WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że było wiele rzeczy, tematów w których to Ida Marie mogła być nauczycielką, czy mu pokazywać. Tak więc to nie było za każdym razem tak, że ona była wiecznie nieświadomą nastolatką, tylko miała wiele do powiedzenia w pewnych rzeczach i wcale jej to nie przeszkadzało, choć fakt, że podniecał ją starszy mężczyzna, mogło wskazywać, że lubiła jak trochę nad nią ... dominował. Nie jak w bdsm dominacja i uległość, ale no, opiekował się nią, był mądrzejszy i tak dalej.
-Okej, nie drążę tematu-właściwie taka ciężka, poważna rozmowa zrodziła się znikąd i żadne z nich tego nie planowali, ale faktycznie, lepiej było zachowywać pozory w szkole, bo ściany jak najbardziej mogą mieć uszy. Poza tym, Senn miał tutaj sprawdzać zaległe kartkóweczki, a nie rozmawiać o sensie życia i planie na emeryturę. (Tak, dla Idy jej matematyk był stary).
-Muszę skoczyć do centrum handlowego-powiedziała, nie myśląc tak naprawdę wiele, dlaczego Senn pyta.-A. mogę. To pojechałabym teraz to załatwić i prosto do Ciebie?-zaproponowała. W końcu Senn mógł spokojnie sprawdzić sobie resztę sprawdzianów i pojechać rowerem do domu. Ida miała klucz do jego mieszkania, więc już nie było ważne, które z nich będzie pierwsze. W internacie też nie będzie problemów, nie pierwszy raz wychodziła po południu, z resztą nikt się tam za bardzo dzieciakami nie przejmował. -Przekonamy się jaki jest Josh doktor-zachichotała, podchodząc do swojego plecaka.-To co, umawiamy się tak?-zapytała, choć zauważyła że w trakcie ich rozmowy Senn skończył już sprawdzać papierzyska.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Właściwie może tak być. – Poniekąd sprawdził już wszystkie sprawdziany, ale wizja towarzyszenia dziewczynie w centrum handlowym raczej nie była zbyt kolorowa. Wolał unikać takich momentów jak ognia. Były zawsze pewne minusy posiadania młodszej partnerki, a właśnie to, że chodziły często na zakupy, były jednym z nich. Trudno. Wiedziały gały, co brały.
- W takim razie na się zajmę ogarnięciem nam jedzenia, aby było na czas i może po drodze wstąpię do naszej ulubionej cukierni. – Zanim spojrzała na niego karcąco, dodał pośpiesznie:
- Obiecuję, że kupię dietetyczne ciasto, tak jak zawsze. No i zresztą spalimy te wszystkie zbędne kalorie. – Nauczył się, że ona jako baletnica, nie może pozwalać sobie na śmieciowe jedzenie, a liczenie kalorii było na porządku dziennym. Nie przeszkadzało mu to. Zresztą, on jako matematyk, też służył pomocą, ponieważ dużo zapamiętywał, a liczenie takich rzeczy przychodziło mu z całkiem niezłą łatwością.
- Umówieni. – Powoli wstał ze swojego miejsca, ale zanim podniósł szanowne cztery litery, przeciągnął się, nie zasłaniając przy tym ust. Ziewnęło mu się całkiem poważnie, ale jakoś nie wydawał się tym zażenowany. Na lekcji tego by nie zrobił, ale jeśli przy kimś czuł się całkiem swobodnie, to i tak sobie ziewał jak smok (dobrze, że nie puszczał bąków, hehe).
Skoro byli umówieni, oboje opuścili klasę. Senn jeszcze zamknął ją za pomocą swojego zapasowego klucza i pożegnali się pod szkołą. Josh udał się na rowerze do domu, a Ida do sklepu. Oboje załatwili wszystkie swoje sprawunki.

[Z tematu x2]

autor

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

#2| outfit
Szkoła uczy cię tego, o czym nawet nie wiedziałeś, że nie wiesz.

Poprawiając torbę wiszącą na prawym ramieniu, Lucinde pchnęła ciężkie, czerwone drzwi - typowe dla każdego liceum, jakie miała okazję już odwiedzić. W momencie kiedy te ustąpiły pod naporem siły, odgarnęła włosy do tyłu, pozwalając, aby swobodnie opadły na jej plecy. Zielone oczy omiotły - jeszcze - prawie pusty korytarz, choć pojedyncze spojrzenia skupiły się na jej postaci, skrywając w sobie wyraźne zainteresowanie. Mimo, że była przyzwyczajona do tego typu powitań, to i tak poczuła się nieswojo.
Przystanęła w miejscu, kierując wzrok na własne stopy. Dasz radę powiedziała w myślach, a pojedynczy kosmyk różowych włosów załaskotał ją w policzek. Bycie nowym w szkole nigdy nie było niczym przyjemnym, a wciąż powtarzający się schemat sprawiał, że czuła się, jak w filmie, w którym jej życie zostało zapętlone, zmuszając ją do przeżywania wciąż tego samego dnia. To brzmi, jak ciekawy pomysł na książkę przemknęło przez myśl Ferreyra, a kącik jej jasnoróżowych ust uniósł się delikatnie ku górze. Założyła pasmo włosów za ucho, robiąc krok naprzód.
Piętnaście minut i trzy nieodpowiednie klasy później, usiadła w jednej z ostatnich ławek na zajęciach z biologii, które były pierwszą lekcją po przerwie świątecznej. Z jednej strony dziękowała wszystkim bóstwom tego świata, że właśnie dziś był jej pierwszy dzień, bo większość uczniów żyła jeszcze świętami oraz nowym rokiem, na co wskazywały żarliwe rozmowy, głośne śmiechy i brak poszanowania dla nauczyciela, który wszedł do klasy chwilę po Lucinde, jednak zaraz znowu ją opuścił, przypominając sobie, że o czymś zapomniał.
- Widocznie myślami został w poprzednim roku - rzuciła pod nosem, na tyle cicho, by mieć pewność, że nikt jej nie uszyły, jednak los potrafi płatać figle, a jej komentarz brzmiał głośniej niż mogła przypuszczać.

rotem levi-blau

autor

Lu

there are boys in the twilight zone, alone saints with sins and heroines - there's good and evil in their eyes
Awatar użytkownika
17
171

uczeń

ballard high

fremont

Post

6
Bycie nowym w ogóle nie było łatwe. Nigdy. Ani, jeśli tyczyło się to nowej szkoły - w której człowiek, jeśli chciał przetrwać, bardzo szybko musiał nauczyć się nie tylko topografii budynku, ale też hierarchii nastoletniego łańcucha pokarmowego i lokalnych, rządzących nim reguł. Ani, jeśli związane było z odnajdywaniem się w nowym mieście - chłodniejszym, cichszym, bardziej szarym niż to, w jakim mieszkało się wcześniej. Ani, wreszcie, jeśli nowość narzucona nam została przez życiową sytuację. Na przykład wtedy, kiedy ktoś miał siedemnaście lat, i musiał nagle nauczyć się żyć bez matki. Bo ta zmarła... Albo, jak w przypadku Ro, przestała się do nas przyznawać.
Szkolny psycholog (którego Rotem odwiedził dwukrotnie - zanim uznał, że spędzenie "okienka" w planie lekcji na szkicowaniu spontanicznych portretów w bibliotece przynosi mu o wiele więcej rozwojowych korzyści - powiedział raz, że z czasem n a p r a w d ę zrobi się prościej.
Wtedy Ro ani trochę mu nie uwierzył...

