WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przy dwójce młodszego o trzynaście lat rodzeństwa miał już obcykane jak trzymać nerwy na wodzy. Jego bracia zachowywali się podobnie, gdy osiągnęli jakże wspaniały wiek dojrzewania, dlatego niewyparzony pysk gówniarza z syndromem nadąsanej królewny wrażenia na nim szczególnego nie zrobił. Wzruszył miękko ramionami i bezczelnie obrócił się, żeby zaparzyć kawę. Dla siebie, bo co by nie było, Orion miał jeszcze w perspektywie co najmniej kilka godzin roboty na zapleczu i w kuchni.
- Mnie bardziej zastanawia jak to jest, że potrafisz mielić językiem i jednocześnie oddychać, nie wyglądasz mi na śmietankę amerykańskiej inteligencji.
Ekspres zamruczał i zaczął tłoczyć czarną kawę do podstawionego kubka. Mężczyzna cierpliwie obserwował ten proces, jakby bez jego nadzoru coś mogłoby pójść nie tak. Hathaway nie po raz pierwszy użerał się z pretensjonalnym klientem, zwykle kończyło się na wzajemnym obrzucaniu się uprzejmościami i żądaniem, by wezwał właściciela. Jego chwilowa, oszczędna grzeczność mogła również zakończyć się widowiskowym złapaniem szczeniaka za wszarz i wyprowadzeniem go z powrotem na ulicę, do czego skłaniał się coraz bardziej.
- Zamykam o dwudziestej pierwszej, jak będzie trzeba, to eskortuję cię osobiście do drzwi. To nie koncert życzeń. - Ekspres wypluł ostatnie krople, Orion odczekał jeszcze moment aż para podgrzeje mu kubek od spodu i dopiero po niego sięgnął. W jego definicji kawa nie zawierała cukru ani mleka, a ta parząca język była jej najlepszym wariantem. Spojrzał przez ramię na blondyna, uniósł jedną brew i uśmiechnął się pobłażliwie w odpowiedzi. - Widocznie pytasz niewłaściwą osobę. Albo istnieje ewentualność, że zadałeś je w niewłaściwy sposób, spróbuj jeszcze raz - odparł chłodno, parafrazując jego zaczepkę. Gdyby szczyl był jego bratem, porozmawialiby sobie inaczej, na zapleczu. Granica tolerancji mężczyzny na tego typu zagrywki leżała ciut dalej, gdy w grę wchodzili namolni klienci, ale nie oznaczało to, że jest niemożliwa do przekroczenia. Zwłaszcza dzisiaj, po nieprzespanej nocy i pełnej świadomości, że tej również nie spędzi w łóżku.
Wilgotne nocne powietrze przywiało dźwięk odległego, przejeżdżającego pociągu, a później wszystko ucichło. Magia tego miejsca przesiewała odgłosy ulicy, bo te o dziwo w ogóle nie docierały do środka, poza sączącym się zza ledwo rozszczelnionych drzwi prowadzących do kuchni pierwszych tonów Danse Macabre. Partia pianina dawała złudne poczucie harmonii, tylko po to, by za moment skrzypce rozwiały tę sielankę. Ostrzegawcze nuty rozedrganych strun zawibrowały w powietrzu, zespalając się z akompaniamentem w ryzykowny duet.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z tym akurat trafił, Eli nie pochodził z USA, którego mieszkańcy uparcie nazywali się Amerykanami, jakby zajmowali cały kontynent, a nawet dwa. O dziwo miał do czynienia z Kanadyjczykiem, tylko takim niepodlegającym pod stereotypy, ignorującym wszelkie zwroty grzecznościowe i szacunek dla drugiej osoby. Dla niego była to zwyczajna strata czasu.
- Oddychanie wymaga od ciebie inteligencji? Stanowisz jakiś zaginiony element ewolucji? - upewnił się, marszcząc brwi jakby faktycznie znalazł się twarzą w twarz z fascynującym odkryciem historycznym. Facet grał mu na nerwach, ale jednocześnie zapewniał rozrywkę, której ostatnio mu trochę brakowało. Przyszedł do kawiarni z przekonaniem, że potrzebuje kawy, przekąski i chwili spokoju, ale najwidoczniej się mylił. Potrzebował kogoś nowego, nieprzyzwyczajonego do jego stylu bycia, ale mającego dość charakteru, aby stanowić wyzwanie. Jeszcze chwilę temu facet stanowił przeszkodę w drodze do przyjemnego wieczora, ale z każdym wypowiedzianym zdaniem stawał się główną rozrywką.
- Znam drogę, gorylu, opanuj pierwotne zapędy - prychnął, wywracając oczami. Jeśli chociaż spróbowałby go dotknąć, Eli zszedłby z wesołego i zaczepnego stanu. Mógł wyglądać niemrawo, jego waga także sugerowała delikatność, ale potrafił o siebie zadbać i wiedział pod jakim kątem wygiąć rękę napastnika, aby poradzić sobie w niewygodnej sytuacji. Albo gdzie kopnąć.
- Niewłaściwą? Nie każ mi szukać twojego szefa, to już się robi nudne - mruknął, spoglądając krzywo na ekspres z kawą, który został wprawiony w ruch, ale zdaje się, że nie w tym celu w jakim powinien. Nieznajomy sobie grabił, naciągając strunę z każdą sekundą, kiedy odmawiał wykonywania podstawowych zadań. Kto go tam zatrudnił? - I nie zamierzam cię o nic prosić, skarbie, albo obsłużysz mnie jak należy, albo możesz pożegnać się z kasą. To naprawdę banalny układ, pora wbić to sobie do zakutego łba - upomniał kasjera, zupełnie jakby kapitalizm nie rządził tym krajem od dobrych kilku dekad i wymagał jakiegokolwiek tłumaczenia. Przesunął spojrzenie w kierunku, z którego dobiegały dźwięki orkiestry, co momentalnie ruszyło jego wspomnienia dotyczące bezlitosnych lekcji baletu, przez co bezmyślnie wbił sobie paznokcie w policzek, aby powstrzymać instynktowną ciągotę do stanięcia na palcach i wykonania kilku pionowych szpagatów. - Na chuj się tym zajmujesz? - mruknął podnosząc wzrok na mężczyznę, nieszczególnie chętny, aby słuchać historii jego życia, ale z założenia trafiał na takich, którym faktycznie zależało. Jemu... nieszczególnie. Wyróżniał się z tłumu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Parsknął śmiechem pod nosem, bo jak żywo miał cholerne deja vu. Objął swój kubek dłonią i zdmuchnął spokojnie obłoczek unoszącej się ponad krawędź pary.
