WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Kolejny wieczór, kolejna szklanka irlandzkiej whiskey. A przynajmniej tak głosiła etykietka na butelce, z której barman przelewał płynną zawartość do szklanki o grubym szkle. Jeszcze mógł pozwolić sobie na brunatny alkohol, który nie kojarzył się z pospolitym alkoholikiem, którym przecież nie był. A przynajmniej on sam nie uważał się za kogoś, kto miałby mieć problem z alkoholem. Tłumaczył sobie, że po prostu należała mu się chwila zapomnienia. Ostatecznie stawał ramię w ramię ze śmiercią i jedyne co dostał w zamian to życie w rozsypce i koszmary wojny, które nawiedzały go nie tylko w nocy. Dlatego tak lgnął do stanu, w którym już nie musiał myśleć i pamiętać. Dryfował gdzieś w nieważkości, nawet jeżeli na drugi dzień miał zapłacić za to wysoką cenę.
Poza tym było coś jeszcze w tych jego dosyć regularnych wizytach - często spotykał przy barze ją. Kobietę, którą życie także w pewien sposób doświadczyło, która zasługiwała na chwilę ukojenia. Czy zdawała sobie sprawę z tego, że każda chwila spędzona przy wspólnym drinku, każda kolejna odsłonięta karta pozwalała mu nie zwariować? Trzymanie tej znajomości w obrębie tych czterech ścian sprawiało, że Herschel poczuł się bezpiecznie. Bo cokolwiek powie, jakkolwiek się zachowa i jak bardzo obnaży przed nią swoje demony, to nie było szans, aby którakolwiek z tych informacji dotarła dalej. Dlatego kiedy brunetka weszła do środka, uśmiechnął się delikatnie do niej, a kiedy upewnił się, że żadna osoba towarzysząca nie weszła za nią to uniósł dłoń ku górze, zapraszając ją do wspólnego zatopienia smutków w obojętnie jakim rodzaju alkoholu.
-
Czy częste wizyty w jednym barze mogły świadczyć o problemach? Mogły, oczywiście że mogły. Ale to nie alkohol sprawiał, że Elise chętnie przekraczała próg tego baru. Chociaż i jego sobie nigdy nie odmawiała. Alkohol pozwalał jej się rozluźnić, ale to spotkania z nim traktowała jako formę… terapii? Pewnie dużo łatwiej byłoby zapłacić psychoterapeucie, miałaby zapewnioną wysoką jakość usługi oraz dyskrecję. Nie mogła mieć pewności. Ale jednocześnie – chciała mu ufać. Tak zwyczajnie i po ludzku chciała zaufać drugiemu człowiekowi. Zwłaszcza, że to nie była relacja jednostronna. To nie tylko ona wylewała z siebie to, co aktualnie leżało jej na wątrobie, a o czym nie mogła powiedzieć nikomu bliskiemu. Bo bała się, że będą ją osądzać, że usłyszy na swój temat coś, czego słyszeć nie chciała… potrzebowała opinii kogoś z zewnątrz. A jeszcze lepiej – wcale nie potrzebowała opinii.
Kierując się do baru wcale nie miała pewności, czy go tam spotka. A jednak dość pewnie weszła do środka i od razu rozejrzała się za znajomą już sylwetką. Uśmiechnęła się lekko, gdy zapraszająco uniósł dłoń. Nie mogła odmówić. Zgrabnie manewrując pomiędzy rozstawionymi stolikami po kilku sekundach znalazła się obok mężczyzny i wsunęła się na stołek obok niego. Skinęła na barmana by nalał jej to samo, co jemu – szkockiej. Nie była fanką kolorowych drinków, a już na pewno nie była fanką upijania się nimi. Czy faktycznie zamierzała się dzisiaj upijać? Jeszcze nie wiedziała, ale… chyba wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały.
- Myślę, że może powinniśmy zacząć zmieniać bary, wiesz? Inaczej albo wezmą nas za alkoholików albo kochanków. – skwitowała, lekko uśmiechając się pod nosem i spojrzała na mężczyznę, gdy wreszcie dostała swojego drinka. Lekko uniosła go w geście niemego toastu. Upiła niewielki łyk i skrzywiła się lekko, gdy alkohol podrażnił jej przełyk. Chwilowe.
Z cichym stuknięciem odstawiła szklankę na barowy blat i zaczęła obracać ją w dłoniach, zastanawiając się, co właściwie chciała mu powiedzieć. Albo inaczej… od czego chciała zacząć?
-
Po powrocie z przedostatniej misji zarówno jak z ostatniej, miał wokół siebie ludzi, którym naprawdę na nim zależało. Wielokrotnie próbowali podjąć mniej lub bardziej udane próby dotarcia do niego, przebicia się przez gruby mur, który powoli wznosił wokół siebie. A on? Milczał, odsuwając od siebie tych, którym był bliski. I całkiem nieświadomie otworzył się przed nieznajomą, spotkaną w barze. Łapał się na tym, że kiedy tylko zachodził do tego lokalu, to oglądał się w stronę drzwi, jakby czekając na to, aż pojawi się w nich znajoma sylwetka z burzą ciemnych loków na głowie. Może właśnie na tym polegała różnica - to on zdecydował przed kim i w jakim momencie swojego życia chciał zacząć rozmawiać powoli o demonach, które targały jego osobą. Może nie była to profesjonalnie poprowadzona sesja terapeutyczna, która doprowadziłaby go do źródła problemów, do momentu, w którym zboczył z kursu. Nie mniej jednak, w końcu znalazł ujście dla tych wszystkich emocji, które na co dzień próbował zagłuszyć na różne sposoby, najczęściej alkoholem.
