WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Jezu, nie mów mi tak, bo przez to jeszcze bardziej obawia mnie to, że wydałeś na mnie pieniądze - zażartowała, chociaż rzeczywiście zaczęła się zastanawiać nad tym wszystkim. Ona sama niekoniecznie patrzyła na składy materiałów, chociaż nie było to dobrym podejściem. No, ale miała mało ubrań i raczej inne priorytety przy ich doborze, od sprawdzania informacji z metek. - Po prostu się ekscytuje, ok? Nigdy nie miałam czegoś takiego - zmieszała się nieco, kiedy ją ponaglił, a przy tym siłą rzeczy przypomniała sobie po co tu jest i cóż, nieszczególnie była z tego powodu zadowolona. Niby cmoknięcie w czoło dodało jej nieco animuszu, ale i tak miała w odwadze spory deficyt. - Obiecałam, zanim wiedziałam, co będę miała robić - przypomniała mu, ale nie było zmiłuj. Chociaż stresowało ją to, pozwoliła Jonie założyć sobie uprząż, a potem maskę, przez którą z początku nie umiała oddychać. Wainwright wyjaśnił jej jak to będzie wyglądać, tłumaczył o zwiększaniu prędkości co dwie minuty, o tym, że ona powie, kiedy przestaną, ale prosił, by poczekała do limitu swoich możliwości, bo tylko wówczas badania wyjdą miarodajne. Wszystko to ją niesamowicie stresowało, ale w końcu weszła na bieżnie i się zaczęło. Marsz nie był zły, nie przerastał jej możliwości. Schody zaczęły się, gdy musiała już truchtać. Wtedy też pierwszy raz powiedziała, że już chce zejść... jakieś 5 minut po rozpoczęciu badania, ale Jonathan jej nie pozwolił, mówiąc, że da jeszcze radę. Zwiększył prędkość jeszcze bardziej, a w płucach Chambers wybuchł ogień, który zdawał się trawić ją od środka. Mięśnie spinały się do pracy, ale jednocześnie jej ciało marzyło tylko o odpoczynku. Poza tym serce wybijało nerwowy rytm, a ona wpadła w lekki trans, przez co nie skojarzyła w którym momencie to wszystko zaczęło wymykać się spod jej kontroli. Spróbowała zamachać dłonią, gdy zrobiło jej się ciemno przed oczami, wszystko zawirowało, nogi odmówiły posłuszeństwa, jedna się ugięła. Bieżnia zatrzymała się, gdy Mari wyrwała zabezpieczenie, które podpiął jej Jonathan, ale to nie powstrzymało rudowłosej od upadku. Plus był taki, że ten ją nieco ocucił.
- Nic mi nie jest - wydyszała, widząc przerażenie Jony, który zaraz się przy niej znalazł. Bolała ją niesamowicie kość ogonowa, bo upadła na tyłek, ale to nie było najważniejsze. Chciała ściągnąć tą maskę, bo czuła, że nie może oddychać, ale dłonie tak jej się trzęsły, że jedynie miotła się nimi przy jej krawędziach. W dodatku nerwy też robiły swoje, więc cała się trzęsła, bo czuła się nie najlepiej i trochę przeżywała teraz lekki wstrząs, więc na pewno, żeby odreagować, będzie musiała się w niego wtulić na moment, jak już pozbędzie się tej maski.
-
- Jezu, Marysiu! Nic ci nie jest? - Oczywiście, że coś jej było. Widział jak uderzyła o podłogę, wyglądało to raczej nieprzyjemnie, ale miał nadzieję, że oprócz poobijanych pośladków nic więcej nie będzie jej doskwierać. W każdym razie z miejsca znalazł się przy Marianne, pomagając jej przejść do siadu. - Chodź do mnie. Spokojnie, nic się nie stało. - Mocno przylgnęła do niego, co sprawiło, że jeszcze bardziej przejął się tym zdarzeniem. Mari raczej cechowała się brawurą niż strachem, a w tamtym momencie wyglądała na kompletnie sparaliżowaną lękiem. - Mogłaś po prostu sama się zatrzymać skoro czułaś, że już nie masz sił, słońce - wyszeptał całując raz, po raz czubek jej rudej głowy. Wyjaśnił przecież jak działają zabezpieczenia i co powinna zrobić, ale nie wiedział, że nie miała nawet szans na reakcję, bo wszystko zadziało się zbyt szybko. - Hej, ej... Słońce, spójrz na mnie. - Odsunął ją od siebie, czując jak cała zaczyna drżeć, a jej mięśnie na nogach trzęsą się z wysiłku. - Nie oddychaj tak łapczywie. Spokojnie... Marysiu, spokojnie - powtórzył ponownie, po czym ujął jej twarzyczkę w dłonie i nakierował w swoją stronę. - Oddychaj razem ze mną, dobrze? Powoli; wdech... i wydech. - Nabierał i wypuszczał powietrze w tym samym czasie co ona. Obawiał się, że mogłaby mu omdleć przez swoje paniczne i łapczywe oddychanie, którego z początku sama nie potrafiła opanować. Ona wyglądała na przerażoną, ale Jonathan także czuł obawę. I to naprawdę wielką. Zwykle badanie trwało znacznie dłużej, a z Marianne nie udało się przejść nawet przez jedną trzecią wyznaczonego czasu. Nie wróżyło to niczego dobrego, a wydolność organizmu rudowłosej była wręcz druzgocąco słaba. Jednoznacznie wiązało się to z tym, że wszystkie objawy jakie wcześniej zaobserwował Jona były słuszne i zdecydowanie stan zdrowia Chambers wymagał interwencji lekarza.