- Naprawdę? Ile ty masz, piętnaście lat? Nie chce mi się z tobą dyskutować, więc albo bierzesz kawę na wynos, albo spadaj.
Utrata jednego klienta nie uszczupliłaby mu portfela, a skoro dzieciak szukał czegoś dietetycznego, to i tak niczego by nie kupił. Poza kawą za marne grosze, których nie było mu żal. I tak sobie stali, patrzyli na siebie - młodzik stroszący piórka, i Orion, ewidentnie zmęczony tą paplaniną. Po zachowaniu i wyglądzie podejrzewał, że trafił na kolejnego roszczeniowego gówniarza, któremu rodzice nie szczędzili kieszonkowego i spuszczali ze smyczy dla świętego spokoju.
Zignorował kolejne groźby, sądząc, że blondyn pozłości się chwilę, może nawet sobie pokrzyczy i pójdzie szukać sobie lokalu, w którym sprzedają sojowe latte w modnym kubeczku, ale póki co wcale się na to nie zanosiło.
- No i co? Ile tu zostawisz, dwa dolce? - wymruczał z rozbawieniem pobrzmiewającym w głosie. Widać muzyka łagodziła obyczaje nawet tych, którzy z etykietą niewiele mieli wspólnego. Plus minus, bo dobór słów wciąż pozostawiał wiele do życzenia, ale kwestie wychowawcze wolał pozostawić dumnym rodzicom tego szczekającego ratlerka. Swoje w tym temacie odbębnił, nie zamierzał tego cyklu powtarzać.
- I nie kłopocz się. Jakbyś potrzebował pilnych konsultacji z właścicielem, to jestem do twojej dyspozycji - napomknął ironicznie, uśmiechając się leniwie znad kubka. Upił łyk kawy pozwalając, żeby młody przetrawił sobie pomysły na kolejną odzywkę, może nawet jakąś by go w końcu zaskoczył, kreatywność zawsze była w cenie.
- Nie twój interes, to raz. A dwa, wątpię byś zrozumiał. - Nie miał w naturze wylewności, zwłaszcza wobec kogoś, kto działał mu na nerwy. Ktoś nagle wszedł do sklepu, więc podniósł głowę i na widok znajomej kobiety uśmiechnął się krótko - ale o dziwo ciepło - po czym machnął krótko ręką i zniknął bez słowa na zapleczu. Pamiętał o jej zamówieniu, zawsze przychodziła po to samo i tego dnia również brązowa, papierowa torebka trafiła w jej ręce. Odebrał należność i życzył miłego wieczoru, a potem z ciężkim westchnieniem raz jeszcze uruchomił ekspres.
- Czarna, z mlekiem, śmietanką, łzami jednorożca czy z brokatem z Hawajów?
O cukier nawet nie pytał, choć najchętniej utopiłby gówniarzowi w małej filiżance cały kilogram. Specjalnie wybrał mu mieszankę arabiki z robustą, wiedząc doskonale, że po takim miksie będzie miał sen z głowy przynajmniej do jutra. Jedynym zaskoczeniem kiedy wydawał mu zamówienie było to, że wbrew jawnie okazywanej niechęci do dzieciaka, nie zaserwował mu kawy w papierowym kubeczku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Piętnaście. Tak blisko, że aż nie, bo piętnastoletni Eli nawet nie bawiłby się w prowadzenie bezsensownej rozmowy z gburowatym gościem za ladą, a zwyczajnie poszedłby w swoją stronę, albo od razu wymagałby od niego spotkania z menadżerem, aby złożyć oficjalną skargę. Teraz trochę dojrzał i nauczył się czerpać przyjemność z takich starć.
- Pudło, ale strzelaj dalej, dinozaurze. Jakbyś spróbował odrobinę uprzejmiej to może pomógłbym ci trochę zahamować starzenie. Najwidoczniej u mnie działa - zauważył, puszczając komentarz o kawie na wynos mimo uszu. Nie zamierzał w najbliższym czasie wyjść z lokalu, czekając na odpowiednie traktowanie. Lub dalszą, nieprowadzącą do żadnych wniosków, dyskusję na temat wieku i manier.
- A to już zależy od ciebie. To jest, zależało, zjebałeś na wstępie - poinformował go, nie widząc w lokalu żadnego innego punktu zaczepienia dla swojego zainteresowania niż dalsza rozmowa z obsługą. Nie zamierzał więcej postawić tam nogi, a tym bardziej wsadzać sobie do ust czegokolwiek, co mieli w menu. Jedynym wyjątkiem była kawa, ta na którą wciąż czekał, kiedy w kawiarni postanowiła pojawić się jakaś stała klientka. Skrzywił się na irytujący dźwięk dzwonka, ale nawet nie ruszył się z miejsca, obserwując z minimalnym zainteresowaniem zmianę w nastroju naburmuszonego kasjera. Z uśmiechem było mu do twarzy. Przeczekał aż kobieta opuści pomieszczenie, niecierpliwie łypiąc na nią kątem oka, jakby samą swoją obecnością psuła mu humor. I nawet jeśli tak było, nie sięgała do pięt Orionowi.
- Ah, okej, to wszystko wyjaśnia. Pan ważny, samozatrudniony - skomentował z rozbawieniem, podnosząc się do pionu i nagle zyskując trochę więcej energii, nawet bez zamówionej dawki kofeiny. - Świetnie się składa, chciałbym złożyć skargę na jednego pracownika - poinformował go, opierając się biodrem o kontuar i krzyżując przedramiona na piersi. W jego oczach wieczór właśnie nabrał kolorów, zapowiadał się znacznie lepiej niż wizyta w jakimkolwiek innym, szaroburym lokalu w najbliższej okolicy.
- Czarna, bez tego, co tam sobie ćpasz pod ladą - odparł, spoglądając na mężczyznę jakby obawiał się o jego zdrowie i życie. Czy w jego kawie były jakieś "łzy jednorożca"? Co po nich widział? Czy Eli w ogóle chciał wiedzieć? Wątpliwe. Wygrzebał z portfela kartę i trzymając ją między dwoma palcami pomachał na znak, że właśnie tak zamierza zapłacić za napój. - I oświeć mnie, co tu jest do zrozumienia w sprzedawaniu bomb kalorycznych ludziom bez szacunku dla swojego zdrowia? Po prostu przyznaj, że nie masz żadnego wkładu w rozwój społeczeństwa, będzie ci w życiu łatwiej - zapewnił, po czym odwrócił się na pięcie i usiadł przy najbliższym stoliku. Na znak, że nigdzie się nie wybiera, zdjął płaszcz i rzucił go na wolne krzesło, zakładając nogę na nogę. Nie zabrał swojej kawy, z uniesionymi brwiami czekając aż ten przyniesie mu zamówienie pod nos.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzieciak albo nie miał zielonego pojęcia o tym, że w każdej chwili Orion mógł go po prostu wywalić z lokalu na zbity pysk, albo głupio zawierzał, że należy mu się jakieś specjalne traktowanie. Jeszcze przez jakiś czas znosił cierpliwie wymierzone w niego inwektywy, marudzenie i stoicyzmem odpierał wbijane między żebra szpile, aczkolwiek w każdym momencie to się mogło zmienić. To, że na razie traktował go jak śmieszną pokrzykującą pchłę nie oznaczało, że nie przyjdzie mu ochota, by ją rozdeptać.