Tym bardziej, że musiał podzielić się z kimś ostatnimi doświadczeniami, a nie znajdował wokół siebie nikogo innego, z kim mógłby wymienić spostrzeżenia nad szklanką szkockiej. I to nie tak, że uważał, iż jedynie on w tym układzie ma prawo do podzielenia się problemami, które był gotowy wywlec na światło dzienne. Zaskakująco łatwo przychodziło mu faktyczne zaangażowanie się w sytuację brunetki. - Na ich obronę, mają pełne prawo tak myśleć - rzucił żartobliwie odnosząc się do tajemniczych obserwatorów, którzy rzekomo mieliby zainteresować się życiem Abraham i Elise. A jednocześnie, mimowolnie, palce lewej dłoni musnęły gładką powierzchnię obrączki, która nadal tkwiła na prawej dłoni mężczyzny. Czasem miał wrażenie, że delikatnie odbijany blask kuł jego oczy. - Niedawno dowiedziałem się, że mam nastoletnią córkę - wypalił nagle i niespodziewanie. Jego śmiałe stwierdzenie przypominało zrzucenie bomby. I zastanawiał się, dlaczego nie umiał tak zacząć rozmowy na temat Hallie z żoną, a raczej z byłą żoną.
-
Tego wieczora Debbie i Norma wymknęły się przedwcześnie; porzucając nauczycielkę na pastwę rumianego, barczystego blondyna. Twarz mężczyzny rosiła sieć brązowych punktów a jasną czuprynę naznaczały rdzawe refleksy. Zapewne nosił w żyłach irlandzką krew. Mówił wybitnie dużo barwiąc zdania śmiesznym akcentem oraz zadając mnogość niekoniecznie taktownych pytań. Wrodzona uprzejmość kobiety wymuszała uważne słuchanie litanii przechwałek oraz dociekań o szczegóły prywaty rozmówczyni. Odpowiadała zdawkowo – zupełnie jak nie ona. Oczyma wodziła po lokalu, raz po raz przypatrując się uwieszonemu na ścianie zegarowi. Dwudziesta pierwsza pięćdziesiąt osiem. Siedem minut. Tyle dawała piegowatej gadule. Za siedem minut wymyśli sympatyczną wymówkę i znikając za frontowymi drzwiami zadzwoni dzwoneczkiem u ich szczytu. Gdy długa wskazówka wylądowała pomiędzy dwunastką a jedynką dłoń chłopaka zsunęła się z lepkiego blatu okrągłego stolika wprost na kolano Lo. Wzdrygnąwszy się ciemnymi ślepiami przetańczyła po buzi rudzielca. – ...bo wiesz, ja chyba nie mam nic przeciwko. A Ty? – w Palomie załączyła się panika. – Słucham? Wybacz, na sekundę odpłynęłam. – maźnięte czerwoną szminką usta wygiął grzeczny uśmiech. Piwne tęczówki przemknęły ponad szerokim ramieniem.
Niemożliwe. Siedział na hokerze, przy barze. Patrzył na nią. Jak długo była obserwowana? Czemu wcześniej go nie spostrzegła? Czyżby utraciła instynkt przetrwania? Niemożliwe. Klatka piersiowa wybuchła gorącem a umysł rozjarzyły neony wspomnień. Drżące palce przejeżdżające po jej udach, szorstki zarost na bladej szyi. Niemożliwe. – ...i uważam, że to całkiem naturalne. Każdy przecież potrzebuje się czasem wyluzować i doświadczyć czegoś nowego, prawda? – zielone oczka wpatrywały się w nią wyczekując odpowiedzi. Nie, nie odpowiedzi – deklaracji.
Kurwa mać. Zatrzepotawszy powiekami wbiła uwagę w siedzącego po skosie faceta. Chłopaka? Reprezentował ten trudny do sprecyzowania i określenia typ urody – delikwent wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia pięć wiosen, acz równie dobrze mógł być pod czterdziestką. Jakie było pytanie? Ugh, jeżeli teraz wykaże się brakiem zainteresowania biedak na pewno skapituluje. Widziała to w niecierpliwości otumanionego alkoholem wzroku. Ale... Przecież tego chciała. Do tego dążyła, czyż nie? Przecież życzyła sobie samotności; pragnęła, żeby poszedł. Skąd nagłe wahanie? – Tak, chyba masz sporo racji. – czyżby Molly właśnie wydała na siebie jakiś paskudny wyrok? W obserwującej ją zieleni rozbłysnęło dzikie zadowolenie. Nieco nachylona Lo przekrzywiła łepetynę w bok. Spojrzenie znowu uciekało ku Thorntonowi. Niestety, tym razem nie zostało to niedostrzeżone przez barczystego „irish mana”. Rudawe włosy zatrząsały się, kiedy Ryan obrócił łeb przez ramię. – Na co patrzysz? – Nie, nie. Na nikogo. Na nic. Na nic ani na nikogo. - Znasz ich? – oczętami błądził po plecach oraz tyłku stojącej obok Clive’a babki. – Myślisz o tym samym co ja?? Skoro zgodziliśmy się, że fajnie czasem poeksperymentować w grupie... – minimalnie rozwarła wargi w niemym szoku.
