WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Oh, bez obaw, jakby coś bardzo mi się nie podobało to wiedziałby tylko cały internet - zapewnił go i wzruszył ramionami z nieco chochliczym uśmiechem. Nie miał takich zasięgów, oczywiście był też tego świadomy, ale pożartować zawsze można. - I serio, nie potrzebuję. Właściwie... No, w sumie to potrzebuję odwrócenia uwagi od tego co się dzieje tutaj i tam - kolejno postukał się w skroń i wskazał za okno, na ciemniejącą ulicę. - Także jestem do twojej dyspozycji - przyznał i posłał mu już lżejszy i znacznie bardziej szczery uśmiech. Doskonale wiedział, że jego szef nie przepada za paplaniną o życiu prywatnym, od czego specjalistką była Eliza, więc nie zamierzał zawalać go szczegółami, a zwyczajnie chciał postawić sprawę jasno. Im więcej zajęć miał, tym mniej czasu spędzał na myśleniu, analizowaniu, mentalnych podróżach w czasie i gdybaniu, a to bezpośrednio wpływało na jego zdrowie i samopoczucie. Nawet kiedy był zmęczony brał to za kolejny plus - łatwiejsze zasypianie.
- Cytryna. Dzięki - odparł zaskoczony, że nie musi sam zajmować się swoim napojem, przy okazji z ulgą przyjmując informację, że nie stracił jeszcze pracy. Nie miał jeszcze tak wielu okazji zostawać z nim sam na sam po godzinach, czy to zawsze tak wyglądało? Może powinien robić to częściej, podobała mu się ta zmiana atmosfery. Kiedy ten zajmował się parzeniem herbaty, Jesse zabrał się za ostatnie polerowanie szyby od wystawki ręcznikiem papierowym, aby pozbyć się ostatnich śladów po palcach. Nie miał nic do klientów, poza faktem, że każde dotknięcie szkła działało mu na nerwy i kilkanaście razy dziennie czyścił odciski palców. Mógłby zacząć je zbierać i po pracy uprzykrzać życie tym, którzy robią to najczęściej. Kolejne hobby do kolekcji! - Nic do roboty? A to nowość. Czyli dzisiaj faktycznie pójdziesz do domu się wyspać? - upewnił się, bo o ile z początku nie wierzył Elizie na słowo, teraz sam zastanawiał się, jak ten człowiek w ogóle funkcjonował. Zdawał się pracować non stop, wynurzał się z kuchni głównie po kawę i znowu znikał, a po zamknięciu zostawał na miejscu i kto wie kiedy wychodził. Jeśli w ogóle. Zadowolony ze swojej roboty zgniótł papier w dłoni i wyprostował się akurat w tym momencie, kiedy Orion oferował mu jeden z tych uśmiechów. Zarobił tym sobie nieufne spojrzenie i już w następnej chwili ramiona Jessa opadły z rezygnacją.
- To było zbyt piękne - wymamrotał, spoglądając z niechęcią na drzwi do kuchni. Czekolada tam powstająca była magiczna, a jak wiadomo, każda magia ma swoją cenę. W tym wypadku poza zdrowiem Hathawaya było nią też wynoszenie odpadków. Przebiegłość mężczyzny skomentował śmiechem i sięgnął po kubek z kusząco pachnącym naparem. - Zdaje się, że i tak nie mam wyjścia. Dużo tego dzisiaj masz? - podpytał, chcąc się mentalnie przygotować na tę małą wyprawę. Nie nazwałby się szczególnie przekupnym, ale za kubek dobrej herbaty był w stanie się poświęcić i zrobić to z chociaż minimalnym entuzjazmem.
-
W kompletnej ciszy wkrajał mu do kubka cytrynę, upychając sobie w kieszeń uwagę, że to niezdrowe, i że pomarańcza byłaby smaczniejsza. Orion miał brzydki nawyk, albo raczej ciągoty dyktatorskie, które nie spadły na niego z kosmosu. Opieka nad bliźniakami, ot co.
- Jeszcze nie wiem, chociaż... może, może. Nie widziałem swojego mieszkania od dwóch dni. - Kolejny szeroki, lekko niepokojący przez ewidentne oznaki zarwanych nocek uśmiech. Jak to mówią, złego diabli nie biorą, a Hathaway był tego najlepszym przykładem wciąż stojąc na nogach i rozdysponowując zadania.
Omiótł Fletchera sceptycznym spojrzeniem, oceniając, czy dzieciak poradzi sobie z tymi workami. Może jednak powinien mu pomóc? Przygryzł policzek w zamyśleniu, koniec końców przegrał nierówną walkę i przystał na dobroć serca. Nie chciał, żeby Jesse nabawił się skrzywienia kręgosłupa przez jego kaprysy. Nieufne popatrywanie blondyna go rozbawiło, co przez moment dało się dostrzec w żywszych ognikach rozjaśniających niemal czarne oczy Oriona.
- Żartowałem. Pomogę ci, nie będziesz tego targał sam. Osiem worków, Jesse. I wszystkie pachnące lepiej, niż mógłbyś przypuszczać. - Fakt. Chyba jako jedyni w okolicy produkowali śmieci, które dla odmiany nie waliły zgniłymi owocami, zepsutym mięsem i innymi przykrymi odpadami. Nie czekając aż chłopak się ustosunkuje, ściągnął fartuch, zakasał rękawy i zgarnął na raz dwa wielkie wory na plecy, a mijając go pogwizdywał sobie cicho Stairway to Heaven.
Ostatnia partia śmieci wylądowała w kontenerze w bocznej uliczce, oświetlanej jedynie przez mrugającą od czasu do czasu latarnię. Mając z głowy najbardziej problematyczną część wieczoru, Orion wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i zapalił, opierając się wygodnie o drzwi prowadzące na zaplecze lokalu. Odetchnął głęboko i zadarł głowę, żeby rzucić okiem na zachmurzone niebo.
Będzie padać, jak nic.
- To co tak zajmuje tę twoją głowę? - zagadnął, nawiązując do uprzednio zignorowanego tematu. Jesse nie sprawiał mu wrażenia osoby, która miałaby jakieś poważne problemy, ale różnie to w życiu bywało, a pozory myliły. Zaciągnął się papierosem i po chwili wypuścił smugę dymu, niknącą powoli w chłodnym, nocnym powietrzu. - Niewiele mogę ci zaoferować, ale jak potrzebujesz wypłaty z góry, to nie ma problemu. Chyba, że komuś w mordę trzeba dać, to też się załatwi.
