WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.

Wpadł do restauracji niczym burza, przedzierając się między stolikami w stronę kuchni. Nie zwrócił uwagi na pytające spojrzenie menadżerki ogarniającej coś za barem ani kucharzy którzy właśnie kończyli swoją zmianę i których o mało co nie staranował otwierając drzwi od kuchni z wielkim impetem. Bez żadnego dzień dobry czy przepraszam. Zatrzymał się dopiero przy samym końcu kuchni, gdzie stały pudła i puste koszę na śmieci które postanowił po prostu kopnąć. Bardzo dojrzale prawda? Ale musiał jakoś wyładować swoją złą energię, nie wiedział dlaczego zamiast do domu przyjechał tutaj, zrobił to instynktownie. Może to fakt, że to miejsce od zawsze kojarzyło mu się z domem bardziej niż jego własne cztery ściany? Albo to, że gotowanie po prostu go uspokajało, a w tym momencie zdecydowanie przydałoby mu się upichcić jedno czy nawet dwa dania, chociaż nie był pewny czy 10 godzin w kuchni ukoiło by jego nerwy. Może przestraszył się, że Hattie wpadnie do restauracji i zacznie się panoszyć jak gdyby nigdy nic? Lub wszystko na raz. W każdym razie był wściekły i ponownie kopnął sobie w ten nieszczęsny kosz czy tam karton po czym położył obie dłonie na zimnym, metalowym blacie który był tak czysty, że można było się w nim przejrzeć. Zawiesił głowę między rękami oddychając ciężej. Nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Przecież Hattie nie mogła mu wszystkiego zabrać, to nie możliwe, nie kiedy pracował na to od tylu lat, kiedy to miejsce tyle dla niego znaczyło. Pokręcił głową z niedowierzaniem i tym razem uderzył pięścią w stół. Całe szczęście, że restauracja była pusta, a większość pracowników właśnie wychodziła, ze względu na ostatnie wydarzenia, a zwłaszcza dzisiejszy dzień zamykali wcześniej. Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam. To Katie - menadżerka stała w drzwiach z założonymi rękami, przyglądając mu się z lekkim zdziwieniem, ale też politowanie. Nie zdążył nic powiedzieć, bo brunetka oznajmiła, że mają ‚gościa’ i za nim wyjaśniła kto to taki przed jego oczami pojawiła się Hattie. Prychnął z niedowierzaniem rzucając tylko krótkie - Możesz iść ja zamknę. - w stonę Katie, która z lekkim zawahaniem ostatecznie zostawiła te dwójkę samych.
- Nagle odzyskałaś zainteresowanie? - rzucił w stronę brunetki, złośliwym tonem, bo kto jak kto, ale ona była ostatnią osobą która przez ostatni czas wykazywała jakiekolwiek zainteresowanie tym miejscem, nie mówiąc już o Ruby. Nie wiedział co ‚odwaliło’ poprzedniej właścicielce tego miejsca, ale nie miał zamiaru poddawać się tak łatwo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1

Nie ma co tu ukrywać, sytuacja była co najmniej niezręczna. Hattie bardzo kochała ciocie Ruby, zawdzięczała jej wiele. Między innymi to, jakim była człowiekiem, bo to staruszka w głównej mierze przyczyniła się do jej wychowania. I chociaż ich drogi się rozeszły, kobieta zawsze ją wspierała, a kontakt telefoniczny nigdy się nie urwał. Hallward życzyła jej jak najlepiej i miała nadzieje, że dożyje setki, albo i dłużej! Jednak w obecnej sytuacji, jakkolwiek źle to nie brzmi, zapis w testamencie, jaki jej pozostawiła, poniekąd uratował jej życie. Po tym, jak wspólniczka zostawiła ją na lodzie, a biznes, który latami budowała, runął, nie miała pojęcia, jak związać koniec z końcem. Dlatego odziedziczone udziały w restauracji były jak dar od losu. Światełko w tunelu. Ostatnia deska ratunku. I chociaż łzy, spływające po jej policzku na uroczystości pogrzebowej były jak najbardziej szczere, to na odczytaniu testamentu trudno było jej powstrzymać kąciki ust, unoszące się ku górze i tworzące nieśmiały uśmieszek. Oczywiście do pewnego momentu. Byłoby zbyt pięknie, gdyby obyło się bez „haczyka”, zostawionego przez Ruby. Kiedy usłyszała, kto otrzymał drugie 50%, o mało nie spadła z krzesła. Resztkami silnej woli powstrzymała się, by nie obejrzeć się za siebie, w poszukiwaniu owego ktosia. To nie mogła być prawda. Nie mogła uwierzyć, że ciocia zrobiłaby jej coś takiego. Nie chodziło wyłącznie o to, że nie uznała jej za wystarczająco dobrą, by pozwolić jej na wyłączność zarządzać restauracją, ale o to, że będzie musiała jeszcze tam pracować. Na szczęście nie zaznaczyła jako kto, bo gdyby przykładowo załatwiła jej postać sprzątaczki, to chyba machnęłam ręką na cały ten testament i nie pozwoliła się upokorzyć. Co prawda doświadczenia nie miała, ani jako kucharz, ani manager, ani choćby kelnerka, ale nie zamierzała odpuścić.
