WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podobało jej się to wszystko. Dopiero teraz, gdy faktycznie oswajała się z myślą, że naprawdę udało jej się zrealizować jej plan, a co ważniejsze, ten przypadł do gustu Jonathanowi, adrenalina zaczęła z niej schodzić. No bo mimo wszystko było już naprawdę późno, ona trochę wypiła i pokonała niemały dystans pod szpital, dlatego dość oczywistym efektem takich działań, było nadejście zmęczenia. Tylko, że w tym przypadku była to przyjemna jego odmiana, pełna satysfakcji. Bawiła się więc w najlepsze, póki jeszcze dawała radę, totalnie nie przewidując tego, co zaraz się zdarzy. Zaskoczona z lekkim opóźnieniem zauważyła, że Wainwright koło niej stoi, a nim zapytała, czy coś się stało, dostrzegła, jak się nad nią pochyla, by złożyć pocałunek na jej poliku. Cóż... przywykła do takich gestów, naprawdę tak się u niej witano i nie było to dla niej nowością, ale jednak... w tym wszystkim było coś, czego do końca nie rozumiała. Może chodziło o to, że to Jonathan był tym, kto ją całował? Może to wina alkoholu? Może przez zimno i zmęczenie teraz tak wyraźnie czuła wiele szczegółów, które zwykle jej uciekały w podobnych chwilach? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć, ale na te ułamki sekundy odsunęła od siebie każdą inną myśl, czując jak po jej ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, którego postanowiła nie analizować. Wszystko skończyło się bardzo szybko, a kiedy usłyszała jego wyjaśnienie, niejako wyszła z krótkiego zawieszenia.
- No tak - zgodziła się z nim, nie wiedząc, czy te dwa słowa mówi bardziej do niego, czy może do siebie. - Szybko się uczysz - dodała po chwili, uśmiechając się szeroko, po czym odruchowo uniosła palce do policzka, który pocałował i zachichotała jeszcze. Oddała mu też bez problemu butelkę, zanim wykonała ten gest i może dobrze, że się napił, bo chyba jednak nieco zawstydził ją swoimi słowami. - Tak, był udany. Szczególnie zakończenie, cieszę się, że nie zgubiłam się po drodze - zażartowała, ale w zasadzie naprawdę się z tego cieszyła, bo przecież aż tak dobrze miasta nie znała, by w pełni wierzyć w swoje możliwości. Mówiąc to też, trzymane przez nią zimne ognie wypaliły się z charakterystycznym dźwiękiem, przez co natychmiast przykuły spojrzenie Marianne. - Och... szkoda, że nie trwało to dłużej - westchnęła, rozglądając się za koszem na śmieci, do którego ostatecznie wyrzuciła patyczki. Kiedy się odwróciła, spojrzała na jego samochód, z przykrością dochodząc do wniosku, że tutaj wszystko, co mogła zaoferować się kończyło. No, a szkoda, bo chciałaby, żeby jego Sylwester był jeszcze lepszy, ale niestety, musiała zadowolić się tym, co nie było poza jej zasięgiem. Dlatego też zbliżała się z już delikatniejszym uśmiechem. - No, ale tutaj chyba moja rola dobiega końca. Żałuję, że nie mogłeś być na jakiejś fajnej imprezie, albo ze mną na koncertach, były naprawdę superka - pochwaliła, bo sama nigdy wcześniej nie brała udziału w takim widowisku. Kilka razy widziała występy na scenie, ale te budowane w Asotin nie należały do największych... w zasadzie były jakimś przykrym nieporozumieniem w porównaniu z tym, co Mari zobaczyła w Seattle. - Pewnie jesteś strasznie zmęczony po pracy, a ja ciebie jeszcze zatrzymałam - dopiero teraz o tym pomyślała, bo wcześniej jednak przemawiał przez nią entuzjazm związany z tym, że udało jej się tutaj przybyć i zrobić mu niespodziankę. - Także tak, leć spać, bo zasłużyłeś, jak mało kto dzisiaj - dodała, chowając dłonie do kieszeni i robiąc kroczek w tył, aby stanąć na chodniku i nie torować mu drogi, jakby od razu zdecydował się wsiąść do samochodu i pojechać. Nadal uśmiechała się, chociaż już nie tak szeroko, bo mimo wszystko... lubiła spędzać z nim czas i szkoda jej było, że to spotkanie tak szybko dobiegło końca. No, ale na pewne sprawy nic nie poradzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zwykle był niesamowicie oporny jeśli chodzi o tego typu nauki, ale z Marianne było inaczej. Może od początku ta relacja nie szła im najlepiej, ale teraz wszystko przybrało zupełnie innych barw, a Jonathan uczył się od rudzielca raz za razem czegoś zupełnie nowego, czego kompletnie nie mógł się spodziewać.