-
Zajęło im to kilka kursów, przy czym na szczęście kontener nie znajdował się aż tak daleko, aby przeprawa stanowiła większy problem, więc po skończonej robocie Jesse jedynie wytrzepał ręce i odgarnął nadgarstkiem opadającą na czoło grzywkę, zamiast padać na twarz. Spodziewał się powrotu do środka, aby dokończyć herbatę, zabrać swoje rzeczy i wrócić do domu, ale Orion najwidoczniej miał inne plany. Spojrzał z dozą niezadowolenia na papierosa między jego palcami, chociaż zatrzymał dla siebie komentarz, tym bardziej nie decydując się na rękoczyny jak w przypadku Ozzy'ego. Tutaj mogłoby się to skończyć znacznie gorzej.
- Moment. Co? Uh... Nie. Nie, zdecydowanie nikogo nie musisz bić, to tylko... No, o kasę też nie chodzi, ale dzięki - zapewnił szybko, chociaż zaraz zaplótł przedramiona na piersi, przechylając głowę na bok z niezadowoloną miną. Dopiero zdał sobie z czegoś sprawę. - Czy ty sugerujesz, że nie poradziłbym sobie w takim starciu? Potrafię o siebie zadbać - prychnął, sam może nie do końca wierząc w swoje słowa, ale nie zamierzał uchodzić za słabeusza co to potrzebuje ochroniarzy, aby sobie w życiu poradzić. - Zresztą, przemoc nic nie rozwiązuje. A zwłaszcza nie w tej sytuacji, bo... - westchnął, spuszczając luźno ręce i po chwili upychając je do kieszeni bluzy, którą narzucił przed wyjściem na chłodne, wieczorne powietrze. - Serio chcesz o tym słuchać? Chodzi głównie o pokręcone uczucia, powroty dawnych znajomych i sprawy rodzinne. Nudy, o ile nie jest się mną, w środku tego wszystkiego - przyznał, uśmiechając się lekko, bo przecież nie było tak źle, radził sobie. Nie do końca wiedział co ma robić, ale sobie radził. Mimo lekkiej niechęci do mieszania w swoje sprawy Oriona, wpadł w mały słowotok. - Nie dość, że spotkałem swojego byłego pierwszy raz od zerwania to jeszcze kilka dni temu napisał do mnie chłopak, przez którego zwiałem z domu rodzinnego. Spotkałem się z nim, wyjaśnił mi swój punkt widzenia, powiedział, że przeze mnie wrócił tu z Korei i ciągle próbuję przetrawić te nowe informacje, bo to... Ciężko mi w to wszystko uwierzyć - podsumował ostatnie wydarzenia, czyli te które aktualnie najbardziej się za nim ciągnęły. Analizował całe ich spotkanie, każdy szczegół, każde wypowiedziane słowo, próbując znaleźć w tym wszystkim sens. - Jakbym ostatnie pięć lat żył w kłamstwie - dodał i zagryzł policzek od środka, przez poruszenie tematu ponownie wpadając w małą spiralę pytań bez odpowiedzi.
-
- Nie no, gdzież bym wątpił. Widziałem, jak dyszysz po wyniesieniu dwóch worków, pozwól, że wyrażę swój podziw - zgrzytnął ironicznie, ale karma wróciła szybciej niż się spodziewał; dym z papierosa wpadł mu do oka, gryząc niemiłosiernie. Musiał potrzeć o nie palcami, żeby przestało dokuczać. Nie chciał być specjalnie złośliwy, wierzył, że nawet w takiej kruszynie znalazłaby się werwa, gdyby zaistniała taka konieczność. Mimo to wolał się upewnić, czy jego cudem zdobyty pracownik bezpiecznie dociera do domu po wieczornej zmianie.
Parsknął śmiechem słysząc, że, jak to ujął Fletcher - przemoc nic nie rozwiązuje. Chyba nigdy nie dyskutował z narkomanem na głodzie, uzbrojonym w scyzoryk, domagającym się portfela. Jakoś wątpił, by uprzejme zasugerowanie mu konstruktywnej rozmowy o życiu przyniosło skutek, w przeciwieństwie do wykręcenia mu ręki i pociągnięcia z łokcia w splot słoneczny.
- Jakbym nie chciał, to bym nie pytał. Wiesz przecież, widujemy się od miesiąca.... dwóch? Ile to już? Nieważne zresztą, mów dalej - zachęcił, strzepując leniwie popiół. Dni zlewały mu się w jedno, Hathaway tak naprawdę rozróżniał jedynie niedziele, kiedy Lukrecja była zamknięta, a on miał czas, by odespać cały zabiegany tydzień. Z drugiej strony, Jesse więcej czasu spędzał z Elizą, więc na ogół zamieniali ze sobą tylko kilka słów. Dzień dobry. Ekspres włączony? Dzięki. Jasne. Spokojnej nocy.
Spodziewał się, że w opisie rozterek zajmujących tę uczochraną blond głowę napotka lakoniczne, wymijające wzmianki, a tu proszę - pełen bogaty raport historii, które wydarzyły się całkiem niedawno, ale za to ile. Mrugnął zaskoczony tą nieoczekiwaną wylewnością, jakkolwiek nie miał nic przeciwko, by tego jednego wieczora słuchać. Jesse z całą pewnością tego potrzebował, mógł mu zaoferować przynajmniej tyle.
- No to pieprzyć to. Nie było ich wtedy, więc co po nich teraz? Wrócili, przypomnieli sobie? Wiedzieli gdzie cię znaleźć, to nie średniowiecze. Eks to eks, skoro z nim zerwałeś, to widocznie miałeś powód. A ten drugi? Co, wrócił z Korei i to ma być karta przetargowa? Gówno prawda, dla mnie to brzmi jak żałosna próba zobligowania cię, abyś myślał, że zrobił to dla ciebie. Mógł to zrobić dawno temu. Wrócić. Napisać. Cokolwiek.
