WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Widząc te wszystkie psiaki - wesołe, psotne, merdające swoimi ogonami, gdzie ślina leci im z pysków. Krążących to tu i tam, w pogoni za zabawą i rozerwaniem się na świeżym powietrzu, aż rusza ją to, że nie ma tutaj również Biszkopta, który szalałby z radości z taką gromadką. Także można uznać, że działają właśnie na nią, choć nie byłaby w stanie się do czegoś takiego przyznać, że może to mieć na nią większy wpływ. Czy chciała siebie unieszczęśliwić? Raczej nie. Po prostu nie mogła pogodzić się z tym, co się stało, gdzie było to jeszcze, aż za bardzo świeże. Ból straty był ciągle ten sam, pomimo jej starań o ruszeniu do przodu. Odesłanie psa uważała za coś koniecznego, bo obawiała się, że zaniedba go przez swoje rozkojarzenie i błądzenie myślami zupełnie gdzieś indziej. To dalej był członek jej rodziny. Nie odesłała go na zawsze. Potrzebowała tylko chwili i być może przez to dzisiejsze spotkanie na plaży, zastanowi się ponownie, dwa razy, czy trzy, czy czasem nie sprowadzić go z powrotem do domu. Gdzie jednak powinno być jego miejsce. To, że odwiedza go, raz na parę dni, to zdecydowanie zbyt mało. O czym świadczy pojękiwanie psa, kiedy ta znowu go opuszcza, powracając do zacisza swojego domu, sama. Machnęła rękami i sama posłała jej przepraszające spojrzenie.
- Nie przepraszaj. To moja wina, że nie potrafię ukryć swoich emocji i każdy na Twoim miejscu rzuciłby tym pytaniem. To, że nie potrafię o tym rozmawiać, to już mój problem, nie Twój – wyjaśniła i odetchnęła. – Ktoś taki jak Ty, podejmujący się takich wyzwań, jak prowadzenie takiej ilości psów na plażę, może jedynie dodawać innym odwagi – dodała z małym uśmiechem. Czy jednak ona potrzebowała tej odwagi? Bardziej na ten moment chciała zapomnienia, więc…
- A no tak, mam psa. O czym myślałam, że wspominałam wcześniej, ale może jednak nie. W każdym razie, nazywa się Biszkopt i jest podobny do tej wcześniejszej zaczepy. Też labrador – powiedziała, spojrzeniem zerkając na psa, który powitał ją na plaży, jako pierwszy. – Może skorzystam – odparła, bo jednak jej mąż chodził z psem do weterynarza, zamiast niej i teraz sama musiałaby zacząć ogarniać te sprawy. A była w takim lesie. Nieco zagubiona.
Pomogła jej bezinteresownie. Bo co innego mogłaby robić? A to zawsze coś innego i sposób na oderwanie myśli czy zajęcie się czymś w końcu.
- Nie no, poszło Ci całkiem dobrze. Uciekinier wrócił, także jest dobrze – oznajmiła z uśmiechem nawet, ciesząc się, że nawet psy nie dały jej popalić, a się ładnie słuchały. Jakby chciały oznajmić jej „Weź mnie! Nie, weź mnie…!” bo się do niej jakoś przylepiły.
- Jakoś przeżyłam bez szwanku. Były nawet grzeczne – dodała z ulgą oddychając, kiedy jej odebrała wszystkie smycze. – Powinnam wrócić po Biszkopta – rzuciła pod nosem, co przyszło nagle. Ku jej zaskoczeniu, ale właśnie to wypowiedziała. Czy to oznaczało, że czas na nią? Tak naprawdę, nie do końca wiedziała, czy faktycznie po niego wróci już, czy powinna, ale jeszcze z tym chwilę poczeka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobrze jest popatrzeć na pieski, zarówno te żywe, jak i w internecie. Kto nie kocha tych wszystkich śmiesznych kotków i piesków, robiących same śmieszne rzeczy? Chyba tylko jacyś ludzie bez serca mogliby tego nie lubić! No ale, psy na żywo są jeszcze lepsze, bo mogą się do człowieka przytulić, poszczekać, warknąć sobie coś pod nosem (ale nie w tym ostrzegawczym sensie, w ramach groźby! Chodzi o te powarkiwanie w trakcie zabawy i ekscytacji, te śmieszne i bardzo melodyjne), polizać po nosie i po prostu no bycie obok. I dlatego Lorna wiedziała, że chce takiego psa.
- To nie jest problem, po prostu…. no wiesz, nie musisz zawsze wiedzieć co powiedzieć i… nie musisz się nikomu tłumaczyć - przyznała, nie chcąc naciskać. Ale nie chciała też, żeby kobieta źle się czuła przez to spotkanie, nie była jej winna ani uśmieszków, ani wesołej pogawędki, bo czemu by miała?
- Polecam kiedyś spróbować, świetne ćwiczenie na barki i ramiona - rzuciła, przechodząc do luźnych tematów. To było na pewno łatwiejsze, nawet jeśli nic nie rozwiązywało.
- Więc jeśli byś chciała go zabrać na taką wyprawę, te psiaki są bardzo otwarte na nowych kolegów - zapewniła ją, z delikatnym uśmiechem. I prawdę mówiąc Lorna chyba miała sporo szczęścia że na nią trafiła, gdyby pies uciekł jej przy kimś innym, mógłby być niezły przypał.
- Nikt nie zgubił łapy, wszystkie ogony na miejscu, jest dobrze - przytaknęła, w duchu optymizmu kobiety, przynajmniej chwilowego. A potem uśmiechnęła się lekko.
- Na pewno bardzo się ucieszy - odpowiedziała, z delikatnym uśmiechem. - No dobra, nie będziemy ci już przeszkadzać. Zostawię ci wizytówkę z gabinetu, gdybyś chciała kiedyś wpaść, z psem albo bez… - zaproponowała, wyciągając ją z kieszeni. Miała zwykle plik, gdyby ktoś na spacerze był zainteresowany adopcją zwierzaków. A potem pożegnała się z kobietą, zastanawiając się czy dobrze zrobiła, nie ciągnąc jej bardziej za język, albo nie zapraszając na kawę… ale też nie chciała być namolna, a oferta z wizytówką nie obejmowała tylko psów, miała nadzieję, że kobieta to wyłapała.

/zt x2 <3

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Teraz w jej życiu, było aż za cicho. Kiedy przychodziła do domu witała ją głucha cisza. Nie mogła usłyszeć już wesołego śmiechu swojej córki, czy głosu swojego męża. Pies też nie szczekał, bo od paru tygodni nie było go w domu. Chociaż po tym spotkaniu, pewnie rozważy sprowadzenie go do domu. Nie powinna być samotna… jednak czy ona już doszła do siebie na tyle, by sprowadzić spokojnie Biszkopta do domu? To ciągle ją mogło niepokoić i dlatego się wstrzymywała.
