WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dziesięć godzin dziennie. Pięć dni w tygodniu. Około pięćdziesięciu godzin tygodniowo - bez nadgodzin. Rzadko je brał, nadgodziny. Zazwyczaj przypadały w soboty albo na nocnej zmianie, a on wolał nie marnować swojego wolnego czasu. Wciąż nie przywykł do pracy na pełen etat. System zmianowy okazywał się gorszy niż regularne pojawianie się w szkole. Nie zawsze dogadywał się ze współpracownikami. Nie przepadał też za swoim kierownikiem. Chyba średnio lubił tę pracę, chociaż od kiedy zdał licencję była znacznie bardziej znośna niż dotychczas. Zawiódł jednak tak wiele osób, że choć raz udowodnić chciał, że potrafił więcej niż spodziewano się po nim. Czasami tylko zastanawiał się komu pragnął pokazać, że się zmienił. Matce pijaczce? Bratu? Sąsiadom? Czy wychowawcy z King County, który załatwił mu tę pracę? Cholera wie. Nie miał jednak na siebie lepszego pomysłu. Co innego mógłby robić dzieciak po poprawczaku? W porcie nie płacili mu nawet tak źle. Nie powinien był narzekać, ale czasami jałowość jego egzystencji zupełnie go przytłaczała. Kiedy po śmierci ojca puściły mu wszelkie hamulce, nie miał przed sobą żadnych perspektyw na przyszłość - podobnie jak teraz - ale przynajmniej czuł, że żyje, lawirując na granicy prawa, nie wracając do domu przez tydzień, imprezując do upadłego. Teraz wciąż towarzyszyła mu myśl, że był naznaczony odsiadką. Cholera, miał dziewiętnaście lat, wyrok skazujący i przekonanie, że jeżeli jeszcze raz odstawi coś głupiego - nielegalnego, to zamiast do poprawczaka, wyślą go do więzienia. W końcu jedna resocjalizacja okazałaby się wówczas kompletną klęską. Myśl ta nie powodowała jednak, że był aniołkiem. Nadal nosiło go jak dawniej. Może tylko z tą różnicą, że podobne rozrywki zostawiał sobie na weekendy i był dziesięć razy bardziej ostrożny. W weekendy zresztą tylko miał czas, aby żyć, a nie funkcjonować od jednej zmiany w porcie do kolejnej.
Nieważne jednak, czy wychodził z domu skoro świt, aby spędzić na dźwigu całą początkową część dnia; czy zjawiał się w porcie późnym wieczorem, opuszczając go dopiero rano - zawsze był tak samo wypompowany z chęci do życia. Poza piątkami, w piątki budził uśpione pokłady energii. Był jednak wtorek. Początek tygodnia, nawet nie półmetek zawodowej udręki. Z plecakiem przewieszonym na ramieniu wychodził z części magazynowej portu, żegnając się niezbyt energicznie z jednym z tych współpracowników, którego towarzystwo nie grało mu na nerwach. Wróci do domu. Piechotą zajmie mu to trochę czasu, ale może wstąpi po drodze na coś do jedzenia. Matkę znalazł przecież rano na wycieraczce. Nie było więc szansy na nagłe obudzenie się w niej instynktu rodzicielskiego i przygotowanie obiadu. Wieczorem może pójdzie pobiegać, a jutro wróci do portu i wszystko zacznie się odnowa. Czasem odnosił wrażenie jakby jego życie zamknięte zostało w błędnym kole. Nie było w nim miejsca na jakiekolwiek odstępstwa od reguły, zaskoczenia, niespodzianki. Chyba, że za kontenerów wyskakiwała osoba, pasująca do tego miejsca jak pięść do nosa. Felicia St. Verne w miejscowym porcie mogła co najwyżej poszukiwać jachtu swojego ojca, którego na pewno nie zostawiali w tym miejscu. Może się pomyliła. Zabłądziła. A może kilka dolców wystarczyło, aby dowiedziała się o której kończył pracę. Nie miał ochoty zaczynać od nowa dyskusji o tym, co wydarzyło się prawie trzy lata temu. Rozbił Bentleya jej ojca. Wylądował w King County. Żył dalej, a Felicia nie była niczemu winna, chyba. - Co Ty tutaj robisz? - zapytał beznamiętnie, kiedy oczywistym okazało się, że czekała na niego. Naprawdę będą musieli powtarzać tę rozmowę? Zapewnił ją już przecież jakiś czas temu, że nie miał jej niczego za złe. Chyba naprawdę nie miał. Na jej miejscu byłby na siebie wkurzony. Strasznie mu wtedy odwaliło, zepsuł jej imprezę i zniszczył ten cholerny samochód. Co ją w ogóle obchodziło to wszystko, co działo się obecnie? Kiedyś było, ale zdążyło minąć, oboje musieli to przyznać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Outfit

Ale nie padam tak często, jak kiedyś
Bo nie chcę by znowu to pękło jak wtedy
I nie jestem już miły dla obcych
Kiedyś czyny, teraz skutki i wnioski.



Nie była tu przypadkiem. Nie w takim miejscu, nie o takiej porze. Co prawda nie czaiła się w kontenerach, żeby wyskoczyć zza nich tylko po prostu się… zgubiła. Rzadko bywała w tej części miasta o tej porze. Ale inaczej by z nią nie porozmawiał. Nie odpisywał na smsy, nie odbierał. I naprawdę nie rozumiała dlaczego znowu to robiła. Dlaczego narażała się ojcu, kłamiąc że idzie do Floriana, przymierzyć jakąś sukienkę. O tej porze? Dziwiła się Valeria, kiedy wciągała na nogi buty. Brat w razie czego przecież będzie ją krył. Na pewno. Tylko po co to robiła? Przecież miała nauczkę. Najpierw po rozbitym samochodzie. Siniaki goiły się dość długo, a ona musiała kłamać że poobijała się na treningu. Potem kiedy próbowała się z nim skontaktować. Chciała go odwiedzić, ale to nie wchodziło w grę. Było zbyt trudne ze względu na nazwisko i szczebel społeczny ojca. Więc pisała listy. Najpierw jeden.. który dzień później wylądował z powrotem na jej biurku. Stłuczona doniczka, krzyki ojca i te okropne słowa. Ty niewdzięcznico. Tyle dla Ciebie robię, a ty zadajesz się z kryminalistami!. Zabronił jej i wyszedł. Potem był drugi… drugi, który do niego nie dotarł… drugi, który znów boleśnie odcisnął się na ciele.
