WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może gdyby Jonathan okazał więcej szczerości, dzieląc się z Marianne swoją historią, ta byłaby w stanie lepiej zrozumieć jak trudną konwersację właśnie z nim prowadziła. Wcześniej nie podejmował takiej polemiki nawet ze sobą, bo nie miał pojęcia do jakiej odpowiedzi chciałby się przychylić. Z jednej strony świadomie odszedł z armii i odciął się od wojska, bo po odbytej terapii było to dla niego najlepsze rozwiązanie, z drugiej zaś wciąż liczył na to, że w przyjdzie chwila, w której ponownie stanie z karabinem w dłoni na piaszczystej ziemi kilka tysięcy kilometrów od domu. Trwał więc w takim zawieszeniu nie pchając swojego życia w żadną konkretną stronę. Egzystował z dnia na dzień, wierny swojej rutynie, która zapewniała mu bezpieczeństwo, chroniła przed sytuacjami takimi jak ta. Decydując się na związek z Marianne wiedział, że nie uniknie poważnych rozmów, ale nie miał pojęcia, że tak szybko przyjdzie mu zastanawiać się nad problemami, przed którymi ustrzegał się przez ostatnie dwa lata.
- To nie o to chodzi - burknął, bo jej komentarz odnośnie Asotin nijak się miał do tego kim on się czuł. Pochodzenie, a świadomy wybór jakim dla Jonathana było powierzenie swojego życia armii, to zupełnie odrębne kwestie. Aczkolwiek doskonale zrozumiał co miała na myśli. - Nie… - Westchnął czując się coraz bardziej zagubionym w tej rozmowie. Nie dość, że tak bezpośrednio dotyczyła jego osoby to jeszcze ocierała się o kwestie, których nawet nie śmiał rozpatrywać, bo… Marianne była czynnikiem, który wprowadzał do tej gry zupełnie nowe zasady, a Jonathan nie potrafił się do nich odnieść. - Nie wyjechałbym z dnia na dzień, ale… - Ale co? Nie potrafił sprecyzować swojej odpowiedzi i czuł jak z każdym kolejnym słowem, które padało z ust Marianne, jego emocje zaczynają coraz mocniej się uwidaczniać. Poruszał nerwowo palcami zaciskając je coraz mocniej i nie potrafił skoncentrować spojrzenia na Marianne. Nawet jak chciał to uciekł nim do boku, ewidentnie zdradzając to jak niekomfortowo czuł się podczas tego dialogu.
W końcu padły słowa, które wręcz bezczelnie obdzierały go z prawdy wyciągając ją na światło dzienne. Był tak zaskoczony szczerością i bezbłędnością Mari, że w przypływie tego zdumienia wreszcie spojrzał na nią… I chociaż ponownie chciał odwrócić się w stronę okna to nie potrafił, a jej ostatnia wypowiedź już całkowicie pozbawiła go takiej śmiałości.
Patrzył na siedzącą naprzeciwko niego kobietę i toczył jeden z najtrudniejszych wewnętrznych konfliktów jakie przyszło mu doświadczyć w ciągu ostatnich dwóch lat. Skoro już teraz… Na samą wzmiankę o jego wyjeździe reagowała w ten sposób, mógł tylko przypuszczać jakby wyglądało to potem. To samo było z Linden, która chociaż od początku wiedziała o tym, że Jona część życia pragnie spędzić na froncie i tak nie umiała się z tym pogodzić. Obecnie żył w Seattle i chociaż mógł wrócić do służby nie zrobił tego. Sam się powstrzymywał wiedząc, że armia nie jest już odpowiednim miejscem dla niego, więc czemu teraz, gdy wreszcie pozwolił sobie na kolejną szansę, miałby wszystko zostawić i wrócić do tego co było kiedyś? Teraz, gdy ona była tak blisko, gdy czuł, że przecież zależy mu tak, jak od dawno na niczym innym mu nie zależało…
- Nie umiem w pełni odpowiedzieć na to pytanie, ale wiem, że tylko… - Co miał jej odpowiedzieć? Przychodziło mu na myśl milion ckliwych i nic nieznaczących słówek, które mogłyby z łatwością zamydlić jej oczy. Romantycznych i górnolotnych wyznań o tym jak ważna dla niego się stała, jak mu zależy, i że cokolwiek się stanie będzie przy niej. I chociaż były prawdą to nie niosły ze sobą żadnej siły, bo cała ta sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana Nie o same uczucia Jonathana chodziło, ale to kim był i jak cholernie trudno będzie mu pogodzić się z tym, kim już nie jest. - Masz rację - odezwał się po tej przedłużającej się w nieskończoność pauzie. - Boję się zamknąć tę furtkę, ale wiem, że muszę, a ty jesteś powodem dla którego to zrobię, bo odkąd się pojawiłaś przestałem żyć przeszłością i wierzę, że pomożesz mi w tym wytrwać, ale… - Skoro on miał zmienić w swoim życiu tak wiele, to i ona powinna coś poświęcić. I nie miało to absolutnie żadnych cech szantażu, bo w końcu obydwoje zrobią coś dla siebie samych, dla własnego dobra. - Ty także nosisz w sobie strach przed tym co nieznane i nie masz odwagi pójść dalej, więc… Nie chcę żebyś pomyślała, że to wymuszenie. Potraktuj to jako pomoc, taką samą jaką ty mi oferujesz - mącił, bo niby już wyznał tak wiele, ale nadal nie było w tym niczego konkretnego. Zwykłe słowa, z których człowiek może być tylko rozliczany sumieniem, a nie czynami, dlatego potrzebował czegoś więcej. Czegoś co naprawdę odetnie mu drogę powrotu. - Jeśli zgodzisz się na dalsze badania, przyjmę awans i schowam mundur - wyznał wreszcie, a mówiąc te słowa głos nawet mu nie zadrżał, chociaż podczas poprzednich wypowiedzi nie raz potrzebował chwili, aby znaleźć to odpowiednie wyrażenie. Tym razem był jednak pewny tego co chciał przekazać i jak miało to zabrzmieć, a co za tym idzie nie uciekał już wzrokiem, a pustka która skrywała się w jego spojrzeniu powoli ustępowała nadziei.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała wrażenie, że Jonathan wcale nie miał żadnych odpowiedzi na jej słowa, że zamiast spróbować ją do siebie dopuścić, będzie raczej odpierał jej pytania, jakby te były atakami. Przerażało ją to na swój sposób, podobnie jaka sama wizja tego, jak powiązany jest z wojskiem. Racjonalnie potrafiła ocenić, że jak ktoś służył, to do końca życia jakieś ślady tego w nim pozostaną, ale... Jonathan poza wiecznie wyprostowaną sylwetką, surowością i pieczołowitością, niewiele po sobie pokazywał tego, co mogłoby świadczyć o jego przeszłości z frontu. Wierzyła więc... że być może cokolwiek tam zaszło, poradził z tym sobie dobrze, nie żył już tym. Tym czasem natomiast wyglądało to znacznie inaczej i kiedy nagle stanęła w obliczu tej prawdy, nie potrafiła się w niej odnaleźć. Chciała w nią brnąć i jednocześnie bała się tego, jakie osiągnie wówczas skutki.
