WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Kiedy tylko ją zobaczył, wiedział, że to nie ma szans na powodzenie. Nie ważne, ile miała siły. Drobna istota, śliski chodnik od błota i pozostałości po tym, co miało być śniegiem, ale temperatura w Seattle na to nie pozwoliła, pięciolitrowe wiadro farby i tona różnych szpargałów. Zobaczył ją, kiedy wyszedł pobiegać, ale rozmowa z matką przez telefon upiornie przeciągała się w kolejne d ł u g i e minuty. Nie chciał dłużej omawiać swojej przyszłości. Nie mógł też stracić okazji do interakcji z Josephine. Chociażby miało to być zaledwie kilka urwanych zdań. To nie tak, że znowu ze sobą nie rozmawiali czy urządzali scysje w szpitalu. Wręcz przeciwnie. Było dość poprawnie. Do bólu. Merytoryczne rozmowy, wymiana opinii, czasem uśmiechu. Pogadanki o pogodzie albo newsach w pokoju lekarskim. Raz tylko, raz zaledwie, kiedy spotkali się przypadkiem w magazynku z lekami, miał wrażenie, niczym przeładowany emocjami nastolatek, że usta Posy są na tyle blisko, że czuje w zasadzie na sobie jej oddech, że… Ale nie mógł. Musiał być konsekwentny. Uczucie powinności górowało nad tęsknotą. Tak powinno być, to najzdrowsze i najlepsze rozwiązanie. N a j b e z p i e c z n i e j s z e.
Nie wahał się jednak ani sekundy, żeby brutalnie rozłączyć połączenie przychodzące od Rachel Hirsch (CZTERDZIEŚCI DWIE MINUTY NA BOGA, a jednego wypowiedzianego przez nią zdania nie pamiętał) i ruszyć na pomoc, bez akceptacji jakiegokolwiek sprzeciwu. Przejął najcięższe z rzeczy i zaniósł je do mieszkania Alderidge.
– Zamierzasz odmalować połowę bloku, po co ci tyle farby? – rzuca z sapnięciem. Naprawdę nie miał pojęcia, jak zamierzała to wszystko zanieść do mieszkania, skoro jemu już sprawiło to tyle trudności.
– Poza tym, nie pamiętam, żebyś brała wolne – marszczy brwi w zastanowieniu i przygląda się jej z uwagą, kiedy próbuje się bezproblemowo wyprostować. Od jakiegoś czasu natrętne myśli zagłusza długimi treningami. Poza tym doszedł do wniosku, że w jego wieku należy podjąć takie działania, żeby dożyć co najmniej do pięćdziesiątki. A wizja tego, że to już całkiem blisko, spędzała mu sen z powiek. Starość. Słowo tabu, jeśli ktoś pytał. Poza tym musiał dziś czymś zająć myśli, skoro na jutro umówił się z Kaylee. Biała koperta z wynikami badań rzadziej śniła mu się po nocach, jeśli wcześniej dostatecznie mocno zmęczył swój organizm.
– Wolne w sensie, że jeśli chcesz odmalować mieszkanie i przykleić te tapety tooo, nie skończysz w jeden dzień. Śmiem wątpić, czy w ogóle – żartuje dość okrutnie, ale jednocześnie posyła jej uroczy uśmiech – No, chyba że spodziewamy się tu zaraz sympatycznego robotnika… – znów żartuje, ale jednocześnie bada teren. Dopiero kiedy zdaje sobie sprawę, jak to mogło zabrzmieć, natychmiast próbuje się zrehabilitować.
– W sensie, że może któryś z twoich braci to taka złota rączka?
-
Dlatego siedząc w pustym mieszkaniu wpadła na pomysł remontu. Bo nie tylko cztery ściany Hirscha były puste. Od kiedy odebrała klucze od mieszkania niewiele w nim zrobiła. Ściany pozostawały białe, mebli nie było wiele… wszystko wskazywało na nowość chociaż mieszkała tu już od kilku ładnych miesięcy. Trochę koloru? Musiała zrobić cokolwiek by przyjemniej spędzało się tu czas, by chciała siedzieć w domu. Może powinna jeszcze przygarnąć psa? Nie. To już byłoby głupie… i bardzo nieodpowiedzialne.
Lepiej pomalować ściany!