Sam był zaskoczony. To była chyba najdłuższa wypowiedź, jaką Orion wyprodukował od ostatnich... kilku miesięcy? I ani razu odkąd Jesse zaczął u niego pracować, nie wyrażał wprost swojego własnego zdania na tematy, które zasadniczo go nie dotyczyły. Nie wiedząc co myśleć o tej swojej wielosłownej dyspucie, przeczesał ze zmęczeniem ciemne włosy opadające mu na oczy i znów strzepnął popiół z końcówki papierosa. - Nie zrozum mnie źle, Jazz. Po prostu ludzie są kurewsko egocentryczni, mało na tym świecie altruistów i szczerości. Tyle chciałem powiedzieć - podsumował, trochę tak, jakby w ten sposób chciał poklepać go metaforycznie po ramieniu. Nie nadawał się do pocieszania, ani do gadania, bo Orion należał do osób skorych prędzej do czynu niźli paplania. Dogasił papierosa, który finalnie wylądował w kuble na śmieci - szanujmy się, ekosystem i tak przeżywał katusze, po czym sam zaplótł przedramiona na piersi i chwilę tak sobie po prostu stali, bez słowa, wśród mało istotnego szumu przejeżdżających z rzadka samochodów.
- Wystawialiście tu jakieś pudła? - zapytał nagle, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na kartonie stojącym zaraz obok śmietnika. Zmrużył oczy, mając zamiar opieprzyć bogu ducha winnego Fletchera, ale wówczas coś, co wziął za porzucony zbitek tektury poruszyło się. Nie ot, lekko, na wietrze, ale całkiem żywo i zaraz dało się słyszeć coś, co brzmiało jak... drapanie?
-
- Wszystko gra? - upewnił się, bo mimo iż facet był dla niego wredny, to pocieranie oczu trochę go zmartwiło. Najpewniej chodziło o niewyspanie i nawet by się nie zdziwił jakby jego szef zaczął przysypiać na stojąco po tak długim czasie poza domem, ale wolał dmuchać na zimne. Zwłaszcza, że poza niemrawą mimiką nie widział po nim zbyt wielu oznak wycieńczenia.
Mógłby wejść z nim w polemikę na temat wszechobecnej przemocy i jej negatywnych skutków z dokładnym wykazaniem nazbieranych przez lata blizn, których bynajmniej nie narobił sobie przez swoją niezdarność. Nie wziął swojej historii za powód do dalszego szerzenia agresji, a w sytuacjach zagrożenia stawiał raczej na ucieczkę. Lub gaz pieprzowy, niezmiennie upchnięty w kieszeni bluzy, wewnątrz której powoli obracał niewielką puszeczkę w palcach. Jednak bardziej niż temat bójek interesowało go to, co Orion ma do powiedzenia o jego sytuacji. I okazało się, że jest tego całkiem sporo. Powoli kiwał głową, przyjmując tę opinię i trzymając dla siebie swoje liczne "ale", bo wiedział doskonale, że jest zbyt rozemocjonowany, aby mówić o sprawie obiektywnie. Wysłuchał go, a dopiero po chwili dotarło do niego co właśnie miało miejsce. Pełna rozmowa, złożona z wielu zdań, silnych opinii i rad na życie, a to wszystko ze strony jego szefa. Kompletnie nie na temat zwrócił też uwagę na to, że mężczyzna miał przyjemny głos, co przy wcześniejszych, lakonicznych odpowiedziach gdzieś mu umknęło. Otworzył usta, patrząc na niego z nieukrywanym zaskoczeniem, po czym je zamknął i przesunął językiem po dolnej wardze, jakby to miało pomóc mu zebrać myśli.
- Wszystko byłoby prostsze jakby uczucia słuchały logiki - mruknął, doskonale świadomy, że gdyby nie sentyment, poszedłby za radą braciszka i nie odpisał na wiadomość od byłego przyjaciela. Nie siedziałby w tym bałaganie. - Dziękuję, Orion. Muszę to przemyśleć - odparł, nie zamierzając przeciągać tej rozmowy dłużej niż było to konieczne. I tak usłyszał już wiele. Znacznie więcej niż by się spodziewał. Chętnie zapomniałby o sprawie, ale to nie przychodziło z lekkością, kiedy gdzieś tam wewnątrz ciągle miał nadzieję, że odzyska tak ważną dla siebie osobę. Chciał mu wierzyć, ale czy powinien? Według Oriona, najwidoczniej nie. Zamierzał wziąć jego zdanie pod uwagę, kiedy położy głowę na poduszce i jak zwykle zaleje go fala nieskładnych myśli, wskazujących go jako powód wszelkich problemów, zarówno swoich, jak i innych osób. Pytanie mężczyzny wyrwało go z przemyśleń i rzucił okiem na wspomniany karton. Nawet go wcześniej nie zauważył.
- Nie, to nie od na-... - urwał i cofnął się o krok, kiedy pudło postanowiło ożyć. Uniósł pytająco brwi i spojrzał z lekkim przestrachem na towarzyszącego mu mężczyznę, a potem ponownie na niewyjaśnione zjawisko, nie chcąc spuszczać go z oczu na zbyt długi czas. - Co to jest? - spytał, zniżając głos, jakby stworzenie wewnątrz miało zareagować na podwyższony głos, przy czym kompletnie nie myślał o fakcie, że dopiero co rozmawiali normalnym tonem. Przez chwilę stał w miejscu, nieszczególnie pewny jak powinien się zachować, ale jedno słowo ciągle obijało się o jego czaszkę. "Stworzenie". Skoro drapało i się ruszało to żyło. A co żyje nie powinno siedzieć w kartonie. Wyjął ręce z kieszeni i, chociaż instynkt osoby znającej zasady przetrwania w horrorach nakazywał mu pospieszny powrót do bezpiecznej kawiarni, powoli ruszył w stronę kontenerów. - Trzeba to wyjąć - zdecydował heroicznie, kucając kawałek od ewentualnego niebezpieczeństwa, tak w razie czego. Pochylił się w przód i ostrożnie odchylił jedną z klap skrzyżowanych na górze pudełka, nie aby je otworzyć, tylko zajrzeć do środka pod niewygodnym kątem, z którego kompletnie nic nie widział. Poza tym, że to coś w środku się ruszyło i tyle starczyło, aby wzdrygnął się, zachwiał i poleciał na tyłek. - O-okej. Żyje. To... cokolwiek to jest - poinformował Hathawaya, jakby wcześniej podlegało to jakiejkolwiek wątpliwości.