Kurwa, kurwa, kurwa mać!!!! – ...to może zagadamy? – nie czekał na odzew. W końcu do tej pory się zgadzali. Trafił na kogoś z kim łączyło go erotyczne połączenie dusz.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Wciągnąwszy ją za rękę, przedzierał się w stronę chirurga oraz jego pięknej koleżanki. Nie była nią Callie. Niemożliwe. Czy guwernantka miała rację? Na jej miejsca prędko znalazł „nową”? Z większym dupskiem oraz wcięciem w talii? – Cześć. Miło mi Was poznać, jestem Ryan. A to moja znajoma Kathy. – cholerne kłamstewka. Białe czy czarne – bez znaczenia. Nie warto kłamać. Prędzej niż później prawda ujrzy światło dzienne. Kurwa, po raz ósmy. Kto da więcej? Elokwencja Pilby utraciła na polocie oraz poziomie. Szczęśliwie owe braki pozostawiała na wewnętrzne psioczenie. – Często tu bywacie? – rzecz jasna „znajomy Kathy” musiał rzucić najgorszym tekstem na podryw. Za mało wypiła na takie sytuacje. Nie istniała na świecie ilość alkoholu zdolna zapewnić komfort w równie żenujących okolicznościach.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
- 12.
Było prawie po dwudziestej drugiej, gdy siedząc na przeciwko Emily, w małym - obskurnym barze bezustannie śmiał się z jej żartów (tak, dziewczyna była jedną z tych, które potrafią go rozśmieszyć); w prawej dłoni obracał wysoką szklankę - a w niej znajdowało się resztę (czwartego!) piwa! - Żartujesz, prawda? - z nad stołu uniósł głowę, by móc swoimi niebieskimi ślepiami przesunąć po jasnej twarzy niewiasty. - Powiedziałaś mu, że masz czwórkę dzieci na wykarmieniu? Ty matką? - nadal rozbawiony, wydał z siebie charakterystyczny chichot. - A jak inaczej miałabym sprawić aby się odjebał? Słuchaj, facet po czterdziestce... - czyli dokładnie jej typ. - ...myślący kurwa, że należy mu się absolutnie wszystko. Miał w dupie to, że jego żona leży po operacji, wiję się z bólu i na dodatek ciągle o niego wypytuję. - Emily wzruszyła ramionami, nachylając się by pomiędzy usta wsunąć różową słomkę i wydoić do dna końcówkę kolorowego drinka. - A poza uważasz, że nie byłabym dobrą matką? Stevena kocham ponad wszystko. - stwierdziła a lewa brew Wright pofrunęła do góry. - Bo to moje dziecko i byłaś z nim tylko trzy razy sam-na-sam, przy czym raz kiedy zabrałaś go do zoo przyprowadziłaś innego dzieciaka. - skwitował, wybuchając głośnym śmiechem; bo choć sytuacja była przerażająca, Steve to mądry chłopiec i od razu po zaginięciu cioci zadzwonił do Edmunda. - Zawsze będziesz mi to wypominał? Wszystkie czterolatki są do siebie takie podobne. - rzuciła oschle, przekręcając główkę na bok. - A właśnie... - mierząc spojrzeniem sylwetkę przyjaciela, na jej buzię wpełzł łobuzerski uśmiech. - Serio z Tobą i Callie to już naprawdę koniec? - nie ukrywając radości, przeczesała palcami jasne pukle włosów. - Nie potrafisz ukryć swojej satysfakcji, huh? - wtrącił mocniej zaciskając szklankę i przykładając do ust. - Wiem, że za nią nie przepadasz, ale... jest wspaniałą matką. - odrzekł pewnie, ale zamiast aprobaty przyjaciółki usłyszał jej groniasty śmiech. - I to jest właśnie Twój problem, Clive. Ty nie widzisz w niej kobiety, którą mógłbyś przycisnąć do ściany, tylko matkę swojego dziecka. Dlatego wam nie wyszło, a nie przez to, że nagle zdecydowałeś się wszystkich odsunąć. Potrzeba Ci pukanka i przestań w końcu się nad sobą udzielać. - och, tak. Miał taką możliwość, niespełna trzy tygodnie temu, lecz jak to typowy Clive Thornton - wolał postąpić słusznie; przez moment nawet w myślach obracał upojną chwilę z guwernantką i mógłby przysiąść, że udało mu się uchwycić zapach jej ciała... ale był on zbyt rzeczywisty, wręcz namacalny - niemożliwe. Była tu! I szła z jakimś imbecylem typem w ich kierunku. Gdy podeszli bezczelnie zmierzył szatynkę wzrokiem, a wyraz twarzy mężczyzny prezentował zdegustowanie. Z uniesioną brwią obserwował dwójkę kochanków, przyjaciół, znajomych, obcych(?) Cholera wie. - Zależy kto pyta. - niezmiernie niechętny wyczuwalny ton głosu Emily powędrował ku barmanowi. - Wszystko w porządku, kochana? - teraz blondynka skupiła się na Molly Kathy. - Uprzykrza Ci życie? Chryste, jesteś cała blada. - rzuciła pospiesznie ściągając z krzesła własną kurtkę, by udostępnić nowej koleżance miejsce spoczynku. - Siadaj. - stwierdziła, marszcząc czoło. - A Ty... - ponownie zerknęła w kierunku Ryan'a. - ...możesz dolać nam jeszcze tego. - palcem wskazała na puste szkła. - Na Twój koszt. - zabłysnęła ząbkami, przygryzając dolną wargę - stosunkowo próbując coś ugrać, zaś z drugiej strony dać chłopcowi „kosza.”