- Zamierzam zrobić to sama… Zacząć zaraz. Jestem po dyżurze, mam dwadzieścia cztery godziny wolnego. Zdążę. – wzruszyła bezproblemowo ramionami, bo tak… właśnie przedstawiała mu plan, w którym wróciła z dwunastogodzinnego dyżury, zaliczyła zakupy w sklepie budowlanym i przez następną dobę chciała remontować – Mam do odmalowania sypialnię i salon. Za kilka dni powinni przywieźć nowe meble i kto wie, może to mieszkanie zacznie wreszcie przypominać mieszkanie. – uśmiechnęła się pod nosem, ułożyła ręce na biodrach i rozejrzała się po wnętrzu, ostatecznie jednak wracając wzrokiem do Jacoba. Ostatni raz w jednym pomieszczeniu sami byli dawno… jeszcze więcej czasu minęło od kiedy miało to miejsce poza szpitalem. Nowy Jork. Ciągle miała z tyłu głowy, że powiedziała wtedy za dużo – za dużo o sobie i swoich uczuciach. Otworzyła się, przyznała się do swojego największego problemu… potrzebowała by ktoś jej chciał, potrzebował, pragnął. Była samotna, ale nie powinna tego mówić – Jeden jest policjantem, drugi tatuatorem, więc no… nie. Zresztą nie zamierzam ich prosić o pomoc. Nikogo nie zamierzam prosić o pomoc. Więc jeśli zamierzasz tu teraz wmawiać mi, że NIE JESTEM w stanie tego zrobić to do zobaczenia w szpitalu, Hirsch. – uśmiechnęła się pod nosem, bo chociaż mówiła poważnie to jednak nie chciała, żeby to zostało odebrane w jakiś negatywny sposób. Była cholernie pozytywna. Podejrzanie. Może trochę… za bardzo? Trochę sztucznie? Jakby bardzo, bardzo… bardzo mocno starała się, żeby ich relacje pozostały poprawne. Na tej przyjacielskiej stopie, którą pielęgnowali od powrotu z konferencji.
Cholerna konferencja.
- Malowałeś coś kiedyś? Cokolwiek? Bo patrząc na twoje mieszkanie… jest tak sterylne, że trochę wątpię. Ale hej! Jak zostanie mi trochę farby możemy z rozpędu pomalować i u ciebie. – dodała raczej w formie żartu. Jednocześnie do dwóch szklanek rozlała szkocką, nie pytała go czy ma ochotę. Po prostu podeszła do niego ze szklanką – Wystarczy się… zabrać, nie? – oh, nie trzeba było być geniuszem, żeby się zorientować, że nie miała pojęcia od czego powinna zacząć. Ale taka zosia-samosia, nie? Nie potrzebowała żadnej pomocy… ehe.
-
– Bo to nie jest moje mieszkanie – odpowiada na jej zaczepkę i wzrusza ramionami – To znaczy, jest, ale ostatnią dekadę mieszkałem w Ballard. Nie byłem tam od roku, mam nadzieję, że nie ma tam dzikiego lokatora… Ale zresztą – czy robiłoby mi to jakąś różnicę? – śmieje się i ściąga kurtkę, którą przerzuca przez kanapę.
– Pomogę Ci, jeśli mnie później nakarmisz… – mamrocze i kuca, żeby mógł splądrować torbę z rzeczami, które nakupowała Josephine. Chwyta za mały wałek do farby i korzystając z tego, że Posy przez chwilę stoi do niego tyłem, przesuwa nim po jej udzie, aż do pośladka. Szybko odsuwa jednak rękę, ale szeroki uśmiech na jego ustach nie znika.
– No co? Chciałem sprawdzić, czy dobrze trzyma się podłoża – zaciska wargi w wąską kreskę i podnosi się, żeby się z nią zrównać. Wzdycha przeciągle, przykłada ręce do bioder i rozgląda się po pomieszczeniu. Rozpina też bluzę i również odkłada ją na bok.
Wydaje się tryskać dobrym humorem, ale na dobrą sprawę robi dobrą minę do złej gry. Tak wiele rzeczy w ostatnim czasie wzbudza w nim niepokój i zajmuje jego myśli, że uśmiech jest tylko maską, nieidealnie ukrywającą prawdziwe odczucia. Strach, wątpliwość, niepewność, tęsknota, niezrozumienie. Nie chce jednak kolejnej poważnej rozmowy z Posy. Nie jest na to gotowy jak również nie wie, co miałby jej powiedzieć. Nie oczekuje współczucia. Nie liczy nawet na zrozumienie. To, czego potrzebuje to ta namiastka bliskości. Kontaktu, głupiej rozmowy.
– Rozumiem, że wicie przyjemnego gniazdka wiąże się z tym, że porzuciłaś pomysł powrotu na pustynię? – bada grunt bardzo delikatnie. W międzyczasie sięga też po papierową taśmę i podnosi ją w pytającym geście. Zaczynamy od salonu?