- Też się cieszę. Sprawiłaś mi wielką radość pojawiając się tutaj. - Faktycznie tak było, a Wainwright nie miał zamiaru ukrywać tego przed Chambers, bo w zasadzie wdzięczność to jedyna forma podziękowania jaką mógł jej okazać. - Szkoda... - mruknął także spoglądając na trzymane przez dziewczynę sztuczne ognie, ale czy jego słowa odnosiły się tylko do nich? Niekoniecznie... - Superka? - Powtórzył, bo jednak był już stary, a przy tym nie odnajdował się w takowym slangu, więc potrzebował chwili, aby zrozumieć znaczenie tego słowa, chociaż wydawałoby się ono tak oczywiste. -Zorganizowałaś dla mnie najlepszą imprezę. Im mniej gości tym lepiej, a na tej było znakomite towarzystwo - dodał specjalnie nie precyzując czy na myśli miał tego sylwestra, czy bożonarodzeniowe party, aczkolwiek on sam zdecydowanie myślał o tym pierwszym. W każdym razie niestety ich spotkanie chyba także miało dobiegać końca, aczkolwiek Jona niekoniecznie miał zamiar pozwolić Marianne wrócić samej do domu. W sensie, że chciał ją odwieźć, ale - tak, pewnie w innych okolicznościach i na to drugie sedno chciałby coś zaradzić. - Naprawdę? - Zapytał spoglądając na nią z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. - Sądzisz, że zostawię ciebie tutaj, a sam wrócę do domu? - Dodał spoglądając na Marianne wymownie, bo chociażby to, że podejrzewała go o takie zachowanie już mu poniekąd uwłaczało. Owszem... Pewnie te dwa miesiące temu, gdyby na mieście przypadkiem spotkał Marianne, na pewno nie zaoferowałby jej powózki, ale teraz? Teraz była to dla niego oczywistość, a przy tym możliwość spędzenia z nią jeszcze kilku dodatkowych chwil. - Wsiadaj. Bez gadania - oznajmił podchodząc do auta i otwierając drzwi od strony pasażera. - No już. Masz za sobą równie ciężką noc co ja, więc nawet ze mną nie dyskutuj. Masz wsiąść i opowiedzieć mi o tych koncertach. Skoro nie mogłem na nich być, to chociaż sobie o nich posłucham - dodał z mocą, a przy tym zachęcająco wskazał dłonią na wnętrze auta. No dobrze... Troszeczkę uczył się też o samej Marianne i wziął ją nieco pod włos, mając nadzieję, że mimo wszystko takie zagranie na nią zadziała.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To był naprawdę przyjemny początek nowego roku, bardzo obiecujący i całkowicie inny od wszystkich, których Marianne już w swoim życiu doświadczyła. Coraz lepiej rozumiała Jonathana, a przynajmniej tak jej się wydawało. W jej oczach był po prostu człowiekiem, któremu życie nie poukładało się najlepiej i który miał na koncie dość sporo traum związanych z wojną. Poza tym wiedziała, że jego rodzice nie żyją, miał więc w zasadzie tylko Fitza, a teraz, gdy ten był zajęty rozwodem, pewnie czuł się bardzo samotnie, a przynajmniej Chambers tak to widziała, przez co też chciała mu nieco pomóc. Po prostu, z samej siebie, uznając, że pomimo ich niezbyt miłego startu z tą znajomością, Wainwright na to zasługiwał. Ostatecznie może nie był najprzyjemniejszym człowiekiem w obyciu, ale gdy potrzebowała pomocy, zawsze ją od niego otrzymywała, nawet nadprogramową, wtedy, gdy sam z siebie naprawił jej okulary. Była więc przepełniona pozytywna energią, śmiejąc się jeszcze pod nosem, kiedy powtórzył słowo superka, bo zaryzykowałaby wiele, stawiając na to, że pierwszy raz w życiu ten termin gościł w jego ustach.
- Cała przyjemność po mojej stronie - dodała jeszcze, nie analizując wcale czego dokładnie dotyczyły jego słowa. Nie chciała go już zatrzymywać i nie do końca zrozumiała jego pytanie. No bo co naprawdę? - Hm? - przechyliła głowę, ale nie musiała długo czekać na wyjaśnienie. No i właśnie wtedy zrobiło jej się głupio, więc uniosła dłonie i zamachała nimi w powietrzu. - Nie no, nie zostawisz mnie, ja sobie przecież pójdę - wyjaśniła nieco skołowana, ale już widziała, jak Wainwright podchodzi do samochodu. Niby miała tam wejść bez gadania, ale no... nazywała się jednak Marianne Chambers. - Jona, naprawdę wrócę sobie sama. Nie chciałam, żeby to wyglądało tak, jakbym ci się wpakowywała do samochodu po darmowy transport - wyjaśniła, robiąc jeszcze kroczek w tył. - Przyszłam to i pójdę - zaśmiała się, chcąc postawić na swoim, ale jak widać on też nie odpuszczał. Patrzyła na ten samochód, faktycznie była zmęczona, no i brał ją jeszcze pod włos. Ostatecznie więc zmrużyła oczy, patrząc na niego spode łba. - Ależ ty jesteś uparty - zauważyła, z resztą chyba nie pierwszy raz coś podobnego mu powiedziała i podeszła do jego samochodu. - Ja się bawiłam, a ty robiłeś pewnie jakieś skomplikowane rzeczy - mimo, że już swoim ruchem dała do zrozumienia, że wsiądzie, to nie byłaby sobą, gdyby jeszcze kilku słów nie dodała. - Gdybym wiedziała, że przeze mnie nadłożysz tyle drogi, to poszłabym pod twój dom, a nie pod to straszne miejsce - dodała jeszcze, ale już wsiadła i zapięła pas, pozwalając, by Jonathan zamknął za nią drzwi. Jak zwykle, na początek rozejrzała się po szoferce z niemałym podziwem, chociaż w zasadzie już kilka razy jechała tym samochodem, ale no... tak miała, gdy ktoś ją podwoził. - Wcale nie chcesz słuchać o koncertach, co? No, ale muszę ci mówić o czymś, żebyś nie zasnął podczas jazd... - nie dokończyła, bo niestety sama była już mocno zmęczona i musiała ziewnąć, to też odwróciła głowę na bok i zasłoniła usta dłońmi. Usiadła zaraz prosto i poczuła ciepło na siedzeniu... po chwilowym przerażeniu doszła do wniosku, że te faktycznie pochodzi z siedzenia, więc wyprostowała się zaraz. - Dobra, to ciepłe coś... jak tak będzie mnie grzać, to zasnę - zauważyła, bo chyba tego jednak nie chcieli, prawda? To też usiadła prosto, trochę jak na szpilkach, bo nie było mowy, by jeszcze więcej problemów mu narobiła. Już raz mu w samochodzie zasnęła, ale dzisiaj nie planowała tego powtarzać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Absolutnie nie przyszło mu na myśl, że zrobiła to wszystko tylko po to, aby załatwić sobie darmowy transport, więc te jej tłumaczenia kompletnie do niego nie przemawiały. Cieszył się więc, że wreszcie przestała marudzić i grzecznie weszła do samochodu, mimo iż nie obyło się to bez kilku zbędnych komentarzy.
- I wzajemnie - odpowiedział, mając na uwadze fakt, że panna Chambers także należała do dość upartych osób. - Robiłem to co zwykle, a ty szalałaś na mieście i sądzę, że mimo wszystko i tak jesteś bardziej zmęczona ode mnie - dodał, bo on umiał jakoś dostosować swój tryb życia do pracy, a nie podejrzewał aby Marianne dbała o własne potrzeby w podobny sposób. - Ty dla mnie przeszłaś pół miasta na pieszo, pozwól mi się więc chociaż odrobinę zrewanżować, dobrze? - Naprawdę nie wiedział żadnego problemu w swojej propozycji, ale z perspektywy Mari wydawał się on jakim niebywałym więc poświęceniem.
Powoli ruszył wyjeżdżając wreszcie na opustoszałe ulice miasta, gdzie co jakiś czas mijali jeszcze sylwestrowych niedobitków i pozostałości po imprezach, w postaci śmieci i butelek niechlujnie walające się po poboczach i chodnikach. Te niezbyt przyjemne widoki wzbudziły w Jonie dawne, mgliste wspomnienia, gdy noworoczna noc przynosiła na drugi dzień gigantycznego kaca. Przez chwilę starał przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz dobrze się bawił podczas tego typu imprezy, ale z zamyślenia wyrwały go słowa Marianne.