-
- Myślałam, że jest lepiej - wypowiedziała z trudem, nadal łapczywie łapiąc powietrze. Faktycznie nie wiedziała nawet w którym momencie zrobiło jej się ciemno przed oczami, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Tak jak Jona mówił, spojrzała na niego, chociaż w dalszym ciągu była mocno poruszona. Mimo to próbowała dostosować się do jego słów, bo w sumie w tym stanie i tak nie potrafiłaby się sprzeciwić. - Nie umiem - jęknęłam sfrustrowana, łapiąc się dłonią za serce. - Nie umiem - powtórzyła, a panika jeszcze bardziej wezbrała, mimo to próbowała wykonywać polecenia Wainwrighta, oddychać tak jak on chociaż nie należało to do łatwych zadań. Nie wierzyła, że to się uda, ale wraz z kilkoma minutami, rzeczywiście jej oddech nieco się unormował, chociaż na próżno było mówić o doskonałym stanie. Przynajmniej doszła do siebie na tyle, żeby być w stanie składać logiczne zdania.
- Przepraszam - mruknęła w końcu. -Zepsułam twoje badania? - naprawdę była zaaferowana tym wszystkim. W dodatku teraz jak zaczęło do niej docierać więcej, skrzywiła się nieładnie, wsuwając pod siebie dłoń. Skrzywiła się jeszcze bardziej, bo faktycznie całkiem widowiskowo upadła i to z niemałym impetem.
- Auu... Boli mnie tyłek - przyznała bez bicia, masując obolałą część ciała. To też przypomniało jej jeszcze o czymś, przez co otworzyła szerzej oczy. - Pobrudziłam spodenki? - zapytała, próbując nieporadnie podnieść się z ziemi, aby już nie siedziała na niej tyłkiem i nie narażała materiału na szkody. Nie chciała ich zniszczyć, a przez swoją głupotę mogła to zrobić, więc na nowo zaczęła się stresować, nawet jeśli teraz była to już głupota.
-
- Spokojnie, Marysiu, umiesz. Wdech i wydech. Jeszcze raz, powolutku. - Pogładził kilka razy policzek dziewczyny nim ostatecznie uznał, że zapanowała nad swoim oddechem na tyle, aby mógł przestać obawiać się o jej utratę przytomności. - Nie jesteś niczemu winna, więc absolutnie mnie nie za nic nie przepraszaj. To ja czuję się odpowiedzialny za to jak kiepsko zniosłaś badania. - Po raz kolejny realizacja tego co zakładał spotkała się przekornym losem. Jeśli tak dalej pójdzie to dzięki Jonie, Marianne nabierze jeszcze większej awersji do szpitali, bo jak widać plany Wainwrighta kończyły się sromotną porażką. - Mocno się uderzyłaś. Prawdopodobnie obiłaś sobie kość ogonową - mruknął i sam przyłożył dłoń do jej ciała naciskając w kilku miejscach, ale rudzielec bardziej zaabsorbowany był swoimi spodenkami, niż ewentualnymi urazami jakich mógł doznać. - Naprawdę? Tym się teraz przejmujesz? - Burknął niezadowolony. Nie lubił jak zamiast interesować się tym co działo się z nią, większa uwagę poświęcała mało istotnym pierdołom. Nie był to pierwszy raz. I w porządku, ze nie chciała zniszczyć ubrań, ale póki co nadal była na badaniach i to na nich powinna się koncentrować. - Chodź, pomogę ci wstać, bo chcę cię osłuchać - oznajmił, po czym sam się podniósł i wyciągnął ręce ku Mari. Gdy już była w pionie, pomógł jej podejść do stojącego w rogu krzesła i na nim posadził. - Osłucham cię, dobrze? Zdejmij bluzę - mruknął, po czym sięgnął po stetoskop i umieścił oliwki w uszach, czekając aż Marysia wykona jego polecenie. - Wiem, że boli. Potem coś na to zaradzimy - rzucił, widząc skrzywioną buźkę rudowłosej, gdy mościła się na twardym szpitalnym krześle. Podejrzewał, że musiała dość konkretnie obić sobie kości, ale póki co bardziej od jej obolałych pośladków, martwiło Jonę serce dziewczyny.