-
Skinął krótko głową, pozostawiając dzieciakowi resztę rozważań na inną porę, bo gdzieś w środku miał wrażenie, że nie powinien się w to wtrącać. Owszem, subiektywnie drażniło go, że jakiś cymbał rozstrajał mu nerwowo pracownika, ale Orion nie był ani jego bratem, ani ojcem, ani w ogóle kimkolwiek, żeby rościć sobie prawo do wygłaszania reprymend.
Temat urwał się wraz z tajemniczym chrobotaniem dobiegającym z wnętrza pudełka. Bo pudełka w przekonaniu Hathawaya się nie ruszały, no i nie wydawały dźwięków tak same z siebie.
- Nie wiem. Może pójdę po... kurwa, Jazz - mruknął ze zrezygnowaniem, widząc jak Fletcher beztrosko podchodzi do kontenera i kuca przy kartonie. Jeszcze tego brakowało, żeby jakiś wściekły opos czy inna cholera pogryzła mu pracownika, zarażając przy okazji wścieklizną. Na szczęście blondyn miał więcej rozumu niż Orion początkowo zakładał i jedynie zerknął, by przekonać się co jest powodem tych anomalii.
Jak tylko Jesse standardowo wylądował na tyłku, mężczyzna uznał, że dość się już napatrzył z boku i zdecydował obadać sprawę osobiście. Wyminął go bez słowa i odetchnął głęboko, z nikłą nadzieją, że nic nie rzuci mu się wściekle na twarz, jak na tym starym horrorze. Wypadek kosztowałby go pewnie kilka dni urlopu, a na to nie mógł sobie pozwolić.
- Dobra, otwieram. Weź się odsuń, bo nie wiem jak to będzie - zapowiedział uroczyście, jakby był wierzący, to pewnie by się teraz przeżegnał, no i... uchylił skrzętnie pozakładane na siebie wieka pudełka. Na tym etapie należy wspomnieć, że Orion spodziewał się wszystkiego - od bezpańskiego kota, który znalazł się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie, po zbłąkaną kunę, ale rzeczywistość raz jeszcze go zaskoczyła. W środku miotał się najprawdziwszy szop, sądząc po wielkości, jeszcze osesek i nie wyglądał na zachwyconego. Co więcej, zwierzę patrzyło na mężczyznę, on na zwierzę i dosłownie w ułamku sekundy futrzak wyskoczył z kartonu wchodząc w nadświetlną, by wczepić się wszystkimi czterema łapami w przód jego koszuli.
- ŻEŻTY KURWA...! - Tyle zdołał zakrzyknąć, odruchowo próbując ściągnąć z siebie miotającą się plamę szarości, bieli i czerni, jednak bezskutecznie, bo prędzej zdarłby go z siebie wraz z koszulą, niż solo. Nie dalej jak parę dni temu niemal zabił Fletchera śmiechem, kiedy ten koncertowo wylądował na dupie podczas sprzątania w szafkach na zapleczu, a teraz sam wykonał taki manewr, walcząc zażarcie z dzikim zwierzęciem. Szop nie dawał za wygraną, ale o dziwo wcale nie kąsał, choć przecież to właśnie leżało w jego naturze. Tak, ostre pazurki faktycznie dawały mu się we znaki, ale ponadto nie atakował, tylko tak uparcie czepiał mu się koszuli.
Hathaway przestał bezskutecznie się z nim mocować, godząc się ponuro z myślą, że raczej szybko się go nie pozbędzie. Obrał inną taktykę - nieufnie poklepał go po puchatym grzbiecie, na co zwierzę wpierw zadrżało, wydało z siebie jakiś dziwny dźwięk, a potem wspięło się wyżej, wystając mu teraz nieco sponad ramienia. I co więcej, Jesse stał się obiektem jego obserwacji, ale nic poza tym.
- To jest. Kurwa. Szop - wymamrotał powoli, jakby do samego siebie. Nie miał pojęcia co z tym fantem zrobić, ani jak go z siebie zdjąć, więc po prostu nadal siedział na środku wąskiej uliczki, bezmyślnie klepiąc futrzaka po zadzie.
-
Najwidoczniej nie było to też konieczne, bo nagle nastał spokój, Orion nie wrzeszczał w katuszach, a Jesse zauważył wlepione w siebie, błyszczące oczyska, ledwo widoczne wewnątrz czarnych plamek zajmujących większą część pyszczka. Ta bestia rodem z podrzędnych horrorów była rozczulająca.
- O mój boże - wymamrotał, wpatrując się w zwierzę jak zahipnotyzowany. Lęk wyparował z jego głowy niczym aceton z odkręconej butelki, dawka adrenaliny wciąż krążyła w żyłach, a serce waliło jak oszalałe, ale ucieczka była już akceptowalną reakcją. Teraz chciał wyściskać maleństwo i nigdy go nie wypuścić. - Jakie maleństwo! Jest przeuroczy, skąd on się tu wziął? Jak tam wlazłeś? Ktoś cię tu zamknął, skarbie? Gdzie twoja mamusia? - wyrzucił z siebie kilka bardzo istotnych i niemożliwych do odpowiedzenia pytań, powoli opadając na kolana, aby nie straszyć szopa patrzeniem na niego z góry. Dopiero po tym spróbował się trochę zbliżyć, obserwując jego reakcję, gotowy w razie czego ponownie się odsunąć, jakby zwierzak zaczął się denerwować.
- O, hej, ze mnie się śmiałeś, a to ciebie znokautował maleńki szop - wytknął Orionowi, uśmiechając się z nutą satysfakcji, że to jednak nie on otwierał przeklęte pudło. - Nie ma ich tam więcej? - spytał jeszcze, tak dla całkowitej pewności. Wolałby mieć klarowną sytuację i nie obawiać się, że zaraz wyskoczy na nich jeszcze jedna porzucona śmieciowa panda. Ta przynajmniej wydawał się być przyjazna, a przynajmniej niegroźna. - Chyba mu zimno. Jemu? Jej? Jak się sprawdza płeć u szopów? Orion, trzeba się nim zająć. Nią. No - zadecydował, ślimaczym tempem pokonując resztę drogi i ostrożnie wyciągając palce do zwierzątka, aby mogło powąchać go na odległość. Nie było mowy, że zostawią go na zimnie. Chyba że... - Obok jest schronisko, ale... nie no, nikogo już tam nie ma - przypomniał sobie z niezadowoleniem, stale wychodząc z założenia, że powinni załatwić sobie nocną zmianę i działać jak okno życia. Może zmniejszyłoby to ilość wyrzucanych na śmietnik zwierząt.