-
- Nie wiem – przyznała szczerze, gdy poprawiła ciasny kucyk tuż nad karkiem. I tak, zaczynają od salonu. Zanim pociągnęła dalej temat nawet przeciągnęła z drugiego pokoju niedużą drabinę, którą zorganizowała od sąsiada na potrzeby tego remontu – To dobry sposób by odciągnąć myśli. Bo nawet jeśli bym chciała tam wrócić… doskonale wiem, że nie powinnam. Nie jestem na to gotowa. I chociaż nie biegam z karabinem po pustyni, czy nie jestem snajperem to nie umiem odpuszczać i wróciłabym do miasta już w trumnie. – kontynuowała temat, gdy zabrali się za oklejanie wszystkich tych elementów, których nie można było rozmontować. Nawet pozwoliła mu być facetem i to on wszedł na drabinę, a ona skupiła się na wszystkim tym, co było w zasięgu jej rąk – Już ostatnim razem myślałam, że tak się skończy. Robiłam wszystko, żeby tak się skończyło… – dodała trochę ciszej, przygryzając wargę i spojrzała na Jacoba. Uśmiechnęła się do niego, gdy ich spojrzenia się spotkały. Nie musiał się o to martwić… wróciła bez draśnięcia, a i w Seattle przestała ryzykować. Chyba – I Ballard… to było twoje mieszkanie, czy twoje i twojej żony? Jeśli to pierwsze – sprzedaj je. – najprostsza rada jaką mogła mu dać, ale tylko w przypadku, gdy był jedynym właścicielem – Sprzedaj, zostaw to, w którym mieszkasz teraz i znajdź coś swojego. Wykończysz się w tych pustych ścianach. I zobacz kto ci to mówi. – ktoś, kto do tej pory żył w pustych ścianach! I dopiero teraz zaczynała coś z tym robić – Albo nie kupuj innego… wynajmuj coś, a pieniądze przeznacz na podróże. – zaproponowała, śmiejąc się pod nosem. Oderwała kolejny fragment taśmy, a gdy zakleiła wszystko, co miała do zaklejenia zrobiła sobie przerwę i upiła kolejny spory łyk drinka – Nie przypuszczałam, że jesteś złotą rączką… no wiesz… chirurdzy raczej oszczędzają dłonie. Są zbyt cenne.
-
– Sprzedać mieszkanie, podróżować a na koniec osiąść gdzieś w spokojnej głuszy i kupić sobie dwie kozy? Tak, totalnie brzmi jak plan na moje życie… – odpowiada jej, kiedy otwiera puszkę z farbą. Nie zauważa, że opuszek palca wskazującego nieco się brudzi, więc kiedy dla uwiarygodnienia swojego braku poważania dla tych pomysłów puka się nim w czoło, zostawia tam kolorowy ślad, o którym nie ma bladego pojęcia.
– Poza tym to wspólne mieszkanie, a ja nie wiem, jaki jest mój stan cywilny. Widzisz, kiedy próbowaliśmy się rozwieźć, Rebekka anulowała wszystkie moje upoważnienia i złożyła specjalne, w którym jasno nie wyraziła zgody na informowanie mnie o swoim stanie zdrowia. To dość… Skomplikowane. Jak cały ten syf. Nie ważne zresztą. Kiedyś będę musiał się tym zająć. Może powinienem spróbować je wynająć? Mieszkanie w sensie – wypowiada szereg trudnych zdań, ale z każdą rozmową z Josephine przychodzi mu to z coraz większą swobodą. Nikomu innemu nie powiedział wcześniej o prawdziwym losie swojego stanu cywilnego - pomijając wybuch emocji w trakcie świąt.
Jacob miesza farbę i przelewa ją do dwóch plastikowych podajników. Mniejszy daje Posy i wręcza jej pędzel instruując, żeby zaczęła malować trudno dostępne miejsca. Sam rozkłada rączkę do wielkiego wałka i zamierza zająć się wielkimi powierzchniami. W zasadzie, te prace remontowe mogą go skutecznie odciągnąć od tego, co czeka go niebawem. A stawianie czoła problemom nie było jego najmocniejszą stroną. Zajmuje się więc pracą, podryguje w rytm włączonej przez Alderidge muzyki i kiedy zziajany robi krótką przerwę, przygląda się brunetce, korzystając z okazji, że nie patrzy.
– Wtedy na świętach… Kiedy moja matka tak usilnie próbowała wmówić mi, że kolejne małżeństwo, najlepiej z dziećmi, to takie idealne rozwiązanie… Powiedziałem jej wtedy, że nie wiem, czy moja żona nie żyje. Dlatego nie mogłem ci tego powtórzyć – powinien powiedzieć jej już wcześniej, skoro wie. Ale zupełnie nie było okazji ku takiej poważnej rozmowie. Może teraz to też nie był ani czas, ani miejsce. Po prostu czuł, że musi. Nie ominął też bezrefleksyjnie tego, co powiedziała o wojsku. Nie skomentował, ale to nie znaczy, że o tym nie myślał. Zresztą nie pierwszy już raz. Próbował grzebać trochę w dokumentach, ale nie natrafił na żaden ślad. Nie znalazł żadnego wytłumaczenia, dla którego Josephine była… Zepsuta. Obydwoje byli, chociaż każde na swój sposób.
