WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 1.
Przez dłuższy czas oszczędzał jak ostatni głupek. Żył jedząc suchy chleb tostowy, posmarowany jakimś tanim, pierwszym lepszym masłem. Na obiad podkradał trochę ryżu i mieszał go z resztkami ramenu z torebki, który ratował mu życie, gdy temperatura na dworze spadła do minusowej.
Dlaczego to robił? Po co tak bardzo się męczył, skoro mógł wreszcie pójść do sklepu i zrobić jakieś normalne zakupy, by odżywiać się jak człowiek? Odpowiedź była prosta: Poppy. Pragnął zabrać ją na obiad do jakiejś fajnej knajpki i spędzić z nią choć trochę czasu w innym miejscu niż w jego obskurnym pokoju w kawalerce. Dlatego oszczędzał, by ten jeden jedyny wieczór stał się niezwykłym - takim, który Poppy mogłaby zapamiętać do końca życia.
Nie wiedział tylko jednego - dlaczego nastolatka nie odzywała się do niego już ponad tydzień. Zdawał sobie sprawę, że miała bardzo dużo nauki i aktualnie skupiała się na robieniu projektów, ale... Żeby nie miała czasu odpisać nawet na jedną wiadomość? Dlaczego odrzucała każde jego połączenie? Nie mogła odebrać choć na chwilę i powiedzieć, że wszystko było w porządku?
Znając plan Poppy na pamięć, przeszedł się po pracy pod jej szkołę, by zrobić jej niespodziankę, a przy okazji upewnić się, że jeszcze żyje. Stanął gdzieś w oddali, mając na celowniku drzwi liceum. Kiedy rozległ się dzwonek, a dzieciaki zaczęły wybiegać ze szkoły, wyciągnął szyję niczym surykatka i zaczął jej wyglądać. Za plecami chował jedną, czerwoną różę, którą ściskał coraz mocniej w zimnych dłoniach.
W końcu ją wypatrzył - jej czuprynę ciemnych włosów w tłumie. Ona też go zobaczyła. Uśmiechnął się do niej szeroko, wyciągając jedną rękę wysoko w górę, by jej pomachać. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zupełnie nie zareagowała. Jego dłoń, którą machał, powoli opadała, a uśmiech na twarzy automatycznie zniknął.
- P-Poppy? - wydukał, wyraźnie zmartwiony tym, że dziewczyna nie cieszy się na jego widok. - Wszystko w porządku? Coś się stało w szkole? - uważnie analizował jej mimikę twarzy, która aktualnie z neutralnej zamieniała się we... Wściekłą? Czyżby była zła, że tu przyszedł? Przecież uwielbiała niespodzianki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

pierwsza

Poppy nie była wredna. Mimo całej otoczki "panny idealnej", którą podtrzymywała za wszelką cenę, daleko jej było do dziewczyny, którą można kojarzyć z typową królową szkoły w liceum. Poppy była nawet miła, chętnie pomagała, zbierała dobre oceny, ale... miała problem z mówieniem o uczuciach. Okropnie wychodziło jej okazywanie przywiązania, zmienianie statusu znajomości z kimś czy rozmawianie o tym, jak się czuje, nie były jej mocną stroną. W końcu nigdy nie siadała z rodzicami i nie opowiadała o tym, jak minął jej dzień, co ją dzisiaj zasmuciło, a co sprawiło, że poliki bolały ją od śmiania się.
Chociaż jej postępowanie wobec Noela nie było do końca logiczne, to doskonale wpisywało się w obraz Poppy jako osoby. Przeglądając zajęcia dodatkowe, które mogłyby jej pomóc w rekrutacji na studia, do Poppy boleśnie dotarła prawda o tym, że jej chłopak, pierwsza osoba spoza rodziny którą obdarzyła uczuciem, nigdy na taki uniwersytet nie pójdzie. To doprowadziło do fali innych myśli, które stworzyły w głowie nastolatki obraz jej i Noela za dziesięć lat, ściśniętych w jego kawalerce z dwójką dzieci, jedzących niezdrowe jedzenie w puszcze, bo będzie ono jedynym, na które będzie ich stać. Oczywiście jakaś część jej wiedziała, że tak się nie stanie - Noeul był rozsądny i na pewno umiałby jakoś zorganizować ich życie. Nie mogła się jednak pozbyć tego obrazu z głowy. Myśl męczyła ją, wierciła dziurę w jej brzuchu i doprowadziła do decyzji, że związek z Noeulem trzeba zakończyć.
Synder nie mogła tego załatwić jak normalny człowiek - jak już ustaliliśmy mówienie o uczuciach nie było jej mocną stroną. Dlatego postanowiła przestać się odzywać do Noela, pozwolić uczuciom osłabnąć i doprowadzić do stanu, w którym chłopak sam zrozumie, jak wygląda teraz ich relacja. Na jej nieszczęście tak nie było i wiele razy musiała usuwać wiadomość, którą chciała mu napisać. Ledwie powstrzymywała się przed odebraniem kolejnych połączeń czy zareagowaniem na głupiego mema, którego chłopak jej wysłał.