- To zrób trzy kopie i wsadź je sobie w dupę. Nie ty pierwszy i nie ostatni, niczym nie różnisz się od pozostałych krzykaczy - odparł cierpko, patrząc jak szczeniak lokuje swoje roszczeniowe cztery litery przy pobliskim stoliku. Hathaway nie zamierzał się fatygować, kawa wciąż stała nieruszona na blacie i o ile awanturniczy klient sobie po nią nie przyjdzie, to będzie stygła. Upił za to swojej, drugą zaś ręką sięgnął po telefon by sprawdzić, czy poranna dostawa na pewno do nich dotrze.
- Produkcja czekolady to złożony proces, robię to wszystko od ziarenka. Ale co ty możesz wiedzieć o ciężkiej pracy.
Nie wiedział, że irytujący dzieciak wywija na lodzie, a pewnie gdyby było mu to wiadome, nie zmieniłby przekonania na ten temat. Po zachowaniu wnioskował, że blond chuchro wszystko miało zawsze podstawione pod nos, niczego mu nie brakowało, a to zaowocowało wybrzydzaniem i głupim przekonaniem, że mu się należy. Nic mu się nie należało, poza fangą w nos.
- Od razu mówię, że nie przyniosę ci kawy do stolika. Wszystko mi jedno czy sobie po nią przyjdziesz czy będzie tak stała do rana - uprzedził, czując, że z jakiegoś niejasnego powodu właśnie tego od niego oczekiwano. Może gdyby chodziło o kogoś uprzejmego, Orion mógłby wyskoczyć zza lady i donieść filiżankę, ale młody spalił ten most na starcie. Hathaway przyjął inną taktykę; nie planował go już stąd wyrzucać siłą, to byłoby zbyt proste. I tak musiał tu zostać przynajmniej do dziesiątej rano, noc była długa, a kawa stygła. Kasa była już opróżniona, a jej zawartość bezpiecznie trafiła do sejfu w gabinecie, stąd mógł ruszyć na kuchnię z czystym sumieniem.
- W przeciwieństwie do ciebie mam jeszcze obowiązki i idę się nimi zająć. Baw się dobrze. - Schował telefon z powrotem do kieszeni, dopił jednym haustem, odstawił kubek do zlewu i zakasał rękawy grafitowej koszuli. A potem tak po prostu zniknął za drzwiami do kuchni, zza których obecnie wyglądał Król Olch .
Pomieszczenie było obszerne. Z wysokiego sufitu typowego dla kamienic spływało ciepłe światło rzucając cienie na wielki piec, żarna i ogromny blat zajmujący lwią część przestrzeni, a na którym znajdowało się podniszczone, opasłe tomiszcze otwarte mniej więcej w połowie. Unoszący się zapach miał w sobie wyraźną nutę goryczki i nieoczywistej słodyczy, co mogło oznaczać tylko jedno; ziarna właśnie kończyły podróż z fazy ziaren do drobniejszej struktury, a pierwsza, wstępnie przygotowana partia czekała, aż Orion wybierze z niej łuski. Umył ręce, podwiązał mocniej fartuch i oparł obie dłonie o krawędź stołu, a następnie przebiegł wzrokiem po tekście, od czasu do czasu marszcząc brwi.
Kompletnie zapomniał już o upartym młodziku w lokalu, zwłaszcza gdy rozpakował efekt wczorajszej pracy - nową czekoladę. Pralinka była niewielka, wielkości guzika od płaszcza, ale jej kolor był zupełnie inny. Pastelowo-błękitny, połyskujący jak należało, z wnętrzem z papai. Idealnie mu do tego pasowała ze swoim białym miąższem przetykanym czarnymi nasionkami, chciał zachować tę fakturę i dlatego nie zmielił ich na mus. Mimo to wciąż coś mu nie pasowało i to między innymi spędzało mu przez ostatnie dni sen z powiek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W jego słowniku nie było gorszej obelgi niż przyrównanie go do innych ludzi. Potrafił przetrwać wszystkie nieprzychylne komentarze, uznając mieszanie go z błotem za namacalny dowód zazdrości i słabości rozmówcy, a odpieranie ich, lub beznamiętne ignorowanie, uznawał za sport. Wybierając taką a nie inną karierę wyrobił sobie grubą skórę na większość przytyków kierowaną w jego stronę przez szarą masę, ale granica leżała dokładnie tam, gdzie ktoś śmiał zasugerować mu przynależność do owej szarej masy. Rzucił mu pozornie obojętne spojrzenie i lekki uśmiech, sugerujący tyle, że w odróżnieniu od "pozostałych krzykaczy" nie da o sobie tak łatwo zapomnieć.
- Kompletnie nic. I dokładnie tym się różnimy, mam większe ambicje - prychnął, skupiając wzrok na swoich paznokciach. Przesunął kciukiem po krzywiźnie jednego z nich, złamanego podczas niefortunnego upadku pod koniec wczorajszej próby, kiedy to tracił czucie w nogach i tym razem nie miało to nic wspólnego z minusową temperaturą na lodowisku. Sam też nie nazwałby tego ciężką pracą. Zajmował się sztuką i wiele poświęcił, aby z doskonale wyćwiczoną lekkością i gracą tworzyć coś pięknego. We własnym mniemaniu nie dało się tego porównać do tak przyziemnej pracy jak mielenie ziarenek na słodycze sprzedawane w podrzędnej kawiarence.
Jego wewnętrzny spokój został zakłócony przez wibracje telefonu, więc z westchnieniem wyłowił go z kieszeni, aby odrzucić połączenie. Miał wolne, zarówno od trenowania, jak i od spotkań towarzyskich z tym nieznośnym gronem ludzi, nazywanym jego "znajomymi". Zdarzało się, że ich potrzebował, dla zabicia nudy lub pomocy z jakąś głupotą, którą sam nie zamierzał się przemęczać, ale na tym się kończyło. Plotkowanie przez telefon odpadało, już wolał dalej przerzucać się kąśliwymi uwagami z nieprofesjonalnym kasjerem. Jednak kiedy podniósł wzrok znad telefonu, ten już zniknął za drzwiami na swoją jednoosobową imprezę do muzyki klasycznej. Inteligencją może nie grzeszył, ale przynajmniej miał gust. Przesiedział w miejscu jeszcze kilka minut, korzystając z chwili spokoju, możliwości oddechu w ciszy, braku bezsensownego ujadania jednostek chcących zagłuszyć własną pustkę w głowie, raz po raz zerkając w stronę czekającej na ladzie filiżanki. W końcu, znudzony bezczynnością, podniósł się z miejsca, aby wrócić po stygnącą dawkę kofeiny, ale nie zamierzał już wracać do stolika. Wziął łyczka, bez oporów wślizgując się za kasę i kierując się prosto do drzwi, za którymi zniknął Orion.