– Tam, na Bliskim Wschodzie… Tam wydarzyło się coś, prawda? – coś strasznego. Coś ważnego. Coś, co złamało ci duszę albo serce. Nie potrafi tego dookreślić. Nie potrafi dobrać odpowiednich słów. Ale nie jest głupi. Domyślił się już dawno temu, ale nie miał odwagi, żeby zapytać. Teraz też zresztą nie powinien. Zwłaszcza że dziewczyna stoi na drabince. Kiedy tylko się orientuje, zaciska palce na metalowej konstrukcji, czyniąc ją stabilniejszą.
– Nie powinienem pytać, przepraszam. Nie musisz odpowiadać, zrozumiem, to raczej dość osobiste – wycofuje się od razu i zadziera głowę do góry, żeby na nią spojrzeć.
-
Swoją drogą nie przypuszczała, że będzie czerpać przyjemność z malowania ścian. Nawet jeśli w tym duecie to ona teraz operowała małym pędzlem i do niej należały raczej te trudniej dostępne powierzchnie i to i tak sprawiało jej to zaskakująco dużo przyjemności. Dobrze się bawiła. Brudzenie się farbą (bo nie oszukujmy się, po kilku minutach miała farbę we włosach, na koszulce i pewnie nawet na pośladkach, gdy wytarła rękę o tyłek), muzyka, szkocka i zaskakująco bezproblemowe towarzystwo Hirscha? Mogła spędzać tak dni wolne od dyżurów. Przynajmniej do czasu.
Zamarła, gdy zapytał o Afganistan. Opuściła rękę z pędzlem i spojrzała na mężczyznę, zagryzła wargę i biła się z myślami, czy powinna cokolwiek mówić. Ale on się przed nią otworzył, więc dlaczego sama miała tego nie robić? – Możesz pytać… możemy rozmawiać, Jacob. – lekko się uśmiechnęła i pochyliła się do niego mocniej, żeby dłonią sięgnąć do jego twarzy. Spróbowała zmyć plamkę na środku jego czoła – Wydarzyło się tam wiele rzeczy. Miałam narzeczonego. Mój narzeczony miał przyjaciela, z którym miałam romans i najgorsze, że coś chyba do niego czułam… więc nie jesteś tu jedyną osobą, która miała skomplikowany status związku. – spróbowała zażartować, ale dość nieporadnie, bo i tak dopiero przechodziła do najważniejszego punktu tego czegoś, o które pytał – Prawie rok temu zginęli. Mark, mój narzeczony, moi przyjaciele i ludzie, którzy przez wiele lat byli moją jedyną rodziną. Mina pułapka. Wylecieli w powietrze. Ci, którzy przeżyli wrócili do Stanów, a ja zostałam tam sama. Z wyrzutami sumienia i świadomością, że miałam na rękach ich krew, ale nie byłam w stanie im pomóc. – powiedziała to… pierwszy raz od bardzo dawna powiedziała to na głos i aż nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez jej ciało. Oderwała wzrok od Jacoba i wróciła do malowania, chociaż sprawne oko powinno zauważyć, że ręce jej drżały. Starała się pozostać niewzruszona, ale to tylko ściema. Ściema, która na dodatek coraz częściej chwiała się w podstawach. Łamał ją – Czy to historia, której się spodziewałeś?
-
To tłumaczyło by wiele jej zachowań. I stanowiłoby racjonalną podstawę dla wytłumaczenia ich pierwszego spotkania. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru oceniać ją przez tak sztampowe założenia.
Hirsch zaciska na moment usta, ale nie przestaje się jej przyglądać. Noszenie takich wyrzutów sumienia musi być niewiarygodnie ciężki.
– Dlaczego miałabyś być za to odpowiedzialna Josie? Wiem, że absolutnie nie wiem nic o twojej relacji z narzeczonym, ani z przyjacielem, ale… Nawet jeśli go zdradzałaś to nie znaczy, że odpowiadasz za ten wypadek. Nie ty podłożyłaś tę minę – dodaje, uważnie obserwując jej zachowanie. Niczego nie domaluje tą trzęsącą się ręką. Idiota. Naprawdę mógł się powstrzymać.
– Dobrze, złaź z drabiny. Zrobimy sobie przerwę – wydaje niezwłocznie polecenie i wyciąga rękę, żeby jej pomóc – POSY – dodaje jeszcze, żeby jednak skłonić ją do tego, by stanęła stopami na podłodze a nie chwiejącej się drabince. Korzysta z okazji, że nie będzie miał jej na sumieniu i przesuwa dłonią po jej włosach, częściowo po policzku. Jakby robił to w ramach pocieszenia dla małej dziewczynki.