Gdy już miała się całkiem dobrze Choi postanowił pojawić się przed jej szkołą, sprawiając, że jej nos zmarszczył się w gniewie, a pięści zacisnęły. Mocno stawiając nogi na ziemi podeszła do chłopaka. - Co ty tutaj robisz? - zapytała oschle. - Czemu tutaj przyszedłeś? - dodała, jeszcze dobitniej. Nie, zdecydowanie nie powinno go tutaj być. W głowie Poppy ich relacja była już zakończona i o wiele łatwiej byłoby, gdyby Noel się tego domyślił.
Och o ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby chłopak był mniej sobą, a bardziej... bardziej kimś innym. Kochanie go nie byłoby wtedy tak trudne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miewał przez to wszystko kompleksy. Przez to, że Poppy pochodziła z bogatej rodziny, w której liczyły się naprawdę grube pieniądze i wysokie stanowiska. Przez to, że jej babcia co niedzielę piekła wyśmienite ciasto i przez to, że miała naprawdę wspaniałe oceny w szkole, dzięki którym będzie mogła dostać się na upragnione studia. Noeul, choć starał się jak mógł i wręcz stawał na głowie w ostatniej klasie w liceum, nie dostał się na upragniony kierunek medycyny weterynaryjnej. Kiedy jego marzenie pękło niczym bańka mydlana to stwierdził, że lepiej będzie, jak od razu po szkole pójdzie do pracy. Przynajmniej zarobi jakieś pieniądze, coś odłoży i dzięki temu będzie mógł zapewnić komfort swojej dziewczynie (o której myślał już "na poważnie").
Ton w jej głosie całkowicie zbił go z tropu. Nie odpowiedział na jej pytania od razu. Jedynie wpatrywał się w jej twarz, analizował zaciśnięte pięści i słyszał, jak każde słowo odbija mu się echem w głowie. Głupi był, więc stwierdził, że może naprawdę miała jakieś zmartwienia w szkole.
Wziął głęboki wdech i wydech, żeby uspokoić drżenie serca.
- P-pomyślałem, że będziesz po szkole głodna. Porywam cię na jakieś smaczne jedzenie - na co masz ochotę? - zapytał, przechylając głowę na jedną stronę. Przy okazji wyciągnął zza pleców prezent - ową czerwoną, jedną różę, przewiązaną delikatną, błyszczącą tasiemką. Uśmiechnął się niepewnie. - Proszę - chwycił ją w obie dłonie, wyciągając przed siebie, by wręczyć ją dziewczynie.
Tłum wychodzący ze szkoły powoli się rozrzedzał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poppy naprawdę nie chciała, by to wszystko się tak odbywało. Chciała załatwić rzeczy z klasą, po cichu, a nie łamać serce Noela na środku ulicy, pomiędzy lekcją matematyki a zadaniem domowym z biologii. Milczenie i pozwolenie tej całej relacji by po prostu wygasła naprawdę było lepszą opcją, niż jakakolwiek rozmowa na ten temat. Jak miała logicznie wyjaśnić, co właściwie czuje, skoro dopiero przy Noelu nauczyła się, jak to jest kochać i być kochanym? Jak miała wyjaśnić, czym spowodowany jest odczuwany przez nią strach i złość, skoro panienka z dobrego domu absolutnie nie powinna się złościć, a wszystkie strachy powinien przepędzać od niej rycerz na białym koniu?
- Nie pomyślałeś, że jak Ci nie odpisuję na wiadomości to nie chcę się z tobą widzieć? - zapytała, unosząc jedną brew. Serce się jej krajało, ale tak było lepiej. Tylko w ten sposób mogła się pozbyć wizji siebie wśród sterty pieluch i taniego jedzenia z puszek. - Nie chcę iść jeść Noel, chce żebyś dał mi spokój - dodała. Spokój był właśnie tym, czego potrzebowała i liczyła, że jeśli usunie chłopaka ze swojego życia, to po prostu go zazna i nie będzie się musiała przejmować takimi rzeczami. W końcu świat stał przed nią otworem - miała przed sobą świetlaną przyszłość i nie mogła sobie pozwolić na spędzanie czasu na podłodze kawalerki Noela. Ojciec na pewno nie byłby zadowolony gdyby wiedział, jak to wygląda i z kim zadaje się jego córka.