Chciała jak najszybciej dotrzeć na miejsce, a już na pewno przed Cameronem, dlatego wybiegła jak burza z sali, zamawiając w międzyczasie taksówkę. Nie miała jeszcze planu, jak to rozegra, ale rezygnacja nie wychodziła w grę. Gdyby się wycofała, czy tez poszła z nim na jakiś dziwny układ, byłoby to równoznaczne z porażką, a Hattie nie znosiła przegrywać. Weszła do restauracji, rozglądając się po wnętrzu i ze smutkiem musiała przyznać, że lepiej to zapamiętała. Czas nie był łaskawy dla tego miejsca. A co za tym idzie, tym więcej pracy ją czeka, by przywrócić lokalowi dawną świetność i moc potem sprzedać restauracje za adekwatną do standardu kwotę.
- A co, myślałeś, że zgadniesz to wszystko dla siebie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, dłonią wskazując na całą powierzchnie miejsca. Nie rozumiała, jak doszło do tego, że ciotka zdecydowała się uwzględnić Camerona w testamencie. Było to dla niej absurdalne. - Przykro mi, że pokrzyżowałam Twoje plany. Pogódź się z tym, najlepiej szybko, bo nie zamierzam się wycofać - dopowiedziała, wzruszając lekko ramionami i wyminęła mężczyznę, by dokładniej porozglądać się po zakamarkach restauracji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

‚Conajmniej niezręczna’ to całkiem lekkie określenie na to jak rozwinęła się ta cała sytuacja. To nie tak, że Cameron był pewny, że dostanie te restaurację na wyłączność, w końcu teoretycznie Ruby nie była jego rodziną. Nie taką z krwi i kości, ale dla niego była jedyną jaką miał. Może brzmi to ckliwie, ale na prawdę staruszka odmieniła jego życie i był przekonany, że bez niej mogłoby go już nie być na tym świecie. Dała mu nie tylko dach nad głową, ale pasję, coś co pokochał nad życie i dlatego to miejsce było dla niego tak ważne. Chciał zrobić wszystko żeby znów odzyskało dawny blask, chciał odnosić kolejne sukcesy i uhonorować tym samym pamięć Ruby. Takich komplikacji się jednak nie spodziewał. W głębi duszy na prawdę miał cichą nadzieje, że Canlis trafi do niego, całe, calutkie, nie w pięćdziesięciu procentach i na pewno nie w podziale z Hattie! Znali się nie od dziś i mimo tego, że nie wiedzieli się od dawna to pewnie dalej potrafili sobie nieźle dogryźć.
Na jej pierwsze słowa tylko pokręcił głową poirytowany jakby brakowało mu słów na jej głupie komentarze, za to jej kolejne stwierdzenie wywołało w nim ironiczny śmiech.
- Z tego co pamiętam to akurat w tym jesteś całkiem niezła. - skomentował jej stwierdzenie o nie wycofywaniu się, bo z jego perspektywy to ona była tą która uciekała. W końcu to ona wyjechała zostawiając nie tylko Ruby, ale też i jego. Nie powiedział tego na głos, nigdy by się do tego nie przyznał, ale jak dzisiaj pamięta ten moment kiedy wyprowadziła się z Seattle nie obracając się za siebie. Chociaż i on pewnie nie był tutaj bez winy. Kiedy tak opuściła kuchnie ruszył za nią nadal poirytowany, zwłaszcza tym, że tak swobodnie porusza się po tym miejscu, jego miejscu! - Tylko nie mów, że nagle zapałałaś miłością do tej restauracji i postanowiłaś oddać temu całe swoje życie. Na pewno masz milion lepszych rzeczy do roboty w tym twoim ‚perfekcyjnym świecie’, więc nie udawaj, że interesuje cię coś innego poza pieniędzmi. - rzucił wykonując znak cudzysłowiu w powietrzy na te dwa słowa, bo przecież tak świetnie jej się układało, z tego co słyszał oczywiście, więc po co niby miałaby tutaj zostawać zamiast wracać do Nowego Jorku? Musiało chodzić o pieniądze, bo o co innego. - I tak nie dasz sobie tutaj rady, więc po prostu się poddaj. - dodał z kpiną w głosie cały czas idąc za nią krok w krok, nie chcąc jej odpuścić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obrazek


Dla Jamesa kuchnia zawsze była strefą zakazaną. Najpierw królowała w niej jego matka, potem władzę przejęła Marissa. Sam do pichcenia więc nigdy się nie kwapił, a krótki okres swojego kawalerstwa przetrwał głównie dzięki jedzeniu na mieście. Całe szczęście, że nie był zbyt wybredny. Nawet posiłki z wojskowej kantyny mu nie przeszkadzały, o racjach żywnościowych i konserwach nie wspominając. Jadł głównie żeby przetrwać, nie rozkoszować się smakiem, dlatego świat wyszukanych restauracji omijał szerokim łukiem. No chyba, że jego małżonka akurat uparła się na przeszpiegi u konkurencji, albo tak jak dzisiaj, poprosiła o obstawę w drodze powrotnej do domu.