– Wbrew temu, co twierdzi moja matka i jakiś szaman, który nazywa się rabinem… – nawiązuje do historii ze świąt z nutą dowcipu oraz błyskiem w oku – Rok to krótko. I można czuć to… wszystko. Romans to romans. Może przyjaciel przyszłego męża nie jest najlepszym wyborem, ale nic nie poradzisz, jeśli w grę wchodziło też… uczucie – mówi gładko, ale wbrew pozorom ciężko mu przychodzi przyjęcie do wiadomości faktu, że Alderidge całkiem niedawno była jeszcze zakochana. Może nadal jest? Może ten drugi mężczyzna w jakiś sposób nadal występuje w jej życiu? Ukłucie. Mocne i intensywne, po którym trzeba było przełknąć ślinę, żeby móc powiedzieć coś więcej. Utwierdza go to jednak w przekonaniu, że podjął słuszną decyzję. Że teraz nic z tego by nie wyszło. Obydwoje żyli z olbrzymim piętnem przeszłości, która mogłaby zniszczyć wszystko, co dobre.
-
Zeszła z drabiny, zaskakująco posłusznie, ale gdy tylko dotknął jej policzka – drgnęła. Tak jakby przeskoczyła między nimi iskra. Lubiła jego dotyk, nie mogła wyrzucić go z pamięci chociaż powinna, bo było minęło, tak?
- Nie mam żałoby – co może robiło z niej nieczułą sukę, ale trudno – I wiem, że nie jestem winna tego, że jakiś terrorysta podłożył ładunki wybuchowe akurat na drodze, którą przejeżdżali. Ale zginął nie znając prawdy. Nie wiedział, co zrobiłam… jaka jestem naprawdę. I to z jednej strony sprawia, że jest prawdopodobnie jedynym mężczyzną w moim życiu, któremu nie złamałam serca, ale… nie zasługiwał na to. Po prostu. – przyznała i kolejny raz wzruszyła ramionami. Odnalazła też swoją szklankę z drinkiem i na raz dopiła jej zawartość, nawet nie bardzo się przy tym krzywiąc – Później zmarł mój ojciec. Zaledwie trzy miesiące później, a ja nie byłam na jego pogrzebie. Właściwie to jeszcze nie byłam w stanie iść na cmentarz, bo znowu… wyrzuty sumienia nie dają o sobie zapomnieć. Mam trzydzieści lat i żałuję naprawdę wielu rzeczy w życiu. Pewnie dlatego niewiele sypiam. – uśmiechnęła się, bo znów to miał być to bardzo koślawy żart, którym chciała ukryć swoje zdenerwowanie. Albo raczej zakłopotanie? Sama nie wiedziała, co czuła… ale obdarła się w tym momencie ze wszystkiego. Mur, którym się do tej pory otaczała popękał, a jej się coraz więcej ulewało… jakby tak naprawdę chciała to wszystko komuś powiedzieć – Ale to chyba cała historia… możemy wrócić do pracy zanim farba wystygnie, a czas się skończy. – rzuciła, znów starając się brzmieć swobodnie i tak samo swobodnie próbując wejść na drabinkę by wrócić do malowania.
-
– A nie wydaje ci się, wybacz, jeśli to zbyt ingerujące w twoje sprawy Jos, ale czy nie wydaje ci się, że lepiej, że nie wiedział? Może szczerość nie jest rozwiązaniem na wszystko – pyta, wpatrując się w jej plecy i od razu wraca do pracy. W końcu miał jej pomóc z malowaniem ścian, nikt nie prosił go o bawienie się w psychoanalityka. Zanim jednak usłyszy jakąkolwiek odpowiedź, postanawia od razu zapytać o coś jeszcze. Gdyby nie spodobało jej się już ta pierwsza wścibskość i nie miał już później okazji.
– A ten drugi? W sensie ten przyjaciel? To rozpadło się przez wypadek? Czy nie wrócił jeszcze do Seattle? – mówi, chociaż ma wrażenie, że stąpa go grząskim gruncie. Nie chce nadawać swoim dociekaniom jakiejś specjalnej, poważnej rangi. Dlatego nadal dzielnie maluje ścianę, chociaż, kiedy słyszy, jak drabina skrzypi, mimowolnie odwraca się raz za razem w stronę Alderidge. Jest nieswój, ma wrażenie, że prowadzi jakieś dochodzenie, ale z drugiej strony… Chciałby wiedzieć o niej więcej. Chciałby, żeby opowiedziała mu o sobie coś więcej. O tym jak wyglądała jej przeszłość, o tym co lubi a czego nie. Jak wygląda jej typowy poranek i czy najpierw do miski wlewa mleko, czy wsypuje płatki? Ale ewidentnie to, czy kogoś nadal kocha, jest absolutnie pytaniem numer jeden. Wyboldowanym na początku listy i takim, którego raczej się nie spodziewał.
-
Śmiesznie drgnęła, gdy usłyszała z sobą głos Jacoba. Jakby na ułamek sekundy zapomniała o jego obecności. Wahał się… nie wiedział na ile może sobie pozwolić. Bał się, że wybuchnie mu tu płaczem? Nie, to mu nie groziło. Zagryzła wargę i przez chwilę go jeszcze ignorowała, ale nie mogła dłużej, gdy z jego ust padło kolejne pytanie.