-
– A on? – bródką bezczelnie kiwnęła ku Clive’owi. – Nie naprzykrza się Tobie, em...? – sugestywnie marszcząc brwi czekała aż rozmówczyni wyjawi swoje imię, po czym przyozdobiła usta uprzejmym zadowoleniem. – Twój milczący kolega nie wygląda na zbyt towarzyskiego. – Ani sympatycznego! – Irlandczykowi wystarczało samo rzucanie mało błyskotliwych tekstów w eter. Nie sprawiał wrażenia niespokojnego lub złego widząc ostentacyjne lekceważenie Lo. Znowu wbijała oczęta w Thorntona.
Rzeczywiście nie zdawał się wyjątkowo przyjazny. Po prawdzie, Pilby czuła się niemile widziana. Po plecach przeszedł jej mało sympatyczny dreszcz.– Najwyraźniej w czymś przeszkadzamy. Zostawmy ich w spokoju, Brian. – Ryan. – Bob. – brewka dziewczęcia podskoczyła ku górze a rudy wydobył z trzewi niepewny śmiech. Po owych słowach Molly ponownie pociągnęła przez słomkę. Prędkość z jaką wypijała koktajl okazywał się zabójczy. Bidulka na poważnie nie otrzymała od Stwórcy nazbyt mocnej głowy. Przed przymusową konfrontacją pub zaczynał z wolna falować. Dajmy temu dziesięć minut a podłoga okaże się pieprzonym oceanem.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
-
Oczywiście, grzeczniej byłoby odpuścić – odejść póki alkohol nie przywiązywał bidulki do czterech ścian lepkiego, śmierdzącego dymem lokalu. Aczkolwiek jaka istniała w tym przyjemność? Wychodząc pozbawiłaby się radości patrzenia na znajomą twarz. Smętną, podirytowaną, zroszoną kilkudniowym zarostem. Ukochaną przez rozedrgane serduszko. Odejdzie i co dalej? Skaże się na rozpoczęcie pracy od nowa. Zapominanie jest paskudnie trudnym procesem a właśnie pojedynczym zerknięciem chirurg zaprzepaścił trzy tygodnie ciężkiej roboty.
Koleżanka gbura miała... gadane. Jak Lolly przed zerwaniem z Donnellym. Ponieważ aktualnie utkwiła daleko poza granicami dawnej wesołości. Mówiła o połowę mniej, ubierała się mniej kolorowo. Nawet, zgodnie z komentarzem pani doktor, wyglądała odrobinę blado. – Poczekaj, poczekaj... – parsknąwszy życzliwym śmiechem, Molly pokręciła łepetyną. – Za dużo informacji na raz. – kątem oka bezustannie lustrowała Throntona toteż największy idiota domyśliłby się, że coś jest na rzeczy. – Oh, wiem... Mój były narze-... – wróóóóć, reality check. – Mój były zdecydowanie wolał siedzenie w domu. – ze słabym uśmiechem, przez moment wodziła wzrokiem po pomieszczeniu. Po brzydkich obrazkach, podpitych mordach, migoczącej i pozbawionej dźwięku telewizji. Wciąż bolało; gdzieś na dnie opłakiwała dwie, spędzone przy księgarzu wiosny. Opłakiwała własną głupotę, dziewictwo, naiwność oraz pogrzebaną iluzję podręcznikowej miłości – zaklętej w czystości i niewinności.
Emily... Czyje to westchnienie? Ciemne oczęta powtórnie zogniskowały uwagę na mężczyźnie. – Ohhh, czyli jeszcze rozwodnikiem nie jest a mimo wszystko stawia Ci drinki? – brewki Kathy podpłynęły do góry. – Nieźle stary. – oh, R... nadal tu jest! Cóż, Lo też go ignorowała. Acz częściowo, gdyż dwoma palcami wskazującymi przesunęła w kierunku rudzielca. – Nie wiem jaki jest Ron... – Ryan. – ...poznałam go pół godziny temu. Przyjaciółki zostawiły mnie na jego pastwę z nadzieją, że się dogadamy; ale póki co wyszło z tego jedno wielkie nieporozumienie. – czyżby usprawiedliwiała się przed tymi oceniającymi, chłodnymi ślepiami? – Mmm... Poważnie? – na serio prezentowała się jak ktoś potrafiący szaleć? Boże, aż parsknęła przed pociągnięciem ze słomki. Podłoga pod nogami zaczynała minimalnie falować, także poprawiła się nieco na krześle bezwiednie wyciągając jedną nogę bliżej nóg Clive’a. – Mmmm, mam. Mam jedną historię. Zapewne nie jest wyjątkowo ciekawa.. Też umawiałam się z rozwodnikiem, Emily. Niemal rozwodnikiem. Całkiem niedawno. – nie przeginała, prawda? Robert (czy jak mu tam...? starał się coś wtrącić, ale nie zdążył. – Mówił, że coś do mnie czuje, pukał do moich drzwi o szóstej nad ranem, zabierał na wschody słońca... Prawie się ze sobą przespaliśmy. Ale do niczego nie doszło. A kiedy nie doszedł - poszedł. Sobie. Rozpłynął się w powietrzu. Chyba tak mają niemal rozwodnicy, huh? Więc na Twoim miejscu uważałaby na siebie. – rzecz jasna powyższe ubrała w dowcip. Dowcip zaprawiony odważną goryczką – ironicznie, powstałą wskutek zmieszania w brzuchu trzech słodkich koktajli.