- Ale co? Uprzedziłbyś mnie kilka dni wcześniej? - weszła mu w słowo. To nie tak, że byli na takim etapie tej relacji, kiedy miała prawo suszyć mu uszy, wiedziała o tym doskonale. Wcale nie czuła się komfortowo z tą rolą, ale była przerażona. Nie chodziło nawet o to, że miałby na nią się wypiąć, ale o samo to, że chciałby tam wrócić. Aż zrobiło jej się niedobrze. - Jesteś tu, bezpieczny, masz pracę, możesz odnosić sukcesy i chcesz z tego zrezygnować w imię czego? Po to, żebym nawet się nie dowiedziała, gdy zginiesz na jakiejś pustyni - naprawdę emocje wzięły nad nią górę. Była przerażona, czuła, że jest za małym towarzyszem do takiej dyskusji, że powinna z kimś porozmawiać, jeśli nie uda jej się go przekonać, bo przecież czemu miałoby jej się udać? Nie była nikim ważnym, tak przynajmniej sądziła i na takie najgorsze się nastawiała, tym bardziej, że nie umiał odpowiedzieć na jej pytanie. Tylko, że potem... nieoczekiwanie przyznał jej racje. Nie chciała brać tego za symbol nadziei, ale siłą rzeczy zamarła w oczekiwaniu. To co powiedział... było cholernie obiecujące. Aż nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała. Bała się więc za szybko skomentować, ale fakt, że sam czul, że musi się od tego odciąć, był dobrym znakiem. Nie upierał się przy swoim, to coś nowego. Kolejne zaskoczenie przyszło, gdy odniósł się do niej. Z początku kompletnie nie rozumiała, a kiedy doszedł do sedna, straciła azymut. Jakby nie zrozumiała co do niej powiedział.
- Czekaj, co? - wymsknęło jej się, bo była mocno skołowana. - Tak po prostu? - parsknęła, ale nie było w tym cienia wesołości, po prostu skołowanie. Nie była nawet pewna, czy nie padła ofiarą jakiejś manipulacji, ale... ale nawet jeśli, to mimowolnie zaczęła odczuwać ulgę. Wiedziała jednak, że to nie może tak być, że musi ten jeden raz być twarda i rozsądna. - Nie chcę ciebie do niczego zmuszać, Jonathan - westchnęła, bo nie była pewna, jak powinna się teraz zachować. - Co jeśli zmienisz zdanie za miesiąc i uznasz, że masz mnie dość, że przeze mnie... nie możesz ryzykować swoim życiem? Nie chcę, żebyś mnie znienawidził - jak na nią powiedziała to naprawdę poważnie. - Przeraża mnie ta myśl, przeraża mnie twój mundur, to ile wojsko najwyraźniej dla ciebie znaczy. Nie mam prawa dyktować ci żadnych warunków, ale nie chcę, żebyś tam wracał. Nawet jak mnie rzucisz, po prostu nie chcę, żebyś tam wracał - przyznała zgodnie z prawdą. - I nie masz tego robić dla mnie, a dla siebie. Bo masz tu dla kogo żyć - dodała ostatnie słowa, czując, jak dłonie jej się trzęsą. Była naprawdę tym wszystkim mocno poruszona i nie wiedziała, jak ma się zachować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Posłał jej pełne niezadowolenia spojrzenie, bo irytowało go to z jakim tonem wypowiadała te pełne pretensji pytania, gdy on sam czul się kompletnie zagubiony w tej rozmowie. Oczywiście nie miała pojęcia o tym jak silne tło stoi za całą tą dyskusją, więc nie dzielił się z nią pretensjami, które także starał się stłamsić w zarodku.
- Marianne... - Westchnął, bo nie pierwszy raz słyszał podobne słowa. I chociaż wiele osób kierowało je do niego, on nadal nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi. - Nie wiesz jak tam jest. Nie masz też pojęcia o wojsku, więc proszę nie każ mi tego wyjaśniać w takiej chwili - skupił się na tej kwestii, bo smutek bijący od jej wypowiedzi nakazał mu nie wspominać o śmierci.
