WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Mmmmmprzyzwoity pokoik – przyznała łaskawie Halleluiah, przekraczając próg i natychmiast kierując się na łóżko, przed którym wykonała mniej lub bardziej uroczy półpiruecik, by – korzystając z siły odśrodkowej – walnąć się na materac. Siła odśrodkowa odpowiadała tu również za bezwład i w efekcie – końcową pozycję jej ciała i kończyn, i w tej pozycji porozwalana i porozrzucana na wyrku, leżąc na pleco-boku, z jedną ręką zwiniętą pod korpus, drugą sięgającą nicości, i nogami w powypadkowym jakimś krzyżaku –jedną poza materacem, drugą w okolicach poduszek – z włosami na policzku i śmiechem na ustach wyrzuciła z siebie przenajsłoneczniejsze – Aaaach…
…jak cudownie!
Łóżko może być twoje!
– Dzięki! Jesteś kochany! A ja jestem twoją dłużniczką – to zabrzmiało ryzykownie, ale nie dla Gin: – W zamian mogę ci opowiedzieć o skarbie. No więc… – podniosła się na łokciu, wolną ręką odrzuciła strączki kosmyków za ramię, i wtedy na łóżko tuż obok wskoczył szczeniak, zdezorientowany w swym szczęściu niezdolnym wybrać między eksploracją pachnącej miękkości a potrzebą tulenia się do swojej pseudomamy.
– Nie ma imienia, nie – oznajmiła Gin, biorąc go w obie dłonie, unosząc jak niemowlaka w reklamie pieluszek, kiziając-miziając go troszkę po pyszczku (czego nie chciał lub nie rozumiał) i rzeczowym ruchem wręczając Seanowi, gdy właśnie powstała, łapiąc w skupieniu pion po licznych zaburzeniach równowagi ostatnich sekund.
– To ja teraz idę yyy… – gdzie łazienka? – Tam!
Łazienka była tam, owszem, i Halleluiah, posławszy swemu gospodarzowi coś w rodzaju całuska z ręki w geście „heja!”, wkroczyła do łazienki.

Aaaale łazienka!
To znaczy –Gin nie miała siedmiu lat (w większości sensów tego wyrażenia) i widywała rozmaite łazienki, na plakatach, filmach, teledyskach itepe, ale być w takiej, jużniemal własnej, było super-kawaii, jak mówi Gwen Stefani w czwartej sekundzie teledysku do Hollaback Girl.
No więc – do dzieła.
Powąchać wszystko. Dotknąć sobie tu i tam. Przejrzeć się w lus…

Hm.
Widywano już bardziej zadbane dziewczyny.
Tak?
No może tak. Ale!… moment.

Gin wycofała się, z kieszeni skórzanej kurteczki wyjęła paczkę fajek, pustą z wyjątkiem kilku skrętów, zapaliła, cofnęła się i spojrzała w lustro jeszcze raz: No i jak teraz?
Nieeee, no nie jest źle!
Okej.
No to teraz ten: teraz ta: kąpiel! O.

Puściła wodę, zatkała wannę, siadła na kibelku i paląc oraz robiąc co tam trzeba, dumała sobie nad fajnością – swoją, Seana, i reszty świata. Zawsze – zawsze! – jest ktoś, kto poświęci trochę swego dobrego serca. Ten Jerry był naprawdę fajny! Może by tak się zatrzymać przy nim jakoś dł
PUK PUKPUKPUK? PUKPUK?
– CO!
Nic.
Aaa, czyli szybciej? trzeba się kąpać?
– Nieee no… – Gin, nie tracąc marzycielskiego nieco uśmiechu pokręciła głową, wetknęła sobie skręta w kącik, wstała z kibelka i zaczęła się rozbierać.
Hm.
Dymiący w twarz i oczy lolek trochę przeszkadzał, ale nie takie wyzwania pokonywała, natomiast teraz, tutaj, w tych kulturalnych i higienicznych okolicznościach, jej ciało pod dotknięciami badawczych palców zdawało się sugerować szeptem jakieś przesłanie. Czy prośbę. Czy ostrzeżenie. Cholera wie, ale w każdym razie wystawało gdzie tylko mogło, próbując naciągnąć kośćmi skórę nieco zbyt na siłę.
Dziwne.
No okej: zakrztusiła się dymem, który przy kolejnym bezmyślnym buchu wdarł się i do nosa, i do ust, i do oczu, zanosiła się kaszlem przez siedemnaście sekund, po czym odkrzyknęła:
- Wszystko okeeeej! Zaraz wychodzę!
A tymczasem – zaraz weszła.
Do wanny.
I tam została… na długo. Bo w zasadzie była na progu realnego odpłynięcia – był akwen (okeeej…), był floating vessel (niesterowny, ale to może dlatego, że jeszcze przycumowany do ścian tymi wszystkimi rurkami i sznurem prysznica), były też coraz fajniejsze warunki na odpływ, bo mocna maryśka przemawiała do Gin ze znaną jej siłą perswazji.

I było fajnie…


fajnie…

oooofajnieeeee…

CHLUP!

…dopóki na którejś ślicznej fali nie wjechała cała Halleluiah razem z resztką skręta nieopatrznie pod wodę.
To dlatego słyszał Sean –po którymś tam ponagleniu –kolejną kaskadę prychnięć, kaszlnięć i zakrztuszeń…
– Spoko! Już spoko! za dużo wody po prostu! –oznajmiła Gin z bocianiego gniazda, po czym zaczęła się wynurzać – dosłownie i w przenośni, oraz w licznych innych wymiarach. A wynurzywszy się stanęła na moment przed pytaniem, co włożyć – i znalazła ręcznik.

