WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mogli tak w sumie pewno wiecznie dyskutować i teoretyzować o tym, co faktycznie było przyczyną przypadłości pana Hamiltona, lecz prawda była taka - możliwości było na ten moment za wiele. Guz mózgu? Może uraz spowodowany wypadkiem, który stopniowo się zwiększał? A może to w ogóle nie jest w jego głowie i przyczyna leży zupełnie gdzie indziej? Jakby się tak zastanowić, to było wiele rzeczy, które mogły mieć swoje źródło w takiej jamie brzusznej i problemy neurologiczne tym spowodowane niekoniecznie były świadectwem, że źródłem jest mózg. Niestety medycyna pod tym względem była bardzo skomplikowana. Dlatego też czasami potrzeba było dużo czasu oraz włożonej w to pracy, aby dojść do celu i prawidłowo złożyć puzzle, które razem tworzyły jeden wielki obraz... odpowiedź na zagadkę.
- Niekoniecznie się wstydzą. Tak, to jest najczęstszym powodem tego, że pewne rzeczy przemilczają. Jeszcze kiedy indziej myślą, że pewne objawy nie są objawami. Trafiali mi się nawet pacjenci, którzy o czymś nie wspominali początkowo, bo byli przekonani, że nie ma to nic wspólnego z tym, dlaczego się u mnie pojawili - wyjaśnił doktor Brown, wzdychając przy tym lekko i wzruszając ramionami. Niestety, takie sytuacje były częstsze, niż chciał to przyznać. Wynikały one przede wszystkim z dwóch rzeczy - niewiedzy pacjentów i wstydliwości. Chciałby, aby było inaczej, ale pewno tak nigdy nie będzie. Jedna z tzw. kłód w jego pracy. Coś, z czym musiał się liczyć zawsze i wszędzie.
- Przepraszam najmocniej. Jeśli faktycznie wyglądam na zdziwionego, to dlatego, że większość stażystów tego nie robi. Ja w pełni popieram inicjatywę, bo nikt tu nie mówi "proszę wszystko zapisywać", zgadza się? Wiem jednak, że czasami tyle rzeczy się dzieje i nie sposób, by to było ogarnąć bez notatnika - wyjaśnił stażystce, która w międzyczasie oblała się lekkim rumieńcem. Uśmiechnął się do niej i przytaknął głową, aby się nie wstydziła swoich chęci zapamiętania informacji i przyswojenia sobie wiedzy. Zresztą sam też miał swój osobisty notesik. Henry miał problem z pamięcią, czasami. Nie zawsze, ale jednak zapisywanie sobie co ważniejszych rzeczy było swego rodzaju zabezpieczeniem.
Po chwili weszli już do pokoju pacjenta, gdzie zastali samego pana Hamiltona. Szybkie przywitanie się niestety chyba nie przypadło mu do gustu, gdyż zaraz okazał swoje zirytowanie niespodziewanymi przybyszami. Henry rzecz jasna dał mu się wypowiedzieć. Z pacjentami trzeba było być cierpliwym. Przynajmniej starał się, bo jednak każdy ma swoje granice.
- Nic się nie stało, panie Hamilton. Nie, nie ma pan raka i oby już tak zostało - przytaknął mu głową z lekkim uśmiechem, po czym zerknął na Teddy, by wybadać jej reakcję na dość... rozdrażnionego mężczyznę. Zaraz jednak odwrócił się z powrotem do mężczyzny - Jestem doktorem oddziału neurologicznego. W pana papierach jest wzmianka o wypadku samochodowym sprzed paru lat. Przyszedłem, bo chcielibyśmy zrobić panu tomografię komputerową głowy. To standardowa procedura. Czasami takie wypadki mogą się objawić zmianami nawet po latach. Takie skany dobrze jest powtarzać przez parę lat po zdarzeniu, by się upewnić, że wszystko w porządku - wyjaśnił pacjentowi. Oczywiście nic tu nie było standardową procedurą. Tomografie, zwłaszcza głowy, teoretycznie nie były rekomendowane parę lat po wypadkach, choć lekarze na nie zachęcali. Większość była przeciwna, bo widziała to jako wyłudzanie pieniędzy. O wilku mowa...
- Standardowa, co? Guzik prawda! Byłem już w szpitalach wiele razy po wypadku i nic mi takiego nie mówili. Co? Może i ty też powiesz, że to "standardowa procedura"? - zwrócił się pan Hamilton do stojącej dotąd w milczeniu Teddy, którą pewno musiało to zaskoczyć.
- Panie Hamilton, ja zapew... -
- Nie ciebie pytałem. Wy lekarze chcielibyście wyłudzić ode mnie ostatnie centy, pfff - prychnął mężczyzna na szpitalnym łóżku. Doktor Brown siedział już cicho, bo widział, że facet jest chyba łatwy do sprowokowania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jednego była pewna; dzięki pacjentowi, na którego przypadkiem trafiła, dowie się więcej, niżeli podczas tygodni wykonywania bzdurnych poleceń. Praktyka była bardzo istotna, a bliska współpraca z neurochirurgiem mogła okazać się cenną lekcją dla Teddy, która miała dość wykonywania zastrzyków, dezynfekowania i zszywania niewielkich ran. Doskonale wiedziała, że każdy musiał przebrnąć przez miesiące stażu – najbardziej ograniczającego okresu w karierze każdego lekarza. Niestety coraz trudniej było jej skupiać się na trywialnych zadaniach, kiedy pragnęła więcej i więcej. Nie była jedyną tak pochłoniętą pracą stażystką, ale miała nadzieję, że gdy rozpocznie rezydenturę, specjaliści zapamiętają ją jako pracowitą, a przede wszystkim zaradną i niebojącą się wyzwań osobę. Bo przecież na pierwszy rzut oka nie przypominała kobiety na tyle silnej, by zajmować się chirurgią. Na szczęście niepozorny wygląd nie stanowił przeszkody, której nie dało się pokonać poprzez upór i determinację – a tego jej nie brakowało.
Skinęła głową, potwierdzając jego słowa. — Nie da się zmusić mózgu, by pamiętał o wszystkim, prawda? A wolę, by moje szare komórki przechowywały ważniejsze informacje niż to, którego pacjenta należy pilnować podczas przyjmowania leków, bo może oszukiwać. Takie rzeczy lepiej zapisać, a po dopełnieniu obowiązku zgnieść kartkę i wyrzucić — dopowiedziała, uśmiechając się lekko w stronę lekarza. Nie chciałaby, żeby doszło do sytuacji, w wyniku której ktoś mógłby ucierpieć przez zaniedbanie wynikające z braku pamięci. To byłby poważny błąd, a takich chciała unikać, by nie splamić swojego dobrego imienia. Jeśli notes miał jej w tym pomóc będzie go używała, nawet jeśli innym będzie wydawać się to śmieszne.
Paddington była zaskoczona nieprzyjazną reakcją pacjenta. Podejrzewała, że irytacja pana Hamiltona mogła wynikać z tego, że wiele czasu spędzał wśród lekarzy. Był tym zmęczony. Ona prawdopodobnie też byłaby wciąż sfrustrowana, kiedy wypadek przykułby ją go wózka inwalidzkiego i tym samym ograniczył jej wolność oraz swobodę. Starała się pozostać niewzruszoną, ale reakcja pacjenta ją zaniepokoiła, co doktor Brown z pewnością mógł zauważyć (w końcu był pewnie dobrym obserwatorem, a Teddy nie była jego pierwszą uczennicą).
Wywołana do odpowiedzi, zerknęła na neurochirurga, jakby szukała potwierdzenia, że ma prawo się wypowiedzieć. Pacjent ją zaskoczył. Nie sądziła, że zostanie postawiona w roli osoby, która miała przekonać go do słuszności wykonania tego drogiego badania. Wzięła głęboki oddech, spojrzała na papiery, które trzymała w rękach, a później na pana Hamiltona, którego twarz nieco poczerwieniała.
— Uważam, że powinien pan zgodzić się na badanie — zaczęła, nim zdążyła ugryźć się w język. Nie była pewna, czy w tak wyraźny sposób powinna wygłaszać osobiste opinie. Z drugiej strony może tego właśnie potrzebował pacjent? Podejścia ludzkiego, nie lekarskiego. — Jest to kosztowna metoda diagnostyczna, ale bardzo skuteczna. Jako lekarze uważamy, że wypisania pana bez dokładnego sprawdzenia każdego aspektu pana zdrowia, mogłoby być ryzykowne. W związku z wypadkiem sprzed pięciu lat powtórzenie tomografii wydaje się oczywistym zaleceniem — dodała, starając się brzmieć bardziej jak lekarz.
— Znowu będziecie grzebać mi w głowie? Szukacie czegoś? Myślicie, że będziecie szastać moimi pieniędzmi na prawo i lewo?! — uniósł się. Nie pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni raz.