Więc dlaczego powielała znów te same błędy. Przecież wiedziała jak się to skończy gdy ojciec się dowie… A mimo tego stała właśnie teraz przed nim, zrzucając z siebie maskę tej pewnej siebie dziewczyny. Aroganckiej arystokratki, zadzierającej nosa.
- Próbuje z Tobą porozmawiać. Znam Cię trochę i wiem kiedy kłamiesz. - Szczere i ciche słowa opuściły jej usta, kiedy obejmowała się ramionami stojąc na przeciwko niego. Nie było w porządku, ani wtedy ani teraz. Ale powinna to zostawić. Nic ich już przecież nie łączyło. Teraz jej serce przyspieszał ktoś inny… On też pewnie kogoś miał. Więc dlaczego tak uparcie i wbrew własnej logice lgnęła do niego? Wyrzuty sumienia Cię zżerają… To prawda…. Ale przecież nie zwróci mu zabranego roku z życia….
Kiedy chciał ją wyminąć, sprawnie zastawiła mu drogę. Chociaż była przy nim przecież taka drobna i bez problemu mógł ją posunąć na bok i po prostu sobie pójść.
- Proszę Cię, porozmawiajmy… - To brzmiało tak żałośnie. Na tyle, że brakowałoby jeszcze przed nim uklękła. Ale najwyraźniej nie była zdesperowana do tego stopnia bo nadal twardo stała wyprostowana, patrząc na niego tak błagalnie jak te wszystkie przekochane pieski w schroniskach. Błagam, Chester…. porozmawiaj ze mną… bo to mnie zjada zbyt mocno by funkcjonować…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spójrzcie tylko na nich. Felicia St. Verne nawet kiedy nie była odziana w jedwabne szmaty z metką rodzinnej firmy, wciąż ociekała zielonymi dolarami. Niesubtelny dresowy komplet, świeżutka para butów na stopach i torba od cholera wie kogo. Tymczasem on (nie)dumnie zdzierał podeszwy swoich dogorywających Conversów, na które wydał ostatnie pieniądze jakiś rok temu. To śmieszne, że kiedyś tak chętnie korzystał ze znajomości ze wszystkimi tymi bogatymi, bananowymi dzieciakami, a teraz odechciewało mu się na samą myśl o nich. Jednocześnie wciąż podświadomie zależało mu na jakiejś aprobacie z ich strony. Chociaż widywał ich cholernie rzadko. Czasem tylko odwiedzał jeszcze miejsca, w których dawniej przesiadywał częściej niż w domu. Jak z tymi trampkami, mógł kupić klasyczną parę za pięćdziesiąt dolarów, ale chciał przyszpanować Commes des Garcones za cztery razy tyle. Śmieszne, dla Falicii to pewnie jedna dziesiąta kieszonkowego od ojca. Nieważne jednak. Nie czuł się od niej gorszy, kiedy omiótł ją wzrokiem. Nie powinien oceniać nikogo przez pryzmat stanu konta bankowego. Co jednak zyskał na znajomości z nią i podobnymi jej? Totalne oderwanie od rzeczywistości, pogoń nie wiadomo za czym i czternaście miesięcy w poprawczaku. Owocne to były lata. Koniec końcu jednak winą za swoje błędy obarczać mógł jedynie siebie. Co z tego, że jego ojciec odszedł nagle? Co z tego, że matka lada moment zapije się na śmierć? Co z tego, że swego czasu Felicia ostro namieszała mu w głowie? Było, minęło.
- Znałaś mnie trochę. - poprawił ją, podejmując pierwszą, nieudaną, niespecjalnie angażującą próbę wyminięcia jej. Chyba rzeczywiście kiedyś znała go trochę. Na tyle, na ile poznać mogła wiecznie zjaranego małolata. Może rozmawiał z nią wówczas tak szczerze jak z nikim innym, nigdy. Nie pamiętał. Miewał zupełnie czarne dziury z tych ich spotkań, albo cholernie wytężyć musiał głowę, aby przypomnieć sobie o czym wówczas rozmawiali. Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Chociaż w ogólnym rozrachunku było przyjemnym wspomnieniem, którego nie chciał wymazywać z pamięci jak innych. Może wiedziony właśnie tym sentymentem zatrzymał się w miejscu, wbijając w nią ponaglające spojrzenie. - O czym chcesz rozmawiać? Powiesz znowu to samo, żebym zapewnił Cię, że wszystko jest w porządku? - odezwał się, niejako zgadzając się na to, aby porozmawiali. - Nie wiem, Feli, potrzebujesz usłyszeć to co jakiś czas, żeby było Ci lepiej, czy co? - naprawdę nie widział sensu w jej postępowaniu. Czego oczekiwała? Do czego miało ją to zaprowadzić? Powiedział już jej przecież raz, może dwa albo trzy, że nie miał jej niczego za złe. Drążyła dalej, sprawiając, że ten cholerny Bentley przypominał o sobie, a King County ciążyło bardziej niż zazwyczaj. Niemniej jednak, nie potrafił ponownie spróbować jej wyminąć. Może liczył na to, że kolejne zapewnienie o tym, że byli kwita, zakończy w końcu ten temat, ich relacje, która tak na dobrą sprawę nie miała racji bytu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zawieranie znajomości było ciężkie. Bo kiedy stawała przed kimś, ten widział najpierw jej drogie ubrania z metką znanych firm, albo od znanych projektantów.. Później było nazwisko. Bo przecież St. Verne coś znaczyło. Coś więcej w oczach ludzi. Nawet w oczach jej własnych rodziców. Czasami zdarzały się pytania Czy to Ty byłaś na okładce Glamour? albo Hej! Widziałam Cię na pokazie mody Chanel!. A przecież poza tym wszystkim było coś więcej, prawda? Była dziewczyna… z którą można było porozmawiać o czymś więcej niż nowej kolekcji Victoria's Secret. Tylko ludzie rzadko to dostrzegali.