- Powinnaś się rozgrzać, bo się przeziębisz, ale mogę zmniejszyć ogrzewanie - oznajmił, po czym faktycznie zrobił to co powiedział, aby rudzielec czuł się bardziej komfortowo. -No, a skoro zasnąć nie chcesz to opowiadaj. O czymkolwiek. Jak nie chcesz mówić o tym sylwestrze, możesz opowiedzieć o poprzednim. Spędzałaś go w Asotin? - Zagadnął, a zaraz potem w jego głowie pojawił się wielki znak zapytania, który symbolizował niewiedzę na temat narzeczonego Mari. W sumie nadal nie wiedział o tej dziewczynie zbyt wiele, nie znał jej przeszłości, nie miał nawet pojęcia jak obecnie wyglądało jej życie, czy była singielka? Te pytania pozostawione bez odpowiedzi, wywołały w nim nieprzyjemny impuls, którego nie chciał analizować. - Z narzeczonym? - Dodał jakoś tak niby naturalnie, ale zaraz potem poczuł usilną potrzebę zrobienia czegokolwiek, bo miał wrażenie, że te słowa nieprzyjemnie zawisły w powietrzu. - Będzie ci przeszkadzało jak zapalę? - Zapytał więc, bo naszła go przemożna ochota zaspokojenia swojego niezdrowego nałogu, aczkolwiek miał na uwadze fakt, że nie każdy lubi gdy pali się w aucie... No dobrze, Marysia mogła tego nie lubić, bo pewnie gdyby nie to jak teraz na nią patrzył już dawno trzymałby zapaloną fajkę w ustach i nie przejmował się tym, czy jej to odpowiada, czy też nie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rzeczywiście była bardzo zmęczona, ale nie zamierzała się do tego przyznawać, tym bardziej teraz, kiedy Jonathan dał jej do zrozumienia, że na pewno jest bardzie zmęczona od niego. Jakoś tak uważała, że strzeliłaby sobie sama w kolano.
- Bez przesady, aż pół miasta to nie było - zauważyła, nie chcąc, aby Jona rzeczywiście czuł się tak, jakby był jej coś winien. Ucieszyło ją też to, że zmniejszył nieco ogrzewanie, bo jednak podgrzewany fotel i pełen pęcherz nie stanowiły najlepszego połączenia, a mimo wszystko Marianne nie chciała doprowadzić tutaj do kompromitującego nieszczęścia. Nie przywykła do takich udziwnień, bo jednak ogrzewanie to miało być ogrzewanie, wywiew z przodu samochodu i tyle.
- Jasne, że w Asotin... całe życie spędziłam w Asotin, ten wyjazd do Seattle, to mój pierwszy raz, jak gdzieś pojechałam... no i w weekend jadę w góry z koleżanką, więc to będzie moja druga wyprawa w życiu - pochwaliła się, bo nadal rozpierała ją pozytywna energia na myśl o wyjeździe z Jack. Niby nie chciała wyjść na chwalipiętę, ale jednocześnie chciała powiedzieć o tym całemu światu, bo tak się cieszyła. Tylko, że jej entuzjazm nieco osłabł, kiedy Jona zapytał o narzeczonego. Naturalnie zaraz przed oczami pojawił jej się obraz Martina.
- Hm? Nie szkoda ci palić w samochodzie? - odpowiedziała najpierw na to pytanie. Co prawda nie do końca odpowiedziała, więc zaraz się zreflektowała. - Ale jasne, to twój samochód, więc się nie krępuj - dodała po chwili, bo kim ona była by mu zabraniać robić cokolwiek w jego wozie. Przetarła nieco twarz, by odgonić od siebie zmęczenie i spojrzała za okno, gdzie akurat szli jacyś pijani mężczyźni. W sumie miło, że nie musiała koło nich przechodzić pieszo, bo nawet ona pewnych zdarzeń wolałaby uniknąć. No, ale też nie o pijanych typach teraz myślała. Sama nie wiedziała, czy Jonę to obchodzi, ale przecież zapytał, więc wypada odpowiedzieć.
- Co do tych Sylwestrów poprzednich, to pewnie, że z narzeczonym... w sumie nie pamiętałam już jak to było spędzić Sylwestra bez niego... nasz związek się zaczął, gdy miałam szesnaście lat. Od tego czasu był tylko on - zaśmiała się pod nosem, bo jakoś tak trwało to dla niej dość absurdalnie z perspektywy chwili obecnej. No, ale te lata temu ta na to nie patrzyła i był czas, kiedy naprawdę wierzyła, że jest największą szczęściarą w całym Asotin.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spędzić całe życie w jednym miejscu - wydało się to Jonie czymś niesamowicie smutnym i trudnym to wyobrażenia, bo on mimo swojego braku spontaniczności i obecnie dość rygorystycznej rutynie, mimo wszystko kiedyś całkiem sporo zwiedzał. Owszem niekoniecznie zawsze wiązało się to z przyjemnymi, rekreacyjnymi wycieczkami, bo okrucieństwo wojny spaczyło dość mocno jego obraz świata, ale i tak... Nie wyobrażał sobie spędzić dwadzieścia pięć lat w jednym stanie, a co dopiero mieście.
- Jedziesz w góry? To świetnie. Czemu nie pochwaliłaś się wcześniej? - Zagadnął ją o ten wypad, bo jednak chciał aby ten wieczór, a raczej poranek, pozostał miłym, a skupianie się na tym czego nie mogła nigdy doświadczyć, nie wydawało się dobrą opcją. - Na jak długo? - Zapytał jeszcze, bo obecnie był łasy na każdą informację o tym co dzieje się w życiu Chambers. Sięgnął po papierosa słysząc jej odpowiedzi i uchylił też lekko okno, nim go odpalił. - Nie. Lubię palić - przyznał, bo ten nałóg był przyjemnością i potrzebą, jakiej nie umiał sobie nigdy odmówić. Poza tym czuł się znacznie mniej skrępowany, gdy mógł robić coś z dłońmi, a palenie koiło jego stres i pomagało mu lepiej skupić się na rozmowie.
Uważnie wysłuchał jej historii i bardziej od wątku sylwestrów, oczywiście zaintrygował go temat byłego narzeczonego. Swoją drogą miał okazję poznać ostatnio prawdopodobnie właśnie jego, bo jak wiele osób z Asotin przypada na kilometr kwadratowy Seattle, a przy okazji występują w pobliżu jednej i tej samej kancelarii? Istniała więc nieopisana więc możliwość, że ten nierozsądny jegomość, który zachlapał kawą maskę, dokumenty i buty Jony, był właśnie ów narzeczonym.