-
Nadal nie ufał zwierzęciu, które uczepiło się mu koszuli, ale na pewno nie zrobiłby mu krzywdy. Obicie mordy komuś, kto miał przynajmniej zbliżone szanse - w porządku, a tu z oseskiem się przecież tłukł nie będzie.
- Jazz, NIE WIEM. Nie wiem, ale byłbym wdzięczny, gdybyś na chwilę się zamknął i pomógł mi go z siebie zdjąć - warknął rozeźlony tą całą sytuacją, rozentuzjazmowanym diabli wiedzą czemu Fletcherem oraz myślą, że będzie musiał najpewniej upchnąć nieobliczalne zwierzę w swoim samochodzie i przewieźć je do schroniska. Co do jednego Jesse miał rację; to, które było najbliżej miało krótkie godziny otwarcia, mogli zapomnieć o wizycie w tym miejscu. - Po prostu nie chcę mu zrobić krzywdy. Co, mam mu niby wyrwać łapy? Bez przesady - odparował automatycznie, bo taki przytyk celnie godził w męskie ego. Zdmuchnął sobie pasmo włosów z oczu, po czym intuicyjnie chwycił szopa pod tłustym jak na malucha zadem, a drugą ręką podparł się o chodnik. Musiał wstać, licząc na to, że zmiana pozycji nie zirytuje futrzaka. Był na to zdecydowanie za blisko twarzy. Uniósł się powoli, przy okazji nasłuchując cichego, niewiele mu mówiącego terkotania.
Zapytany o płeć zwierzęcia, Orion spojrzał na Fletchera tak, jakby zwątpił w jego zdolność racjonalnego myślenia. Uśmiechnął się krzywo, wymownie i zignorował kołyszący się poniżej pasiasty ogon.
- Och, no tak, tak. Robiłem magisterkę z rozróżniania szopich samic od samców. Skąd mam kurwa wiedzieć? - Wolałby, żeby Jesse zamiast zawalać go głupimi pytaniami okazał się użyteczny. Mógłby na przykład sprawdzić, które schronisko jest otwarte, albo... och, no. W sumie do tego też będzie mu potrzebny.
- Zamknij lokal, okay? I wróć tu, aby szybko - podyktował z lekkością właściwą człowiekowi, który przywykł do wydawania poleceń. Po miesiącu - czy dwóch? - pracy pod okiem Oriona, Fletcher powinien już się przyzwyczaić. Co ciekawe, nawet ze zdezorientowanym szopem na rękach, Hathaway wcale nie wyglądał jak ktoś, kogo można by zignorować zaraz po tym, jak rozdysponował instrukcje.
Miał nadzieję, że Jesse zgasił wszystkie światła. Gdy chłopak pojawił się wraz z charakterystycznym dźwiękiem szczęknięcia kluczy w zamku, Orion wciąż stał w tym samym miejscu, a zwierzę nadal trzymało się go kurczowo w tej samej pozycji co uprzednio. Miał nawet przez chwilę wrażenie, że może nicpoń zasnął, ale zmienił zdanie kiedy poczuł liźnięcie przy obojczyku. Albo mokry nos, trudno orzec.
- Dobra. To teraz tak... - zaczął, kierując się w głąb uliczki. Minęli kontener, nieszczęsny karton i zatrzymali się przy samochodzie. Chevrolet Bel Air z 1960 roku, granatowy i na oko odrestaurowany z całym namaszczeniem okazał się należeć do Oriona. Cóż. Zawsze lubił klasyki, a na nic lepszego nie było go stać, więc przynajmniej zainwestował w doprowadzenie auta do przyzwoitości. Skórzana tapicerka też wyglądała na efekt renowacji. Czy wpuszczenie szopa do czegoś, za co Hathaway gotów był zabić było dobrym pomysłem? Nie. Czy chciał w ogóle to robić? Za cholerę. A czy zamierzał? No nie miał wyjścia. - W prawej kieszeni mam kluczyki. Bądź tak miły i zrób z nich użytek, ja, jak widzisz, mam trochę zajęte ręce.
-
- Shh, nie denerwuj się, bo go przestraszysz - upomniał mężczyznę, kontrolnie obserwując zachowanie maleństwa, kiedy Orion zmieniał pozycję. Nie był do końca pewny, co należało zrobić w takiej sytuacji. Oczywiście, znaleźć schronisko, ale błędnie założył z góry, że skoro jedno z nich jest już zamknięte, to pozostałe także. W jego oczach powinni zabrać zwierzaka do domu, tylko czego dokładnie by potrzebował? Co jadły małe szopy? Czy piły mleko? Jak tak, to nie miał nawet butelki, aby go nakarmić. Jego brat jakieś miał, w końcu dopiero co urodziło mu się dziecko, może mógłby tam podejść i jakąś pożyczyć? Oczywiście by ją potem odkupił. Chociaż... sklepy były jeszcze otwarte, co nie? Przynajmniej część. Dałoby się to ogarnąć. Zagubiony w swoich rozważaniach puścił mimo uszu jego sarkazm, a zirytowany ton skomentował kolejnym, niezadowolonym spojrzeniem. Mieli do czynienia z dzieckiem, a ten się wkurzał!
- Och, jasne, pewnie, daj mi moment. Zaraz wracam - zapewnił go i pognał do drzwi na zaplecze, aby gorączkowo przejść przez proces szukania kluczy, zbierania swoich rzeczy, gaszenia świateł i upewniania się, że drzwi frontowe są szczelnie zamknięte. Obszedł wszystko jeszcze raz, tak dla całkowitej pewności, że następnego dnia Orion nie urwie mu głowy, po czym wrócił do uliczki i zamknął za sobą drzwi. Podążył za mężczyzną, nie mając pojęcia dokąd ten go prowadzi, dopóki nie zobaczył auta. I to jakiego.