- Chujową macie tą kawę - poinformował z progu mężczyznę pochylonego nad stołem, w pomieszczeniu dostarczającym porządnego przeciążenia zmysłów. Intensywne zapachy, nieustające dźwięki skrzypiec i dziwaczne urządzenia rozciągnęły jego uwagę w kilka stron, ale ostatecznie i tak skupił się na mężczyźnie, którego przyszedł irytować. Podszedł bliżej i odstawił swoją filiżankę w wolnym miejscu na blacie. - Co to jest? - mruknął, wskazując ruchem głowy żarna, w jego oczach przypominające bardziej skomplikowane narzędzie tortur niż przyrząd kuchenny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Większe ambicje, mniejsze ambicje. Co komu po nich, skoro ostatecznie liczył się efekt? Praktyka, wiedza, i szósty zmysł, w tych kwestiach mogliby sobie nawet zgodnie podać rękę, gdyby obaj nie fuczeli na siebie wzajemnie od startu. Tak samo jak Orion nie miał pojęcia czym zajmuje się działający mu na nerwy dzieciak, tak księżniczka z fochem również nie zdawała sobie sprawy ile Hathaway poświęcił, aby być dokładnie tam, gdzie chciał.
Znajome skrzypnięcie drzwi sprawiło, że skupiony na lekturze mężczyzna wyprostował się, ale nie odwrócił. Jakby jeszcze badał, czy mu się czasem nie przesłyszało, ale już przeczuwał, że nie.
Jeszcze nikt poza nim jednym nie przekroczył tego magicznego progu, nie tylko do kuchni, ale i jego cierpliwości. Irytujący głos dobiegł jego uszu, kiedy wspaniałomyślnie dawał mu ostatnie sekundy aby się wycofać, z tym, że czas minął. Obrócił się powoli, utkwił spojrzenie w intruzie i zacisnął usta w wąską, bladą linię.
On nie był głupi. On był bezgranicznym idiotą.
Dźwięk zatrzaskiwanej książki poprzedził sprężyste kroki, tak długie, że w moment dopadł do rozglądającego mu się po pracowni gówniarza i niewiele myśląc w tej chwili - chwycił go za kołnierz fikuśnej bluzy, czy co on tam nosił. Na tym się nie skończyło, bo z jego dobroduszną pomocą młodzik wylądował przyparty do ściany zaraz obok drzwi. Orion nie był zły, był konkretnie wkurwiony.
- Sojowe latte wypaliło ci dziury w mózgu? Masz tendencje samobójcze, czy nie umiesz kurwa czytać? - wysyczał, z pianą na pysku, nawiązując do wiszącej na zewnątrz tabliczki NIE WCHODZIĆ. Uniósł go lekko w górę, pozwalając, by dzieciak skorzystał z okazji i przynajmniej stanął sobie na palcach, żeby się nie udusił. Taki to dobry człowiek z tego Oriona był. Szczęka uwydatniła się kiedy zacisnął ze złości zęby, miał ochotę go roznieść, albo ewentualnie wepchnąć do monotonnie mielących ziarna żaren, i chyba nie zrobił tego wyłącznie dlatego, że zapaskudziłby sobie narzędzie pracy.
- Podaj mi jeden pieprzony powód, dla którego miałbym nie skręcić ci tego pustego, tlenionego łba. - Czekał. Z twarzą tuż przy jego twarzy, mordem w oczach i żelaznym uściskiem na przodzie jego bluzy. Lata pracy w kuchni wyrabiały mięśnie przedramion, barki i plecy, a pół życia spędzonego na ulicy kształtowało doświadczenie. Dźwięk dzwoneczka dobiegający z lokalu otrzeźwił go jednak, momentalnie obrócił głowę w kierunku drzwi.
- To ja, zostawiłam telefon! Nie zapomnij zamknąć. - No tak, Eliza. Słyszał jak grzebie po szufladach, szuka zguby, dlatego spojrzał na trzymanego w garści blondyna, jakby chciał mu powiedzieć "Piśnij chociaż, a wywiozą cię stąd w plastikowym worku". Krzątanina z zewnątrz dobiegła końca, dziewczyna życzyła mu spokojnej nocy i wyszła. Dopiero wtedy Orion poluzował uścisk, aż wreszcie go puścił. Gówniarz był jej dłużny, tylko dzięki niej miał nadal prosty nos.
- Wynocha mi stąd. Po kiego w ogóle tu właziłeś?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Już wcześniej mógł domyślić się, że z facetem jest coś nie tak. Zaczynając od zbędnej, kiepsko zatuszowanej agresji na jego pierwsze słowa, przez dziwaczne zafascynowanie tworzeniem czekolady od ziarenka, po bunkrowanie się za okutymi drzwiami jak jakiś seryjny morderca. W tym momencie nawet wybór muzyki do pracy, za który wcześniej otrzymał pochwały, dopisywał się idealnie do obrazka jakiegoś wariata/socjopaty/chuj wie czego. Zanim Eli zorientował się, co dokładnie miało miejsce, wylądował plecami do ściany, instynktownie przymykając oczy w momencie zderzenia i chwytając go za nadgarstek jednej z bezczelnych rąk, które gniotły mu bluzę.
- Co ty... Kurwa, ręce przy sobie, zjebie - warknął, bezowocnie szarpiąc się z odrobinę większym i silniejszym napastnikiem. Sapnął z frustracją, a już chwilę później musiał wysilić się, aby w ogóle dotykać podłoża. Nie potrzebował kolejnej, ekstremalnej nauki stawania na palcach, ten etap życia zdecydowanie miał za sobą. Niezadowolony jęk wyrwał mu się spomiędzy warg, kiedy nowa pozycja utrudniła normalne oddychanie, ale daleko mu było do strachu. W pierwszym momencie był zaskoczony, no bo kto spodziewałby się niesprowokowanego ataku rodem z filmów o jaskiniowcach podczas wizyty w kawiarni, ale z każdą chwilą coraz bardziej przeważała frustracja w czystej formie. Za kogo on się uważał? Nie miał prawa go dotknąć, a co dopiero tarmosić go jak szmacianą lalkę!