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Emily śmiała się razem z Kathy swymi błyszczącymi oczętami skupiając się na twarzy niezadowolonego chirurga, spojrzała na niego pytająco, trochę życzliwie - jednakże blondyn zdecydował się odwrócić głowę na bok; jakby prezentując tym czynem swoje naburmuszenie. Cóż, miał wyjść na drinka z przyjaciółką, a nie spotkać na swej drodze niedoszłą-kochankę. Nie był na nią przygotowany, szczególnie nie - teraz; gdy wyzwalała w sobie nie tylko seksapil, ale zdaniem Thorntona (być może był mylne) „prosiła o więcej.” - To ja mu stawiam drinki, taki już los zdesperowanych kobiet. - Wright wzruszyła ramionami, w ustach trzymając słomkę i nieco ją podgryzając. - A tak poważnie, Clive nie jest moim „chłopakiem.” - mruknęła przeczesując palcami swoje jasne włosy, następnie przekręciła się bokiem - by plecami opierać się o zimną ścianę, jednocześnie biorąc nogę-na-nogę. - Nie sprostałby wyzwaniu, wiesz co mam na myśli, prawda? - znowu tęczówki lekarki rozbłysły się w rozbawieniu, a z ust neurochirurga wydobyło się głośne prychnięcie. - Nie wie o czym mówi. - tym razem on się bronił, lekceważąco łapiąc za szklankę. - Przyniesiesz jeszcze? - zwrócił się do stojącego obok (ku zaskoczeniu Clive) nadal barmana. Nie znudził się pogawędką, czy to była najbardziej interesująca rozmowa jaka spotkała „biudulka” w całym jego życiu? - Przyjaźnimy się. - Złamałaś mi teraz serce. - Od kiedy niby je masz? - gry słowne z Ems, dominowały w rodzaju czysto bratersko-siostrzanych. - Jego matka chciała, abyśmy byli razem. - A czego ona nie chciała? - z uniesioną brwią przesunął ślepiami po twarzy Molly, wytwarzając na swej lekki grymas - lecz kiedy przysunęła swoją nogę do jego w bezwarunkowym odruchu, dotknął opuszkami palców nagiego kolana guwernantki. - Chujowej synowej. - skwitowała bezczelnie, świecąc białymi zębiskami, na co Clive ponownie zareagował prychnięciem.
- Jakie nieporozumienie? - Jakie nieporozumienie? - rzucili jednocześnie obserwując dziewczynę, a następnie obie głowy powędrowały na Irlandczyka. - Czyli wcale nie zgodziłaś się na dalszą przygodę? Jak to musi być potwornie usłyszeć to przy gronie znajomych, czyż nie Raymond? - broda Ems zadrżała, za to w oczach mężczyzny można było dostrzec narastającą satysfakcję, nieznacznie przejechał palcami po swym podbródku, z większą intensywnością obserwując szatynkę.
Jednakże gdy zaczęła mówić - zacisnął mocniej szczękę - co wynikało z całkowitego niezadowolenia, nie powinna wywlekać ich brudów w świetle przyjaciół, szczególnie jednej - ukochanej przyjaciółki, która automatycznie „wyniuchała” sytuację - spojrzenia Wright oraz Thorntona się skrzyżowały i to wystarczyło by nagle z szerokim uśmiechem położyła dłoń na dłoni Molly. - Przykro mi. Faceci to najgorsze stworzenia we wszechświecie. Gdybyś miała teraz szansę go spotkać, to co byś mu powiedziała? - oczy Clive rozszerzyły się z zaskoczenia, aczkolwiek zanim Paloma skończyła, Emilia podniosła się z krzesła. - O Beyonce, single ladies, ktoś? Chętni? - rozejrzała się na każdego z zebranych, lokując ostatecznie wzrok na rudawym, posmutniałym chłopcu. - A Ty byczku? Czyżby szaleństwa Ci w głowie? Chodź. - nie pytając o zgodę pociągnęła Ryana za kołnierz od koszuli i we dwoje wylądowali na parkiecie „wijąc się jak węgorze” (heh).
Clive korzystając z okazji okręcił się w stronę towarzyszki najpierw spoglądając na nią z ewidentną dezaprobatą, ale przez krótki moment mogła ujrzeć w jego oczach zmartwienie. - Co Ty wyprawiasz? - mało oryginalny tekst, ale stosunkowy nadający się do sytuacji. - Chcesz spalić za sobą wszystkie mosty? Nie da się, uwierz próbowałem. - co on chciał ugrać? wywołując swoje własne doświadczenie? - Paloma jedź do domu, wystarczy już tego show. - biedny, niczym jak skulony zbity pies - wodził błękitnymi tęczówkami po nachlanej pijanek buzi nauczycielki.
-
Po prawdzie, z początku nie spostrzegła odejścia Em. O rudym Irlandczyku kompletnie zdążyła zapomnieć. Po przesunięciu językiem po rzędzie górnych zębów panna Pilby poprawiła się na stołku tak; że długa noga wylądowała oparta o niską szynę hokera zajmowanego przez blondyna – gdzieś pomiędzy jego kolanami. Nie, nie zrobiła tego specjalnie. Kompletnie nieświadomie starała się znaleźć bliżej niego. Mimowolnie sprawiła, że w skutek wspomnianego ruchu opuszki chirurga podjechały od kolana nieco wyżej wzdłuż odsłonietego uda.