Ten dzień był ciężki, ale dopiero w tej rozmowie poczuł jak opuszczają go siły, jak słaby czuje się w obliczu tego z czym przyszło mu się zmierzyć. I pewnie długo jeszcze trwałby w takim stanie zawieszenia nawet nie próbując budować niczego nowego na zgliszczach pozostawionych przez przeszłość. Jednak Mari nieświadomie potrąciła ostatni filar tej chwiejnej konstrukcji i Jonathan musiał wybrać, czy zostać, aby resztkami sił podtrzymywać coś co i tak prędzej czy później runie, czy uciec i pozwolić sobie raz na zawsze opuścić zniszczone mury.
- Jak po prostu? - Był chyba równie skołowany co ona, bo dla niego podjęcie tej decyzji było niezwykle trudne, ale wiedział, że jeśli nie zadecyduje od razu to nadal będzie uporczywie trzymał się swoich utartych schematów, które przez dwa lata nie przyniosły mu w zasadzie niczego poza możliwością przetrwania. - Hej... - Słuchał jej słów z uwagą i doskonale rozumiał co miała na myśli, co wywnioskowała i jak trafnie opierała swoje argumenty, ale myliła się. I chociaż dedukcja jaką poczyniła była jak najbardziej właściwa to jednak... Nie do końca miała swoje pokrycie w rzeczywistości. - Nie znienawidzę cię i nie odejdę. Nie mów tak. - Wyciągnął rękę obejmując swoimi palcami dłonie Marianne. W tym samym czasie przyszedł kelner zabierając ich talerze, ale praktycznie go zignorowali, lecz takie kilka sekund przerwy pozwoliło Jonie zebrać myśli i odwagę na nowo. - Nosiłem mundur przez osiemnaście lat, Marianne. Nie pojechałem na misje, by poczuć się bohaterem, ani po to, aby ktoś potem bił mi brawo... Od zawsze wiedziałem, że chcę być w armii, ale też ona mnie zniszczyła, rozumiesz? - Tyle mógł jej powiedzieć, aby chociaż odrobinę pojęła powagę sytuacji, aby zrozumiała, że nie tylko ona jest powodem, dla którego chce zamknąć ten rozdział życia. - Więc moja decyzja nie jest powodowana tobą. Robię to dla siebie, bo wiem, że muszę, a ty... Ty jesteś argumentem świadczącym o tym, że postępuję słusznie i chcę, abyś ty także tak postąpiła, dobrze? - Potarł delikatnie kciukiem jej skórę i na kilka sekund skoncentrował się tylko na tym geście czując dziwny rodzaj ulgi. Jakby od dawna sam siebie zmuszał do dźwigania ciężaru, który nareszcie mógł pozostawić za sobą. - Od dwóch lat nie miałem odwagi przyznać przed samym sobą tego, co ty tak trafnie określiłaś w kilku prostych słowach. Byłbym idiotą nadal oszukując samego siebie, że kolejne lata cokolwiek zmienią - dodał, a w jego głosie dało się już wyczuć znacznie większą pewność siebie, którą podkreślił jeszcze prostując się bardziej na swoim krześle.
Jona był skomplikowanym człowiekiem jeśli chodzi o pewne kwestie, ale w innych kierował się dość prostymi zasadami. Jedną z nich było nie rzucanie słów na wiatr. Jeśli zdecydował się podjąć pewne kroki i przyznał się do tego wprost - zdania już nie zmieniał i nie dlatego, że był uparty, a po prostu nigdy nie podejmował decyzji, których nie był w pełni świadom. Nawet jeśli decydował się popełniać błędy i grzechy to odpowiadał za nie całym swoim sumieniem.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że nie wiedziała nic o wojsku, ale jeśli coś było dla niej jasne, to to, że na froncie nie jest bezpiecznie, że ludzie tam wyjeżdżają i już nie wracają do swoich rodzin. Gdyby poznała Jonathana, kiedy był jeszcze w czynnej służbie, nie była pewna, czy umiałaby to znieść, raczej nie. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić tego, jak by zniosła sytuację, w której by do niej przyszedł, informując ją o tym, że wyjeżdża, jeśli w ogóle by to faktycznie zrobił. Przerażało ją to po prostu - ta kwestia, jak i cała ich rozmowa. Czuła, że krew w niej buzuje, że się podenerwowała, że serce wali jej mocniej i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Bała się tego, o czym teraz rozmawiali, konsekwencji jej pytań. To wszystko brało nad nią górę, aż do momentu, w którym nie poczuła jego ręki na swojej własnej. Jej palce się trzęsły, była pewna, że będzie mógł to wyczuć, ale nie cofnęła się. Kelner na moment im przerwał, ale kiedy zniknął, westchnęła cicho.
