchnęła głęboko. - Przepraszam, że musiałeś słuchać tej tyrady - dodała nieco zawstydzona, bo jednak nie zamierzała przecież rozpowiadać o tym obcym ludziom.

autor

-

Awatar użytkownika
40
189

współwłaściciel

Rapture Club

belltown

Post

Benji co prawda nie miał powodów, żeby nie ufać Vinnie, ale ona znajdywała milion powodów żeby nie ufać jemu. No bo serio, jak mogła wpaść na to, że mógłby chcieć czegoś więcej od jej siostry? Fakt, w ostatnim czasie spędzała sporo czasu z Golden Four, ale tylko dlatego, że siedzenie z Lavinią było po prostu nie do zniesienia. Wiecznie miała problem, wiecznie się czepiała a on… on był po prostu nią udręczony. Dlatego dzisiaj cały dzień spędził z dzieciakami, po to żeby na wieczór pojechać do biura i ogarnąć jakieś umowy które Lexie zostawiła im do podpisania, a że ona musiała wcześniej wyjść to delektował się ciszą.
W każdym razie do momentu, gdy usłyszał czyjeś gadanie i obserwował znad papierów kobietę która weszła. W pierwszej chwili pomyślał że to Elka, ale jednak nie miała brzucha i miała krótkie włosy, więc odetchnął cicho. Cece. Ok, siostra numer trzy.
- Lexie wyszła wcześniej - wyjaśnił tylko, stawiając parafkę na jakiejś umowie i podniósł się powoli od biurka. - Ale od siebie mogę powiedzieć, że jeśli twój facet cię zdradził, to jest naprawdę debilem - dodał, podchodząc do niej i wyciągnął do niej rękę, uśmiechając się do niej delikatnie. - Ben Rosenthal. Mieliśmy się kiedyś poznać, ale nie wypaliło. Chcesz coś do picia? Albo do jedzenia? - zaproponował, lustrując ją wzrokiem.

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”