– Tadaaam! – stanęła w progu, witając i Jerry’ego, i pokój jego, i psiaka bezimiennego.
– Znalazłeś mu imię? – wkroczyła na salony, stanęła tyłem i dzieląc Seanowi (ewentualnie, jeśli nie odwrócił wzroku) krajobraz na pół pionowym szwem kręgosłupa, zgięła grzbiet żeby pod ręcznikiem ubrać majtki, potem spodnie, a na koniec tę samą, w której przybyła, koszulkę.
– Okej. Zajebibi. To teraz te: zakupy, hm? Troszkę tam zostawiłam syf chyba –machnęła mokrymi włosami w stronę przystani „Łazienka” – ale to hotel, to ten: posprząta się… yyy… samo jakby, nie? Przyjdzie pani i no. To idziemy.
I – hm: poszła. Cykając jeszcze na szczeniaka i zerkając na Seana, by sprawdzić, jak bardzo nie ma nic przeciwko.
I wyszło jej, że nie miał. Kochany Jerry.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sean oraz Halleluiah wracają do hotelu z: [Columbia City Veterinary Hospital] Gabinet II

ObrazekSean był zmęczony. Po prostu.
ObrazekWeszli do pokoju obładowani zakupami zrobionymi dla Halleluiah i dla Rancora, który również wyglądał na wykończonego wrażeniami tego dnia. Anderson przygotował mu specjalne mleko zgodnie z instrukcją doktor Hepburn oraz ulotką, którą przeczytał dwa razy. Kiedy było gotowe przelał je do butelki, a tę zaś podał Gin.
Obrazek-Daj mu - poprosił łagodnie.
ObrazekSam zdjął buty i rzucił się na kanapę stojącą niedaleko łóżka. Spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że jest na tyle późno, że niedługo ta kanapa zamieni się w miejsce jego nocnego odpoczynku, bowiem łóżko oddał dziewczynie.
Obrazek-Trawka nie jest jedynym, czy ułatwiasz sobie życie, prawda? - ni stąd ni zowąd zadał na głos pytanie, które po głowie chodziło mu już od dłuższego czasu. - Dlatego pytałaś doktor Hepburn o lekarstwa? Ta historyjka o owcy była wybitnie nieprzekonywująca. Długo już bierzesz, Halleluiah? - jego głos nie był karcący, nie było w nim słychać ani zawodu, ani nawet niezdrowej ciekawości. Nie był też ani przyjazny, ani wrogi, ni ciepły, ni zimny. Brzmiał jakby Sean właśnie analizował konwersję kampanii online'owej.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wieczór, po zakupach i weterynarzu

Wsunęła się do apartamentu nieco zbyt tanecznie, ale to nie była już ta rozwibrowana niedokończonymi (i nienasyconymi) potrzebami taneczność sprzed kilku godzin, tylko nieco zniecierpliwiona, nieoczekiwanie (byćmoże – jak na Halleluię w wersji, którą mógł do tej pory poznawać Sean) pod-drażniona jakaś, jednocześnie rozbiegana i powstrzymująca się, a im bardziej powstrzymująca się, tym bardziej kategorycznie łaknąca folgować sobie, no bo kurwa mać, nie?
Zamknęła drzwi kopniakiem martensowej pięty, ciepnęła jakąś reklamówką byle gdzie (w efekcie jakieś buty, wcale jej się teraz jakoś szczególnie już niepodobające się) poleciały na fotel i zsunęły się z niego, ale tego już nie widziała – stanęła nagle na środku, z Rancorkiem w drugiej ręce, i patrzyła na Seana.
I odstawiła Rancorka na podłogę, nie patrząc na niego, tylko omiatając poziom podłogi jakimś bezsensownym zainteresowaniem.
I uniosła się znów, i drapiąc się po skalpie patrzyła na Seana bawiącego się w mamusię psiaka…
– Co?
…aha: wzięła od niego butelkę z jakimś tam mlekiem pieskowym, uśmiechnięta jedynie w ramach sympatycznego zdziwienia, że to prawda jest. To wszystko.
– Masz, Pies – sapnęła, kucając z ostrożnością wobec długaśnej kiecki, żeby jej nie rozedrzeć kolanami w ruchu, w którym dotąd nigdy nie uwzględniała ewentualności rozdarć długich kiecek przy kucaniu. Jakby zawsze siadało się prosto na ziemię i wywalało kulasy luźno przed siebie. A między nimi miało się już coś płaskiego, a na czymś płaskim jakieś tabletki, albo fifki, albo przynajmniej skręty z maryśką, maaatko, cóż w tym wyjątkowego?
– Co?
Trzymała buteleczkę bez większego zaangażowania, Pies pił, smoktał, pomrukiwał może, a ona trzymała, patrząc na Seana nieco od dołu, rozwalonego na kanapie, w sumie dobry pomysł. Więc odstawiła butelkę na podłogę i podniosła się też, przysiadła na brzegu tej kanapy gdzieś w okolicy górnej części jego ciała, i zaczęła rozsznurowywać buciory.
– To brzmi jak reprymenda – wysapała, odchylona plecami ku niemu dla równowagi podczas akcji pokonywania pięty. Drugi but zdjęty, więc wobec tej zachęty – Znaczy twój głos tak brzmi, Jerry – obróciła się, zerknęła na niego (ale pod tym kątem ciężko było nawiązać eye-contact), wsunęła zgrabnym, ale pośpiesznym ruchem lewe ramię pod ramiączko sukienki – Trawka jest dominującym, czym ułatwiam – wsunęła prawe ramię pod ramiączko – sobie życie, ale… kurwa hehe, o co jakby – i pozwoliła tunelowi materiału opaść grawitacyjnie tak, że z trójwymiarowego walca przeszedł do formy dwuwymiarowego koła, otaczającego jej bose stopy – chodzi? Jerry? Hm?
Halleluiah wystąpiła z tego okręgu, lewy krok, prawy krok, po czym ruszyła do swojego starego plecaka, schylając się nad nim tyłem do pokoju (na którego środku Rancorek usiłował przyssać się do leżącej już buteleczki).
– Historyjka o owcy? Jaka… – coś tam wyjęła z tego burdelnika, odwróciła się do Seana z jakimś t-shirtem w dłoniach – Aaaa, tamta! – wybuchnęła śmiechem – Może nieprzekonywująca, ale fajna! Moim zdaniem. Wzięłam ją zresztą chyba z mojej superksiąż-
Zamarła…
– Aa! Bo chyba nie mówiłam ci… –słowa na moment zmieniły kolor, gdy wpełzała głową w swoją szmatkę – …że ja jestem w trakcie… – sens pytania Seana wybitnie przeszkadzał jej zebrać te fajne myśli. Te, które lubiła. Kurde. –… Co?