Musiała przyznać, że nowo napotkana kobieta była naprawdę sympatyczna. Być może takich ludzi w jej otoczeniu teraz brakowało. Nawet zaśmiała się przelotnie, co nie zdarzało się wcale ostatnio, przez tą całą sytuację z rozrabiającymi psami. Przytaknęła pewnie głową, rozważając taką opcję jaką jej przedstawiła, zabrania psiaków, razem z jej -na wspólną wyprawę. Z pewnością by się dogadały.
Odebrała od niej wizytówkę i uśmiechnęła się delikatnie.
- Odezwę się. Dzięki – oznajmiła, wciskając kartkę papieru do swojej głębokiej kieszeni, wierząc, że wcale jej nie zgubi i przyjdzie moment, że faktycznie się do niej odezwie, jeśli nie będzie im dane znw=owu spotkać się przez przypadek.
- To było miłe spotkanie. Trzymaj się – pomachała jej pewnie, kiedy wszystkie psy już miała u siebie z powrotem. Odetchnęła, kiedy tylko się odwróciła idąc w swoim kierunku.
Co teraz?

[teraz koniec]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poranek jak zawsze był leniwy a jedynym powodem, dla którego musiała wstać z łóżka była piszcząca Selfie, która przez popychanie nosem kołdry starała się wymownie dać znać iż lada moment załatwi się na płytki jeśli ktoś nie wyprowadzi jej na dwór. Ktoś… Natasha bo niby kto inny? Naciągając na siebie dres i spinając włosy w wysoki, niezbyt estetyczny kuc, wyszła w końcu na krótki spacer. Kwadrans – dokładnie tyle potrzebowała suka żeby zapragnąć powrotu do domu i wygodnej kanapy. Jeszcze dwa miesiące temu, jeszcze w NY jej kochany doberman mógł całe dnie biegać po podwórku przeganiając koty sąsiadów albo atakować zgniecioną plastikową butelkę. Ivanow zaobserwowała, że jej psiak staje się prawdziwym piecuchem bo coraz rzadziej woli tapicerowane meble od intensywnego wysiłku w parku. A może to starość? Przecież zwierzęta nie żyją tyle co ludzie.
Mniejsza.
O 12 miała być gotowa do wyjścia. I była. Wcześniej spakowała ubrania gdyby były potrzebne na zmianę. Zabrała coś do jedzenia i na wszelki wypadek wyciągnęła Selfie żeby wyszalała się „na zapas” ale zamiast ruchu był długi spacer. Dobre i to.
– Cześć! – przywitała się wesoło wskakując na fotel pasażera auta, które ostatnio podwiozło ją pod ten sam adres. – Nie mogę się doczekać! – potarła o siebie obie dłonie niczym złodziej szykujący się aby obrabować bank. Wizja nowego hobby, które być może stanie się jej pasją sprawiała niezmierną radość i trudno jej było usiedzieć na miejscu. – W końcu nie dogadaliśmy się co do zioła ale spokojnie, zabrałam mały zapasik – wskazała ruchem głowy na sportową torbę rzuconą tuż obok swoich nóg. Przez ostatni czas Nat zaczęła próbować nowości i o dziwo nie były to drinki o zmienionym składzie ale coś co ją rozwijało. Najpierw kurs języka francuskiego, teraz deska. Jak tak dalej pójdzie to nawet to Seattle stanie się bardziej znośne niż było do tej pory.
– A Ty znalazłeś w końcu siostrę czy przepadła jak kamień w wodę? – przekręciła się nieco bokiem żeby lepiej widzieć Blu, który był taki jakim go zapamiętała z tamtego poranka. Stonowany z niego gość. Spokojny i opanowany ale nie ma w tym nic złego. Wprost przeciwnie – przyda jej się takie towarzystwo.
Krajobraz zmieniał się z każdą chwilą a gdyby tylko uchyliła okno mogłaby usłyszeć plusk fal i szum morza. – Uczyłeś już kogoś tego? – zapytała zdając sobie sprawę, że w sumie powinna to zrobić w pierwszej kolejności. To, że ktoś był w czymś dobry nie oznaczało, że umiał wiedzę dostatecznie przekazać ale z drugiej strony mając do czynienia z nauczycielem geografii nie powinna się o to martwić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poranek upłynął im zatem w sposób tak bardzo do siebie zbliżony - podczas bowiem, gdy Natasha walczyła o wyrwanie się z objęć Morfeusza i podołanie najbardziej z podstawowych potrzeb swojego pupila, i Blue zaprzątnięty był podobnymi zajęciami jakże praktycznej natury. Mimo, że - w następstwie powtarzanego przez wiele lat rytuału - organizm surfera znosił poranne wstawanie bez choćby najmniejszego skurczu sprzeciwu, a więc i dziś zerwanie się o świcie nie stanowiło dla Krzyzanowskiego większego wyzwania, to już konieczność opuszczenia domu, by dać czworonożnemu towarzyszowi życia pole do popisu (czy raczej do posiku...) stanowiła przedsięwzięcie nieco bardziej wymagającej natury.
Jasne, Bluejay uwielbiał wstawać wcześnie - czasem nawet jeszcze wówczas, gdy otoczenie spowite było nieprzebranym mrokiem, a księżyc nadal wisiał nad horyzontem, jakby nie mogąc się zmusić, by zniknąć na te dwanaście, czy ile-tam, godzin. Czym innym było jednak wstawanie na Bali - budzenie się w wiecznym cieple i permanentnej wilgoci, otwieranie powiek w takt nieprzerwanego śpiewu cykad... A czym innym, cholera, budzenie się w Seattle.
Z deszczem - a jakże by inaczej! - za oknem i termometrem przytwierdzonym do jego framugi wskazującym ledwie parę stopni na plusie.
Nawet największym śmiałkom się odechciewało... Jak na przykład samemu Krzyzanowskiemu dziś...

Co też wcale nie znaczyło, że surfer dał sobie przyzwolenie do lenistwa. Bynajmniej. Już on to tam pal sześć - gdyby kontekst dotyczył wyłącznie jego, sprawy wyglądałyby pewnie trochę inaczej (przykryte poduszką, z budzikiem trzykrotnie przestawionym na późniejszą godzinę...), ale był wszak odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za samopoczucie Mavericka.
A Maverick, jak to Maverick, od rana w szwach pękał od niespożytkowanej, szczenięcej energii.

Cóż więc było robić - Krzyzanowski wyprowadził psa, przegryzł jakieś pożywne śniadanie i siadł do komputera, korzystając z kilku wolnych godzin przed umówionym na dwunastą spotkaniem. Odpisawszy na parę maili ze szkoły i po sumiennym wyczyszczeniu zaśmieconego pulpitu, zrobił w domu krótką rozgrzewkę, a potem wrzucił pod jeansy kąpielówki i upewnił się, że zabrał wszystko, co mogło okazać się dziś potrzebne. W pierwszej kolejności - nie jeden piankowy kombinezon, a dwa.
Jeden dla siebie, jeden w wersji dla kobiet.