Marissa generalnie nie była kobietą bojaźliwą. Wiedziała jak o siebie zadbać i jak ewentualnie się obronić, co wcale nie oznaczało jednak, że na spotkanie z napastnikiem ma ochotę. Z resztą, od rozprawiania się z takimi typami był James. Już dawno przekonał się, że nie wszyscy wrogowie czają się poza granicami ich kraju. Lokalnych wykolejeńców też mieli na pęczki.
Nie chcąc pokazywać się na oczy całej obsłudze restauracji, którą dowodziła pani Bates, blondyn przyczaił się raczej na tyłach lokalu, obstawiając wejście do kuchni zarezerwowane dla pracowników. Czas oczekiwania umilała mu cukrowa laska, którą dostał od Świętego Mikołaja kwestującego na ulicy na rzecz któregoś z lokalnych domów dziecka. James wrzucił do jego kociołka kilka banknotów. Pieniądze na szczęście nie były tym, o co musieli się z Marissą martwić. Państwo nie najgorzej troszczyło się o swoich weteranów, pewnie głównie po to aby siedzieli cicho.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Canlis było jej drugim domem, choć warto byłoby pokusić się o stwierdzenie, że pierwszym przez długi czas nieobecności męża. W kuchni od zawsze odnajdywała ukojenie, a wszelkie frustracje dręczące jej umysł wyładowała właśnie stojąc przy garnkach i pichcąc wymyślne potrawy w niezliczonej ilości, które później skazaniec musiał zjadać – bez względu na głód czy jego kompletny brak. Najistotniejszym jednak było to, że miała to swoje ulubione miejsce, w którym lubiła spędzać czas. Często wychodziła do klientów, szefowała ale i lubiła rozmowy z ludźmi. Nie każdy był życzliwy i nie każdy chętnie dzielił się swoimi opiniami, ale od nikogo tego nie wymagała. Najważniejsze, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Niestety, przedświąteczny okres był pożywka dla wszelkiego rodzaju wykolejeńców, którzy znaleźli nietypowy sposób na życie, zwany okradaniem innych ludzi czy żerowaniu na cudzym nieszczęściu. W tym czasie na ulicach pojawiało się ich coraz więcej, a wieczorne powroty do domu stały się udręką. Może i wiedziała jak ma się bronić i z pewnością by sobie poradziła z takim problemem, wolała jednak unikać kłopotów i wracać do domu pod rękę z mężem. Dlatego nakłoniła Jamesa, aby zjawił się po nią i wrócił razem z nią do domu. Nie wymagała nie wiadomo czego! Bądźmy szczerzy.
Kuchnię zamknęła, zgasiła światła i wraz z drugim pracownikiem opuściła lokal tylnym wyjściem, gdzie miał czekać na nią James. Uśmiechnęła się do męża promiennie, kiedy tylko go ujrzała. Podeszła i bez skrępowania skradła delikatny pocałunek z jego ust. Ich wspólna droga była trudna, ale warto było nad sobą pracować dla takich momentów. – Nie zmarzłeś za bardzo? – spytała troskliwie wciskając na dłonie futrzane rękawiczki. Troska o jego zdrowie była najważniejsza, a jeszcze lepsze było to, że rehabilitacja postępowała i było z nim coraz lepiej. – Do jutra, Jake – powiedziała do współpracownika i rozejrzała się. Tak, ten dziwny facet nadal siedział na schodkach niedaleko wyjścia i wcale jej się to nie podobało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To coś, czego chyba nigdy nie zrozumie. Jak gotowanie można było uważać za zajęcie relaksujące, kiedy tyle rzeczy trzeba było zaplanować, przygotować, a potem pilnować? I to bez żadnej gwarancji, że wszystko pójdzie dobrze i otrzyma się smaczny produkt końcowy. Nie, dla niego to była jakaś wyższa forma chemii, dlatego zawsze wydawało mu się czystą magią to jak kilka prostych składników Marissa potrafiła przemienić w gotowe danie. Mężczyzna żałował już tylko tego, że przy swoich przeciętnych kubkach smakowych jej kreacje nie zawsze potrafił docenić. Na szczęście od tego było Canlis oraz wyszukany gust klientów tej restauracji.
Jeśli zaś chodzi o nadchodzące święta, jak widać w jednych wyzwalały najlepsze, a w innych najgorsze cechy. Ludzie chodzili rozkojarzeni, ze sporymi ilościami gotówki, wszędzie ścisk. Pole działania idealne dla kieszonkowców. Niestety co odważniejszy bez problemu mógł załatwić sobie broń lub uzbroić się w myśliwski nóż i pójść nawet o krok dalej, okradając innych w ciemnych alejkach czy na pustych parkingach. Dno.
- Wiesz, że mam grubą skórę - mruknął Bates, prostując się krótko po oddaniu jej pocałunku. Nawet w swoich kozakach na obcasie brunetka była sporo niższa. Jak zawsze towarzyszył jej też jeden z pracowników - Hej Jake - w tym wypadku starszy kelner, który po szybkim pożegnaniu zwyczajnie ruszył w swoją stronę, nie wzbudzając zainteresowania typka ze schodów. Ten ewidentnie czekał na nich. Kto wie, może jego uwagę przyciągnęły markowe ubrania pani Bates, a może chodziło o jej luksusową torebkę? Jamesa powód niewiele obchodził. Zrobili tylko kilka kroków, kiedy gość otwarcie zaszedł im drogę. A jednak.