- Nie negocjuję z kutasami - warknął, wbijając paznokcie w jego nadgarstek i używając całej swojej zszarganej samokontroli, aby nie splunąć mu prosto w twarz. Czy ludzie mogli złapać wściekliznę? Na to wychodziło. Dobrze, że nie zdecydował się na próbowanie w tej norze żadnego jedzenia, jeszcze skończyłby w podobnym stanie rozjuszonego goryla. Przeskoczył spojrzeniem w stronę drzwi na dźwięk dzwonka, po czym ponownie złapał kontakt wzrokowy ze swoim oprawcą. Nie zamierzał wołać o pomoc, miał sytuację pod kontrolą. Dodatkową ujmą na honorze byłoby oczekiwanie na ratunek ze strony jakiejś dziewczyny. Zatem zamiast się odzywać, skorzystał z faktu, że ten tak uprzejmie trzyma go w powietrzu, zgiął jedną nogę, zamachnął się i kopnął pojeba w piszczel. Kiedy ponownie znalazł się na znajomej wysokości, puścił jego rękę i potarł sobie nasadę szyi. Odkaszlnął i wziął drżący oddech, cały czas patrząc na faceta spod byka.
- Ja pierdole, jesteś pojebany. Skąd się urwałeś, z oddziału zamkniętego? Dotknij mnie jeszcze raz, a urwę ci jaja - wymamrotał, wchodząc w bojowy nastrój. Był zwyczajnie wkurwiony. Nie w jego stylu było uciekanie przed zagrożeniem, radził sobie na inne sposoby, przy czym teraz miał ochotę wydrapać facetowi oczy za to, że śmiał go tak potraktować. Mógł mieć z nim małe szanse, ale niewiele sobie z tego robił, przestał myśleć trzeźwo w momencie, gdy ten położył na nim łapy. - Składujesz tu kokę czy inny chuj? Jak próbujesz coś ukryć to radzę przestać zachowywać się jak pojeb. Ta laska jest ślepa czy głupia, że jeszcze tego nie zauważyła? - upewnił się, bo po tym co miało miejsce mógł założyć, że ta druga, nieznajoma osoba nie miała pojęcia co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mógł się szamotać, wbijać mu paznokcie, w pewnym sensie Hathaway był przyzwyczajony. Jedynie wówczas, gdy gówniarz kopnął go prosto w piszczel skrzywił się i odetchnął głęboko, żeby szybciej strawić nieprzyjemny ból. W końcu go puścił, ale nie oznaczało to wcale, że nie był gotów powtórzyć numeru.
- Mocne słowa jak na kogoś, kto przed chwilą dyndał w powietrzu - zauważył, rozmasowując sobie nadgarstek. Wciąż miał na skórze widoczne półksiężyce po paznokciach, zupełnie jakby dręczył jakiegoś zdziczałego kota. Miał nadzieje, że na tym poprzestaną, szczyl weźmie dupę w troki i pójdzie poszukać sobie godniejszego miejsca, ale wielce się pomylił. Dzieciak również, obierając sobie za cel Elizę. Była dla niego jak siostra, nie jedną mordę już zresztą dla niej sprał. Jedna więcej nie robiła mu różnicy, więc momentalnie rozpędził się od zera do setki, chwycił go za te tlenione kłaki i szarpnął, dociskając mu policzek do ściany wyłożonej sosnową, lakierowaną na miodowo boazerią. Nikt jeszcze nie oglądał jej z tak bliska, chuchro mogło policzyć sobie sęki.
- Jeszcze jedno słowo na jej temat i się naprawdę pogniewamy. A ty przecież... - Tu urwał, odciągając mu głowę do tyłu względnie delikatnym szarpnięciem za włosy. - ...nie chcesz... - Policzek blondyna wrócił na swoje miejsce. - ...kłopotów. Mam rację?
Przy akompaniamencie Wiosny Vivaldiego wyglądało to groteskowo. Jeżeli młody był przynajmniej w niewielkim stopniu rozgarnięty, powinien szybko załapać, że w obecności Oriona pewnych rzeczy się nie mówi. Jeśli nie, Hathaway miałby wyrzuty sumienia, że sklepał jakiegoś upośledzonego smarkacza. Może.
- Zdradzę ci sekret, bo pewnie nikt cię nie uświadomił. Nie jesteś specjalnym płatkiem śniegu. Jesteś wkurwiający, bezczelny i arogancki, masz dokładnie to na co zasługujesz. Co więcej, Może rodzice traktują cię jak księcia z bajki, ale radzę się obudzić, bo to jest rzeczywistość - warknął mu nad uchem i ostatecznie wypuścił. Dawno już nikt nie wyprowadził go z równowagi do tego stopnia, że straciłby nad sobą panowanie. Inna sprawa, że Orionowi nigdy wiele nie brakowało, by porządnie się zeźlić. Nigdy też nie krył się z tym co naprawdę o kimś myśli, a dokładnie to widział w podskakującej przed nim śmiesznie pchle - płytkość i ślepą wiarę, że z jakiegoś powodu wyssanego z palca jest wyjątkowy. Cóż, na pewien sposób na pewno. Był wyjątkowo głupi.
Ściągnął fartuch i rzucił nim przez pół kuchni. Powiedział już swoje i sądził, że po całym tym cyrku gówniarz weźmie nogi za pas. Obrócił się do niego tyłem uznając, że się wzajemnie wyjaśnili po czym oparł obie dłonie na krawędzi obszernego blatu. Potrzebował dłuższej chwili na złapanie oddechu, ale prawa ręka wciąż drżała mu z nerwów i upływający czas wcale tego nie zmieniał.
- Idź już stąd i nie zawracaj mi głowy. Nie mam ochoty na zabawę. - Cokolwiek mantrował sobie podczas ostatnich paru minut najwyraźniej poskutkowało, bo w głosie można było rozpoznać wyłącznie zmęczenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Potrafił przetrwać wiele. Kopniaki, uderzenia, zdarzało mu się już pluć krwią i maskować podbite oczy rocznym zapasem korektora, ale w momencie, kiedy ktoś śmiał sięgać do jego włosów, naprawdę trafiał go szlag. Były sytuacje, w których pozwalał na takie zagrania, ale z tym konkretnym osobnikiem nie znajdował się w żadnym z tych wyjątków, więc wydał z siebie zdławiony krzyk i gwałtownie podniósł dłoń do włosów, aby ponownie wczepić paznokcie w jego skórę, tym razem zjeżdżając nimi po ręce napastnika i zostawiając po sobie równoległe czerwone linie.