A on miał rację. Znała go trochę. Trochę. Bo gdzieś w tym wszystkim wtedy się pogubili. W tych rozmowach. Delikatnym odkrywaniu faktury własnych miękkich skór. W zapamiętywaniu przyjemnego zapachu o miłego głosu. Pogubili się w tym całym niezrozumieniu i może właśnie to sprawiło, że wcale dobrze się nie znali. Ona mówiła mu dużo, zbyt dużo i czego słyszeć nie powinien. Ale przecież to było bez znaczenia bo tego nie pamiętał. Nie pamiętał. Ale ona pamiętała. Każdy moment, w którym musiała zaciskać palce na materiale jego koszulki by coś nie odwalił. Jak musiała zabierać kolejnego blanta bo było już za dużo. Albo kiedy znów musiała opierać się o drzwi łazienki bo on wyrzucał z siebie zbyt wielką ilość alkoholu. Było dużo rzeczy nie do końca zrozumiałych. Na przykład to, dlaczego tak przyjemnie było czuć ciepło jego ciała i zapach na poduszcze. Wszystko jakimś jednym wielkim niezrozumieniem, tak samo jak to dlaczego tak bardzo zależało jej na szczerej rozmowie. Przecież powinna mieć to w dupie. Było, minęło… na chuj drążyć temat. Ale jednak. Nie mogła odpuścić. Kierowana jakimś dziwnym impulsem.
- Okej. Trochę. Masz rację. Ale na tyle by wiedzieć, że kręcisz. - Spojrzała na niego wymownie, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. Czego oczekiwała? Sama chyba do końca nie wiedziała. Może tego, by na nią nakrzyczał? Zgonił wszystko na nią i przyznał, że to jej wina. Może wtedy poczułaby się lepiej? - Potrzebuje żebyś porozmawiał ze mną raz, jeden… szczerze… potem dam Ci spokój. - Powiedziała cicho i spojrzała na niego wyczekująco. Co prawda miejsce nie sprzyjało takim rozmową ale co tam. Znał ją przecież trochę i wiedział, że skoro obiecała to dotrzyma słowa… prawda? A może wcale jej nie znał. W końcu może wszystko co kiedyś było… czymkolwiek było, to tylko iluzja którą sobie wmówili.
- Naprawdę Cię przepraszam…. Ja po prostu…. - I tu pojawiał się problem. Bo ona co? Nie wiedziała. Nie rozumiała swojego zachowania, tego przejmowania się. Wyrzuty sumienia targały ją często, zwłaszcza nocami. Zmarnował rok życia przez jej ojca, przez jej rodzinę… przez nią… - Mogę Ci jakoś pomóc? - Proste pytanie. Przecież nie chciała nic więcej niż… odkupić winy? Znów nie logiczne posunięcie. Dlaczego tak się tym przejmowała, przecież był tylko miłym wspomnieniem z przeszłości. Z nie miłym zakończeniem. I tyle… więc czemu nadal tu stała, depcząc przed nim swoją godność...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poza Felicią, żadnego z ówczesnych znajomych nie poznał naprawdę. Ich relacje nie wykraczały poza pozbawioną zahamowań zabawę, hedonistyczną pogoń za spełnianiem swoich pragnień, sztuczne uśmiechy, pieniądze - których w późniejszym okresie miał coraz mniej. Niewiele pamiętał z ich rozmów. Pamiętał jednak, że żadna impreza, na której byli razem, nie kończyła się źle. Pamiętał, że w tłumie ludzi tylko ona potrafiła sprawić, że zatrzymywał się na chwilę. Pamiętał ją. Jej dotyk, ciepło, irracjonalną troskę, którą go obdarzyła. Była wyjątkowa, bez dwóch zdań. Była jak jedyny jasny punkt w całym tym pierdolniku. Nigdy nie mógłby mieć jej niczego za złe. Nawet tego, że przestała się do niego odzywać. Ani tego, że nie chciała z nim rozmawiać, kiedy kompletnie stracił rozum. Nawet teraz, po trzech latach, kiedy stała przed nim wydawała mu się bliska. W kompletnie nierzeczywisty sposób sprawiała, że czuł wewnętrzny spokój. Żadne z nich nie było już jednak tą samą osobą. Byli sobie obcy. Po raz pierwszy, od kiedy poznali się, ich relacja wyglądała tak, jak wyglądać powinna od samego początku. Każde z nich pozostawało w swojej bajce. Ona w opowieści pełnej blichtru, udawanego szczęścia i wzajemnej adoracji, a on - dramacie, który nie przewidywał szczęśliwego zakończenia.