...ale dziś zaczynał czuć, że może potraktował wtedy radę psychologa zbyt surowo?


To prawda - choć Levi-Blau wylądował w Seattle (dosłownie, i w przenośni), już kilka ładnych miesięcy temu, nadal czuł się w Szmaragdowym Mieście całkowitym nowicjuszem i sam miał poczucie, jakby każdego dnia musiał uczyć się wszystkiego od nowa; zapętlony sam w sobie, do bólu powtarzalny, i stresujący film stanowiłby więc bardzo trafną metaforę jego odczuć i przeżyć. Sprawy zmieniły się jednak dość znacząco, kiedy poznał Theo Hetfielda, i garstkę jego znajomych. Jasne, wciąż często łapał się na myśli, że nie pasuje tutaj, i nie może odnaleźć nie tylko drogi do odpowiedniej klasy, ale i własnej tożsamości - jakby zgubił ją gdzieś na ciągnącym się w nieskończoność korytarzu liceum... Ale wystarczyło, że napotykał uśmiech swojego chłopaka, i splatał własną dłoń z tą jego - oliwkową, zawsze ciepłą, i, jak to u gitarzysty, wyposażoną w długie, sprytne palce, a wszystko stawało się odrobinę znośniejsze.
Wszystkie lekcje, które Rotem dzielił z Theo, były więc zupełnie w porządku.
Problemy zaczynały się dopiero, kiedy plan zajęć rzucał ich w dwa różne kąty szkoły. Jak na przykład dziś - kiedy w sali biologicznej Ro siedział sam. Coraline, którą czasem tu widywał, chyba zdecydowała się nie pojawić. Molly-Sue miała anginę i cierpiała w domu (oraz w ciszy, niezdolna do wypowiedzenia więcej niż trzech słów na raz). Oprócz nich - klasę zaludniały wyłącznie osoby, które Levi-Blau z różnych względów zdążył już znielubić, albo które uważał za sakramencko nudne.
Z jednym wyjątkiem -

Dziewczyna, na której skupił nie tylko wzrok, ale i całą swoją siedemnastoletnią uwagę, miała bystre spojrzenie i włosy w najciekawszym odcieniu różu, jaki widział w ostatnim czasie. Gdyby miał ją narysować, użyłby najpierw grafitu, a potem pasteli - pudrowych w barwie, i olejnych w fakturze. Przymrużył powieki i pochylił się lekko, by skomplementować barwę jej pukli, gdy nagle podchwycił dźwięk jej słów. Uśmiechnął się i skinął głową.
- Albo w poprzednim życiu - Wciął się niepytany (i z cichą nadzieją, że dziewczyna nie oskarży go o podsłuchiwanie - Nie uważasz, że facet wygląda, jakby przeniósł się tutaj z dziewiętnastego wieku? Kojarzy mi się z książkami Dostojewskiego. Tymi, w których ktoś jest tak głodny i wyziębiony, że w końcu mu odbija - Czyli, pewnie, z większością książek rosyjskiego wieszcza - Fajne włosy. - Wypalił dalej. I dalej: - A tak w ogóle, jestem Ro. To od "Romeo" - Kłamstwo - A ty?

Lucinde Ferreyra

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

O ile Lucinde nigdy nie miała problemu z orientacją w terenie, co było wyraźnym atutem w przypadku częstej zmiany placówek edukacyjnych, tak świat jej rówieśników stanowił dlań zupełnie inny wymiar; był swego rodzaju wyzwaniem. Ponieważ zdecydowanie nie była osobą, która pojmowała jak funkcjonuje hierarchia, nigdy nie wiedziała obok kogoś usiąść podczas lunchu na stołówce, by przypadkiem nie nadepnąć danej osobie na odcisk lub od razu nie zyskać łatki przegrywa; często wahała się z kim zamienić słowo, a kogo minąc w sposób pozwalający pozostać jej niezauważoną. I chociaż z pozoru życie nastolatków wydawało się naprawdę proste, bo czymże poza nauką oraz sprzeczkami z rodzicami musieli zaprzątać swoje śliczne główki?, to było to jedynie fasadą. W szkolnym świecie, jak i poza nim, wszystko miało znaczenie i istniało wiele niepisanych reguł - na kogo jako nowy uczeń/uczennica wpadniesz po raz pierwszy przekraczając próg szkoły, jak się ubierasz, w jaki sposób spoglądasz na poszczególne postaci, które już dawno miały obsadzone rolę w spektaklu zwanym liceum.
Bycie kimś nowym sprawiało, że wiele par oczu śledziło każdy twój ruch, jednocześnie zadając sobie w myślach pytania, na które tylko ty mogłeś udzielić odpowiedzi, ale przecież nie wypadało, aby zadać je wprost. Była to jedna z tych dziwnych rzeczy, jakich panna Ferreyra nie rozumiała i nawet nie próbowała pojąć. Z tego też powodu za każdym razem starała się nie wyróżniać z tłumu, wtapiać się w tło oraz nie przywiązywać, bo z góry wiedziała, że nie zabwi w nowej rzeczywistości zbyt długo. Problemem Seattle, jak zdążyła zauważyć już na szkolnym korytarzu, ale także obecnie w klasie, było to, że nie mogła się nie wyróżniać pośród innych, z różowymi włosami i ciemniejszą karnacją oraz niezdarnością, która towarzyszyła jej prawie na każdym kroku. Była niczym światło w tunelu, jedyną kolorowa szpilką na korkowanej tablicy czy rysą na pięknej porcelanowej filiżance.
Nie od razu poczuła na sobie kolejne spojrzenie, a może przywykła do nich na tyle, że przestała zauważać zainteresowanie innych? Nic dziwnego, że kiedy chłopak podszedł do niej, odpowiadając na opuszczających chwilę wcześniej różowe usta komentarz, podskoczyła nieco zaskoczona i przestraszona, w tym samym momencie upuszczając długopis, którym przez chwilę się bawiła, obracając go w palcach.
- Eemm…. - wydała z siebie nieco zabawny dźwięk, kierując spojrzenie na stojącego przy jej ławce bruneta. Mimochodem omiotła jego postać zaciekawionym spojrzeniem, lecz zanim zdążyła wymyślić choć jedno sensowne zdanie, tym samym odzyskując rezon, nieznajomy ponownie zabrał głos. Rozluźniła się.
- Z moich obserwacji wynika, że to taka specyfika w wyglądzie każdego biologa, widziałeś jakiegoś, który wyglądałby inaczej? - zapytała w odpowiedzi, unosząc do góry prawą brew. Uśmiechnęła się, tym razem wyraźnie rozbawiona porównaniem, jakie przytoczył chłopak.
- Dzięki - odparła, słysząc padający komplement, przy czym nieznacznie się zarumieniła. W poprzedniej szkole mało kto zwracał uwagę na kolor jej włosów, bo większość nosiła je w różnych odcieniach tęczy - tu było inaczej, wyróżniała się.
- Lu - przestawiła się, dodając - Od Lucinde, nie Lucyfera, żebyśmy mieli jasność - zaśmiała się, nieświadoma kłamstwa, jakie na powitanie zaserwował jej Ro. W pewnych kwestiach dotyczących innych osób różowowłosa była nieco naiwna - chociażby wierzyła w to, że ludzie z natury są równie szczerzy, jak ona.
- Jestem tu nowa, jakbyś jeszcze nie zauważył - rzucała dodatkowo, w końcu podnosząc z ziemi upuszczony długopis, ale musiała przy tym, uderzyć głową w ławkę.
- Cholera! - jęknęła, rozmasowując czoło.