- Był w kiepskim stanie, więc od razu wrócił do Stanów. Spotkałam go… spotkałam się z nim. – odłożyła pędzel, podeszła do kuchennej wyspy na której stała butelka szkockiej. Przez chwilę się zastanawiała, ale ostatecznie jej nie tknęła. Natomiast wsunęła tyłek na blat, usiadła na niej, ciągle jednak pozostając w kontakcie wzrokowym z Jacobem. Plus aneksu kuchennego. Nawet na moment nie odwracała od niej spojrzenia. Przyglądała się, analizowała… dlaczego chciał wiedzieć? Badał grunt?
Przestań, kretynko…
Dlaczego miałby skoro sam postawił między nimi granicę? Sam zdecydował, że nic z tego nie będzie, więc dlaczego miałby się przejmować jego byłymi?
– Ale to nie jest coś, co ma prawo bytu w tych warunkach. Zresztą nie wiem, chyba wrócił do Afganistanu. Kiedy twoja była zjawia się pod twoimi drzwiami w środku nocy… pijana, naćpana i zapłakana, a ty bez chociaż słowa zająknięcia dajesz jej się zaliczyć, a później bez kolejnego słowa wyjaśnienia wracasz na pieprzoną wojnę to… nie brzmi to jak najbardziej zdrowa relacja. – dodała, rozłożyła ręce i wzruszyła bezradnie ramionami – Mówiłam Ci Hirsch, że nie jestem kimś z kim chce się zakładać rodzinę. Wtedy w Nowym Jorku… – zawahała się, bo jeszcze ani razu nie poruszyli tego tematu po powrocie do miasta. Ale kiedyś chyba trzeba. Obserwowała mężczyznę, który również porzucił wałek i podszedł do niej bliżej – Powiedziałeś, że chciałbyś wszystkiego. Tylko tak ci się wydaje. Seks jest fajny, ale poza tym… jestem popsuta.
-
– Powiedziałbym Ci coś, ale przysięgam, że boję się tego, że w końcu mi przyłożysz… – przekrzywia głowę jak szczeniak, ale mimo żartu stara się zachować powagę sytuacji.
– Nie siedzisz w mojej głowie, żeby wiedzieć, co myślę – odpowiada po chwili zastanowienia – To znaczy, może inaczej – jesteś tam o b e c n a, ale ja naprawdę całkowicie podtrzymuję to, co powiedziałem wtedy. I tęsknię. Za tym dobrym seksem też. Ale za tobą chyba jednak bardziej… – uśmiecha się delikatnie. Jest szczery. Nie miałby powodów, żeby takim teraz nie być. Oddycha spokojniej a łagodnym wzrokiem przesuwa po twarzy Josephine. Chwilę później w ślad za spojrzeniem podąża jego ręka, której wierzch palców przesuwa po jej podbródku i policzku.
– Ale nadal uważam, że to dobre rozwiązanie Josie. Przynajmniej na teraz. Poza tym każdy jest trochę popsuty, nie wydaje ci się? – wzrusza ramionami i odsuwa się nieco, zanim to by się źle nie skończyło. Nie jest łatwo się powstrzymać. Pełne usta brunetki kuszą, przyciągają i doskonale wie, że jeden nadprogramowy dotyk, oddech, spojrzenie może wywołać absolutną katastrofę. Ale ten jeden krok do tyłu, półkrok w zasadzie, Boże, kosztuje go tyle wysiłku, że to aż okrutne.
Wie jednak, co go trochę sprowadzi do parteru. Wspomnienie mężczyzny, którego ona chciała. Do którego przyszła w nocy – pijana, naćpana, zapłakana i spragniona. Dawno temu? Niedawno? Znali się wtedy? Nie był aż tak zazdrosny, jak o domniemanego ratownika. Panował nad emocjami. Nie był rozzłoszczonym chłopcem, ale coś – bardzo mocno – nakłuwało jego klatkę piersiową z każdą myślą o tym. Nade wszystko w końcu chciałby, żeby była szczęśliwa.
– Swoją drogą, może dla tego gościa to po prostu też było trudne? Może on też czuje wyrzuty sumienia? Może w innym aspekcie niż twoje? Aczkolwiek ja nie jestem za wybitnym specjalistą od poważnych rozmów – lekkie zawstydzenie wywołuje delikatny uśmiech.
-
- Możliwe. To po prostu nie miało prawa wypalić. Czasami się tak dzieje, prawda? – spojrzała na niego wymownie, przekrzywiając lekko głowę i uśmiechając się pod nosem. Naprawdę musiała włożyć w to mnóstwo siły, żeby chociaż lekko unieść kąciki ust ku górze. Wcale nie było jej w tym momencie do śmiechu. Nawet do uśmiechu. Może niepotrzebnie?
Ogarnij się dziewczyno
- I lubię z tobą rozmawiać. Poważnie i nie… nawet kłócić się z tobą lubię. – dodała, już trochę bardziej swobodnie, trochę bardziej pogodnie i zsunęła się z tego blatu, a w kolejnej sekundzie jednak chwyciła za butelkę i uzupełniła swoją szklankę. Jak mogła to znieść na trzeźwo? Dużo łatwiej było przyjaźnić się w szpitalu, gdy wszyscy patrzyli im na ręce, gdy musieli zachowywać pozory z wielu różnych względów. Teraz wolałaby, żeby zamknął jej usta pocałunkiem.
Musiała wystarczyć szkocka.
- Wróćmy do pracy… idzie nam całkiem nieźle. – zadecydowała i znów przez dobrą, dłuższą chwilę nie wracali do poważnych tematów. Właściwie do żadnych tematów.
Parę razy chciała przerwać ciszę, ale zerkała w kierunku Hirscha, ale ostatecznie rezygnowała. Kolejną rzeczą, o którą go zapytała był wybór menu, bo skoro w ramach rekompensaty miała go nakarmić to musiał wybrać kuchnię – włoska, azjatycka a może coś bardziej arabskiego? Stanęło jednak na chińszczyźnie, to zawsze dobry wybór. A kiedy odebrała zamówienie od kuriera – podeszła z tym wszystkim na kuchenny blat – Zostawmy to na dzisiaj. Nie chcę cię mieć na sumieniu Hirsch, nie mogę cię wykorzystywać. – rzuciła pogodnie, zapraszając go do stołu… bardzo prowizorycznego stołu, bo to był tylko blat kuchennej wyspy, ale nie spodziewał się chyba luksusów w trakcie remontu – I nie wiem jak to robisz, ale masz farbę… o tutaj. – jednak zamiast tłumaczyć, gdzie – po prostu pochyliła się i sama spróbowała ją zetrzeć z męskiego policzka – Wiesz, że muszę o to zapytać. Twoja żona, coś jeszcze ostatnio wskazuje na to, że… jest? – jakoś to, czy „żyje” nie chciało jej przejść przez gardło.
-
– To zdjęcie, które dostałem w parku… Nie było pierwsze i też nie ostatnie. Wysyłane z różnych numerów, najpierw nie miałem pojęcia o co chodzi, ale… Ja ja poznaję Posy. Na żadnym nie ma jej twarzy, ale powiedzmy, że na chwilę obecną mam całkiem obszerną kolekcję nagich zdjęć. Spędziłem z tą kobietą dziesięć lat życia, naprawdę ją poznaję. Tylko… na tych zdjęciach ma tatuaż. A jestem prze-kurwa-konany, że nie miała go rok temu. Zauważyłbym… – nerwowo pociera swój kark. Tak naprawdę nie jest już pewny niczego.
– Wydawało mi się, chyba wydawało, że widziałem ją też w Nowym Jorku. Czy zdziwiłbym się, że w takim układzie sił obserwuje to, co robię i gdzie jestem? Niespecjalnie – dopowiada i na moment zawiesza swoje spojrzenie na warzywach w sosie. Nie jest w stanie utrzymać stałego kontaktu wzrokowego. Czuje się winny i to uczucie ciąży mu jak kamień.
– Nie wiem, najwyraźniej muszę trochę posprzątać. Nie martw się – sili się na lekki uśmiech.
-
Nawet na moment nie spuszczała z niego wzroku i dlatego widziała, że temat jest trudny, a sam Jacob jest tym wszystkim mocno przejęty, chociaż stara się tego po sobie nie dać poznać. Uśmiechnęła się i ponownie sięgnęła do jego twarzy. Złapała jego podbródek w palce i podniosła jego twarz tak, żeby na nią spojrzał i żeby miał okazję widzieć jej uśmiech. I jej spojrzenie. To, które z całą jej wewnętrzną mocą mówiło o tym, że ma się nie martwić i że może na nią liczyć. Nie znała go długo… no ile to było? Kilka miesięcy mniej lub bardziej skomplikowanej relacji, która się między nimi narodziła sprawiło, że… straciła dla niego głowę. Naiwnie. Głupio. Nieodpowiedzialnie. Ale był dla niej ważniejszy niż mogła mu to powiedzieć… nic chciała mu to powiedzieć!
- Będę się martwić tak długo jak ty będziesz się martwić. Ale… – zaczęła, zabrała dłoń i dla pewności, żeby już trzymać ręce przy sobie, sięgnęła po pudełko z makaronem i komplet pałeczek – Nie myślałeś o tym, żeby sprawdzić właściciela tych numerów? Podejrzewam, że większość to telefony na kartę, ale może… może chociaż raz twórca tych brutalnych żartów się pomylił? – rzuciła pierwszą… może znów naiwną myślą? A może wcale nie? – Może powinieneś zgłosić to na policję? Albo nie wiem… wynająć prywatnego detektywa? Nie możesz długo żyć w tym momencie, gdy każde powiadomienie na ekranie telefonu może być tą wiadomością. Chociaż pewnie otrzymywanie nagich zdjęć swojej żony ma jakieś plusy. – zakończyła głupkowato, a kącik ust drgnął jej w leciutkim rozbawieniu. Minimalnym! A i tak starała się ukryć to rozbawienie, gdy wpakowała sobie do ust porcję makaronu – Gdybyś potrzebował pomocy to… wiesz, gdzie mieszkam. Powiedzmy, że znam ludzi. Parę osób, które mogłyby pomóc. Albo jakbyś po prostu chciał posiedzieć i obejrzeć głupi film. W przyszłym tygodniu będę mieć nową kanapę!