— Decyzja oczywiście należy do pana. Nie musi pan podejmować jej od razu. Sądzimy jednak, że powinien pan się zgodzić. W końcu chodzi o pańskie zdrowie — dodała, na chwilę zerkając na doktora Browna. Chciała zasugerować pacjentowi, że wynik tomografii mógłby coś zmienić w zakresie jego kalectwa, ale bała się zaryzykować. Hamilton wydawał się prostym facetem. Może powinni mówić do niego, jak do prostego faceta. Prosto z mostu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Słusznie, pani Paddington. Sam także prowadzę osobisty notes, ponieważ tak jak mówię, czasami w tym szpitalu tyle informacji się przewija, że ciężko byłoby to zapamiętać. Terminy operacji, spotkania, ważne informacje odnośnie pacjenta, mógłbym wymieniać cały dzień. Nie ma nic złego w pomaganiu sobie w ten sposób - odparł, wciąż z lekkim, przyjaznym uśmiechem i przytaknął głową w kierunku swojej rozmówczyni. Co jak co, ale on ją doskonale rozumiał i chciał przez to powiedzieć, że nie powinna się wstydzić swojego korzystania z notesu. Nie oznaczało to bowiem, że była gorsza od reszty. Jeśli tylko to pomagało w wykonywaniu codziennych obowiązków, to była to pożyteczna rzecz!
Rzeczywiście, reakcja pana Hamiltona była początkowo szokiem, nawet dla Henry'ego. W końcu nie spodziewał się już na start takiej agresji z jego strony, choć po chwili zrozumiał, że była ona prawdopodobnie usprawiedliwiona. W końcu przyszedł do szpitala z problemami oddechowymi, przykuto go do aparatury mierzącej różne funkcje jego organizmu, do tego od lat jest przykuty do wózka, a jego mobilność drastycznie ograniczona. Wszystko to się na siebie nakładało i pewno sam też kiepsko by to znosił, gdyby był na jego miejscu. Chciał oczywiście się wtrącić, by jednak oszczędzić stażystce kłopotu, ale pacjent kategorycznie mu kazał siedzieć cicho. Wprawdzie nie musiał się go słuchać, ale coś czuł, że tylko by go tym bardziej sprowokował, a przecież nie po to tu byli. Tak więc dał Teddy się wypowiedzieć. Może nie pójdzie jej tak źle?
- Tak, jak powiedziała moja koleżanka, decyzja należy oczywiście do pana. Rozumiemy jednak pana sfrustrowanie - dodał zaraz od siebie Henry, kiedy jego towarzyszka przestała już się odzywać. Wtedy też pan Hamilton łupnął w jego kierunku swoim wzorkiem, jakby próbując przejrzeć przez jego duszę, czy coś go tu nie kręcą.
- Czyżby? Rozumie pan, jak to jest, kiedy wysiądzie panu połowa ciała, a teraz jeszcze płuca chcą do tego dobić do końca? - spytał sarkastycznie, na co doktor Brown zdawał się nie mieć odpowiedzi. Stali tak we trójkę przez kilka dłuższych sekund w milczeniu.
- Nie. Wiem jednak, że w przypadku wypadku, jaki pan doświadczył, czasami lepiej powtarzać badania co jakiś czas. Pewne zmiany mogą ujawnić się dopiero po latach i niewykryte, mogą stanowić zagrożenie - kontynuował swoją myśl, w dalszym ciągu unikając wspomnienia o tym, że we wcześniejszych zdjęciach z tomografii znaleźli... plamę, bo inaczej się tego nazwać nie dało. Henry doszedł do wniosku, że nie powinni mu robić niepotrzebnie nadziei, jeśli ich podejrzenia okazałyby się fałszem. W razie czego to z jego perspektywy będzie to po prostu wyglądać jak standardowe badanie i nic więcej.
- Dobra... - odparł pacjent chłodnym głosem, kiedy wciąż podniesiony, spoglądał na dwójkę pracowników medycznych. Zaraz jednak opadł powoli na łóżko i można było usłyszeć ciężkie westchnięcie pod maską tlenową - Zróbcie to swoje badanie - stwierdził, choć zaraz mruknął coś pod nosem, lecz Henry nie był w stanie nic usłyszeć.
- W porządku. Postaram się znaleźć wolny termin i niedługo pana o nim poinformujemy - stwierdził z lekkim uśmiechem, po czym zerknął na stażystkę, potem jeszcze raz na pacjenta i ruszył ku drzwiom wyjściowym. Na zewnątrz stanął na moment przed drzwiami do sali, a kiedy te się zamknęły, mężczyzna lekko westchnął, spoglądając przy tym na Teddy - Poszło lepiej, niż się spodziewałem - wyznał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z pewnością nie była gorsza od pozostałych stażystów; względem kariery zawodowej była nawet przesadnie pewna swoich umiejętności, co być może w przyszłości przyniesie jej nieco problemów. Miała zadatki na świetnego lekarza, choć wmawiano jej, że jako drobna kobieta o przejmującej urodzie, nie powinna kroczyć trudną ścieżką chirurgii. Teddy jednak miała w nosie tego typu „porady”. Sama najlepiej wiedziała, czego pragnie od życia i zamierzała to zdobyć – w taki czy inny sposób. Nawet taka błahostka, jaką był ów notes chowany w kieszeni fartucha, mogła ją do tego zbliżyć.
Tak naprawdę powinna być wdzięczna panu Hamiltonowi za to, że dał jej prawo głosu, o który stażyści z reguły zabiegali. Jednak w pacjencie było coś, co sprawiało, że dziewczyna miała opory – obawiała się, że mogłaby zaszkodzić, zamiast pomóc. Być może podejrzliwość mężczyzny wynikała z jego nieprzyjemnych doświadczeń z innymi lekarzami, a z drugiej strony czy nie miał racji? Przecież nie mówili mu całej prawdy. Zdecydowali się zachować dla siebie istotne szczegóły, ale robili to wyłącznie dla dobra pacjenta, czyż nie? Tylko czy było to dla nich wystarczające usprawiedliwienie?
Odetchnęła z ulgą, gdy Hamilton wyraził zgodę na badanie. Uśmiechnęła się nawet, może nieco triumfalnie, choć z pewnością było za wcześnie na fanfary. W jej oczach był to jednak sukces, lub chociaż mały krok w kierunku sukcesu. Nawet jeśli plama okaże się ślepą uliczką, nic nieznaczącą skazą na zdjęciu tomograficznym, zarówno ona jak i doktor Brown będą mieli czyste sumienie. Wykonali swoją pracę, a nawet więcej niż to, co mieli w obowiązku.
Gdy wyszli z pokoju, Teddy zrobiła kilka kroków, by odsunąć się od drzwi, które za sobą zamknęli (a przez to zminimalizować szansę na to, by pacjent mógł podsłuchać ich dalszą rozmowę) i oparła się o ścianę. — Poszło gorzej, niż ja się spodziewałam — rzuciła, w zgodzie z własnymi odczuciami. — Byłam przekonana, że zgodzi się bez wahania. W końcu to tylko badanie, w dodatku całkowicie bezbolesne. Poleży sobie wewnątrz tomografu i tyle. Wiedziałam, że ubezpieczenie może nie pokryć całości kosztów, ale jednak chodzi o jego zdrowie, prawda? — wyjaśniła, nieco zmieszana. — Bo chyba nie przekroczyliśmy żadnej granicy, doktorze? Wiem, ze to zaspokojenie mojej ciekawości, ale jeśli jest choć cień szansy, szkoda byłoby go zaprzepaścić — dodała, oczyszczając głowę z wątpliwości. Dużą część – jeśli nie całą – odpowiedzialności za to zajście zrzuciła na barki Browna. Czy tego chciał, czy też nie, zaangażował się pomagając Teddy rozwikłać zagadkę.
— Czy… Czy da mi pan znać, kiedy ustali termin? Chciałabym zobaczyć zdjęcia. Inaczej ciekawość mnie zabije — przyznała, uśmiechając się lekko, trochę jakby chciała go tym uśmiechem przekonać, by dał jej szansę uczestniczyć w dalszym przebiegu badania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak to bywa, kiedy ludzie mają w zwyczaju oceniać książkę po okładce, jeszcze zanim w ogóle ją otworzą, by przeczytać do końca. Tak samo też było z ocenianiem innych ludzi. Często bywa właśnie tak, że pewne osoby wyrobią sobie o kimś już konkretną opinię, jeszcze zanim zdążą ich lepiej poznać. Czasami nawet bywa nawet, że dzieje się tak już przy pierwszym rzucie oka. W mniemaniu Henry'ego było to kompletne głupstwo i wyrządzało w społeczeństwie więcej szkód niż pożytku. Trzeba jednak mieć nadzieję, że może pewnego dnia to się zmieni.
- Mówisz? - zwrócił się z lekkim zdziwieniem w kierunku Teddy, choć po sobie tego nie pokazał. Oczywiście ciekawiło go jej perspektywa, wiec uważnie ją wysłuchał. Był w tym w sumie bardzo dobry. Słuchaniu ludzi, ich punktów widzenia oraz problemów. Rozumiał, o co jej oczywiście chodziło. Gdyby był na miejscu pana Hamiltiona, to najpewniej chciałby zrobić wszystko, aby się upewnić, że jego zdrowiu nic nie zagraża... albo, że można je wręcz poprawić! Z tym że prawdopodobnie oboje nie brali teraz pod uwagę jednej rzeczy.