Stał jednak przed nią, poddając wszelkie próby odejścia. Słuchał jej, kiedy prosiła o szczerą rozmowę. Nie reagował zupełnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Uwierzył jednak, że trochę wystarczyło, aby poznała, że kręcił. Nie był przecież z nią zupełnie szczery. Walczył z tą myślą, ale część jego wiedziała, że tamtej nocy był nie tylko zbyt porobiony, ale również zbyt rozgoryczony tym, czym stała się ich relacja. Przypominał więc sobie, że było, minęło. Stało się, a on nie mógł obarczać jej winą za cokolwiek. Bez słów, machnięciem ręki, zasugerował jej, aby kontynuowała. To ona chciała rozmawiać. On upierać miał się, że powiedział już wszystko. Może ta rozmowa miałaby sens. Może tym razem przekonałby ją, że zupełnie szczerze nie miał jej niczego za złe. Padło jednak to pytanie. Pytanie, przez które spiął się automatycznie. - Mogłaś mi pomóc jak Twój ojciec pakował mnie do pierdla. - warknął, przestając się kontrolować. Potrzebował momentu. Chwili, aby uspokoić pędzące myśli. Wziąć jeden głęboki oddech. - Mogłaś mi pomóc dwa lata temu, teraz jest po wszystkim. Odpuść sobie. Nie zmienisz tego, co się stało. Wróć do domu, zapomnij, zajmij się własnym życiem - dodał, wracając do tego beznamiętnego, pozbawionego emocji tonu. Nic od niej nie chciał. Nie potrzebował jej litości, którą nazywała pomocą. - Albo wiesz co? Nie wracaj do domu. Uwolnij się w końcu od tego spierdolonego ojca. - mruknął jeszcze, wbijając w nią świdrujące spojrzenie. Prowokował ją, rzucał wyzwanie. Próbował chyba tylko odgryźć się. Męczyła go myśl, że mogła pomyśleć, że mógł potrzebować jej pomocy. To prawda, że niewiele pamiętał z ich rozmów sprzed lat. Wiedział jednak jedno - jej ojciec był spierdolony. Po części właśnie dlatego, w heroicznym akcie oddania, troski, zaangażowania, rozbił tamtego Bentleya. Nigdy jednak nie miała dowiedzieć się o tym. Sam przecież wolał myśleć o tamtej sytuacji jako o pijackim wyskoku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby ktoś zapytał ją o Chestera, o to kim dla siebie byli… nie potrafiłaby odpowiedzieć. Znajomymi? Raczej nie… Przyjaciółmi? Bliżej. Ale to też nie była przyjaźń. Ani miłość. To nawet coś pomiędzy nie było. Byli dla siebie jakąś dziwną energią. Lubiła uciekać do niego, kiedy wszystko stawało się zbyt ciężkie i zbyt mocno przygniatało barki. Dobre w tym wszystkim było to, że mogła mówić dużo… Wszystko co jej leżało na sercu, z uczuciem że ktoś ją wysłucha… a rano nie będzie tego pamiętać. Może to nie była zdrowa relacja, wiedziona jakimiś niezrozumiałymi uczuciami. Bo gdyby ktoś spytał czy go kochała, bez wahania odpowiedziałaby, że nie. A jednak wtedy było jej dobrze… w jego ramionach, zawinięci jedwabną pościelą. Otulona jego zapachem. Było dobrze. W każdej rozmowie. W każdej imprezie, w której odnajdywali swoje ciała na parkiecie. Był wyciągniętą ręką, która trzymała ją nad otchłanią ciemności, nie pozwalając w nią wpaść…
Ale potem wszystko się posypało. Z jej winy. Z jej strachu. Zbyt wiele niezrozumiałego było w jej szesnastoletniej głowie… Zbyt dużo się wydarzyło z czym nie mogła sobie poradzić. I teraz już nie było tego wszystkiego. Nie było ciepła, nie było dłoni która nie pozwalała jej upaść. Teraz byli tam gdzie być powinni. Daleko od siebie. Przecież nie pasowali do siebie i nie chodziło tutaj o status materialny. Byli po prostu kompletnie różni. Kompletnie inni. A jednak stali tu. Oboje. Ze swoimi własnymi emocjami, naprzeciwko siebie. I chociaż nie łączyło ich już zupełnie nic, nie było rozmów, nie było uśmiechów, nie było już ciepła ciała nocami… to jakaś dziwna niezrozumiała nić dalej oplatała jej ręce i nogi nie pozwalając się ruszyć. Bo był dla niej ważny. W jakiś cholernie dziwny, niewytłumaczalny sposób… był ważny.
Mogłaś mi pomóc jak twój ojciec pakował mnie do pierdla. Płuca ścisnęły się boleśnie, oddech ugrzązł gdzieś w środku nie zdolny wypłynąć na wierzch. Próbowałam, Chester… naprawdę próbowałam…. Zbyt dobrze o tym pamiętała. O każdej próbie wyciągnięcia go z tego gówna, o każdej próbie kontaktu, spotkania. Doskonale pamiętała piekący policzek, plecy przyparte do ściany i palce zaciskające się zbyt mocno na rękach. Nie szanujesz mnie! Nie szanujesz mnie i swojego nazwiska niewdzięcznico! Spuściła wzrok. Nie patrzyła już na niego, a na czubki swoich butów. Nie dlatego, że miał rację a dlatego że tak bardzo chciałą powiedzieć mu całą prawdę. Ale nie mogła. Już nie….
- Próbowałam… - Odparła cicho, chyba nie do końca pewna czy ją usłyszał. Bo cholera… naprawdę próbowała. Starała się od początku. Najpierw wziąć winę na siebie… ale przecież w domu były kamery. Potem próbowała załatwić mu adwokata… zrobić cokolwiek. Ale Hamilton Saint Verne wszystko rewelacyjnie zmiatał pod dywan. Wiązał jej ręce i zamykał usta. W końcu przestała. Nie dlatego, że przestało jej zależeć. Wiedziała, że z ojcem nie wygra. I tych awantur miała dość… i siniaki ciężej było ukrywać. Uwolnij się od tego spierdolonego ojca. Prychnęła kpiąco. - Masz rację. Wrócę do domu i zajmę się swoim życiem. - Ciężko ją było wyprowadzić z równowagi. To był chyba jeden z nielicznych plusów wychowywania się w takiej rodzinie. Miała niesamowicie dużo opanowania. Bo bez tego nie dałaby rady. Przecież nie można było odpysknąć ojcu, nie można było się odwinąć. Można było tylko zacisnąć zęby i przyjmować wszystko. A to, chodź boleśnie, nauczyło ją opanowania. Więc wyminęła go. I naprawdę chciała odejść. Palce przecież już zacisnęły się na kluczykach w kieszeni. Ale coś ją ścisnęło. Coś zatrzymało w pół kroku i odwróciło w jego stronę.