- Puść mnie, palancie - zażądał i splunął mu na buty, a kiedy ponowna próba wyplątania palców ze swoich włosów spełzła na niczym, opuścił rękę i zamachnął się, aby wbić mu łokieć między żebra, skoro już znalazł się tak blisko, aby mamrotać mu do ucha jakieś swoje filozofie. Dla pewności, że trafi, powtórzył gest jeszcze kilka razy. Mimo wszystko go słuchał. Nie miał wyjścia, jakby zaczął się szarpać to sam zrobiłby sobie większą krzywdę niż ten żelazny chwyt. Jedyne co mu zostało to fukanie jak zjeżony kot i próby odepchnięcia faceta bez zbędnego ruszania głową. Wbrew temu, co twierdził, Eli już to wcześniej słyszał. I to nie raz. Na każdym kroku spotykał kogoś, kto próbował go "naprawić", "przemówić mu do rozsądku", "sprowadzić na ziemię". Tak się składa, że Palmer znajdował się na ziemi, swoje w życiu zobaczył i wciąż dochodził do jednego wniosku - każdy dba o siebie. Altruizm był przereklamowany, skupianie się na innych ludziach tylko utrudniało drogę do obranego celu, a nikt nie był wart takiego poświęcenia. Grzeczność także była stratą czasu, podobnie jak ta pseudo edukacyjna gadanina. - Jedzie ci z paszczy - skomentował cały ten wywód, a jak tylko ten go puścił, z westchnieniem zsunął się po ścianie, lądując w kuckach. Odetchnął i przetarł dłonią zaczerwieniony policzek, nie spuszczając z oczu wariata, z którym przyszło mu spędzać czas. Ostatnie o czym w tej chwili myślał to opuszczenie tego miejsca. To byłoby ucieczką, poddaniem się, wypełnieniem woli tego pojeba, który rzucał się na ludzi bez powodu.
- Co, Hulk zniknął? - skomentował cierpko jego zmianę tonu, podnosząc się do pionu i ostrożnie przeczesując palcami roztrzepane włosy. - I to jest dla ciebie "zabawa"? Próbujesz pouczać mnie, kiedy to u ciebie coś nie do końca styka pod kopułą, mięśniaku - prychnął, stukając się palcem w skroń. - Dobrze ci radzę, przebadaj się, albo kiedyś trafisz za coś takiego do pierdla, a szkoda byłoby stracić z miasta głównego dostawcę... czegokolwiek to jest, co robisz - ostrzegł uprzejmie, oczami wyobraźni widząc jak mężczyzna rzuca się na jakiegoś przechodnia, bo ten stanął nie na tą płytkę chodnikową, która by mu odpowiadała. - To nie wyjaśnisz mi co tu się odjebało? Pójdę sobie, mam lepsze rzeczy do roboty, ale do cholery, czemu tak ci odwaliło? - upewnił się, krzyżując ręce na piersi, aby podkreślić, że nie opuści tego miejsca bez wyjaśnień. I za chuj nie uwierzy, że to tylko dlatego, że nie przeczytał tabliczki na drzwiach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzieciak był głośny, sprawiał kłopoty. Całkiem nieźle celował w żebra, co Orion oczywiście odczuł, ale przeżyciem się nie podzielił. Wystarczyło mu rękoczynów jak na jeden wieczór, następny raz mógł być tym ostatnim, a wtedy kto wie? Może wypuściłby nową, specjalną serię czekoladek?
Przewrócił oczami na kolejne obelgi, rozejrzał się jeszcze po kuchni kompletnie ignorując przy tym wciąż ględzącego gówniarza i dopiero się uspokoił; przepis był w gabinecie. Nie tutaj, a książka była zamknięta.
- Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak tajemnica zawodowa? Wlazłeś mi do kuchni, a ja nikogo tutaj nie wpuszczam.
Skrzywił się na widok śliny na swoim bucie, uznając to za wysoce niehigieniczne i prawdę mówiąc, obrzydliwe. Założył jedną z czarnych rękawiczek, które wyciągał nie wiadomo skąd, zawsze gdy zaistniała potrzeba. Przeszedł się do zlewu, namoczył ręcznik papierowy i wyczyścił to cholerstwo, po czym cały komplet sanitariusza za dychę wyrzucił do kosza.
Jego fartuch wciąż leżał w kącie, zaraz obok miotły i starego, trzymanego z sentymentu moździerza. Ciotka zostawiła mu ten wielki antyk wraz ze sklepem, a on nie miał serca się go pozbywać.
- Dobra, wystarczy tego - zarządził nagle, przyglądając się śladom paznokci przybierającym barw na skórze. Ostatecznie Orion odpuścił tylko dlatego, że nie miał na wierzchu żadnych przepisów, a szczeniaka uznał za rozgarniętego inaczej. Normalnie specjalność zakładu. Podszedł bliżej obarczając go chłodnym spojrzeniem, ale o dziwo w miarę spokojnym i nie zwiastującym kłopotów. Widocznie chciał się go już tylko pozbyć. Chwycił go za ramię aby wyprowadzić go za kuchenne drzwi jak jakiegoś kundla, a gdy stanęli przy kasach zaplótł przedramiona na piersi.
- Tam jest wyjście. - Kurtuazyjnie mu je wskazał, jakby tłumaczył coś średnio rozgarniętemu pięciolatkowi. W sumie to by się zgadzało, zachowaniem nie odbiegał od tego wyobrażenia. - Jestem zajęty, nie mam czasu, żeby się z tobą użerać. Idź sobie poszukać niańki gdzieś indziej.
Nie musiał płacić za kawę, Hathaway byłby więcej niż zobowiązany, by transakcja przebiegła w myśl "Ja zabieram filiżankę, a ty więcej mi się na oczy nie pokażesz". Aby zachęcić go do wyjścia, Orion przestąpił krok do przodu i sięgnął mu za plecy. Tym razem nie po to, żeby zamieść nim podłogę, ale po to, by podnieść ladę i dać mu tym samym do zrozumienia, że jest czysto po ludzku zmęczony jego odpierdalaniem, bo identyczne wyskoki zaliczył już ze swoimi młodszymi braćmi.
Szczerze powiedziawszy, w pewnym sensie było mu nawet żal tego chuchra, jego wykrzywione postrzeganie świata, stosunek do innych osób musiał z czegoś wynikać. Sęk w tym, że Orion zajmował się czekoladą, a nie terapiami młodych zbuntowanych, dlatego nie zamierzał tej kwestii rozgryzać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tajemnica zawodowa. Parsknął śmiechem jak tylko te absurdalne słowa rozbrzmiały wewnątrz wielkiej i tajemniczej pracowni, uważając to za całkiem niezły dowód na istnienie, wcześniej nienamacalnego, poczucia humoru pana cukiernika. Tyle, że facet nie śmiał się razem z nim.