- Zanim cokolwiek powiesz, daję Ci ostatnią szanse na przepuszczenie nas i wrócenie spokojnie do domu. Nie chcę rozlewy krwi - poinformował go blondyn, Marissę stanowczo wciskając za swoje plecy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1

Utkwił dzisiaj w kuchni pracując nad nowym menu. Nigdy nie był fanem Walentynek i właściwie ich nie obchodził. Nie wydawało mu się też, by Anne zbytnio to przeszkadzało, skoro spotykali się już prawie pięć lat, a cztery lata stażu niedługo im wybije lub nawet wybiło. Umówmy się, Tian był ostatni jeśli chodziło o jakiekolwiek daty, nawet własnych urodzin nie pamiętał, a dzielił je z najważniejszą osobą w życiu. Trochę lipa, ale nikt nie jest idealny. Napisał więc dziewczynie, że jeśli ma czas może do niego wpaść. W ten sposób spędzą trochę czasu (sądził, że tym może odrobinę jej wynagrodzi co nieco) i będzie jego testerem. O dziwo nawet nie protestowała, ale kolejne wiadomości odrobinę wytrącały go z haczyka, wiec tylko wywrócił oczami, wsunął telefon do tylnej kieszeni i od czasu do czasu pomagał swoim kucharzom. Był spory ruch, ale nie musiał nikogo pilnować, bo wszystko odbywało się na tip top.
Kilkanaście minut później podeszła do niego jedna z kelnerek i oznajmiła, że Anne się pojawiła. Czy przygotować jej stolik? Rudowłosa studentka była dobrze poinformowana, nie zamierzała przekraczać granic, ani tym bardziej podpadać mu, jeśli Mitchell nie dostanie tego co zwykle. - Nie, możesz ją tu wpuścić - pokiwał głową, wycierając ręce w ścierkę kuchenną i zapisując coś na kartce papieru. Nie czekał długo, aż długonoga blondynka pojawiła się w kuchni. Nie była oczywiście nowością, ale była piękną kobietą, więc nawet by się nie zdziwił, gdyby ktoś z jego staffu zerknął na nią. - Cześć, pierożku - uśmiechnął się szerzej, całując ją na powitanie - jesteś głodna? Pomyślałem, że możesz być dziś moim testerem, póki się nie rozluźni - mrugnął do niej, podsuwając wysoki stołek do metalowego blatu szafki. - Pozwolisz? - Zapytał, wyciągając drewniane, czarne pałeczki, którymi zazwyczaj chciał, by spięła włosy. Czasem nawet się tym zajmował, bo nie znosił, gdy włosy kogokolwiek walały mu się po kuchni. Jeszcze jakiś gość przypadkowo miałby je w talerzu lub daniu. Niedopuszczalne. Ale nie robił tego nigdy złośliwie, wręcz z dziwną czułością, jakby przez te lata nic się nie zmieniło między nimi. Niestety, byłoby to kłamstwo, bo każda para zbiegiem czasu przechodzi swoje wzloty i upadki, zmienia się. Tian niestety ignorował wiele znaków, dla własnego spokoju.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ruda studentka? Stanowczo nie przypadła jej do gustu! W dodatku sprawiała problemy, nie wpuszczając jej od razu! Że nie wiedziała o dziewczynie? Jedynej prawdziwej miłości, przyszłej matce jego dzieci? Coś tu poważnie zalatuje nieprzyjemnym smrodkiem. Pewnie w domu wyrazi opinię o zatrudnianiu studentek na stanowisku kelnerek. Lepiej znaleźć jakąś emerytkę. Wspierać starszych, a nie gówniarzerię. Jakiś przystojny, wysokie student? Zupełnie inna para butów. Silny, uniesie dwie tace, odpowiedzialny, pracuje na stypendium. Ale taka okropna, ruda? Rude zawsze jest przecież fałszywe! Milion powodów, by się jej pozbyć. Może dlatego nie przedłużyła powitalny pocałunek, wsuwając nawet dłoń w tylną kieszeń jego spodni. Ot, wiadomo do kogo należy ten soczysty kawałek. Bądź, co bądź – Maxwell miał bardzo zgrabny tyłek.
Chętnie. Z moim talentem do krytyki – będę wyśmienitym testerem. – skwitowała ochoczo. Darmowe jedzenie, w bardzo miłym towarzystwie? Idealny plan na udany wieczór. Nie musiał jej drugi raz powtarzać. Zwarta i gotowa czekała tylko na podstawowe narzędzia swojej pracy: sztućce i ewentualnie biała serwetka.