Westchnęła ciężko, obracając w palcach różę, którą jej podarował. Zachowanie chłopaka było urocze i wierzyła, że znajdzie kogoś o wiele lepszego dla siebie niż ona. Kogoś, kto będzie miał takie same plany i marzenia jak on. - Weź to - oddała mu kwiat, przygryzając policzek od środka. Pozwoliła sobie na kolejne westchnięcie i zrobiła krok w tył, by zwiększyć odległość, która ich od siebie oddzielała. - To nie wyjdzie Noel. My nie wyjdziemy. Nie powinniśmy się nigdy wydarzyć - zaczęła. Nie liczyła, że chłopak tu przyjdzie, więc nie miała przygotowanej żadnej przemowy. - Nigdy w ogóle nie mieliśmy żadnych szans? Jak to sobie wyobrażałeś? Że pójdę na studia, znajdę dobrą pracę i będę Cię utrzymywała? Czy może skończę studia i będę siedziała w Twojej kawalerce i gotowała Ci obiadki, jak będziesz wracał z pracy, śmierdzący olejem, smarem czy czym tam jeszcze śmierdzi się po pracy fizycznej? - gdy jej ojciec wracał do domu zawsze pachniał perfumami. Nic dziwnego, jedyny wysiłek, który podejmował w pracy, dotoczył wysiłku umysłowego. Za ćwiczenia fizyczne mogło uchodzić jedynie przewracanie stron akt, które akurat czytał. - Nie pomyślałeś o tym, że jak Ci nie odpowiadam, to to koniec? Musiałeś tu przyjść, żebym powiedziała Ci to w twarz? - prychnęła.
Powiedzenie tego wszystkiego poszło jej o wiele łatwiej, niż sądziła. Nie ma się co dziwić - w końcu od tygodnia nabijała głowę tymi głupotami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Początkowo to wszystko do niego nie dotarło. Wgapiał się w Poppy jak ostatni debil, mrugając coraz szybciej. Nie miał pojęcia o co jej chodzi - obraziła się? Może to ten ostatni niezbyt mądry i śmieszny mem, którego jej wysłał? Albo zrobił coś, co ją uraziło? Starał się przywołać wszystkie najbliższe spotkania z dziewczyną - wyłapać jakiś smaczek, dzięki któremu wytłumaczy jej nagłą zmianę nastroju i totalny brak chęci do spotykania się. Przecież... Przecież ostatnio jeszcze tuliła się do niego na kanapie, kiedy wspólnie oglądali Króla Lwa. Kupili sobie po butelce soju i wcinali przy tym czipsy. Czy to było zbyt "normalne" jak na pannę z bogatego domu, która miała dosłownie wszystko? Czy miłość i opieka, którą ją obdarował, to było nadal za mało? Czy okrywanie jej kocem zamiast jedwabną pościelą było żałosne? Czy to, że się przejmował dosłownie wszystkim, nawet jej durnymi ocenami, nie spełniało jej oczekiwań?
- C-co ty wygadujesz? - zaczął cichym, łamiącym się głosem.
Z każdym kolejnym jej słowem czuł, jak rośnie mu gula w gardle. Czuł jak jego serce zostaje rozrywane na miliony kawałków. Nie wiedział czy było mu cholernie smutno, czy był cholernie zły, czy może cholernie rozczarowany (oczywiście sobą). A może wszystko na raz?

"Nie powinniśmy się nigdy wydarzyć".

Odebrał kwiat, który mu oddała. Wpatrywał się w nią błyszczącymi, wielkimi oczami. Otwierał usta, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Po prostu tak stał, przyjmując kolejne ciosy i czując, jak powoli robi mu się słabo. Jak chce mu się rzygać przez to, co osiągnął w życiu. Był... Nikim. Był jedynie sprzedawcą biletów. Nie pachniał drogimi perfumami, nie mógł zabierać Poppy codziennie do drogich restauracji, nie mógł kupować jej bukietów róż, i nie mógł zapewnić jej mieszkania w luksusowym apartamencie.
Racja. Zasługiwała na kogoś lepszego. Dlaczego nie wpadł na to dużo wcześniej? Dlaczego do jego durnego łba nie dotarła świadomość, że nie dotrzyma jej kroku?
Spuścił głowę, ściskając różę, która nienaturalnie się wygięła. Nic nie mówił. Chyba nie miał siły. Jedynie wstrzymał powietrze w płucach, żeby się tu nie rozpłakać jak ostatni żałosny podczłowiek na tym ziemskim padole.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dlatego chciała uniknąć jakiegokolwiek spotkania z Noelem. Nie mogła przecież powiedzieć mu teraz, że wszystko odwołuje - zraniłaby go chyba jeszcze mocniej, poza tym nie chciała odwoływać tego, bo nie mogła z nim zostać. Tak bardzo jak chciała, tak bardzo wiedziała, że nie może. Jej ojciec nigdy nie zaakceptował by czegoś takiego, zrobiłby z ich życia piekło i uznałby ją za kolejną porażkę w swoim życiu. Poppy nie chciała być porażka. Chciała być dobrą córką, która żyje swoje życie tak, jak chce jej ojciec, by nie sprawiać mu zawodu. Ciekawe tylko, kto przeżyje jej życie tak, by to ona była szczęśliwa.