Co Ty wyprawiasz? Minęła zaledwie minuta a Molly zalewały wodospady znaków zapytania. Desperacko poszukiwała kropki lub wykrzyknika we własnych, chaotycznych rozmyślaniach, w gradobiciu oskarżeń oraz sugestii. Nie potrafiąc odpowiedzieć od razu-z miejsca, wargami objęła słomkę końcowe pociągnięcie finalizując podmarszczeniem noska. Barman wywijał na parkiecie, więc zostali bez dolewki. – Na poważnie? Coś Ci nie wychodzi palenie czegokolwiek, skoro... – ...Callie jest w ciąży. Nie, nie. Nie mogła tego powiedzieć i wolała nie wciągać w całą sprawę ciężarnej żony głównego zainteresowanego. Urażona, ze zbolałą miną oraz złamanym sercem obróciła główkę w bok. Wyglądało to tak, jakby miała się za sekundkę popłakać. – Domu? – niemniej, dzisiejszego wieczora zwyciężyła złość. Lo gwałtownie zwróciła się ku rozmówcy. Ciemne pukle podskoczyły. – Czyjego domu? Twojego? – przeciągłą minutę wbijała w niego zamglony wzrok analizując głębię pędzących po mózgu rozmyślań, aby z trzaskiem odstawić szklankę, wstać i nachylić się nad uchem niedawnego szefa. W nozdrzach nauczycielki zatańczyła woń wody kolońskiej przemieszana z zapachem ciemnego piwa rzemieślniczego.
– Takie show zasługuje na wielki finał. – dłońmi przesunęła po karku Thorntona z trudem powstrzymując się przed zmarszczeniem brwi na poziom egzaltowanej głupoty. Walczyła z rozsądkiem i ponosiła sromotną klęskę. Rozgniewana, smutna i podniecona równocześnie. Dziwny miszmasz. Im dłużej chłonęła obecność chirurga, im dłużej otępiał ją przywilej doświadczania delikatnych łaskotek; gdy skrawki jasnego zarostu drażniły porcelanową skórę – tym prędzej łagodniała. Nieoczekiwanie wydobywszy z siebie znacznie mniej napięte, niemalże mięciutkie westchnienie, na parę chwil przyłożyła policzek do ramienia ubranego w dobrze skrojoną marynarkę. – Obejmij mnie. – prośba. Uprzejma, pozbawiona zaciętości charakteryzującej dotychczasowe wypowiedzi. Po przymknięciu ociężałych powieki trwała w mijającym spokoju. Przez garść sekund wszystko grało, wszystko było jak powinno być. Przytulała go nieśmiało umieszonymi na szyi rękoma; łapała miarowe oddechy póki... – Hic... – czkawka. Lolly zachichotała, naraz czkając powtórnie.
– Dobrze, dobrze; będzie jak zechcesz. Pojedźmy do domu. - odsunęła się niepewnie, ale... źle odmierzyła krok i potknęła znowu lądując tyłkiem na stołeczku. – Oj...hic...jejku... Płaszcz. – w skołowaniu Palona wykręciła szyję obracając się za siebie. Gdzie ten cholerny... – O, jest tam. – zadowolona z odkrycia spojrzała na Clive’a z widoczną, infantylną dumą przecinającą napite oblicze. Zaróżowione, piegowate policzki błyszczały w świetle kolorowych neonów ustawionych za barem.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Niestety, w miejsce „zdrowego rozsądku” nastała „zguba” dokładnie w chwili gdy zgrabna nóżka znalazła się pomiędzy udami lekarza, uniósł brwi - pozwalając sobie na dłuższe zogniskowanie wzroku na tej części ciała, a później już poszło - jej dotyk, na który blondyn zareagował ochrypłym westchnięciem, słodki głosik wprawiający go w etap podniecenia. Prawa dłoń automatycznie zacisnęła się na jej udzie, zaś lewa przesunęła po wzdłuż kręgosłupa zatrzymując na biodrze. Zgodnie z prośbą objął ją, lecz nie delikatnie - tylko jako „prawdziwy samiec” starając się uchronić „pokrzywdzoną samicę” przed całym światem. - Zawiozę Cię do Twojego domu. - poprawił kobietę, z lekkim (o dziwo!) uśmiechem zgrabnie podnosząc się z miejsca omijając ciemnowłosą, skierował się w stronę płaszcza, który chwycił w dłonie chwilę później oplatając nim Molly. - Tylko nie rób głupstw. - zaznaczył, gdy ponownie tym razem delikatnie niczym jak „rasowy dżentelmen” nakierował swoją rękę na talię dziewczyny i wyprowadził ją z pomieszczenia; choć w środku było tłoczno, jakimś cudem udało im się wyjść bez przepychanek i ogólnie całego szajsu, który czasem potrafił doprowadzić do apogeum wściekłości.
Gdy znaleźli się na świeżym powietrzu, niepewnie oparł dziewczynę o pobliską ścianę, opuszkiem palca przesuwając po jej podbródku by złapać z nią kontakt wzrokowy. - Nigdzie się nie ruszaj, postaram się złapać taksówkę. - i owszem, Thornton doskonale wiedział, co to uber, ale jako wyrafinowany stary komunista, hehehehe „człowiek renesansu” - wolał pozostać przy starych metodach - z tego względu ustał przy ulicy wymachując ręką w nadziei wychwycenia kierowcy, rzecz jasna kątek oka zerkał na pijaniutką brunetkę w obawie, że może zmienić zdanie i zniknąć z zasiegu jego wzroku.