- Oh, ty tak na serio? Wow, te piece naprawdę musiały ci coś przepalić, skoro uważasz, że ktokolwiek zakradałby się tutaj wykraść twoje "sekrety zawodowe". Plus jest taki, że nie potrzebujesz psa obronnego do kompletu ze swoją paranoją, świetnie radzisz sobie w tej roli, włącznie z toczeniem piany z pyska - skomentował, uśmiechając się złośliwie, zupełnie jakby ten już dwukrotnie nie udowodnił, że ma nad nim oczywistą przewagę. Ciężko stwierdzić ile razy Eli musiałby dostać po mordzie, aby zaczął przyznawać się do własnych błędów i nauczył się brania kroku w tył w groźnej sytuacji. Na razie się na to nie zapowiadało, wręcz przeciwnie, wkręcił się w rolę rozszczekanego ratlerka, gotowy dalej nakręcać już i tak napiętą atmosferę. Niestety do tanga trzeba dwojga, podobnie sprawa miała się z wojnami, bójkami i trochę żałosną szarpaniną na zapleczu lokalnej kawiarni. Wciąż uchachany po swoim małym odkryciu, nawet nie zareagował kiedy ten się do niego zbliżył. Dopiero za drzwiami szarpnął ręką, aby wyrwać mu się z uścisku i posłał mu litościwe spojrzenie. On także miał spore ego, wyraźną megalomanię i i inne takie, ale długo nic nie rozbawiło go tak jak ślepa wiara w sens bronienia własną piersią przepisów na czekoladki.
- Trafię - odparł na jego wskazanie oczywistego kierunku, wywracając oczami. Policzek wciąż nieprzyjemnie mrowił po bliskim spotkaniu ze ścianą, a jego cebulki włosów zdecydowanie widziały lepsze dni, ale przynajmniej wyszedł ze starcia bez widocznych ran. Za takie oberwałby podwójnie, z czego zaczął zdawać sobie sprawę dopiero teraz, gdy adrenalina zdążyła opaść. Ta świadomość nie stanowiła jednak pocieszenia, a jedynie bardziej go zirytowała, przypominając mu o króciutkiej smyczy, na której się znajdował. Obrzucił mężczyznę jeszcze jednym, przydługim spojrzeniem, z satysfakcją zatrzymując się na śladach, które zostawił na jego skórze, po czym wycofał się w stronę stolika, przy którym zostawił swoje rzeczy. Przesunął językiem po wnętrzu policzka, kiedy niespiesznie wciągał płaszcz i sprawdzał telefon. Piętnaście nieodebranych połączeń. Oczy prawie wturlały mu się do wnętrza czaszki, kiedy zdał sobie sprawę z rozmowy, która czekała go w domu. - Pozdrów tę swoją panienkę. I postaraj się nikogo nie zajebać przy najbliższej okazji - polecił mu sucho, kierując się w stronę wyjścia, a na pożegnanie pokazał mu środkowy palec, po czym wybył na gryzące, nocne powietrze. Wcisnął w uszy słuchawki, puścił sobie ogłuszająco głośną muzykę, wepchnął dłonie do kieszeni płaszcza i ruszył w długi spacer do domu.

/zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Minął miesiąc odkąd Jesse pomyślnie zdał egzamin - pierwszy tydzień próbny, spamiętanie kodów każdego produktu z osobna, wyglądało nawet na to, że Fletcher dogadał się z Elizą. Orion również odetchnął z ulgą, odkąd jego drogocenny spokój przestał być mącony; wiedział już wszystko, co tyczyło się wieczorowych kreacji, cud-szamponów, promocji w lokalnym markecie i aktualnych trendów dotyczących torebek, toteż był wdzięczny, że dziewczyna znalazła sobie nowego słuchacza.
Piątkowa zmiana wbrew powszechnej opinii jakoby czas w te dni wydłużał się złośliwie, minęła zaskakująco szybko. Ostatni klient opuścił lokal parę minut wcześniej i Jesse został sam z uprzątnięciem stolików, bo Eliza akurat upolowała sobie na wieczór randkę.
- Pomogę ci z rozliczeniem - zaoferował, nie mając już nic więcej do roboty. I tak musiał odczekać, aż czekolada w kuchni się schłodzi, a równie dobrze mógł zająć się czymś pożytecznym. Ściągnął fartuch, domknął za sobą drzwi i zerknął przelotnie na długopisy porozrzucane na ladzie. Tylko jedna roztrzepana blondynka zostawiała po sobie taki bałagan, a on nigdy nic nie mówił, po prostu zgarniał je z powrotem do szuflady i o nich zapominał. Codziennie.
- Jeżeli masz już jakieś plany na walentynki, to ugaduj to z Elizą. Ja umywam ręce - ostrzegł, machinalnie przeliczając utarg. Lubił, kiedy wszystko się zgadzało, ale to byłoby zbyt proste - no, jak nic brakowało mu ze czterech dolców, więc zmarszczył nieznacznie brwi i zajrzał pod kasę. Pusto. Sprawa wyjaśniła się momentalnie, gdy zza kubka niedopitej cynamonowej herbaty wychyliła się ku niemu karteczka z odręcznym pismem, tak bardzo mu znajomym.
Pożyczam dolara... albo dwa. Na paracetamol, nie pytaj, jutro oddam.
Tak, teraz się zgadzało.
- Jak ci się u nas pracuje? - zapytał, gdy skończył już wypełniać rubryczki w zeszycie. Brakujące cztery dolary uzupełnił z portfela, nie znosił kreślenia czegoś, co już zapisał. Zamknął zeszyt i z poczuciem domknięcia co bardziej newralgicznych spraw obrócił się by włączyć ekspres do kawy. - Napijesz się?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~11~ Nie nadążał za własnym życiem. Plan narzucony sobie na początku roku brzmiał łatwo - żyć pełnią życia. Aby go spełnić, poszedł do pracy, poznał przy tym dwójkę nowych, cudownych osób, z którymi przychodziło mu spędzać kilka dni w tygodniu, kiedy nie znajdował się akurat na uczelni. Do zestawu dodał powrót z przerwy w streamowaniu, z nową energią, masą pomysłów, planami na kilka coverów i wszystko miało się po prostu świetnie układać. Nie przewidział tylko, że los weźmie sobie jego noworoczne postanowienie do serca i sam dorzuci kilka spraw komplikujących mu codzienność. Największa kłoda, o którą się ostatnio potknął? Ozzy. Wpadł do jego życia jak Miley Cyrus na stalowej kuli, wstrząsnął jego stabilnością emocjonalną, zabrał podłoże spod nóg i Jesse dopiero dochodził do siebie po tym nagłym spotkaniu po latach. I tym razem nie mógł zwinąć się w kulkę w rogu łóżka, przytulić swojej maskotki i zatopić się w tym mętliku, który miał w głowie, przez obowiązki poza domem. Musiał zwlekać się z łóżka i miał dzięki sposób na odwrócenie swojej uwagi od problemu, na przykład teraz szorował upartą plamę po kawie pod jednym ze stolików. Nagły głos szefa wyrwał go z transu, więc podniósł głowę i przyrąbał nią w wiszący nad nim blat. Jęknął zaskoczony i, przykładając dłoń do potylicy, wyczołgał się spod obrusa.