- Teraz tak mówisz - naprawdę starała się być racjonalna, ale przy tym atakowało ją coraz więcej emocji. Osiemnaście lat... Ponad dwie trzecie jej całego życia. Jakoś tak uderzyła w nią ta liczba, chociaż mogłaby to pewnie sobie sama poskładać, ale nigdy się na podobne obliczenia nie porwała. - Nie rozumiem - przyznała zgodnie z prawdą, mając wrażenie, że to wszystko sprawia jej autentyczny ból. - Skoro wiesz jaki to miało okropny wpływ na ciebie, to dlaczego po prostu się nie odetniesz? Raz na zawsze - nie mogła mu mówić, co ma robić i nigdy nie miała tego na celu, ale tym razem nie potrafiła swojej opinii zostawić dla siebie. Wydawało jej się, że musi mu pomóc, może nawet na siłę, ale trudno, nie chciała nawet myśleć o tym, że znów miałby założyć mundur, który widziała w jego garderobie. - Nic już z tego nie rozumiem - powtórzyła i sięgnęła po kieliszek z winem, bo musiała pociągnąć z niego kilka łyków. Chciała chyba jakoś zamarkować to, że była po prostu przerażona. Siedziała przed nim w sukience i czuła nieprzyjemne dreszcze na ciele, powodowane zwykłym, ludzkim lękiem. Spojrzała na niego dopiero po chwili, próbując przeanalizować wszystko na spokojnie. - Po prostu nie wracaj do tego, co ciebie niszczyło... błagam - bo przecież nawet jeśli niewiele o tym wiedziała, to miała już okazję dostrzec, jaki czasem był nerwowy, jaki wybuchowy, jak łatwo górę brały nad nim negatywne emocje i teraz, słuchając tego wszystkiego, może faktycznie wojsko było odpowiedzią? - No, a jeśli awans miałby ciebie tutaj zatrzymać, to mimo, że nie znam się na tym i nie mam prawa się wypowiadać, uważam, że faktycznie nie jest złą opcją. Szczególnie teraz, bo nie ukrywam... jestem przerażona tym, że naprawdę mógłbyś zniknąć - pozwoliła sobie na sporo szczerości nawet jak na siebie, ale nie miała siły szukać mniej jednoznacznych słów. Nadal w tym wszystkim błądziła, nie wiedząc, jak się zachować. Pewnie dlatego nie skomentowała jeszcze tego, że sama miałaby pójść na badania. Chyba za bardzo skupiona była na wizji Jony, który faktycznie wraca do wojska. Wcześniej po prostu nie brała takiej możliwości pod uwagę i uważała, że naprawdę... tak cholernie mało wie. Przerażało ją po prostu to, ile jeszcze mogła przeoczyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego zniszczona psychika sama podsuwała mu argumenty świadczące o tym, ze nigdy nie powinien wracać do służby. Jak na zawołanie z odmętów pamięci wydobyła wspomnienie tej krytycznej nocy, po której Wainwright nie mógł już dłużej oszukiwać nie tyle co innych, ale też samego siebie, że daję radę. Następnego dnia siedział już jeepie, który zabrał go do Kabulu, a kilka dni później znalazł się w Stanach. Dobrze wiedział, że potrzebował pomocy, że nie poradzi sobie sam i chyba właśnie dlatego ta wizja ponownie go nawiedziła. Jeśli odsunie od siebie Marianne, jeśli znów wszystko będzie trzymał tylko w sobie, prawdopodobnie znajdzie się na nowo w sytuacji, w której telefon do praktycznie nieznajomej mu kobiety, był ostatnią deską ratunku. Ratunku przed samym sobą.
- Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie - mruknął niewyraźnie, bo przecież to właśnie było clou tej sprawy. - Zrozumiesz... Może kiedyś więcej ci powiem, ale teraz.... To nie tak, że cokolwiek wymusiłaś. Nie. - Zaczął na nowo wyjaśniać jej powody, którymi się kierował. - Po prostu zdałem sobie sprawę, że przez ostatnie dwa lata żyłem tak, by nic nie zamknęło mi drogi powrotu, a teraz pojawiłaś się ty i awans, a co za tym idzie nie mogę dłużej trzymać munduru w szafie - wyjaśnił, mając przy tym nadzieję, że Marianne zrozumie, że nie miała wpływu na jego decyzję, a raczej była jednym z czynników, które wreszcie zmusiły go do podjęcia jej. - Za długo stałem w miejscu i wiem, że nie ma to już dłużej sensu - dodał, po czym sam sięgnął po wino, a sekundę później kelner przyniósł kolejne danie, tylko że chyba póki co żadne z nich nie potrafiło skoncentrować się na jedzeniu.
- Czyli będziesz wstanie i mnie zrozumieć - wtrącił, chcąc odnieść się do jej ostatnich słów. - Sam nie chcę się o ciebie bać i czuję się bezsilny wobec tego lęku, bo ty bagatelizujesz sytuacje, które... - Zrobił chwilę pauzy i odwrócił wzrok od Marianne, na moment skupiając go na srebrnej łyżeczce, którą bezmyślnie obracał na stole. - Nie chcę ciebie stracić, Marysiu - wyznał wreszcie i uniósł na nią spojrzenie, mimo iż poczuł się nie do końca sobą w tej chwili. Uznał jednak, że zbyt wiele powściągliwości i wycofania pojawia się między nimi, a on chyba potrzebuje czegoś zupełnie innego. W sensie... Tak też byłoby Jonie wygodnie, ale zależało mu na czerpaniu z tej relacji tego, co zapewne Marianne chciałaby mu dać, ale przez to jaki był Wainwright, może nie czuła się na tyle pewnie. Dlatego uznał, że jeśli sam otworzy się przed nią, to zachęci ją tym samym ku temu, by nie odpuszczała, by była obok, bo on tego cholernie potrzebował, chociaż wprost nie umiał jeszcze o tym mówić.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zdenerwowanie, które jeszcze kilka minut temu mieszało się w niej z innymi emocjami, teraz straciło nieco na sile. Było to dobrym znakiem, tak przynajmniej jej się wydawało. Widziała też, że Jonathan wydaje się zagubiony i chociaż wcześniej denerwowało ją to, że nie potrafi udzielić odpowiedzi na jej pytania, to teraz chyba oswajała się z myślą, że jemu też nie jest z tym dobrze. Wydawał się dziwnie pogrążony w rozterkach, których jeszcze nie znała. Nie widziała go wcześniej w takim wydaniu i nie mogła przewidzieć, że wzmianka o awansie doprowadzi ich do tego miejsca. Więcej do niej docierało, nawet jeśli tłumaczenia Wainwrighta nie były najlepsze i zbyt szczegółowe. Wystarczyły, by jej ulżyło, by zrozumiała, że może się zagalopowała, bo to nie tak, że od początku chciał uciec na front... nie chciał. Jednakże wizja, że miałby odciąć sobie tą możliwość już go przerażała. Nie było to na pewno łatwą kwestią, nawet jeśli Mari do końca jej nie rozumiała. Skinęła głową, nie wiedząc, co ma powiedzieć, bo chyba wyskoczenie z tym, że cieszy się z jego decyzji byłoby nie na miejscu. Dlatego też milczała, oddychając spokojnie, aż tematem nie zszedł na jej osobę. Z początku znów nie zrozumiała, dopiero przy kolejnych słowach dochodząc do tego, o co mu chodziło.