- Woah. No ładne, ale... Czekaj. To twoje? - spytał, podnosząc na niego wzrok z mieszanką zaskoczenia i wyraźnego podziwu. Nie był szczególnym fanem motoryzacji, znacznie więcej niż o zwyczajnych autach wiedział o traktorach, ale potrafił docenić estetyczne auto. To zdecydowanie do takich należało. Miał wrażenie jakby patrzył na eksponat z muzeum, a nie coś, co miało prawo normalnie jeździć po szaroburych ulicach Seattle. - Co? A. Okej, już - mruknął, trochę zaskoczony tym poleceniem, ale jak mus to mus. Sięgnął do jego kieszeni, chwilę pogrzebał, w trakcie orientując się, że chyba nigdy jeszcze nie zakłócał w ten sposób jego przestrzeni osobistej, przez co poczuł się dziwacznie, ale w końcu wydobył kluczyki i przekręcił je w dłoni, z przyzwyczajenia szukając pilota. To jednak nie ta technologia, więc szybko poszedł do samochodu i otworzył go wedle polecenia.
- Dobra, to ja może... Czekaj, weź się trochę... - polecił mu nieskładnie, machając palcem w kierunku ziemi. - No kucnij trochę, spróbuję go zdjąć - wyjaśnił, przyznając wprost, że najzwyczajniej w świecie nie dosięgnąłby, gdyby Orion dalej stał wyprostowany. Kiedy już znalazł się na odpowiedniej wysokości, Jesse ostrożnie sięgnął do wczepionych w materiał koszuli pazurków, aby je wyhaczyć, przy okazji zauważając pozostawione przez nie dziurki. No cóż, tak gwałtowna miłość porzuconego zwierzęcia także miała swoją cenę. Kiedy po kilku próbach udało mu się podnieść stworzonko i odwrócić je w swoją stronę, tym razem to on został zaatakowany przez małe, ostre igiełki. - No hej malutki - przywitał się z zachwyconym uśmiechem, spoglądając w dół na trzymanego szopa. Miał wrażenie, że się rozpłynie, kiedy złapał kontakt z maleńkimi, czarnymi oczkami wystraszonego zwierzęcia. Chwilę później siedział już w samochodzie Oriona, jedną dłonią podtrzymując kulkę futra, a drugą ją głaszcząc, powoli, uspokajająco. - Okej, to dokąd teraz?
/zt x2
-
Nie to jednak zajmowało ostatnio myśli mężczyzny, który od prawie tygodnia chodził cichszy, jakiś taki nadąsany i jeszcze bardziej mrukliwy niż na ogół. Wystawa.
Raz do roku wyskakiwał z jakimś nowym przepisem, czymś, co reprezentowałoby Lukrecję i wyróżniało pośród innych stoisk, uprzednio był to mus czekoladowy z ledwo wyczuwalną nutą dzikiej róży. A teraz miał już co prawda ogólny zarys kształtujący się w głowie, jednak jeszcze bez efektów.
Tego dnia wreszcie udało mu się wcielić pomysł w życie i wynurzył się koło siedemnastej ze swojej kuchni, ze srebrną tacą na której znalazła się zagadkowa, okrągła czekoladka okraszona czymś, co wyglądało jak drobne kryształki lodu.
- Jazz, zostaw to, co tam teraz robisz i chodź tutaj - polecił, wyraźnie zniecierpliwiony. Potrzebował próbnej degustacji, kogoś, kto oceniłby wyrób, a Elizy akurat nie było pod ręką. Zwykle widywał ją rano, później zostawał mu już tylko Fletcher.
- Spróbuj.
Nie miał zamiaru czekać, jego czekoladka również. W środku znajdował się delikatny, puszysty jak pierwszy śnieg mus kokosowy, przełamany prawdopodobnie miętą, ale w ilości tak szczątkowej, by pozostawić ledwo wyczuwalne, chłodne wrażenie na języku.
Podsunął blondynowi kosteczkę i momentalnie stanął po drugiej stronie lady, by oprzeć się na niej przedramionami i spojrzeć dzieciakowi prosto w oczy. Studiował każdą jedną zmarszczkę na twarzy, doszukując się jakiejkolwiek emocji, która mogłaby dać mu choćby ślad informacji z jaką opinią mógłby się liczyć. To było cholernie ważne, priorytetowe wręcz, i pewnym było, że Orion nie da się zbyć byle "Jest okay".
- No i co? - dopytał, uderzając nerwowo palcami o blat. Jak na kogoś, kto nie zaprzątał sobie głowy czymś tak bzdurnym jak sen, tego dnia Hathaway był nad wyraz aktywny. Poza tym, ciężko było zasnąć, kiedy na karku miało się naglący termin wystawy, a flagowy produkt wciąż nie przeszedł fazy testów.
-
- O mój boże, nie rób mi tak - wyrzucił na ciężkim wydechu, dając sobie kilka sekund na uspokojenie przyspieszonego tętna, po czym wznowił podróż w stronę zlewu. Wstawił do niego naczynia, ale zmywanie zostawił na później. Jak szef woła to nie ma zlituj. - Co tam masz? - podpytał, wracając do mężczyzny i spoglądając na srebrną tacę. - Woah. To byłby hicior jakbyś ogarnął je na święta, o, albo imprezy urodzinowe o tematyce Krainy Lodu. Poszedłbym na taką - przyznał, trochę odchodząc od tematu, ale starczyło jedno spojrzenie na zniecierpliwioną minę Oriona, aby ponownie się przymknąć i sięgnąć po czekoladkę. Testowanie nowych, eksperymentalnych słodyczy było bezsprzecznie najlepszym bonusem wynikającym z tej roboty. Nie potrafił jednak wziąć tego tak na serio jak jego szef, zwłaszcza kiedy się w niego tak wpatrywał, więc na wstępie się zaśmiał i musiał zakryć usta dłonią, aby się trochę uspokoić. - Nie patrz tak na mnie, nawet nie wiesz jak to stresuje - jęknął i wsunął sobie słodycz na język. Złapał jego wzrok, walcząc z cisnącym się na twarz rozbawieniem, które wykręciło mu kąciki ust w górę, ale starczyło aby pierwsza warstwa czekolady się rozpuściła i już nie było mu do śmiechu. Spojrzał na niego zaskoczony, jakby ten właśnie wyprawił mu imprezę niespodziankę, a nie poczęstował kawałkiem czekolady. Chociaż nie, nie był to byle jaki kawałek czekolady, Jesse miał wrażenie, że rozpływa się razem z podarunkiem powoli niknącym mu na języku.
