WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Musiał uwierzyć mu na słowo. Nie zamierzał weryfikować tego, co jest prawdą a co kłamstwem więc mimo swojej niewiary, zadarł swój nos wyżej, a później – ku zaskoczeniu - nie fatygując się o zgryźliwy komentarz mozolnie wypuścił z ust niski świst powietrza w czas orientując się, że zapomniał oddać to, co nie należało do niego. Przywłaszczanie sobie cudzych przedmiotów miał we krwi ale tym razem z ręką na sercu, wyleciało mu to z pamięci. Curtis zbytnio skupił się na ostrej wymianie zdań, starając się zachować w tej dziecinnej sprzeczce jak najlepszą pozycję. Duchy nie rozdawały im za to szczerozłotych medali ani nawet posrebrzanych pucharów, nie było też okraszonych upiornym wyciem oklasków za okazywanie swojej, w tym przypadku pozornie zbędnej wyższości.
- Nie zapominasz się przypadkiem? Mów mi tak jeszcze, a rzeczywiście się wkurwię, już nie na żarty i skończymy się ze sobą patyczkować. - Ostrzegawczo machnął na niego palcem, ale nie wyglądało to zbyt groźnie nawet jeśli minę miał nietęgą. Nie liczył tych minut wspólnie spędzonych na parterze, ale im dłużej miał okazję z nim rozmawiać i dzielić się spostrzeżeniami tym bardziej dochodziło do niego, że doświadcza czegoś na rodzaj deja vu wprost z Vermontu lub okolic, w których zdarzało mu się przejazdem zatrzymać. Nie wierzył w przeznaczenie ani nawet zgodność charakterów, ale Oliver miał w swoim sposobie bycia coś na tyle toksycznego, co go uzależniało. Czuł się przy nim zrelaksowany, a wszystkie zmartwienia, które miały czekać na niego następnego dnia nie miały już tak dużego znaczenia. Zamilkł. Szybko przytknął butelkę do ust i zmrużył oczy, gdy w końcu jemu zrobiło się trochę niezręcznie na myśl o tym, że ma w sobie jakieś typowe, ludzkie odruchy wobec niego albo o zgrozo, sentymentalne emocje.
- Skąd biorą się takie pokemony, jak ty? - To pytanie ulotniło się spomiędzy warg zupełnym przypadkiem i nie miało wyjść na światło dzienne, ale skoro już doszło do tego, że się nim tym podzielił to skwitował własne słowa szczerym rozbawieniem. - Co myślisz o swojej nowej ksywie? Wolisz tę czy Oliwkę? - Oliver miał okazję, o ile udało mu się oderwać spojrzenie od tańczących płomieni zapalniczki przez bardzo krótką chwilę, zobaczyć jego rozbrajający uśmiech.
- Nie mam tu w Seattle zbyt wielu znajomych, to z kim niby mam się szlajać? Nie jestem stąd. Przyjechałem tu trzy miesiące temu, za pracą.. - Chwilę temu był bardzo przyjemny w obyciu ale nie wszystko co piękne, mogło trwać wiecznie. Zsunął usta w wąską linię, miarowo stukając palcami, a co za tym idzie wewnętrzną częścią srebrnych pierścionków o butelkę, wytrącając z równowagi wszystko to co dotychczas mogło cieszyć się ciszą.
- Zgaduj. Tobie bym mógł dać z czystym sumieniem osiemnastkę, nie mniej. - Podobno był dobry w zgadywanki ale nie w przypadku ewenementu, jakim był Hollow bo nie dość, że ten był bardzo młody, to jeszcze z daleka gdy nie mrużyło się oczu, ewidentnie przypominał wciśniętą w ciasne czarne rurki dziewczynę. Rozmowa uspokoiła się na tyle, że mógł zbliżyć się w stronę zniszczonego parapetu i zaoferować mu co nieco ze swojej butelki w ramach przekonania się jak to wino, samemu chcąc jednak dla zasady sprawdzić czy ten gin rzeczywiście taki niedobry, jak pamiętał. - Nie wyglądasz mi na naturalnego blondyna, a do tego ten pudrowy różowy, jak jakaś plastikowa truskawka czy inna sztuczna malina. Skąd w ogóle pomysł, żeby się farbować na taki kolor? - To pytanie korciło go to już od dłuższego czasu, a że był stosunkowo spostrzegawczy nim młody wyjaśnił mu o co chodzi z całym tym stajlem zauważył, że ciemne brwi Olivera mogły sugerować, że ma do czynienia z szatynem. - Kolor zasłon zgadza się z dywanem? - Zażartował sobie z niego ciekawy tego, czy w porę zrozumie co miał na myśli bo przecież tu, gdzie spokojnie raczyli się alkoholem nie było ani jednego dywanu.
Ostatnio zmieniony 2021-01-06, 18:33 przez Curtis Slater, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mógł skomentować tego inaczej jak tylko przeciągłym gwizdnięciem. Powolnym, wysokim, zakończonym w niższej już nieco tonacji.
- Powiało grozą. Dopasowujesz się do otoczenia czy jak? - zapytał lekko, o dziwo całkiem poważnie, jakby naprawdę rozważał taką ewentualność. Bo cóż takiego mógłby mu zrobić Curtis, czego on nie zrobił już sobie sam? Przyłożyć mu? Zawarczeć jak pies, a może ugryźć? W tym rozdaniu niestety musiał go rozczarować, był masochistą w pełnym tego słowa znaczeniu i ból fizyczny do pewnego progu wyznaczanego przez jako-taki rozsądek nie widział mu się w kategoriach kary. Miał wiele okazji, by przetestować tę teorię.
- Z Kalifornii. To cholerny hotspot dla takich jak ja. - Wciąż miał w pamięci te zalane zachodzącym słońcem ulice, migotliwe neony na szyldach knajp i wszędobylski piasek na wybrzeżu. Muzykę wylewającą się z każdych otwartych drzwi dziesiątek tajemniczych lokali, w której tonął podczas swoich bezcelowych wędrówek, albo gdy przejeżdżał na deskorolce łapiąc wszystkie stacje po drodze na raz. - Jak wolisz, mnie to wszystko kolorowo.
Tak długo, jak nie jest to Oli.
Uniósł wzrok znad papierosa w porę, by wychwycić uśmiech mogący oznaczać wiele, z czego Hollow nic nie rozumiał. Nie znał się na uśmiechach, ani na ludziach, ani na ich emocjach kiedy były tak bezpośrednio wymierzone w jego skromną osobę. Był to jednak grymas ładny, aczkolwiek tak efemeryczny jak dym z papierosa.
- Też nie jestem stąd. I nikogo tu nie znam poza staruszką mieszkającą ze mną w jednej klatce. No i ciebie, ale ty nie robisz takiej dobrej tarty cytrynowej jak Grace - dodał rzeczowo, jakby naprawdę wyłącznie to go interesowało. Od razu widać, że drogą do serca Olivera były słodycze, z czym bynajmniej się nie krył. W kieszeni miał zapas landrynek cytrynowych, po które sięgnął zresztą zaraz po tym, jak dopalił papierosa i zgasił go na zewnętrznej części parapetu. Wysupłał jedną, przywitał z ulgą zmianę posmaku w ustach i podniósł na niego badawczy wzrok, usiłując odnaleźć na twarzy mężczyzny jakichś wskazówek.
- Bo ja wiem... czterdzieści? - prychnął żartobliwie, przy czym zawoalowana niestarannie złośliwość wypłynęła automatycznie. Nie skończył jednak tak szybko dając sobie jeszcze jedną szansę. - Trzydzieści najwyżej, co? Bo chyba nie więcej? Jak więcej, to zacznę się poważnie zastanawiać czy z moimi daddy issues wszystko gra.
Curtis wyglądał młodo, jakkolwiek to skojarzenie wynikało poniekąd z jego sposobu bycia i trudności w dokładniejszych oględzinach z uwagi na półmrok. Postukiwanie czegoś metalicznego o szkło wytrąciło go z rozmyślania na ten temat, za to skupił się na pierścionkach zdobiących palce mężczyzny. Zrobił mu miejsce podciągając kolana pod brodę, co w przypadku kogoś tak kompaktowego nie było problemem. Sięgnął po zaoferowaną mu butelkę dokonując sprawiedliwej wymiany na gin, upił kilka łyków i osobiście przekonał się, że no nie - to wino nie było aż takie złe.
- Eksperymentuję z kolorami. Zmieniam je średnio raz w miesiącu, ale z tym odcieniem polubiłem się najbardziej. Szkoda, że nie mogę pozbyć się piegów.