- Jak zobaczyłem, w jakim jest nastroju, to trochę się bałem, że może dojdzie do rękoczynu. Czasami tacy pacjenci się trafiają. Ogólnie myślę, że pan Hamiltion jest po prostu wykończony i zestresowany. Podejrzewam, że przez paraliż pewno często odwiedza szpitale czy przychodnie. Potrafię to po części zrozumieć... trzeba przede wszystkim zapamiętać, że pacjenci to ludzie. Człowiek różnie reaguje na sytuacje stresowe - wyjaśnił stażystce swój punkt widzenia w tej sprawie. Kolejne jednak pytanie sprawiło, że doktor Brown musiał się przez moment zastanowić. Czy nie przekroczyli w istocie granicy? To było ciężkie do powiedzenia. W tej pracy rzadko co bywa czarno-białe. Mnóstwo jest tu odcieni szarości. Tak więc zależało chyba to od tego, kogo Teddy by zapytała.
- Możliwe, że przekroczyliśmy. Czasami jednak... - zamilkł, spoglądając na swoją rozmówczynię. Domyślał się, że cokolwiek powie, może ją ukształtować zawodowo na najbliższe lata. W końcu zdawała się wchłaniać to, co mówił przez ostatnią godzinę, czy dwie - W tej pracy przede wszystkim trzeba ufać swojemu instynktowi - dodał po chwili, nie wiedząc za bardzo, jak inaczej to ująć. Może i faktycznie jego rozmówczyni zrzuciła na jego barki większość odpowiedzialności za całą sprawę, ale Henry'emu to nie przeszkadzało. Miał przeczucie, że ten przypadek warty był sprawdzenia, a jeśli nic z tego nie wyjdzie? Przynajmniej będzie mieć czyste sumienie, że się upewnił.
- Oczywiście. Nie ma problemu. W końcu sama mi pani dała znać o tym przypadku, więc jakbym był na pani miejscu, też bym chciał do końca przy tym być. Tymczasem, jeśli to wszystko, muszę się zbierać. Obowiązków w szpitalu nigdy nie zabraknie. Życzę miłego dnia - odparł, odwzajemniając uśmiech, a następnie skinął głową w jej stronę, po czym ruszył w swoją stronę. Tyle jeszcze dzisiaj było do zrobienia...

z/t x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Doktor Callaway! – Młodziutka lekarka zaatakowała Averill w korytarzu nieświadoma, że ta właśnie kogoś odwiedzała. Za bardzo zafiksowała się na widok swej ulubionej nauczycielki, z którą dwa lata temu miała styczność w tym szpitalu. Zdarzało się, że od czasu do czasu dyrekcja sprowadzała innych lekarzy aby przekazali swą wiedzę młodziakom takim, jak uśmiechnięta od ucha do ucha lekarka. – To ja - Położyła dłoń na piersi, jakby to było oczywiste. Jak pani doktor mogła jej nie kojarzyć? – Sandra Mai. Byłam jeszcze stażystką, kiedy pani pokazywała nam techniki.. – Przerwała widząc, że wzrok Callaway utkwił za szybą sali, w której na skraju łóżka siedziała krótkowłosa kobieta. – Zna ją pani? – zapytała niepotrzebnie, bo Sandra była typem człowieka ‘pytam i sama sobie odpowiadam’. – Wielka tragedia dla rodziny. Doktor Steller, pracowała w tym szpitalu jeszcze zanim zdecydowałam się na studia medyczne. Nie poznałam jej, ale podobno była genialna a teraz.. leży tak już pięć lat. – Sandra wyraźnie posmutniała mówiąc o pacjentce zajmującej łóżko. Skąd mogła wiedzieć, że to nie na nią patrzyła doktor Callaway? – Nieoficjalnie wiem, że rodzice doktor Steller to wielcy sponsorzy tego szpitala, dlatego dyrekcja przymyka oko i jej nie odłącza, chociaż lekarze są zdania, że..
- Wzywają nas do piątki! – krzyknął przebiegający obok lekarz, za którym Sandra od razu pognała uprzednio rzucając krótkie „Pani wybaczy” do Averill.

- Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że on to zrobił. Co gorsza on wie, że się domyślam, ale uśmiecha się tak, jakby miał wszystko pod kontrolą. Jakby miał nade mną władzę, która odbije mi się czkawką – wyznała starając się brzmieć w miarę spokojnie, choć w środku drżała ze złości. Nie miała dowodów na to aby móc oskarżać o morderstwo kogoś tak wysoko postawionego, a jednak podświadomie czuła, że trafiła w dziesiątkę. To była najszybsza dedukcja i wnioski, jakie kiedykolwiek postawiła. Nie spodziewała się tego. Starała się być rzeczowa i konkretna, bo bez dowodów mogła co najwyżej poplotkować o tym podczas spowiedzi (co by wszystko zachowało swój krąg tajemnic). Tu jednak, nie potrzebowała niczego. Wiedziała od samego początku. Od chwili, gdy oznajmiła, że znaleziono zwłoki jego córki.
Kurwa – wiedziała – ale nie mogła nic z tym zrobić.
- Przepraszam. Obiecałam nie mówić o pracy. – Uśmiechnęła się blado wpatrując się w nieruchomą twarz kobiety, która parę lat temu odwzajemniłaby ten grymas i pocieszająco pogładziłaby dłonią po policzku. Dodałaby Astrze otuchy, której teraz potrzebowała i jakiej żądała od kogoś, na czyim pogrzebie już dawno powinna być. – Pomniejsze sobie piersi – oznajmiła i odczekała chwilę. Zero reakcji. Odpowiedziało tylko pikanie aparatury. – To też nie działa? – Pokręciła głową nie wierząc, że nadal to robiła. Za każdym razem, gdy przychodziła do sali Rosaline, wymyślała coraz to gorsze powody, przez które kobieta powinna wstać i zdzielić ją po głowie. – Minęło pięć lat. Tracę pomysły, mi amor. – Uniosła ściskaną dłoń Rosaline i ucałowała jej wierzch.
- Wzywają nas do piątki!
Usłyszała wołanie i odwróciła spojrzenie w kierunku korytarza, na którym ujrzała ostatnią osobę, którą kiedykolwiek posądziłaby o stalking.
Averill Callaway. Averill Cheyne. Ave.
Szybko uciekła wzrokiem czując się obnażona ze wszystkiego, czego nie chciała okazywać poza ścianami tej sali. Jednocześnie była to zdrada na jej dumie. Zdrada tego miejsca, które było tylko jej, a przynajmniej należało do niej, gdy się w nim znajdowała.
Zacisnęła szczękę długo patrząc w okno, aż wreszcie znów spojrzała w stronę korytarza. Averill już tam nie było i ku własnemu zdziwieniu, wcale nie poczuła się z tym lepiej. Widziała ją. Widziała jak siedzi na tej sali i wyraźnie cierpi. Nie uroniła ani jednej łzy, ale Astra doskonale znała Ave tak samo, jak ona ją i na pewno potrafiła dostrzec, kiedy pani kapitan przeżywała emocjonalne katusza.
Po piętnastu minutach pożegnała się z Rosaline i po zarzuceniu marynarki wyszła na korytarz. Obejrzała się w obie strony wracając myślami do Averill i powodów przez które kobieta miałaby zjawić się w szpitalu. Szybko jednak uznała, że to głupie; że to nie jej sprawa, choć chciałaby sprawić aby Callaway zapomniała o tym, że ją tutaj widziała.
Czy była na to jakaś tabletka?
Ruszyła w kierunku wyjścia z oddziału z daleka dostrzegając kobietę przechodzącą przez główne drzwi. Rozpoznała w niej panią Cheyne, mamę Averill i najbardziej konserwatywną kobietę z jaką kiedykolwiek rozmawiała. Zatrzymała kroku, lecz nie spotkała się z żadną reakcją. Kobieta po prostu przeszła obok niej i zakręciła do sali znajdującej się dwa metry w kierunku, z którego Astra wracała.
Zmarszczyła brwi długo walcząc sama z sobą o to, co chciała zrobić. Ciekawość jednak przegrała i kiedy zdecydowała się wyjść z oddziału, przez próg sali przeszła rudowłosa. Od razu spotkały się spojrzeniami, w których brakowało gniewu oraz dystansu, jakim emanowały w pracy.