- To... O matko, okej, jakim cudem udało ci się upchnąć chmurkę do czekoladki? - zaczął od najważniejszych pytań i jeszcze raz przesunął językiem po podniebieniu, jakby próbował złapać jeszcze resztki smaku. - I czekaj, bo ten kokos nie był... zimny... ale jednak był? Jakoś? Masz tego więcej? Wchodzi na stałe do menu? Proszę, powiedz, że tak - rzucił, patrząc na niego jakby ten jeden test smaku przepalił mu kilka zwojów pod czaszką. Orion nie miał skąd tego wiedzieć, ale trafił w punkt - Fletcher dałby się zabić za wszystko z dodatkiem kokosa lub ananasa, a zwłaszcza kiedy smakowało tak.
-
Zagadkowe kryształki były efektem jego kilkudniowej, mozolnej pracy i przelotnym romansem z historią wytwarzania tradycyjnych japońskich cukierków Konpeitō. W odróżnieniu do zwykłej masy cukrowej, której wykonanie zajęłoby mu pewnie nie więcej jak godzinę, góra dwie, ta wersja była zdecydowanie delikatniejsza i nie zbrylała się upierdliwie, dając bardziej subtelne wykończenie. Diabeł tkwi w szczególe, podobno.
- Musiałem zmielić koprę orzecha kokosowego, trochę odtłuścić, no i wyszedł mus.
Mężczyzna wzruszył ramionami, aczkolwiek tak naprawdę odczuwał satysfakcję wywołaną tą entuzjastyczną uwagą. Konsystencja była cholernie ważna, a napowietrzenie kremu pozwoliło na uzyskanie delikatniejszej struktury. We wcześniejszej wersji pominął ten etap, ale szybko stwierdził, że nie powinien był tego robić. - Mentol. Dosłownie kropelka, na ostrzu noża - objaśnił ze znawstwem, dumny jak paw. To była jego własna inwencja, i szlag, był z tego zajebiście zadowolony. Inspiracja co prawda nie była chlubna - papierosy z wkładką smakową - ale liczył się efekt. Nie chciał, by smak kokosa łączył się z miętą, dlatego tak uważał przy dozowaniu. Najwyraźniej się udało, skoro Jesse nie był w stanie wyłapać tej nuty, a skupił się wyłącznie na wrażeniu. Odbił się energicznie od blatu i przeskoczył pod ladą z powrotem na drugą stronę, by wykonać rutynowy marsz do ekspresu.
- Świetnie. O to mi właśnie chodziło - mruknął bardziej do siebie niż do Fletchera, czekając, aż filiżanka napełni się kawą. Z tej okazji coś mu się przypomniało i zerknął przez ramię na dzieciaka, by zmierzyć go oceniającym spojrzeniem od stóp do głów.
- Masz wolny weekend? TEN weekend? - zaakcentował, badając teren nim zdecydował się przejść do rzeczy. W podjęciu decyzji pomógł pierwszy łyk kawy, oraz pozytywna recenzja nowego produktu. - W sobotę i niedzielę jest wystawa, będzie mi potrzebna pomoc. Pojedziesz ze mną?
To było teoretycznie pytanie, ale po tonie głosu i ciężkim spojrzeniu utkwionym w blondynie łatwo było o konkluzję, że odmowa nie wchodziła w grę. Bo Orion już miał w głowie swój szczegółowy, dopięty na ostatni guzik plan i nie lubił, kiedy jakiś trybik w misternej układance zaczynał kręcić się po swojemu. Eliza miała zostać w lokalu, Jesse winien się zgodzić, a wszystko miało przebiegać gładko, łącznie z podróżą, zaplanowanymi postojami, odebraniem transportu czekoladek na miejscu i noclegiem, zabookowanym już od miesiąca. Żadnej spontaniczności, wypadków ani nieprzewidzianych komplikacji, tak to widział.
- Słyszałem, że w Los Angeles jest bajecznie o tej porze roku.
Kłamstwo. Mimo względnie wysokiej temperatury w lutym, miastu towarzyszyła wówczas tajemnicza, dostająca się za kołnierz mglistość, opady i pochmurność, aczkolwiek plaża zawsze cieszyła oko. Tylko o tym wolał wygodnie nie wspominać, aby nie stracić jedynej karty przetargowej jaką dysponował.
-
- Ej, nie odpowiedziałeś na pytanie. Kiedy będzie można ten wynalazek kupić? Ostrzegam, że od razu ci złożę spore zamówienie, muszę mieć ich zapas w domu... Gdzieś, gdzie Cosmo się do nich nie dorwie - mruknął, marszcząc czoło, jakby kwestia rozmieszczenia słodyczy po mieszkaniu była aktualnie najbardziej problematyczną, jaką posiadał. Skupianie się głównie na takich szczegółach zdecydowanie pomagało przetrwać dzień.
- Ten? - powtórzył, wbijając w niego zaskoczone spojrzenie, nie spodziewając się innego zadania niż może dodatkowe godziny w pracy, na miejscu, a nie w Los Angeles. To był drugi koniec kraju! - Jestem... chyba, czekaj, miałem... Właściwie to zamierzałem spędzić romantyczny wieczór z pudełkiem lodów i jakimś horrorem, przez który nie mógłbym potem zasnąć, ciężko będzie to odwołać - zauważył, kiedy już dotarło do niego, że mowa o weekendzie walentynkowym i zdecydowanie nie miał na te dni innych zobowiązań. - Czekaj, co ze Zmorą? Ma zostać sam na cały weekend? - nagle sama propozycja wyjazdu przestała być dla niego tak istotna, liczył się głównie maleńki szop, który nie mógł przecież zostać sam. A jak mieliby go niby przewieźć? Właśnie. - I moment, potrzebuję szczegółów, bo... kiedy jedziemy, kiedy wracamy, co dokładnie miałbym tam robić? Nie wolisz zabrać Elizy? - wpadł w małą spiralę, powoli zdając sobie sprawę z tego, jak nagle miał wszystko rzucić i jechać. - Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? - jęknął, wiedząc doskonale, że to nie była dla niego nagła niespodzianka, ten człowiek miał wszystko dopięte na ostatni guzik, musiał mieć to zaplanowane wcześniej i tylko trzymał to przed nim w sekrecie.
-
- Nie wiem jeszcze. Zobaczymy, szczerze mówiąc liczę, że ten nowy wariant przepchnie nas do wyróżnienia. - Przecież nie jechał tam tylko po to, by posterczeć na stoisku pół dnia i wrócić wyłącznie z satysfakcją wynikającą z uczestnictwa na evencie. Podczas wystawy istniała możliwość zgarnięcia nagrody, i to w różnych kategoriach. Pewnym było, że Orion nie ma zamiaru wyjechać z Los Angeles z pustymi rękami.