Wyglądało, jakby zignorowała to ostatnie, najważniejsze pewnie dla niego pytanie.
– Można korzystać z tego minibaru?
Zniknęła na moment za drzwiczkami lodówki, wynurzyła się z jakimś napojem energetycznym i miniwódką, ruszyła do barku, czy czegoś co miało pełnić tę rolę. – Doktor Hepburn… –pokręciła głową, przechodząc obok Seana w stronę stolika w kącie pod oknem i tam klapnęła na krzesło, znów roześmiana, i być może nawet całkiem naturalnie, bo to w sumie śmieszne wszystko jest:
– Słuchaj: ty jesteś Jerry Theguysokind Theoneireallylike, a ja jestem Halleluiah Ginsberg Quinoa Bhagavati Rafnsøgn-Morrison (naprawdę!!) i owszem, kocham jak jest mi dobrze. A ty, rozumiem – nie – i parsknęła śmiechem, wlewając sobie energetyk do jakiegoś kielicha, i najwyraźniej zamierzając dodać do tego tej jakiejś wódki, czy co to było w tej buteleczce? Właśnie czytała etykietę. Której nie było. – Nie wiem, czy to będzie błąd z mojej strony, ale nie chciałabym ci sprawiać przykrości, a obawiam się że… kurwa, tu niema etykiety! …że moja odpowiedź cię jakoś… zawiedzie? Hm? – uniosła na Seana (lub na miejsce, gdzie mógłby być, gdyby nie był niewidoczny zza fotela, jeśli ciągle leżał) ciekawskie spojrzenie – A jeśli zawiedzie to dlaczego: liczysz na to że jestemmmm… jakaś? konkretna? I jako taka na przykład nie biorę dragów, jak chcę sobie polatać z kondorami na czterdziestu tysiącach stóp? No nieeee mów mi, że w młodości nie odlatywałeś tu i tam! Jerry! – poszerzyła uśmiech, no bo umóóówmy się! Jeeeerry!, i wlała większość zawartości buteleczki do energetyku z wyrazem twarzy młodego chemika, rozumiejącego że drogą do wiedzy jest eksperyment, i w tym kontekście gotowego na wielką przygodę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekSpod wpółprzymkniętych powiek przyglądał się Hallelui karmiącej Rancora. Musiał przyznać, że na moment rozczuliła go niepewność w jej ruchach, pewna niezdarność świadcząca o tym, że ta dziewczyna najpewniej nigdy nie musiała i nie opiekowała się nikim, a jednocześnie - jego zdaniem - gdzieś głęboko ukryte miała niezmierzone pokłady empatii. Ale nie tej związanej z jej bezbrzeżnej miłości do całego świata i istot żywych, ale tej bardziej osobistej, charakterystycznej dla osób, którym zależy.
ObrazekNo. A potem położyła butelkę na podłodze pozwalając, by szczeniak samodzielnie próbował się nią obsłużyć.
ObrazekPlum. Bańka pękła.
ObrazekAle, mimo wszystko, pozostawiła w powietrzu delikatny zapach mydła.
Obrazek-To pytanie, a nie reprymenda - odpowiedział tym samym tonem, jakim przed chwilą zadał pytanie i jednocześnie zdał sobie sprawę, że rzeczywiście może tak brzmieć. Chciał coś dodać, by zmyć to wrażenie, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu.
ObrazekHalleluiah jednocześnie i, swoim zwyczajem, nie potrafiła się skupić na sensie pytania, i krążyła - swoim zwyczajem - wokół tematu próbując odpowiedzieć tak, by nie odpowiadać, i najwyraźniej bagatelizowała całą sytuację. Wyszła z tego zatem długa opowieść o jakiejś książce, o której słyszał po raz pierwszy, a która z tematem miała tyle wspólnego co Wielka Rafa Koralowa z dywanem w recepcji The Edgewater Hotel, o jej sympatii do Seana oraz zawartości pokojowego barku, a dopiero na końcu zahaczająca, oczywiście niezbyt bezpośrednio, o meritum sprawy. Wisienką na tym, mało słodkim, torcie był jej negliż, do jakiego Anderson zdawał się szybko przyzwyczajać i traktować jako rzecz, która najpewniej będzie im towarzyszyć, bowiem Halleluiah najwyraźniej nie miała specjalnego poczucia wstydu.
ObrazekW akompaniamencie cichego westchnięcia opuścił stopy na podłogę i zmienił pozycję na kanapie na siedzącą. Bez słowa przyglądał się Gin, gdy ta grzebała w barku, by wreszcie wybrać składniki koktajlu mającego sprawić, że jej dobry humor będzie trwał nadal.
Obrazek-Twierdzisz, że młodość mam już za sobą? - odpowiedział pytaniem na pytanie nieco prowokując. - Paliłem trawkę, pewnie. Alkoholu też nie unikałem. Jeśli chodzi o latanie z kondorami na czterdziestu tysiącach stóp to nie, nie latałem. Jestem raczej stworzeniem lądowym.
ObrazekWstał i podszedł do barku, skąd wyciągnął dwa piwa. Otworzył je i jedno z nich postawił przed dziewczyną jednocześnie próbując zabrać jej miksturę oraz niezmieszane jej składniki.
Obrazek-Wódka z energetykiem jest wyjątkowo niezdrową mieszanką. Rozwalisz sobie pikawę, wątrobę i pewnie nerki przy okazji - powiedział ni to żartobliwie, ni to poważnie, po czym wrócił do najważniejszego tematu. Tym razem brzmiał cieplej. - Próbowałaś kiedyś nie latać? Nie mogę cię rozgryźć, Halleluiah. Z jednej strony mówisz o swoim dzieciństwie i o tym, że nie chodziłaś do szkoły, ale z drugiej wydajesz się posiadać wiedzę większą niż przeciętny Amerykanin. Z jednej strony jesteś kurewsko inteligentna, z drugiej uciekasz w używki.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