- To prawie dziesięć lat, prawda? Kawał czasu... Nie jest ci smutno, że tego sylwestra spędzacie osobno? - Zapytał, po czym znów zaciągnął się papierosem, ale mimo wszystko i tak silniej zacisnął palce na kierownicy, po takie zdania niełatwo wychodziły z jego ust. - Tak w ogóle to ostatnio wpadłem na kogoś z Asotin. Tuż przed twoją kancelarią - dodał po tym jak już strużka dymu uciekła z jego ust. - Prawdopodobnie właśnie twojego narzeczonego, więc zdziwiłem się, że nie z nim spędziłaś dzisiejszą noc - wytłumaczył dokąd zmierzały jego myśli i też miał nadzieję wreszcie dostać jakieś wyjaśnienia dlaczego Marianne jest teraz w Seattle, a ten roztargniony chłopaczek dalej mieszka w Asotin i na czym w ogóle polega to ich narzeczeństwo, bo szczerze był już w tym wszystkim zagubiony.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Póki co Mari nie myślała o tym, że w swoim wieku powinna przynajmniej raz być na jakiejś wycieczce na drugiej części kraju, nie mówiąc o wyjeździe za granicę. Po prostu pewne plany były od zawsze poza zasięgiem jej rodziny i już do tego przywykła. Wiadomo, chciałaby zobaczyć więcej, niż tylko Asotin i Seattle, ale na ten moment i tak była szczęśliwa. Tym bardziej, że miała pojechać w góry, w których też jeszcze nigdy nie była.
- Bo to wyszło bardzo spontanicznie. Wiesz jedziemy tylko na weekend, to wygrana w loterii świątecznej... w sumie nadal nie wierzę, że to ja zostałam zaproszona. No bo to nie moja wygrana, tylko Jack - trochę się rozgadała, a przez jej zawiany stan nie zwracała uwagi na to, czy odpowiednio o wszystkim Jonę informuję. W końcu nie musiał znać Jack, a raczej po prostu jej nie znał. Kompletnie też nie pomyślała o tym, jak myląco mogło zabrzmieć imię jej przyjaciółki, bo już się przyzwyczaiła, że używa dość męskiego skrótu. Pokiwała tez głową na wiadomość o tym, że lubi palić, ale zaraz parsknęła cicho pod nosem. - Nadal uważam, że jesteś hipokrytą - nie mogła sobie odmówić tej wstawki. Na pewno wydawała się ona dla niej łatwiejszą wypowiedzią, niż wszystkie te, które miałyby dotyczyć Martina. Nie, żeby unikała tego tematu, po prostu było jej z jakiegoś powodu głupio mówić o tym przy Jonie, ale kiedy Wainwright dał jej do zrozumienia, że poznał Richardsona, w Mari coś przeskoczyło.
- Czekaj, co? Nie gadaj, że polazł do mojej pracy! Jennnnnnnyyyy - jęknęła, przecierając twarz dłońmi. - Mówił coś komuś? Gadał coś dziwnego? - zapytała, czując, że jej żołądek robi nieplanowanego fikołka. - Czemu niby miałabym z nim spędzać Sylwestra? Cholera... nagadał ci coś, tak? - no przejęła się nie na żarty. - Tobie też? Jak tobie to wszystkim... bo on w gadaniu akurat jest dobry - kontynuowała, nie pierwszy raz nie przejmując się tym, że jej rozmówca niekoniecznie może nadążać za rozmową. No, ale była i pijana i przejęta, bo właśnie działo się to, czego obawiała się najbardziej ze wszystkich możliwych scenariuszy. - Dlaczego niby miałoby mi być smutno? Świetnie, po prostu tobie też już zrobił pranie mózgu, tak?! - przejęła się nie na żarty, podskakując na tym siedzeniu z przejęciem. Nie wiedziała o czym Martin mógł rozmawiać z Joną, ale naturalnie jak przystało na racjonalną kobietę, zaczęła sobie dopowiadać wiele, tworząc w swojej głowie już jako takie scenariusze. - To dlatego o nim wspomniałeś, hmm? On ci kazał? - spojrzała na niego mrużąc przy tym oczy. Może nieco ją poniosło, ale jednak wolała dość porządnie przegadać tę kwestię. Miałą wrażenie, że po prostu zaraz wszyscy spakują Chambers do autobusu powrotnego do Asotin, wołając, że to będzie dla niej najlepsze. No paranoja, nie ma co ukrywać, ale jednak wiedziała, że wiele osób chętnie by to zrobiło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się słysząc jej odpowiedź, bo oznaczało to, że Marianne zaczynała poznawać w Seattle nowych ludzi, którzy prawdopodobnie urzeczeni jej sympatyczną i przyjazną naturą, nie umieli oprzeć się urokowi jaki wokół siebie rozsiewała - zresztą on nie należał do wyjątków.
- To jakaś przyjaciółka? - Mimo męskiego wydźwięku, skrót od imienia pasował mu bardziej do kobiety, aniżeli do mężczyzny. Chociaż zapewne nieźle by się zdziwił, gdyby jego podejrzenia nie okazały się prawdą.
Słów odnośnie jego hipokryzji nie skomentował. Wzruszył tylko nieznacznie ramionami i ponownie zaciągnął się tytoniem. Nie czuł potrzeby tłumaczenia się przed Marianne z nałogu, który był z nim od dobrych piętnastu lat. Rozpoczynanie jakiejkolwiek dyskusji na ten tame po prostu mijało się z celem. Co innego kwestia nieproszonego gościa z Asotin. Powiedzieć, że Marianne się poirytowała to mało. Jona był szczerze zaskoczony jej reakcją, a jeszcze bardziej teoriami jakie zaczęła snuć.
- Słucham? O czym ty mówisz? Spokojnie, Marysiu -powiedział zerkając na nią przez ułamek sekundy. Wyrzucała z siebie pytanie za pytaniem, a on nawet nie miał szansy, aby cokolwiek wyjaśnić, gdy już następny potok słów wylewał się z jej ust. - Nic dziwnego nie mówił. W zasadzie to mieliśmy mało przyjemne spotkanie - przyznał, bo faktycznie Jonę poniosły nieco nerwy i wyładował część gromadzącej się w nim frustracji właśnie na narzeczonym Marianne. - Postawił kawę na moim aucie, a potem jakim cudem ta kawa nie tylko znalazła się na karoserii, ale też na mnie i dokumentach, które niosłem. To tyle - wyjaśnił, bo w zasadzie na tym opierała się cała ich dotychczasowa historia.