rotem levi-blau

autor

Lu

there are boys in the twilight zone, alone saints with sins and heroines - there's good and evil in their eyes
Awatar użytkownika
17
171

uczeń

ballard high

fremont

Post

Może to dlatego, że nastolatki spoglądają na świat bez filtra, którym - stopniowo, jak gęstym, mlecznym bielmem - ich oczy zasnuje kiedyś dorosłość. Adolescencja nie ma miejsca na równowagę i zdrowy rozsądek, stoicki spokój, i logiczne, krytyczne podejście do sprawy. Wszystko jest końcem świata, albo najwspanialszą przygodą życia; "najlepszy przyjaciel" z dnia na dzień może stać się "wrogiem", a "wróg" - żadna niespodzianka - "najlepszym przyjacielem". Zarówno szczęście, jak i tragedie, wydają się być na zawsze. I tak samo względem siebie, jak i innych, o wiele mniej ma się empatii i współczującego zrozumienia.
Nic więc dziwnego, jeśli Lucinde w pierwszych dniach waszyngtońskiego liceum nie chciała wyróżniać się, ani narażać. Czasem nawet drobna gafa mogła przecież zostawić na szkolnej reputacji niemożliwy do zmazania ślad, którego widmo ciągnęło się potem za człowiekiem aż do wakacji lub jeszcze gorzej - do dnia zakończenia edukacji!
Lepiej było się więc nie rzucać w oczy - i nie ryzykować zapamiętania jako nie tylko "ten nowy", ale też "ten beznadziejny".

Na całe szczęście ten uczniowski rytuał przejścia Rotem, który w Ballard High uczył się od września, miał już - wreszcie! - za sobą. Z dnia na dzień odnajdywał w wątłym ciele nowe pokłady pewności siebie, a nawet pewnej zuchwałości, z którą zdarzyło mu się już dwukrotnie zapyskować nauczycielowi, i raz nawet pokazać środkowy palec któremuś z mięśniaków z drużyny, gdy ten, po raz kolejny, przyczepił się do jego tęczowych skarpetek.
Może właśnie na fali tej nowo nabytej buńczuczności, Levi-Blau nie pofatygował się, aby spytać Lucinde, czy miejsce obok niej jest wolne. Po prostu rzucił na wysokie krzesło plecak, rozpiąwszy go, by wydobyć ze środka podręcznik, szkicownik, i wypchany ołówkami i markerami piórnik.

Łypnął na dziewczynę.
- Nie... - Zmarszczył brwi, i w przerysowanym, teatralnym geście uniósł ku brodzie szczuplutką dłoń ugiętą w nadgarstku. Przez chwilę wyglądał tak, jakby się nad czymś intensywnie głowił - ot, chuda, trochę zniewieściała (cokolwiek to określenie - przez Rotema zresztą nielubiane - miałoby oznaczać) wersja rodinowskiego Myśliciela. Potem wyprostował się, i puścił do rówieśniczki oko - Nigdy. Ale weź poprawkę na to, że ja w ogóle nie widziałem w życiu zbyt wielu biologów... - Wzruszył ramionami. Prawda była taka, że - nie licząc liceum w Seattle - przez większość życia Rotem stykał się tylko z garsteczką nauczycieli, z których większość odwiedzała go w domu. Spotkanie z ekosystemem publicznej edukacji było więc dla siedemnastolatka prawdziwym szokiem. Wiele twarzy nadal mu się myliło - a zapamiętywał je skutecznie dopiero, gdy je naszkicował, i podpisał.
- Ty też!? - Rzucił z ekscytacją - Wowi, ale super! Czyli jednak ciągnie swój do swego... - Teraz wpakował się na krzesło obok różowowłosej koleżanki - Ja też jestem nowy! Skąd przyjechałaś? Dawno temu? Czemu?
Za parę lat będzie wiedział, by nie zadawać więcej niż dwóch pytań na jednym wydechu, ale póki co - był na to zbyt młody, i zbyt uradowany myślą, że nie jest w Ballard jedynym, nie licząc Theo, nowicjuszem. Od razu zaczął fantazjować o tym, jak super-paczkę mogliby stworzyć we trójkę.
- Hej! - Wychylił się do przodu, gdy dziewczyna zerwała się po długopis. Potem rozsunął suwak wyładowanego materiałami piśmienniczymi piórniczka, i podsunął go koleżance - Następnym razem po prostu się częstuj, ok? Śmiało! I lepiej nie ryzykuj życiem. Te ławki potrafią być zabójcze.
Sam nadal czuł guza, którego raptem parę dni wcześniej nabił sobie w identyczny sposób.