-
– Te wszystkie numery są nie do namierzenia, osoba, która wysyłała zdjęcia… – celowo pomija tutaj możliwość, że mogłaby to zrobić jego żona. Nie chce wyjść na wariata. Jego umysł i tak ostatnio szaleje, próbując rozwiać wszystkie te piętrzące się wątpliwości.
– Wydaje mi się, że ten ktoś robi to celowo. I że wie, jakie wywołuje to u mnie reakcje. Że karmi się moim strachem – Jacob wzrusza ramionami i opiera się o krzesło, chcąc poczuć się swobodniej. Albo, chociaż takie sprawiać wrażenie – Albo zdaje sobie sprawę z tego, że wcale nie ucieszyłbym się, gdyby wróciła – wypowiedzenie tego zdania przychodzi mu już z większym trudem.
– I tu dochodzimy do meritum. Nie mogę iść z tym na policję Josephine. Po pierwsze, wezmą mnie za świra. A jeśli nie, to tym gorzej dla mnie. Od roku nie sprawdziłem, czy moja żona żyje. Nie chcę też nade wszystko opowiadać im o naszym ostatnim wieczorze. I nie, nie chcę jej nagich zdjęć. Nie kolekcjonuję ich naprawdę od dawna. Mam tylko jedno zdjęcie tego typu, które chciałbym zachować… – uśmiecha się tajemniczo i sięga palcami po kawałek sajgonki. Łamany kołem jej nie powie, że zrobił jej zdjęcie w Nevadzie.
– I chociaż zaproszenie na kanapę brzmi naprawdę kusząco… To pomoc tym bardziej, jeśli się okaże, że marzenia mojej matki się spełnią i jednak mam dziecko… – może wypowiada to trochę zbyt lekkim tonem, jak na ciężar, który przygniata go od kilku tygodni. W tym rozprężeniu z Josephine umyka mu też fakt, że przecież to wspomniane dziecko, to syn jej przyjaciółki. Hirsch kręci więc od razu głową w rozpaczy nad swoim stanem intelektualnym. – Przepraszam, nie musimy o tym rozmawiać. Ale wydaje mi się, że chciałbym, żebyś wiedziała, co wydarzyło się te L A T A temu. To nie był romans. To się zdarzyło tylko raz. To nie był też błąd. Po prostu stało się. Nie żałowałem tego. Ale też… Posy ja byłem wtedy żonaty i nie miałem nawet pojęcia, że istniejesz. Że przyjaźnisz się z Butler, która swoją drogą była całkiem blisko z Rebbeką… – ta drobna uwaga sprawia, że Hirsch wpada w coraz większy chaos – Nie mógłbym przypuszczać, że to wszystko zatoczy takie koło i że świat jest mniejszy, niż nam się wydaje. Ale nie chciałbym, naprawdę nie chcę, żebyś pomyślała, że będę próbował, nie wiem, zbliżyć się do Kaylee? Jezu to okropnie brzmi. To, co próbuję powiedzieć to… Tu chodzi o chłopca, prawda? Jeśli faktycznie jest mój i jeśli K. w ogóle pozwoli mi go lepiej poznać. Nigdy nie było pomiędzy mną a Kaylee tego co… – c h r y s t e. Jeśli ktoś kiedykolwiek miałby jakieś wątpliwości co do tego, czy Jacob Hirsch powinien przemawiać publicznie, to na tym etapie już dawno powinien je rozwiać. Mężczyzna męczył się, jakby właśnie odpowiadał ustnie na pytania z kolokwium, na które przyszedł kompletnie nieprzygotowany. Miał wrażenie, że spociły mu się też dłonie i dziękował za ten stoło-blat, który dzielił go od Posy. Trwał w tym zawieszeniu jeszcze przez chwilę. Co mieliśmy my. Co m a m y my. Co do ciebie czuję. Co c h c i a ł b y m, żeby było między nami. Co czuję, że j e s t między nami. Tego, co zdarzyło się między nami. Tego, co chciałbym, żeby w przyszłości zdarzyło się między nami. Tego, co pozwoliłem, żeby skończyło się pomiędzy nami. Tego, co MOGŁOBY rozwinąć się pomiędzy nami. Było tyle kurewsko dobrych możliwości na dokończenie tego zdania. Tymczasem chwiejący się już niemal na wysokim krześle brunet wyartykułował tylko:
–… sama wiesz.