Jednakże Chambers dopisywała do niej znacznie więcej niż Jona mógł przypuszczać. W pewnej chwili jej oskarżenia w pewnym sensie nawet go ubodły, bo przez przesady, ale podatność Jony na wszelkiego typu manipulacje była dość niska. Aczkolwiek bardziej skoncentrował się na tym, że zachowanie Marianne okrawało wręcz o znamiona panicznego, a więc relacja jaką miała ze swoim narzeczonym, zdecydowanie nie mogła należeć do najzdrowszych.
- Hej! Czekaj, czekaj! Zapędzasz się za daleko, Marianne - burknał nieprzyjemnie, bo jednak tego było za wiele. Najpierw musiał wyjaśnić jedną kwestię, a dopiero potem zaczynać temat kolejnej. Więc póki co potrzebował konkretów, zresztą Chambers chyba też. - Sądzisz, że jakiś obcy człowiek byłby wstanie skłonić mnie do ingerowania życie osobiste? Miło mi, że posądzasz mnie o taką dobroduszność, ale nie... Ten człowiek niczego o tobie nie mówił, nie namawiał mnie do niczego, ani nic nie chciał. Wymieniliśmy tylko kilka zdań i tyle. Z rozmowy, którą prowadził nim podszedłem do swojego wozu dosłyszałem, że rozmawiał z kimś o Asotin. Dlatego wywnioskowałem, że to twój narzeczony - wyjaśnił wszystko po kolei, a przez tak długą wypowiedź jego papieros zgasł, więc nieco poirytowany wyrzucił niedopałek i zamknął okno. Pierwszą część mieli już za sobą, ale pozostawała druga, która niezmiernie paliła myśli Jony. - O co chodzi? Dlaczego tak gwałtownie zareagowałaś? - Zapytał, bo przecież ewidentnie coś tutaj nie grało, a skoro Jona był już w to wszystko jakoś zaplątany, to chciał wiedzieć prawdę. - Nie jesteście już razem? To dlatego wyjechałaś? - W końcu wykrztusił z siebie pytanie, które męczyło go już od dłuższego czasu. Nie mógł jednak wcześniej znaleźć odpowiedniej sytuacji, aby je zadać, a ta teraz wydawała się jedyną okazją, aby w końcu uzyskać tak pożądaną przez niego odpowiedź.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Słysząc jego pytanie, zaraz pokiwała głową twierdząco.
- Tak, w sumie to przyjaciółka przyjaciółki, więc byłam zaskoczona - wyjaśniła, kim była Jack, uśmiechając się przy tym promiennie, bo kiepski humor przyszedł jej dopiero po chwili, kiedy na tapetę wjechał temat Martina. W prawdzie Jona próbował ja uspokoić, ale jednak nerwy wzięły górę, bo Marianne zwyczajnie to wszystko przerastało. Nie po to wyjechała z Astoin, aby do Seattle zabierać swoje problemy z rodzinnego miasteczka, prawda? W dodatku zrobiło jej się wstyd, kiedy powiedział o tej kawie i jakoś tak odruchowo spojrzała po samochodzie, jakby resztki tej jakimś cudem miały się znaleźć w środku.
- Jezu, przepraszam ciebie za niego. Może powinnam zapłacić za jakieś czyszczenie? - zapytała przejęta, bo nie chciała, by przez jej osobę, Jonathan znów miał jakieś problemy. Generalnie, żeby ktokolwiek je miał. Stresowało ją to wszystko, bo może i nie była typem tajemniczej kobiety, ale nie chciała wcale, by wszyscy dookoła wiedzieli o jej brudach. Nie mogła w tym wszystkim przewidzieć, że jej podenerwowanie przeniesie się na humor Jonathana, więc nieco drgnęła, gdy usłyszała jego burknięcie i faktycznie na moment nawet jej zabrakło słów w gardle. Kiedy tak słuchała jego wypowiedzi, zrobiło jej się nieco głupio, bo rzeczywiście wiele zasugerowała, nie patrząc na to, jakim typem człowieka jest Wainwright, ale co tu dużo mówić, czuła się trochę zaszczuta, bo wiedziała, że naprawdę sporo osób oczekiwało, że się ogarnie i wróci do Asotin, a dokładniej mówiąc, wróci do Martina.
- Och... sądziłam, że... - nie wiedziała, jak ma dokończyć tą wypowiedź, więc po prostu ucięła w połowie, nabierając nieco więcej powietrza do płuc. Poprawiła też okulary na nosie i kolejny raz odetchnęła. - Dobrze, jak nie rozmawialiście za długo, to dobrze - dodała jeszcze, ale chyba bardziej do siebie, niż do niego. Dopiero po chwili przechyliła głowę i chyba wtedy zrozumiała, że Jona faktycznie nie zna odpowiedzi na pytania, które właśnie jej zadał. Sama nie wiedziała, dlaczego tak ją to zaskoczyło, ale w pierwszej chwili uniosła po prostu swoje dłonie do góry, wierzchem w jego stronę. - No, a widzisz, żebym nosiła pierścionek? - zapytała wprost, zaraz odkładając dłonie. - Nie jesteśmy... zerwałam zaręczyny i pojechałam do Seattle, ale on postanowił tutaj przyjechać i wmówił sobie, że nakłoni mnie do powrotu... to znaczy, chyba jego mama mu wmówiła, że ten plan wypali - wyjaśniła, by ze zmarnowaniem opaść na oparcie siedzenia i kolejny raz głośniej odetchnąć. No trochę była tym wszystkim zażenowana. - Wybacz, jakoś tak założyłam, że o tym wiesz - przyznała, bo to nie było wielką tajemnicą. No, ale rzeczywiście... czemu Jona miałby się tym interesować? W końcu nie tak dawno nawet jej nie lubił, więc pewnie prywatne życie Marianne nieszczególnie go fascynowało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przewrócił oczami słysząc jej propozycję, bo przecież nie miała z tamtą sytuacją nic wspólnego, a jakiś cudem czuła się za nią najwyraźniej odpowiedzialna, czego Jona do końca nie umiał zrozumieć.
- Mogłabyś przestać chcieć mi za wszystko płacić? To męczące - oznajmił może nazbyt dosadnie, ale naprawdę miał już serdecznie dość wiecznego odmawiania, a trzeba wiedzieć, że Jona jednak lubił niwelować sytuacje, które były dla niego nieprzyjemne. - I nie przepraszaj mnie za nic, bo nie jesteś niczemu winna. W ogóle zapomnij, że ci cokolwiek wspomniałem na ten temat - dodał po chwili, gdy już rudzielec pozbył się prawdopodobnie wszystkich emocji związanych z informacją jaką udzielił jej Jona.