Lucinde Ferreyra

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

Lucinde nigdy nie była osobą, której brakowało pewności siebie, a jej zuchwałość przez rodziców utożsamiana była z brakiem roztropności, ale mimo to, każdorazowa zmiana szkoły wywoływała u dziewczyny nieprzyjemny skurcz w żołądku. Zawsze była "tą nową", natomiast w momencie kiedy przestawała i jako tako zaczynała odnajdywać się w nowym środowisku, nawiązywać trwalsze relacje, czy robić plany, następował moment kolejnej przeprowadzki. Po trzecim z kolei razie przestała przywiązywać wagę do otaczającej ją rzeczywistości, z góry zakładając, że jest ona tylko tymczasowa. Tak samo miała z ludźmi, przez co w ostatnich dwóch latach uważana była za odludka. Nie przypuszczała, że tym razem może być inaczej. Z tego też powodu chciała pozostać niezauważona, jednak pragnienia miały mało wspólnego z realiami, a ona już w pierwszych minutach po przekroczeniu progu placówki zwróciła na siebie uwagę.
Ściągnęła brwi, przygryzając dolną wargę, co było oznaką lekkiego zdenerwowania, jakie odczuwała, zdając sobie sprawę, że Ro nie tylko chciał do niej zagadać, ale obecnie zajmował, pozostające dotychczas wolne, miejsce w ławce. Naprawdę zamierza tu usiąść? pytanie pojawiło w myślach Ferreyra, w tym samym czasie, kiedy dostała odpowiedź w postaci podręcznika, szkicownika - jak przypuszczała - oraz wypchanego po brzegi piórnika. Skierowała spojrzenie zielonych tęczówek na chłopaka, nie kryjąc zaskoczenia, które pogłębiło się wraz z kolejnymi wypowiadanymi przez niego słowami.
- Teraz chyba powinnam zapytać, jak to możliwe - przyznała otwarcie, choć zdanie opuszczające różowe usta nie miało ja swoim końcu znaku zapytania. W ten sposób pozostawiała Ro wybór, bo co jeśli nie chciał dzielić się z nią informacją na ten temat? I chociaż z natury Lucinde była dość ciekawską osobą, to nauczyła się, że niektórych pytań nie warto, a nawet nie można zadawać. Nie oznaczało to oczywiście, że w przeciągu kilku sekund, kiedy uzyskała dość istotną informację na temat nowego kolegi, nie stworzyła własnej teorii, dlaczego nie miał okazji poznać zbyt wielu biologów.
W przeciwieństwie do niej, Romeo nie miał problemu z zadawaniem pytań, a ilość, którą ją zasypał sprawiła, że rozchyliła wargi tylko po to, aby ponownie je zamknąć. Nie do końca wiedziała od czego powinna zacząć, ani czy chce dzielić się każdą z informacji, jakie chciał uzyskać.
- Ej… ej, a może tak trochę wolniej? - ostatecznie odpowiedziała pytaniem, z cichym śmiechem. Miała nadzieję, że w przyszłości brunet naprawdę pojmie zasadę dwóch pytań.
- I teraz już nie jesteś nowy, spadłeś z piedestału królewno - dodała żartobliwie, a jej uśmiech powiększył się; ukazała rząd białych zębów. - Urodziłam się w Argentynie i tam spędziłam większą część swojego życia. W Seattle jestem od jakiś dwóch tygodni, a powód przeprowadzki niezmiennie jest ten sam - praca ojca - miała nadzieję, że udało jej się spamiętać wszystkie pytania, nawet jeśli udzielone odpowiedzi nie były zbyt obszerne. Nie chciała zagłębiać się w swoją historię, która nie była zbyt szczęśliwa i wciąż niełatwa. - A jak było z tobą? - tym razem nie zawahała się, aby postawić właściwy znak interpunkcyjny na końcu wypowiedzianego pytania, czemu towarzyszył subtelny uśmiech.
- Ławki jeszcze nigdy nie czyhały na moje życie. To jest coś nowego - stwierdziła, pozwalając aby grymas bólu pojawił się na jej twarzy. Na pewno będzie miała guza, już to czuła.
- A ty wykupiłeś cały zapas przyborów czy jak? - zapytała widząc mnogość długopisów oraz innych skarbów, które wypełniały kolorowych piórnik.

rotem levi-blau

autor

Lu

there are boys in the twilight zone, alone saints with sins and heroines - there's good and evil in their eyes
Awatar użytkownika
17
171

uczeń

ballard high

fremont

Post

Może faktycznie powinien był spytać - jak nakazywały zasady niewpisanej w żaden rejestr ani dziennik, ale wszechobecnej na licealnych korytarzach, szkolnej etykiety - czy wolno? Zamiast, po prostu, cisnąć okraszonym kilkoma kolorowymi naszywkami i przypinkami, porysowany feerią markerowych kleksów plecakiem o krzesło, a potem wpakować na siedzenie też własny, chudziutki tyłek.
Na swoje wytłumaczenie mógł mieć jedynie fakt nieprzystosowania do rówieśniczych środowisk szerszych niż te, na jakie składała się ledwie garstka podobnych mu wyrostków wychowanych w tym samym kręgu kulturowym.
No cóż: Rotem, zwyczajnie, nie wiedział. Że czasem nadmierna ciekawość to naprawdę pierwszy stopień do piekła. I to takiego, jakie rozewrzeć się może choćby na środku biologicznej sali, pochłaniając jego samego, albo też Bogu ducha winną dziewczynę o bystrym, choć trochę jakby niepewnym spojrzeniu, bez ostrzeżenia postawioną teraz pod prawdziwym gradem pytań.
- Ooo! - W reakcji na informację o pochodzeniu Ferreyra, i o licznych przeprowadzkach, które, mimo nastoletniego wieku dziewczyna miała już wpisane w życiorys, brwi Rotema wspięły się po jego jaśniutkim czole, i zbiegły nad nosem w przepełnionym ciekawością zmarszczeniu. Już czuł, jak rodzi się w nim cała masa kolejnych pytań. Najwyraźniej, choć na przykład torę potrafił czytać - zgodnie z wymogiem panującym w jego diasporze - płynnie (niektóre fragmenty zdolny recytować wręcz z zamkniętymi oczami) - odczytywanie społecznych wskazówek (jak lekko nerwowy śmiech Lucinde, jej milczenie, wahanie, i sposób, w jaki oszczędziła mu dostawienia na końcu zdania znaku zapytania) sprawiało mu już o wiele większe trudności - Wowi, to zajebiście egzotycznie! Jak cię traktuje Seattle, póki co? Też nienawidzisz lokalnej pogody?
Zamajtał śmiesznie nogami zwieszonymi z krzesła - pod ławkę.
- Praca mojego ojca - Zachichotał do własnych myśli - Mogłaby mnie co najwyżej skłonić do popadnięcia w depresję, a nie do przeprowadzki w jakieś ciekawe miejsce. Jest dziennikarzem. I pisze zawsze o takich strasznie przybijających rzeczach jak śmierć łóżeczkowa, kartele narkotykowe, seksizm i transfobia na wyższych szczeblach rządowych, kryzys ekonomiczny i jego wpływ na służbę zdrowia i różne takie... - Wyliczył. Potem zrobił to, co zawsze: własny smutek przykrył zuchwałym uśmieszkiem - A jak było ze mną? Um, wychowałem się w Nowym Jorku, i żyłem tam, dopóki mama nie wykopała mnie z domu.
Gdy oszczędzał otoczeniu szczegółów, brzmiało to - przynajmniej w jego odbiorze - całkiem filmowo i intrygująco.