- Hej – rzuciła krótko i odrobinie niepewnie. Automatycznie zerknęła na otwarte drzwi od sali, niemo pytają, co takiego znajdowało się w środku, a raczej kto tam leżał. Averill nie odpowiedziała wprost. Zafundowała Astrze smutne i przybite spojrzenie, które latynoska bardzo dobrze znała. – Masz ochotę na kawę? – zapytała nieświadomie robiąc to, co zawsze czyniła względem Cheyne; wspierała ją.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#8 To nie był jej najlepszy dzień. Obudził ją nagły telefon o piątej nad ranem. Dzwonili ze szpitala z niepokojącymi wieściami – stan jej ojca, który od ostatniego tygodnia leżał w jednej ze szpitalnych sal z powodu niewydolności niektórych organów wewnętrznych, uległ nagłemu pogorszeniu. Od razu więc stanęła na równe nogi, przedzwoniła do pracy z wiadomością, że nie da rady stawić się na swojej zmianie, a potem pojechała do szpitala, gdzie siedziała już jej matka. Od lekarzy dowiedziały się, że Barney Cheyne dostał ostrej niewydolności układu krążenia, a jego stan pogarszał się z każdą godziną.
- Prawdopodobnie powinny się panie pożegnać – powiedziała lekarka w podeszłym wieku, na co Averill początkowo nawet nie zareagowała. Była w zbyt wielkim szoku.
Spędziła z matką i ojcem cały dzień – od czasu do czasu przez szpitalny pokój przewijała się też Adelaide, która akurat pracowała, a po południu przyjechali nawet Mikael, Tim i Mia, ale Averill szybko wygoniła ich do domu. Patrzenie na umierającego było średnio przyjemne, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. I chociaż bliźniaki nie były już dziećmi, wolała im tego oszczędzić. Tym bardziej, że nigdy nie utrzymywali z dziadkiem specjalnie bliskich stosunków. Sama świadomość tego, iż jego córka nie była w stanie wydać na świat własnego potomstwa budziła w Barneyu jakiś wewnętrzny sprzeciw i chociaż Averill przez całe życie godziła się z tym, jak ją traktował, tak gdy w grę weszły jej dzieci, przestała mu na to pozwalać. Co prawdopodobnie powinna zrobić o wiele wcześniej.
Opuszczała pomieszczenie, w którym leżał jej ojciec, tylko od czasu do czasu, głównie po to, aby rozprostować nogi, skorzystać z toalety albo przekąsić coś szybkiego. I właśnie za którymś razem, kiedy przekroczyła próg szpitalnego korytarza, wpadła na jakąś bardzo energiczną, młodą lekarkę, która zdawała się być z jej widoku bardzo zadowolona, czego Averill na początku zupełnie nie zrozumiała. Dopiero po chwili udało jej się połączyć wszystkie fakty.
- Och, no tak – przytaknęła, zdobywając się na lekki uśmiech, a potem jakoś tak wyszło że automatycznie zerknęła na bok i zastygła w bezruchu na widok kogoś dobrze znanego. Sandra Mai szybko to podchwyciła. – Ja… – zaczęła, odwracając szybko wzrok, speszona, że tak szybko ją przejrzano. Zanim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, dziewczyna już zaczęła opowiadać jej historię leżącej na łóżku kobiety, na którą Averill zwróciła uwagę dopiero po chwili. Nie tyle interesowała jej ją tożsamość co fakt, iż Astra, którą Callaway wyłapała spojrzeniem zupełnie nieumyślnie, trzymała ją za dłoń.
Pięć lat? Leżała już tak pięć lat? Ta informacja była jednoznaczna – przypadek z góry skazany na porażkę, jak zresztą słusznie twierdzili lekarze, a jednak mimo to… niektórzy nie tracili nadziei.
Pożegnała Sandrę lekkim uśmiechem, z lekkim opóźnieniem zdając sobie sprawę z tego, iż została zauważona. Jej spojrzenie skrzyżowało się ze smutnymi, ciemnymi oczami dosłownie na sekundę, zanim szybkim krokiem wróciła do szpitalnej sali z nadzieją, że Astra nie posądzi jej o szpiegostwo po godzinach pracy. Najzwyklejszy przypadek.
Ojciec spał, więc Averill przez moment po prostu patrzyła na niego w milczeniu, zastanawiając się, co tak naprawdę do niego czuła. Na pewno jakiś żal, niechęć, ale równocześnie nie chciała, aby umierał. Wiedziała, co to będzie znaczyć dla jej matki, która z dnia na dzień zostanie sama, bez jedynej osoby, która znosiła jej wszystkie dziwactwa.
W momencie, gdy pani Cheyne weszła do sali (ulotniła się na moment w celu zajrzenia do szpitalnej stołówki), postanowiła na moment się przewietrzyć. Zimne powietrze wydawało jej się miłą odmianą, zwłaszcza po spędzeniu tyle godzin w otoczeniu woni sterylności, która, mimo iż na ogół niezwykle się jej podobała, dziś już okropnie drażniła.
Nie spodziewała się, że gdy wypadnie na korytarz, ujrzy tam wpatrującą się prosto w nią Cabrerę.
- Hej – odpowiedziała, a jej głos, cichy i wyzbyty z tej typowej dla niej rzeczowości, którą kierowała się na co dzień, zabrzmiał jakoś strasznie obco. Widziała jej pytający wzrok i jasne, może nie obchodziła jej tak, jak kiedyś, ale podejrzewała, że Astra mogła odczuwać zwykłą, ludzką ciekawość odnośnie powodu jej wizyty w tym miejscu. Mimo to, nie odpowiedziała jej ani słowem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakimi uczuciami Cabrera darzyła niegdyś jej ojca. Zaryzykowałaby nawet stwierdzeniem, iż w pewnym momencie swojego życia wręcz zwyczajnie go nienawidziła, co Averill całkiem rozumiała, bo po części podzielała to uczucie. Nie znosiła tego, jak ją kontrolował, jak wiecznie był z niej niezadowolony, jak krytykował wszystkie jej wybory życiowe i jak zwyczajnie sprawiał, że czuła się niewystarczająca. Ale równocześnie był jej ojcem, po którego dachem przeżyła dwadzieścia długich lat, i którego nie potrafiła nienawidzić całkowicie. Z tego też powodu odebrała wiadomość o nagłym pogorszeniu jego stanu tak, jakby przez całe jej życie był kochającym, dobrym ojcem, jakiego za nic nie chciała stracić. Czy to bezwarunkowa miłość do rodziców, czy zwykła świadomość tego, że nic na świecie nie było tylko czarne lub tylko białe, i że w rzeczywistości dzieliła z Barneyem wiele ciepłych wspomnień – nie wiedziała. I, szczerze mówiąc, w tamtym momencie nawet się nad tym nie zastanawiała, ponieważ miała na głowie sprawy o wiele bardziej niecierpiące zwłoki.
W każdym razie, nie kwapiła się do wyjawienia Astrze powodu swojego pobytu w szpitalu. Obawiała się, że jedyną reakcją Cabrery byłaby wymalowana na jej twarzy satysfakcja, mająca swoje źródło w tym, że ten stary pryk, który traktował ją tak, jakby należała do jakiejś drugorzędnej kategorii ludzi, w końcu znajdował się na łożu śmierci. A nawet jeśli Astra wcale nie miała okazać się aż tak bezduszna, Averill i tak nie chciała jej współczucia. Nie po rozległym w czasie pokazie niechęci, jaką emanowała w jej kierunku za każdym razem, gdy ich drogi przecinały się na komisariacie, i z którą Averill tak naprawdę przestała już walczyć, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż na nią zasłużyła. I chociaż za każdym razem, gdy Cabrera wymierzała jej metaforyczny policzek, odczuwała ból, przestała już zwracać na niego uwagę. Zgodziła się na niego, bo nie widziała żadnej innej opcji – nie istniała możliwość poprawy tej sytuacji, a nawet jeśli istniała to ona nie była w stanie jej dostrzec.
Masz ochotę na kawę? Spojrzała na nią z zaskoczeniem i czymś w rodzaju powątpiewania, jakby nie dowierzała szczerości tej propozycji. Znowu odniosła wrażenie, że Astra czytała z niej jak z otwartej księgi, i że to pytanie było niczym innym, jak formą jakiejś niezrozumiałej litości. A mimo to, zamiast ją odrzucić, pokiwała głową, uświadamiając sobie, iż być może wcale nie chodziło tutaj o nią, lecz o Astrę, która przeżywała to samo, co ona dzisiaj, codziennie od pięciu lat.
Pięciu lat. Averill trudno było w to uwierzyć i… jednocześnie może trochę zazdrościła jej tej wytrwałości w uczuciu do kogoś, kto jawnie nie mógł już tego odwzajemnić. Chociaż… czy ona nie robiła tego samego, codziennie wstając z nadzieją, że być może akurat ten dzień zwróci jej małżeństwo z Mikaelem w jakimś odpowiednim kierunku?
- Zadowolisz się taką szpitalną czy…? – zawiesiła głos, chociaż jeśli Astra zamierzała wyciągnąć ją gdzieś poza terytorium szpitala, Averill prawdopodobnie by spasowała. Ten moment nie był najlepszy na pogaduszki w Starbucksie. Nie, żeby miały o czym rozmawiać.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Piłaś kawę na komisariacie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Jej kubki smakowe już dawno były przeżarte przez susz, który nazywali kawą w biurze. Przywykła do tego i nie miała wysoko postawionego gustu rodem względem czegoś tak trywialnego jak zwykły napój z kofeiną.