Teraz to on czekał na odpowiedź, a raczej historię która jakoś klarowniej nakreśliłaby mu o co chodzi z tymi zaręczynami. Gdy zadała pierwsze pytanie, tylko ukradkiem zerknął w jej stronę. Faktycznie nie nosiła pierścionka, ale przecież ludzie są różni i to nie musiało o niczym świadczyć. - Wiesz... To tylko symbol. Nie każdy traktuje go równie poważnie - wyjaśnił, po czym ponownie skupił się na wysłuchaniu tego co miała mu do powiedzenia. Cóż.. Od początku tej rozmowy podejrzewał, że właśnie coś podobnego kryje się za ucieczką Marianne do Seattle, ale co tu dużo mówić, ulżyło mu, że ten cały Martin to już przeszłość i to jak widać niekoniecznie przyjemna, skoro rudzielec wcale nie miał zamiaru do niej wracać. Może nawet humor Jony poprawił się jeszcze bardziej, ale oczywiście nie miał zamiaru tego zdradzać, tylko z kamienną twarzą dalej koncentrował się na prowadzeniu auta. - Rozumiem. I nie, nie miałem o niczym zielonego pojęcia - przyznał, a czując, że jego wypowiedź jest nieprzyjemnie uboga, musiał dodać coś jeszcze, ale najpierw odetchnął nieco głębiej i zatrzymał auto, bo znaleźli się już pod apartamentowcem Rae. - Widocznie dalej mu na tobie zależy, ale skoro uciekłaś i wracać nie chcesz... Nakłanianie w pewnym momencie może stać się nieprzyjemnym utrapieniem i mam nadzieję, że w twoim wypadku obejdzie się bez tego typu sytuacji - oznajmił i chociaż chciałby powiedzieć, że w razie czego powinna poprosić o pomoc, bo jednak umówmy się nie znał Martina i mógł równie dobrze postrzegać go jako potencjalne zagrożenie dla Chambers, to uznał iż zabrzmiałoby to zbyt ostro i dosadnie. -Wiem tylko tyle, że czas jest najlepszym lekarstwem na wszystko i oby twojemu byłemu także pomógł - dodał . W tej samej chwili gdzieś z bocznej alejki wyszło kilkoro pijanych ludzi i na moment kupił jego uwagę. Przeszli przez ulicę krzycząc i śpiewając głośno niekoniecznie melodyjną i zrozumiałą dla otoczenia piosenkę. - Cóż... Jesteśmy na miejscu - poinformował, jakby Marianne sama nie zauważyła, że przecież stoją na dobrze jej znanej ulicy. - Jeszcze raz dziękuję ci za to co zrobiłaś. To było bardzo miłe i w zasadzie... Nie wiem czym sobie na to zasłużyłem, ale doceniam. Bardzo - wyznał, bo naprawdę nie potrafił przywołać w pamięci sytuacji w której ostatni raz poczuł się potraktowany w tak wyjątkowy sposób. Wcale nie chciał kończyć tej nocy, a raczej poranka, ale na twarzy Marianne zmęczenie było coraz bardziej widoczne, a i on sam zaczynał odczuwać coraz większą potrzebę snu.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nieszczególnie spodobało jej się to, że Jonathan nazwał jej zachowanie męczącym, ale nie zamierzała się z nim kłócić. Po prostu wydawało jej się, że powinna wziąć odpowiedzialność za Martina, skoro... w sumie dlaczego? Niby nie byli już narzeczeństwem, ale jak widać, pewne przyzwyczajenia w niej pozostały najwyraźniej i nie potrafiła z nimi walczyć. No, ale najważniejsze, że wszystko stało się już jasne. W sumie teraz było jej głupio, bo w prawdzie niewiele pamiętała z tego dnia, w którym spiła się tak, że Jona musiał ją odbierać z baru, ale rzeczywiście coś tam rozmawiali o Martinie, więc Chambers musiała wyjść na wybitnie zdradziecką narzeczoną, skoro Wainwright nie wiedział, że nie są już ze sobą w związku.
- Chyba już się bez nich nie obeszło, skoro tutaj przyjechał. To wszystko jego mama, ona zawsze się we wszystko mieszała - może jej składnia pozostawiała wiele do życzenia, ale niestety w tym stanie nieszczególnie o to dbała. Nawet nie zauważyła, że już prawie są na miejscu. - Dzięki, chciałabym, żeby tak było - dodała jeszcze, odnośnie tego czasu, a mimo procentów w jej krwi, zastanawiała się, czy w jego przypadku tak było... czy czas mu pomógł. Mimo, że chciała zapytać, okoliczności aktualnie temu nie sprzyjały, bo spojrzała za okno. Rzeczywiście stali już pod budynkiem, w którym mieszkała Rae.
- Daj spokój, to nie było nic wielkiego... chociażby za te wszystkie odwiezienia do domu powinnam się zrewanżować - zażartowała, odwracając głowę w jego kierunku. Naprawdę ze spotkania na spotkanie bawiła się w jego towarzystwie coraz lepiej. - Chyba musisz dać mi jakiegoś bana na swój samochód, bo jeszcze przyzwyczaję się do tego transportu - dodała, nadal oczywiście sobie żartując, a potem, nie bardzo wiedząc, jak inaczej miałaby się z nim teraz pożegnać, pochyliła się i cmoknęła go szybko w policzek. Dość popularna forma w przypadku młodych ludzi, prawda? - No nic, jedź ostrożnie. Mam nadzieję, że szybko zaśniesz i wypoczniesz. Dobranoc, Jona - uśmiechnęła się do niego ostatni raz, po czym otworzyła samochód, ale nie wysiadła... bo zapomniała odpiąć pas, więc nieco zawisła, szybko naprawiając swój błąd i poprawiając okulary w niezręcznym geście, po czym pomachała mu jeszcze i ruszyła w stronę drzwi, by ostatecznie za nimi zniknąć i zakończyć tą noworoczną zabawę.

<zt x2> <3

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/ po grach

Doskonale pamiętała swoja pierwszą wizytę w tej placówce. Miała wtedy niespełna dwadzieścia lat, nazywała się Hayworth, nosiła nazwisko swojego ówczesnego męża i rodziła właśnie swoje pierwsze dziecko. Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Nazywała się Westbrook, jak jej drugi, obecny mąż, skończyła medycynę i była szefową oddziału, na którym swojego czasu leżała trójka jej dzieci (mały Remus również, bo chociaż to nie ona go urodziła, to zdecydowanie był jej synem). Miała wszystko, czego może chcieć kobieta w jej wieku; wspaniałą rodzinę, świetną pracę i idealny dom, który na szczęście nie ucierpiał zbytnio w czasie ostatnich pogodowych anomalii.