PUK – stuknęła butelka piwa o blat przed Halleuią. Spojrzała na nią, podniosła wzrok na Seana, uśmiechnięty ale odrobinę mieniący się obecnością-nieobecnością. A przecież chyba nic ostatnio nie brała. Ale nagle ten wzrok jej się wyostrzył, złapała za naczynie młodego chemika niemal jednocześnie z Seanem.
– Hej, nie oddam! – zaśmiała się, ale patrzyła już na niego całkiem uważnie. – Do tej pory niczego sobie nie rozwaliłam!
Kontrargument bez głowy, bez rączek i nóżek, a więc padł. Pokotem. Aż sama chrząknęła – ale trzymała tę dłoń na naczyniu z którego wódka z energetykiem miała zawitać w jej system trawienny. Jeśli Sean trzymał – trzymała mocniej. Jeśli chciał pociągnąć w swoją stronę – ciągnęła w swoją, i to w rosnącym dyskomforcie tej walki, bo słowa mężczyzny naprawdę wymagały odpowiedzi. Nawet jeśli chciałaby jej udzielić bardziej sama sobie.
– Puść? – ostrzegła uśmiechnięta zawadiacko, ale czujna. – Puść. To moje! I nie służy do odlatywania, spokojnie! Po prostu siedzimy w hotelu i spędzamy fajny czas! No weeeź puść no. Hmmm? Rancor! – wychyliła się lekko by zerknąć na pokój – Rancor bierz tego pana! Hau! Wrrr!, No?
Ale Rancor nie reagował jeszcze na swoje imię, po prostu reagował na głośniejsze słowo i z cichym dyszeniem ruszył do stóp Gin.
– Nie muszę próbować nie latać, to że nie chodziłam do szkoły tak super-pilnie, jak widzisz nie odebrało mi możliwości zdobycia rozległej wiedzy.
Rozległej, tak. Aczkolwiek zupełnie nieskatalogowanej. Ale co tam.
– Może faktycznie jestem inteligentna, hm. Choć brzmi to, przyznam, dziwnie. Nigdy nikt tak nie mówił o mnie. A może to raczej jakieś szczególne zdolności. Albo raczej zasługa Całego Świata, bo ja wolę Cały Świat niż konkretne miejsca. Nie lubię się zakorzeniać. I to nie jest wcale uciekanie, wiesz? – Spojrzała na Seana całkiem poważnie, z namysłem i gotowością do poważniejszej rozmowy czającą się na dnie spojrzenia skądinąd nieco zawadiackiego (wskutek nieustannego pojedynku (bądź przerwy w pojedynku) dłoni na naczyniu). – Chcesz wiedzieć, jaka jestem? czy chcesz odczuwać zasłużoną satysfakcję z roztaczania nade mną opieki?
Nie chciała inwazyjności tego pytania, i nie wyczuła jej, o ile takowa dawałaby się odczuć.
– Miałam kiedyś chłopaka… Znaczy – pfff…! –prychnęła krótko – miałam niejednego, jasna sprawa, ale był ten… Mark. Z Markiem dało się robić wszystko. Snuliśmy się po krajobrazie jak chmury – albo zapierdalaliśmy jak jaskółki, raz high, raz low, mówię ci…
Ton jej się obniżył – efekt rozluźnienia mięśni. I myśli.
– Kochałam go. Proste, nie? A on mnie. Pokazywał mi… – pokręciła głową do samej siebie – Pokazywał mi różne formy rzeczywistości. Każda milion razy fajniejsza niż basic. To z nim wsiadłam w greyhounda za kasę zwiniętą z rozwalonego parkometru. Kupiliśmy bilety za całą tę kasę. Nie wyszło daleko – ale to było to. Droga, Jerry. Lot. Poczucie, że nigdy nie muszą donikąd wracać, czaisz? Że nie potrzeba żadnego miejsca. Żadnego… – wzruszyła ramionami – być może wstrząsają niebezpiecznie układem naczynia i dłoni na nim – …żadnego… Eh, no wiesz o co mi chodzi. Ludzie biorą prochy, kiedy nie wiedzą dokąd pójść, nie? Przynajmniej zasadniczo. Ale można też pomagać sobie nie chcieć donikąd iść! A poza tym to się nic nie martw, bo mam wszystko pod kontrolą. Poważnie!– zapewniła dodatkowo, czując jakiś jego brak zaufania dla tej tezy. – Nie wierzysz mi? – i wciąż zakotwiczona dłonią na „jej” naczyniu, wolną drugą dłonią ujęła butelkę piwa i przyssała się – nie nachalnie, nie zachłannie, ale z przyjemnością siorbiąc kolejne lekko zapowietrzone łyki. Aż PUK – stuknęła butelka znów, Halleluiah zrobiła szeptane "Aaa" i spojrzała na Seana: – A może też byś tak chciał? To może tkwić płytko lub głęboko, ale warto to wydobyć. Człowiek z natury jest nomadą. Dopiero miasto robi z niego żołnierzyka na nieswojej misji. Hm? Weźmiemy kiedyś razem? – i twarz jej rozświetliła ta myśl śmiesznie czemuś atrakcyjna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obrazek-Masz dwadzieścia lat - odpowiedział całkiem poważnie nie puszczając szklanki. - Twoja wątroba nadal całkiem dobrze się regeneruje, serce może wiele wytrzymać, a nerki nadal masz dwie. Pogadamy za dwanaście lat, Halleluiah, kiedy zaczniesz dowiadywać się, że nadkwasota i refluks to wcale nie są jakieś wydumane zmartwienia, a żeby wzrok się pogorszył nie potrzeba mieć sześćdziesiątki na karku.