Słysząc pytanie uniósł nieznacznie brew i uśmiechnął się lekko znad swojej kawy.
- A myślisz, że dlaczego cię ostatnio pytałem o plany na czternastego? - Oczywiście, że miał to już wtedy w głowie. Wtedy, kiedy wzięło ich na rozmowy o życiu, przy kontenerze na śmieci. Znalezienie w porzuconym pudle małego szopa nieco pokrzyżowało mu plany, ale Hathaway i na to miał metodę. - Nie. Eliza będzie do niego zaglądać, zaoferowałem jej swoje mieszkanie na romantyczny weekend we dwoje. Sprawiedliwa wymiana.
Nie był na tyle głupi, żeby zostawiać tego puchatego niszczyciela samego sobie, dziś rano, na przykład, Orion stracił swój ulubiony kubek bo Zmora za wszelką cenę chciał go sobie ściągnąć ze stolika. Najwyraźniej mężczyzna przewartościował już sobie priorytety, bo pierwsze o czym wtedy pomyślał, to czy szop nie poparzył się gorącą kawą.
- Pojedziemy w piątek z samego rana, tak powiedzmy, że o czwartej. Wrócimy późno w niedzielę, albo w poniedziałek rano, zobaczymy jakie będą warunki na drogach.
Uwzględnił w tym swoim wyjeździe wszystko, co umykało zasadom prawdopodobieństwa, tak na wszelki wypadek. Nieprzewidziane postoje? Jest. Złapanie gumy? Jest. Objazdy? Będą mieli czas. - Myślałem o Elizie, ale ona od miesiąca ma już ustalone zajęcia, więc sklep będzie otwarty tylko przez parę godzin. Z wyłączeniem niedzieli, oczywiście. - To przesądzało sprawę. Wieczór filmowy z pudełkiem lodów będzie musiał zaczekać, Orion zbyt długo przygotowywał się na tę wystawę, żeby teraz lekką ręką pozwolić na jakieś zgrzyty w scenariuszu. Zapytany dlaczego nie wyskoczył z tym wcześniej, parsknął krótko śmiechem i przeczesał sobie niedbale ciemne włosy. - Miałem powiedzieć ci wtedy, wieczorem. Tylko pojawił się Zmora i zepsuł niespodziankę. Ale nie będziesz się przecież na niego gniewać, co, Jesse?
A jakże, zwalił całą winę na bogu ducha winnego szopa. Tak było łatwiej, przecież Fletcher w całej swojej dobrotliwości z pewnością nie znalazłby miejsca na pretensje wobec tak uroczego stworzenia, z którym widać nawiązał już cieplejsze relacje, skoro pytał o kwestię sprawowania nad nim opieki na czas absencji.
-
- Bo... myślałem, że potrzebujesz kogoś do zastąpienia Elizy za kasą, kiedy będzie się szykowała na swoją randkę? - wzruszył ramionami, dzieląc się przemyśleniami. Nie, nie spodziewał się, że ten jest faktycznie zainteresowany jego życiem uczuciowym i liczył na ploteczki, może bywał naiwny, ale nie aż tak. - I to jest... coś jak konwent? Dla miłośników czekolady? - podpytał, tłumacząc to na swój język. Na takich wydarzeniach to już kilka razy bywał, nawet teraz znajdował się w trakcie ustaleń co do prowadzenia latem panelu z grupką innych streamerów, co odrobinę go przerażało. Kamerka to jedno, widzenie tłumów na żywo działało nieco inaczej.
- Drogach? Ile to godzin? Nie będę mógł cię zmieniać za kółkiem, nie mam prawka - przypomniał mu, wyraźnie zmartwiony myślą, że ten będzie musiał przejechać na drugi koniec kraju bez dłuższego odpoczynku. Znał go już wystarczająco długo, aby nie wątpić w fakt, że da radę utrzymać się na nogach, ale wciąż mu to trochę nie leżało. Podobnie jak przekazywanie informacji na ostatnią chwilę, przez co zmrużył groźnie oczy słuchając tłumaczeń. Orion trafił perfekcyjnie, pomimo ogólnego niezadowolenia nie miał zamiaru złościć się na zwierzaka.
- Oczywiście, że nie... Chciałbym tylko przypomnieć, że widujemy się prawie codziennie, masz mój numer i mieszkamy w jednym budynku. Tak jakbyś zapomniał - wytknął mu, wywracając oczami, chociaż zaraz jego kąciki ust uniosły się w uśmiechu. Nie przepadał za tak spontanicznymi wyjazdami, ale podróż do Kalifornii z Hathawayem zaczynała wydawać się coraz bardziej interesującym weekendowym zajęciem. - No i wiesz, jak chciałeś spędzić ze mną walentynki to wystarczyło powiedzieć, nie musisz się wykręcać wystawami - zapewnił i posłał mu rozbawiony uśmiech, chociaż w razie czego zrobił mały kroczek w tył. Nie żeby spodziewał się rękoczynów z jego strony, ale wolał dmuchać na zimne. Za chwilę odchrząknął, tamując rosnące rozbawienie i rzucił okiem na okno, w których mignęła mu jakaś postać. I tak jak się spodziewał, zaraz drzwi stanęły otworem, wpuszczając odrobinę chłodnego powietrza i nowego klienta. Jesse przywitał go szerokim uśmiechem, ostrożnie zapakował złożone zamówienie do dekoracyjnego pudełeczka, wedle prośby, w trakcie lekkim tonem chwaląc wybór i podpytując o okazję na taki a nie inny prezent, a po wydaniu reszty życzył mu miłego dnia i udanej imprezy urodzinowej. Dopiero jak odprowadził mężczyznę wzrokiem, a dzwoneczek nad drzwiami ponownie ucichł, wyrzucił zostawiony przez niego paragon do kosza pod ladą i wrócił wzrokiem do Oriona.
- Czyli to jest jakiś konkurs? Wygrałeś już coś na takim? Jak to zwykle wygląda? - zainteresował się, opierając się biodrem o blat. Jak miał mu towarzyszyć, musiał lepiej zrozumieć na czym miał polegać ten wyjazd. Co prawda będą mieli na rozmowy całą drogę do LA, ale wolał być przygotowany.