Dotarł pod adres Natashy o czasie, z jakimś łagodnym jazzem sączącym się leniwie z głośników vana i uśmiechem wywołanym perspektywą surfingu na pokrytej dwudniowym zarostem twarzy. Pchnął drzwi, umożliwiając dziewczynie wejście do pojazdu i upewnił się, że zapięła pas - bo był przecież, na miłość boską, facetem (względnie) odpowiedzialnym z natury.
- Powiedzmy... że sama się znalazła - powiedział, dodając w myślach, że "jak to Sycamore..." - Dzięki, że pytasz. To akcja w jej stylu - jednonocna dezercja, a potem powrót siostry marnotrawnej... - uśmiechnął się lekko, z dystansem (o tyle o ile był zdolny mieć do całej sprawy jakikolwiek dystans). Zresztą, Blue, przyganiał trochę kocioł garnkowi z tym "marnotrawnym rodzeństwem".
- Serio? Uznajmy, że to będzie nagroda za udany trening - puścił dziewczynie oko, ruchem głowy wskazując noszącą w sobie zapas trawy torbę. Najpierw surfowanie, potem jaranie - to była jego złota maksyma. Odstępstwo od niej mogło się zresztą skończyć... No, nieciekawie, powiedzmy sobie. Po co więc ryzykować?
Z typowym dla siebie, posiadanym na widok spienionych fal, zachwytem, Bluejay obserwował zmieniający się za oknem krajobraz. Niemal dosłownie przebierał nogami (z naciskiem na "niemal" - nie za dobrze by było gdyby robił to fizycznie, zważywszy na fakt, że był dziś przecież kierowcą... ) na myśl o czekających na nich falach.
Kolejne pytanie Natashy wprawiło go w leciutkie, ciepłe rozbawienie.
- Spokojna głowa! - odparł - Przez cztery lata pracowałem na Bali jako instruktor.
Głównie dla panien z tak zwanych dobrych domów, powinien był dodać. A więc w sumie Natasha chyba podpadała pod definicję jego "typowej klientki"?
- Także obiecuję, że się dziś nie potopimy. Tym bardziej, że... Nie chcę cię rozczarować, ale pewnie więcej niż połowa lekcji odbędzie się na piasku - zapowiedział - Zresztą... wszystko zależy od fal. I od nas. Ile masz dziś czasu, Nat?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Twoja siostra jest jak bumerang. Nawet jeśli odleci gdzieś daleko to i tak wraca. Za którymś razem to już pewnie nawet nie rusza. Najgorsze są początki – kiepskie porównanie ale Nat gdy była jeszcze dzieckiem miała chomika o wdzięcznym imieniu „Chrumka”. I ów Chrumka była wielką zwolenniczką nocnych wycieczek po domu. Za pierwszym razem gdy Ivanow zastała rano pustą klatkę był wielki płacz, wycie i ogólne przeszukanie każdego kąta w domu. Chomik wrócił sam gdy zgłodniał wcześniej zahaczając o kabel do lodówki ale to nie jest ważne. Istotne w tym wszystkim było to, że zawsze wracał a odgrywany dramat był mniejszy bo wiedziała już jak skończy się każdy gigant mini szczura.
– Najważniejsze, że się znajduje – wyciągnęła nogi przed siebie rozglądając się jeszcze trochę po wnętrzu auta. Ostatnio gdy nim jechała była delikatnie pijana i bardzo zmęczona więc najlepiej przymykało jej się w nim oczy a nie badało każdy zakamarek. – Lubisz auta z duszą? – nie można było odmówić vanowi stylu chociaż prosił się o lakiernicze poprawki, dzięki którym mógłby posłużyć jeszcze dłużej. Natasha zawsze lubiła dbać o swoje zabawki. Rysa na telefonie albo aucie nie miała racji bytu. Uważała to wręcz za wizytówkę. Rozumiała także, że nie każdy musi mieć takie samo podejście co ona. Są osoby, które wcale nie przywiązują uwagi do szczegółów i nic jej do tego. Jednak dla dobra vana dobrze o niego zadbać.
– Metoda kija i marchewki z naciskiem na marchewkę? – uniosła zadziornie brew uśmiechając się w bardzo podejrzany sposób. - Dzieciakom w szkole też tak mówisz? – dźgnęła go palcem w bok łamiąc po raz pierwszy barierę nazwaną przestrzenią osobistą. – Nie musisz mnie mocno namawiać i motywować. Sama z siebie chce spróbować czegoś nowego. Spodoba mi się to super, a nie to trudno – wzruszyła ramionami zdejmując z nadgarstka czarną frotkę do włosów. Pochylając się nieco do przodu zebrała cały ten złoty gąszcz w jedną kitkę. Deska to sport a w tym zawsze warto okiełznać kosmyki, zwłaszcza jeśli są prawie do pasa.
– Barman i instruktor w jednym. Cudownie! – obróciła się trochę bokiem żeby lepiej widzieć Blu. - Czy to oznacza, że możesz serwować drinki w przerwie międzylekcyjnej? A na koniec częstujesz ziołem? – połączyła wszystkie punkciki w całość otrzymując coś niemal idealnego. Jeszcze gdyby temperatura była trochę inna.
– Okej, nie ma problemu. Ty tu dyktujesz warunki a ja się dostosuje. – odpowiedziała gdy już zgasił silnik na parkingu. Nat wyskoczyła z auta zamykając za sobą drzwi a wcześniej zabierając torbę. – Mam psa, który wytrzyma w domu osiem godzin ale mam też sąsiadkę, która w razie potrzeby zabierze ją na spacer. Bo to suka jest. Znaczy zwierzę to suka – zaplatała się we własnych tłumaczeniach kiwając na końcu głową bo jednak dobrze to wszystko ujęła. – Jak myślisz. Ile stopni ma dziś woda? – otaczając się ramionami podeszła do tylnych drzwi vana. – Co pomóc Ci zabrać? – przerzuciła torbę na zgięcie ramienia mogąc zabrać… coś małego albo lekkiego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może lepiej, że - mimo zaskakującej w sumie trafności takiego porównania - Natasha jednak postanowiła nie dzielić się z Bluejay'em anegdotą o Chrumce? Bo, tak się składało, za czasów dziecięcych, Krzyzanowscy też mieli chomika (a żeby to jednego! czego w tym domu nie było - szynszyle, myszoskoczki jakieś, jakieś hybrydy szczurów i królików miniaturek, nawet zając jeden, bo ktoś zrobił Bear'a w jajo, i mu go opchnął - za sto dolców - że to niby zwykły króliczek, tylko taki wyrośnięty...). Blue nie pamiętał już imienia zwierzęcia, ale taka Linden pamiętała by na pewno (choć w sumie wolał nie pytać). I ten chomik też miał skłonność do nocnych eskapad - może to cecha jakaś taka... chomicza?
I też zawsze wracał nad ranem, jak po grubym melanżu, cały taki dumny, że znów się udało. Aż pewnego razu nie udało się jednak, i dziewięcio-wówczas-letnia Deni znalazła chomika (o zapomnianym imieniu), żałosną kupkę sierści i nieszczęścia, martwą u wylotu schodów. Może zdeptaną, może przydybaną tam przez któregoś z ich kotów? W każdym razie: tak nieżywą, że bardziej się nie dało.
