WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

II
- - - - -
„Niech żyją!”; rozlega się brzdęk kieliszków. Równie radosny w całej tej beztrosce, co i nieuważny – hasło poprzedzające trzask nagły (a jakże!) oraz akompaniament w postaci bluzgu jakiegoś (jeśli szkło akurat w twojej ręce pękło) lub komentarza prześmiewczego (jeśli w czyjejś). Któryś z kolei (ten trzask) – bo rachubę zagubić zdążył każdy już, chyba – kiedy noc kątem oka zerkała w świtu stronę, czającego się gdzieś za jej plecami.
Jason Harrison i Cornelia „Connie” – już tylko z domu Nelson. O ich zdrowie wojują zebrani na sali goście. Staż przedmałżeński? Solidne cztery lata. W tym dwa i pół roku wspólnego pomieszkiwania na metrażu tak ciasnym, że o klaustrofobię zdolny byłby przyprawić jakiegoś byle ratlerka. Mieszkanko ładne, zadbane; nic dziwnego zresztą, skoro parze młodej służyło dotychczas raczej za noclegownię. Codzienność rozgrywaną w sferze domowego ogniska wymienili bowiem na karierę, jak to bywało w przypadku tych, którzy jeszcze parę dekad temu idealnie wpasowywaliby się w definicję yuppies. Młodzi, piękni, zapracowani – w dniu dzisiejszym, do kolejki osiągnięć wyrwanych z XXI-wiecznego kanonu; także „szczęśliwie ustatkowani”. Zaślubieni! Z lampką szampana w dłoni wznoszący – w ramach rewanżu, chyba – toast za przyjaciół (tych, co przy stołach zasiadali – więc takiej Luny, na przykład, i tych, co dopilnować mieli, by na wspomnianych stołach niczego nie zabrakło – tu, z kolei, Icarusa mając na myśli).

Jason i Connie; bezdzietni, chociaż – cholera ich wie – może do małżeństwa zagonieni przypadkiem jakimś, który „na trzeciego” zechciał do nich dołączyć?
Na ich koncie cztery poważne kłótnie (więc po jednej na każdy rok związku, z tego wynika) – o dziwo, choć związek był to intensywny niezwykle – jedna tylko prowadzona pod groźbą rozstania.

Peregrine prycha, ewidentnie czymś na skraju śmiechu się zanosząc.

To jak, ile im dajesz? Ja obstawiam… ze trzy lata. A potem któreś z nich urządzi tu stypę. Bo to na bank nie będzie rozwód. Pewnie Connie go wykończy. Dziewczyna ma charakterek, co? – Kącik jego ust podskoczył żwawo, kiedy – dzieląc się mądrością raczej przez samego siebie traktowaną niezbyt poważnie – podawał Lunie (wpuszczając ją na kuchnię, w tamtej chwili opanowanej przez względny bezruch) filiżankę świeżo zaparzonej kawy. Wyraz podziękowań. Takich dozgonnych, najpewniej – bo, tak się złożyło, wystosowaniem odpowiedniej diagnozy, Hardwick oszczędziła mu przed Teddy wylewnych tłumaczeń. A przecież obiecał jej, że tym razem nie nawali.
Nawalił tylko trochę.

Jeszcze raz dzięki za… za interwencję. – Westchnął. Słowa, choć szczere – wydawały mu się jednak drażliwie nieznośne. Tak, jak to bywa, kiedy przez gardło przejść nie chcą z powodu ich godzenia w dumę. Polegać na kimś? Zawodowo – pewnie. W pracy zawsze musiał na kimś polegać. Ale w życiu prywatnym stronił od przysług, zobowiązań i zaciągania długów (i przywiązań, jakimś trafem – również, choć często z fiaskiem). Tym razem jednak; dobrych intencji nie należało mu odmawiać. Starał się. Starał się… starać.
Oby nie tak, jak starał się dopilnować, żeby jego córka nie poczęstowała się czymś, co doprowadziło do reakcji alergicznej. I oby nie tak, jak próbował spełnić swój ojcowski iście obowiązek jej uśpienia – ostatecznie uśmiechnąwszy się do jednej ze znajomych wśród hotelowego personelu; która obiecała (w ramach wyjątku) zająć się dziewczynką i od czasu do czasu zerkać, czy aby na pewno przesypia noc spokojnie.
Teraz jednak tkwił naprzeciw Luny, oparty lędźwiami o jeden ze stalowych stołów roboczych.
Chowasz jeszcze jakieś asy po rękawach? Może zdradzisz mi jak dzieciaka przekonać do spania, co? Czy w twojej domenie leży, niestety, wyłącznie zwalczanie wysypek i wyciąganie nasion fasoli z nosa? – Powiew żartobliwego entuzjazmu wpleciony gdzieś pomiędzy ciężar całodziennej pracy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