- Hej, Jona... nie stracisz mnie przecież - zauważyła w końcu, pochylając się delikatnie nad stołem. Nawet nie zauważyła chwili, w której podali ich dania, a mimo, że zwykle jedzenie było dla niej najważniejsze, to teraz niekoniecznie interesowała się zawartością talerzy. - Nie musisz się o mnie bać, naprawdę - podobne rozmowy nie stanowiły jej codzienności i być może nawet ona czuła się w niej nieco niezręcznie, ale odsuwała to od siebie, wierząc, że być może Wainwright właśnie takich zapewnień potrzebuje, że może nie jest taki twardy i nieczuły, jakby się mogło przepuszczać. W zasadzie teraz zaczęło do niej docierać, jak wiele musi się w nim kryć demonów, których nie zwalczał, a zaprzyjaźnił się z nimi. Przerażająca myśl, ale chyba dość słuszna, chociaż na pewno nie sprawiła, aby Chambers miała się przerazić. Przynajmniej nie w tamtym konkretnym momencie. Czuła też, że jeśli chce mu pomóc, to nie może za bardzo oddawać się negatywnym odczuciom, więc mimo, że jeszcze chwilę temu wątpiła, że będzie w stanie to zrobić, to teraz uśmiechnęła się do niego, łapiąc z nim kontakt wzrokowy.
- To, że pójdziesz w przód, nie oznacza, że to co przeżyłeś zniknie. To nadal będzie częścią ciebie, Jonathan, nie musisz zostawiać sobie drogi powrotu do przeszłości, by ona nie zniknęła - powiedziała spokojnie, przekrzywiając nieco ich dłonie, żeby to ona mogła kciukiem potrzeć wierzch jego własnej. - Nie wiem, co ciebie tam spotkało, ale... jesteś tu, ze mną, z tego co wiem dobry z ciebie lekarz - na tym niestety się nie znała, więc nie wiedziała, że w zasadzie mogłaby się pokusić o jakiś lepszy epitet, co najmniej świetny. - Wojsko mogło ciebie zmienić, ale na pewno ciebie nie zniszczyło. Ja tego nie widzę - powiedziała z mocą, chcąc wierzyć w swoje własne słowa. Zacisnęła też mocniej swoją dłoń na jego własnej i czując, że patetyczna atmosfera wymaga rozładowania, zachichotała cicho, by i jemu pokazać, że mimo nieprzyjemnej wymiany zdań, już jest dobrze, że naprawdę ma w niej wsparcie. - No i chyba nie tylko ja, skoro zaproponowali ci takie stanowisko. Myślę, że urzekł ich twój pedantyzm i liczą, że z twoją pomocą w szpitalu zapanuje porządek - skwitowała nieco sobie z niego żartując, bo tak... nie miała pojęcia jakie obowiązki ma zastępca dyrektywa, więc postawiła na ten żarcik.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przeniósł spojrzenie z jej twarzy na ich złączone dłonie Nie zrozumiała go, a może wręcz przeciwnie, ale nie chciała odnosić jego słów do kwestii, które były dla niej nie wygodne.
- Nie wiesz tego - odezwa się możne nazbyt gwałtownie, więc nim dodał kolejne słowa pokusił się o chwilę ciszy - Jak mam się nie bać, gdy wiem, że coś jest nie w porządku? - Westchnął znów łapiąc z Marianne kontakt wzrokowy.
Doskonale wiedział jak wielkim problemem są da niej te wszystkie badania, bo już dawno przestał bagatelizować jej fobię przed wszelkimi medycznymi sprawami. I poniekąd dlatego wyciągnął teraz tę kwestię. Raz, że chciał ugrać coś dla Mari, dla siebie, tym nie-szantażem, a dwa na tle decyzji, które on podejmował dla własnego dobra i Marianne mogłaby pomyśleć o tym, że sama chowa się za wygodną zasłoną bojąc się podjąć odpowiednie kroki.
Zamyślił się na trochę, ale szybko zaczął z powrotem podążać za słowami, które wypowiadała. Był poniekąd zaskoczony tym jak trafnie potrafiła odczytać kierujące nim obawy. Zupełnie jakby miała dostęp do tej części umysłu Jony, która nawet dla niego samego stanowiła zagadkę. Nie chciał wdawać się w szczegóły, bo dzisiejszy wieczór przyniósł im sporo nieprzyjemnych tematów. Pewnie przyjdzie czas, gdy Wanwright zdecyduje się wyjawić Marianne więcej informacji dotyczących jego przeszłości, ale na ten moment, nawet dla niego, zagrzebywanie się w niej było zbyt trudne i skomplikowane.