ObrazekNie żeby jemu wszelakie dolegliwości zdrowotne doskwierały mu jakoś szczególnie, ale niedawno z niemałym zdziwieniem odkrył, że nieśmiertelność dwudziestolatków kończy się z dniem, gdy cyferka na początku wieku zmienia się na trójkę. Te wszystkie nieprzespane noce, nienoszone czapki, hektolitry kawy i życie na krawędzi wyczerpania organizmu nagle zaczynały dawać o sobie znać żądając spłaty zaciągniętego wcześniej długu. Sean dotychczas był przekonany, że przynajmniej do czterdziestki mu to nie grozi, ale okazało się, że korporacyjny styl pracy i siedzący tryb życia znacząco przesuwają tę magiczną barierę - tak mniej więcej o dekadę właśnie.
Obrazek-O tym mówię - ochoczo przytaknął, upił łyk piwa próbując uśpić czujność dziewczyny i pociągnął za szklankę mając nadzieję, że ta puści. Nie puściła. -Masz rozległą wiedzę, więc na pewno wiesz, że to, co mówię jest prawdą i ta mieszanka powoduje szereg nieprzyjemnych rzeczy w organizmie, a mimo to się upierasz, by to wypić.
ObrazekWiedział, że taki drink od czasu do czasu w niewielkich ilościach najpewniej nikomu zdrowemu poważnie nie zaszkodził, ale zdawał też sobie sprawę z tego, że Gin obciąża swój organizm nie tylko alkoholem - i to nie od czasu do czasu, a dość regularnie. Te wszystkie małe rzeczy, jednorazowo niegroźne, musiały już zacząć siać spustoszenie i kwestią czasu było, gdy dziewczyna zacznie za to płacić.
Obrazek-Nie robię tego dla poczucia satysfakcji - odpowiedział, chyba zbyt defensywnie, po czym spuścił oczy na kilka sekund. - Chociaż może. Nie wiem. Po co w ogóle ludzie, jak to ujęłaś, roztaczają nad innymi opiekę? - skontrował wyraźnie oczekując odpowiedzi.
ObrazekSam chciałby wiedzieć dlaczego pomaga dziewczynie, którą zna zaledwie od kilku, kilkunastu godzin. Może ona znała odpowiedź na to pytanie.
Obrazek-Na ogół, gdy z czyichś ust pada stwierdzenie, że ten ma wszystko pod kontrolą, oznacza to, że całkowicie ją stracił - wzruszył ramionami jakby stwierdzał rzecz absolutnie oczywistą, jakby właśnie oznajmił, że słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie. Puścił szklankę wódką wymieszaną z energetykiem. - Nie wiem czy dobrze cię rozumiem. Nie chcesz mieć miejsca, do którego można wrócić? Chcesz iść przed siebie, nie zatrzymując się i nie patrząc wstecz? Ciągła wędrówka, codziennie coś nowego, coś innego? A prochy pomagają ci usiedzieć w miejscu? O to chodzi czy źle zrozumiałem? - znowu upił łyk piwa, po czym odstawił butelkę na stół i zaczął przesuwać ją po blacie. Z prawej ręki do lewej. Z lewej do prawej. I z powrotem. - Nie biorę. Ani sam, ani z nikim. Ale możemy polatać bez wspomagaczy, jeśli kiedyś będziesz miała ochotę. Serio, można odpłynąć i bez tego - na moment zatrzymał spojrzenie na jej oczach. - Ten Mark. To on ci pierwszy pokazał ci, że można latać na czterdziestu tysiącach stóp?
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Nie wierzysz mi – sama sobie odpowiedziała, dostrajając się do paternalnego nalotu, pokrywającego stopniowo ostatnie sekundy. – Refluks, nadkwasota, wzrok… Jerry, no błagam! – przewróciła oczyma, ale nie było w niej już kpiny ani dziecinady na pokaz. Tylko ściągnięte nieco kąciki dowodziły tego, że Halleluiah udaje zniecierpliwienie. Nie miała rozleglej wiedzy, po prostu fakty wchodziły jej do głowy łatwo, a potem – niekatalogowane należycie – krążyły jak bezdomne elektrony po uniwersum jej umysłu, być może i szerokiego horyzontem, ale stepowego krajobrazem. Wiedziała o czym mówił, tak, jasne, ale po co jej ta wiedza? ta akurat? żeby odbierać sobie to, co ją napędzało?
– Szereg nieprzyjemnych rzeczy w organizmie… – powtórzyło po nim, wstając od stolika i odwracając się do o sto osiemdziesiąt stopni w poszukiwaniu okna. – Tak nie roztoczysz nade mną opieki, Jerry. Ja w sumie… – powiedzieć to? cholera… – …nie potrzebuję opieki. Raczej się zastanówmy co sprawia, że w ogóle mówimy o opiece. Czy ja żyłam jakoś… ostatkiem szans? ostatnio? zanim cię poznałam? – odwróciła się z powrotem, do niego, szukając jego wzroku. – Posłuchaj: ja MAM kontrolę. Nie naświetlajmy tych klisz: że ja mówię że mam wszystko pod kontrolą, a ty mówisz że tak mówią ci, co całkowicie ją tracą. Wiesz, że to…
Prawda.
Miał rację – więc należało ją zbijać. Zbijać, aż się zmęczy.
Ta racja.
Nie Jerry.
Seana nie chciała zmęczyć. Czego więc chciała?