Wpatrywały się w siebie jeszcze przez chwilę, aż obie w milczeniu ruszyły do windy, stamtąd do bufetu na parterze i.. stanęły. Rozejrzały się po pomieszczeniu z ogromną dozą niezadowolenia. Było parę wolnych miejsc, ale obecność osób trzecich wyraźnie wadziła Astrze, której skrzywiona mina mówiła sama za siebie. Nie chciała tu być. Nie wśród ludzi, z którymi nigdy się nie bratała ani nawet nie interesowało ją co sami tutaj robili. Niektórzy zapewne przychodzili tu częściej niż ona i dłużej, bo mieli schorowane rodziny, ale Cabrera nigdy nie uważała, że szpital to dobre miejsce do poznawania kogokolwiek.
Dzisiejszy dzień nie był tak surowy dla innych, bo poczekalnia dla rodzin, których członek przechodził właśnie ciężką operację, była pusta. Oznaczało to, że albo tych operacji było mało albo nie należały do tych z wysokim ryzykiem utraty życia. Tylko Averill miała pecha. Świat oszczędził innym, ale nie jej, co Astra dostrzegła od razu, gdy tylko zauważyła ją na korytarzu.
- Mam prośbę – odezwała się po kolejnych długich minutach, w trakcie których sączyły kawę w milczeniu. – Nie mów nikomu, że mnie tutaj widziałaś. Nie chcę aby ktokolwiek na komisariacie wiedział, że mam serce. – Uśmiechnęła się trochę niemrawo, a jednak z nutką rozbawienia, bo musiała trzymać formę oraz utrzymać zdanie na swój temat; wiele osób podważało fakt istnienia u niej głębszych uczuć. Zmieniliby zdanie, gdyby dowiedzieli się, że odwiedzała kogoś w szpitalu. Nie ważne czemu i kogo, ale ważne, że w ogóle to robiła.
Upiła kolejny łyk kawy i zerknęła przez szybę na korytarz, po którym przeszedł lekarz wpatrzony w trzymaną w dłoni kartę pacjenta.
- Widziałam twoją mamę. – Dosłownie się z nią minęła, ale kobieta jej nie rozpoznała. – Kogo odwiedzasz? – zapytała wprost, biorąc pod uwagę wiele opcji. Mógł to być jej mąż, ojciec lub któreś z dzieci. Żadna z tych opcji nie wywołałaby u Astry radości. Nie była zimną suką, ale na pewno nie jęknęłaby pełna smutku na wieść, że padło akurat na pana Cheyne. Nie miała o nim dobrego zdania, głównie przez to, jak on traktował ją i swoją córkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się lekko, choć w tym uśmiechu nie było ani cienia radości. Miała rację – kawa na komisariacie była tak kiepskiej jakości, że ta szpitalna prawdopodobnie i tak nie miała okazać się gorsza. Zgodziwszy się co do tego, ruszyła w milczeniu w stronę windy, a jej ciałem zawładnęło jakieś nielogiczne napięcie, spowodowane samym staniem blisko Astry. Wiedziała, że nie miała czego u niej szukać, i że samą swoją przygnębioną aparycją stawiała się na przegranej pozycji. Ich relacja co prawda nie była żadną grą ani wyścigiem, ale Averill nie potrafiła nic poradzić na to, że ilekroć przechodziła na komisariacie niedaleko biura, w którym urzędowała Cabrera, cała się spinała, jak słabe zwierzę, oczekujące na atak ze strony silniejszego drapieżnika. I może taka właśnie była, może faktycznie więcej w niej słabego zwierzęcia niż z dorosłego człowieka, świadomego faktu, iż chociaż przeszłości nie można było zmienić, przy odpowiedniej dozie rozumu dało się z niej wynieść jakąś lekcję. I oczywiście, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ciągłe katowanie się w myślach tym, co już minęło, ostatecznie donikąd jej nie doprowadzi, a mimo to poczucie żalu było zbyt silne, aby tak po prostu, z dnia na dzień, pozwoliła sobie odpuścić.
Odebrała kawę zupełnie mechanicznie i dopiero gorąco bijące od plastikowego kubka, który parzył jej ręce, zmusił ją do powrotu do rzeczywistości. Naciągnęła na dłonie rękawy swetra, po czym ruszyła za Astrą, nawet nie kwestionując tego, dlaczego po prostu nie usiadły przy jednym z wolnym stolików, otoczonych mnóstwem ludzi. Po części wydawało jej się, że ich obecność mogła dodać jej otuchy w tym nieoczekiwanym starciu, a z drugiej strony… być może rozmowa w cztery oczy była jednak rozsądniejszym wyjściem, w razie gdyby znów zaczęły na siebie wrzeszczeć, co mimo wszystko było ostatnim, na co Averill miała ochotę.
Jak tylko usiadły w poczekalni, zapadła między nimi długa, może trochę niezręczna cisza, której Callaway nie odważyła się przerwać jako pierwsza. Dopiero kiedy Astra wreszcie odchrząknęła i przedstawiła jej swoją prośbę, rudowłosa pokiwała głową, zerkając na nią niepewnie.
- W porządku. – To nie tak, że miała na komisariacie kogokolwiek, komu mogłaby przedstawić najświeższe ploteczki z czyjegoś życia. I to też nie tak, że zwykła robić coś podobnego. Na usta cisnęło jej się pytanie o to, kim była dla leżącej na łóżku kobiety, ale w odpowiednim momencie ugryzła się w język. To nie twoja sprawa, przestrzegła się w myślach z przeczuciem, że odpowiedź na to pytanie i tak była już jej znana, i że tylko wywoływała w niej jakieś nieprzyjemne ukłucie, którego pochodzenia nie potrafiła zdefiniować.
Astra jednak najwyraźniej nie wychodziła z założenia, że głębsza rozmowa w przypadku tak beznadziejnym, jak ten ich, była zbędna. Usłyszawszy jej pytanie, Averill poruszyła się niespokojnie, uparcie patrząc na plastikowy kubek z kawą. W chwilach takich jak te docierało do niej, jak bardzo nie znosiła siebie oraz swojego życia, a to z kolei napełniało ją okropnym wstydem.
- Ojca – powiedziała krótko, nawet na nią nie patrząc, bo wiedziała, że nie dostrzeże tam ani krztyny współczucia. – I wiem, co powiesz, więc…Więc po prostu nic nie mów, chciała powiedzieć, ale w ostatniej chwili zamknęła usta, kręcąc głową. – A ty... – Zamierzała o to nie pytać, ale skoro Astra już wyciągała z niej informacje, nie czuła, aby jej kolejne pytanie było nie na miejscu. – Tamta kobieta to twoja... partnerka? – zapytała, wahając się, jakiego określenia powinna użyć. "Żona" chyba nie pasowało, przynajmniej Averill nigdy nie dostrzegła u niej obrączki, ale możliwe, że po prostu nie przywiązała do tego aż takiej wagi.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bez słowa przyjęła wieść o leżącym w szpitalu panu Cheyne. Miała swoje własne zdanie na jego temat, ale to nie oznaczało, że życzyła mu źle. Po świecie chodziło wielu gorszych dupków, którzy zasługiwali na śmierć, ale i tak zamiast do nich strzelać, Astra pakowała ich za kratki. Czy wolała zrobić to inaczej? Oczywiście. W myślach robiła z draniami wiele rzeczy. W myślach także przeklinała ojca Averill, gdy ten po raz kolejny okazywał się chamem, ale nigdy nie modliła się o to aby zdechł w męczarniach. Aż tak okropnym człowiekiem nie była, chociaż wcale nie było jej przykro, że padło akurat na niego. Płakać nie będzie. Nie zasłużył sobie.
Koniuszkiem języka zwilżyła wargi gotowa powiedzieć, że wcale nie zamierzała szydzić z pana Cheyne. To nie były na to odpowiednie okoliczności, lecz rudowłosa uprzedziła jej słowa pytaniem, przez które Astra najpierw zmarszczyła brwi zastanawiając się, skąd takie a nie inne przypuszczenia. Osoba na sali mogła być każdym, a jednak padło na to konkretne określenie – partnerka.
- Mai. Cholerna gaduła. – Osądziła młodą lekarkę, którą wcześniej widziała w towarzystwie Callaway. Uśmiechnęła się niemrawo i opuściła spojrzenie na kubek. – Tak – przyznała po dłuższej chwili ciszy. – Rosaline jest.. była moją partnerką. Sama nie wiem, jak ją teraz określać. – Tamtego konkretnego dnia kobieta umarła na jej oczach. Ucieszyła się, kiedy lekarze oznajmili, że to nie koniec. Szybko jednak okazało się, że to mrzonki, na które bogata rodzina lekarki przystała i ciągnie te farsę po dziś dzień. – Jej rodzina nie chce przyznać tego, co już raz się stało a ja.. nic nie mogę zrobić. – Zacisnęła wargi uznając, że i tak powiedziała już za dużo. Averill na pewno nie chciała słuchać całej historii, choć w trakcie ich cichej rozmowy Cabrera poczuła nietypową swobodę ściśle powiązaną z dawnymi czasami. Możliwe, że zbyt długo i za głęboko zagrzebała uczucia oraz myśli powiązane z Rosaline. Rzadko z kim o niej rozmawiała. Wolała unikać tego tematu, bo tak było łatwiej a kiedyś.. kiedyś mogła mówić Cheyne wszystko.