- Albo wiesz co. Nie. - Byli tu sami. Żadnej widowni. Tylko oni i noc, kilka kroków od siebie. Naprawdę nie rozumiała dlaczego to robiła. Dlaczego całe ciało się napięło, a usta otwierały gotowe na ten potok słów. - Bo próbowałam. Próbowałam kurwa. Starałam się jak mogłam by Cię stamtąd wyciągnąć. Ale nie jestem, żadnym pieprzonym cudotwórcą i walka z moim ojcem z góry była przegrana. - Puściło w niej wszystko. Wszystko co przez te kilka lat kumulowało się w jej środku, czekając na moment aż będzie tego za dużo i wszystko wybuchnie. I wybuchło… - Robiłam wszystko, na co mogła sobie pozwolić 16 letnia dziewczyna, a nawet więcej. I wiesz co? Gówno to dało. - Ostatnie zdanie powiedziała już ciszej. Ten nagły przypływ dziwnej siły się skończył i wszystko opadło. Uwolnij się w końcu od tego spierdolonego ojca. - I gdybym mogła, to uwierz. Już by mnie tu nie było. - Nie dało się nie słyszeć tej nutki goryczy w głosie. Bo przecież chciała rzucić to wszystko i uciec. Nowy Jork stał przecież otworem. Studia, nowe życie z dala od ojca. Tylko, że on nie chciał na to pozwolić...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie usłyszał. Dostrzegł jedynie jej reakcje. Tę nagłą próbę wycofania się, spuszczony wzrok i moment milczenia. Próbowała… Może gdyby o tym wiedział, może gdyby usłyszał to pojedyncze słowo, nie kontynuowałby. Nie była mu przecież niczego winna. Nie wymagał od niej, aby postawiła się swojemu ojcu. Ani teraz, ani wtedy, nie mogła nic zrobić. Oboje byli bezsilni. Oferta pomocy na jej ustach zabrzmiała jednak niczym litościwy akt. Niczym próba pochylenia się nad tym, który nie radzi sobie życiowo. Nad tym, który zawodzi, a skoro zawodzi to na pewno potrzebuje pomocy. Nie musiała się nad nim litować. Na pewno nie ona, wszakże jakakolwiek pomoc z jej strony wiązałaby się z pieniędzmi jej ojca. Nie chciał ich. Nie chciał mieć nic wspólnego z tym człowiekiem. Czternaście miesięcy w King County zawdzięczał właśnie jemu. Popełnił błąd. Musiał za owy błąd odpokutować. Wiedział jednak, że mogło skończyć się to inaczej. Gdyby samochód nie należał do cholernego St. Verne, nie poszedłby siedzieć. Ojciec Felicii był jednak spierdolony. Zemścił się na nastolatku, a teraz, jego córka próbowała odkupić jego winy. Nie mogła jednak tego zrobić. Przede wszystkim jednak nie musiała. W końcu było, minęło. Nie powinien mieć jej niczego za złe. Powtarzał sobie, że rzeczywiście tak było. Pomimo tego, że przed momentem potwierdził, że wierzył, iż mogła chociaż podjąć próbę pomocy mu. Odzyskał jednak rezon. Wrócił do tej niewzruszonej postawy, powtarzając, że nie musiała nic robić. Mogła wrócić do domu, zająć się swoim życiem i zapomnieć, że kiedykolwiek był jego niewielką częścią. Skinął więc głową, kiedy zachowała się dojrzalej. Kiedy zignorowała jego zaczepkę. Wyminęła go, odchodząc, a on wziął to za pewnik końca rozmowy, końca tej znajomości. Ruszył więc przed siebie.