-
- Hej, nie musisz sprawdzać - zauważyła nieco zażenowana. Przynajmniej to odciągało jej uwagę od całego tego wypadku z nieszczęsnymi badaniami. - Są od ciebie, więc nie chciałabym ich zniszczyć - odpowiedziała też odnośnie jego pytań o ubrania i trzeba przyznać, że jak na nią, ton jej głosu był całkiem płaczliwy. Po prostu w tym stanie nieco gorzej reagowała i nie potrafiłą być taka jak zawsze, pozytywnie do wszystkiego nastawiona. Wstała z jego pomocą, nie opierając się w żadnym razie i dała się poprowadzić do krzesła, całkiem zadowolona z tego, że wybrał je zamiast kozetki stojącej pod ścianą. Nieco też się ociągała, alw ostatecznie zdjęcia bluzę, skoro i tak miała pod nią sportowy biustonosz, to nie było to aż tak żenujące.
- Chyba jednak przeraża mnie, jak jesteś taki profesjonalny - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie ma co ukrywać, że wszystko stresowało ją coraz bardziej. - Uśmiechniesz się do mnie? - poprosiła, bo naprawdę potrzebowała czegoś takiego. Skrzywiła się też, gdy zimna słuchawka stetoskopu dotknęła jej skóry, ale nie narzekała już i próbowała oddychać tak, jak powinna... Przynajmniej do chwili, w której cisza nie zaczęła za bardzo ją stresować... Czyli po jakoś trzydziestu sekundach. - Masz straszną mine - nie wytrzymała, chcąc go nieco pospieszyć do jakiś reakcji. Nie myślała przy tym, że swoim zachowaniem na pewno nie pomaga mu w tych badaniach, ale nie chciała źle. Po prostu się bała. No, a sam fakt, że bolał ją tyłek też w niczym nie pomagał. Zamiast się uspokajać, nadal trwała w stresie, nie wiedząc, jak sobie z nim poradzić. - Jak skończysz, to już będzie po wszystkim? Pojedziemy już stąd? - zagadnęła, a chociaż miało to być neutralne, to jednak ogrom nadziei, jaki włożyła w te pytanie był wyraźnie wyczuwalny.
-
Zaczął osłuchiwanie, które pogłębiło ogólne zmartwienie Jony stanem Marianne. Nie zwracał przez jakiś czas uwagi na dziewczynę, będąc za bardzo skoncentrowanym na wsłuchiwaniu się w niepokojące tony, które wybijało jej serce.
- Cicho. Nic nie mów - mruknął, gdy coś tam powiedziała. Nawet nie zwrócił na to uwagi będąc za bardzo zaabsorbowany badaniem. - Zaraz - dodał w odpowiedzi na pytanie o uśmiech, ale prawdopodobnie nie przykładał do tych słów żadnej wagi. Przesunął kilkukrotnie głowicą stetoskopu po ciele rudowłosej i znów zatrzymał go w odpowiednim miejscu. - Bo skupiam się na tym co robię - rzucił. Fatycznie będąc w swojej doktorskiej formie, był bardziej poważny i stanowczy, ale chciał podejść do tych badań jak do każdych innych. Nie potrafił więc zostawić swojego profesjonalizm za drzwiami, aczkolwiek i tak sposób w jaki obchodził się z Marianne różnił się wiele od tego w jaki traktował innych pacjentów. - Słucham? - Zdjął stetoskop i spojrzał na Marianne analizując przy tym jej pytanie. Za bardzo pochłonęły go rozmyślania o tym co usłyszał, więc dopiero po chwili mógł udzielić odpowiedzi. - Pójdziemy do innej sali, bo chcę zrobić ci jeszcze EKG - wyznał, po czym odszedł kilka kroków, alby zebrać pomiary i pozostałą dokumentację. - Możesz się już ubrać, Marysiu - rzucił krótko. Był zmartwiony i potrzebował chwili, aby wszystko przemyśleć, a z drugiej strony nie chciał, aby Marianne poznała po nim, że coś jest bardzo nie w porządku. Zajął się więc ogólnym ogarnięciem sali po badaniu i odłożeniem wszystkiego na miejsce, aby tym samym dać sobie nieco czasu na oddech i uspokojenie nerwów. Zapaliłby z chęcią, ale nie mógł. - Gotowa? - Spytał, po czym podszedł do Marianne. Jednak uderzyła dość mocno o podłogę, więc obawiał się, że odczuwalny dyskomfort i ból może utrudnić jej swobodne poruszanie się. - Zabiorę twoje rzeczy, spokojnie - dodał po chwili. I tak jak powiedział tak też zrobił, a chwilę później, w trochę mozolnym tempie, wreszcie wyszli z sali.