– Ludzie roztaczają nad sobą opiekę, bo… Zajaramy? – radosne uniesienie brwi – Bo chcą tworzyć bezpieczną społeczność. A więc jasne: jest bezpieczna społeczność – postawiła ją dwiema dłońmi po jednej stronie wyimaginowanej makiety – i jest obszar bezdroży. Gdzie nieskorzy do zaobrączkowania się wędrowcy przemierzają, wolni, rubieże kurwa cywilizacji, tak?
Podkreśliła pytanie wzrokiem. Hm? Jerry? Rozumiemy się?
– Nie.
Klapnęła na krzesło i wywaliła kulasy na blat stołu.
– Nie tak, że prochy pomagają mi usiedzieć w miejscu, kochany mój. Prochy nie mają tu nic do rzeczy! przecież. Ale ja… hm, faktycznie: masz rację. Nie mogę „usiedzieć w miejscu”. Jeśli prochy w czymś pomagają, to w napędzie. Natomiast rzecz w tym – o, to zabrzmiało mądrze, fajne słowa: „natomiast”, „rzecz w tym” – że po prostu taka jestem!
Ach! Co za wolność! Jaki akt szczerości! „Piękne, nie?” –pytał jej uśmiechnięty wzrok. Rancor zaskomlał nie wiedzieć czemu, i Halleluiah schyliwszy się wzięła go sobie na podołek, by drapać za uchem.
– Okej: to powiedz mi, co masz na myśli: „polatać bez wspomagaczy”. Chcesz się schlać i iść na horror do kina? czy nadmuchać helem i krzyczeć falsetem na rollercoasterze? czy… – rozłożyła ręce. – Mark pokazał mi, że świat jest w środku, Jerry! –postukała się otwartą dłonią w głowę. – W środku! Ten podstawowy. A ten – zatoczyła tym samym ramieniem niestaranny łuk – to zabawa w życie. Problem mają nie ci, którzy bawią się byle jak, tylko ci, którzy nie bawią się wcale. Masz radość z życia, Jerry? Jesteś kurwa nie wiem… szczęśliwy? Hm? Teraz:
Rancor stęknął dziwnie – chyba za mocno go głaskała…
– Teraz? Tu? Sam – ze mną, ale jednak sam, nie? W obcym mieście, w hotelu zamiast w domu, z dziwną dziewczyną, którą ci los podrzucił troszkę przyznasz pojebanym przypadkiem? – aż się zaśmiała, krótko ale mocno. – Powiedz mi. Blisko masz do szczęścia? na co dzień? Albo teraz? W hotelowym pokoju odhaczając zadbajki na liście "Halleluiah Morrison"? – i uśmiechnęła się, w odruchu obrony tego pytania przed potencjalną zaczepnością, której nie chciała, by g nie spłoszyć, skoro dawno, albo i nigdy, nie było jej z kimś dobrze tak długo w dwuosobowym namiocie przypadkowej wspólnoty.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obrazek-Tak. Nie? Nie wiem, cholera! Nie miałaś dachu nad głową, nie miałaś kasy, ale miałaś psa na sprzedaż i kazałaś mi stać na złej studzience kanalizacyjnej - to ostatnie naprawdę zabrzmiało jak najpoważniejszy z zarzutów. - Może masz rację. Może nie potrzebujesz opieki, bo przecież opieka to takie duże słowo. Może wystarczy ci odrobina pomocy od czasu do czasu, tak? Albo i to nie, bo zawsze sobie jakoś radziłaś. Pytanie brzmi czy "jakoś" jest tym, czego oczekujesz, Halleluiah.
ObrazekNie rozumiał jak można mówić o posiadaniu kontroli w tej sytuacji. Przecież ona, żeby nie spać pod gołym niebem, musiała nieustannie kombinować, nie miała bezpiecznej przystani, do jakiej można było wrócić. Nie miała nawet samochodu, żeby przespać się na parkingu pod supermarketem! Żyła z dnia na dzień, tu upchnęła komuś szczeniaka, tam wydębiła parę dolców w inny sposób, a potem zapaliła, wciągnęła i z uśmiechem ruszała dalej - przynajmniej tak jej codzienność wyobrażał sobie Sean.
ObrazekOn był przykładem człowieka, który posiada kontrolę
Obrazek(Wielkie nic skrzętnie uzbierane)
Obrazeknad wszystkim - w końcu sam zdecydował o rozwodzie, o rezygnacji z pracy w Firefly, o przeprowadzce do Seattle, o opuszczeniu Nowego Jorku. On decydował co i kiedy zrobi
Obrazek(Wielkie nic, choć z pozoru coś)
Obrazekjak Halleluiah.
Obrazek-Kurwa - zaklął pod nosem.
ObrazekNie, nie jak Halleluiah. On nie
Obrazek(Wychodzone, wybiegane, piękne dno)
Obrazekpotrzebował prochów. To różnica, nie?
Obrazek-Nie masz tego pod kontrolą, tak samo jak ja nie mam pod kontrolą nałogu nikotynowego i kofeinowego. Bez papierosa i kawy nie przeżyje dnia - to było dobre. Jego zdaniem. Stanowcze, trudne do podważenia, a jednocześnie dawało do zrozumienia, że wie o czym mówi. Tyle, że uzależnienie od papierosów i kawy to
Obrazek(Wielki nic, w tobie zakochane)
Obrazekcoś innego niż od prochów albo alkoholu. To były nieszkodliwe uzależnienia.