Mimo tej całej patetycznej i poniekąd ciężkiej atmosfery, Jona nie potrafił powstrzymać cichego parsknięcia, będącego reakcją na komentarz Marianne. I chociaż zwykł się nazywać człowiekiem o dość cierpkim poczuciu humoru to nie było się co oszukiwać - od dłuższego czasu miał słabość do żarcików Marysi.
- Dziękuję, to chyba najlepsza referencja jaka mi wystawiono - odparł nadal lekko rozbawionym tonem, po czym zabrał wreszcie dłoń i sięgnął nią po kieliszek z winem. Upił kilka łyków i zatrzymał spojrzenie na Marienne, ale odezwał się dopiero po dłuższej chwili. - Od dwóch tal godzę się z tym, że nie wrócę do tego co było i po prostu wiem, że ten awans odetnie mi drogę powrotu, ale tak jak mówisz... Może patrzyłem na to ze złej perspektywy. W każdym razie nie chcę wracać do przeszłości, ani o niej mówić... - Przyjemnie byłoby chociaż na moment wprowadzić nieco przyjemniejszy nastrój to tej ich kolacji, a Jona doskonale widział, że rozgrzebywanie historii będzie się wiązać z czymś z goła odmiennym. Poza tym, chyba nadal uznawał, że jeszcze odpowiedni czas, aby o tym mówić. - Nie teraz - dodał jednak, a że Mari nie zabrała dłoni to ułożył na niej swoje palce, aby wiedziała, że nie ma zamiaru znów uciec od tematu jak zwykle to robił. - Mamy przed sobą sporo czasu, abym mógł kiedyś ci o tym opowiedzieć - dokończył, aby wreszcie poświęcić nieco uwagi temu co znajdowało się na ich talerzach, bo chociaż dyskusja jaką podjęli była owocna i potrzebna to jednak zatarła romantyzm i istotę tego wieczoru, ale może jeszcze uda im się to wszystko jakoś uratować.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skrzywiła się delikatnie, gdy zaprzeczył jej słowom. Rozumiała, że się martwi, ale naprawdę uważała to za całkowicie zbędne.
- Jeśli coś zacznie się dziać, to na pewno temu zapobiegniemy - spróbowała tak to załagodzić, bo prawdę mówiąc nie miała pojęcia, co innego mogłaby mu teraz powiedzieć. Dla niej też ten temat nie był łatwy i wiedziała, że jeszcze to do nich wróci. Przynajmniej zrozumiała, że naprawdę sporo przed nimi walki, a Jonathan, mimo, że kreował się na tak dobrze zorganizowanego mężczyznę, nosił na swoich barkach sporo problemów, z których się nie zwierzał. Nie mogła oczekiwać, że zmieni się to już, zaraz, ale mogła obiecać samej sobie, że pomoże mu z tym wszystkim, bo naprawdę jej na nim zależało.
- Starałam się - skwitowała jego podziękowania, uśmiechając się wesoło, jak gdyby nigdy nic. To było dla niej normalne, aby nie trzymać w sobie urazy. Pokiwała spokojnie głową, słuchając jego słów, chociaż finał nieszczególnie jej się spodobał. Dobrze więc, że sam Jona się zreflektował i dodał, że tylko na teraz chce o tym milczeć. Nie była pewna, czy dobrze robi pozwalając mu na to, by znów odsuwał to w czasie, ale też niektóre tematy nie były najlepsze do poruszania w miejscach takich, jak restauracja. - Czyli weźmiesz ten awans? - zapytała jeszcze, patrząc na ich dłonie. Interesowała ją ta kwestia, a nie wiedziała na czym stanęło. Zamieszała się w tym wszystkim. - Bo tak całkiem serio... to to nie jest czymś, co lubisz? To znaczy wiem, że... dobrze się czujesz podczas operacji - słuchała go, więc zapamiętała, gdy o tym mówił. - Ale wydaje mi się, że z twoim podejściem byłbyś dobrym zastępcą dyrektora... czymkolwiek ten się zajmuje - zaśmiała się pod koniec, bo mimo wszystko nie chciała udawać, że zna się na czymś o czym tak naprawdę nie miała pojęcia. Chciała już porozmawiać z nim na spokojnie, przy okazji łapiąc za sztućce. Zerknęła jeszcze w jego kierunku, by podejrzeć, w jaki sposób je krewetki. To miał być jej pierwszy raz, więc niezbyt dyskretnie pochłaniała jego ruchy, a zaraz potem sama skosztowała, skupiając się w końcu na jedzeniu. Przeżuwała, przeżuwała...
- Dziwna konsystencja - zauważyła. - Ale w smaku przepyszne. Mogłabym to jeść codziennie - przyznała, sięgając po kolejną. To też było już znakiem, że ich rozmowa zmierza w dobrym kierunku. Popiła więc winem i ponownie przeniosła na niego spojrzenie, wesoło sobie zajadając, jakby przed momentem nie przeżywali kryzysu.
- Jako ten zastępca nadal będziesz lekarzem, prawda? - zagadnęła jeszcze, mając coś na myśli, ale tym razem powody, dla którego o to pytała, wolała zostawić dla siebie, pierwszy raz od dawna precyzyjnie gryząc się w język, zanim chlapnęła za dużo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Westchnął zmęczony jej ciągłymi unikami, bo przecież inaczej nie można nazwać jej wypowiedzi w żaden inny sposób.