Czy przypadkiem krytycy kulinarni i testerzy nie są dobrze opłacani? Gdzie powinnam wysłać fakturę, rachunek, paragon? – obróciła się, puszczając mu perskie oczko. – Przyjmuję zapłatę w diamentach lub naturze. Wybór należy do Ciebie. – wzruszyła lekko ramionami. Ale zanim zajęła swoje miejsce, Sebastian wyciągnął w jej kierunku dwie drewniane pałeczki. Musiał jej nieco pomóc, by okiełznać blond pukle włosów, miękko opadające na ramiona. Rzecz jasna nie wpadła tutaj ani w kombinezonie narciarskim, ani tym bardziej zakonnym habicie. Skórzana kurtka zarzucona na sukienkę. O ile długość stanowczo klasyfikowała ją do grona "dobrych panien", tak ramiona były kompletnie odsłonięte. Wcale nie robiła tego na złość Sebastianowi. A może trochę? Ostatnimi czasy ich związek zaczynał przypominać stabilną, acz prostą linię. Nie było fajerwerków, a motyle w brzuch zmieniały się w przewidywalność. Przynajmniej odrobina zazdrości wprowadzała miły dreszcz do codzienności.
To od czego dzisiaj zaczynamy? Owoce morza, ryba, a może deser? – zapytała, gdy okiełznali jej blond włosy, a jej zgrabny tyłek zajął wygodne miejsce przy metalowej wyspie. Wysokie krzesło, na którym się obróciła, lekko się zachwiało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On nie widział powodu dla którego ruda studentka miałaby jej się "nie podobać". Była kulturalna, miła i Anne wcale długo nie czekała na to, by ją wpuściła do kuchni. Ale nie siedział w głowie blondynki, nie wiedział, że tak bardzo kelnerka zapadła jej w pamięci i nie wydawała jej się zbyt ciekawym nabytkiem. A już na pewno nie takiemu, któremu można zaufać. - Czyżbyś się stęskniła? - Mruknął w jej wargi i uniósł brew do góry, zerkając z góry na dziewczynę. Taka zagrywka w jej stylu mogła oznaczać tylko jedno - ktoś ją wkurzył lub była zazdrosna. Niestety Tian nie miał pojęcia o kogo mogłaby być zazdrosna, nie wpadł na to, był zbyt zajęty przygotowywaniem menu. - Mogłabyś być łagodniejsza, zdecydowanie - wywrócił oczami i zaśmiał się krótko. Nie brał oczywiście jej krytyki za coś, co miałoby wywrócić jego życie do góry nogami. - Myślałem, że masz już całkiem dobrą i opłacalną pracę. Poza tym, nikt by nie wytrzymał z Tobą dłużej niż pięć minut w kuchni. Bywasz marudna, a to prowadzi do bardzo negatywnych ocen - sam to przeżył cztery lata temu, gdy poznali się w niefortunnym wydaniu. Jasne, udowodnił jej wtedy, że miała po prostu muchy w nosie, a jego kuchnia była znakomita, ale pewnie gdyby nie to, że wrodzony urok Tiana zadziałał - dziś nie byliby w tym miejscu.
- Na diamenty mnie nie stać - tak naprawdę było, ale kto to musiał tam wiedzieć - więc chyba pozostaje natura - zastanowił się, przesuwając palcami po brodzie. Nie wyjdzie nikt na tym źle, poza tym, seksem zawsze łatwo było zepchnąć wszelkie problemy na bok, a ich... przestój był jednym z poważniejszych. Choćby nie wiem jak się starał, problem polegał na tym, że nie wiedział co zrobić, co by ją ucieszyło, co sprawiłoby, że ich związek nabrałby rumieńców. Może to praca, może za długo siedział w restauracji i zaniedbywał relację z Anne, a może chodziło o coś zupełnie innego. Pomógł jej oczywiście z włosami i pocałował na koniec w szyję, uśmiechając się pod nosem. - Fois gras z konfiturą śliwkową na przystawkę - odsunął się i przygotował jej pierwsze danie. Niewielka ilość fois gras ozdobiona chipsem z ziemniaka, kawałek bagietki i konfitura. Wyciągnął też kieliszek, nalewając do niego czerwonego wina, podsuwając wszystko pod nos blondynce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stęskniła? Po prostu Ci przypominam, że jestem świetna w całowaniu. – zaśmiała się uroczo i raz jeszcze go pocałowała. Tym razem krócej. Raczej był to czuły buziak. Traciła nosem policzek Sebastiana, zanim się odsunęła. I fakt, zazdrość doprowadzała Anne do nadmiernej wylewności! Od czasu do czasu i to dobre w związku. Szczególnie podczas kryzysu, gdy ostatnia fajerwerki zdawała się niknąć na horyzoncie.
To znaczy, że Ty masz niesamowitą cierpliwość. Wytrzymujesz ze mną nie tylko w kuchni. – poruszyła zabawnie brwiami. Raz jeszcze skradła mu krótkiego buziaka, zanim zajęła swoje honorowe miejsce. I tak, seks zagłuszał wiele problemów. Szczególnie, gdy był dobry. O co jak o co, ale o seks potrafiła zadbać. By im się nie nudził, by zajmował odpowiednio wiele czasu i miejsca w ich głowach. To pewnie też odganiało niepotrzebne i nachalne myśli o sensie ich dalszego związku. Co dalej? Pewnie powinno dojść do oświadczyn. Ale czy faktycznie byli dla siebie stworzeni, skoro już teraz ich związek nabierał robotycznej rutyny.