Także... Tak. Gdyby Blue wiedział, jakie porównania chodzą teraz jego towarzyszce po głowie, raczej ucieszyłby się, że postanowiła ich jednak nie ujawniać.
- O, zdecydowanie... - potwierdził natychmiast, klepiąc Bluemobil w gładź deski rozdzielczej, jakby chciał zapewnić samochód, że to właśnie o nim mowa. A potem, jakby czytając dziewczynie w myślach, dodał jeszcze: - Wiem, że może powinienem trochę bardziej zadbać o design i takie tam... Ale, tak szczerze mówiąc, wtedy to już chyba nie był ten sam samochód, rozumiesz? Tak, jakby to wszystkie te małe wady i niedociągnięcia tworzyły właśnie jego duszę - zafilozofował, trochę rozbawiony faktem, że mówi o vanie tak, jakby opowiadał o członku rodziny.
- Tak - roześmiał się szczerze, w odpowiedzi na jej pytanie odnośnie całej tej niezaprzeczalnej mnogości talentów, jakimi najwyraźniej władał - Widzisz, jestem człowiekiem renesansu!
Z pewną konsternacją zauważył, że komentarz o "kiju i marchewce" zepchnął jego myśli na zupełnie niespodziewane tory. Nagle - choć przed nim falowało nieprzebrane morze złotych włosów - pomyślał o kosmykach zupełnie innych. Płomiennorudych, poskręcanych w niesforne esy-floresy. Krótszych nieco niż te Natashy, choć możliwe, że tak samo gęstych. I pachnących igliwiem Mount Rainier, i...
Basta, Blue! - przywołał się do porządku, wybijając z tego chwilowego zamyślenia. Był tutaj, z Natashą, i to jeszcze w jakże odpowiedzialnej roli. Lepiej by zatem było, by skupił się na chwili bieżącej, a nie na wybieganiu myślą w jakieś odmienne rejony świadomości!
- Jak to co? - roześmiał się, a potem wskazał na pałąkowatą metalową ramę przytwierdzoną do dachu samochodu - Swój sprzęt, moja droga! - wycelował palec w jedną z dwóch desek; mniejszą od drugiej, lżejszą, błękitną w barwie -Ta jest twoja. Doskonała na początek i nie taka ciężka, jak się wydaje... - obiecał, sprawnie wspinając się po w tym celu istniejącym stopniu vana i odczepiając obydwie deski z jego dachu. Podał jedną Natashy, drugą - większą, dłuższą i ewidentnie bardziej wysłużoną - chwycił wprawnie pod pachę. Dodał do obciążenia jeszcze sportową torbę z piankami i ruszył w stronę wody, oglądając się na dziewczynę z zapraszającym uśmiechem - Moja aplikacja mówi, że dwanaście, choć jak na moje oko, to pewnie bardziej dziesięć... - roześmiał się - Ale spokojnie. Pogoda nam sprzyja! - faktycznie, słońce, tak rzadki gość w Seattle, właśnie wyłaniało się zza chmur - I nie wieje za bardzo, tylko tak... W sam raz. No, to gotowa? Zaczniemy od dowiedzenia się, czy jesteś "goofy" czy "regular" - zapowiedział, domyślając się, że te nazwy pewnie nic blondynce nie mówią. Dotarli na plażę, a on rzucił swoją deskę na ubity skrawek piasku i rozpiął torbę, przygotowując dla nich pianki - Tymi jeszcze się nie przejmuj. Najpierw poćwiczymy w ubraniu... - dodał, kompletnie, jakoś tak po dziecięcemu, nieświadom potencjalnej dwuznaczności tych słów -No, w każdym razie. "Goofy" i "regular" decydują o tym, którą stopę masz dominującą. A od tego z kolei zależy, jak będziesz się pozycjonować na desce, okay? To proste. Wystarczy, że staniesz... O tak - wbił bose stopy w piasek, jedną nieco przed drugą, w pewnym pochyleniu - I potem zrobisz wypad, o taki... - pozwolił ciału wychylić się w przód jeszcze bardziej, wyciągnął prawą stopę i odzyskał równowagę - Zupełnie, jakbyś miała się wywalić. Zobaczymy, która stopa pójdzie do przodu pierwsza, ok? Może brzmi banalnie, ale to cholernie ważne!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Dla mnie tata zawsze kupował nowe samochody. Takie koniecznie, wiesz… bezpieczne – chociaż i one okazywały się zawodne bo to nic innego jak kupa metalu i plastiku z coraz większą ilością elektroniki, która lubi płatać figle. – No tak, rozumiem ale jestem z tych co to prędzej czy później by zrobili blachy. Korozja ma to do siebie, że lubi się rozprzestrzeniać i jak tak dalej pójdzie to zje Ci vana – nie, nie czuła się ekspertem prawdopodobnie w żadnej kwestii ale mieszkając lata w domu naładowanym ochroniarzami nie raz i nie dwa słuchała ich „męskich” rozmów. W tym tematów związanych z motoryzacją. Początkowo życie bez tej całej zgrai wydawało się puste i ciche ale teraz zaczynała je lubić. Fakt, tęskniła była to tęsknota, która wyznaczała w jej głowie datę powrotu – oddaloną ale zawsze konkretną.
– Powiedz co jeszcze potrafisz żebym nie czuła się zaskoczona na każdym kroku – sięgnęła do bocznych drzwi i wyciągnęła z nich mapę. – Dużo miejsc zwiedziłeś tym autem? – rozłożyła część skomplikowanej układanki skupiając się na małych miejscowościach, których nazw nawet nie znała. Przyznawać się, że nigdy nie umiała tego prawidłowo poskładać? Lepiej nie. – Ty wiesz, że ja nigdy nie jeździłam z mapą? Jak to w ogóle można robić jak jedzie się samemu i trzeba ogarniać drogę, znaki i jeszcze tą płachtę – w pewnym momencie Nat nie było widać praktycznie wcale bo skryła się z kolorowym rysunkiem niczym szpieg za gazetą, w której wycięte dwa otwory miały umożliwiać podgląd. – Niesamowite – zaczęła bawić się w próby prawidłowego ułożenia mapki. Raz, drugi, trzeci, nic z tego. Korzystając z tego, że Blu zajęty był parkowaniem stworzyła nowe zagięcie i wsunęła papier tam skąd go wzięła. Może nie zauważy!
– Ale to jest wielkie! – okej, jego była większa ale Nat nie miała pojęcia, że rozmiar wcale nie przekłada się na ciężar co było przecież bardzo logiczne. Gdyby deska była wykonana z nieodpowiedniego materiału poszłaby na dno w ułamku sekundy a jednak jej zastosowanie było odrobine inne. – Dam radę? – wyciągnęła dłonie łapiąc sprzęt, który faktycznie okazał się przyzwoicie lekki. – O… nie ma dramatu – poprawiła deskę tak aby było jej wygodnie ją nieść i oboje ruszyli w kierunku plaży. Stosownie do sytuacji Nat była ubrana na sportowo i na cebulkę więc w razie potrzeby będzie mogła zrzucić jedną czy dwie warstwy z góry (bo na tyłku miała tylko majteczki do pływania i leginsy). Najpierw pozwoliła Blu na ten cały pokaz i tłumaczenie śmiejąc się nieco pod nosem. Jak na nauczyciela geografii facet był naprawdę uroczy choć dla płci brzydkiej to żaden komplement.