- Dobrze wiesz, że to nie miało prawa wyjść...- urwała, bo dziwna gula urosła jej w gardle. Odchrząknęła i odkaszlnęła kilka razy w dłoń, by jakoś pozbyć się tego okropnego uczucia. Nie miała w końcu pięciu lat i powinna była wiedzieć, że nie zawsze jest tak, jak sobie wymarzyliśmy. Może Noel był takim chłopcem, jakiego Poppy chciała, ale nie był tym, którego chciała. Nie mogła sobie pozwolić na utknięcie w jakimś paskudnym mieszkaniu w zatłoczonym centrum i męczenie się z nieznośnymi sąsiadami nad głową. Nie do takich rzeczy przywykła. - Liczyłam, że się domyślisz i nie będę musiała Ci tego wszystkiego mówić - dodała, pozwalając sobie na kolejne ciężkie westchnięcie. Noel naprawdę niepotrzebnie utrudniał wiele spraw, ona w swojej głowie robiła wszystko, by wygrzebać się z tej relacji, a on pojawiał się tutaj i jedynie psuł jej wizję. W głowie Synderówny już dawno nie byli parą. - Musisz znaleźć sobie kogoś... bardziej dla siebie - dodała, robiąc kolejny krok w tył. Oczywiście Poppy nie była osobą, która gardziła ludźmi z niższych warstw społecznych, ale... właśnie pojawiało się to ale. Mogła nimi nie gardzić, ale nigdy nie chciałaby być taka jak oni, a związek z Noelem właśnie do tego prowadził. Szansę na to, że chłopak wygra w loterii i nagle zostały milionerem były naprawdę niewielkie, a Poppy nie była ryzykantką. Wolała spokojną, ale nieszczęśliwą przyszłość dla siebie. - Czy coś jeszcze mam Ci wyjaśnić? Jeśli nie, to chętnie pójdę, bo mam esej z angielskiego na jutro. Jeśli znajdę w domu coś, co uznam za stosowne Ci oddać, to po prostu Ci to przyniosę - zaznaczyła. Kto wie, może znajdzie coś, co okaże się o wiele bardziej przydatne dla Noela niż dla niej. W końcu... nie miał niczego, czego ona nie mogłaby kupić.
Nie odpowiedział, a ona nie chciała drążyć tematu. Właściwie to się mu nie dziwiła... nie było chyba odpowiedniej odpowiedzi na takie słowa jak te, które skierowała w jego stronę. Pomachała mu jedynie przelotnie, by nie odejść bez słowa i powoli poszła w swoją stronę, bo... bo przecież czekało na nią wypracowanie z angielskiego.

/zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szkolny dzwonek, narzędzie tortur zamknięte w niepozornej formie półokrągłej, naściennej metalowej puszki, przebił się przez wrzawę niesionych korytarzem głosów, zwiastując rychły początek lekcji. Miała równo dwanaście sekund żeby przebić się przez nacierającą nań falę i pobiec w przeciwną stronę. Aby plan wykonać, należało pobiec korytarzem prosto, do samiusieńkiego końca, skręcić w lewo i wypaść przez drzwi wahadłowe, nim zdążą odbić się od jej twarzy. To nie żart. Niejednokrotnie była świadkiem zaiste - tragedii, wszystkich połamanych nosów, należących przeważnie do zapatrzonych w telefony uczniów.
Znalazła sobie miejsce za rogiem, na połaci zieleni, wśród niewysokich krzaków, połowicznie ogołoconych z liści i przycupnęła tam, uprzednio rozejrzawszy się, czy żaden wścibski wzrok nie podąża jej tropem, gotów nakablować nauczycielowi. Od lat kryjówka sprawowała się znakomicie, a poza cegłą z napisem Sinclair 2019 reszta była w nienagannym stanie.
Rozłożyła na ziemi na podkład - podręcznik, format A4 cienka okładka, ale na solidnym papierze; na nim ułożyła starannie dwie kartki, wyrwane ze skoroszytu, w tym samym rozmiarze, kratką zadrukowane - na takich najłatwiej esej napisać; w rękę długopis, acz na kilka sekund zanurzył się w ustach by wyjść z nich, z delikatnym defektem - zębami wtopionymi w skuwkę.
Miała już jeden, gotowy nawet, samodzielnie w stu procentach napisany. Lubiła to robić, a i nauczyciele zwykli ją chwalić, że niekiepsko dobiera słowa i być może gdyby przyłożyła się bardziej, coś więcej by z tego wyszło. Wszak potencjał jest tylko chęci brak.
Cóż więc z esejem się stało? Sprawa błaha, wręcz komiczna. I to nie pies zjadł wypracowanie. Zgubiła.