Nie, żeby nie próbował. Miał już nawet na koncie przygodę z sodą oczyszczoną, ale żaden specyfik nie robił wrażenia na słonecznych plamkach wykraczających daleko poza owal twarzy. Na pytanie o korelację zasłon z dywanami rozejrzał się teatralnie po pomieszczeniu, utkwił wzrok w czymś nieistniejącym poza kurzem na podłodze - zupełnie jak kot, który dostał głupawki galopki - i przechylił głowę na bok, jakby analizował w wyobraźni stworzony na potrzeby sytuacji pledzik.
- Bardziej z tym zarzyganym na poprzedniej imprezie. Co to kuźwa w ogóle jest szenilowy dywan? Jakiś kawał szmaty, a gość zareagował jakby mu co najmniej carskie jajo rozmienili na kawałeczki - fuknął z niezadowoleniem, wciąż mając niesmak po tej awanturze. Zgasił go kilkoma kolejnymi łykami wina, wracając spojrzeniem do rozmówcy. To mogła być kwestia bardziej szczodrego światła, spożytego alkoholu bądź kiełkującego podziwu dla zdolności dotrzymywania mu kroku w kąśliwości uprzedniej wymiany zdań, ale teraz zwrócił uwagę na to, że Curtis był całkiem przystojnym facetem. Żelbetowym bucem, ale wyględnym. Z lepkimi łapskami, jednak estetycznym.
- Wracając do tematu sprzed paru minut, mam dwadzieścia cztery. Lata, w sensie, więc spoko, nie wylądujesz na dołku za rozpijanie nieletnich.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Welcome to the Hotel California.
- Muszę zapamiętać, żeby nie wybierać się w tamte strony, bo Seattle po moim powrocie z egzemplarzami takimi jak ty, nie wytrzyma. Cukier skoczy nam tak wysoko w górę, że żadna insulina temu nie zaradzi. - Wzdrygnięcie się na samo wspomnienie o zastrzykach w brzuch, lekarzach i całym tym sterylnym środowisku, a przede wszystkim o malowanych paskudną emaliową farbą w kolorze bieli pokojach w których ludzie bestialsko gaśli nie mając przy sobie ani jednej bratniej duszy, było naturalną koleją rzeczy. Alkohol za którymś już łykiem nie był tak nieznośny, ale nawet to nie powstrzymało zakrztuszenia się, a później przedramatyzowanego walczenia o utracony oddech do czasu, aż nie wleci do „właściwej dziurki”, CZTERDZIEŚCI?! Stuknął się w pierś nim nie złapał jako takiego kontaktu z rzeczywistością, wyrzucając z siebie naprędce.
- Zostańmy przy tej trzydziestce, okej? - Nie miał zamiaru przyznawać się do tego dodatkowego roku po jego subtelnej sugestii, że wygląda jak jakiś stary, zniszczony życiem dziadek z plamami opadowymi na twarzy. Albo co gorsza ze schowaną w nogawce spodni sztuczną nogą, hitem każdej imprezy rodzinnej, o ile sowicie się pod obrusem polało zdradzieckiej wódeczki. Wyprostował się, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu wzdłuż karku po którym potarł jak na zawołanie szukając na odsłoniętych częściach ciała Olivera tych znienawidzonych piegów. - Wiesz, że robiąc coś takiego regularnie co miesiąc zaczniesz łysieć i nie będziesz już Olkiem, a Fantomasem? - Był przy nim na tyle blisko, że mógł bez problemu sięgnąć dłonią bliżej jego czupryny, ale zamiast ją zmierzwić jak zrobiłby to ktoś normalny, on karcąco nie uważając przy tym, aby być delikatnym pstryknął go w czoło zostawiając za sobą nie duży, czerwony ślad.
- Przynajmniej możesz kiedy chcesz bawić się w „połącz kropki” Do czasu, aż nie spróbujesz zetrzeć ich pumeksem, a później wylądujesz na OIOMIE z czyrakami. - Tak naprawdę nie wiedział czy usuwanie pieprzyków mogło mieć realne skutki uboczne. Czytał kiedyś o tym w gazecie, że najpierw wypadało zasięgnąć porady dermatologa, bo inaczej miało to skończyć się achtung kaput i amputacją wszystkich kończyn w trybie natychmiastowym.
- Skusiłbyś się na to, żebyśmy w Disneylandzie okłamali pracowników, że masz raka i to twoje ostatnie lato? Wiesz... Jak już zetrzesz sobie skórę drobnoziarnistym papierem ściernym, zabandażujesz to wszystko no i najważniejsze, wyłysiejesz. - Zaproponował mu to lekko, jakby po prostu pytał o to co zamierza robić następnego dnia. Czy może nie ma jakiejś godziny, na wypicie kawy na wynos w bramie. - Nie lubię takich miejsc, bo podobno są przereklamowane i pełno tam wrzeszczących dzieci ale jakby to było za darmo, to nie mów mi, że wolałbyś zostać w domu. - Raz jeszcze sięgnął po butelkę z winem Oliverowi oddając ten mocniejszy trunek w myśl tego, żeby szybciej się upił. Przytknął mu tę butelkę bliżej ust. - Zaraz... Zaraz... Wspominałeś, że co masz? Ahahah... Dobrze mi się wydawało, że nie interesujesz się dziewczynami! Geja wyczuje się na kilometr. - Tym razem udało mu się trafić w dziesiątkę, a że uwielbiał mieć co do czegoś racje, automatycznie raz jeszcze obrósł w niewidzialne piórka jak ten paw. Szybko przypomniał sobie ich poprzednią wymianę zdań i zaczął go pytać, bardzo dociekliwie nawet nie starając się udawać, że tak naprawdę, w tym właśnie momencie istnieje tylko po to, żeby dowiedzieć się w ł a ś n i e t e g o.
- Czyli na twój dzisiejszy powrót powinien czekać jakiś przystojny, młody chłopak. A może raczej typ, w wieku twojego starego? To się nie nazywa zdrada, kiedy tak spotykasz się z kimś innym, niż z nim? A może ty taki jesteś? Puszczalski? - Udało mu się, nim usłyszał jakąkolwiek odpowiedź upić mniejszy łyk wina nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczynając uważać na to żeby zbyt szybko się nie upić, bo warto było zapamiętać nie tylko to, co Oliver mówił ale również dobrze było ukradkiem nacieszyć oczy jego zmieniającymi się, jak w zacinającym się kalejdoskopie reakcjami. - Sponsorzy nie wyrabiają?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Byłby odpowiedział coś na swoją obronę, ale karma była rychlejsza. Z jawną satysfakcją obserwował z boku na spektakl z oszałamiającym crescendo pokasływań i gorączkowych prób zaczerpnięcia powietrza, chociaż przy dramatyzmie jaki włożył w ten koncert maestro, finisz był raczej w klimacie scherzo.
- Huh? To pewnie przez ten cukier, mówiłem, że półsłodkie to chujowe wino. - Błysnął szerokim uśmiechem, walcząc z przemożną chęcią, aby zdrowo przyłożyć mu w plecy. Co z tego, że po fakcie, może jeszcze mógłby skorzystać z okazji? A nie. Już nie, Curtis odzyskał zdolność prawidłowego oddychania, i niestety - również mówienia. A było tak pięknie przez chwilę.
- No to trzydzieści coś, okay. Nic ci nie jest? Wiesz, w tym wieku... - No nie mógł sobie odpuścić. Liczył się z tym, że teraz to on z kolei mógł dostać przez łeb, ale nieważne, warto było.
Piegi jawiły mu się jako osobiste nemezis, choć tak do końca wcale nie darzył ich aż taką niechęcią. Powód podejmowanych prób ich usunięcia był prozaiczny; w wieku szkolnym nie miał przez nie życia, aczkolwiek nie tylko przez nie. Wolał jednak myśleć o nich jako największym złu, bo dokopywanie się do sedna skopałoby go z powrotem w beznadziejne pasmo depresji, która po górce w jakiej znajdował się obecnie i tak miała przyjść.
- Myślisz, że nie próbowałem? - Nie, nie żartował. Jego spojrzenie zawierało w sobie pełną powagę, a na ramieniu wciąż miał jeszcze niewielki ślad. Raka nie dostał, ręka mu nie odpadła, zagoiło się jak na kocie. A piegi, kurwa, zostały. Co do włosów miał to szczęście, że pomimo zatrważającej regularności z jaką traktował je różnymi farbami nadal trzymały się mocno i były gęste, choć nabrały irytującego zwyczaju zawijania się w loki, kiedy tylko podłapały wilgoć. Inna rzecz, że poza ich konsekwentnym wyniszczaniem dbał o ich kondycję, w łazience miał więcej kosmetyków niż niejedna nastolatka.