-
- Przeraża mnie, gdy jesteś taki ponury - wyjaśniła, kiedy w końcu odstawił od jej skóry stetoskop i najwyraźniej dopiero wówczas się na niej skupił. Starała się coś wyczytać z jego twarzy, ale nie była mistrzynią w takich zadaniach. W dodatku Jona rozwiał jej nadzieje na to, że zaraz to wszystko się skończy. Nawet nie ukrywała, że nieszczególnie jej się to spodobało. - Nie chcę już nic więcej - jęknęła, poprawiając bluzę, którą zaraz na siebie założyła, podnosząc się z krzesła. Nadal była zmęczona, zestresowana i jeszcze bolała ją kość ogonowa, więc naprawdę nie chciała już żadnych nowych szpitalnych atrakcji.
- Byłabym spokojna, gdybyś zabierał moje rzeczy do samochodu - burknęła, ale i tak opuścili pomieszczenie i wyszli na korytarz. Z dwojga złego wolała już to zamiast sali badań, więc podczas tego spaceru nieco się rozluźniła. Oczywiście nie jakoś znacząco, ale przynajmniej na tyle, by nie trząść się już ze strachu. Wiadomo, że zbyt długo nie miało to potrwać, bo dość szybko dotarli do innej sali, gdzie natchnęli się też na jakaś pielęgniarkę, ale Jonathan zapewnił, że sam sobie poradzi, więc kobieta wyszła.
- Żadnych bieżni, to jakaś poprawa - spróbowała sobie dodać otuchy. Spojrzała też na Jonę i jako, że nie widziała żadnych krzeseł, a jedynie znienawidzoną przez siebie leżankę, to siłą rzeczy, ale też z wyraźną rezygnację, usiadła na niej, wzdychając ciężko. - Ale po tym już pojedziemy stąd? - wolała się upewnić, patrząc na stojące obok urządzenie. Najbardziej nie podobały jej się kabelki, poza tym Jonathan podszedł do niej z jakimiś białymi krążkami i chociaż Marianne nie wiedziała za wiele o medycynie, to szybko zrozumiała, że są to elektrody. To znaczy... nie wiedziała, że tak to się nazywa, ale wiedziała mniej więcej do czego to ma służyć. - Chcesz to na mnie nakleić? - zapytała, marszcząc brwi. Już przestało być fajnie, ale jeszcze starała się zachować spokój i wmawiać sobie, że wcale się nie boi. - To naprawdę konieczne? Może zostawimy to na kiedy indziej? - przełknęła ślinę, mając z każdą sekundą coraz bardziej dość tego dnia.
-
- Przepraszam, słoneczko, zamyśliłem się - rzucił, siląc się na lekki i niezmącony troską ton. - To zajmie tylko chwilkę - dodał jeszcze donośnie tych badań, a potem przeszli do kolejnego gabinetu.
Miało pójść sprawniej, zważywszy na to, że Marianne miała być kompletnie bierna podczas EKG, a co za tym idzie były raczej małe szanse, aby i tym razem stała się jej jakaś krzywda. Chociaż niby pobieranie krwi też nie było niczym specjalnie wymagającym, ale ostatecznie zakończyło się chwilową utratą przytomności przez rudzielca.
- Tak, na tym dziś zakończymy. - Co prawda z chęcią przeprowadziłby jeszcze szereg innych badań, ale ograniczał go czas, możliwości i fobia Marianne. Nie chciał więc przesadzać, aczkolwiek i tak na następny tydzień ustawił już założenie holtera dla Chambers. - Będę musiał jeszcze na moment zajrzeć do gabinetu. Możesz iść ze mną, ale rozumiem jak będziesz wolała wyjść i poczekać na zewnątrz - dodał, będąc przekonanym o tym, że każda nieprzymuszona minuta spędzona w szpitalu, była dla Mari zbędnym cierpieniem.