Porannym autobusem wracając, jednym z pierwszych, którego numer zabłysł na elektronicznej tablicy. Zimno było, powieki opadały. Głowa zamroczona snem, kiwała się w przód, w tył, marząc o ciepłym łóżku. Bądź kocu. I kiedy wzrok jej natrafił na towarzysza niedoli, nie dało się wyczekiwać transportu obojętnie. On, mógłby być jej ojcem (szczęście całe, że nie był, bo do reszty by z rozpaczy sczezła), spodnie miał poprzecierane w kilku miejscach, czapkę wełnianą naciągniętą niemal aż po nos i szalik, chyba po jakiejś kobiecie, co ni w ząb nie pasował do puchowej kurtki w kolorze wściekłej pomarańczy. On, czyli bezdomny. Sin już nie zimno, a mroźnie potwornie było. Kończyny jej paraliżował chłód wstrętny, więc bodaj tym swetrem upchniętym na dnie plecaka się podzieli. A wtem autobus nadjechał, więc w pędzie udało rzucić się artefakt niosący krztę ciepła, a w nim ten esej nieszczęsny był.

Więc go, kurwa-Twoja-mać, musiała napisać od nowa.

Nim słowo jedno chociaż popełniła, wzrok jej czujny, podniósł się na intruza czającego nieopodal. Co robił? Skąd przyszedł? Na te pytania wzrok już nie umiał odpowiedzieć, ani słuch nawet, choć w kooperatywie pracowali.
Zmrużyła oczy, nieufnie łypiąc na postać, osobę, nicponia, co się zaczaił. Ach, ale może przesadzała, bo i ten pomiot ludzki, niekoniecznie zdawał się uwagę na nią zwracać. No nic. Chrząknęła. Raz, drugi, by przykuć uwagę, to jest zwrócić ją na siebie, skoro już człek się pofatygował w to miejsce konkretne, do Sin na wyłączność należące,
- Chcesz na mnie nakablować? - pierwszy z ust padł zarzut, nawet nie przeżuty specjalnie, ot, pierwszy ze śliną na język przyszedł. - Doooo-nieść? - dodała, mieląc już dłużej słowo na podniebieniu, nim postanowiła wydać je na świat. Ale że odpowiedź żadna wciąż do niej nie dotarła, zaryzykowała założywszy, iż ów intruz wcale z zamiarem zniszczenia jej życia tu nie przyszedł.
- Onyx, tak? - och, wiedziała doskonale, wodząc czasem wzrokiem na korytarzu za postacią smukłą, wysoką, z włosem krótkim, drobną twarz okalającym. - Nie powinno Cię być na lekcjach? Co tu właściwie robisz? - ton można by uznać za oskarżycielski i w zasadzie pokryłoby się to z intencjami Sinclair Trelawney, ale wyłącznie połowicznie, bo w rzeczywistości ciekawość nią wiodła. Bo czy ktoś inny za przykrywkę korzystał z równie głupiej wymówki?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

trzy Onyx leżeli na plecach.
Różowa teczka typu listonoszka za poduszkę im służyła, rozwarty (na stronie 69; wymownie, lecz przypadkiem i niezamierzenie) podręcznik: CHEMIA DA SIĘ LUBIĆ, na twarz drobną nasadzony, za ochronę przed nader ostrym światłem, i, jednocześnie, gwarant względnej anonimowości. Nogi ugięli w kolanach, ręce spletli w węzełek za linią karku. Spod lewej nogawki jeansów wyzierała im niebieska skarpetka, spod prawej - rąbek jej bliźniaczki (w taki sam wzorek: nudne prążki), dwujajowej jednak, bo w barwie żółto-pomarańczowej.
Ściana i tak już lichawej, a pod wpływem bezlitosnych promieni jesiennego słońca z każdą minutą coraz bardziej tracącej swój kolorystyczny animusz zieleni, raczej przepierzenie rustykalne stanowiła, aniżeli mur gruby i nieprzepuszczalny. Gałązki, jakoby artretyzmem powykręcane, oczepione gdzieniegdzie półprzejrzystymi łezkami listowia, przepuszczały strużki słonecznego blasku jak mnogość naturalnych pryzmatów. Rozbijały światło na wiązki, wiązeczki, wiązunie. Onyx leżeli więc niby na trawniku, a tak naprawdę - jakby pod witrażem; w migotaniu ostatnich tchnień lata, co to - jak co roku, i głupie nigdy się nie nauczy, że walczyć nie warto... - przegrywało właśnie pojedynek z jesienią.
  • Azyl (łac. asylum, z gr.: ásylon „wolny od grabieży; nietykalny”; a- „bez” i sýlon „prawo zagarnięcia”) – miejsce odosobnienia, ucieczki, schronienia (...) Znaczenie wywodzi się ze zwyczaju, według którego nie można było wydać przestępcy ukrywającego się w sanktuarium.