Na szczęście nie zamieszkałam z Tobą ze względu na zawartość portfela. – dodała z uśmiechem, puszczając mu nawet perskie oczko. Nie, nie oczekiwała diamentów. Wybór był oczywisty – zapłata w natrze! – Możliwe jednak, że powodem był Twój zgrabny tyłek. – ściągnęła lekko wargi, kiwając głową. Wychyliła się nawet, by zza metalowej wyspy kuchennej wyjrzeć na rzeczony obiekt! Tak, prezentował się nienagannie. Musiała przyznać, że Sebastian miał tyłek jak orzeszek! Nic tylko schrupać.
Wcześniej słowo "opona" kojarzyło mi się tylko z samochodami. – zaczęła iście filozoficznym tonem, gdy postawił przed nią wyśmienite foie gras. Lekko poprawiła się na wysokim krześle, niemalże przebierając z nogami z ekscytacji. Co jak co, ale gotować potrafił!
Teraz chyba doczekałam się własnej. – nawet próbowała pokazać rzeczoną fałdę na brzuchu. Była jednak pewnie zbyt mała i zbyt niewinna, by w ogóle ją dostrzec. – Ale całą winą obarczam Ciebie. – ku jasności! Ale nie mówiła już nic więcej. Zajęła się jedzeniem, co jakiś czas zerkając tylko na Sebastiana. Właściwie od razu zastanawiała się, co będzie kolejnym daniem. Foie gras było wyśmienite. Ale szczędziła w komplementach! Te zostawi na deser.
Jak Ci minął dzień? – sięgnęła po kieliszek z winem, ocierając wcześniej wargi w białą, bawełnianą serwetkę. –

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-> z ulicy

Drastyczne zerwanie kontaktów było trudne do osiągnięcia również pod względem mieszkania w jednym mieście. Wydawało się, że Seattle było na tyle duże, by skutecznie mijać się z osobami, na których kontakcie Dominicowi nie zależało. Wpływ na to miała też pewnie zmiana otoczenia, ulubionych miejscówek i nawyków, ale miasto samo w sobie powinno spokojnie pomieścić kilka osób bez potrzeby krzyżowania się ich dróg. Wychodząc z takiego założenia, przez te ostatnie pięć lat całkiem dobrze wychodziła Coltonowi obojętność na dawnych znajomych. Czasem owszem, napotykał znajome twarze, ale nie starał się jakkolwiek zabiegać o ich uwagę, zwykle utrzymując stosowny dystans, jakby nigdy nie miał z nimi styczności. Zresztą, wzbudzana wtedy niechęć niemal za każdym razem okazywała się wzajemna i było mu to całkowicie na rękę.
Teraz za to stała przed nim Mel, a wraz z nią pojawiły się wszystkie wspomnienia, przed którymi uciekał. Nagle okazywało się, że Seattle nie było w stanie uchronić go przed konfrontacją z przeszłością. Właściwie nigdy wcześniej nie zastanawiał się, jak mogłoby wyglądać spotkanie z dziewczyną, bo o wiele łatwiej było łudzić się, że w jakiś magiczny sposób tego uniknie. Nie chciał dopuścić do siebie głosu podświadomości, że prędzej czy później i tak by do niego doszło. I wróciłoby to nieprzyjemne uczucie w żołądku, które czuł właśnie wtedy, gdy tamtego dnia jej wyraz twarzy uległ nagłej zmianie, nim odeszła, zostawiając za sobą posmak goryczy.
Kiedy już uświadomił sobie, co się właśnie stało, nie potrafił określić, czego się spodziewać. Uderzenia wspomnień, które znowu przyniosłyby mu ogrom bólu, ukrytego gdzieś pod wieloma warstwami? Ogromnej irytacji lub poczucia winy za wszystko, co jej wygarnął? W zamian za to, dając się jej prowadzić, zaczynał odczuwać coraz większe zmieszanie. Po wszystkim, co jej zrobił, tym bardziej niezrozumiałym dla niego był fakt, że Melusine, zamiast go samego na tym chodniku bez cienia wyrzutów sumienia, wyciągnęła do niego dłoń. Nie był pewien, co miał o tym myśleć, ale postanowił zdobyć się na resztki zaufania.
- Byłem na siłowni i straciłem poczucie czasu - przyznał lekkim tonem głosu, jak zwykle stosując mało wyczerpującą odpowiedź i stanął posłusznie przed lokalem. Bo i czemu miałby tłumaczyć się za niewinność? Nadal uważał, że nie zrobił nic takiego, to wyobraźnia kobiet działała ze zdwojoną siłą. Wszedłszy do środka, zdjął z głowy kaptur i dał się poprowadzić dziewczynie do kuchni, uważając przy tym na czające się po drodze kontury w postaci prawdopodobnie krzeseł i stolików.