Zatrzymał się jednak wraz z dźwiękiem jej głosu. Odwrócił się ponownie, chociaż przecież mógł odejść. Felicia nie czekała jednak na jego reakcję. Mówiła, a on nie mógł tego nie usłyszeć. Nie mógł również udawać, że nie miała racji. Oboje byli z góry skazani na porażkę w potyczce z jej ojcem. Nie wiedział jednak, że próbowała mu wówczas pomóc. Narażała się po raz kolejny ojcu, aby wstawić się za nim. Stał więc tylko, przyglądając się jej, słuchając. Lepiej było mu z przekonaniem, że olała go. Że postanowiła usunąć go ze swojego życia jeszcze przed tym, kiedy rozbił samochód jej ojca. Przestała przecież odzywać się do niego z dnia na dzień. Pewnie zrozumiała, że ich znajomość nie miała najmniejszego sensu. Byli przecież tak zupełnie od siebie różni. Prościej było mu wierzyć w to, że odcięła się z od niego z egoistycznych pobudek. Trudniej natomiast było przyjąć do wiadomości, że nawet, kiedy swoim wybrykiem jednoznacznie przekreślił ich relacje, ona wciąż próbowała mu pomóc. - W takim razie tym bardziej nie jesteś mi nic winna. - mruknął jedynie, krzyżując z nią spojrzenie. Nie potrafił zareagować inaczej niż powtórzyć po raz kolejny to samo zdanie. Był zaskoczony. Zaskoczony jej wybuchem i tym, że rzeczywistość okazywała się inna niż zakładał. Nie miał bowiem wątpliwości, że mówiła prawdę. Po co miałaby kłamać? Zresztą sam przecież także znał ją trochę. Jej emocje świadczyły o tym, że była szczera. - Możesz, zawsze można. - mruknął jeszcze w odpowiedzi na jej ostatnie słowa. Pewnie niejednokrotnie upalony powtarzał jej, że nie musiała godzić się na to, co robił jej ojciec. Naprawdę niewiele pamiętał z tych ich rozmów, ale utopijnie wierzył w to, że mogła uwolnić się z tej destrukcyjnej relacji. Byli wówczas gówniarzami, a on nie myślał trzeźwo. Obecnie jednak stali naprzeciw siebie, nie będąc już parą szesnastolatków. - Chcesz coś dla mnie zrobić, to daj sobie spokój z tym człowiekiem. - dodał jeszcze, wzruszając ramionami. Nie stawiał jej ponad samego siebie. Nie mogła jednak mu pomóc. Może więc powinna wykorzystać tę okazję, aby pomóc sobie. Wątpił, aby posłuchała go. Wątpił, aby miał na nią jakikolwiek wpływ. Podświadomie jednak wciąż w jakiś zupełnie irracjonalny sposób zależało mu na niej. Chociaż więc wzruszył ramionami, jakby było mu zupełnie wszystko jedno, to powiedział to, co rzeczywiście myślał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od początku ktoś podcinał jej skrzydła. Zawsze było źle, zawsze było nie dobrze. Zawsze za słabo, za mało, za krótko. Kiedy uczyła się grać na pianinie ojciec często patrzył krytycznie. Po tylu lekcjach powinnaś grać już perfekcyjnie. Rozmowy po francusku… dla 10 letniego dziecka praktycznie niemożliwe by tak dobrze znać ten język, a przecież ona rozmawiała. Ale zawsze było źle. Okropny akcent, mylisz słowa, za długo się zastanawiasz. We wszystkim podcinali jej skrzydła. Nawet w tańcu, a przecież to kochała najbardziej. Jak bardzo bolało, kiedy przypadkiem dowiedziała się, że nie dostała się do Juilliard nie dlatego, że była za słaba. A dlatego, że ojciec wyrzucił galantą sumkę rekruterom za to żeby jej nie przyjęli. Bo nienawidził jak coś szło nie po jego myśli, a wyjazd Felicii do Nowego Jorku był nie na rękę. Więc zawiązał sznur wokół jej kostki ciągnąc ją w dół w każdym momencie, w których ta próbowała oderwać się od ziemi.
Ale Hamilton nie kończył na niej. Chciał… nie, musiał. Musiał pokazać każdemu, wszystkim że jest wyżej. Ponad każdym. Na przykład wtedy, kiedy wpakował Chestera do King County za rozbicie bentley’a. Robicie durnego samochodu, za który mógł dostać pracę społeczne i tyle. Ale nie, Hamilton Saint Verne musiał pokazać, że ma władzę. I najbardziej bolało to, że temu wszystkiemu winna była ona. Bo był jej znajomym. Nie, kimś więcej. Był kimś. Ale ojca to nie obchodziło. Nigdy nic go nie obchodziło. Nie obchodziło go zdrowie swoich dzieci, szczęście… ich dobro. Kiedy siedziała w samolocie z Florianem, wracając z LA do domu, w całym tym bałaganie w głowie przewijało się jedno. Rodzice się zdenerwują. Miała przecież siedzieć tam jeszcze tydzień. Miała uśmiechać się do aparatu, zarzucać włosy na ramię i kroczyć z gracją w wysokich szpilkach po wybiegu. Miała być ich idealną córeczką. A zamiast tego siedziała skulona w samolocie, pozwalając by ręka brata uspokajająco głaskała jej drżące ramię. Przecież była tylko dzieckiem… ale ojca nie obchodziło nic, poza tym że przyniosła wstyd rodzinie…
I słowa tak cholernie wbijające się w duszę, kiedy wróciła z Nowego Jorku. Mówiłem, że nic z tego nie będzie bo jesteś beznadziejna. Lepiej zajmij się tym co potrafisz. Ładnym wyglądaniem. Chciała kiedyś wiedzieć jak to jest kiedy wspierają Cię rodzice. Kiedy patrzą na Ciebie z dumą i klaszczą na widowni nawet jak potknęła Ci się noga. Ale było to nierealne marzenie. Tak jak uwolnienie się od ojca.
- Próbowałam. - Powtórzyła i podeszła dwa kroki bliżej, nadal pozostając w lekkiej odległości od niego. I naprawdę nie wiedziała dlaczego to robi. Dlaczego tyle mówi. - Chciałam wyjechać do Nowego Jorku na studia. Ale jak widzisz nawet na to mi nie pozwolił, bo nadal tu jestem. - Nawet w jej uszach, jej własny głos zabrzmiał obco. Tak bardzo nijako, jakby mówiła o tym, że wczoraj padało, a nie o tym że ojciec przekreślił jej marzenia bo takie było jego widzi mi się. - Z tej relacji nie ma ucieczki Chester. Poza tym. Wtedy byłoby nie fair. Bo chcę…. chciałam pomóc Tobie. A przecież nie zależy Ci na tym. - Bo nie zależało, prawda? Nie powinno im już zależeć. Nigdy nie powinno, chyba… A mimo wszystko jej w jakiś dziwny sposób zależało. Przez ten cały czas. Inaczej by nie próbowała, ani wtedy ani teraz.
Zawsze było to pokręcone. Niezrozumiałe, ale wtedy tłumaczyła to sobie bycie tylko głupią szesnastolatką. No bo co ona mogła wiedzieć o życiu? O życiu, o miłości… uczuciach. Ale teraz minęło trochę lat, byli w kiepskiej sytuacji a mimo tego nadal to dziwne uczucie, ta niezrozumiała energia biła od niego i przyciągała ją coraz bliżej. Teraz miała już dwadzieścia lat… I nadal nie rozumiała….