- A gdzie jest najbliższy Disneyland? Albo nie, ja pierdolę, nie. Nienawidzę tej myszki, czy na serio tylko ja widzę, że coś jest z nią nie tak? - W tej chwili był to jedyny problem na jaki zwrócił uwagę. Jakby ten cukierkowy kurwidołek był tuż za rogiem, pewnie łyknąłby ten zdjęty z choinki pomysł i dał się przekonać, dopóki miałby absolutną pewność, że koszmar jego dzieciństwa nie wyskoczy mu znienacka i nie wyprawi zawałem na tamten świat. - Zawsze chciałem zobaczyć tych aktorów skitranych na tyłach jakiegoś stoiska, dzielących się po kryjomu fajką. Widzisz to? Królewna Ścieżka i siedmiu ufoludków odmierzających na ulotce działkę, żeby przetrwać kolejny dzień.
Bo Oliver to widział. Barwnie i klarownie, si. W ogóle to widział wiele ciekawych rzeczy, którymi na ogół nie miał się z kim dzielić, ale skoro Curtis już z nim utknął, to musiał się liczyć z konsekwencjami.
I teraz to on prawie się udławił, a w oczach stanęły mu łzy. Nie dlatego, że wzruszył się na objaw trzeźwości umysłu Slatera, broń boże, po prostu alkohol znalazł się tam, gdzie nie powinien znaleźć się alkohol. Wepchnął mu pospiesznie butelkę w ręce i wychylił się do przodu, jakby to miało w czymkolwiek pomóc.
Raz, raz, raz, potem co było... CO PO RAZ?! ODDECH! I oby nie zachłystowe zapalenie płuc, o ile będzie jakieś potem.
Wywalczył wreszcie odrobinę powietrza i przełknął, zastanawiając się w duchu, czy właśnie tak czują się ci, którzy w porę nie wyciągnęli wiadomo czego z ust i zaskoczył ich nieoczekiwany finisz.
- Masz refleks szachisty z Alzheimerem. Gratuluję, Curry - wychrypiał, przykładając wierzch dłoni do ust, by chociaż pod koniec pochwalić się kulturą. Zakasłał jeszcze parę razy, drżąco nabrał powietrza i odchylił głowę do tyłu, zamykając na moment oczy. Długie rzęsy przykryły kilka piegów w okolicach oczu, a policzki Olivera nabrały rumieńców. A dopiero co śmiał się z Curtisa, karma to jednak straszna szmata.
- W domu mam kota, jeśli koniecznie musisz wiedzieć. Myślisz, że gdybym kogoś miał to urwałbym się z jakimś randomowym creepem do rozlatującej się dziury? Czekaj, ZA KOGO TY MNIE KURWA MASZ?! Za puszczalskiego? Tak? No to dorysuj sobie smoki do obrazka, bo jestem tym mitycznym stworzeniem, co to nigdy... no. Szlag. Nie. Idę sobie.
Naprawdę by sobie poszedł, ale gin był ledwo co napoczęty, a w starciu Godność kontra Alkohol, wiadomo na co obstawić. Nie wątpił, że Slater wykorzysta te nowe informacje ku własnej uciesze, więc nie pozostawało mu nic innego, jak tylko tradycyjnie utopić niezręczność w butelce, co też uczynił. Pal licho pięć, że przed momentem prawie wydzierał na niego mordę, po kilku głębszych łykach na jego twarzy zagościł znów spokój. - Tylko nadmienię, że głodny głodnemu wypomni.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak na szachistę – amatora bo nie oszukujmy się, nigdy nie trzymał nawet przez chwilę takiego prawdziwego pionka w ręce o wiele bardziej woląc kolorowe żetony, karty i forsę, w najczystszej papierowej postaci to wyjątkowo dobrze radził sobie w skakaniu po monochromatycznej planszy. Zamiast zyskać jedną bardzo błahą informację, o tym, że nie jest przez nikogo oficjalnie zajęty udało mu się dowiedzieć, że ma do czynienia z kociarzem, mieszkającym samotnie dwudziestoczteroletnim prawiczkiem nie mającym nad sobą kontroli rodzicielskiej na co uśmiechnął się pobłażliwie. Wykreślił ze swojego słownika zdanie o tym, że Oliver bez wątpienia jest sprzedajnym, niewiernym rozpuszczonym bachorem najprawdopodobniej posługującym się fałszywym dowodem osobistym, a no i musi być też narkomanem wcierającym sobie w różowe dziąsła miętę pieprzową jako, że na nic innego nie ma pieniędzy. Zawiesił na nim wyczekujące spojrzenie, jak skończony idiota z trudem łączący ze sobą wątki, zamiast w porę skutecznie powstrzymać go przed zniknięciem. Uniósł ku górze swoje brwi w pytającym geście, nie bardzo rozumiejąc czemu nie wyparował jak kamfora – nagle - skoro mu to obiecywał.
- Rozmyśliłeś się? - Nie mógł powstrzymać się przed otaksowaniem okolicy, z której przyszli jakby wydawało mu się, że usłyszał tam jakiś łoskot. Uciszył go, a przynajmniej spróbował to zrobić na moment unosząc otwartą rękę ku górze, żeby wsłuchać się w swoje przywidzenia podsycane coraz to skuteczniej działającym trunkiem, który stopniowo wprowadzał w stan niechcianej euforii i wyjątkowo niepotrzebnego teraz odrealnienia. - Coś mi tu nie pasuje. Słyszałeś to? - To, że Oliver podniósł wcześniej głos nie mogło zostać zignorowane. Być może ktoś, kto tędy przechodził usłyszał jak się na niego wydziera widząc w oknie ich niewyraźnie majaczące sylwetki. A może to tylko kot bezpański zapuścił się w te rejony, szukał jakiegoś ciepłego posiłku lub tylko schronienia, żeby uciąć sobie na tym parapecie drzemkę. - Teraz nie ma szans, żebyś wyszedł. Wydaje mi się, że ktoś się tu zjawił, a jeśli jeszcze tego nie zrobił to będzie niedaleko naszego jedynego wyjścia. Musimy przenieść się na piętro do czasu, aż nie zniknie. - Zapoznawanie się z nieznajomym, który mógł okazać się nie do końca poczytalnym lub też jakąś rozmigdaloną ale stosunkowo normalną parą w tym momencie nie znajdywało się na liście noworocznych postanowień Curtisa, który ostrożnie zszedł z parapetu i poważniejąc poprosić Oliviera o zabranie ich ostatniej nieotwartej butelki szybko chwytając go pod ramię, żeby później w ramach realizacji konspiracyjnego planu pt. uciekanko, zaprowadzić go w kierunku zbutwiałych, przeraźliwie skrzypiących schodów na które musieli wejść szybko, ale na tyle ostrożnie, żeby nie narobić zbyt dużego, wykrywalnego hałasu. - Ty pierwszy. Później się zastanowimy, jak się stamtąd ulotnić. Teraz nie ma czasu na takie głupoty, więc nie próbuj sztuczek. - Syknął mu ostrzegawczo nad uchem, kiedy był tuż za nim jak ten przeklęty cień. Nic innego nie przychodziło mu jednak do głowy, nie zamierzał z nikim się konfrontować ani prowadzić dysput na temat tego, czy należy im się mandat za nielegalne przebywanie na posesji prywatnej. Ostatni raz spojrzał przez ramię, nerwowo ściskając w ręce butelkę z otwartym winem, nim nie szturchnął go na wysokości łopatek nie pozwalając na to, żeby wykonał krok w tył.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właściwie to nie miał zamiaru na razie się odzywać. Nie po tym, jak przybił sobie gwóźdź do trumny tym nieprzemyślanym słowotokiem, więc z gracją człowieka kompletnie niezainteresowanego dalszymi potyczkami upił trochę tego swojego ginu. Cieszyłby się spokojem, gdyby Curtisowi nagle paranoje nie wjechała, bo między bogiem a prawdą, to Hollow niczego nie słyszał. Żadnych kroków, stukania, głosów... nie, momencik. Teraz już słyszał. Dzięki Slaterowi, oczywiście.
- Curry, jeżeli próbujesz mnie wystraszyć, to... huh? - No dobra, TERAZ usłyszał. Ale tak naprawdę, bo od frontowych drzwi, jakby ktoś zmierzał w ich kierunku. Zawsze wiedział, że niewyparzony pysk kiedyś przysporzy mu kłopotów, no i masz.