– Goofy – przytaknęła sama sobie wracając wspomnieniami do dawnej sytuacji. – Pewien palant w sklepie z akcesoriami do sportów zimowych pchnął mnie bez uprzedzenia tłumacząc później, że chciał sprawdzić jakie mam preferencje bo to potrzebne do wyboru deski. A byłam wtedy z tatą. – nie kończyła historii bo pan szybko przestał pracować w tym sklepie i w ogóle jakoś go już przestała widywać na mieście ale mniejsza…
Ivanow często w opowieściach przytaczała słowo „tata” więc nietrudno domyślić się że mimo wieku była z nim naprawdę zżyta.
– Mam zdjąć buty? – ona serio chciała się czegoś nauczyć ale była tak okropnym zmarzluchem, że na samą myśl przełknęła głośniej ślinę. Wiadomo, jeśli będzie trzeba to się poświęci. W tym roku morsowanie stało się cholernie modne a najważniejsze jest w nim selfie więc szybka fota w wodzie i można się ubierać…
No żart – wypadałoby chociaż utrzymać równowagę na desce dłużej niż przez 5 sekund. To znaczy jeśli przejdzie etap rekrutacyjny na piasku i zostanie dopuszczona do wody… to po pierwsze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Tym akurat nie - wyjaśnił, ruchem głowy wskazując pozostawiony w oddali samochód - Odkupiłem go od kogoś... Od przyjaciela rodziny w zasadzie... Dopiero niedawno, tuż po przeprowadzce do Seattle - sam zdziwił się sposobem, w jaki użył teraz słowa "przeprowadzka". Nie przyjazd, nie chwilowy pobyt, a przeprowadzka właśnie - w domyśle: proces finalny, domknięty. Czyżby, Blue? Naprawdę? - We wrześniu ubiegłego roku. Ale takim samochodem? Tak... - z rozrzewnieniem uśmiechnął się do wspomnienia pomarańczowego vana, który musiał, z wiadomych względów natury praktycznej, pozostawić na Bali, odsprzedany zaufanej parze surferów z Australii, w nadziei, że oni zajmą się pojazdem z należytą troską - Całe mnóstwo, mówiąc kompletnie nieskromnie. Przez parę lat mieszkałem w vanie, więc nie miałem w sumie innego wyboru - wyjaśnił.
Miał szczerą nadzieję, że blondynka nie odebrała wszystkich tych jego instrukcji i wyjaśnień jako klasycznego przykładu tak zwanego mansplaining'u - sposobu, w jaki mężczyźni zwykli się wymądrzać, próbując objaśnić kobietom, jak działa świat (i technologia, i surfing, i mechanika, i fizyka, chemia, ewolucja i cała reszta, zazwyczaj o żadnej z tych kwestii nie mając przy tym zresztą głębszego pojęcia).
- Czyli snowboard nie jest ci obcy? - podchwycił, z przytoczonej przez Ivanow anegdoty wnioskując, że właśnie w celu wyboru takiej zimowej deski dziewczyna znalazła się wówczas w sklepie sportowym - To dobrze rokuje! Nie, żeby te dwa sporty były do siebie jakoś tam bardzo do siebie zbliżone... Ale podstawowa zasada jest w sumie dość prosta i taka sama w obydwu kontekstach. Nie dać się wyjebać. Za szybko. - wyjaśnił, z krótkim chichotem, skonstatowawszy, że w sumie w tym jednym zdaniu naprawdę można było zamknąć całą mądrość, jaką to rzekomo nabywał w ciągu całych lat spędzonych na surfingu.
- O, tak! Buty i, niedługo, wszystko inne! - odpowiedział na pytanie Natashy, dopiero po upływie paru sekund zdając sobie sprawę z potencjalnej dwuznaczności brzmienia tych słów. Pozwolił, by kąciki ust wygięły jego wargi w uśmiech zawadiacki, choć trochę spłoszony - jak u jakiegoś uczniaka, przyłapanego na przeglądaniu świerszczyków skitranych między podręcznikami w półmroku miejskiej biblioteki - No, to znaczy do granic rozsądku. Mam tu dla Ciebie piankę, iks-eskę, bo są dość rozciągliwe, powinna pasować - zapowiedział, wskazując na plecak rzucony przez się nieopodal - I obiecuję, że po pierwszych traumatycznych minutach chłodu prędko zapomnisz o temperaturze!
A przynajmniej taką miał nadzieję.
- Dobra, profesjonalistko! - kiwnął głową, zadowolony, że kwestie pierwszych ustaleń mają już z głowy - To teraz poćwiczymy najważniejsze na dzisiaj. Wstawanie na desce! - zdjął okrycie wierzchnie, pozostając - tak, w tym wietrzyku, takim chłodnym i wilgotnym, dzielny Blue! - w szarych spodniach naciągniętych na kąpielówki i tiszercie ukrytym pod cienką sportową bluzą. Ułożył własną deskę obok tej użyczonej Ivanow, a potem ułożył się na niej płasko, przylegając piersią do poliuretanowego podłoża - Niezależnie od tego, ile dziś posurfujemy, mogę obiecać ci jedno, Nat. Jutro będziesz czuła ręce! - zapowiedział, a potem wybił się na ramionach, w krótkim przeskoku oparł jedną stopę równolegle do wspartego o powierzchnię deski kolana, dostawił drugą, jak w zwolnionym tempie, a potem płynnie przeszedł do pozycji stojącej - Proste? No, to teraz tak ze sto razy...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I Nat odwróciła się spoglądając na pozostawiony kilkanaście metrów dalej samochód. – Trochę Ci zazdroszczę ale nie umiałabym mieszkać w aucie. Jestem za wygodna – wyznanie? Przyznanie się do winy? Nie, w żadnym wypadku. Tu nie chodziło o kwestie kasy tylko o sam fakt wyboru bo gdyby Blu nie chciał mieszkać w vanie to by w nim nie mieszkał przerzucając się na jakieś tańsze opcje mieszkaniowe. Ivanow lubiła testować różne rzeczy bo żyła wedle zasady, że wszystko jest dla ludzi i wszystkiego trzeba spróbować. Mogłaby przenocować w tak nietypowy sposób np. weekend jeśli wiązałoby się to z jakimś wyjazdem/wycieczką. I to byłoby normalne i okej. Co więcej potraktowałaby to jako jakąś formę przygody ale na dłuższą metę to było nie dla niej i w tym wypadku nie musiała sprawdzać - wiedziała z góry, że tak będzie.