Zawstydził się dopiero wtedy, gdy dziewczyna przeniosła wzrok na jego kolekcję kredek i markerów. Wzruszył ramionami.
- Uwierz mi, gdybym kupił w sklepie plastycznym wszystko co bym chciał, to widziałabyś mnie tu z walizką, a nie z takim piórniczkiem - Trącił przedmiot palcem, jakby miał mu za złe tak niewielką, w gruncie rzeczy, pojemność - Tak zabijam czas na lekcjach. To znaczy, rysując. Jak chcesz, to... Yyy... Mógłbym nawet spróbować narysować ciebie. Jeśli nie boisz się, że cię straumatyzuję nieudanym portretem.

Lucinde Ferreyra

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

Fakt, w życiu społecznym istniały pewne, niepisane zasady, których każdy młody, wychowany w duchu pewnych reguł, człowiek powinien przestrzegać, jednak jeśli Lucinde miała być tak całkowicie szczera, to była ostatnią osobą, która by się tym przejmowała. Z resztą, z większą łatwością przychodziło jej łamanie kolejnych punktów regulaminu niżeli stanie na ich straży. A posiadając pokłady śmiałości, jakimi odznaczał się Rotem, zapewne, bez zbędnego wahania poszłaby w jego ślady.
Dlatego mimo początkowego zaskoczenia, jakie następnie zostało zastąpione niechęcią, szybko przeszła do odczuwania pewnego rodzaju radości; dzięki chłopakowi poczuła się mniej odosobniona. Odczuwane emocje skwitowała uśmiechem i chociaż ten wciąż nosił na sobie znamiona niepewności, to w zielonych tęczówkach, które odziedziczyła po matce, rozbłysły wesołe ogniki.
Zdecydowanie ciekawość stanowiła pierwszy stopień do piekła, jednak kto się nią nie odznaczał - niech pierwszy rzuci kamień, jak głosiły słowa Biblii. I mimo początkowych oporów, które u Lu pojawiały się zawsze w chwili, kiedy na swojej drodze spotykała nowe osoby, udzieliła odpowiedzi, jednocześnie okazując własne zainteresowanie, jakie wzbudzał w niej kolega z ławki - chyba tym mianem mogła go już śmiało określać.
Bawiąc się w dłoni długopisem, który chwilę wcześniej podniosła z ziemi, uważnie obserwowała twarz swojego rozmówcy, zwracając uwagę, jak wyrazista była jego mimika twarzy, dzięki czemu można było odczytać malujące się na niej emocje, w których - jeśli robiła to poprawie - dało się dostrzec pogłębiające się zaciekawienie.
- Czy ktoś ci mówi, że da się ciebie czytać, jak książkę? - zapytała, zanim ponownie otworzył ust, spomiędzy których wypłynęły kolejne zdania, zakończone znakiem zapytania. Odruchowo przygryzła dolną wargę, a następnie wypuściła powietrze z płuc, jakby wstrzymywała je wyjątkowo długo, chociaż w rzeczywistości oddychała normalnie.
- Pogoda jest…okropna. To znaczy podejrzewam, że większość ludzi jest do niej przyzwyczajona. Nie mniej ja nie byłam na nią gotowa, a większość mojej garderoby to letnie ubrania. Znalezienie czegokolwiek z dłuższymi nogawkami i rękawami było, jak wyprawa do Narnii, której nie było za wiekiem szafy. - odpowiedziała, robiąc smutną minę, wyraźnie niezadowolona, tak samo z przenikliwego zimna oraz wilgoci w powietrzu, którym oddychała, jak i z braku przejścia do magicznej krainy. Oczywiście nie była pewna czy Rotem wie czym jest Narnia, jednak ona jako maniaczka wszelkiej maści książek znała przynajmniej dziesięć wyimaginowanych światów i o wiele więcej ras.
- Dziennikarstwo to też ciekawy zawód - wyznała, lekko się przy tym rumieniąc, gdyż z wypowiedzi bruneta wynikało, że nie przepada za zawodem ojca, a może za nim samym? Pomijając to - dziennikarstwo było jednym z kierunków, jakie Lu zamierzała obrać w przyszłości, jeśli wcześniej nie stanie się popularną pisarką lub recenzentką, wszakże jej Instagram w ostatnim czasie zyskał dwóch dodatkowych obserwujących i nie było to członkowie jej rodziny; mały sukces! - Mój jest lekarzem, ale raczej unika opowieści o swojej pracy, jeśli już mam okazję widzieć się z nim więcej niż pięć minut - wyznała, niejako chcąc się w ten sposób odwdzięczyć za informację, którymi się z nią podzielić. Nie wydawała się być zasmucona owym faktem, bo zwyczajnie przyzwyczaiła się do tego, że obecność rodziciela w jej życiu sprowadza się do pełnej lodówki i sporadycznych rozmów. Dodatkowo miała świadomość tego, że w każdej kwestii ojciec jej ufał, bo nigdy nie dała mu powodów, aby mogło być inaczej. W dodatku wszystko ułatwiał fakt, że życie towarzyskie panny Ferreyra nie istniało, a spędzanie wolnego czasu ograniczało do czytania książek czy pisania recenzji o czym świadczyły liczne egzemplarze przedpremierowych tomów porozrzucane po całym domu.
Nie dało się ukryć, że gdy Ro wypowiedział kolejne zdanie na twarzy dziewczyny pojawiło się zmieszanie. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, nie do końca wiedząc, jak powinnam zareagować. Z jednej strony brzmiało to naprawdę okropnie, bo jak matka może potraktować w taki sposób swoje dziecko?! Natomiast z drugiej, nie czuła się właściwą osobą, aby oceniać zaistniałą sytuację, a przy tym Rotem wydawało się, że nie przywiązuje do tego wagi. Wymagał więc współczucia?
W gruncie rzeczy najbezpieczniejszym było odnieść się tylko do części wypowiedzi chłopak, a jednocześnie głupie wydawało się zignorować tą drugą. Z tego też powodu Lucinde zwyczajnie odpuściła sobie jakikolwiek komentarz, w duchu dziękując, że lawirowali między tematami i ten uległ szybkiej zmianie.
- Przyznam szczerze, że chętnie bym to zobaczyła - zaśmiała się, oczami wyobraźni już widząc, jak brunet wkracza do szkoły, ciągnąć za sobą potężny bagaż. - Ciekawe co by obstawiali, że tak masz… może trupa? - zapytała, nie kryjąc rozbawienia, co ukazywało dość specyficzne poczucie humoru dziewczyny. Było naprawdę mało rzeczy, które ją jako mola książkowego zadziwiało lub szokowało, a dodatkowo wiele była w stanie zaakceptować.
- Rysowanie brzmi świetnie i chętnie zostanę twoją… hm… modelką - tak się to nazywa czy jakoś inaczej? - nie była pewna, dlatego dając sobie chwilę na zastosowanie przytknęła palec do ust, jednak nic innego nie przyszło jej do głowy, a usta ostatecznie opuściło kolejne pytanie.
- A co jeszcze lubisz robić dla zabicia czasu? Seattle ma jakieś atrakcje? - odbiła piłeczkę, wykazując coraz więcej zainteresowania.