Wreszcie uniosła spojrzenie, w którym brakowało wrogości lub chęci zaatakowania kogoś, komu właśnie odrobinę się zwierzyła. Opuściła gardę, bo tak działał na nią szpital, Rosaline leżące dwa piętra wyżej i cała sytuacja. Może i fukała na Ave, gdy tylko ją spotykała, ale kopanie leżącego (zwłaszcza w takiej sytuacji) nie leżało w jej naturze.
- Przykro mi z powodu twojego ojca – stwierdziła niespodziewanie, czym sobie zasłużyła na pełne zaskoczenia spojrzenie rudowłosej. – Nie będę udawać, że go lubię, ale jego obecność tutaj odbija się także na tobie. Może więc powinnam powiedzieć, przykro mi, że przez to przechodzisz? – Tak, zdecydowanie tak powinna ubrać to w słowa. – Twoje relacje z nim były napięte, ale to nadal twój ojciec i jak się spodziewam, przeżywasz to bardziej niż każdy mógłby przypuszczać. – Astra na jej miejscu na pewno nie byłaby aż tak wstrząśnięta. – Jesteś wrażliwa i miła, nawet dla ludzi, którzy na to nie zasłużyli. – Miało to swoje plusy, choć Astra dostrzegała wiele negatywnych skutków takiego zachowania, co kiedyś budziło w niej potrzebę chronienia Averill przed wszystkim i wszystkimi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chciała od niej żadnych słów. Nie chciała współczucia – nie uwierzyłaby w nie. Nie chciała z jej strony również szczerości – gdyby przyznała, że obecny stan jej ojca ją cieszył, prawdopodobnie nie kontynuowałaby dalej tej rozmowy. Milczenie było więc w tym przypadku najlepszym wyjściem, które Averill przyjęła z pewną dozą ulgi. Być może rozluźniła ją też zmiana tematu i ta nieoczekiwania wylewność ze strony Astry. Spodziewała się, iż tylko fuknie na nią, twierdząc, że to, o co pytała, nie było jej sprawą, jak zwykła robić na komisariacie, a jednak zaskoczyła ją. Zamiast ominąć temat, przyznała jej się do czegoś, co pozornie wcale nie powinno jej interesować.
Przytaknęła skinieniem głowy, bez żalu zrzucając całą winę na młodą lekarkę, bo nie sądziła, aby Astra mogła wyciągnąć z tego jakieś konsekwencje. Dziewczyna była przesympatyczna, mimo że miała nieco zbyt długi język. To nie mogło ujść uwadze nawet kogoś tak groźnego, jak komisarz Cabrera.
Spojrzała na nią kątem oka. Chociaż ostatecznie ich drogi rozeszły się i pobiegły w dwóch zupełnie przeciwnych kierunkach, tamtego dnia łączył ich ten ponury szpital i niemożliwe do zabicia poczucie straty, co Averill wydawało się największym podobieństwem, jakim mogły się pochwalić od momentu ponownego wpadnięcia na siebie na obrzeżach Seattle. Co było równocześnie przykre i pocieszające.
Pokiwała tylko głową, bez słowa. Nie wiedziała, co mogła na to odpowiedzieć, bo zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy, przenigdy nie stanęła przed takim dylematem moralnym, jak ona. I przed tak niemożliwą bezsilnością.
Zmarszczyła brwi, słysząc jej kolejne słowa i pokręciła głową. Ukłuła ją świadomość, że Astra wcale nie kłamała, i że naprawdę starała się wyrazić jakiś paradoksalny żal związany z tym, iż Callaway mogła czuć się z tym wszystkim paskudnie. Nawet po tym wszystkim, co się między nimi stało.
- Nie byłam wrażliwa, kiedy łamałam ci serce – zauważyła sucho, tym samym poddając jej słowa w wątpliwość. Gubiła się trochę w tym, jak ich relacja balansowała na granicy ostrej niechęci i jakiejś dziwnej wyrozumiałości. – Zresztą… tak naprawdę wiele razy marzyłam o tym, żeby w końcu go zabrakło – przyznała się, spinając lekko ramiona, bo przyznanie się do tego na głos było o wiele bardziej niebezpieczne niż niewinne myśli. Zwłaszcza, gdy wypowiadała takie słowa przed kimś, komu teoretycznie nie powinna ufać. – Ale teraz wiem, że jeśli to w końcu się stanie to… to i tak niczego nie zmieni. – Dotychczas wychodziła z błędnego założenia, że śmierć rodziców przyniesie jej jakieś chore ukojenie, że w końcu będzie mogła bez strachu zacząć być sobą w taki sposób, jak tego pragnęła, ale jakoś zapomniała w tym wszystkim o jednym, najważniejszym fakcie – jej życie od dawna było już ułożone i nie istniało nic, co mogłaby w nim zmienić. Nic, co mogłaby odwrócić i nic, co mogłaby przeżyć na nowo. Jej szansa przepadła i to, co zawsze uważała za winę swoich rodziców, tak naprawdę było tylko i wyłącznie odbiciem jej własnego lęku – lęku przed tym, że nie spełni czyichś oczekiwań względem swojej osoby. – Przykro mi z powodu Rosaline – przyznała po chwili, uznając, że mimo wszystko musiała odpowiedzieć jej czymś podobnym. Tym bardziej, że naprawdę miała to na myśli. – To musi być ciężkie. Ta… bezsilność. – Nie wiedziała, o czym mówiła, ale mogła sobie to wyobrazić i zdecydowanie nie chciałaby znaleźć się na jej miejscu. – Istnieją przypadki ludzi, którzy wybudzają się ze śpiączki po długim czasie – zauważyła delikatnie tak, jakby przypomnienie tego faktu mogło zmienić cokolwiek w nastawieniu Astry. Jakby mogło dać jej nadzieję.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przemilczała kwestię tego, co kiedyś się stało. Nie chciała wchodzić w temat dawnych niesnasek, który kręcił Astrze dziurę w brzuchu. Zranienie to jedno, ale ona czuła się oszukana. Tak, jakby wspólnie spędzony czas nie miał znaczenia. Jakby to co razem robiły i wyprawiały, nie liczyło się aż tak bardzo. Jakby to było kłamstwo a ona należała do idiotów, którzy wierzyli, że mogli się szczerze w kimś zakochać.
To było jak zrzut na ziemię. Jak dostanie szmatą w twarz.
Nie chciała teraz o tym myśleć. Nie kiedy wciąż tkwiła w jednym budynku z Rosaline, która z pewnością namawiałaby ją aby nieco opuściła gardę. To była naprawdę dobra kobieta.
- Bo chodzi o ciebie a nie o niego? – zasugerowała, ale szybko uciekła wzrokiem w bok na znak, że wcale nie musiały ciągnąć tego tematu. Po rozstaniu Cabrera wielokrotnie myślała o tym, co powie Averill, kiedy tylko ją spotka. Wałkowania w głowie scenariusz, który nigdy nie miał miejsca i teraz nie było na to sposobności. Nawet jeśli, to minęło zbyt wiele lat aby wyciągać takie brudy, lecz gdyby Astra musiała, zapytałaby Callaway wprost „Kim jesteś i czego pragniesz?” lub zarzuciłaby jej brak odwagi brania tego, czego naprawdę chciała. To jednak zamierzała robić kiedyś. Teraz, to już nie jej brożka aby dbać o potrzeby Averill, która już miała to co chciała; męża i dzieci.
- Była – sprecyzowała, bo na początku ciężko jej było żyć z myślą, że Rosaline leżała w śpiączce. – Teraz to już tylko stagnacja. – Czuła się jak duch. Jakby wcale nie należała do tego miejsca, bo po ataku na jednostkę była pewna, że jej partnerka nie żyła. Mało kto przeżywał strzał prosto w głowę. – Nie musisz tego robić – poprosiła, gdy Averill próbowała podzielić się wiedzą, która miała ją podnieść na duchu. – Lekarze są zdania, że nic z tego nie będzie, ale jej rodzina uparła się aby trzymać ją w tym stanie, nawet jeśli ma to potrwać przez kolejne dziesięć lat. Są bogaci, myślą, że mogą wszystko, nawet kupczyć życiem. – Pokręciła głową nieświadoma, że z każdą kolejną sekundą zdradzała coraz więcej. Przestała analizować, z kim tu siedziała i że powinna kopnąć Averill w tyłek. Po prostu tu była, rozmawiała i niestety nie czuła z tego powodu żadnej ulgi. – Widziałam jak umierała. Mam patrzeć, jak to się dzieje po raz drugi? – zadała pytanie, na które nie oczekiwała odpowiedzi. Zgodziłaby się na taki układ, gdyby Rosaline faktycznie żyła. Zdaniem Astry jednak nie było tu mowy o jakimkolwiek istnieniu. Kobiety z nią nie było. Nie żyła, nie funkcjonowała i zapewne nigdy nie będzie.