– Zwiedziłeś kawał świata. Ja zawsze chciałam polecieć do Paryża ale jakoś nigdy nie było na to czasu. To znaczy wiesz… wolałam miejsca gdzie można się opalać albo leżeć przy basenie i popijać drinki z palemką. A tam chciałabym coś zwiedzić. Nigdy nie znalazłam odpowiedniego towarzystwa na taką wycieczkę – bo w Paryżu nie chciała robić tego wszystkiego co zawsze i wszędzie. Czyli? Imprezować do rana i zatracać poczucie czasu, doby, dnia i nocy. Może powoli miała dość albo w końcu zaczęła dorastać. (DOPIERO?)}
– Nie, umiem jeździć. Nie robię tego jakoś zajebiście dobrze ale najgorsza też nie jestem. Uważam, że w jeździe na desce najtrudniejszy jest podjazd na wyciągu orczykowym. Nawet nie wiesz ile raz się na nim wyłożyłam – dosłownie. A wszystko wina narciarzy, którzy robią tymi swoimi śmiesznymi nartami dwa koryta i przez nie biedna Nat zalicza gleby. Porażka.
– Właśnie – uniosła palec akcentując najważniejszy w tym wszystkim zwrot. – Za szybko… bo to prędzej czy później i tak nastąpi – wzruszyła ramionami śmiejąc się pod nosem. Może i Natasha miała niekiedy przejawy perfekcjonizmu ale odniosła wrażenie, że przy Blu nie musi zachowywać się jak sztywna panna, która udaje, że wszystko przychodzi jej z najmniejszą łatwością. Nigdy nie była „lewa” do sportu ale rzeczy nowe wymagają ćwiczeń i cierpliwości (oraz upadków i porażek) i wie o tym każdy instruktor więc nie ma co się wstydzić. Ponoć ma się dzisiaj nie utopić a to najważniejsze.
– Czy Ty mi coś proponujesz? – odbiła piłeczkę gdy sens jego słów dotarł do jej mózgu stwarzając idealną okazję do dwuznaczności. W tym samym czasie klapnęła tyłkiem na piasku i zaczęła rozwiązywać adidasy. Zrzuciła oba buty wkładając do nich zwinięte w kuleczkę skarpetki. – Pomocy – wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny, który (załóżmy z góry) pomógł jej wstać. – Wcale Ci nie wierzę ale okej – skomentowała wzmiankę o chłodzie stojąc już dzielnie i prosto przed Blu. Ona już wiedziała co zrobi po powrocie z tej nietypowej wyprawy nad morze. Owinie się w ciepły koc i będzie odmarzać. I nawet na sekundę go z siebie nie zrzuci. Nikt i nic jej do tego nie zmusi.
– Lepsze ręce niż tyłek od upadków – podsumowała przyglądając się czynności wykonywanej przez dzisiejszego instruktora.
I gdy już miała stwierdzić, że to bułeczka z masłem (bo przecież kto by tak się nie podniósł – chyba tylko kaleka), wtedy padła ilość. – Co – zatrzymała się okrakiem nad deską jednocześnie poszukując gdzieś pierwiastka żartu w mimice Blu. – Weź nie żartuj – naburmuszyła się zdejmując z siebie kurtkę i również została tym samym jedynie w 2 warstwach górnej odzieży.
Kładąc się tak jak miała to zademonstrowane chwilkę wcześniej, podparła się dłońmi o deskę wysuwając krótki wniosek. – To chyba pierwszy raz kiedy cieszę się, że nie mam biustu w rozmiarze D – odepchnęła się od deski i przeszła do pozycji bardziej w pionie. Udało się i to nawet całkiem zgrabnie. Pierwszy raz okej… po czwartym zrzuciła kurtkę, a po 10 położyła się na desce. – Nie dam rady. Muszę chwilę poleżeć i odpocząć – obróciła się na plecy patrząc na Krzyzanowskiego zasłaniającego po części widok na niebo. – Gorąco mi – poruszała bluzką chcąc zwiększyć dostęp powietrza do własnego ciała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- A wyglądam, jakbym żartował? - zapytał ze śmiechem, nie mogąc ukryć serdecznego - to znaczy, w tym sensie, że serdecznego Natashy, nie zaś po prostu "szampańskiego", a przy tym być może i złośliwego, rozbawienia popłochem, jaki wykwitł w błękitnych tęczówkach dziewczyny. Otóż to - bynajmniej nie próbował jej tutaj podpuszczać, a orientacyjny szacunek, że Ivanow czeka zaraz wykonanie przynajmniej setki identycznych powtórzeń męczącego ćwiczenia, bynajmniej nie nosił znamienia przesady.
Setka? Setka to było minimum, jeśli miał w ogóle dopuścić dziś dziewczynę do spienionej wody. I to bynajmniej nie dlatego, że lubił się pastwić nad długonogimi blondynkami, czy przedłużać sobie (no, przynajmniej symbolicznie), wiadomą część ciała poprzez obserwowanie słabszych, mniej doświadczonych amatorów jego ukochanego sportu.
Och nie, to nie Bluejay. Jeśli za tym, wydanym przed chwilą Natashy tak bezlitośnie, rozkazem kryło się cokolwiek głębszego, to po prostu poczucie odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo.
- W twoim tempie, nigdzie nam się nie spieszy! - zapewnił. Mieli cały dzień spędzić dziś na plaży, ćwicząc wstawanie na piasku? Też w porządku. Krzyzanowski zdecydowanie nie planował ryzykować zdrowiem czy życiem dziewczyny tylko za cenę zaspokojenia niecierpliwości. - Dobrze ci idzie - dodał, wciąż lekko rozbawiony, a potem sam powtórzył wykonane przez dziewczynę ruchy. Dziesięć? Nie problem, jeśli miało się jego doświadczenie i kondycję. - Jeszcze tylko dziewięćdziesiąt...
Sam Blue na szczęście nie pamiętał za dobrze czasów, w których stawiał na desce surfingowej te pierwsze upokarzające kroki; tych fal łapanych dziewiczo, z gwałtownością i nieporadnością prawdziwego żółtodzioba; tego wyczerpania całego organizmu - nie tylko rąk, nóg, czy brzucha, przymuszonego do wielokrotnego napinana i zginania się w walce o utrzymanie równowagi - nie, po prostu wszystkich komórek ciała obitych gwałtownością fal, skotłowanych nieprzewidywalnością oceanicznych kogutów, które w zwyczaju mają zachodzić człowieka w takim momencie, i w taki sposób, jakich się dany delikwent(ka?) kompletnie nie spodziewa. Przyczyna tej zależności była prosta - chwytając pierwszego grzywacza - o tu, w pewne wakacje spędzane z rodzicami nudnawo, bo w stanie Waszyngton, rzut ledwie beretem od domu, Blue był zwyczajnie za młody, by jego przepełniona adrenaliną mózgowniczka zdołała w jakkolwiek bardziej świadomy sposób. I dobrze - gdyby pamiętał tę traumę bycia raz po raz zrzucanym z kawałki styropianu (nikt wówczas nie traktował jego pasji jeszcze na tyle poważnie, by przyinwestować dlań w deskę z prawdziwego zdarzenia...), pewnie wybrałby jakieś inne hobby.