- Zaraz, co ty...? Gdzie? - zapytał zdezorientowany, przyjmując co mu tam w ręce wciśnięto, a ostatkiem trzeźwo myślących szarych komórek podjął szybką decyzję, aby złapać też gin. Mniej więcej w połowie schodów już całym sercem wierzył, że ktoś siedzi im na ogonie. Bezwiednie dał się prowadzić prosto w ciemność, wyłącznie zrządzeniem nad wyraz uprzejmego dziś losu nie potykając się o własne nogi, czy skrzypiące stopnie. Nie miał ochoty na spotkanie z nieproszonym gościem, ale na włażenie na górę z jakiegoś niejasnego powodu również, więc u progu stanął okoniem i ruszył dopiero, kiedy mężczyzna pomocnie szturchnął go w plecy.
- O boże, o kurwa, Curry, a co jak to się zawali?! Ile to ma lat, ze sto? Tyle co ty? Utrzyma nas? A jak tu jest jakaś dziura i za...! - urwał gwałtownie swoje rozkoszne pieprzenie, bo potknął się o (sic!) dywan, przez co poleciał jak długi do przodu. Wzbił w powietrze tuman kurzu, obił kolana, ale instynkt był silniejszy - obie butelki utrzymał w pionie, jakby od tego zależało jego życie. No cóż, na pewno kolejne kilka godzin, czy ile tu jeszcze zostaną. - Shhh... przepraszam, alkohol cały. Ja cały. Tak sądzę - wymamrotał, nadal leżąc jak dętka na środku pokoju, który nawinął im się jako pierwszy. Zamilkł nasłuchując czy goście usłyszeli to wielkie wejście, i czy w ogóle jakichś gości mieli, ale bezpieczniej było uwierzyć, że tam byli. Ostatecznie upewnił się w jednym; konstrukcja piętra nie była w aż tak tragicznym stanie jak prognozował.
- Wiesz, bylibyśmy świetnymi włamywaczami, Curry. Pomyśl, ty i ja, w eleganckiej czerni, poruszający się dystyngowanie w ciszy, aby nie postawić do pionu śpiących domowników.
Było mu wszystko lotto, po tym lądowaniu mógł uznać, że ma dość dystansu do samego siebie, aby z tego żartować. Nie chciało mu się nawet wstawać i najpewniej wcale by tego nie zrobił, gdyby nie ten wiekowy kurz. Podciągnął się na kolana, zmarszczył zabawnie nos jak zachciało mu się kichać, ale jakoś się powstrzymał. Przy okazji zwrócił uwagę na drobny szczegół, którego po ciemku nie załapał. To było jakieś pomieszczenie gospodarcze, klitka dwa na dwa metry jak nic, i łut szczęścia dzięki któremu nie zajebał głową w ścianę spadał na karb jego niezbyt imponującego wzrostu. - Nie żeby coś, ale trochę klaustrofobicznie - wysyczał półszeptem, wstając chwiejnie na nogi. Wyciągnął przed siebie rękę i szedł tak długo, aż nie natrafił na chłodną ścianę pod palcami. Grand Hotel to to nie był.
- Myślisz, że możemy stąd wyjść? - zapytał również po cichu, niecierpliwie. Nie miał problemu z ciasnymi pomieszczeniami, ale wolałby przynajmniej mieć jakieś okno, albo chociaż ten komfort swobodnego poruszania się bez ryzyka, że zdepcze tego Mistrza Orientacji w Terenie. Na jakiś czas udało mu się zamknąć, więc jedyne co tak naprawdę słyszał, to oddech swój, oddech Curtisa i własne bijące szaleńczo serce. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór, ale hej, atrakcje jak w Disneylandzie.
- Jeżeli chciałeś mi pokazać kotki w piwnicy, to pojebały ci się schody - fuknął ironicznie, aż wreszcie po okrążeniu tej niewielkiej przestrzeni jaka im przypadła w udziale, władował się na mężczyznę i aż go zamroczyło. Spodziewał się, że gdzieś tu sterczy, ale nie w tym momencie dokładnie, i nie w tym akurat miejscu. Och tak, bawił się doskonale.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Gdybyśmy ze sobą współpracowali w ten sposób napadając na domy, to uwierz mi, że zostawiłbym cię na najbliższej na stacji benzynowej. - Obiecał mu to. Nie grał czysto, ale nie miał na swoim koncie poważnej kryminalnej przeszłości i nie zamierzałby wpaść przez wywijającego na dywanie Olivera który najwyraźniej stwierdził, że jest to idealny moment na zaprezentowanie mu swojego niebywałego talentu.
- I zapobiegawczo puściłbym ją z dymem, żeby nie musieć martwić się twoim niewyparzonym językiem. Sprzedałbyś mnie jak nic. - W porównaniu do Oliwki jedną z dłoni nadal miał wolną więc kiedy zostali za sprawą tej różowowłosej namiastki człowieka stłoczeni w ciemnym jak diabli pomieszczeniu, pozwolił sobie na to, żeby niedelikatnie ścisnąć między swoimi palcami te jego piegate policzki Oboje nie mogli zobaczyć zbyt wiele bo ktoś wpadł na genialny pomysł zamknięcia za nimi drzwi, a więc najmniejszy promień światła majaczącego z zewnątrz nie miał prawa oświetlić ich misternej kryjówki – trochę szkoda, trochę nie co można było zauważyć po Slaterze który jeszcze chwilę temu, wystrachany nie na żarty zaczął całkiem dobrze się bawić specjalnie wciskając Olivera w kąt.
- Kotków może nie ma ale nie mów, że nie jest przyjemnie?
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

Minuty, które zdawały się nieznośnie przeciągać w wieczność odmierzane były nierównomiernymi oddechami które jako jedyne, odkąd Curtis zamilkł uświadczały w przekonaniu, że jeszcze nie zeszli. Oczy zaczęły się przyzwyczajać więc wciąż wiercąca się postać Hollowa przestała już robić na nim takie duże wrażenie. Serce jednak mu stanęło w momencie, w którym oboje mieli okazje usłyszeć ciężkie kroki wchodzenia na górę. Chwycił go za miękką szyję, zaciskając na niej ostrzegawczo palce, a później poprawił się, przyciskając dłoń do jego ust, żeby w końcu przestał wydawać z siebie zbędne uwagi.
- Ćśśś. - Poruszenie się przerdzewiałej, okrągłej klamki nie wróżyło niczego dobrego, ale drzwi nie otworzyły się, a nieszczęsna klamka znalazła się w ręce ciekawskiej osoby, która zajrzała przez dziurę ale – na ich szczęście - nie ujrzała w ciemności niczego interesującego. Trudno byłoby się wytłumaczyć z tego co robili w środku nocy, w prowizorycznym pomieszczeniu gospodarczym zaopatrzeni w wyskokowe trunki. Dodajmy do tego też to, że między nimi wizualna różnica wieku była na tyle duża, że można byłoby wysnuć nie do końca właściwe wnioski co do Curtisa. - Sorry. - Opustoszałe miejsca miały to do siebie, że dźwięki bardzo dobrze się tu niosły. Osoba, która nie mogła powstrzymać się przed rzuceniem ciekawskiego oka na piętro, po przejrzeniu wszystkich pozostałych pomieszczeń, nie udając się na ostatnią kondygnacje, ze względu na jej niestabilny stan skierowała swoje kroki na dół, a stamtąd już dało się usłyszeć więcej niż jeden głos sugerujący, że nie ma tu nic szczególnie fajnego.
- Okej. Mam dwie wiadomości. Którą chcesz usłyszeć najpierw? Zła jest taka, że skoro wypadła nam klamka, musimy wyważyć te drzwi od środka, a dobra to ta, że chyba zostaliśmy tu sami. - Informując go o tym starał się zachowywać względny spokój – prawie, jak w pracy - mimo tego, że właśnie w tym momencie Oliver bardzo boleśnie wbijał mu między żebra butelkę z ginem, a on w zamian co rusz przydeptywał mu buty i nim za to przeprosił, zdążył - nie dużo, ale jednak - poplamić mu koszulkę chyboczącą się butelką wina.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Usta Olivera wychyliły się w zawiedzioną podkówkę, ale naturalnie Curtis nie mógł tego zobaczyć. Docenił jednak przezorność mężczyzny, bo Hollow faktycznie miał długi język i nawet bez złych intencji potrafił chlapnąć coś, co mogłoby być katastrofalne w skutkach.
- Wróciłbym zza grobu i urządził ci takie paranormal activity, że byś się nie pozbierał.