Inni nie mieli takiego szczęścia. Każdego dnia śledziła przekazy telewizyjne. Każdego dnia martwiła się o swoje dzieciaki, ale najbardziej chyba o Lis mieszkającą w domu na wodzie.
Deszcz w końcu ustąpił, ale nie oznaczało to końca problemów. Wielu mieszkańców Seattle zostało bez dachu nad głową, inni zostali bez pracy, znaleźli się również tacy, którzy potrzebowali wody oraz żywności i właśnie takim ludziom postanowił pomóc miejscowy szpital. Jej szpital. Jak na ordynatora przystało, dogadała się z ordynatorami kilku innych oddziałów, we wszystko wtajemniczyła również dyrektora Wainwrighta, swojego serdecznego przyjaciela, który okazał jej nieoceniona pomoc i wsparcie, a przede wszystkim odpowiednią reklamę, promocję oraz przestrzeń. Bo czy można było urządzić zbiórkę w lepszym miejscu, niż pod wielkim baldachimem rozstawionym tuż przed wejściem do szpitala? Nie dało się tego przeoczyć, a odpowiednie nagłośnienie całej akcji spowodowało, że kosze na jedzenie systematycznie napełniały się produktami spożywczymi.
Jeden z koszy był dla niej. Dla dzieci. Dla maluszków. Wszystkie zebrane rzeczy zostaną przekazane potrzebującym rodzinom wcześniaków, nie tylko tym, które przyszły na świat w Swedish Hospital, ale również innym, będącym pod opieką fundacji, z którą Westbrook nawiązała kontakt przed zbiórką.
- Wiesz, nie sądziłam, że aż tyle osób przyniesie coś dla dzieci - zagadnęła Jonasza, kiedy w koszu pojawiło się kolejne opakowanie mleka modyfikowanego. - O, kiedy Lis była mała, uwielbiała to mleko - uśmiechnęła się. Chyba nieco się rozczuliła, bo zebrało jej się też na wspomnienia. - Kiedy miała osiem miesięcy, jadła tylko to. Kiedyś wypiła go tyle, że pewnego dnia po prostu zwymiotowała. Nie wiedziałam nawet, że ktoś jeszcze je produkuje - sięgnęła po paczkę, żeby sprawdzić jego datę przydatności do spożycia. Miesiąc. Niby mało, ale jeśli ktoś nie miał nic, to ucieszy się nawet z tego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bez zawahania wsparł zbiórkę charytatywną, której inicjatorką była Westbrook. Wiedział, że to doskonały PR'owy zabieg nie tylko dla szpitala, ale także dla niego samego, bo jako nowy zastępca dyrektora chciał pokazać się z możliwie najlepszej strony. Niestety natura obdarzyła go dość skomplikowanym charakterem, a aparycja nie wywoływała w ludziach ufności, więc przynajmniej czynami jakoś mógł nadrobić i zbudować w oczach innych obraz nie tak surowego i strasznego Wainwrighta jak go malują.
Zdecydował się nawet wziąć bezpośredni udział w kweście, wspierając swoją obecnością innych lekarzy, wolontariuszy i oczywiście samą Olivię, która nie tylko zawodowo, ale także prywatnie była mu bardzo bliska. Na tyle, że chociaż formalnie rodziną nie byli, Jonathan miał zaszczyt bycia ojcem chrzestnym jej najmłodszego dziecka, z którym łączyła go dość specyficzna więź.
- Wcześniaki łapią za serca, więc nic dziwnego, że z odpowiednią reklamą udało się uzyskać taki efekt - mruknął pod nosem, bardziej zaaferowany czytaniem etykiety jakiś ciastek, których skład wcale nie zachęcał i Jona szczerze uznał, że wolałby przerzuć opony własnego auta, niż włożyć do ust te słodkości. Zachował jednak tę uwagę dla siebie, bo to, że on miał wygórowane potrzeby żywieniowe i niczym typowy malkontent robił zakupy z niezwykła wybrednością, nie oznaczało, że inni ludzie mają takie same, spaczone problemy. - Hmmm? - Dopiero po chwili zorientował się o czym mówi blondynka. Odłożył więc na bok trzymany przez siebie karton i spojrzał na rozczuloną minę lekarki. - Ogólnie pierwszy rok jej życia kojarzę głównie z wymiocinami i egzaminem z anatomii do którego dawałaś mi korepetycje, pamiętasz? - Zagadnął przypominając sobie jak zwykle weekendy spędzone w Seattle przesiadywał u Westbrooków, kując medycynę pod okiem Olivii z małą Lisą na ramieniu. - Swoją drogą co tam u niej? Dawno jej nie widziałem - dodał, bo chociaż miał z chrześnicą dobry kontakt to jednak nie widywali się wybitnie często.
Jonathan odkładał właśnie na bok pełne pudło, gdy tuż obok przeszła niekoniecznie przez niego lubiana członkini zarządu. Niby uśmiechnęła się pogodnie, ale w geście tym było więcej jadu i fałszu niż Wainwright był sam w stanie z siebie wykrzesać.
- To jeden z powodów dla których wcale nie chciałem tego awansu.. - burknął ponuro i na tyle cicho, aby tylko Liv mogła do dosłyszeć. Wiedział, że akurat jej może zaufać i pozwolić sobie na tego typu uwagi. - Męczy mnie i drażni współpraca z takimi ludźmi - dodał, a wiedząc, że i Westbrook niekoniecznie sympatyzuje z ów omawianą panią, nie krępował się wcale.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zastępca dyrektora powinien wyglądać godnie, a Jonathan zdecydowanie tak wyglądał. Wzbudzał respekt, ale był też przy tym świetnym lekarzem, więc nikt nie mógł zaprzeczyć temu, że był właściwą osobą na właściwym miejscu. Nic dziwnego, że to właśnie z nim Olivia rozmawiała o zbiórce. Raz, widziała, że się zgodzi. Dwa, udział vice szefa z pewnością sprawiał, że inni pracownicy czuli się obowiązku, by wspomnianą zbiórkę wspomóc. Trzy, nie załatwiała swoich służbowych spraw z mężem. Jasne, pewnych rozmów nie dało się uniknąć, ale oboje byli profesjonalistami. Co mogła załatwić z innymi - załatwiała i całkiem nieźle na tym wychodziła.
- No właśnie. W listopadzie moglibyśmy powtórzyć taką zbiórkę z okazji Światowego Dnia Wcześniaka. Mam już nawet kilka pomysłów, wpadnę kiedyś do ciebie, żeby je przedyskutować.