Może szachy?
- No chodź, żebyś nie dostała wilka! - pouczył dziewczynę, stając nad nią w lekkim rozkroku i wyciągając do niej dłoń - Dasz radę. I... poczekaj. Stań tak, o, tak - leciuteńkim ruchem dłoni popchnął blondynkę na deskę, a potem ustawił się pod ukośnym kątem względem jej smukłego ciała. - I ugnij kolana, okay? Stopa... tu - z szerokim uśmiechem skonstatował, że uczennica uprzedza jego polecenia; skinął głową z nieskrywanym zadowoleniem - Dokładnie tak, Nat. Teraz poćwiczymy zachowywanie równowagi! - ostrzegł, ale chyba nie dość prędko, i - z premedytacją, a jakże - popchnął dziewczynę nieco mocniej, obserwując, jak ugina nogi, próbując utrzymać się na zajętej wcześniej pozycji. Puścił jej zawadiackie oko - No i zobacz... W nogach też stracisz władzę na dzień czy dwa!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mina jaka wykwitła na twarzy Ivanow niewątpliwie była z tych, które można zakwalifikować do bezcennych. Coś jak mieszanka niedowierzania, oburzenia, strachu i determinacji w jednym. ‘Ja nie dam rady’?! obruszyła się na wietrze niczym mokra kwoka mierząc Blu spojrzeniem czekoladowych oczu. – No nie bardzo – bąknęła pod nosem stawiając z ust lekkiego dziubka. Potrzebowała jeszcze trochę czasu żeby rozpracować Krzyzanowskiego nim bez omyłki będzie umiała stwierdzić kiedy ten ładuje ją w balona a kiedy jest całkowicie szczery. – Przecież to nie jest możliwe! – owszem, jest, ale na drugi dzień faktycznie będzie czuła każdy, nawet najdrobniejszy mięsień w rękach. – Nawet nie pokroję chleba jutro – wyraźnie stawiała opór ale tylko słowny bo nie przestawała póki nie odczuła charakterystycznego pieczenia pod skórą.
– Zabije Cię – niespełna 15 minut na plaży i już pierwsze groźby karalne? Blu najpewniej był przyzwyczajony do tego typu odzywek trenując z równie rozpieszczonymi dzieciakami bogatych rodziców z Bali. Naturalnie blondynka żartowała choć jej ton głosu wcale na to nie wskazywał.
Dziesięć… liczba, która niewątpliwie zapadnie jej w pamięć. O wiele łatwiej przychodziło jej wykonanie dziesięciu przysiadów, dziesięciu brzuszków a o dziesięciu pajacykach nie było nawet mowy – bułka z masłem, prościzna. Ale ćwiczenie, w które angażuje się tyle partii mięśni potrafi dać w kość i zmusić do szybszego odpoczynku niż się z góry zakładało.
Legła więc na plecach i złapała kilka głębszych oddechów nim Blu przysłonił jej błękit nieba wyciągając dłoń. Nat zmrużyła jedno oko zagryzając policzek od środka. – Moja babcia tak mówiła. Co to ten cały wilk – może w końcu ktoś ją uświadomi w legendarnym schorzeniu, którego jakoś nigdy nie wrzuciła w wyszukiwarkę bo tak przecież jest najprościej.
Wstała.
Delikatne popchnięcie na deskę przyniosło na myśl wypychanie pisklaka z gniazda. Brakło tylko rodzicielskiego słowa wsparcia i ewentualnej przestrogi o tym, że każdy niewłaściwy ruch może skończyć się złamanym skrzydłem lub… skręconym karkiem. – I co teraz cwaniaku – stanęła trochę boczkiem i owszem, przez chwilę trzymała równowagę po czym… dotknęła stopą piasku.
Piach to lawa
Piach to morze
Morze… – Przegrałam – jęknęła otrzepując stopę z cudownie żółtych ziarenek, które weszły jej między palce. Latem to uczucie byłoby bardzo przyjemne ale dziś? Wszystko było takie jakieś zimne i nieprzyjemne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Fakt, zaprawionemu w bojach z rozpieszczoną gównażerią pragnącą jak najszybciej wstawić na swój feed fotki, na których suną na desce pod zamykającym się nad nimi tunelem fali (jakimś trafem bez świadomości, ile trzeba faktycznie trenować by osiągnąć zdolność wykonania takiego manewru...), Bluejay'owi, niestraszne były wszystkie te jęki, że "zimno" i że "ciężko", i że "jeju, jutro nawet cytryny nie pokroję! a będę potrzebowała cytryny, i to dużo, bo na pewno się tu przeziębię!". Znosił więc jęki Natashy z czujnością - nie chciał jej wszak rzeczywiście jakoś udręczyć czy, co gorsza, autentycznie uszkodzić - ale i wytrwałością cierpliwego instruktora.
Chciała surfować? No, to prędko. Jeszcze dziesięć. I jeszcze raz. I...
- Tak? - roześmiał się w reakcji na komentarz o babci Ivanow -Logiczne. Bo wiesz, pewnie jesteśmy z tego samego pokolenia.
Choć, nie oszukujmy się, Krzyzanowskiemu tyle było do starej Rosjanki, co Ivanow do profesjonalnego surfera.
[A z drugiej strony, jakby tak spojrzeć na jego polskie korzenie nieco przychylniej...
To może i dla blondynki i jej surfingowych umiejętności była jakaś nadzieja!]
Surfer uśmiechnął się krótko do własnych myśli, a potem popchnął lekko Nat drugi raz, i trzeci. I czwarty.
- Zapalenie pęcherza. Albo korzonków - wyjaśnił z belferskim zacięciem - W każdym razie schorzenie, które sprawia, że wyje się z bólu jak wilk. No, w twoim przypadku, wilczyca.
Nie miał zamiaru pozwolić jednak, by dziewczyna nabawiła się tej owianą babciną legendą przypadłości. Chciała wyć? Cóż. Były przecież zupełnie inne, o ileż przyjemniejsze niż wylegiwanie się na mokrym piasku, sposoby na wyzwolenie jęków. I to bynajmniej nie takich, które się wywodzą z przeraźliwego bólu lędźwiowej okolicy pleców.
- Dobra, chodź. Żeby ci się nie znudziła ta monotonia! - zadecydował w końcu, aż nader świadom, że teraz czeka go pewnie prawdziwy cyrk. Wskazał palcem długie, łagodne, ale i odpowiednio wysokie fale - Postawimy cię na desce. Albo przynajmniej spróbujemy!
Postawiwszy dziewczynę przed faktem niemalże dokonanym, Blue (dość heroicznie, zważywszy na temperaturę...), zdjął bluzę i koszulkę, a potem uwolnił się i ze spodni, wciągając na spodenki kąpielowe zbroję pianki.