Żart żartem, ale brzmiało jak autentyczna groźba. Gdyby tylko to było możliwe, jako najbardziej upierdliwa zjawa w historii towarzyszyłby Slaterowi na każdym kroku i już dobrze zadbał, aby pożałował, że jednak nie wybrał jego niewyparzonego języka.
Wydał z siebie jakieś śmieszne kwaknięcie, bo zaciskające mu się na policzkach palce odebrały mu zdolność prawidłowego artykułowania słów. Z momentem w którym Curtis zaczął dość przekonująco wpychać go w nie tak znowu odległy kąt Oliver poczuł, jak jego żołądek wywija nerwowe salto, a serce rozpędziło mu się do setki szybciej niż nowe ferrari. Jego myśli otuliła szczelnie pustka, nogi ugięły się pod nim jakby kości za sprawą magicznej różdżki zamieniły się w galaretę, a on po raz pierwszy odkąd się tu zamknęli był wdzięczny, że jest tak ciemno. Był pewien, że przybrał odcień tak pąsowy, że nie znalazłby go na żadnej palecie.

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Odgłos zbliżających się kroków strzelił go przez łeb, przywracając umiejętność racjonalnego myślenia. Nagła obecność chłodnej dłoni mężczyzny na jego szyi wpierw pchnęła go ku przeświadczeniu, że oto facet ma go już dość, weźmie i ściśnie mocniej, zmiażdży mu krtań, a potem zostawi za sobą nieprzydatne truchło - kinky! - ale Slater szybko się poprawił i zasłonił mu usta. Również kinky. Gdyby nie to, że za drzwiami sterczał ktoś, kto miał w planach przekonać się cóż takiego może skrywać się w składziku Hollow doceniłby tę popieprzoną grę wstępną. Przytrzymał przy sobie butelkę, żeby jej czasem nie upuścić w przypływie emocji, a odruchowo, jakby szukał schronienia przed predatorem węszącym po przedpokoju, wolną rękę na oślep wplątał mężczyźnie pod kurtkę i zacisnął palce na koszulce. Nie ma opcji, żeby Curtis się z tego wytłumaczył, gdyby ich nakryto.
Z jakiegoś powodu intruz zaniechał zapuszczania się do ich kryjówki, a Oliver poczuł wyraźną ulgę. Niewiele go obchodził powód, najważniejsze, że teoretycznie byli już bezpieczni sądząc po cichnących odgłosach na dole. Odetchnął głęboko jak tylko dostał taką możliwość, a dłoń zniknęła z jego ust. Może jednak mieli szczęście?
- Dwie? O czym ty mó... wisz? - wszedł mu w pół zdania, urywając po otrzymaniu klarownej informacji, że według najlepszych obliczeń specjalistów byli w dupie. Curtis przydeptał mu trampka, na co syknął i jakby tego było mało, znacząca wilgoć na koszulce uświadomiła go, że czeka go porządne pranie. Jednak nie mieli szczęścia.
Ruszył na przód, całkiem zniecierpliwiony i wyciągnął rękę tam, gdzie spodziewał się natrafić na gałkę, ale palce musnęły pustkę. Cholera, on nie żartował.
- Jak niby chcesz to zrobić? - zapytał, bo siebie w tym planie nie uwzględniał, i Slater również nie powinien. Do wyważania drzwi Oliver nadawał się jak do szydełkowania.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Tak. - Chciałby, żeby mieli wystarczająco dużo miejsca na rozpędzenie się i zniszczenie tego co zaczęło oddzielać ich od wolności ale w żadnym wypadku nie znajdywali się w pokoju życzeń. Gdyby uparł się, mógłby przez najbliższe godziny marudzić do wytworów wyobraźni którym przypisywano nadludzkie umiejętności, żeby wspaniałomyślnie cofnęły czas ale tylko do chwili w której znaleźli się, majacząc w ciemnościach przy pomieszczeniu w którym mieli – gdyby nie ten nierozważny pomysł Slatera – spędzić wieczność.
- Na trzy, spróbujemy odepchnąć się od ściany, żeby drzwi wyleciały z zawiasów. - Instrukcja zdawała się być na tyle przejrzysta, że ani myślał się powtarzać. Butelki w sytuacji takiej jak ta stwarzały dla nich dodatkowe, niepotrzebne zagrożenie, ale nie było tu wystarczająco dużo miejsca do tego, żeby postawić coś obok nogi. Mogli to zrobić ale na dziewięćdziesiąt dziewięć procent zawartość miała wylać się na podłogę, a więc dylemat w postaci rozlanego wina i być może nie zbyt estetycznych ran powstałych na skutek tłuczonego z impetem szkła rozwiązywał się samoistnie. Curtis ostrożnie odstawił tę butelkę, którą miał w swojej opiece bo o pozostałych decydował Ollie i niewprawnie manewrując w niewielkiej przestrzeni ich przytulnego M2 obrócił go do siebie plecami, swoje własne opierając na drzwi w myśl tego, że w razie co kurtka trochę zamortyzuje jego upadek, a on sam w pewien sposób uchroni Oliviera – który roztrzaska mu obok głowy butelki – któremu nie należała się taka troska, bo TO ON WYBRAŁ TEN SKŁADZIK więc powinien w nim zgnić w spadku cały swój dobytek przekazując kotu.
- Gotowy? - Podejrzewał, że trudno było być gotowym na zawołanie, szczególnie wtedy, kiedy miało się przylepioną nie tylko do pleców ale również ich mniej szlachetnej części przerośniętą gadzinę, przypominającą człowieka ale miał mu za złe każdy przejaw ociągania się. Cierpliwość się skończyła, wraz z zaciśnięciem palców na wątłym ciele Pchły i taktycznym ustawieniem jednej zgiętej nogi na przeciwległej ścianie z której spadł na nich jakiś kij. Akrobatami nie byliby zbyt dobrymi w tym cyrku zwanym Seattle ale na szczęście brak świateł dodawał im profesjonalizmu i co tu dużo mówić, ktoś teraz kiedy miarowo stukali o wiekowe już drzwi mógłby pomyśleć, że to miejsce naprawdę może być nawiedzone – przez dwa upośledzone duchy, pokroju tego komicznego małżeństwa z filmu Beetlejuice. Brakowało im tylko tych prześcieradeł z dziurkami na oczy, bo bladzi-zieloni zrobili się wtedy, kiedy usłyszeli chrupnięcie zamków drzwi, które z impetem, w najmniej oczekiwanym momencie puściły.
Grawitacja zrobiła swoje, wszyscy – drzwi, Oliver, Curtis, butelki, ten kij od miotły, który obił mu mordę – wylądowali na ziemi z fenomenalnym hukiem mogącym obudzić nawet martwego. To musiał być jakiś cholerny cud, że sfatygowana podłoga zrobiona z desek tak samo jak schody, wytrzymała taki niezapowiedziany, najlepiej z tygodniowym wyprzedzeniem napór. Curtis długo nie podnosił się z miejsca wciąż czując przeszywający ból nie tylko czterech liter, które najmniej tu w zdarzeniu ucierpiały ale kolejno łopatek, kręgosłupa, trochę płuc – bo trudno brało się pierwszy oddech, ale kiedy już się nim boleśnie zachłysnął roześmiał się głupio, jakby to był najlepszy żart jaki dotychczas miał miejsce. Młody mu trochę ciążył, nawet jeśli pozornie był bardzo drobny i lekki to nie mógłby nie zauważyć, że nie dogorywa tu całkiem sam spoglądając w ciemności na sufit i na resztki nawet nie zniszczonego żyrandolu z powyłamywanymi świecami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To był... absolutnie chory pomysł, czyli dokładnie taki, jaki dwóm podpitym ludziom mógł przyjść do głowy w takiej sytuacji. Oliverowi nie do końca uśmiechało się to całe gimnastykowanie, ale nie chciał również spędzić w składziku reszty życia. Nie do końca wiedząc jak Slater to widzi, pozwolił mu się pokierować a gdy już miał go doklejonego za sobą, teatralnie przewrócił oczami, przełykając niemiły komentarz.
- Co... że już?! - zaprotestował, a mimo to dał się ponieść urokowi chwili. Dobrze, że odstawił wcześniej butelki, szkoda by mu było alkoholu. W kompletnej ciemności udało im się zsynchronizować, a chociaż Hollow początkowo nie wierzył w ten plan, wystarczył moment, donośny trzask i przeżył swoją małą epifanię.
Rozłożyli się malowniczo, przy czym Oliver o wadze z kategorii półśmiesznej na najbardziej poszkodowanym. Kurz i kawałki framugi, jaka oderwała się częściowo od ściany oprószyły ich jak w bajce. Udało się.