- Już się coś dzieje, Marysiu - zaznaczył. Wyniki badań, które otrzymał były tak fatalne, że z początku sądzono iż wdał się jakiś błąd i dlatego analiza trwała tyle dni. Jona miał doskonałe podstawy, by uważać Marianne za pacjenta wymagającego natychmiastowego podjęcia odpowiednich kroków, aby móc zbadać przyczyny, dla których jej organizm znajduje się w tak kiepskiej kondycji. Tylko, że nie mógł zaprowadzić jej do szpitala siłą, nie czuł się też w pozycji, by dyktować jej jakiekolwiek warunki. Podobnie jak i ona - czuł obawy, że jeszcze nie jest to ten etap związku, w którym wymaganie od drugiej strony czegoś tak intymnego i personalnego jest odpowiednie. Dlatego budził w sobie cichą nadzieję, że szczera rozmowa jaką odbyli wspomoże go w nakłonieniu Marianne do podjęcia odpowiedniej decyzji.
- Prawdopodobnie. Chociaż muszę jeszcze przedyskutować z dyrektorem warunki na jakich miałbym go otrzymać - przyznał, bo oczywiście racjonalizm i chłodna kalkulacja także stanowiły dla Jony istotne czynniki, na które powinien zwrócić uwagę. Przyjęcie awansu nie mogło przecież wiązać się tylko z jakimiś górnolotnymi i filozoficznymi przesłankami, które bardziej wiązały się z emocjami Jonathana niż sytuacją finansowo-społeczną. - Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Nigdy nie zabiegałem o takie stanowiska, ale z jakiś względów nie pierwszy raz jestem na nie kierowany, więc... Może po prostu sam sobie wmawiam, że to nie moja bajka, a w rzeczywistości jest zupełnie inaczej? - Odparł, bo nie mógł zaprzeczyć temu, że posiadał pewne cechy dość pożądane na tego typu kierowniczych stanowiskach. Miał nawet doświadczenie w sprawowaniu zwierzchnictwa nad kilkoma medycznymi obiektami, gdy przebywał w Syrii i Iraku, ale praca tam była nieporównywalna do tej z którą przyjdzie mu się zmierzyć tutaj. Jednakże nie mógł zaprzeczyć temu, że potrafił odnaleźć się na powierzonym mu stanowisku, nawet jeśli niekoniecznie sam by się na nim postawił.
- Smakują ci? - Zapytał, jak na samego siebie, nazbyt entuzjastycznie, ale nie ukrywając uwielbiał owoce morza, więc po prostu cieszyła go jej reakcja. - To świetnie, bo sam mam słabość do krewetek, więc mogę nam je często serwować, oczywiście jeśli zechcesz - dodał i posłał jej niby delikatny uśmiech, ale sięgnął on także oczu Jony, które zmrużyły się uwidaczniając przy tym kilka niezbyt głębokich zmarszczek w swoich kącikach.
- Pewnie rozczaruje cię moja odpowiedź, ale tak. Będę nadal lekarzem - rzucił, a już po tych słowach zdecydowanie z twarzy Wainwrighta na moment zniknęła cała surowość. - Marianne? - Zagadnął po chwili, bo już dawno miał zapytać, ale przez to jak intensywna była ich uprzednia konwersacja, nie miał ku temu możliwości. - Spędzisz ze mną weekend? - Zapytał, a nim odpowiedziała dodał jeszcze kilka słów. - Mógłbym jutro odebrać cię z pracy, aby było ci wygodniej... - To miała być niespodzianka, więc nie mógł zdradzić się ze wszystkim, ale miał nadzieję, że uda mu się poprowadzić rozmowę tak, by Mari zrozumiała iż w grę nie wchodzi jeden dzień, a naprawdę cały weekend.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, chociaż była świadoma tego, co chciał usłyszeć. Obawiała się jednak, że boi się wypowiedzieć odpowiednie słowa, więc jedynie po raz kolejny skrzywiła się w ramach odpowiedzi, nie znajdując żadnych słów, którymi mogłaby się z nim w tej chwili podzielić. Temat awansu na ten moment wydawał się jej po prostu lepszy, poza tym chciała wyczuć, czy jest z nią szczery, czy tylko próbuje zamydlić jej oczy.
- Pewnie się zdziwi... że zmieniłeś zdanie - zauważyła, gdy wspomniał o dyskutowaniu z dyrektorem. - To dobrze, że dał ci czas do namysłu - uśmiechnęła się też po chwili, bo naprawdę wierzyła, że to dobry pomysł, przyjęcie tego awansu, więc byłaby szkoda, gdyby Jonathan definitywnie go odrzucił przed rozmową z nią. Nie, żeby uważała siebie za kluczowy element tego wszystkiego, ale jednak... wierzyła, że nieco pomogła mu sobie poukładać pewne myśli i naprawdę była z siebie dumna, bo to chyba pierwszy raz, kiedy faktycznie wspierała go w jakiś jego decyzjach. - Nie wiem, co w tym dziwnego. To znaczy nie znam się za bardzo, ale wiem, że masz doświadczenie, przykładasz się... wtedy, co pracowałeś nawet w Sylwestra... słowem, życie ci umyka, bo spędzasz je w pracy, więc tylko ślepy nie zauważyłby tego, ile ten szpital dla ciebie znaczy - podsumowała, wzruszając przy tym ramionami. No, a trzeba pamiętać, że nawet nie wiedziała o tym, że Wainwright sam poprosił o zmianę w Sylwestra. - Uważam, że świetnie sobie poradzisz, więc skoro ty nie jesteś tego pewien, to zaufaj mi - uśmiechnęła się do niego cieplej, szczerząc przy tym zęby. Wiedziała, że ostatecznie to on podejmie decyzje, ale miała wrażenie, że to nie tak, że nie chciał wziąć tego awansu, a po prostu nie czuł się odpowiedni. No, a jeśli czegoś życie ją nauczyło, to tego, że ci którzy myślą, że na coś nie zasługują, najczęściej właśnie najbardziej na to zasługują. Wierzyła, że z Wainwrightem jest podobnie. Pokiwała też głową, gdy zapytał o jedzenie, zaskoczona tym, co powiedział o częstym ich przyrządzaniu, ale w zasadzie... wtedy zdała sobie sprawę, że to coś normalnego. Naprawdę są tutaj, razem, Jonathan zamierza zamknąć w końcu przeszłość i mogą bez przeszkód planować takie głupotki, jak jedzone wspólnie posiłki. Nie chciała sobie za wiele wyobrażać, ale jednak była tylko człowiekiem. - Poproszę - skinęła głową na jego propozycję, ale przy kolejnych słowach przewróciła oczami.