Przynajmniej tyle na osłodę tej męki, jaka miała teraz czekać biedną Ivanow.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Eeeee – zmarszczyła brwi kalkulując wiek babci (której już nie ma między nami, RIP) oraz wiek Blue. – To nie jest możliwe – stwierdziła bardzo pewnym tonem głosu pocierając jednocześnie prawą skroń, bowiem odnosiła wrażenie, że wiejący wiatr powoli zaczyna niekorzystnie wpływać na jej ucho. Zapalenie kanału słuchowego, czy czegoś co tam jeszcze jest, również nie należy do przyjemności. I nijak nie przeszło jej przez myśl, że mężczyzna rzucił to w typowo sarkastyczny sposób.
Oj nie…
Ivanow była typem kota najchętniej przebywającego obok kaflowego pieca, a nie tego łobuziaka, który skacze po płotach sąsiadów i przychodzi po trzech dniach nieobecności. Wolała leniuchować niż pocić się i męczyć ALE… no właśnie. Ktoś kiedyś powiedział, że wszystko co jest powiedziane przed słowem „ale” się nie liczy. I miał rację.
Niby nauka jest żmudna, wymaga poświęceń i siniaków ale nie dość, że można pocykać fajne foty podczas tych lepszych chwil na wodzie to jeszcze stwierdzenie „ kocham surfing, to moje hobby” brzmi naprawdę dobrze. Podsumowując w wielkim, wręcz ogromnym skrócie – chodzi o szpan.
– A gdzie są korzonki? – dowiesz się jak Cię będą bolały – powinien odpowiedzieć. Natashy spodobało się z jaką cierpliwością podchodził do niej mężczyzna. Od kiedy pamiętała potrafiła wyprowadzać ludzi z równowagi prędzej lub później. Dziś akurat była sobą w wydaniu neutralnym bo przecież Blu wyświadczał jej przysługę więc dlaczego miała być dla niego wredna? – Nigdy w takim razie mnie to nie spotkało – i w tym całe szczęście.
– Na wodzie? – ożywiła się znacznie zagryzając dolną wargę. Tak, to było to na co czekała. Już nawet zarzuciła temat stu powtórzeń i tych wszystkich popchnięć, które miały nauczyć ją zachowania równowagi. Teraz liczyło się tylko to, że Blu pozwolił jej wypłynąć w morze ! (najpewniej jakieś całe cztery metry od brzegu…). I zamiast sprawnie wyskakiwać z ciuszków i wciskać się w piankę mającą uchronić ją przed nieprzyjemną temperaturą, stała i patrzyła na striptiz w wykonaniu mężczyzny.
Zagwizdała.
Z lekko uniesioną brwią i kącikiem ust pozwoliła sobie na tematyczny żarcik. – Szkoda, że nie mam przy sobie dyszki bo wsadziłabym Ci ją za gumkę od majteczek – prychnęła pod nosem i sama wzięła się za zrzucanie tych wszystkich warstw, a gdy doszła do bielizny zaczęła nadmiernie akcentować uderzanie zębami. – Jakie kurewskie zimno! – kolejne dwie fale gęsiej skórki ogarnęły jej ciało nim zdołała naciągnąć na siebie piankę a to też nie było takie proste. Musiała się naszarpać, naciągnąć i naprzeklinać również w języku rosyjskim nim udało jej się to założyć. Przez to się trochę rozgrzała ( i zmęczyła)…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Tutaj - wyjaśnił cierpliwie, kompletnie bez podtekstu (a może jednak, ale tylko na jakimś cudownie-nieświadomym, naiwnie-niewinnym poziomie?) układając dłoń w dolnej szczęści pleców blondynki. - I upewnimy się, by nie spotkało cię i tym razem dodał zaraz, ach, jaki odpowiedzialny!
Cichy gwizd wydany przez dziewczynę nie tyle go speszył może, co raczej rozbawił; Blue pokręcił głową z leciutkim uśmiechem - jak zawsze wtedy gdy, w spacerze szkolnym korytarzem, orientował się, że wszystkie te "Jezu, ale on jest h o t" i Oj, nie powiedziałabym 'nie' prywatnym lekcjom, takim jeden-na-jeden" paplane przez tłumki uczennic dotyczą jego właśnie, a nie na przykład Paula Wuefisty.
- Skup się, Nat! - zestrofował dziewczynę ze śmiechem - Rachunek wyślę ci później.
(I, co tu dużo mówić, coś mu podpowiadało, że czegokolwiek by na tym rachunku nie wypisał, odpowiednia suma rychło wpłynęłaby na jego konto - z nazwiskiem nie tyle Natashy Ivanow, co pewnie jej ojca w adresie nadawcy; a może się mylił?).
- Ty wiesz, że to nie jest jeszcze trening, co? - zironizował, choć bez złośliwości. Nie takie rzeczy już widział na treningach i, tak ku prawdzie, i tak spodziewał się chyba po dziewczynie większych dramatów. Zapał jednakże, z którym, mimo wszystkich sprzeciwów i jęków, mierzyła się z chłodem i koniecznością przebrania się w piankę, utwierdzał go w myśli, że może jednak uda im się postawić ją dziś na desce choćby na minutę. Nawet jeśli ceną za to będą trzy kolejne godziny lamentu nad tym, jak to było okrutnie zimno i jak to chyba jednak w ramach nowego hobby wybierze surfowanie po instagramie, nie zaś w morskich falach. - Trening dopiero się zacznie!
Gdy Ivanow zdołała już wślizgnąć się w piankę (a Blue, musimy zaznaczyć, kulturalnie odwrócił wzrok, kiedy to robiła), surfer upewnił się, że jej strój jest właściwie dopasowany (i upewnił się, zaznaczmy, nie tak organoleptycznie jakby może podświadomie tego pragnął) i zapięty. Potem przejechał dłońmi po obydwu deskach by sprawdzić, że są dobrze natarte woskiem i odpowiednio gładkie. Skinął głową.
- Kto ostatni w wodzie, ten stawia kolację! - zawołał niespodziewanie, a potem puścił się biegiem w stronę oceanicznego brzegu, celowo chyba zwalniając tak, by to blondynka pierwsza (i zapewne z głośnym piskiem) dopadła liżących piach grzywaczy.
Płynnie ślizgnął się na desce, ułożywszy dłonie po obydwu jej stronach i, przylegając piersią płasko do powierzchni poliuretanu, zaczął wiosłować dłońmi, nadając ciału odpowiedni kierunek i tempo. Nie odwracał przy tym wzroku od blondynki - nie dlatego, że prezentowała sobą teraz widok szczególnie zapierający dech w piersiach (no, chyba, że ze śmiechu - ale Blue, znów, nie takie rzeczy już w wodzie oglądał) - ale by mieć ją stale na oku i zareagować, gdyby coś jednak poszło nie tak, jak powinno.
- Widzisz to wypłycenie, o tam? - zawołał do dziewczyny, ruchem głowy wskazując gładź wody za załomem dużej fali - Spróbujemy tam dopłynąć, okay? Dasz radę, Nat! No, dalej! - "Co z tego, że następnego dnia obudzisz się z poczuciem, że na plaży Alki zostawiłaś nie tylko trzy litry potu, ale i jedyną parę ramion" - Zajebiście dobrze... - Kłamstwo, ale w dobrej wierze - Ci idzie!

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”