- Dokładnie. Och, już nie przesadzaj, słońce. Niczego nie poczujesz - burknął, bo strach strachem, ale robienie problemu z każdej pierdoły było dla niego przesadą. Znaczy się starał się zważać na lęki Mari, a nie znaczyło to tego, że będzie za każdym razem głaskał ją po główce i umacniał w przekonaniu, że ma do nich prawo. - Rozbierz się od pasa w górę i zdejmij całą biżuterię, dobrze? -Odłożył na moment wszystko, aby przygotować sprzęt monitorujący pracę serca. Zajęło mu to chwilę, po której ponownie spojrzał na rudzielca, po którym na pierwszy rzut oka było widać jak niekomfortowo się czuje. - Stanik także, Marysiu - dodał, po czym spojrzał na kostki dziewczyny, które były odsłonięte, więc skarpetki mogła sobie podarować. - To znajdzie się na twoich nadgarstkach i kostkach, a elektrody na klatce piersiowej. Nic nie będziesz czuła, a wszystko potrwa tylko kilka minut, rozumiesz? Staraj się oddychać normalnie i niczym nie stresować - wyjaśnił. Chwycił też ponownie za białe krążki, do których umocowane były elektrody i spojrzał wyczekująco w stronę rudowłosej, bo tak jakby nadal nie wykonała nawet połowy czynności, o które prosił.
-
- Chcę zobaczyć twój gabinet - przyznała, chociaż niezbyt głośno, czy zdecydowanie. Trzeba jej to wybaczyć, samo to, że się zdeklarowała, już całkiem sporo ją kosztowało. Naprawdę była przerażona, a przy tym miała wrażenie, że Jonie już kończy się cierpliwość do jej fobii, co niczego jej nie ułatwiało. Mimo to nie komentowała jego słów, próbując wykrzesać z siebie jeszcze trochę odwagi, chociaż z pustego to i Salomon... no, ale jakoś usiedziała w miejscu i nawet niechętnie, bo niechętnie, ale posłusznie ściągnęła bluzę z siebie, wmawiając sobie nie pierwszy raz dzisiaj, że przecież Wainwright nie zrobi jej krzywdy, a wypadek podczas wcześniejszych badań nie był niczym specjalnym, nawet jeśli bolał ją teraz tyłek. Ściągnęła jeszcze łańcuszek, bo nic poza nim nie miała, a kiedy Jona doprecyzował, jak powinna być przygotowana, siłą rzeczy zamarła. - Co? - mruknęła zaskoczona, ale zamiast na tym, Jonathan skupił się na innych tłumaczeniach. Pokiwała głową na znak, że rozumie, chociaż co do tego nie była pewna. On odszedł coś przygotować, a ona nadal siedziała bez ruchu, bo zwyczajnie była zażenowana i doszła do wniosku, że bieżnia nie była taka najgorsza.
- Poradzisz sobie na pewno z mocowaniem tych naklejek, jak będę miała na sobie stanik - zawyrokowała, widząc, jak wyczekująco na nią spogląda. W dodatku już czuła, jak jej twarz robi się cieplejsza z zawstydzenia. Co to były za perwersyjne badania w ogóle? Często na żadne nie chodziła, ale chyba większość nie wymagała od pacjentów takiego poświęcenia, prawda? Swoją drogą zaczęła się zastanawiać jak często Jonathan jest w takiej sytuacji. Ok, to jego praca, nie powinna być zazdrosna, ale była wybitnie prostą dziewczyną z małego miasteczka jednak. Pewnych ograniczeń nie potrafiła tak po prostu odrzucić. - Nie ma szans Jona, to głupie - wyjaśniła jeszcze, a raczej podkreśliła, że decyzję już podjęła. - No i nieodpowiednie - dopowiedziała, by podbić swój przekaz. - Już widzę, jak ja ci mówię, żebyś się rozebrał, starał oddychać normalnie i nie stresował... - prychnęła, nie zdając sobie sprawy z tego, jak to komicznie brzmiało. Zwyczajnie była naprawdę zawstydzona, jak jeszcze nigdy przy nim i teraz to dopiero chciała zwiać, ale paradoksalnie, akurat tym razem nie ze strachu.