Zainspirowani tym, co udało im się ostatnio wyczytać w knidze grubej do Życia w Społeczeństwie (przez Onyx nazywanego również Lekcjami O Poprawności Politycznej), Rosenkranz planowali - a była to jedna z szesnastu różnych myśli zaprzątająca teraz ich rozczochraną głowę - że w razie przyłapania (przez woźnego, ochroniarza, nauczyciela jakiegoś, co nie ma lepszych rzeczy w życiu do roboty, niż nękanie lekcyjnych dezerterów czujnym wzrokiem i groźbą odsiadki w tak zwanej szkolnej kozie...) wykręcą się artykułem 14 deklaracji praw człowieka, cytując, że: ...każdy człowiek ma prawo ubiegać się o azyl i korzystać z niego w razie prześladowania (...). Oni zaś ewidentnie ofiarą prześladowania padli dziś, i to więcej niż dwukrotnie, raz przed Brada Feinsteina, tuż przed pierwszą lekcją, potem przez Susie McCośtam - na stołówce, a na koniec jeszcze przez całą bandę dziewczyn, które zajęcia z wuefu traktują za każdym razem jak finał olimpijski, za to, że trzy razy z rzędu zjebali jakiś ważny serw, od którego rzekomo zależało absolutnie wszystko ("wszystko", czyli NIC, bo były to, kurwa, zajęcia z PE, a nie jakieś Igrzyska Śmierci, do jasnej cholery!).
Niech by więc ktoś spróbował im tylko wytknąć, że zamiast na lekcji fizyki siedzą za załomem szkolnej ściany, starając się przeczekać do następnego dzwonka, odetchnąć trochę, odpocząć, i nie dać się złapać - byliby gotowi WALCZYĆ. Postawić się. Za - o - po - no - wać. Rebelię wszcząć, powodowani wolą walki o prawa uciemiężonych. I oczami wyobraźni widzieli już, jak - nagabnięci przez belfra jakiegoś, że co oni tu robią, skoro powinni być na zajęciach... - ze sztandarem chwały trzymanym w dłoni wcale-nie-drżącej wstępują na JAKIEŚ BARYKADY.
Oni. Tacy dzielni. Tacy gotowi, by życie nawet oddać za idee najwyższe i...

...i, kurwa, nie byli tu sami.

Szelest więc, kartek roztrzepotanych w locie na podołek, gdy zerwali się do pozycji siedzącej, obecność intruza wyczuwszy. Gwałtowny ruch powiek w walce o odzyskanie względnej ostrości widzenia. Głowa rozchwiana na zawiasie obolałej szyi - wzrok skanujący otoczenie od lewa do prawa, tylko (albo "aż") po to, by natknąć się na sylwetkę strzelistą, szczupłą, ale mocną, rozłożoną nieopodal na konstrukcji jakiejś dziwnej z książek-kartek-czegoś tam.
Spojrzenie ciemnych oczu utkwione w nich z bacznością.
  • - Chcesz na mnie nakablować?
- Co?
Dziewczyna nie wyglądała jakoś szczególnie groźnie, ale ton miała zaczepny; w licealnej dżungli zaś nigdy nie wiadomo, kto wrogiem jest, a kto - przyjacielem, więc Onyx Rosenkranz postanowili zachować należytą ostrożność.
- Może Onyx, a może nie Onyx. A jeśli "Onyx", to skąd znasz moje imię? - zapytali, łokcie opierając na zadartych wyżej, z pozycji wyjściowej: siad skrzyżny, kolanach - A ty? Ty nie masz zajęć? Albo lepszego miejsca, żeby... eee... egzystować o godzinie - szybki rzut oka na tarczę inspirowanego latami osiemdziesiątymi Cassio - ...piętnastej pięćdziesiąt jeden?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sinclair Trelawney, żywa mieszanka kultur i dowód na postęp ruchliwości społecznej, zmarszczyła upstrzony piegami nos, sugestywnie, jakby odpowiedź, która dotarła do jej skrytych pod gęstymi, ciemnymi lokami uszu, nie była w żadnym calu satysfakcjonująca.
Wszak to ona pytała, cóż intruz tu robi, na ziemi wcale nie niczyjej - bo jej(!) i zdaje się, że zupełnie nic sobie nie robi ze świętych wartości, to jest, jeśli Sin chce zostać sama, to tak być winno. Z drugiej strony, jeśli nie będą sobie wchodzić w drogę, wcale jej to nie przeszkadzało. Wyrosła już z dziecięcych zachcianek i gestów, a chodzi przecież o zajmowanie kawałka podłogi tagiem na ścianie albo kabiny łazienkowej, która wbrew temu głosiły drzwi na przeciw kibla, nie należała wcale do nikogo.