O tak. Planów to ona miała mnóstwo, a część z nich w żaden sposób nie obciążała szpitalnego budżetu. Przeciwnie. Może uda jej się stworzy c podwaliny pod udaną współpracę z kolejną fundacją lub firmą farmaceutyczną. Ordynator, wykładowca akademicki, koncern. Czy to nie pachnie medialną konferencją naukową dotyczącą wcześniaków? Przecież wszyscy to pokochają, firma wszystko zasponsoruje, uczelnia udostępni aulę i zapewni frekwencję (biedni studenci, hehe), personel szpitala będzie mógł wymienić się doświadczeniami z innymi lekarzami z całego kraju. Same plusy! I to jej plan! Całkiem fajny, prawda?
- Hej, mieliśmy też przyjemniejsze momenty - zaśmiała się. Przecież Lis nie wymiotowała przez cały czas. Zdarzało się, że spała, że wesoło gaworzyła i - uwaga - nawet się uśmiechała! Być może ciężko było teraz w to uwierzyć, ale kiedyś Lis był naprawdę rozkoszna. Ha! Nadal była, wiadomo! Po prostu dawniej... Dawniej była jeszcze bardziej rozkoszna, ale chyba każda matka powie to o swoim dziecku. - Jak mogłabym zapomnieć. Byłeś najlepszą niańką, jaką tylko mogłam mieć - delikatnie szturchnęła go łokciem. - Dobrze. W porządku. Wiesz, jak to jest, kiedy dziecko wyprowadzi się z domu. Tęsknię za nią, chociaż wiem, że jest dorosła i zaczyna własne życie.
Nie. Będzie twarda. Nie wzruszy się. Znaczy... Nie wzruszy się jeszcze bardziej, niż teraz. Boże, czy to menopauza? Czy to hormony? A może to przez to, że zostanie babcią i to taką fajną, niemal na cały etat, która chętnie zajmie się wnukiem, kiedy tylko będzie trzeba?
- To jeden z powodów, dla których wcale nie wezmę awansu - odparła. - Ty wiesz, o co ona niedawno mnie spytała? Czy mogłabym znaleźć jakiś sposób na to, żeby zmniejszyć zużycie prądu na oddziale - prychnęła. - Chyba nie załapała ironii, kiedy spytałam, czy zadowoli ją wyłączenie wszystkich inkubatorów na godzinę dziennie. Odniosłam wrażenie, że chyba byłaby za.
Co za baba. Co za koszmar.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pewnie gdyby powiedziała o swoich przemyśleniach Jonathanowi, ten zarumieniłby się i speszył jak młodziak, mimo iż we swojej megalomani podzielał poniekąd słowa Westbrook. Chodziło jednak co coś więcej, bo nie dało się ukryć, że traktował Olivię jako swego rodzaju mentora, nawet jeśli teraz to on dzierżył wyższe stanowisko. Miał jednak nadzieję, że kobieta doskonale wiedziała, że nigdy nie spojrzałby na nią z wyższością. Przez lata wspólnej znajomości, przyjaźni i współpracy, zawsze darzył ją niesamowitym respektem i uznaniem. Był także wdzięczny za każdą godzinę nauki, zamierzonej, czy też nie, jaką mu poświęcała, gdy był nieopierzonym studentem.
- Dobrze. Myślę, że tego typu inicjatywy są dla naszego szpitala niezwykle korzystne. Nie tylko ze względów materialnych, więc jak najbardziej będę wspierał takie działania, chociaż sam niekoniecznie odnajduję się w roli organizatora. Cieszę się więc, że znalazłaś tym coś dla siebie - odpowiedział z uznaniem wyczuwalnym w głosie i skinął w stronę Olivii, gdy na jego surowej twarzy pojawił się niezbyt okazały uśmiech.
On współpracę z ludźmi i jakiekolwiek zaangażowanie społeczne traktował jako niezbyt przyjemny obowiązek. Owszem jako lekarz, codziennie miał kontakt z pacjentami i personelem szpitala, ale był on kontrolowany przez zawodowe i prosefjonalne formułki i zachowania, które dawały Jonie swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Co innego taka akcja charytatywna podczas której potrzeba było charyzmatycznego organizatora, potrafiącego przekonać do siebie innych. Jona do takich ludzi nie należał, w porównaniu do Olivii, która swoją postawą i aparycją wydawała się być niezwykle serdeczną i ciepłą osobą. Zresztą w oczach Jony taka właśnie była, a za każdym razem gdy wspominała o własnej rodzinie, to odczucie wzmacniało się jeszcze bardziej.
- Nie rozumiałem tego fenomenu. Dzieci raczej mnie nie lubią, ale Lilibeth była inna - mruknął, ale sam po chwili się rozczulił wspominając małego berbecia uparcie trzymającego nogawkę jego spodni, gdy po zajęciach z Olivią opuszczał ich dom. - Przerabiałaś to z synami, ale córeczka, to co innego, hmm? - Zerknął na blondynką z zainteresowaniem. Swoją drogą dostrzegł swego rodzaju smutny cień, który okrył na kilka sekund jej atrakcyjną twarz. - I jak jej idzie? - Dodał zaraz i zanotował, aby odezwać się do dzieciaka, który tak jak on niespecjalnie szukał kontaktu z innymi, więc w zasadzie nie mógł mieć za złe młodej Westbrook, że nie pamiętała o wujku.
- Przeraża mnie, że ktoś taki z nami współpracuje - warknął. Na jego twarzy pojawiło się jawne niezadowolenie, gdy odprowadzał wzrokiem znikającą we wnętrzu budynku kobietę. - Rozumiem, że potrzebujemy finansowego wsparcia, ale na litość boską, niczego bardziej nienawidzę jak niekompetentnych ludzi ingerujących w sprawy szpitala - syknął i z trochę nadmierną agresją położył na stole kolejny pełen karton, przez co mebel zachwiał się niepewnie pod ciężarem datków. - Jeszcze rozumiem układy i układziki, próby ugrania czegoś dla siebie, ale jak mi ktoś insynuuje, że nie potrafimy prowadzić szpitala, bo zaraz oddział nam upadnie, a my mamy to w dupie... Wtedy zalewa mnie krew, a co gorsza gówno mogę z tym zrobić poza uprzejmym uśmiechaniem się i twierdzeniem, że pomyślimy nad tymi sugestiami . - Może nieco poniosła go złość, ale przy Westbrook mógł pozwolić sobie na tego typu nieprofesjonalną wylewność. Tym bardziej, że już od dawna byli w tej samej drużynie, wzajemnie wspierając się, gdy przychodziło do tego typu nieprzyjemnych konwersacji, o których wspomniał Wainwright.
Obrazek

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”