3 Stojąc w progu — pomiędzy koszmarem, jakim stała się sala weselna, a wyzwoleniem, jakim jawiła się jej cicha kuchnia — zerka przez ramię na stoły; stoły pełne wykwintnego jedzenia i najwyższej jakości trunków (bo Cornelia Nelson musi mieć zawsze to, co najlepsze, a jakże!), przy których wciąż świętują zebrani goście (i świętować będą, najpewniej, jeszcze przez kilka dobrych godzin).
Jeszcze przed chwilą sama przy jednym z nich siedziała — popijając (setną chyba z kolei) lampkę szampana i próbując pozbyć się kolejnego amanta, który próbował wyrwać ją na parkiet, by zatańczyć. Na nic zdawały się miłe słówka, że ona nie tańczy, że nie może, bo rok temu miała operację na kolano i wciąż nie jest ono do końca zdrowe. Dopiero kiedy wyjmowała spod stołu laskę inwalidzką (bo przecież laska wygląda lepiej, niż kula ortopedyczna), grożąc, że jak się nie odpierdolą, to wyląduje ona między ich nogami, zostawiali ją w spokoju. Nie obchodziło ją nawet to, że po każdej takiej groźbie otrzymywała krzywe spojrzenie od Connie — może to i jej dzień, ale na pewno nie ma zamiaru cierpieć jeszcze bardziej tylko po to, aby uszczęśliwić pannę młodą, w żadnym wypadku!

Kolejny brzdęk szkła, jak i głośny okrzyk następujący chwilę później, sprawia, że na jej twarzy pojawia się kolejny grymas, a ona, bez żadnego wahania, przekracza próg kuchni. Nie obchodzi ją, że ktoś jej może szukać; nie obchodzi ją nawet to, że po wszystkim może dostać solidny opieprz od Connie — jedyne, o czym teraz marzy, to chwila spokoju przy filiżance gorącej kawy. A tak się składa, że (zupełnym przypadkiem) znalazła kogoś, kto może to jej niewielkie marzenie spełnić — w ramach podziękowania za to, że uratowała jego córkę przed nie taką wcale groźną reakcją alergiczną (bo przecież nie ma nic za darmo).
Myślę, że dziesięć. Może i Connie ma ciężki charakterek, ale trzeba przyznać, że Jason to anioł, nie widziałam nikogo, kto miałby tyle cierpliwości, co on. Ale u każdego ta cierpliwość kiedyś się kończy i myślę, że nasz pan młody nie będzie wyjątkiem — rzuca z rozbawieniem, opierając swoją laskę o najbliższą ścianę, by samej usiąść przy jednym z metalowych stołów rozstawionych w niewielkim pomieszczeniu. — Niemniej zanim wykończy jego, najpierw weźmie się za mnie, gdy zauważy moją nieobecność lub, co gorsza, przyłapie mnie tutaj. Według niej wszyscy powinni się świetnie bawić, w końcu to najlepsze wesele tego stulecia — prycha, cytując słowa swojej przyjaciółki, którą tak naprawdę powinna nazywać raczej koleżanką. Ani nie znają się całe życie, ani nie może jakoś szczególnie na niej polegać. Ot, po prostu z jakiegoś nieznanego jej powodu, wciąż utrzymuje z nią kontakt i spotyka się z nią na kawę co najmniej raz na dwa tygodnie, by chwilę poplotkować, a potem wrócić do swoich spraw, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby spotkanie z nią nie miało w ogóle miejsca.

Uśmiecha się z wdzięcznością, gdy tuż przed nią pojawia się biała filiżanka ze świeżą, wciąż parującą kawą. Zaraz potem macha lekceważąco ręką na jego słowa, jakby to, co zrobiła, nie było żadnym kłopotem i wcale nie musi jej dziękować — i, cóż, tak poniekąd przecież jest, bo pomaganie innym to jej praca. A to, że tym razem przyjęła pacjenta poza pracą, gdy teoretycznie powinna się bawić, niewiele zmienia.
Nie ma sprawy. Wiesz, poniekąd to mój obowiązek, w końcu składałam Przysięgę Hipokratesa. Przysięgam Apollinowi lekarzowi i Asklepiosowi, i Hygei, i Panakei oraz wszystkim bogom jak też boginiom, biorąc ich za świadków, że wedle swoich sił i osądu [sumienia] przysięgi tej i tej pisemnej umowy dotrzymam — recytuje teatralnie pierwsze zdanie oryginalnego tekstu przysięgi, którego nauczyła się jeszcze w szkole średniej. Zaraz potem parska cichym śmiechem, posyłając Icarusowi szeroki uśmiech.
Wystarczy chwila, jedno spojrzenie na jej błyszczące oczy, by zdać sobie sprawę z jednego — w przeciągu tych dwóch godzin, które spędziła na sali odkąd pomogła jego córce, zdążyła się już nieźle podpić. W zasadzie już wcześniej była odrobinę wstawiona, ale im dłużej wesele trwało, tym ona więcej piła. Całe szczęście, że w ostatnich miesiącach jej tolerancja na alkohol nieco wzrosła, w innym wypadku leżałaby teraz gdzieś pod jednym ze stołów. Tymczasem wciąż całkiem dobrze kontaktuje i nawet rozumie, co się do niej mówi!
Och, nie, zdecydowanie nie, dzieci to zupełnie nie moja bajka. Jakbym dostała jakieś pod opiekę, niewątpliwie posadziłabym je przed telewizorem z nadzieją, że w końcu samo padnie ze zmęczenia. — Wzrusza bezradnie ramionami, ale cóż, taka prawda — na opiekunkę nie nadaje się w żadnym wypadku. — Jak to się w ogóle stało, że wylądowałeś w pracy z dzieciakiem? — Spogląda na niego z zaciekawieniem, bo z tego, co się orientuje, istnieje ktoś taki, jak opiekunki. Z drugiej strony nie zna jego sytuacji, może mała została mu podrzucona w tej samej minucie, w której wychodził do pracy?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Edgewater Hotel”