Upiła dwa łyki kawy, kiedy poczuła w kieszeni wibracje telefonu. Wyciągnęła go, zerknęła na ekran i długo zastanawiała się, czy odebrać.
- Przepraszam – odparła odruchowo nim wcisnęła zieloną słuchawkę. – Cabrera, słucham? – Zmarszczyła brwi słysząc głos po drugiej stronie. – Paczka? – Wymsknęło jej się. – Nie, nie ma mnie w domu. Może pan zostawić ją pod drzwiami? Za potwierdzeniem? A co w niej jest? Kwiaty i alkohol? – Nie wierzyła w to co słyszała zwłaszcza, że rozchodziło się o paczkę świąteczną, której od nikogo się nie spodziewała. – To może do sąsiada? Pod piątką mieszka starszy mężczyzna. Odbierze ją za mnie. Dziękuję. – Rozłączyła się, jeszcze przez chwilę wpatrując w ekran telefonu. – Oby nie było tam żadnej ukrytej bomby – szepnęła bardziej do siebie i uśmiechnęła się blado upijając kolejny łyk kawy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona z kolei bardzo nie chciała milczeć. Nie w tym temacie, który od ostatnich miesięcy dręczył ją bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. A może dręczyła się nim sama? Nie mogła zapomnieć, nie mogła sobie wybaczyć, mimo że przecież minęło tyle czasu. Wychodziła z założenia, iż była tego przebaczenia niegodna i przypominała sobie o tym na każdym kroku, jakby opóźnione kajanie się miało jakąkolwiek moc sprawczą. Jakby po ciągłym biczowaniu się mogła nadejść ulga, która, co za niespodzianka, wcale nie nadchodziła.
Pokiwała po prostu głową, nie chcąc ciągnąć tego tematu. Wydawało jej się, że Cabrera była ostatnią i jednocześnie jedyną osobą, jakiej Averill mogłaby się zwierzyć z tego, co naprawdę czuła – jakby straciła całe swoje życie na podporządkowywanie się ludziom, których tak naprawdę wcale nie obchodziła, jakby była marionetką w cudzych rękach, jakby każdego dnia, wstając z łóżka, czuła, że dół, który kopała pod sobą przez wiele, wiele lat, nagle pogłębia się sam z siebie.
Ale teraz, wiedząc, że Astra prawdopodobnie tylko spojrzałaby na nią z pogardą, mówiąc ”masz to, czego tak bardzo chciałaś”, nie mogła wydobyć z siebie żadnego słowa.
- Przepraszam – powiedziała tylko, bo sama chyba wyszłaby z siebie, gdyby w takim momencie ktoś próbował pocieszyć ją medycznymi ciekawostkami. Czasami nie rozumiała, jakim cudem jeszcze znosiła samą siebie. – Ulżyłoby ci, gdyby ją odłączyli? – zapytała, nie do końca czując, czy nie posuwała się za daleko. Próbowała ją zrozumieć, jakoś postawić się w jej sytuacji – nawet wyobrazić sobie Mikaela na miejscu Rosaline – i ulga było jedynym, co przychodziło jej na myśl. Stąd też pytanie.
Skinęła głową, gdy rozbrzmiał jej telefon. Spodziewała się, że być może dzwonili do niej z pracy, ale jednak nie – po drugiej stronie słuchawki znajdował się zdesperowany kurier. Averill przygryzła policzek od środka, gdy Astra prowadziła z nim rozmowę. Paczka z alkoholem i kwiatami? Czyli nie była jedyną, która wpadła na pomysł wysłania jej czegoś podobnego, z tym, że ona o alkoholu akurat nie pomyślała, obawiając się, iż cokolwiek spersonalizowanego zdradzi ją od razu. Teraz jednak poczuła się jakoś idiotycznie, wiedząc, że Cabrera dostała od kogoś coś podobnego, a może i nawet lepszego. Kiedy wysyłała do niej swój prezent, nie wiedziała, czy było to odpowiednie. Z jednej strony nie robiła nic złego (no, może oprócz podejrzenia jej adresu w bazie danych pracowników komisariatu), tym bardziej, że nie rozchodziło się o nic szczególnego ani specjalnie kosztownego. Ot, bożonarodzeniowy, może nawet nieco tandetny bukiet kwiatów – prezent, który mogłaby otrzymać od każdego. Mimo to, zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby tylko Cabrera zorientowała się, kto był nadawcą paczki, rzuciłaby jej nią prosto w twarz, więc Averill zadbała o to, by nie zostawić po sobie żadnego podpisu ani śladu – nawet adres na wierzchu kartki napisała wymuszonymi, drukowanymi literami, co by zniszczyć wszelkie możliwości bycia zdemaskowaną. W ostatecznym rozrachunku więc, mimo iż teoretycznie nie robiła niczego zakazanego, czuła jakiś niezrozumiały strach na myśl, że Astra mogłaby się o wszystkim dowiedzieć. Bo zapewne padłoby wtedy pytanie ”dlaczego?” czy ”po co?”, na które Callaway nie potrafiłaby odpowiedzieć. Poszukując prezentów dla rodziny, z jakiegoś powodu pomyślała też o niej – o ich przeszłości i tym, jak burzliwie ich relacja układała się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. I może zachowywała się niemądrze, pozwalając sobie na podobny gest, ale myśl, iż Cabrera być może uśmiechnie się na widok czegoś tak prostego, była tego warta.
Teraz jednak, wiedząc, że nie była jedyną osobą, jaka wpadła na taki pomysł… coś zakłuło ją w żołądku. Głupia, przeszło jej przez myśl, zanim Astra odwróciła się i Averill na powrót zawiesiła swoje spojrzenie na trzymanym w dłoniach kubku kawy.
- Świąteczne prezenty? – zagadnęła bez związku, nieco głucho, nie wiedząc, jak właściwie mogłaby kontynuować ich przerwaną rozmowę. – Wciąż spędzasz ten czas z rodzicami, czy…? – zawiesiła głos, unosząc na nią wzrok z nadzieją, że Astra nie fuknie na nią, nagle stwierdzając, iż to nie była jej sprawa. Spotkania z nią, choć tak krótkie i wybuchowe, w pewien sposób były jak plaster na jej wszystkie rany.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nie przepraszaj. – Miała wrażenie, że kiedyś powtarzała to bardzo często. Zamiast machać ręką przekazywała ówczesnej przyjaciółce, że nie musiała przepraszać za nic, co czuła lub że starała się postąpić słusznie. Co złego było w jej słowach? Nic. Cabrera doceniała, że pojawiły się one pomimo ich sytuacji, ale poprosiła łagodnie aby nie próbowano wbijać jej do głowy kolejnych dawek nadziei, którymi karmiła się zbyt długo. Była nimi odrobinę zmęczona, chociaż nigdy nie przyzna się do tego na głos. Nie powie też Callaway, jak powinna się zachowywać. Były dorosłe, na pewno to wiedziały, a jednak Astra niechętnie zauważyła, że Ave wciąż miała tendencje do wycofywania się, kiedy rzeczywiście nie zrobiła niczego złego.
Zacisnęła wargi i zawiesiła spojrzenie na rudowłosej. W ciemnych oczach brakowało złości. Toczyła się w nich walka pomiędzy prawdą a uczuciami.
- Jeżeli powiem to na głos, wyjdę na okropną osobę – odpowiedziała cicho, bo owszem, poczułaby ulgę. Byłaby również spokojniejsza wiedząc, że Rosaline nie musiała się męczyć, o ile w ogóle jakakolwiek cząstka niej wciąż istniała w ciele tkwiącym na szpitalnym łóżku. - Żadna z nas nie chciała tak skończyć. Próbowałam przekonać jej rodzinę, że nie takie było jej życzenie, ale oni mają to gdzieś. Nie rozumieją. – Pokręciła głową na boki. Rodzina rodziną, ale przez ostatnie lata życia Rosaline, to ona była z nią najbliżej. Jasne, przelotnie, na tyle ile pozwalało im stacjonowanie w różnych miejscach, ale taką relację świadomie wybrały. Godziły się na nią, bo kochały to co robiły a na wspólne życie jeszcze miały czas; przynajmniej wtedy tak myślały. – Czasami sobie myślę, że gdybym wcześniej zdecydowała się ostać w jednym miejscu, porzucić wojsko na rzecz pracy w mieście, to ona by żyła. Tak samo, jak dręczy mnie myśl, że gdybym nieco odpuściła.. gdybym mniej na ciebie naciskała względem ujawienia naszej relacji, to byś mnie nie zostawiła. – A jednak, pomimo świadomości, że to Averill brutalnie ją porzuciła, szukała winy w samej sobie. Szukała jej w słowach wypowiedzianych i przemilczanych. W czynach dokonanych i zachowanych na później. W sobie, bo jedna stracona miłość to norma, ale dwie, to już wstęp do przekleństwa.