Pokręciła głową, pozwalając ustom wykrzywić się w uśmiechu z lekka cwaniackim, nawet przekornym, w żadnym razie życzliwym, choć złośliwym, czy wrednym też nie. Skąd znała Onyx? Ach, no nie znała osobiście, choć było kilka zajęć, na których zajmowała ławkę po przeciwnej stronie sali. A Sinclair nie należała ani do grona lubianych, popularnych dziewcząt wciśniętych w różowe opaski (którymi szczerze i otwarcie gardziła), ani również do tak zwanych freaków, czy też nerdów, trzymających się na uboczu, najczęściej utożsamianych z grubymi oprawkami okularów i pryszczatym czołem (ot, książkowy przykład). W zasadzie nie było żadnej kategorii, do której mogłaby siebie przypisać.
Nie pasowała, ale i tak zdarzało jej się bywać na sezonowych imprezach, domówkach na zaproszenia i piżama party, choć na te ostatnie raczej z własnej woli nie chadzała, stroniąc od wydarzeń tak nudnych i przewidywalnych.
Ostatnią na przykład nocną posiadówkę w śpiworach, zamieniła na wyjście z podrabianymi dowodami, gdzie uczyła swoją przyjaciółkę jak pić w odpowiedni sposób, to jest tak, aby następnego dnia mieć jeszcze jakiekolwiek chęci życia, a co ważniejsze - nie dać po sobie poznać, że spędziło się ten wieczór poza granicami dziewczęcego pokoju, skrytego pod kopułą ojcowskiej nadopiekuńczości.

- Co "co"? - za dużo wątków, pogubiła się. A może niewyraźnie artykułowała słowa? No nic. Intuicja podpowiadała jej, że nikłe szanse, iż ów osoba przyszła tu w wiadomych celach, a nawet skłonna była stwierdzić, że obie postacie znajdują się w podobnej sytuacji. Jako, że Sinclair Trelawney przeważnie miała w dupie kto jest kim i z kim się prowadza, a zwłaszcza, w jakim celu robi daną rzecz, postanowiła ostatecznie przybrać pozę mniej opryskliwą, a bardziej sympatyczną, choć w przypadku osoby o niespotykanie dużym wachlarzu oblicz resting bitch face mogło to stanowić nie lada wyzwanie.
- Tak właściwie to było pytanie retoryczne. Dobrze wiem, że Onyx - ruchem ręki przegnała niewidzialnego stwora, unoszącego się w przestworzach, jakby gest ten miał ukrócić dalsze zupełnie niepotrzebne szarady. Odłożyła kartkę A4 ułożoną na prowizorycznej podkładce na bok i wsparła brodę na dłoniach. A właściwie to na jednej, bo drugą odszukała papierosa i wcisnęła go do ust, wcześniej rozejrzawszy się, czy aby nie znajdzie się nikt w pobliżu, kto zdołałby jej za czyn ten naganę wystawić, bądź zesłać na odkupienie w kozie.
- Chodzimy razem na zajęcia, rozszerzona biologia bodajże - dodała gratisem, w razie gdyby intruzowi przez chwilę przez myśl przeszło, że to Sin jest tutaj jakimś stalkerem, który ludziom nie daje spokoju i choć wcale jej to nie obchodziło, to trochę ją to obeszło.
- Może i mam - ciche prychnięcie. - Ale wczoraj... - zawahała się, bo przez myśl jej przeszło krótkie pytanie. Ile osób jest chętnych poznać jej historię? Ktokolwiek taki w ogóle istniał? No nieważne. - Wczoraj oddała sweter bezdomnemu i tak się składa, że w środku się zawinął mój esej. Już teraz niedorzecznie to brzmi, więc nie mam zamiaru dzielić się tą opowieścią na forum publicznym, ani też głowy sobie zawracać wymyślaniem kłamstw - wystarczy wszak, że całe jej życie się z niego składa albo przynajmniej znacza część. - Po prostu napiszę go od nowa. A to... To jest moje miejsce - skinęła sugestywnie w stronę wypłowiałej cegły, opatrzonej w szarawy już, niż czarny napis "Sinclair". - Ale możesz tu zostać jak chcesz. To dobre miejsce - wykrzywiła usta raz jeszcze w nieśmiałej próbie przybrania ich uśmiechem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W szkolnej rzeczywistości - uniwersum równo podzielonym na jaskrawe kategorie jak: popularne dziewczyny i popularni chłopcy (w większości wypełnione sportowcami i cheerleaderkami, dziećmi seattleańskich szych i samozwańczych gwiazdek internetu od czternastego roku życia budujących swoje personalne marki na instagramie), artystyczne dusze w czarnych golfach i beretach noszonych na bakier, kiedyś-Nobliści-ale-dziś-frajerzy, będący przedmiotem kpin rówieśników i uwielbienia belfrów, i jeszcze parę innych, Onyx Rosenkranz i Sinclair Trelawney stali zatem po tej samej stronie niewidzialnej barykady.