rotem levi-blau

autor

Lu

there are boys in the twilight zone, alone saints with sins and heroines - there's good and evil in their eyes
Awatar użytkownika
17
171

uczeń

ballard high

fremont

Post

Nie był pewien, czy powinien słowa różowowłosej - te, znaczy się, w których informowała Ro, że czytać zeń można jak z książkowych stronic - traktować jak komplement, ostrzeżenie, czy obrazę. Z jednej strony może powinien nabzdyczyć się i unieść honorem, bo przecież wielokrotnie starał się wychodzić na tajemniczą enigmę, fascynującą postać, której przeszłość budziła w innych ciekawość i niosła z sobą gro pytań bez odpowiedzi. Lubił myśleć, że ludzie zastanawiają się nad nim - słowem, że budzi ich ciekawość, przyciąga uwagę, jednocześnie nie wykładając od razu wszystkich kart na stół.
Z drugiej strony poczucie, że ktoś go jednak rozumie - w przeciwieństwie do jego ojca, matki, większości nauczycieli, a nawet i całej masy znajomych, którzy często zdawali się słuchać i kiwali energicznie głowami, ale przez większość czasu i tak myśleli głównie o sobie, albo o tym, co pięć minut wcześniej obejrzeli na TikToku - było słodkim, nowym uczuciem, jakie po sercu Rotema rozlało się niczym miód.
Zagryzł policzek od środka, zastanawiając się, czy powinien się zapierać, i przekonywać Lucinde, że "wcale nie! wcale nie da się z niego czytać, bo jest tak skomplikowany, jak tora pisania po łacinie, i do tego Braille'm!", ale w końcu poddał się i tylko skinął głową.
- Nie, ale pewnie masz rację - Przyznał ze wzruszeniem ramion - Albo ty po prostu umiesz czytać.

Nie miał nic przeciwko temu, żeby nastolatka zaczęła określać go mianem "kolegi z ławki". Ba, wiązało się to nawet z pewną ulgą - w przeszłości zdarzyło się już raz czy dwa, że wylądował w szkolnym rzędzie zupełnie sam - bo był nowy, i ubrany zbyt pedalsko kolorowo jak na standardy popularnych dziewczyn i ich chłopaków z drużyny, którzy stanowili większość lekcyjnego tłumu na zajęciach z matmy. Przyjemnie było więc myśleć, że przynajmniej na biologii będzie miał milsze towarzystwo!
Nawet, jeśli dziewczyna nie zawsze wiedziała, jak odnieść się do wszystkich z jego wypowiedzi. Nie miał pretensji. Zdawał sobie sprawę, że - wraz ze swoim gniewem na matkę i opowieścią o tym, jak go potraktowała - zrzucił na nią właśnie ciężar, którego nie potrafił udźwignąć nawet jego własny ojciec.
- Wyobrażasz sobie jakby mnie aresztowali!? Zakładając, że mam w walizce nieboszczyka albo przynajmniej pięćdziesiąt kilogramów kokainy... - Nie, żeby Rotem, przy swojej fizjonomii, był w stanie wtargać cokolwiek o takiej wadze w górę schodów prowadzących ze szkolnego dziedzińca do wejścia - A okazałoby się, że to tylko kredki!?

Licealny szmer ucichł odrobinę, gdy dźwięk dzwonka przypomniał, że zaraz zacznie się lekcja - a szajbnięty nieco belfer stanął przed tablicą, upominając ich, żeby skupili się i otworzyli podręczniki na stronie czterdzieści-siedem. Nie powstrzymało to jednak Rotema przed ściszeniem głosu i przychyleniem się ku Lucinde, aby kontynuować rozmowę szeptem.
- A byłaś kiedyś w Bon Voyage Vintage na Washington Street? Albo w sklepie Goodwill, ale tym na Belmont, a nie w Dearborn, bo ten drugi jest beznadziejny!? Ja tam zawsze znajduję masę ubrań. Ciepłych. Niezbędnych, żeby tu przetrwać zimę! - Podzielił się z nią swoimi wskazówkami, a potem skinął głową - - "Modelką", tak - W powszechnym rozumieniu słowo to kojarzyło się zwykle z wybitnie szczupłymi, efemerycznymi sylwetkami zdecydowanie zbyt młodych osób, pozujących do zdjęć i paradujących po wybiegach w ubraniach, na jakie - paradoksalnie - stać było głównie osoby starsze i często skubnięte nadwagą. W świecie artystów, do którego Rotem bardzo, B A R D Z O pragnął należeć, słowa model czy modelka miały jednak nieco inne znaczenie - Możesz nawet zostać moją moją muzą, jak chcesz. Któregoś dnia... Po szkole? Albo chociaż na przerwie lunchowej?

Lucinde Ferreyra

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

Lucinde zaliczała się do osób, które czasami - może nawet za często - najpierw pozwalały, aby słowa wypłynęły spomiędzy ich ust, a dopiero później zastanawiały się nad sensem ich brzmienia. Zdarzało się, że ta bezmyślność wpędzała ją w kłopoty, dlatego i tym razem przygryzła dolną wargę, zastanawiając się czy nie popełniła błędu, będąc aż nazbyt otwartą wobec nowego kolegi. Sekundy ciszy, jaka się między nimi pojawiła, dla dziewczyny wydawały się trwać wieczność, wywołując pewną dozę nerwowości. Z jednej strony nie chciała wywrzeć złego, pierwszego wrażenia, natomiast z drugiej nie potrafiła udawać kogoś kim nie była. Rotemowi nie pozostawało nic innego, jak zaakceptować ją w takim wydaniu lub ostatecznie odrzucić nową znajomość, co zmuszałoby dziewczynę do znalezienia nowych znajomości w czym nie była zbyt dobra. Z tego też powodu pozwoliła sobie na szerszy uśmiech, sięgający zielonych tęczówek, kiedy głos chłopaka ponownie wypełnił przestrzeń między nimi. Poczuła sporą ulgę. - Można powiedzieć, że jakieś pojęcie o czytaniu mam - stwierdziła nieco tajemniczo, nie zdradzając się ze swoją fascynacją książkami, których miała naprawdę dużo, a jeszcze więcej znajdowało się na liście "do kupienia", bo przecież wciąż wychodziły nowe tomy lub serie.