- I nie chcę Ci pomóc z litości… - Spojrzała na niego, odrywając wzrok od wody. Cichy szum był przyjemnie kojący. - Chcę Ci pomóc bo… - Nadal mi na Tobie zależy. - Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. - Uśmiechnęła się lekko. Przyjaciółmi… To chyba złe słowo? Ale możliwie najbliższe, określające ich wtedy… Nawet jeśli sama zakończyła to w taki okropny sposób. Nie dlatego, że chciała. A dlatego, że wszystko zbyt mocno ją przygniotło….

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szesnaście miesięcy temu wyszedł z King County. Spotykali się w tym czasie kilkakrotnie. Ich rozmowy zawsze wyglądały w ten sam sposób. On zapewniał ją, że nie była mu nic winna, nie potrzebował jej pomocy; że wreszcie było z nimi tak, jak zawsze być powinno. Ona nie odpuszczała, szukała kontaktu, złotego środka, aby nie zadręczać się winą, która spoczywała na barkach jej ojca. Po raz pierwszy pozwolili sobie jednak na szczerość. Na więcej szczerości niż zazwyczaj. Kiedyś nie mieli z nią problemów. Spotykali się w najmniej dogodnych do rozmowy miejscach, otwierając się przed sobą. Zawsze w owych dyskusjach był bardziej skryty od niej. Może dlatego, że wiedział, że ona nie zapomni połowy wypowiedzianych słów tak, jak robił to on, kiedy trzeźwiał. Obecnie byli jednak sobie zupełnie obcy. Zmienili się przez te dwa lata. Pomimo to, wciąż była między nimi jakaś niewyjaśniona więź. Połączenie, które sprawiało, że stali twarzą w twarz, chociaż każde z nich już dawno mogło odejść. Kontynuowali tę rozmowę. Rozmowę, które niespodziewanie wyjawiała pewne tajemnice. Pośrednio to, że chciał, aby pomogła mu w przegranym starciu z jej ojcem. Dosłownie to, że zrobiła wszystko, aby go uratować. Nie wiedział o tym. Nigdy nie miał szansy, aby dowiedzieć się. Zaskoczyła go. Dla własnego spokoju wtrącił ją do grupy pomyłek. Uznał, że pomylił się co do niej, mając ją za kogoś więcej niż rozpieszczonego bananowego dzieciaka. Nawet wtedy jednak pewna część jego przeczyła tej teorii. Dostał tego najlepszy dowód przed momentem.
To wszystko jednak - ich relacja, rozbity Bentley, King County i wyrzuty sumienia - nie dotyczyły jedynie ich dwójki. Od zawsze nieodłączny element stanowił Hamilton St. Verne. Jako powracający temat ich rozmów, jako obiekt nienawiści, jako właściciel cholernego samochodu, jako człowiek z prze potężną władzą. Pojawił się również teraz. Sam go przywołał swoim niekontrolowanym wybuchem emocji. Po raz kolejny rozmawiali o tym, jak destrukcyjna dla Felicii była jej relacja z ojcem. O tym, że powinna od niego uciec. Tak, aby nie mógł już dłużej wywierać na nią swojego wpływu. Podświadomie chyba od zawsze wiedzieli, że owa ucieczka stanowiła zadanie niemal niewykonalne. Im starsza jednak była, tym bardziej owe niemal stawało się wyraźne. A on, Chester Reid, był mistrzem ucieczek. Nie mógł jej jednak w żaden sposób pomóc. Podobnie jak ona nie była w stanie udzielić pomocy jemu. Po raz kolejny więc spróbował popchnąć ją w stronę jedynego słusznego rozwiązania. - Nic nie jest fair. - mruknął, wtrącił właściwie bez większego celu. Nie powiedział jednak nic więcej. Nie dlatego, że brakowało mu słów. Po prostu, dlatego, że nie chciał nic już dodawać. W dziwny, nieokreślony i niezrozumiały sposób wciąż zależało mu na niej. Wypowiedzenie tego na głos byłoby jednak cholernie głupim ruchem. Pozwolił więc jej kontynuować. Złapał dzięki temu punkt zaczepienia. Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, kiedy przyznała dlaczego chciała mu pomóc. - To może dlatego, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi wolę, żebyś pomogła samej sobie zamiast tracić czas na mnie. - odezwał się niemal od razu, kiedy skończyła mówić. Nie wiedział już kto znajdował się w najbliższym otoczeniu Felicii. Czy wciąż były to te same osoby, co kiedyś, czy może miała zupełnie nowych znajomych. Miał jednak cichą nadzieją, że kiedy nie był już jego, wciąż znajdował się tam ktoś, kto mógł zachęcić ją do walki o samą siebie. - Poza tym, nigdy nie zwiastowałem dla Ciebie niczego dobrego, więc możesz postawić mnie na równi ze swoim ojcem i wykreślić nas ze swojego życia równocześnie. - dodał, uśmiechając się nieznacznie. Gdyby mógł o tym zdecydować, ich znajomość nie zakończyłaby się w takich okolicznościach. Tak naprawdę jednak, poznała go w najgorszym okresie jego życia. Poza iluzjonalnym wsparciem, nie dawał jej od siebie wiele więcej. To powtarzanie, że było, minęło mogło więc też tyczyć się ich dwójki dosłownie. Nie tylko kwestii wyrzutów sumienia, czy zadośćuczyniania za cokolwiek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała, naprawdę nie wiedziała dlaczego nie mogła odpuścić. Dlaczego dać sobie z tym, z nim spokój i po prostu żyć dalej jak gdyby nigdy nic. No właśnie. Ale nie to było nic. To było wiele, może dla niej zbyt wiele. Felicia była jak lód, pozornie twarda i chłodna ale tak łatwo można było ją pokruszyć, stopić. Wyrzuty sumienia paliły okropnie, zwłaszcza chwilę po wyroku jaki zapadł na Chestera. I w innym wypadku już dawno przestałaby się tym interesować. Bo postawmy sprawę jasno. Felicia St. Verne świętą nigdy nie była, a i do błogosławionej jej daleko. Ludzie odchodzili z jej życia, ona odchodziła z czyiś i to było normalne. Taka kolej rzeczy, wszystko ma swój początek i koniec. I może właśnie dlatego, tak bardzo ciągnęło ją do Reid’a? By zakończyć to, co zaczęło się dawno i po czym tak naprawdę nigdy nie stanęła kropka. Bo zawsze było coś, co nie pozwoliło im jej tam postawić. Nadal nie pozwala.