- A ty od kiedy zaczęłaś widzieć we wszystkich typów spod ciemnej gwiazdy? - zapytał mimochodem i zmrużył oczy na bystre światło, które nagle rozbłysło w kuchni. Z tego co pamiętał, kiedyś nie przejmowała się znajomościami z podejrzliwymi gościami. I nie nosiła ze sobą gazu pieprzowego do samoobrony. Co też się więc zmieniło?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiara w to, że Seattle jest na tyle duże, by nie dopuścić do ich ponownego spotkania była równie naiwna, jak ta w świętego Mikołaja. Należało liczyć się z tym, że w końcu gdzieś na siebie wpadną, czy to w jednej z kawiarni, markecie lub podczas wizyty u lekarza. Mimo to żadnemu z nich na myśl nie przyszło, że spotkanie to będzie tak irracjonalne, w dodatku sprowadzając ich do tego, że nagle Dominic stanie się zależnym od Mel. Żart losu, który miast rozbawienia wywoływał wiele innych emocji, zmuszając by oboje odnaleźli się w nowej sytuacji.
Nie miała pojęcia co w tym momencie skrywały myśli mężczyzny, nawet się nad tym nie zastanawiała. Prowadząc go w stronę restauracji, pozwoliła sobie na chwilę refleksji, zajmując umysł wspomnieniami; te choć odrobinę już wyblakły nadal były żywe. Ściskały za serce, odbierały oddech, wywoływały nieprzyjemny chłód na kartku. Sam widok Coltona powinien obudzić u niebieskookiej instynkt samozachowawczy, który niejednokrotnie nakazywał uciekać, ale była już na tyle dojrzała, by zrozumieć, że to wszystko co jej wtedy powiedział, było jedynie reakcją obronną, nawet jeśli nadal nosiła, o to do niego, żal w sercu.
Na słowa wyjaśniania, będące jedynie ogólną odpowiedzią - nie zamierzała w to wnikać - przytknęła głową, na znak, że rozumie, w tym samym czasie otwierając drzwi. Od razu poprowadziła go do kuchni, lawirując między stolikami i krzesłami, by ten również w żaden nie uderzył, choć była to kusząca opcja, sadzając na drewnianym stołku.
Czując się jak u siebie, z szafki wyjęła, miseczkę, którą napełniła letnią wodą oraz szmatkę, stając nad mężczyzną; dzięki temu, że siedział, górowała nad nim. Wcześniej oczywiście pozbyła się wierzchniego odzienia, w postaci puchowej kurtki, która mogłaby krępować jej ruchy.
Z lekką niepewnością, ale przede wszystkim nerwowością, którą zdradzało drżenie, gdy dotknęła jego brody, unosząc ją lekko ku górze.
- Może gdybym nie skręciła kilka razy w złym kierunku, a ty byś za mną wciąż nie szedł, pomyślałabym inaczej. Nie wiem czy to wina twojego zamyślenia albo zmęczenia, nie mam pojęcia, ale chyba nawet nie zdawałeś sobie sprawy z tego, że wciąż za mną idziesz? - było to pytanie czy może jednak stwierdzenie? Sama nie była do końca pewna, jednocześnie nie chciała w żaden sposób ani go oczerniać, ani wybielać siebie samej. Może rzeczywiście wszystko było wynikiem przypadku, bo w przeznaczenie na pewno nie wierzyła. Bo jaki miałoby dla nich plan?
- Zamknij oczy - poprosiła ciepłym głosem. W momencie, gdy w kuchni rozbłysły lampy miała okazję mi się bliżej przyjrzeć; wyglądał dobrze, upływający czas był dla niego łaskawy, choć wydawał się bardzo zmęczony. Wzięła w dłonie szmatkę, wyciskając z niej nadmiar wody, po czym zaczęła przemywać podrażnioną skórę.
- Jak się trzymasz? - wypaliła nagle, jednocześnie przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Oczywiście bez problemu odgadnąć mógł, że nie chodzi mu o czas obecny, ale ogólnie o to, jak sobie radzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas spędzony na intensywnym treningu i skutki niespodziewanego ataku objawiały się coraz większym zmęczeniem, które znacznie utrudniały mu osąd sytuacji. W innych warunkach pewnie zachowałby się inaczej, zwyczajowo okazując swoją arogancką stronę i odpychając od siebie jakąkolwiek pomoc poprzez cięty język. Teraz jednak nie miał już siły na potyczki słowne, dlatego gdy wściekłość i irytacja opadły, zrezygnował z dalszych prób dogryzek. Ponadto wraz z opanowaniem emocji zaczęły docierać do niego własne, rzucone przed chwilą uwagi i, biorąc pod uwagę fakt, że Melusine przyprowadziła go do miejsca, w którym pracowała, poczuł się dziwnie nieswojo.
Na jej słowa z wolna pokręcił głową. On tym bardziej nie był pewien, jak do tego doszło, bo właściwie w ogóle nie zwrócił uwagi na otoczenie, idąc intuicyjnie w stronę lokalu, który widział po drodze na siłownię. Gdy wyciągnęła dłoń w stronę jego twarzy, z dozą ostrożności, ale bez słowa sprzeciwu pozwolił, by ujęła jego brodę. Jej delikatność i drżenie mimowolnie go zaskoczyły, choć nie zamierzał tego po sobie pokazywać.