Bez wątpienia zdradzając część swojej historii, Rotem wrzucił na jej barki pewnego rodzaju ciężar, jednak nie było to coś, z czym różowowłosa nie umiała sobie poradzić. Śmierć matki, która była jej jedną z najbliższych w życiu osób, w pewien sposób uodporniły ją samą na złe wiadomości, jednak trudność wciąż sprawiała ocena, czy ktoś w obliczu podobnej sytuacji potrzebuje od niej wsparcia czy jednak woli pozostać sam. Była świadoma tego, że każdy radzi sobie inaczej - jej ojciec zaczął więcej pracować, dziadkowie przestali wspominać o swojej córce, natomiast ciotki mówiły o niej, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja, a jej kolega z ławki? Wydawało się, że uśmiechem maskował żal, jaki niewątpliwie odczuwał względem rodzicielki.
- Ej, a myślisz, że wezwaliby jednostkę S.W.A.T.?! - zapytała z wyraźnym poruszeniem w tonie głosu i czymś na kształt ekstrakcji? - Widziałam w jednym z programów, jak oni działają i chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy z walizki wypadają kredki - przyznała, śmiejąc się na głos, co zwróciło uwagę siedzących przed nimi osób. Spojrzeli na parę z nieukrywaną pogardą, na co Lucinde zareagowała instynktownie wystawiając im język. - Nieładnie tak podsłuchiwać - zauważyła - A co jakbyśmy się umawiali na seks? - rzuciła pytaniem w przestrzeń, puszczając oczko do brunetka. Tamta dwójka skrzywiła się na dźwięk ostatniego wypowiadanego przez nią słowa i wróciła do przerwanego zajęcia, czymkolwiek się zajmowali, a w tej samej sekundzie rozległ się dźwięk dzwonka, obwieszczający początek lekcji.
Pokręciła przecząco głową, a różowe kosmyki poruszały się zgodnie z wykonanym gestem, kiedy spomiędzy wargi Ro wypłynęły nazwy sklepów i ulic, których nawet nie kojarzyła. - Mieszkam w Belltown, to gdzieś w pobliżu Belmont? - kolejne pytanie opuściło różowe usta, przy czym zmarszczyła czoło. - Zupełnie nie ogarniam jeszcze miasta - przyznała, w myślach dodając i mam koszmarną orientację w terenie. Zgodnie z poleceniem nauczyciela przełożyła stronice książki, chociaż ta i tak otwarta była na złym dziale. Obecnie lekcja biologii wydawała się Lu mało istotnym elementem, zwłaszcza, że omawiany temat, już dawno przerobiła w poprzedniej szkole.
- Byłoby super fajnie, ale to znaczy, że usiądziemy razem na lunchu? - musiała mieć pewność, zwłaszcza, że nie liczyła na łaskawość losu i była pewna, iż kolejne lekcje spędzi pozbawiona towarzystwa chłopaka. - Niezmiernie by mnie to ucieszyło, bo przerwa na lunch to było, jak wkroczenie do dżungli - przyznała, wzdrygając się na samą myśl o tym. Ile razy to przerabiała? Przestała liczyć.



rotem levi-blau

autor

Lu

there are boys in the twilight zone, alone saints with sins and heroines - there's good and evil in their eyes
Awatar użytkownika
17
171

uczeń

ballard high

fremont

Post

Rotem nie tylko ledwie co skończył siedemnaście lat, ale też nie mógł pochwalić się ani pokaźnym wzrostem, ani imponującą wagą (gdy jego własna rzadko kiedy przekraczała pięćdziesiąt kilogramów, a niekiedy niebezpiecznie spadała poniżej tej granicy, przez wielu specjalistów i tak nazywanej już krytyczną). Czy było więc coś zaskakującego w fakcie, że pod ciężarem wydarzeń, które w ostatnich miesiącach spadły nań jak lawina raczej kulił się niż prężył (jak mięśniaki, których mijał czasem na rowerze, przejeżdżając obok ulicznych siłowni finansowanych przez władze miasta)!?
Żal do matki odczuwał bez cienia wątpliwości, jasne. Ale było gorzej - żal, ten pierwszy, wczesno-dorosły, czuł ostatnimi czasy niemal do wszystkich ludzi, jakich napotykał na swojej drodze (a czasem też i do przedmiotów - na przykład ołówka, który nie układał się w dłoni tak, jak powinien, farb, które nie oddawały odpowiednio barwy z artystycznych wizji siedemnastolatka, albo choćby słuchawek notorycznie plączących się w kieszeni plecaka czy kurtki). Żal do ojca - tak wtedy, jak rodziciel się czepiał, jak i wówczas, gdy na jedynego syna nie zwracał dostatecznej uwagi. Żal do dziadków, którzy nie chcieli mieć z Ro nic wspólnego na żadnej płaszczyźnie - również tej ekonomicznej, decydując się go wydziedziczyć tego samego dnia, gdy okazało się, że ich wnuk lubi mężczyzn trochę bardziej, niż przystoi ortodoksyjnym Żydom. Żal do Aarona, który o niego nie walczył, choć przy kilku okazjach, gdy chłopak pozwolił mu na więcej niż komukolwiek innemu do tamtej pory zarzekał się, że zrobiłby dla niego wszystko. Nawet żal do Theo - choć tylko w krótkich, przelotnych rzutach - gdy chłopak musiał pomagać ciotce w domu, albo zakuwać do klasówek w próbach ocalenia roku przed uwaleniem, i nie mógł spotykać się z nim na okrągło.
No i, oczywiście, żal do siebie. Że jest zbyt słaby, zbyt głupi, zbyt wrażliwy, zbyt chwiejny, albo - jeśliby odwrócić sprytnie perspektywę - niewystarczająco silny, mądry, m ę s k i, odważny i zrównoważony.
Tylko, że to nie były tematy, o których zwykle chciało opowiadać się ledwie co poznanej osobie - w obawie, żeby jej przypadkiem nie odstraszyć głębią odczuwanych przez siebie emocji.
Może dlatego właśnie Rotem mimo wszystko się uśmiechał. Naiwnie przekonany, że Lucinde nie jest w stanie przejrzeć jego nastoletniego fortelu.
- Bez kitu! - Roześmiał się pod nosem, wdzięczny, że odsunęli się od poważniejszych tematów - Słuchaj, dla ciebie bym to zrobił. Skoro bardzo chcesz zobaczyć, jak to działa na żywo! - Mówił wprawdzie o działaniu jednostek specjalnych, ale jego słowa idealnie zbiegły się w czasie z wścibsko-poirytowanymi spojrzeniami rzucanymi im przez uczniów siedzących z przodu - Właśnie! - Podchwycił - Co, jakbyśmy się umawiali na DZIKI SEKS, co?! - Tylko wzmocnił słowa nowej znajomej, posyłając innym dzieciakom wymowny, zuchwały grymas.