-
Nie odpowiedziała na ani jedno z postawionych pytań. Gdybym tylko wiedziała... Oh, gdyby zdawała sobie sprawę z tego czego pragnie bądź też potrafiła uformować precyzyjną deklarację. Ale co należało powiedzieć? Że chciałaby mieć go tuż obok o poranku, wspierać, obsypywać pocałunkami, jadać z nim obiady i kochać się wieczorami? Że wolałaby, by rzucił ciężarną żonę? Boże najdroższy, przez gardło nie przeszłoby podobne życzenie. Ponadto, nie szło o to czego a raczej kogo łaknęła. Kogoś niedostępnego. Pan Thornton ofiarował swoje nazwisko pewnej kobiecie. Przynależał do niej. Molly zachowywała się niczym bezczelna złodziejka i gdyby nie szumiący w łepetynie alkohol z całą pewnością wyszłaby z baru i pociągając noskiem odeszła w ciemność nocy w samotności.
Niestety, poddawała się chwili. Radowała dreszczami, które rozprysły na bladej skórze. Delektowała doznaniem przyjemnego podniecenia łaskoczącego podbrzusze. Odrobinę lżej niż wtedy – w samochodzie, ale jeżeli powtula się w niego dłużej na pewno płonący w trzewiach ogień wybuchnie z podwójną siłą. Rozkosz trwania przy Clivie jawiła się jako nazbyt wielka, by dobrowolnie z niej zrezygnować. Czy ja kiedykolwiek zrobiłam jakieś głupstwo? – powiedziały brwi Lo, gdy podciągnęła je ku górze. Jedynym idiotyzmem zdawało się wspólne wyjście z pubu i wpatrywanie się w niego jak w obrazek. Przez płaszcz przedzierał się chłód ceglanej ściany. Z wolna organizm dziewczyny zaczynał drżeć. Ciemne oczęta błądziły po przestrzeni. Świeże powietrze spotęgowało magiczne właściwości procentowych eliksirów. Odbiwszy się od podpory zniwelowała dzielący ją od Thorntona dystans i wtuliła w niego w chciwym poszukiwaniu odrobiny ciepła. I nie tylko ciepła. Dłonie Palomy błądziły po plecach blondyna jakby z zamiarem zapamiętania kształtu każdego, napiętego mięśnia. – Dlaczego to tak długo trwa? – rozkojarzona nie kontaktowała nawet na tyle, by pojąć celowość tego całego wymachiwania rękoma. Podświadomość połączyła okruchy informacji w spójną całość ze sporym opóźnieniem. – Może powinnam pokazać nóżkę? Jak w filmach. Myślisz, że to zadziała...? – z bródką zadartą do góry znowu wsunęła nogę pomiędzy nogi chirurga, tym razem ocierając się o niego jak kotka łaszcząca się do właściciela. Z westchnieniem jakie z siebie wydała umknęło jego imię, zniekształcone przez fakt; iż wargi Lolly zahaczyły o szorstki zarost roszący mu szyję. – Żałuje, że wtedy odeszłam. – cichy głos tworzył pozbawioną wstydu spowiedź. Zawstydzenie pochłonęły kolorowe koktajle. – Chcę Ciebie. - czyżby właśnie oferowała rozwiązanie wcześniejszej zagadki? Następne westchnienie, tym razem spowodowane falą ekscytacji związanej z wyrzuceniem na świat tych dwóch, prostych (ale zarazem jak potwornie trudnych do przyznania) słów. Lewa ręka dziewczyny wylądowała na karku lekarza zagarniając go bliżej. Stawała na palcach, byleby rozpocząć scałowywanie linii żuchwy przystojnego eks-szefa. Długo to nie potrwało – Bóg docenił wysiłki Thorntona i zesłał im taksę. Albo po prostu nie w smak mu przydrożne cudzołóstwo.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
A teraz?
Stał tu - i to za szatynką się oglądał w obawie, by przypadkiem nie zniknęła - odeszła, a może też aby nie zmieniła zdania? Chciała z nim wrócić - ufała mu, pomimo upojenia alkoholowego oddawała się mężczyźnie (nawet jeśli w zupełnie innym słowa znaczeniu niż by tego chciał) - w tej chwili bez problemu mógłby ją sterować - zmanipulować, by dosięgnąć swojego celu, leczy czy rzeczywiście to byłby dobry pomysł? Oboje byli nietrzeźwi, co łączyło się z podwyższonym libido - więc w głowie Clive odnalazła się myśl, w której dziewczyna mogłaby rankiem tego żałować. Dlatego kontrolował się - nie dotykał, nie całował - tylko i wyłącznie wodził wzrokiem po odsłoniętym ciele guwernantki w głębi siebie żałując, że ta sukienka nie jest jeszcze krótsza. Będąc wyprostowany wpatrując się w ulicę - a dokładniej w światła przejeżdżających samochód, nagle poczuł dłonie kobiety na swych plecach, przekręcił łepetynę spoglądając na nią kątem oka. Milczał - lecz, nawet przez myśl mu nie przeszło by kazać jej poprzestać, delektował się tym dotykiem prawą rękę odchylając w tył - by z początku przejechać nią po plecach ciemnowłosej, a pozostawić nieco wyżej niż kość ogonowa. - Dlaczego prowokujesz? - szepnął przybliżając głowę do jej ucha, gdzie następnie złożył lekkie muśnięcie na włosach dziewczyny. - Dzisiaj często Ci ta nóżka lata, nie sądzisz? - mruknął, pozwalając na to by kąciki ust lekarza pofrunęły do góry - dlatego kiedy noga Molly znalazła się pomiędzy jego udami (znowu, hehs) zacisnął je - by jednocześnie ją unieruchomić.