-
- Nie poradzę i nawet nie mam zamiaru próbować - odpowiedział spokojnym, aczkolwiek rzeczowym tonem. Kompletnie nie rozumiał w czym tkwił problem, bo przecież nie był jej obcym człowiekiem, a co więcej wczoraj jeszcze widział ją w o wiele bardziej niepopranym wydaniu. Dlaczego więc takie proste badanie wzbudzało w Marysi tyle oporów? - Jakbym nie był w pracy to zrobiłbym to z miejsca, jeśli byś chciała - zażartował z nadzieją, że może to nieco ostudzi jej buńczuczny nastrój. - Marianne, wykonuję teraz na tobie badania, a nie planuję cię obłapiać. W tym co robię nie ma nic niestosownego - burknął o wiele poważniej niż wcześniej, ale widząc, że kiepsko idzie im ta współpraca, westchnął zrezygnowany. - Jeśli chcesz mogę wezwać kogoś innego, kto przeprowadzi to badanie za mnie - zaproponował, bo nie chciał niepotrzebnie się spierać. Mogłoby to tylko zestresować Chambers i dać znów zakłamany wynik. Zresztą i tak prawdopodobnie przez fobię Marysi te badania wyjdą nieco zawyżone, ale to obecnie było najmniejszym problemem. Wcale nie chciał nikomu innemu oddawać opieki nad rudzielcem, ale jeśli nie będzie innego wyjścia, to jakoś przełknie swoją porażkę na tym polu. Chociaż zanotował w pamięci, aby po wszystkim zapytać dziewczynę o to skąd u niej nagle wzięły się tak olbrzymie opory przed pokazaniem się przed nim nago. Nawet zaczął rozpamiętywać ich ostatnie zbliżenia szukając powodów, dla których Mari nagle zaczęła się go wstydzić, ale na nic sensownego nie umiał wpaść. Wydało mu się to też niezbyt odpowiednie na ten moment, więc pokręcił lekko głową, aby rozproszyć natrętne myśli. - Więc? Mam zostać, czy wolisz, abym znalazł zastępstwo? - Ponowił pytanie, bo mimo wszystko w tamtej chwili był dla niej bardziej lekarzem, niż partnerem i zależało mu na przeprowadzeniu tych badań bez względu na to, czy zrobi to samodzielnie, czy z czyjąś pomocą. Z drugiej zaś strony właśnie ta upartość świadczyła o tym jak cholernie zależało mu na samej Chambers.
-
- Właśnie sęk w tym, że jesteś w pracy - mruknęła, chociaż wątpiła, że na postawie tych słów Jona zrozumie, co dokładnie miała na myśli. Przygryzła też na chwilę wargę, dając sobie czas do zastanowienia. - Nic nie mówię o żadnym obłapianiu! - żachnęła się, czując, że jej zawstydzenie tylko wzbiera na sile. Cała ta rozmowa wydawała jej się absurdalna, a fakt, że Jonathan wyraźnie tracił cierpliwość, na pewno jej nie pomagał. Zaskoczyła ją jednak jego propozycja. - Mógłbyś? - zapytała zszokowana. Przez chwilę uderzyło w nią poczucie ulgi, ale tak szybko, jak się ono pojawiło, tak też zostało w niej zabite przez ogrom wątpliwości. - Ale jakąś kobietę, tak? Miłą? Bardzo miłą i delikatną... - zauważyła, chociaż nagle nie potrafiła sobie wyobrazić żadnej miłej i delikatnej kobiety, jakby takie w jej mniemaniu w szpitalu w ogóle nie pracowały, co oczywiście było daleko idącą nieprawdą, ale przerażony umysł Chambers podsyłał jej wybitnie głupie myśli do głowy. Dlatego też, kiedy Wainwright dopytał ją o decyzję, niczego nie była już pewna. Po prostu nie chciała tego badania, ale takiej opcji do wyboru nie miała. Co prawda mogła po prostu wstać i wyjść, bo nic wbrew jej woli nie mogło się wydarzyć, ale no... wiedziała, że nie powinna tego robić. - Musisz mnie tak pospieszać? - jęknęła niezadowolona, ale tak naprawdę próbowała radzić sobie ze swoim skołowaniem. Odwróciła na moment spojrzenie, będąc już czerwoną, jak burak. To, że Jona wyraźnie nie był zadowolony jej zachowaniem też jej wcale nie pomagało. No, ale musiała podjąć decyzję. - Zostań - dodała niezbyt głośno, po raz kolejny przygryzając wargę, a potem podrapała się po ramieniu, wcale nie czując się na siłach, by wziąć udział w tym badaniu. No, ale z obcymi byłoby tylko gorzej. Spojrzała więc na przygotowane elektrody i z niemałym oporem, korzystając z tego, że akurat Jona sięgnął po jakąś tubkę, pozbyła się topu, krzyżując ramiona na biuście, do chwili, w której nie był już gotowy z tymi naklejkami. Naprawdę czuła się w tej sytuacji wybitnie nieswojo. - A drzwi są zamknięte? - zapytała jeszcze, nieco przerażona wizją, że ktoś miałby tu teraz wejść. Mimo to dostosowywała się do poleceń i nie utrudniała już niczego, nawet jeśli chciała jedynie zapaść się pod ziemię, gdy tak leżała z tymi naklejkami. Cały czas unikała jego spojrzenia, naprawdę będąc zażenowaną, jak nigdy, więc kiedy badanie dobiegło końca, podniosła się i siadając bokiem, ubrała nieco trzęsącymi się dłońmi. Nie chciała, żeby patrzył na nią, jak na pacjentkę. Chyba dopiero teraz zaczęło to do niej docierać i chociaż była to myśl kiełkująca, to na swój sposób już zaczęła ją przerażać.
-
Pięć minut później Marianne mogła się już ubrać, a ona zakończyć badanie. Skłamałby mówiąc, że nie dostrzegł sposobu z jaki zakładała na siebie kolejne części garderoby. Kompletnie nie rozumiał tego co nią kierowało. Cieszył się jednak, że poza tym niefortunnym początkiem reszta przebiegła zgodnie z planem i właściwie obydwoje byli już wolni.
- Jak będziesz gotowa możemy wychodzić - burknął z nosem w dokumentach, które pobieżnie analizował. - Widzisz? Nie było tak źle, słońce. Bez potrzeby się stresowałaś - dodał, gdy już wstała z kozetki. Znów zabrał jej ubranie i torebkę, a potem otworzył drzwi, aby mogli wyjść na zatłoczony korytarz. - Nie rozumiem tylko o co chodziło ci z tym skrępowaniem. Czemu tak się mnie wstydziłaś? - Zapytał, gdy znaleźli się w windzie. Nie mógł dłużej snuć domysłów, bo zaczął już samego siebie obwiniać za jakieś słowa, które w przypływie emocji i uniesień wypowiedział, a których nie zapamiętał. Naprawdę obawiał się, że to z jego winy Marianne zachowywała się w tak osobliwy sposób.
Skinął kilku osobom, które mijały ich w drodze do gabinetu, a gdy się przed nim znaleźli, Jona przyłożył kartę i pociągnął za klamkę, pozwalając Marianne wejść pierwszej do eleganckiego i nowoczesnego pomieszczenia. Niby minął już miesiąc odkąd Jonathan objął stanowisko wicedyrektora, ale nadal czuł się w tym miejscu obco. Jedyny personalny element gabinetu stanowiła ramka od Marysi. Ustawiona była na dębowym biurku i chociaż wcześniej zawierała stare rodzinne zdjęcie, to teraz uśmiechała się z niej szczęśliwa Marysia, stojąca w objęciach Jonathana, podczas ich pierwszego, wspólnego weekendu poza miastem.
-
- Jasne, nie było - mruknęła, ale sama miała o tym całkiem inne zdanie. Trochę też zaczynała żałować, że zgodziła się jechać z nim do tego gabinetu. Nadal chciała zobaczyć to pomieszczenie, ale jednak teraz czuła się po prosu ciężko przy Jonathanie i nie potrafiła z tym sobie poradzić. W dodatku, kiedy już prawie byli na miejscu, Jona musiał zapytać o jej zachowanie, a ona nie była pewna, czy chce na to odpowiadać. Nie mniej jednak nie była z tych, którzy migają się od rozmowy i nie chciała tej całej sytuacji zaostrzać.
- Bo to jest krępujące - odpowiedziała, wchodząc do środka gabinetu, przez co jeszcze nie skupiła się na tym, jak ładne było to pomieszczenie. - Być przy kimś rozebranym, gdy ten ktoś jest ubrany, to nie jest naturalne - wyjaśniła, starając się nie skupiać na tym, ale mimo wszystko i tak poczuła, że znów się rumieni. Z jednej strony nie istniały dla niej tematy tabu, ale z drugiej... o wielu sprawach się nie rozmawiało i nie wiedziała, jak ma to teraz rozegrać. - Poza tym... jestem kobietą... chyba nawet twoją dziewczyną, więc no, wolałabym, żeby moja nagość kojarzyła ci się przyjemniej, a nie z jakimiś przyssawkami, kabelkami i innymi klamrami - wyrzuciła, nie patrząc mu w oczy, bo nie miała na to teraz odwagi. Naprawdę to wszystko sporo ją kosztowało i nie miała pewności, czy Wainwright ją zrozumie. - Nie chcę, żebyś patrzył na moje ciało, jak na obiekt lekarskich badań - burknęła jeszcze pod nosem, nie planując tej konkretnej wypowiedzi, ale cóż... no stało się. Dla pewności jednak przygryzła wargę, by już nic niepotrzebnego nie powiedzieć. Jeszcze nie odreagowała tego całego stresu, więc póki co musiała to jakoś sobie przetrawić, zanim zdystansuje się do tego, co miało miejsce.
-
- To jest moja praca - wyjaśnił odnośnie tej nienaturalności. Dla niego nie było w tym nic nieodpowiedniego. Zaczął więc podejrzewać, że na cały ogląd sprawy oczywiście rzutowała także fobia Marianne. - Ehh, słoneczko... - Uśmiechnął się mimo, że nadal czuł się nieco zagubiony w tej rozmowie. Czuł jednak, że musi nieco zbagatelizować temat, by może i Mari przestała doszukiwać się w tym wszystkim drugie dna. - Umiem rozgraniczać kwestie zawodowe i prywatne- oznajmił rzeczowym, typowym dla siebie tonem. - A jako twój.. - Nie potrafił znaleźć właściwego określenia, a słowo chłopak nie potrafiło mu przejść przez gardło. Z drugiej zaś strony właśnie taka była obecna rola Jonathana w życiu Mari, ale określenie to wydawało mu się nader błahe i dziecinne. - Em... A jako, że jesteśmy razem to powinnaś chyba bardziej ufać temu, że patrzę na ciebie jako na kobietę, którą pożądam, a nie obiekt badań - wybrnął jakimś cudem, po czym zniwelował dzielącą go od Marianne odległość. Może wybitnym romantykiem nie był, ale znał się na kobietach na tyle, by wiedzieć w którym momencie delikatność i taktowna ostrożność były najlepszymi środkami komunikacji. - Więc nie wbijaj sobie takich głupotek do tej swojej ślicznej, rudej główki - dodał, gdy jego palce z czułością przesunęły się po jej policzku. Korzystając z momentu, skradł Marianne pocałunek, który z założenia miał być niepozornym muśnięciem, ale przerodził się w bardziej zachłanną pieszczotę, którą Jona przerwał dopiero po chwili. - Myślę, że wrócimy do tego niebawem. - Ujął w dłoń rękę Marianne, którą ułożyła na jego ramieniu, a po swojej wypowiedzi złożył na niej krótki pocałunek. - Zaraz będziemy mogli pojechać do mnie. Daj mi tylko chwilę, dobrze? - Po tych słowach odszedł w stronę biurka, by przygotować dokumentację jakiej potrzebował i spakować laptopa, bo mimo, że pracę skończył, to objęcie nowej posady wiązało się z wieloma dodatkowymi obowiązkami, które nadal wymagały od Jonathana ponadprogramowej pracy.
-
- No nie wiem... ja nie czuję się zbyt pociągająca, gdy leżę plackiem z jakimiś naklejkami na ciele - burknęła w opozycji do jego słów. Poza tym jeszcze jedna kwestia ją zastanawiała i zaraz zmarszczyła nieco nos. - Czemu nie chcesz powiedzieć, że jesteś moim chłopakiem? - zapytała dość bezpośrednio, bo jak tak teraz o tym myślała, to faktycznie ani razu tego nie powiedział. Nie, żeby było to niesamowicie istotne, po prostu była ciekawa, a po drugie był to powód dzięki któremu mogła nieco zmienić temat z tego, który ją krępował. Ucieszył ją też ten pocałunek, bo naprawdę martwiła się, że Jona będzie na nią zły, dlatego oddała pieszczotę, która nieco przybrała na tempie, ale to pewnie przez ogrom emocji, z którymi próbowała sobie poradzić. - Do ciebie? Nie wiedziałam, że mnie zapraszasz - uniosła nieco brwi, skołowana, odprowadzając go wzrokiem do biurka, a przy okazji w końcu skupiła się na pomieszczeniu. Rozejrzała się dookoła, zdając sobie sprawę, jak wiele jej umknęło w chwili, w której tutaj weszli.
- Wow... mam wrażenie, ze ten gabinet jest wielkości parteru w moim domu - zauważyła, przechodząc się w stronę wypoczynków stojących we wnęce. Naprawdę była w niemałym szoku i musiała sobie przysiąść na jednej z kanap, a potem się położyć, sprawdzając jej miękkość. - Mogłabym tu zamieszkać - dodała po chwili, kładąc poduszkę pod głową. Naprawdę było wygodnie, a jakby nie patrzeć u Rae spała właśnie na kanapie. No, ale teraz nie planowała zasypiać, więc podniosła się zaraz, chcąc podejść do Jony pakującego laptopa przy biurku, ale zamiast na nim, skupiła się na ramce, jaką sama mu dała, a która stała na blacie.
- Zmieniłeś zdjęcie - zauważyła zaskoczona, widząc ich wspólną fotografię z Walentynek. Nie podejrzewała Wainwrighta o coś takiego, więc naprawdę pozytywnie ją zaskoczył, a przy tym rozczulił.