- Uhm. Żyjesz? - zapytał nieśmiało, wciąż leżąc, ale za to powoli wyswabadzając nogi spośród nóg nie należących do niego, po czym zawtórował Slaterowi nerwowym śmiechem pełnym ulgi i wbił spojrzenie w sufit. Przez dobre parę sekund układał sęki w kolejności alfabetycznej, tam, gdzie tynk zdążył je już odsłonić. Gdy obrócił głowę na bok zauważył tę cholerną gałkę, która przysporzyła im zarówno kłopotu jak i głupiego szczęścia, bo dzięki usterce ktokolwiek dreptał im wcześniej po piętach nie nakrył ich w bardzo dwuznacznej pozycji zakamuflowanych w schowku. Niemrawo obrócił się na bok, ale gdzie tam, nie na usyfioną podłogę, ale na poobijanego Curtisa, na którym zaległ wygodnie plackiem. Dziwnie go było obserwować z tej perspektywy.
- Zaplanowałeś nam jeszcze jakieś atrakcje? - mruknął, układając na jego klatce piersiowej najpierw koszyczek z zaplecionych dłoni, a na nich następnie brodę. Serce wciąż biło mu jak oszalałe po przygodzie w schowku na miotły, aczkolwiek teraz wydawało mu się, że to nie o to wcale chodzi. Rozwalony na łopatki gbur tuż pod nim, z odłamkami drewna we włosach wyglądał zaskakująco estetycznie i skłamałby mówiąc, że tak nie jest. - Dzięki, że zamortyzowałeś upadek. - Uśmiechnął się pogodnie, jakby nie rozwalili właśnie drzwi, ale wybrnęli bohatersko z jakiegoś impasu. Jak w filmie akcji normalnie.
Z ociąganiem począł się z niego zbierać, bo nawet pomimo nieopuszczającego go stanu lekkiego upojenia alkoholowego i dochodzącej do głosu górki, zaczynał wyczuwać niezręczność swojego położenia. Ale tak tylko odrobinę najwidoczniej, bo chociaż już na nim nie leżał, to siedział i wyplątywał sobie z różowych włosów to, co w nie wpadło. Kawałek drewna - ha, oczywiście! - jakiś plastik niewiadomego pochodzenia no i kurz.
- To jest absolutnie najlepsza impreza na jakiej byłem - oświadczył konkretnie, nie kłopocząc się tym, że na wielu w życiu nie był. Ręce mu drżały, diabli nadali, czy to przez adrenalinę czy tak jak zwykle, polekowy parkinsonizm. Ewentualnie both.
- Aha. Mam koszulkę w winie, zajebiście. Jak dostanę zapalenia płuc, to spodziewaj się rachunku - uprzedził, dokonując oględzin barwnej plamy na przodzie. Z winy Curtisa miał już dwie części garderoby do wymiany, nie licząc podeptanych trampków, które pewnie wrzuci do pralki jak dotrze do domu. Prosty sposób na pogłębienie istniejącej już sąsiedzkiej nienawiści - nastawienie prania z samymi butami w bębnie w środku nocy.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mógłby mieć w sobie odrobinę więcej ogłady.
Wypadałoby podziękować Oliverowi za to że zachował resztki trzeźwości umysłu i nie zabrał ze sobą ani jednej butelki ale zamiast słów gorliwej aprobaty, na ustach Slatera odmalowało się nieodgadnione skrzywienie. Zorientował się, że zza ucha wypadł mu ten dodatkowy, skradziony wcześniej papieros z czego nie był zbyt szczęśliwy. Perspektywa nie należała do najgorszych i nawet jeśli praktycznie znajdywał się pod nim, to nie mógł opędzić się od natrętnej myśli, że potyczkę z różowowłosym wypierdkiem mamusi wygrał wcale nie musząc stawać na rzęsach. To co miało miejsce w składziku, zostało tam na zawsze, bo od tej chwili nie tylko naznaczyli je wspomnieniami mogącymi przetrwać lata ale jeszcze zostawili za sobą ślad zniszczenia dla następnych, odwiedzających ten dom.
- Może. - To mogło znaczyć nie tylko tyle, że zawieszony jest pomiędzy dwoma światami jakby znajdywał się właśnie w czyśćcu ale równie dobrze mogło być odpowiedzią na to, czy ma w zanadrzu inne atrakcje. Usiadł ze skrzypnięciem tego, co było pod nimi – sam jeszcze nie skrzypiał, nie mniej jednak trochę go to zaskoczyło nim nie dokonał oględzin nie tylko siebie ale również Olka który wydawał się być odrobinę mniej irytujący, niżeli tych minut temu. Curtis nie zauważyłby tych jego przeraźliwie chudych, trzęsących się dłoni gdyby nie przyciągnął do niego swojego ciężkiego cielska. Nie spojrzałby na niego w ten sposób który się nienawidziło – współczująco – szybko zakładając jakąś niewprawną maskę, byleby tylko nie spostrzegł, że przejął się jego niestabilnym stanem. Też nie był jeszcze w pełni spokojny, ale na pewno trzymał się od Olivera lepiej więc siadając naprzeciwko, chwycił w swoje ręce, te jego. Planował powiedzieć mu coś niezwykle ważnego, bo zastygł w tej pozycji patrząc mu w oczy, w których niemrawo odbijało się odbicie Slatera.
- Nie mam zamiaru za nic płacić. - To wyznanie nie należało do najłatwiejszych ale udało mu się powiedzieć mu to w twarz, bez owijania w bawełnę, przez co kamień wyraźnie spadł mu z serca, on odetchnął z ulgą i odchylił się trochę do tyłu, wypuszczając z objęć swoich palców te jego.
- Zapalenia dostaniesz, ale co najwyżej pęcherza od tego, że siedzimy na podłodze. - Mruknął w jego kierunku, jak jakiś zmęczony życiem, z gromadą ośmiu dzieciaków kocur. Przeciągle i z brakiem werwy, gdy próbował rozprostować obolałe ciało tuż przed zwleczeniem się, na równe nogi. Otrzepał się względnie z kurzu, a później wyciągnął do niego rękę, bo nie był jednak takim draniem, na jakiego się kreował.
- Możemy wrócić na dół i skończyć to, co zaczęliśmy, albo skoro już tu jesteśmy wejść wyżej aż na sam dach. Chciałbyś nauczyć się latać? - Kto by nie chciał? Tym razem pozwolił mu wybrać miejsce, w którym będzie się czuł najlepiej i gdy Oliver miał czas na zastanowienie się, sam Slater włożył głowę do składziku szukając w nim skarbów. I swojego telefonu. Zdążył zauważyć, że gdzieś go stracił ale uznał, że nie będzie się Landrynce tłumaczyć z tego, że notorycznie coś mu ginie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skoro Slater był w stanie w miarę przytomnie odpowiedzieć na jego pytanie, to można było uznać, że nie doznał większych obrażeń wymagających uwagi. Odpuścił mu dalsze ciągnięcie za język, wspaniałomyślnie pozwalając nacieszyć mu się chwilą ciszy. Nie okazał się jednak w żaden sposób użyteczny gdy mężczyzna podnosił się do siadu, bo Oliver ze swojego miejsca nie ruszył się o cal. Poza tym halo, trudno było o ruch, kiedy przed twarzą wyrastał ci sam diabeł i jeszcze chwytał za ręce. Przyjrzał się najpierw swoim telepiącym się dłoniom, a dopiero później podniósł wzrok popatrując na nieodgadniony wyraz twarzy formujący się w powagę.
Był blisko, a w wesołym świecie Olivera rozbrzmiały się dzwony, pofrunęły gołębie i wystrzeliło konfetti. Tak cholernie blisko, że zaczęło mu się robić gorąco mimo wilgotnej koszulki, na dodatek zaschło mu w ustach.
O. Mój. Boże. Czy on zamierza.... och.
Nie zamierzał. Jego mina wyrażała szczere rozczarowanie, jakby mu ktoś pomachał przed twarzą lizakiem, a potem wyrzucił go w błoto i jeszcze przydeptał. Ramiona mu opadły, ale koniec końców pogodził się z brakiem zaangażowania w pokrywanie kosztów ewentualnego leczenia.
- Pardon, ty siedzisz na podłodze. Ja siedzę na telefonie. Chyba - mruknął, wznosząc ciemne oczy do znajomych sęków zdobiących sufit i poruszył się dość jednoznacznie, tym razem w ramach żartu. No dobra, pośmiali się, obniżyli wątpliwą wartość nieruchomości i mogli pić dalej, tym razem w bezpieczniejszym miejscu - na dachu, na przykład. Spojrzenie mu pojaśniało od niezdrowo skrzących się iskier entuzjazmu, a że gotów był wcielić plan w życie teraz zaraz, chwycił wyciągniętą ku niemu rękę i razem z Curtisem wrócił do składzika po swój drogocenny gin.
- Już kiedyś latałem, wiesz? Z pierwszego piętra, ale władowałem się w krzaki. W ligustr, no. Czego szukasz? - zapytał tonem tak lekkim, że nikt nie śmiałby podejrzewać go o chwilowe przywłaszczenie sobie telefonu. Tego samego, którego Slater zapamiętale szukać w ciemnościach, a który spoczywał w jednej z kilkunastu doszytych kieszeni Olivera.
Jak tylko wybadał w czym rzecz, zaoferował dobrodusznie, że sprawdzi na dole, bo przecież może tam został, kto wie. Jak tylko zniknął mu z pola widzenia sięgnął pospiesznie po urządzenie i zmrużył oczy na widok kodu. Uniósł aparat pod nikłe światło sączące się przez brudne okna i zauważył niezbyt skomplikowane ślady palców. No no, ktoś tu nie umył rączek.

- To ten? - zapytał wesoło, wyrastając za Slaterem dosłownie znikąd. Miał ten dar pojawiania się za ludźmi gdy się tego nie spodziewali i perfidnie go wykorzystywał. Jego nienaturalnie przymilny uśmiech nakazywałby węszyć jakiś przekręt, ale skoro Curtis odzyskał zgubę, to raczej nie powinien dopytywać.
Z ginem pod ręką i wleczącym się za plecami Pogromcą Drzwi maści wszelakiej wlazł na dach korzystając z okna i szerszego gzymsu. Krok za krokiem, noga po nodze i jakoś dotarł, ryzykując skręceniem karku ale widok był tego wart. Nad nimi rozciągało się praktycznie bezchmurne niebo, więc na ogół gadatliwy jak katarynka Oliver pierwszy raz otworzył usta w innym celu niż pierdolenie głupot. Na chwilę, która była zbyt efemeryczna by ją docenić.
- Znasz się na gwiazdach, Curry?
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zawiesił się, to znaczy zastygł w wyraźnym bezruchu jak szpula starego gramofonu trzymając za szyjkę butelki i miast zastanawiać się nad tym, o jakim telefonie była teraz mowa, bo nie skojarzył, że mógł to być ten jego zaczął zaprzątać sobie głowę natrętnym pytaniem czym jest do diabła ligustr i dlaczego brzmi jak jakieś wymyślne włoskie danie? Chciał go o to zapytać żeby trochę się dokształcić bo niestety, nie był na tyle wykształcony, przynajmniej nie w dziedzinie botaniki żeby na co dzień używać tak wymyślnych słów. Starał się, ale najczęściej po prostu mówił jak krowa w rowie, jak cep do cepa i swój do swego, że ino na środku – czasami – brakowało tylko... żeby w pełni dopełnić obrazu o młodzieży minionej dekady, którą nadal do bólu bawiło słowo dupa.
- Nie przypominam sobie, żebym go wyjmował ale ważne jest to, że się znalazł. Dzięki. Nie licz na żadną nagrodę. - Mężczyzna nie skakał pod niebiosa po odzyskaniu tego cennego przedmiotu, bo nie był od niego w żaden sposób uzależniony. Telefon był do dzwonienia, do pytania wujka Google jak długo gotuje się ziemniaki i do tego, żeby do woli pstrykać w sklepie kompromitujące zdjęcia pracownikom, ukrywając się między bananami, a pomarańczami – kryjówka idealna dla takiego Curtisa po zakupy strojącego się, jak szczur na otwarcie kanału. Oliver jeszcze nie wiedział, że zaczął zadawać się z kimś kto potrafił w opór smalić cholewki do nie takiej urodziwej pracownicy stacji benzynowej tylko po to, żeby dostać bułeczkę o 10 centów tańszą od ceny, widniejącej na etykietce.

Wspinanie się na dach nie należało do najrozsądniejszych posunięć tego wieczoru ale było niczym, w porównaniu do tego w co miał wpakować się Curtis i nawet obsunięcie się nogi, na szerokim gzymsie nijak nie mogło się umywać do wywrócenia życia na drugą stronę. W domu nie było zbyt ciepło, a na zewnątrz o tej godzinie również nie bywało zbyt przyjemnie ale nie czuli tego, nie aż tak mocno jak gdyby byli trzeźwi. Oparł się przybrudzoną kurzem ręką o framugę zdezelowanego okna, kołysząc na wpół pustą butelką zajrzał do środka, a później na komentarz Olivera uniósł oczy w górę, zadzierając głowę.
- Kiedyś ktoś uczył mnie konstelacji, ale udało mi się zapamiętać tylko jedną. Słyszałeś o tej takiej, co na nią mówią duży wóz? Szczerze, to nie wiem jaka jest różnica między małym, a dużym, bo tego drugiego nigdy nie widzę. - Nie wiedział czy Hollow patrzy na niego jak na skończonego idiotę, czy może jedynie przewraca oczyma ale gdy znalazł się przy nim na tyle blisko, żeby trącić go ramieniem przechylił głowę, starając się ujrzeć mniej więcej to na co patrzył. Wskazał mu palcem to, co znalazł – nie miał tak naprawdę pewności, czy się nie pomylił.
- Znam też taką strzałkę. - Próbował się trochę wybronić, a kiedy na nic się to zdało przytknął butelkę do ust co nieco z niej upijając. Powinien mieć o tym większe pojęcie, w końcu na co dzień na tym niebie, na które wspólnie patrzyli latał godzinami po stokroć jak mantrę tłumacząc pasażerom, jak nadmuchać kamizelkę ratunkową. Wyrecytowałby całe menu z uwzględnieniem deserów bez cukrowych, wszystkie rodzaje podawanych alkoholi i wiedziałby, które miejsca byłyby najbezpieczniejsze w przypadku ataku na załogę, ale jedyne gwiazdy, jakie dobrze znał to te z filmów. - Strzałka. Oddzwoń, nie mam kasy na koncie. - Wbił mu z zaskoczenia swój palec między żebra. Zażartował. Trochę sucho, bo wymyślił to na poczekaniu w pełni poddając się temu, że było po prostu miło nawet mimo świszczącego wiatru i towarzystwa różowej gumki Orbit. W razie czego, mieli jeszcze czym to popić. - Orbit. Tym będziesz. To się dobrze woła. - Oficjalnie go przechrzcił czy Oliver tego chciał, czy nie. Było na O jak Oliver i on miał Curry, jak Curtis – tak zostało zapisane w gwiazdach, na wieki wieków AMEN.
- Trochę jak do jakiegoś psa, ale mi to nie przeszkadza. - Przytaknął sam sobie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Alkohol grzał przyjemnie od środka, nie pozwalając by zaprzątali sobie głowę chłodem wieczoru. Zwłaszcza, że Oliver w tym momencie na dachu znajdował się tylko ciałem, bo całym sercem był pośród mrugających do nich tajemniczo gwiazd.
- Ano, słyszałem. O małym wozie, dużym wozie... i radiowozie. - Żart stary jak świat, ale i tak wywołał u niego szeroki, zaraźliwy uśmiech. Potrafił je nawet wskazać - poza tym ostatnim, na szczęście. Przysiadł pośrodku niczego, w relatywnie bezpiecznej odległości od krawędzi dachu i zmrużył oczy, aby zlokalizować coś ciekawszego. Kiedyś rozpoznawał Plejady, potrafił nazwać je wszystkie lecz jego uwagę rozproszyła enigmatycznie brzmiąca strzałka. Zmarszczył brwi czekając, aż Curtis go oświeci, a gdy już to zrobił na twarzy Olivera pojawił się grymas, na wpół rozczarowania i po części rozbawienia. Suchar za suchar. - Słabe, ale o mnie też nie świadczy najlepiej fakt, że mnie to śmieszy. - Wyciągnął chwiejnie butelkę ginu zauważając, że Curtisowi zaczyna brakować wina. Nie było miejsca na wybrzydzanie, żaden z nich na pewno nie pognałby teraz do monopolowego po coś bardziej odpowiadającego gustom. Wyprostował nogi dokonując przy okazji pobieżnych oględzin swoich podeptanych trampek, wyplątał ze sznurówki kawałek drewna przyniesionego jeszcze ze składzika i zadarł głowę tylko po to, by sprawdzić czy Slater naprawdę nazwał go tak, jak to właśnie usłyszał. Orbit.
- Rozpędzasz się, Curry. Co następne, ze smyczą wyskoczysz jak nie będę patrzył? - Mógłby. A on, jako człowiek posiadający limitowane pokłady godności udałby, że zupełnie nie jest tym zainteresowany. Mniej lub bardziej wiarygodnie, w zależności od tego ile ginu będzie mu dane w siebie wlać do końca tego spotkania, bo za to nie odpowiadał. - Jest sens pytać cię o to gdzie pracujesz i co w ogóle robisz w życiu, że zamiast balować wśród śmietanki skończyłeś ze mną tutaj? - zagaił niezobowiązująco, gotów przyjąć na tę okoliczność każdą bajeczkę. Nie miało znaczenia czy Curtis lata sobie w przestworzach, czy usycha przez ustawowe osiem godzin dziennie na kasie w zieleniaku, dopóki fundował mu takie atrakcje jak wyważanie drzwi w rozpadającej się ruinie czy ściągał na dach, nie bacząc na jakiekolwiek bhp. Gdyby Hollow miał przyjaciół, takich, co to zawsze o nich marzył i którzy wiedzieliby jak bardzo dysfunkcyjnym koszmarkiem jest w rzeczywistości, pewnie nie pozwoliliby mu na takie ekscesy, martwiąc się, że sobie ten kolorowy łeb ukręci. Slater za to nie pytał, nie oceniał go przez pryzmat podejrzeń co do niektórych z jego osobliwości, i dlatego mu się podobał.
- Używasz ciekawych perfum. Co to takiego? - zapytał nagle, gdy wiatr przywiał ledwo wyczuwalny zapach od stygnącego na wietrze mężczyzny. To już powinno zapalić lampkę ostrzegawczą, że dobry humor nie towarzyszy mu wyłącznie z powodu towarzystwa, ale Oliver ignoruje ten szczegół. To zawsze były kolory, bardziej wyraźne i nęcące, dźwięki pobrzmiewające inaczej niż na ogół czy właśnie zapachy, które wyłapywał z szaloną dokładnością. Odbierał je lepiej, mocniej, szybciej. Przejąłby się może symptomami jasno wskazującymi na hipomanię gdyby nie to, że diabelnie ten stan lubił i prawdą było, że ludzie potrafili się od tego uzależnić. Dlatego spośród dostępnych leków jakie mu zaoferowano, wiedziony wieloletnim doświadczeniem zamiast litu czy kwasu walproinowego wybrał lamotryginę. W odróżnieniu od pozostałych, ta ciągnęła go w górę, nie wpychała do łóżka na lwią część dnia i co najważniejsze - nie reagowała tak paskudnie z alkoholem. To, że tracił zdolność chłodnej oceny jak jego zachowanie lub słowa mogą być odbierane przez innych nie miało znaczenia dopóki nie przychodziła depresja, z precyzją snajpera dostarczając mu truchła każdej jednej potencjalnej znajomości, którą nieintencjonalnie zabił zanim zdążyłaby się rozwinąć.
- Miałeś mnie chyba nauczyć latać, co nie?
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poproszę o smycz dla Orbita.
Jaki jest? Mały, drobny i do CH... nie podobny, ale niech nie zwiodą pozory, na pewno zerwie się z cienkiej. Takie to lubią się wyrywać. Bojowe Chihuahuy.
Nie macie tu u siebie skórzanych? Różowych? Białych? To nie brzmiałoby dwuznacznie dla ekspedientki uśmiechającej się miło, na myśl o tym, że ktoś taki jak Curtis może żywić jakieś uczucia do PCHLARZA merdającego ogonem na jego widok. Ale byłoby w tym coś niewłaściwego, gdyby wspomniany Orbit znajdywał się w tym sklepie tuż przy nim dotychczas myśląc, że zjawili się tu po karmę dla ptaszków, których nie miał – bo kłamał. To znaczy, nie do końca.
Uśmiechnął się na tę myśl, spoglądając najpierw na dno butelki ze znienawidzonym trunkiem, a gdy upewnił się, że to nie jest wcale tak blisko jak myślał upił z niej z charakterystycznym skrzywieniem na które nikt już nie zwracał uwagi. Ze stukotem odstawił butelkę na spękany, ale wciąż stabilny dach na którym zamierzał się położyć nic nie mówiąc, a jedynie udając, że jest ostatnim człowiekiem na ziemi – on, cisza i... Intruz, którego w swoją samotnię wciągnął. Chłopak zaskoczył go pytaniem o pracę, w końcu była to rzecz niezwykle skomplikowana. To znaczy, on sam sobie ją sobie komplikował i zamiast rzucić jedynie, że jest tylko stewardem spojrzał na niego znad przymrużonych powiek i zerwał się do siadu. Przedstawienie musiało trwać nawet wtedy, kiedy powolutku zaczynało mu się przyjemnie mieszać w głowie. Dlatego też w pierwszej kolejności przetarł dłońmi swoje policzki – zimno, a jednak były ciepłe, oklepał się w ramach wytrzeźwienia zupełnie bezskutecznie, a później zaczął przetrząsać swoje kieszenie i kiedy Oliver pomyślał, że nie znalazł w nich najprawdopodobniej papierosów on wysunął z rękawa – bo wcześniej się mało dyskretnie obrócił – talię kart którą wyciągnął w jego stronę, z cwanym uśmiechem.
- Zgadnij. - Skinął na niego w ramach zachęcenia, do wybrania dowolnej karty, a później sytuacja potoczyła się szybko. Chłopak wybrał, Curtis zgadł. I to nie dlatego, że był jakimś matematycznym geniuszem umiejącym obliczyć prawdopodobieństwo wylosowania tej konkretnej karty, albo jakimś wszechmogącym jasnowidzem. To, co podtykał Oliverowi znał na wylot, a ułożenie kart nie było pozornym dziełem przypadku. Wątpliwe umiejętności Curtisa były wystarczająco fascynujące, żeby za sprawą pstryknięcia w kartę, aby zmieniła swój kolor stał się jedną z mocniejszych atrakcji imprezy. Wykorzystał to na swoim rozmówcy, prezentując mu ten prosty, ale niezauważalny niewprawnym okiem trik szybko pozbywając się jej, za sprawą „magicznych palców”.
- Obracanie się w wyższych sferach jest bardzo przyjemne, ale zaczyna mnie strasznie nudzić. Ile mógłbyś słuchać pogadanek o butach z aligatora i gospodarczych kryzysach? - Przewrócił oczyma, bo dla niego było to oczywiste, bo w porównaniu do Olivera mógł doświadczać tej żenady, kiedy tylko sobie zażyczył. Wystarczyło trafić na odpowiednią osobę, która zaprosi go do swojego mieszkania, do restauracji, na przyjęcie, a nawet do samochodu. Niechwalebnie zdarzało mu się towarzyszyć kobietom nie szczędzącym na niego pieniędzy. Bajka szybko się kończyła bo tę maleńką garstkę adoratorek zawsze upijał, a nawet odurzał obecnymi na spotkaniu narkotykami byleby tylko zwinąć obiecaną pulę trzymanych przez nie pieniędzy i nie wywiązać się z umowy, zarzekając się jednak, że miały miejsce rzeczy niesamowite – ale one nie pamiętały, bo piły!
- Słyszałeś o takim wynalazku jak mydło? Ha... A City On Fire Imaginary Authors. Skoro już piszesz o mnie książkę to zaznacz w niej, że przekonujące relacje sąsiadów notorycznie przejmujących moją korespondencję, to kłamstwa wierutne. - Nakreślił mu na kolanie okrąg z kropką w alkoholowym zamroczeniu, jakby to tu znajdywał się scenariusz tej nocy, do której będzie regularnie wracał wspomnieniami.
- Wystarczy, że będziesz wystarczająco szybko machał rękami. Leć! Lecisz? - Teatralnie machnął ręką, nim nie spełnił tej jego gorącej prośby, mocnym kopnięciem wpychając go na kraniec dachu, a z dachu w przepaść, z widokiem na beton, na którym mógłby roztrzaskać swoją porcelanową buźkę. Wystarczył impuls, żeby w porę się za nim rzucił - przebłysk rozsądku - i w ostatnim momencie nie na żarty, a w prawdziwym strachu chwycił go za marynarkę, może za rękę, może za nogę – sam już nie wiedział gdy razem z tym niepozornym, wątłym ciałem zwisającym z piętra leżał na krańcu dachu, nie widząc czy wystarczy mu sił do tego, żeby nie puścić.
- Zapomnieliśmy ustalić hasła bezpieczeństwa. - Kiedy oboje zastygli w bezruchu, prawie równocześnie wstrzymując oddechy, on raz jeszcze z niego zażartował.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „South Park”