Żałuje, że wtedy odeszłam. (...) Chcę Ciebie. - Paloma... - odsapnął(?) kierując swoje niebieskie ślepia na oczy towarzyszki, mrużąc je dokładnie w chwili gdy rozpoczęła szereg swoich pocałunków, ręka chirurga zjechała niżej zaciskając palce na jej pośladku. Milczał. Choć może bał się cokolwiek teraz powiedzieć? Automatycznie się odwrócił, wolną dłoń układając na szyi niewiasty. - Nie wiesz co mówisz... - próbował przekonać ją czy siebie? Ze zmarszczonymi brwiami, przesunął opuszkami palców po dolnej wardze dziewczyny - czerwona szminka pozostawiła na nim ślad. Klatka piersiowa Thorntona zaczęła falować w nadzwyczajnym tempie, tym razem to on się nachylił - tym razem to on pierwszy wpił się w jej usta - i te pocałunki które składał nie były delikatne. Wyzwalała w nim chuć jakiej nie spodziewał się posiadać. W pewnym momencie przejął inicjatywę - robiąc kilka kroki w przód - w czym jednocześnie sprawiał, że Pilby robiła w tył - po zniwelowaniu odległości - docisnął ją do ściany, pogłębiając chaotycznie, agresywnie, rządne podniecenia scałowywanie jej ust. Totalnie się dziś (żeby tylko!) na nią uparł. Z tego względu (ją) przyparł i (na nią) naparł - zupełnie ignorując stojącą nieopodal ich taksówkę, ech.
-
Zaśmiała się lekko, uśmiechając pod nosem; kiedy perfidnie oskarżył ją o „prowokacje”. Co złego to nie ona. Przynajmniej z pozoru, ponieważ trzymane pod kluczem pokłady pasji zdecydowanie zdążyły dojrzeć do niebotycznych rozmiarów. Uwolnione z klatki przez słodkie alkohole wydawały się nie do okiełznania. Słysząc swoje imię szatynka wiedziała, że go złamie. Za moment, za sekundkę... Następny, elektryczny impuls przemknął przez wygięty kręgosłup. Perspektywa zbliżenia wypełniała dziewczynę niebiańskim puchem.
Wydobyta z Clive’a pasja wyzwoliła w kobiecie przyjemne, łaskoczące w brzuch podniecenie. Endorfiny rozpłynęły się po rozedrganym od emocji ciele, więc całując ją lekarz mógł wyczuć uśmiech na usta Lo. Pragnienie rozsuwało zaróżowione wargi, wysuwało wilgotny język, gdy dłonie chciwie łapały się wszystkiego co pod ręką: koszuli, kołnierza męskiego płaszcza, paska uwieszonego bioder. Zupełnie jak gdyby w amoku mózg guwernantki nie potrafił zdecydować za co zabrać się w pierwszej kolejności. Bezustannie ocierała się o niego, w pełni usatysfakcjonowana tym ku czemu zmierzały wydarzenia trwającej nocy. Upojenie tłumiło wrzask rozsądku – słyszanego jako ledwie cichy szept. Strzępy rozwagi rozkruszały się na chodnik pod ich stopami. Niezrozumiały bełkot logiki zagłuszały łaknienia rozkapryszonego serca. – Zabierz mnie. – jęknąwszy przymknęła powieki, zagryzając dolną wargę tak; że ta pobladła pod naciskiem bladych ząbków.
– Gdziekolwiek. – teraz chciała wyłącznie by tortura oczekiwania się zakończyła. Tak długo tęskniła, wzdychała do obrazków pojawiających się pod osłoną wieczornego mroku (za dnia nie miała odwagi fantazjować o żonatym facecie) – zbyt długo. Ponadto, czyż nie jest już kobietą upadłą? Ostatecznie oddała się innemu bez ślubu i nie potrafiła zdobyć się na spowiedź z tego konkretnego grzechu. Richard nie okazał się przyszłym mężem, więc seks z księgarzem pozostawał paskudnym przewinieniem. Skoro tak... przekroczenie pewnych granic przyzwoitości z Thorntonem będzie tylko troszkę gorsze. Przynajmniej w powyższy sposób tłumaczyła sobie własne działania; symultanicznie zachęcając samą siebie do wykonywania kolejnych kroków. Aczkolwiek z drugiej strony, równie dobrze mogliby stać przywarli do ściany aż do bladego świtu. Tkwić niczym statuy wyznające religię miłości.
Taksówkarz najwyraźniej nie był w zbyt szampańskim nastroju. Ulotny moment ekstazy przerwał głośny dźwięk klaksonu. Paloma zadygotała, niechętnie; lecz z gwałtownością odrywając się od chirurga. Błyszczące iskierkami oczęta zogniskowały rozbitą uwagę na stojącym przy krawężniku aucie. Później w roztargnieniu zerknęły w błękitne tęczówki. Przez parę sekund czekała, by wreszcie sama podjąwszy decyzję złapać Clive’a za rękę i pociągnąć w kierunku samochodu.
/zt
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat