WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy czuła się wystawiona tym, że mimo wcześniejszej rozmowy – nie doczekała się jego towarzystwa? Odrobinę! Czy była na niego zła? Nie. Generalnie było trzeba się bardzo mocno postarać, żeby zdenerwować Meadow Adler. Zwłaszcza wtedy, gdy po prostu pałała do ciebie sympatią. Czyli… dużo łatwiej było wyprowadzić ją z równowagi na przykład jej ojcu niż komukolwiek innemu na świecie. Melvin był daleko w tyle jeśli chodziło o listę „ludzi, którzy potrafią ją rozwścieczyć”. Ale, ale! Czy to, że nie przyszedł i się nie odezwał sprawiło, że zwyczajnie się zaniepokoiła? Już jak najbardziej!
Meadow Adler nie była złym człowiekiem. Właściwie była pogodnym promykiem słońca, cholernym kucykiem Pony, na którego trudno było się gniewać – nawet, gdy robiła największe głupoty na świecie, miała niewyparzony język albo po prostu była wrzodem na czyimś tyłku. Poniekąd była tego świadoma. I trochę lubiła to wykorzystywać.
W szkole tym razem nie pojawiła się przypadkiem. Wiedziała, że większość ich spotkań tak wyglądała, ale czasami (bardzo często, ale nie mówiła tego na głos) też po prostu chciała się z nim spotkać. No, a teraz dodatkowo miała doskonałą wymówkę.
Bo co się stało? Co sprawiło, że zamilkł i przestał się do niej odzywać?
Dziwnie było wrócić w szkolne mury, ale miała więcej szczęścia niż rozumu, bo ledwie przekroczyła próg tego przybytku, a skończyła się jakaś lekcja, a ona spokojnie mogła wmieszać się w tłum i nawet zapytać kogoś o to, gdzie zajęcia prowadzi Melvin.
I nie wahała się długo. Gdy tylko znalazła odpowiednią klasę do której drzwi ciągle były otwarte, a on siedział w środku – zapukała prowizorycznie w próg, ale bardziej po to, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Momentalnie uśmiechnęła się do niego promiennie.
- No hej… – rzuciła swobodnie, weszła do środka i usiadła na jednym ze stolików tuż przed jego nauczycielskim biurkiem – Nie możesz urywać zdania w połowie, przestawać się odzywać i mieć nadzieję, że dam ci spokój. – pewnie dramatyzowała, a Melvin wcale nie urwał zdania w połowie, ale hej… nigdy nie mówiła, że nie ciągnie ją do przesadzania – Co tam? Co słychać? – zapytała jak gdyby nigdy nic, zaciskając dłonie na krawędzi stolika, machając zwisającymi z krawędzi nogami i wbijając uważne, intensywne spojrzenie w chłopaka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rzadko kiedy zdarzało mu się prowadzić lekcje, ale wypadki chodziły po ludziach, a on był idealną ofiarą do tego, aby mu wcisnąć jakieś zastępstwo. Nie zamierzał męczyć dzieciaków faktycznym materiałem, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że na zastępstwo wszyscy przychodzili z nadzieją, że będą mogli sobie odpocząć. Zamiast tego zadał parę ogólnych pytań o innych belfrów, aby wyczaić czy ktoś przypadkiem nie miał zażaleń do Leonarda. Od ich rozmowy minęło już trochę czasu i wierzył, że ten faktycznie wdrożył w życie to, co mu obiecał. Na jego temat nic negatywnego nie padło, więc z szerokim uśmiechem uznał, że osiągnął mały zawodowy sukces. W takich chwilach wspaniale było być mostem pomiędzy radą nauczycielską, a uczniami. Czuł się ważny i potrzebny, a to coś, czego pragnął ponad wszystko.
Sam nie wiedział co go w klasie zatrzymało, ale ostatnią osobą której się tutaj spodziewał była Meadow. Spojrzał na nią zszokowany i dopóki nie zajęła miejsca w ławce, to po prostu się na nią tępo gapił. - Jezu, Meadow! Przepraszam Cię najmocniej, serio! - twarz momentalnie pokryła mu się wściekłą czerwienią, ale od kilku dniu odkładał odezwanie się do niej i w końcu obróciło się to przeciwko niemu. - To nie tak, że celowo. Po prostu... słuchaj to głupie, ale mam nowego zęba - otworzył buzię i wskazał na bielutką i równą jedynkę, która niewiele różniła się od reszty zębów i chyba tylko on zauważał, że nie był to jego naturalny ząb. - Jak wtedy szedłem do Ciebie, to jakaś kobieta na mnie wpadła i uderzyłem w ławkę tak, że moja jedynka w niej została. Życie mi się zawaliło wtedy i naprawdę nie myślałem o niczym innym, przepraszam - przygryzł z zawstydzeniem dolną wargę. Nieładnie się zachował, ale też nieszczególnie chciał się z nią widywać, kiedy miał dziurę w uzębieniu. Na bank by się z niego nabijała, a on nie był niestety na to gotów. - Wstawiłem go dopiero parę dni temu i miałem się odezwać... jezu, najgorszy jestem. Przepraaaszam - posłał jej takie spojrzenie, że musiałaby być bez serca, aby mu nie wybaczyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Możliwe, że miała więcej szczęścia niż rozumu i może nie powinna tu przychodzić, ale była i nie zamierzała rezygnować ze spotkania. Zwłaszcza, że ciekawość brała górę, więc… no cóż. Nie spuszczała z niego wzroku. Siedziała na brzegu stolika, założyła nogę na nogę i zacisnęła palce na jego brzegu, a spojrzenie nieustannie wbijała w chłopaka, którego twarz właśnie zmieniała swój kolor. Denerwował się? Dlaczego denerwował się spotkaniem z nią – przecież nie była chyba aż taka straszna, prawda? Przyglądała mu się rozbawiona, przygryzła wargę i słuchała historii, którą jej właśnie sprzedawał. A brzmiał odrobinę… niedorzecznie? Nieprawdopodobnie? A jednocześnie tak bardzo w jego stylu, że chyba była skłonna uwierzyć. Nawet jeśli jedynka, którą jej pokazywał wyglądała zupełnie normalnie. Ciężko było ją podejrzewać o bycie sztuczną – Ale wiesz, że właściwie… – zaczęła, uśmiechając się pogodnie – Nie musiałeś czekać na nowego zęba, żeby się ze mną spotykać. Właściwie to musiało być całkiem zabawny widok. I okej… istnieje ryzyko, że śmiałabym się z tego do końca życia, ale z czystej sympatii! – zapewniła, kącik ust drgnął jej w rozbawieniu – I jest piękny! – zaczęła, wyciągając dłoń w jego kierunku i machnęła nią, wskazując powiedzmy, że na jego zęby – Wygląda bardzo naturalnie! I cieszę się, że to tylko strata zęba… że nic innego się nie stało! Nic poważnego! Mogłeś zrobić sobie krzywdę. – mniej zabawną i trudniejszą do naprawienia. Nie musiała mu nic wybaczać! Nie była zła! Była raczej ciekawa, a teraz jej ciekawość została zaspokojona – Więc… co słychać? Nie spodziewałam się spotkać cię w klasie! – a to właśnie tutaj została pokierowana i to skutecznie – Terapia grupowa?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Wiem, ale wolałem uniknąć śmiania się ze mnie. Już wystarczy, że mnie uczniowie widzieli w takim stanie. Cały czas mam paranoję, że komuś udało się zrobić zdjęcie na którym się uśmiecham - był tym szczerze przejęty i kiedy tylko ktoś śmiał, patrząc przy tym na niego, to myśli od razu schodziły mu na ten tor. Z drugiej strony... była mowa o nastolatkach. Może i potrafili wymęczyć temat jak mało kto, ale równie szybko się wypalali i przechodzili do czegoś nowego. Liczył, że z nim było podobnie. - Serio? Czy żartujesz? - zmarszczył brwi, wątpiąc w szczerość jej słów. Gdyby faktycznie był taki naturalny, to czy czułaby potrzebę, aby to podkreślać?! Chyba był jeszcze lekko przewrażliwiony na tym punkcie, ale to dlatego, że sprawa była stosunkowo świeża, a Meadow dopiero co się dowiedziała.
- No powiem Ci, że tak poza tym wypadkiem, to nic ciekawego. Ostatnio udało mi się namówić jednego nauczyciela, aby nieco łagodniej podchodził do uczniów i dzisiaj się okazało, że posłuchał, więc bardzo mnie to cieszy - pewnie nie bardzo obchodziły ją takie sprawy, ale skoro już spytała, a on był z tego faktycznie dumny... - Co nie?! Zastępstwo miałem, mam nadzieję, że tylko jednorazowo, ale jutro się okaże - zerknął na tarczę swojego zegarka i uśmiechnął się pod nosem. - Wziąłbym tylko rzeczy z gabinetu i mogę w sumie kończyć. Masz ochotę się gdzieś przejść? Umieram z głodu - zaczął się powoli zbierać z miejsca, bo przecież głupio tak siedzieć w klasie. Nie czuł w murach szkoły, że mógł spuścić z tonu i się rozluźnić. - No i lepiej opowiadaj co u Ciebie, poza takim jednym durniem, co się do Ciebie nie odezwał - pokręcił z dezaprobatą głową, nadal lekko poirytowany własną postawą.
  • [ koniec ]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#którytojużraz...

Świat się zmieniał.
Wzruszenie ramion pełne pogodnej rezygnacji, ot, z braku jakiejkolwiek możliwości zmiany kolei rzeczy, zatrzymania czasu, uwieszenia się na wskazówkach zegara tak, by go w miejscu na chwilę choć przydybać.
Świat się zmieniał.
Zmieniały się nowoczesne technologie - wraz z tym, że Siri w telefonie, niedawno jeszcze mówiąca tylko jednym głosem, dziś przemawiać do nas mogła już, do wyboru do koloru, z sześcioma różnymi akcentami i tym, że w mieście coraz więcej można było dopaść ładowarek do elektrycznych samochodów - ot, taka przynajmniej korzyść z zawrotnego postępu.
Zmieniały się ideały piękna - poczynając na krągłych, kobiecych sylwetkach (wodzie na młyn chłopięcej fantazji, oj-jejku) i męskich szczękach zazdrość w ledwie opierzonym Foxie wzbudzających z okładek żurnali, poprzez wygłodzone kokainowe-piękności lat dziewięćdziesiątych, naśladowanych potem z lubością przez młodzież pałętającą się po Chinatown, po dzisiejszy triumf wszech-akceptacji, równolegle z uwielbieniem dla Wszystkiego Co Związane Z Kim Kardashian występujący.
Zmieniały się też metody wychowawcze - od pasa, przez kary niecielesne, ale jakżeż wyrachowane i szlabany wymierzone celnie, najcelniej, w to, co dla dziecka wartość ma największą (choćby obiektywnie znaczenia nie miało wcale, jak na przykład te "nowe, czerwone buty na koturnie", których "za karę absolutnie, w żadnym razie, nie możesz założyć przez najbliższe dwa tygodnie"), aż po rodzicielstwo bliskości, co dziecko każe w chuście na piersi nosić, i rozmawiać z nim tak długo i intensywnie, aż się samo (młody geniusz, lat trzynaście) zapisze na terapię.
I w ogóle - zmieniało się wszystko.
Z wyjątkiem jednego, chyba, o czym nasz detektywina właśnie miał okazję się przekonać.
ZAPACH LICEALNYCH KORYTARZY.
Ta mikstura przecudaczna, która składa się (w różnych proporcjach) z: rozwiewanego neurotycznym ruchem dłoni dymu papierosowego wydobywającego się z dziewczyńskiej łazienki, zapachu ciepłego (fuj!) mleka i klopsików w sosie pomidorowym (fuj, fuj, Jezu!) pełznącego jak zaraza jakaś, sprytnie, pod progiem drzwi stołówkowych, chemicznej woni gumy trampek, zdzieranej podczas wielominutowych spacerków trójkami, w tę i na zad, z braku laku, dla zabicia czasu podczas długiej przerwy oraz zapachu potu, krwi i łez, pierwszych przyjaźni i miłości, serc złamanych, podartych na strzępy jak ten liścik walentynkowy, niechciany, i sklejonych na nowo (taśmą papierową, w kwiatuszki, przez najlepszą przyjaciółkę), nawet czterdziesto-prawie-pięcio-letniego silver Foxa o mdłości i symptomy stresu pourazowego mogła błyskiem przyprawić.
Z tej racji więc, lecąc korytarzem szkolnym pod drzwi oznaczone przekrzywioną nieco "dwójeczką" ("o, tam Pan pójdzie, na lewo i prawo, potem znowu na lewo, w górę, w dół, na prawo, i Pan będzie" - wskazówki uprzejmie mu przez Panią sprzątającą zaserwowane), Elijah "Fox" Martinez, w ramach leksykalnej alternatywy nazywany również, nie bez ironicznego uśmiechu, co wargi wygina w kwaśny półksiężyc, Ojcem Roku, wstrzymywał oddech. Purpurowiał też od tego zresztą na twarzy (wyjątkowo zatem - nie od wódki), i trochę chyba zaczynał już słabnąć, gdy wreszcie na horyzoncie zamajaczył odpowiedni adres.
I proszę - detektyw wpadł do klasy w takim ferworze walki o nie-spóźnienie, jak uczniak pędzący na lekcje surowego belfra już po dzwonku.
- ElijahMartinezDzieńdobryJestemojcemStelliMartinez - wyrzucił z siebie w ramach grzecznego (i spektakularnego dość, chyba?) powitania, oko w oko stając z:
nauczycielką jakąś (chyba?) co jak stara żaba przycupnięta na kamieniu rynsztokowym wyglądała, młodym jakimś chłystkiem, może praktykantem, siedzącym po jej prawicy, oraz jegomościem o licu bladym i nudnym jak zupa mleczna (taka stołówkowa) - dyrektorem może jakimś? psychologiem? zbłąkanym, kurwa, wędrowcem, co sam nie wiedział co tu robi? Oraz Stellą.
- Cześć, dziecino! - rzucił do tej ostatniej (dobrze, że nie do tej pierwszej...), resztę dość spektakularnie olawszy, i padł na krzesło koło dziecka, zakładając, że tam jego miejsce, nie zaś po drugiej stronie ławki, u boku tej trójcy plutonu egzekucyjnego - No, to co się odjeb... wydarzyło?

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Pax. Z łaciny pokój. W osobistym słowniku Stelli to słowo miało więcej niż jedno znaczenie, i żadne z nich nie miało nic wspólnego z oryginałem. Zagadka i problem - oto czym (kim!) Pax był dla niej. Nie mogła przestać o nim myśleć. Ciągle siedział w jej głowie; po raz setny analizowała ich pierwsze spotkanie i nieudaną rozmowę, o ile tę krótką wymianę zdań w ogóle można było nazwać rozmową, bo z pewnością nie udało im się osiągnąć celu komunikacji. W dodatku każdego dnia wpadała na niego w szkole - coś, co jeszcze dwa lata temu byłoby spełnieniem jej marzeń, teraz okazało się koszmarem. Starała się go unikać (zresztą z wzajemnością), ale to wcale nie było takie proste. Przy okazji Stella dowiedziała się, że nawet w tak dużej szkole, wśród setek uczniów, nie da się ukryć.
Właśnie dlatego chodziła poddenerwowana. Do tego wieczne kłótnie z matką w domu, wspomnienie udanych-nieudanych urodzin, wiadomość o Cosmo... Poza tym zawsze była niecierpliwa i emocjonalna, kryła się w niej odrobina tego latynoskiego charakteru, chyba jedyna rzecz, która łączyła ją z nazwiskiem. Nic więc dziwnego, że miała dość przestrzegania głupich szkolnych zasad.
W klasie było... drętwo. Stella unikała spojrzeń osób siedzących naprzeciwko niej, nagle odnajdując wielkie zainteresowanie w chronologicznym spisie prezydentów. George Washington, John Adams Jr, Thomas Jefferson, James... James Madison? Tego nie kojarzyła, ale nie zdążyła mu się dokładniej przyjrzeć, bo jej spontaniczna lekcja historii została przerwana przez wtargnięcie ojca. Sama nie wiedziała czy poczuła ulgę na jego widok. Z jednej strony miło było mieć kogoś po swojej stronie (oby...), z drugiej nie chciała się nikomu tłumaczyć. Rzuciła mu więc tylko niemrawe - Hej - w akompaniamencie krótkiego spojrzenia, które wkrótce spuściła na swoje żółte trampki. Ręce miała skrzyżowane na piersi, pośladki zsunięte na skraj plastikowego krzesełka; najchętniej schowałaby się pod biurkiem.
- Cieszę się, że zaszczycił pan nas swoją obecnością - nauczycielka odezwała się jako pierwsza. Stella z trudem powstrzymała zirytowanie prychnięcie, bo cała ta scena była ab-sur-dal-na. Po co robić z tego wszystkiego wielkie halo? Zwoływać do szkoły rodziców? Naprawdę musieli się nudzić w tej szkole.
- Panie Martinez, pana córka wykazała się zupełnym brakiem odpowiedzialności. Mogłabym przymknąć na to oko, gdyby to był pierwszy taki wyskok, ale prawda jest taka, że pana córka nagminnie łamie szkolny regulamin, wagarując i nie szanując nauczycieli... - w tym momencie Stella nie wytrzymała i jednak wydobyła z siebie zirytowane prychnięcie, przenosząc wzrok na plakat z prezydentami. John Monroe, John Quincy Adams... Wdech, wydech.
- Może niech Stella powie o co dokładnie chodzi - nauczycielka przeniosła na nią wzrok, a Stella ponownie westchnęła, przyjmując nieco bardziej cywilizowaną pozycję na krześle. - To jest takie głupie... - mruknęła, spoglądając na ojca, ignorując słowa nauczycielki ('owszem, jest!’). - Pokłóciłam się z Milesem - zerknęła na chłopaka, wcale nie praktykanta, a właśnie na jednego z uczniów, ale Elijah mógł się pomylić, w tym wieku czasem ciężko stwierdzić kto tak naprawdę jest dorosły. - I...
- No…?
- Czy mogłaby mi pani nie przerywać? - Zrezygnowana wywróciła oczami zanim kontynowała swoją krótką opowieść. - Uderzyłam go. Bardziej popchnęłam, ale trochę niefortunnie, bo spadł ze schodów. Ale nie z samej góry, tylko tak z połowy. Zresztą nic mu nie jest, żyje - wyciągnęła ręce w jego kierunku, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie, a on posłał jej dokładnie takie samo. - Poza tym wcale nie wagaruję tak dużo, a jak część nauczycieli nie szanuje mnie, to ja nie będę szanować ich - zakończyła dobitnie, ponownie zsuwając się na brzeg krzesełka.
Proszę, proszę, niech ta farsa już się skończy, co za wstyd, co za marnowanie czasu! Stella modliła się w duchu, żeby ojciec nie wdał się w niepotrzebne dyskusje, bo już nigdy stąd nie wyjdą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sranie-w-banie, pomyślałby Martinez, gdyby potrafił czytać w myślach swej pociechy (wiecznie wahał się pomiędzy myślą, że byłoby to wspaniałym doświadczeniem, a świadomością, że pewnych rzeczy chyba jednak lepiej jest nie wiedzieć, zwłaszcza, jeśli ma się do czynienia z nastoletnimi umysłami), kto Ci nagadał, Stella, że "my, Martinezowie", to musimy mieć latynoski temperament, bo przecież nazwisko zobowiązuje...?
Mit ten, krzywdzący, ale i przyjmujący czasem formę jakiejś niefortunnej, samospełniającej się przepowiedni, i samego Elijah prześladował od dzieciństwa. Martinez. Czarna owca wśród wszystkich tych "White'ów", "Johnsonów" i, o ironio, całego szeregu "Madisonów", "Adamsów" i "Washingtonów"; kozioł ofiarny, zawsze pierwszy do wskazania palcem gdy trzeba było znaleźć jednego w grupie do pokutowania za grzechy całej reszty winowajców. Ile to razy, choć dzięki jasnym włosom i oczom w chłodnym, czystym odcieniu błękitu oczywiście łatwiej było mu się wmieszać w tłum dobrych, białych obywateli, już na początku różnych przygód akademicko-społecznych spotkał się z założeniem, że to pochodzenie jego, to nazwisko, ciążące, wydawać by się mogło, nad nim niczym fatum, prędzej czy później wciągnie go w jakieś spektakularne tarapaty?