Naprawdę głos ściszył dopiero, gdy lekcja rozpoczęła się na dobre, ale nadal nie można było powiedzieć, by choćby ułamek uwagi koncentrował na dyktowanych im przez belfra definicjach i formułkach. Sorry, mitozo i mejozo, były na świecie rzeczy ważniejsze od podziałów komórkowych. Na przykład potencjał zawarcia znajomości, która nie skończy się wraz z dźwiękiem dzwonka obwieszczającego przerwę.
- No pewnie, że usiądziemy razem na lunchu! - Pokiwał energicznie głową - I zdradzę ci, których dań lepiej nie tykać, co ty na to? W trosce o twoje zdrowie! - Zaoferował - Hmm, całkiem blisko! - Potwierdził, dumny, że sam ogarnia już odrobinę więcej niż monotonię tej samej trasy - z domu mieszkania taty do liceum, i z powrotem - Ale najpierw trzeba przejść przez Pike Street, i minąć Paramount Theatre... - Wyjaśnił. Potem zastanowił się przez chwilę, jak zawsze wtedy, gdy przymierzał się by zdradzić otoczeniu dość wrażliwy skrawek swojej tożsamości. Cmoknął, i uznał, że chyba warto jest zaryzykować - Moglibyśmy zabrać cię na zwiedzanie! Mój chłopak, i ja. On też jest tu nowy, więc pewnie zgubimy się dziesięć razy... Ale mogłoby być fajnie!?

Lucinde Ferreyra

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

Rotem miał naturalne prawo do żalu, jaki odczuwał wobec ludzi, którzy go skrzywdzili. Nie było innego określenia dla wydarzeń, jakie miały miejsce w życiu chłopaka. Bliscy, którzy powinni okazać mu wsparcie, odwrócili się od niego przez co zdany był wyłącznie na siebie. Było to niebywale okrutnego i dla Lucinde dla której rodzina od zawsze stanowiła fundament jej samej - zupełnie niezrozumiałe. Bo chociaż sama także miała w sobie żal, głównie do przewrotnego losu, który odebrał życie jej matki zbyt wcześnie, to łatwiej było pogodzić się ze śmiercią na którą nie ma się wpływu niżeli świadomością, że jest się niewystarczająco dobrym w oczach rodzicieli.
Uśmiech na ustach bruneta był niezwykle ujmujący i wciąż nosił na sobie znamiona radości, jakiej różowowłosa prawdopodobnie nie potrafiłaby odczuwać, gdyby była na jego miejscu. Było to godne podziwu, co przyznała w myślach, zaraz porzucając przykry temat, na rzecz bardziej przyziemnych spraw.
- Jesteś szalony - stwierdziła, wtórując Ro rozbawionym śmiechem. - Jednak… - nie była w stanie skończyć zdania, w którym chciała powiedzieć, że nie może narażać chłopaka na takie niebezpieczeństwo i związane z nimi konsekwencjami, chociaż sama chętnie wyszłaby im na przeciw. Sama była odrobinę szalona, nawet jeśli sprawiała wrażenie spokojnej osoby. Fakt, że ktoś przysłuchiwał się ich wymianie zdań odrobinę ją rozdrażnił przez to nie była w stanie powstrzymać komentarza, jaki sekundę później opuścił bladoróżowe usta Ferreyra, któremu zawtórował kolega z ławki. Wywołało to zawstydzenie na twarzach dwójki uczniów siedzących przed nimi, objawiając się czerwienią.
- I to jest właśnie kolor soczystej truskawki, prawda? - zapytała przyszłego artystę, w niegrzeczny, aczkolwiek wymowny sposób wskazując na podsłuchiwaczy. Zaśmiała się.

Zdecydowanie temat prowadzonej przez nauczyciela lekcji był mniej ciekawy, a przede wszystkim istotny niż ten obrany przez dwójkę rozmawiających uczniów. Rozglądając się po sali, Lucinde doszła do wniosku, iż tylko oni wymieniają zdania w tak ożywiony sposób, kiedy reszta uczniów tępo wpatrywała się w widok za oknem, własne zeszyty, na kartach których kreślili bliżej nieokreślone bazgroły, chociaż wśród nich znalazły się również pojedyncze jednostki wyraźnie zainteresowane biologią. Było to godne podziwu.
- Tak, zdecydowanie poproszę kilka wskazówek - odparł, energicznie potakując przy tym głową. Słysząc te słowa poczuła ogromną ulgę, gdyż zmierzenie się ze stołówką podczas lunchu zawsze stanowiło dla niej największe wyzwanie, zwłaszcza, że nigdy nie potrafiła określić hierarchii panującej w liceum; ta była zwyczajnie dziwna i - według dziewczyny - zupełnie niesprawiedliwa.
- To zabrzmi źle, ale naprawdę nic nie mówią mi jeszcze te nazwy - przyznała, lekko zawstydzona, co objawiło się lekką czerwienią na muśniętych słońcem policzkach. Będąc w Seattle ponad dwa tygodnie powinna znać chociaż okolicę w której mieszkała, to nie podlegało dyskusji, jednak czy winą Lu było, że zamiast samotnych spacerów wolała zagłębiać się w świat książek? W dodatku jej Instagram potrzebował nowej szaty graficznej oraz kilku poprawek, które musiała zrobić, od kiedy zyskała dwóch nowych obserwujących. To było ważne! W taki sposób usprawiedliwiała siebie w myślach, nie wypowiadając powodów niewiedzy na głos, jakby bojąc się oceny ze strony nowego kolegi, bo teraz nawet jej owe powody wydawały się głupie.
Słysząc kolejne wyznanie rozchyliła delikatnie wargi, jakby w zaskoczeniu, chociaż większe stanowiło dla niej zaproszenie niżeli fakt, że Ro miał chłopaka.
- Jeśli tylko będziecie mieli ochotę, to jestem jak najbardziej za - odpowiedziała, szeroko się przy tym uśmiechając.
Już nie mogła się doczekać. I jak w takiej sytuacji wytrwać kolejne lekcyjne godziny?!


Z tematu x2

autor

Lu

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard High School”