Podczas bowiem, gdy Sinclair nie wpisywała w pełni się w żadną możliwą kategorię, Onyx wypisywali się z każdej.
I mechanizm ten z pewnością wyróżniał ich na tle licealnej społeczności, ale też nie czynił pewnie życia wiele łatwiejszym.
Pasowali po trochu wszędzie, pasując jednocześnie nigdzie, co sprawiało, że chyba zwyczajnie nie dało się ich ani jednoznacznie kochać, ani jednoznacznie nienawidzić. To zaś konfundowało otoczenie, wprowadzało je w stan poznawczego dysonansu, zalewało sprzecznymi sygnałami. No bo jak tu kogoś ugryźć, ocenić, przypasować do stereotypu, zakwalifikować do odpowiedniej grupy, jeśli nie ma łatki czy wyraźnej metki, która już od pierwszej chwili podałaby odbiorcy prostą informację, czy należą do swoich, czy obcych?
A Trelawney i Rosenkranz to do siebie chyba po prostu mieli, że swoi byli, i obcy jednocześnie.

Prawdę, samą prawdę, i tylko prawdę mówiąc, Rosenkranz łapali się przy tym na momentach, w których zazdrościli chętniej konformizującym się kolegom, czy koleżankom tej zdolności do posłusznego tolerowania i niepodważania norm i reguł szkolnego społeczeństwa (choćby pod pozorami buntu przeciwko dorosłości - bo czy w końcu dołączając, dla przykładu, do subkultury smutnych punków Ballard High, rzekomo pragnących siać powszechną anarchię gdzie się da, nie wtłaczało się dobrowolnie w konkretne ramy!?).
Onyx głowili się więc często, czy nie łatwiej - a więc i wygodniej, po prostu - było zwyczajnie przystosowywać się, nie wywołując, i nie zadając przy tym zbyt wielu pytań?
A i owszem - odpowiadali natychmiast. I pewnie nawet próbowali, raz czy dwa - jeszcze w Kanadzie, zanim zaakceptowali swoje fiasko i całkowicie poddali się w tych staraniach - wmieszać się w tę, czy inną, upatrzoną sobie wcześniej zbieraninę rówieśników. Przystosować, zlać się z tłem, za wygodę płacąc chwilową rezygnacją z siebie takimi, jacy byli.
  • Poddali się po jednym dniu, tak wykończeni, jak jeszcze nigdy wcześnie.[/i] - Bodajże - podchwycili teraz, mrużąc powieki tak, by oczy przyjęły kształt dwóch wąskich szparek, i przez szparki te właśnie mierzyli Sinclair uważnym spojrzeniem.
    Nie mogli jej rozgryźć (a ich to była rola zazwyczaj: być tymi nierozgryzalnymi!), co sprawiało, że stopniowo tracili początkowy animusz, z jakim weszli z ciemnowłosą dziewczyną w dyskusję. Uśmiechała się ładnie, ale dziwnie - jakby nie mogła się zdecydować na wyrażenie jednej, konkretnej emocji, a więc kończyła wyrażając wszystkie jednocześnie, i żadnej przy tym. A poza tym znała ich imię, nie negując, że pytanie zadane zostało w ramach sztuki dla sztuki, a nie z faktycznej ignorancji, czy niewiedzy.
    • Głupie serce Onyx: Zna Twoje imię!!!
    - Kurde, faktycznie - teraz Onyx speszyli się nagle podwójnie, a dotychczasowy cień butności uleciał z nich jak powietrze z bardzo kolorowego balonika bestialsko dźgniętego igłą. Po pierwsze: jak to, kurka wodna, było super fajne, i badass, że oddała kurtkę bezdomnemu, a teraz zrywała się z lekcji jak prawdziwy rebel, żeby odrobić utraconą pracę domową!? A po drugie - choć rozum, całkiem bystry przez większość część czasu w gruncie rzeczy, podpowiadał, że nie mają ku temu powodu, bo przecież wypłowiały podpis na cegle nie czyni od razu ziemi niczyjej - czyjąś, naprawdę poczuli się jak cholerny intruz na Świętej Ziemi Sinclair Trelawney.
    I, co gorsza, wcale się nie chcieli za bardzo z tej ziemi zabierać.
    - T-to może... - zająknęli, się lekko, ale wyraz twarzy przyjęli odważny i poważny, szyty na miarę propozycji, którą mieli zaraz złożyć - To skoro już tu jestem... I zużywam ci powietrze w twoim miejscu, i gniotę trawę tyłkiem i tak dalej... - a trawę tyłkiem gnietli podwójnie, gdyż w tylnej kieszeni ich spodni kryło się nic innego, niż zostawiony na później, tłuściutki i bardzo organiczny skręt - ...to może ci pomogę z tym esejem, co? N-nie twierdzę, że jakiś geniusz ze mnie, i może guzik z tego wyjdzie, ale... O czym to miało być?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard High School”