Ale nie lubiła kiedy wciągał do tego jeszcze jej rodzinę. Nie lubiła kiedy ktoś próbował wmówić jej, że decyduję sama za siebie i jest w stanie zerwać się ze smyczy Hamiltona. Bo cóż ludzie mogli wiedzieć, że spędzając z tym człowiekiem nawet kilku godzin. Nic. Więc dlatego, chyba jej mięśnie napięły się kiedy o tym wspomniał. Żeby pomogła sobie. Ale jej się pomóc nie dało. Była jak ten pies na podwórku z okropnie długim łańcuchem, dzięki któremu mógł biegać po całej posesji… ale nigdy dalej bo przecież łańcuch kiedyś się kończył i szarpnęło psiną do tyłu. Tak to wyglądało. Westchnęła zmęczona. Bo tak się czuła. Od kilku lat. Jakby ktoś nieustannie ustawiać bieżnie na zbyt wysoki poziom dla niej, a ona i tak wytrwale machała nogami żeby się nie przewrócić.
- Gdybyś czasem zechciał wysłuchać mnie inaczej niż zjarany to byś wiedział, że mi się nie da pomóc. - To nie był specjalny przytyk. To była ta funkcja obronna, która włączała się w człowieku ze zmęczenia. Kiedy wszystko się rozpadało i budowało na nowo. Jakby ktoś zapętlił ten sam, krótki filmik.
Nie chciała od niego nic, prócz tego by pozwolił sobie pomóc. Dlaczego? Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Egoistką chyba trochę była. To miało uspokoić jej sumienie i pozwolić wrócić do życia, bez tego dusznego widma zrujnowania mu życia. Ale jego słowa sprowadziły ją na ziemię. Popatrzyła na niego zdziwiona. Na równi ze swoim ojcem. Nie mogła postąpić inaczej niż po prostu prychnąć trochę prześmiewczo, trochę ironicznie. Chyba nie wiedział co mówi… - Jeszcze daleko Ci do tego, by stanąć na równi z Hamiltonem. - Odpowiedziała pewnie. Może i nie był dobrym towarzystwem i może właśnie powinni się już rozejść, ale nigdy… nie postawiła go obok ojca swojego. Bo był na to za dobry, nawet jeśli w to wątpił. Albo wątpił w okropieństwo głowy rodziny St. Vernów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oboje potrzebowali zakończyć wszystko to, co między nimi było. Cokolwiek to było. Nigdy nie potrafili, ani nie potrzebowali nazywać łączącej ich relacji. Po prostu byli. A potem przestali być. Rozeszli się zupełnie, stali się sobie obcy. Nigdy nie odbyli jednak rozmowy, które byłaby zamknięciem tego rozdziału. Może właśnie nadeszła na nią pora. Może właśnie w tym momencie otoczeni kontenerami odbywali ją. Powinni byli zamknąć to tu i teraz. Rozejść się każde w swoją stronę, nigdy nie wracać do tego, co było. Tymczasem ponownie rozmawiali o jej ojcu. O tym, jak destrukcyjny dla niej był. O tym, że mogła uwolnić się od niego. O tym, że wciąż nie wierzyła, że było to możliwe. - Nie rozmawiałabyś ze mną, gdyby nie był zjarany. - odpowiedział natychmiast. Wiedział, że miał rację. Wiedział, że nie zwierzałaby się, gdyby nie miała pewności, że niewiele z tego wszystkiego pamiętał. Rzeczywiście w głowie miał zaledwie strzępki wszystkich ich rozmów, strzępki wspomnień, które dzielili. Wystarczyło to jednak, aby wierzył, że mogła pomóc sama sobie. Nie było za to sposobu, aby wynagrodziła mu rok spędzony w poprawczaku, ani wszystko to, co działo się zarówno przed, jak i po, tym jak do niego trafił. Nie musiała tego robić. Nie chciał, aby cokolwiek dla niego robiła.
Nieznośnie przedłużali tę rozmowę. Zupełnie jakby podświadomie czuli, że może być ona ostatnią w ich relacji. Znajdowali się jednak na dwóch przeciwnych biegunach. Ona z chęcią zadośćuczynienia, wyciszenia swoich wyrzutów sumienia. On niechcący od niej niczego, próbując odwrócić tę rozmowę przeciwko niej. - Nie wiesz o tym. - mruknął, krzyżując z nią spojrzenie. Nie znała już go. Nie wiedziała co działo się w jego życiu przez ostatnie lata. Nie mogła go zatem osądzać. Może był już znacznie gorszy od jej ojca? - Nie chcę Twojej pomocy. Nie chcę mieć nic wspólnego z Twoim ojcem. Ty też nie powinnaś chcieć. - dodał, rzucając jej ostatnie krótkie spojrzenie, które chyba miało być pożegnaniem. Seattle było olbrzymie. Prawdopodobieństwo, że już nigdy nie siebie nie wpadną okazywało się być zatem równie duże. Mogli więc uznać tę rozmowę za koniec tego, co było kiedyś. Odwrócił się, nie dodając ani słowa więcej, nie czekając na to, czy ona chce coś powiedzieć, i odszedł.

zt. x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Port of Seattle”