- Sam nie wiem, może to ja pomyliłem drogę - westchnął w końcu. Czyżby mu zaczynało mięknąć serce? W tym momencie było mu już naprawdę wszystko jedno, po czyjej stronie stała wina. A może to rzeczywiście była kwestia przypadku? Bynajmniej nie zamierzał w to wnikać.
Posłusznie zamknął oczy, tym samym po raz kolejny tego wieczoru zdając się na dziewczynę. W myślach przewrotnie stwierdził, że zważywszy na ich wspólne doświadczenia z przeszłości to chyba właśnie pobił rekord okazywania jej zaufania w ciągu tak krótkiego czasu, ale zwalił to na karb zaistniałych okoliczności. Poza tym upływ czasu niekiedy potrafił sprawiać, że ludzie się zmieniali, a on na razie jeszcze nie mógł tego ocenić.
Łagodne ruchy wilgotnej szmatki wywołały pewne ukojenie, dlatego Dominic mimowolnie się rozluźnił, zupełnie poddając się zabiegowi. Dopóki nie uderzyło go pytanie, które z całą pewnością nie dotyczyło chwili obecnej. Automatycznie przywołał w myślach Heather i Maxa i wydarzenia sprzed pięciu lat, które przyprawiły go o ukłucie w klatce. Ściągnął brwi i zacisnął szczęki, nie będąc pewien odpowiedzi.
- Skupiam się na tym, co ważne - stwierdził po chwili zdawkowo, siląc się na zdecydowanie i neutralność, jakby nic takiego się nie stało. Od początku to robił - ból po stracie starał się przetworzyć na formę. Mordercze treningi, całkiem podobne do dzisiejszego, oraz kierowanie się karierą pozwalały mu odłożyć na bok wszelki smutek i żal. Udawanie, że wszystko było w porządku, weszło mu w krew, więc nikt nie znał prawdy. Nie sądził też, by Mel chciała wiedzieć więcej, niż powinna.
- Ty za to radzisz sobie całkiem dobrze, co? - postanowił szybko zmienić temat. - Posiadanie klucza do lokalu świadczy o tym, że właściciele muszą mieć do ciebie zaufanie. Kwestia zaangażowania czy przyzwyczajenia? - Praca w restauracji nie należała zwykle do szczytu marzeń i nie była zbyt rozwojowa, bo ludzie często traktowali to jako przystanek w dalszej podróży życia, ale Dominic właściwie co mógł o tym wiedzieć? Zawsze wiedział, czego chciał i miał możliwości, których niektórym niestety brakowało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To intrygujące w jakiś sposób czas wpływa na ludzi. Piętno związane z jego upływem odbija się nie tylko na ich wyglądzie; wyostrzają się rysy twarzy, tworzą pierwsze zmarszczki, w tęczówki oczu majaczy echo mądrości, pojawiającej się pod wpływem zdobywanego doświadczenia, ale również charakterze; ten ewoluuje, wraz z nową sytuacją przed jaką staje człowiek wykształcają się jego nowe cechy, nagle przestaje być tą samą osobą, którą był kilka lat temu. Melusine była tego idealnym przykładem. W jej przypadku jedno wydarzenie zmieniło sposób myślenia, a przede wszystkim postrzegania rzeczywistości, w której żyła. Dzięki temu łatwiej było jej też pogodzić się z przeszłością, a tym samym obecnie w inny sposób patrzeć również na Dominica. Gdyby wciąż była tą samą osobą, co pięć lat temu nie tylko by mu nie pomogła, ale bez większej krępacji wdała się z nim w słowną pyskówkę, uderzając tam, gdzie zaboli najbardziej. Wpatrując się w niego próbowała odgadnąć, jak wiele zmieniło się w nim. Bo bez wątpienia był inny, co mogła stwierdzić nawet na podstawie prostej odpowiedzi jakiej jej udzielił, biorąc na siebie część odpowiedzialności. Dokonując tego odkrycia pozwoliła sobie na lekkie uniesienie kącików ust, w subtelnym, ledwie dostrzegalnym uśmiechu.
- Czyli karierze? - zapytała, unosząc do góry prawą brew, choć nie mógł tego zobaczyć z wciąż zamkniętymi oczami. Dla niej samej ta nie była najważniejsza, chociaż sama obrała cel do którego uparcie dążyła. Dominic był zbyt znany, zbyt rozpoznawalny, by Melusine nie wiedziała, jak ważną pozycję zajmuje w świecie baseballu.
Słysząc padające z ust mężczyzny pytanie, wzruszyła ramionami, zaraz się miarkując, bo przecież i to pozostawało poza zasięgiem jego spojrzenia.
- Nie mogę narzekać. - odparła ogólnikowo - Sama nie wiem, po prostu się staram, ale nie dlatego, że tego potrzebuje, ale chcę - wyjaśniła, od razu udzielając odpowiedzi na drugie pytanie, nieświadomie wypominając mu, że to co robi jest jedynie środkiem maskującym, nie uleczy bólu serca.
- Poszłam na studia, pomagam w schronisku dla zwierząt - dodała, nie do końca wiedząc dlaczego. Pamiętała tylko, że Heather w nią wierzyła, a ona nie chciała jej zawieść.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”