Obrazek-Twoim zdaniem w bezpiecznej społeczności - dłonią wskazał miejsce wcześniej wyznaczone w powietrzu przez Gin zupełnie jakby dzielił z nią obraz tej makiety istniejącej jedynie w ich wyobraźni - nie ma ludzi wolnych? Nie wychodzę z niej, a jednak mogę podejmować decyzje, mogę pojechać dokąd chcę, zrobić co zechcę, nie jestem zaobrączkowany, uwiązany czy co tam jeszcze. Poza tym, wyznacznikiem wolności nie jest prosta możliwość realizowania każdego kaprysu.
ObrazekNie definiował wolności jako oderwania od współczesnego świata narzucającego pewien, niech będzie z braku lepszego słowa, sposób na życie. Wolność nie była anarchią - czy to w kontekście społeczeństwa czy jednostek. Przecież w tak rozumianej wolności Halleluiah nadal była ograniczana wybraną przez siebie drogą, ograniczona nałogiem wymagającym od niej nieustannego karmienia go.
Obrazek-Może i pokrzyczeć na rollercoasterze. Można też położyć się na plaży, wsłuchać w fale i zapatrzeć w gwiazdy. Albo, nie wiem, zagrać w skojarzenia z kimś nieznajomym - to wszystko musiało brzmieć strasznie słabo w porównaniu do wrażeń zapewnianych przez narkotyki, szczególnie te twarde, ale przecież szczęście można było znaleźć w wielu miejscach. - Można zgasić światła w pokoju, zamknąć oczy i włączyć Pink Floydów.
ObrazekNie wiedział jak odpowiedzieć na jej słowa o prawdziwym świecie ukrytym we wnętrzu człowieka - bo przecież prawdziwy świat był właśnie wokół nich. Ten namacalny, mierzalny i obserwowalny, ten w którym każdy organizm musiał spędzić, wyznaczony mu przez Boga, los czy przeznaczenie, czas.
Obrazek-Mogę poznać to miasto - przyjął postawę defensywną, przekonany o swojej racji, ale jakoś dziwnie pozbawiony mocnych argumentów mogących ją poprzeć. - Mieszkam w hotelu, bo chcę wybrać najlepszy, najbardziej odpowiadającą mi nieruchomość i...
ObrazekUrwał.
ObrazekNieruchomość. Nie dom.
ObrazekPrzyłożył szyjkę butelki do ust i pociągnął długi łyk piwa chowając się za tym jak rycerz za tarczą, gdy przeciwnik atakował zbyt szybko, zbyt mocno, by można było przejść do kontrofensywy. Przecież mógł odpowiedzieć, że jest szczęśliwy, bo odniósł sukces: miał pełne konto, wykształcenie i umiejętności, by zarobić ich więcej, sam dyktował życiu warunki decydując o tym, że niejako zerwie z przeszłością i, mówiąc potocznie, zacznie na nowo gdzieś indziej. To, że ostatecznie z Eleną
Obrazek(Puste jak oczu twoich blask)
Obrazeknie wyszło, nie oznaczało, że nie zaznał w życiu szczęścia, że teraz go nie zaznaje. W tej właśnie, cholernej chwili. Był na wyznaczonym kursie, realizował swój plan: oderwał się od korporacji, opuścił Nowy Jork, założy firmę, kupi dom, wszystko zgodnie z jego wolnym wyborem. Na razie wszystko szło dobrze, więc dlaczego - on, człowiek sukcesu - miałby być nieszczęśliwy?
Obrazek-Tak. Jestem szczęśliwy. A ty jesteś?
ObrazekNawet w to wierzył. Albo bardzo chciał wierzyć. Poszukał wzroku Gin, by rzucić jej wyzwanie skryte we własnym spojrzeniu - zaprzecz! - krzyczały te oczy.
ObrazekI nawet nie wiedział, że były jakieś dziwnie wilgotne.
Obrazek(Tyle z tego, tyle z tego w końcu masz)
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To nie tak, że z wszystkich tych słów to akurat było najistotniejsze – i nie tak, że do tego stopnia istotne, że sama sobie odpowiedziała bardziej przekonująco. „Zajaramy?” – no jasne, Gin. Teraz więc wstała, słuchając Seana pozornie jednym uchem, a może faktycznie tylko jednym, w każdym razie – w milczeniu otwierając szufladę nocnego stolika, potem szufladę w komódce, potem kieszenie płaszczyka, potem plecak, aż znalazła bździągiewkę w jednej kryjówce, a woreczek z ziołem w drugiej.
– Z tą wolnością to jest faktycznie – wsypywała susz do cybuszka – problem. Może wcale nie ma takiej wolności, jak ludzie chcieliby ją widzieć, i dlatego tak ją nazywają – a potem, w różnych sytuacjach, pac – i zdziwko.. – wsypała, ubiła i zagapiła się na niego – Ale masz trochę racji, że nie chodzi tylko o realizowanie chwilowych kaprysów. Powiem tak: gdyby wszyscy robili to, co chcą, to prędzej czy później każdy musiałby robić to, czego chce jednostka naj… – zamachała fifką w poszukiwaniu słowa – …bardziej chamska. Chyba. Albo sprytna – o! – wskazała wybrane słowo fifką – Choć w sumie spryt jest rodzajem chamstwa.
Wzruszenie ramion – mogło być kropką po jej własnym zdaniu, lub wielokropkiem po jego. Jeśli tak, to dlatego, żeby nie urazić Seana reakcją na egzemplifikowane przez niego „przyjemności”. Plaża? Gra w skojarzenia? Jasne, nie no, oczywiście, tylko że…