Pociągnęła nosem, jakby zaraz miała płakać, a jednak nic takiego się nie stało. Swoje łzy już przelała. Płakała po Averill i po Rosaline. Nie potrzebowała tego więcej. Nie musiała i całe szczęście się na to nie zapowiadało. Przepracuje swoje, odejdzie na emeryturę i wyjedzie do Tijuany, gdzie otworzy bar.
- Kolejny, nie wiem od kogo. – Callaway nie potrzebowała tej informacji, a jednak Astra podzieliła się nią bezwiednie, jakby siedziały sobie na ploteczkach a nie w szpitalu, trochę niepewne, czy ta rozmowa nie skończy się kłótnią. – Zaczynam podejrzewać, że mordercy, których wpakowałam za kratki się we mnie bujają. – Prychnęła z nutką rozbawienia w głosie i upiła łyk kawy. – Moja rodzina jest nierozłączna, ale tym razem wszyscy wyjeżdżają do familii w Tijuanie a ja w święta urzęduje na komisariacie. Zamówiliśmy parę dań z tej knajpki przecznicę dalej. Tam, gdzie podają spalone żeberka. Kojarzysz? Jeżeli nikt tej nocy nie umrze, to wraz z pozostałymi spędzimy ten wieczór spokojnie zajadając się.. zapewne spalonymi potrawami. – Znów prychnęła, ale nadal z nutką rozbawienia, bo traktowała to bardziej na luzie niż straszny służbowy obowiązek lub jakąś tragedię. Była kapitanem, więc musiała dawać innym przykład, nawet jeśli oznaczało to Wigilię spędzoną w pracy. – A u ciebie? Święta w domu czy jedziecie w gości? Dużo was jest? – Odbiła piłeczkę czując się coraz luźniej podczas tej całej rozmowy. Może faktycznie były na szpitalnych ploteczkach? A jednak, czemu się nie dziwiła, Averill nadal wyglądała na odrobinę wystraszoną, jakby każde jej słowo mogło sprowokować kłótnię. – Spokojnie, nie będę krzyczeć. Mam do ciebie uraz, ale nigdy nie życzyłam ci źle. – Poza tym, Rosaline nie chciałaby aby Astra traktowała w ten sposób kogokolwiek, kogo kiedyś uważała za bliską osobę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Istotnie, miała tendencję do ciągłego przepraszania, jakby wszystko było jej winą – również poniekąd zasługa ojca, który wylewał na nią każdy swój żal, nawet spowodowany wydarzeniami, na jakie w gruncie rzeczy nie miała wpływu, jak na przykład zmiana pogody. Ostatecznie więc, z biegiem lat, wypracowała w sobie ten nawyk zupełnie naturalnie i sama nie widziała w nim nic złego. No bo jeśli przeprosi, będzie miała przepustkę do uzyskania spokoju sumienia, tak? Niezależnie od tego, czy w rzeczywistości zawiniła.
Z ulgą przyjęła jej spokojne spojrzenie - nie chciała nagle przerwać tej cienkiej nici porozumienia, jaka zawisła między nimi w przeciągu zaledwie kilku minut. I jasne, mogła ograniczyć się do najbardziej podstawowych pytań, takich jak geneza aktualnego stanu Rosaline czy to, jak Astra czuła się z tym wszystkim, ale nigdy nie była jedną z tych osób, które zadowalały się odpowiedziami na te najbardziej błahe kwestie. Zawsze szukała czegoś głębszego, bardziej skomplikowanego.
A więc jednak, przeszło jej przez myśl, gdy wreszcie usłyszała jej słowa. I tak naprawdę, choć zabrzmiało to trochę smutno, całkowicie ją rozumiała. Życie w ciągłym zawieszeniu pomiędzy aktualnym stanem rzeczy a wspomnieniami wydawało się jej katorgą. Tym bardziej, gdy nic nie wskazywało na to, jakoby miała owe wspomnienia odzyskać.
- To zrozumiałe – stwierdziła tylko, nie siląc się na większe pocieszenia. Wciąż uważała, aby nie przekroczyć granicy. – Jeżeli od tylu lat nic nie ruszyło… – Jasne, cuda się zdarzały, ale niezwykle rzadko. Nie było co się oszukiwać. – Przykro mi, że w rzeczywistości nie możesz nic z tym zrobić, mimo że byłaś… jesteś jej najbliższą osobą – przyznała cicho, patrząc na nią kątem oka. Szybko jednak opuściła wzrok. Może sprawy miałyby się inaczej, gdyby Astra na papierku byłaby żoną Rosaline – wtedy prawdopodobnie mogłaby decydować o jej dalszym losie. W obecnej sytuacji jednak miała naprawdę niewielką władzę.
Słuchała jej w milczeniu, nie wiedząc co powiedzieć. Nie wiedziała nawet, że kiedykolwiek wstąpiła do wojska. Co prawda, niekiedy podczas ich studenckiej kariery wspominała przelotnie o militarnym życiu, ale Averill nigdy nie przywiązała do tych wzmianek większej wagi, chyba bojąc się nieoczekiwanie ją stracić.
Zmarszczyła brwi dopiero wtedy, gdy Astra odniosła się do niej. Świeża świadomość tego, że miała sobie cokolwiek do zarzucenia, że czymkolwiek się dręczyła szczerze wyprowadziła Callaway z równowagi do takiego stopnia, że od razu, jak tylko skończyła mówić, pokręciła głową i stwierdziła ostro:
- Ale to nie jest twoja wina. – Jak w ogóle mogła tak myśleć? – Nic, co zrobiłam, nie było twoją winą. I nie ma… nie ma nic złego w pragnieniu bycia z kimś otwarcie – stwierdziła, nieco zaskakując tym samą siebie. – Problemem był mój strach. – Irracjonalny może, ale jednak nie potrafiła nic na niego poradzić. Nie, kiedy miała dwadzieścia lat i wciąż wychodziła z założenia, że powinna spełniać zachcianki swoich rodziców, by jak najbardziej wpasować się w obraz ich idealnego dziecka. – I z biegiem czasu widzę dopiero, jak strasznie zawaliłam, kierując się nim w całym moim życiu – przyznała cicho, patrząc na swój kubek z kawą. – Wiem, że to nie temat twoich obecnych rozterek, że masz na głowie większe problemy i dramaty, wiem – dodała po chwili, spoglądając w jej stronę. – Ale może właśnie dlatego nie chcę, żebyś zadręczała się mną. – Nie umiała powiedzieć jej więcej, nie umiała wyznać, jak bardzo żałowała tego, co straciła z własnej głupoty, jak bolało ją patrzenie na własne życie i odkrywanie na nowo jego nijakości. Nijakości, której zapewne nie musiałaby się bać, gdyby została przy kimś, dla kogo jej serce zapłonęło.
Zaraz wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie – rozświetlił go lekki uśmiech, wywołany jej suchym podsumowaniem. Na końcu języka miała jakiś zabawny komentarz, który jednak szybko przełknęła. To nie był czas na takie rzeczy.
- Och – wyrwało jej się na wieść o jej tegorocznych planach świątecznych. – Nie wiedziałam. – Oczywiście. – Nie dali ci wolnego czy nie chciałaś z nimi jechać? – Zmarszczyła lekko brwi. Święta w Meksyku, tak blisko rodziny, wydawały jej się interesujące, chociaż jednocześnie odnosiła wrażenie, że Astra pogubiłaby się wśród dwudziestki donośnych, temperamentnych osób, dzielących z nią krew. – Zaopatrzę apteczkę w węgiel lecznicy – tak skomentowała jedynie wieść o zamówionych potrawach z tego jednego, konkretnego lokalu. Jakiś środek na potencjalne zatrucie na pewno nikomu nie zaszkodzi.
Na jej pytanie spięła się znowu, nie wiedząc, na co tak naprawdę mogła sobie pozwolić. Okłamywanie Astry było idiotyczne, tym bardziej, że zadawała sobie już sprawę z jej małżeństwa. Z drugiej strony szczebiotanie o rodzinie wydawało jej się nie na miejscu, tym bardziej, że jej najdroższa ukochana znajdowała się właśnie piętro niżej, przykuta do szpitalnego łóżka i wyzbyta ze świadomości. Dopiero jej łagodne zapewnienie sprawiło, że Averill rozluźniła ramiona.
- W domu – przyznała więc cicho. Podejrzewała, że jeśli ojciec umrze przed świętami, zaproszą jej matkę do siebie, a jeśli przeżyje to… cóż, coś będą musieli wymyśleć. – Tak naprawdę to nie. To znaczy, w porównaniu ze stereotypowymi, latynoskimi rodzinami – sprostowała, uśmiechając się lekko. – Mam czwórkę dzieci. – Mam, tak jakby Mikael wcale nie istniał. – Adoptowanych – dodała, czując, że to było dość ważne. O tym, że jedyne jej biologiczne dziecko zmarło niedługo po porodzie, wolała nie wspominać. To nie był odpowiedni temat do rozmowy.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”