- Co? A, oh. Dzięki. Trochę by mi to jeszcze zajęło - przyznał i zamrugał powoli, zdezorientowany tępym bólem rozlewającym mu się po czaszce. Potarł pokrzywdzone miejsce i parsknął śmiechem na słowa Oriona. Wbrew temu, czego spodziewał się po pierwszym dniu, z facetem nawet dało się dogadać.
- Jednak masz poczucie humoru! Albo za dużo wiary w moją osobę - mruknął, ponownie kucając, aby sprawdzić stan czyszczonej podłogi. Potarł miejsce szmatą jeszcze ze dwa razy i ponownie się podniósł, przesuwając spojrzeniem po obrusach w poszukiwaniu niedociągnięć. - Pewnie będzie spory ruch, co nie? Mogę się tu przydać jak Eliza już pójdzie. Ona musi mieć jakieś plany, nadrabia za mnie - dodał z lekkim rozbawieniem, poprawił krzesła i skoczył na zaplecze, gdzie odłożył swój zestaw małego sprzątacza.
- A nie, dzięki bardzo, zostanę przy herbacie - odparł, wracając do pomieszczenia i wycierając wilgotne ręce w materiał koszulki, przez co musiał pchać drzwi plecami. - Tak się składa, że planuję spać w nocy - wyjaśnił, spoglądając wymownie na ekspres, a potem na swojego szefa, domowymi sposobami zapewniającego sobie bezsenność. - I szczerze, świetnie. Zwłaszcza teraz, tak jakby coraz bardziej tego potrzebuję. I... teraz mam nadzieję, że nie inicjujesz rozmowy, aby mnie stąd wywalić - przyznał, obdarowując go nieco niepewnym spojrzeniem. Nie widział żadnych znaków mających na to wskazywać, ale tworzenie czarnych scenariuszy miał we krwi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wnikał w życie prywatne pracowników. Taka była zasada, której starał się przestrzegać, ale rzeczywistość bywała przewrotna, kiedy za ladą miało się Elizę raczącą wszystkich dookoła szczegółowymi opowieściami tyczącymi się jej ostatniej randki. Po pierwszej godzinie Orion znał już imię delikwenta, wiedział czym się zajmuje i ile ma lat, a także jaki rozmiar buta nosi oraz gdzie bywa. Po drugiej elegancko wymigał się bólem głowy i zniknął w kuchni by doglądać mielenia ziaren, przerzucając w ten sposób obowiązek słuchania na Fletchera. Pozornie mogłoby się wydawać, że nic go to nie obchodzi, a paplaninę Elizy traktuje bardziej jak przykrą konieczność, aczkolwiek nie o to tak naprawdę chodziło. Martwił się na swój sposób stojąc z boku, milcząc i trawiąc te newsy jeden po drugim, tak na wszelki wypadek, gdyby Dylanowi strzeliło do łba złamać jego małej Elizie serce.
Stąd też nie wnikał w to, czy Jesse miał jakieś plany na walentynki, bo od lat sam patrzył na to niby-święto jak na potencjalny zysk. Głuche uderzenie i odgłos spod sąsiadującego stolika zwrócił jego uwagę. A, no tak, przecież. Fletcher był najbardziej niezdarną osobą z jaką przyszło mu kiedykolwiek pracować, mimo to zauważył już, że tak to z nim po prostu jest.
- Mam was wyposażyć w kaski na czas sprzątania? - mruknął z rozbawieniem (?!), czekając, aż ekspres wydusi ostatnie kropelki kawy. Rzucił się na nią jak wygłodniały narkoman na kolorowe cukierki w woreczku strunowym, jak zwykle nie przejmując się, że pije wrzątek. - Tobie też by się przydał dzień wolny. Nie zrozum mnie źle, po prostu nie chcę, żebyś później komuś smęcił, że okropny szef nie daje ci żyć. - To musiał być jeden z tych legendarnych lepszych dni Oriona, bo nawet się uśmiechnął. Blado bo blado, ale ciężko inaczej, kiedy nie spało się od dwóch dni więcej niż półtorej godziny. Uszedł mu z drogi, przytrzymał mu nawet stopą drzwi na zaplecze, żeby się czasem nie potknął o jakieś graty i widząc jak dzieciak wyciera ręce o spodnie, zamarł w pół drogi po ręcznik.
Zmrużył oczy nad filiżanką, gratulując samemu sobie w duchu, że go zatrudnił. Oczywiście, że był to pomysł Elizy, ale wygodnie o tym zapomniał. Co więcej, Jesse też był chyba zadowolony, co przekładało się z kolei na satysfakcję klientów opuszczających lokal. Faktycznie ostatnimi czasy dostawali więcej napiwków, po tygodniu nawet sam Orion zauważył, że trudno było dzieciaka nie lubić.
- A skąd. Po prostu nie mam nic do roboty na kuchni, więc przyszedłem ci trochę pomóc. Z cytryną, pomarańczą czy miętą? - zagadnął pogodnie i sięgnął po kubek stojący na wyższej półce. Albo Hathaway wygrał na loterii, albo uderzył się w głowę mocniej niż Jesse, bo właśnie parzył mu herbatę. Nie pluł jadem, nie wściekał się, nie kręcił jak poirytowana osa i był miły. Do parującego zachęcająco earl greya dorzucił szczodrze liofilizowanych wiśni i kardamonu, w ramach radosnej inwencji twórczej. Jak już skończył majstrować przy herbacie, obrócił się znów przodem, stając oko w oko z Fletcherem. Między nimi zawisł aromatyczny herbaciany obłoczek i... och. Szeroki uśmiech, który jasno sugerował, że Orion nie bez powodu był taki uprzejmy.
- Pomożesz mi wyrzucić śmieci do kontenera?
Nikt nie lubił tego robić. Głównie dlatego, że przy pracy w kuchni pozostawało mnóstwo odpadów, łusek z ziaren czekolady przebijających worki i ponieważ śmieciarka podjeżdżała raz w tygodniu, zawsze się tego zbierało stosami.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Interbay”