Spojrzała na niego, zaciągając się z cichym, lekko bulgoczącym sykiem bździągiewki.
– Skoro jesteś szczęśliwy…
Może to wzruszenie ramion było podłączone do tych właśnie słów. Dotknęła go spojrzeniem przez wypuszczony dym, ale kiedy się rozwiał, wróciła do niego i teraz patrzyła uważniej –nawet jeśli część tej uważności tonęła w zjaraniu.
– Wiesz co? Założyłabym, że każdy się oszukuje. Każdy po swojemu. Ja żyję w jednej scenografii, ty w innej, ale to tylko scenografie. Byćmoże są tym doskonalsze, im ktoś jest dojrzalszy – choć pewnie nawet nie… – buHHH, kolejny kłąb – Więc na koniec dnia – cały świat ludzki jest takim wiesz… teatrem. Trochę się nie spina, bo w jednym teatrze każdy gra swoją sztukę, jakby była tą powszechną, hehe – zaśmiała się i to oderwało jej spojrzenie od niego, ratując Seana przed zdradzeniem się z wilgocią oczu. Stopniowo zaś, spokojnie zanurzająca się w oparach zioła Halleluiah klapnęła na podłogę, oparła się plecami o ścianę i dymiła myślami dalej.
– Czy ja jestem szczęśliwa…
Dym krążył, niezdolny ułożyć się w znak zapytania, bo to tylko dym i nie można od niego wymaga komiksowej morfologii, a Gin top tylko Gin, i nie można od niej wymagać dojrzałości w cywilizacyjnym sensie, tak?
– Nie. W sumie – nie – uznała z grzązkim namysłem i odwróciła się do niego z uśmiechem. – Na co dzień nie. Ale kiedy wezmę jakiś dobry szyt – to jasne. Zajebiście szczęśliwa. I teraz: czyja to wina? Moja – czy tego jebanego teatru? gdzie nie ma nikogo, kto zadbałby o stworzenie dobrych warunków dla szczęścia akurat mnie? – uniosła dłoń w geście „stop” – Oczywiście ja tego nie wymagam. W przeciwieństwie do wszystkich naokoło. To oni, kurwa, obciążają świat swoimi oczekiwaniami. A konkretniej – wymagają od niego jakiejś tam… swojej wolności. Która jest, jak ustaliliśmy – brednią.
Łatwe to były słówka, być może powierzchowne – a może to kwestia perspektywy i kąta; jak to mówią – depends how you slice it. Dym zaś miał to gdzieś, czyli nigdzie, i snuł się ku czujnikom przeciwpożarowym trójwymiarowymi wyspami.
– Przepraszam, Jerry, jeśli cię jakoś... zawiodłam? – znów wzruszenie ramion, oczywiście. – Chyba nie jestem kimś, na kim porządny człowiek może coś zbudować. Zresztą może i żaden człowiek. Choć nie każdego pytałam –roześmiała się bezgłośnie, zaczepiając go spojrzeniem – Ciebie na przykład nie pytałam. Idziemy potem gdzieś? Zaszaleć?
Rancor zapiszczał – jakby czuł, że nadmiar dymu to nie stan, a proces, który dochodzi być może do jakiejś objętej detekcją granicy, dodatkowo pobudzony nieco niezgrabnym wstawaniem Gin do wspartego o ścianę pionu. – Bo jak nie, to luz, pójdę sama. I wezmę Rancorka, żebyś nie myślał, że zajmuję się nim tylko dla zabawy...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekDym. Sean nie zwrócił na niego uwagi.
ObrazekDym się nie obrazi.
ObrazekSam o sobie przypomni.
ObrazekTchnie życie w czujniki przeciwpożarowe, rozpali w nich ogień czerwonych świateł, rozpęta piekło, wywoła agonalne wycie alarmu, gdy będzie je trzymał w swoich objęciach.
Obrazek-Nie wiem czy spryt nazwałbym rodzajem chamstwa - Sean chwycił szyjkę butelki między palce i zaczął kreśli dnem kręgi na blacie zastanawiając się nad słowami Gin. - Powiedziałbym raczej, że mogą być ze sobą powiązane, ale nic więcej. Albo nie! Mogą występować równolegle u jednej osoby.
ObrazekKompletnie nie nawiązał do sensu wypowiedzi Hallelui, bezmyślnie zapatrzony w jej rytuał, zbyt zmęczony dniem, by próbować z tym walczyć, pozbawiony energii pozwalającej mu pstryknięciem palca wyrzucić jej skręta przez okno samochodu. Z każdą minutą i każdym łykiem piwa coraz bardziej pochylał głowę nad stołem walcząc z opadającymi powiekami. Jego początkowy entuzjazm do wyjścia gdzieś dzisiaj wieczorem malał wprost proporcjonalnie do ilości wypitego alkoholu, a dzisiaj nie potrzeba było go wiele, by uśpić jego umysł.
Obrazek-Gdyby iść tym tropem oznaczałoby to, że napotkane osoby są jedynie statystami w naszym życiu, dekoracją - okrężny ruch dna butelki na blacie dobiegł końca. Sean wziął porządny łyk napoju próbując wejść na tor myślenia dziewczyny. - Idąc dalej, im bardziej będziemy zdawać sobie z tego sprawę, tym brzydsi nam się wydadzą, wiesz, sztuczni i tekturowi, kanciaści, pozbawieni szczegółów. Nieprawdziwi. A ci dalsi... ci dalsi okażą się jedynie manekinami ustawionymi jedynie na skraju pola widzenia, scenografią ustawioną, by wypełnić świat, czyż nie? To by oznaczało, że jesteśmy skazani na samotność, Halleluiah.
ObrazekA dym się unosi.
ObrazekTyka swoimi dymnymi dłońmi dymu czujnik.
Obrazek-Może wymagania są bez sensu? - zapytał w próżnię czując w skroniach pulsowanie nadchodzącego bólu. Jeszcze pięć minut temu przysiągłby, że nie jest tak zmęczony, myślami błądził ku kanapie. - Może powinniśmy wymagać tylko od siebie, żeby z życia wycisnąć jak najwięcej? Nie przepraszaj, nie zawiodłaś, ciebie zawiodło społeczeństwo. To cywilizowane.
ObrazekUciekał w objęcia Morfeusza. Nie był w stanie powtórzyć tego, co mówi, nie docierało do niego co mówi Gin. Dopił piwo, przeniósł się na kanapę. Chciał usiąść.
ObrazekUsnął.
ObrazekHalleluiah mówiła o Rancorku.
ObrazekA dym tykał ten czujnik.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Edgewater Hotel”