Trudno powiedzieć, czy sprawiły to surowe spojrzenia Ojców Założycieli łypiących na nich ze ściennych plakatów, drażniący zapach szkolnej męki natychmiast przywołujący z podświadomości szereg wspomnień koczowania w kozie po lekcjach, bo znowu wyszło na to, że "to wszystko ten Martinez", czy też po prostu nieuprzejma, jego zdaniem, i w szwach pękająca od jakiegoś absurdalnego poczucia wyższości, postawa nauczycielki - ale Fox od pierwszej minuty bytności w klasie czuł wzmagającą w nim niechęć i irytację.
Niedaleko zaś padało jabłko od jabłoni - starczyło mu jedno spojrzenie na liczko córki, jak i dźwięk wydawanych przez nią, zniecierpliwionych westchnień, by poczuć, że nie jest jedynym Martinezem w tym położeniu. I... jako Ojciec - ten, co ma wzór swojemu dziecku dawać, a i do odpowiedzialności je pociągnąć jeśli będzie trzeba - może powinien był się zmartwić, czy zagniewać...
Lecz zamiast tego poczuł jakiś rodzaj... Otuchy? Więzi z tym swoim biednym, niebieskowłosym dziecięciem, za karę zatrzymanym po lekcjach podczas gdy reszta jej przyjaciółek pewnie dawno już sączyła roztapiające się slurpees w podcieniach nieodległego centrum handlowego albo na rampie pobliskiego skateparku?
- Tak, byłoby miło, gdyby nie przerywała pani mojej córce, kiedy mówi - sarknął odruchowo, wbijając w kobietę surowe, a i pełne wyrzutu spojrzenie - Bardzo bym chciał poznać pełną wersję wydarzeń tego, co tu się, zdaniem wszystkich stron, niby wydarzyło...
Z trudem oparł się chęci wysupłania zza pazuchy notatniczka, w którym mógłby zacząć sporządzać notatki procesowe. Tak się chcieli bawić? W Sąd Ostateczny, ze Stellą na krzesełku oskarżonego? Proszę bardzo. Był gotowy.
(I czuł jak w jego żyłach wzbiera żar roztętnionej krwi - latynoskiej czy nie, wszystko jedno, takiej jednak samej, z pewnością, jaka płynęła w żyłach jego córki, a to wystarczyło).
- A Miles to... - detektyw powiódł wzrokiem w ślad za spojrzeniem wymienianym między jego córką, a ów młodym jegomościem, którego wziął wcześniej za jakąś niedorośniętą do pełnego rozmiaru część ciała pedagogicznego - Aha. No dobra. A co takiego Miles powiedział lub zrobił, że moja córka rzekomo... Podkreślam, rzekomo, zepchnęła go z połowy schodów?
Fox dokończył pytanie, a potem przełknął, ostatkiem ojcowskiej powagi gasząc "Moja krew! Moja, kurde, krew!" triumfalnie dudniące w sercu i pod sklepieniem czaszki. Mimo oparów Chivas Regal, wciąż (czy też, ostatnimi czasy, raczej nieprzerwanie) otulających jego światły i błyskotliwy niegdyś umysł, Elijah wciąż jeszcze wykazywał się jakąś krztą instynktu, każącą mu przypuszczać, że cały zachodzący tu konflikt o wiele bardziej niż samej Stelli i Milesa, tyczyć się może Stelli i Nauczycieli - Na tyle bowiem, na ile znam swoje dziecko... - zaczął; fakt, ostatnimi czasy, widząc, jak Stella z nieopierzonego kurczątka (kolor trampek wskazywać by mógł, że wciąż jeszcze nie wyrosła tak do końca z tejże fazy) zaczyna zmieniać się w łabędzia [chociaż jeśli mielibyśmy się trzymać poprawności biologicznej, to teoretycznie powinna zmienić się w kurę lub koguta, ale pies to jebał (w słowniku Martineza), nie o ścisłość się rozchodziło, a o metaforę], coraz rzadziej miał poczucie, że faktycznie wie, kim tak naprawdę jest jego córka... - Mogę z ogromną pewnością przypuszczać, że miała powód. Jakkolwiek niewłaściwe - tu przerwa na niby-surowe zerknięcie na potomkinię - Jej zachowanie by nie było.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard High School”