- Wcale mi o to nie chodziło - wytknęła, prychając przy tym cicho. - Wiem, że kochasz swoją pracę, więc gdybyś nie miał być już lekarzem, to bym cię do tego nie namawiała, ale no... chciałam powiedzieć, że pewnie do zastępcy dyrektora... - wcale nie przychodziło jej to łatwo, jednak uważała, że tak jak i on robił coś dla niej, nawet jeśli bezpośrednio o nią nie chodziło, tak i ona powinna spróbować zrobić coś dla niego. - Znacznie chętniej bym poszła, niż tam do... no do nie-zastępcy dyrektora - zabrakło jej nieco słów, więc się zamieszała i wróciła do jedzenie, wzrok na niego podnosząc dopiero, gdy wypowiedział jej imię. Przechyliła lekko głowę, zaskoczona jego prośbą, ale wtedy... skojarzyła, że naprawdę ją zaprasza do siebie, no i w weekend, w który były walentynki.
- Wybacz, mam już plany - odpowiedziała spokojnie, popijając winem, by kupić sobie czas, ale zaraz prawie się nim zakrztusiła, bo kaszlnęła ze śmiechu. - Wrobiłam cię, co? - zaśmiała się ze swojego wybornego żartu. - Bałam się, że ta kolacja to po to, żebyś się wymigał od Walentynek ze mną - podzieliła się z nim swoimi obawami i uśmiechnęła się pięknie. - W każdym razie, bardzo chętnie - rozwiała wszystkie wątpliwości, bo jednak sama myśl, że chciał z nią spędzić nie wieczór, a cały weekend, sprawiała, że z miejsca urosła w niej ekscytacja.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poczuł się rozczarowany, gdy nie nawiązała do jego słów, a temat rozmowy zmienił się ponownie stawiając jego w centrum. Nie chciał psuć atmosfery, więc nie zamierzał wracać do kwestii badań, aczkolwiek postanowił przy najbliższej okazji wykazać się znacznie większą stanowczością w nakłanianiu Marianne do podjęcia mądrzejszej decyzji. Chwilowo poddał się jednak dalszej rozmowie o awansie, bo zmieniała ona już swój wydźwięk sprawiając iż wieczór z zapowiadającego się kiepsko, znów można byłoby nazwać udanym.
- Tacy ludzie jak on raczej nie okazują zaskoczenia. Pewnie poczuje się usatysfakcjonowany tym, że postanowiłem przemyśleć temat - odparł posiłkując się doświadczeniem i wiedzą, które dane było mu zdobyć obcując z ludźmi pokroju ówczesnego dyrektora szpitala.
Słuchając jej słów ponownie złapał się na odczuwaniu emocji kompletnie do niego niepodobnych. Zdecydowanie zbyt wiele uwagi poświęcał temu w jaki sposób Marianne mówi i jak różne są jej słowa od tych, którymi posługują się ludzie z jego otoczenia. Podobało mu się to, że mimo dzielących ich przepaści; ona nadal pozostawała sobą i nie udawała nikogo tylko po to, aby mu zaimponować. I chociaż niekiedy jej argumenty były proste, nieprecyzyjne i błahe to Jonathan doskonale wiedział co pragnęła mu za ich pomocą przekazać. Ponadto złapał się już na tym, że nazywanie jej w myślach rozkoszną przychodziło mu nader łatwo, a przyznać trzeba, że Wainwright raczej człowiekiem wrażliwym na tego typu określenia nie był.
- Dziękuję Marysiu - odpowiedział nie mogąc oderwać od niej wzroku przez te swoje niecodziennie przemyślenia. - W takim razie powinnaś być świadoma jak wielka odpowiedzialność idzie za twoimi słowami, bo obecnie jestem skłonny przyznać, że naprawę mocno ci ufam - dodał niby żartobliwe, ale słowa te miały jak najbardziej pokrycie w rzeczywistości, bo nigdy nie dopuściłby tak blisko do siebie osoby, której nie mógłby zaufać w pełni.
Kwestię krewetek mieli już ustaloną, co było chyba najważniejszym punktem tego spotkania (iks de). Jona spodziewał się bardziej ekspresyjnej reakcji na swój wyborny żart, ale w zasadzie odpowiedź jaką otrzymał mógł zdecydowanie uznać za aż nazbyt wystarczającą. Przez kilka sekund przyglądał się Mari w milczeniu, po czym znów kącik jego ust uniósł się nieznacznie w geście niemego zadowolenia. - Teraz myśl o awansie podoba mi się coraz bardziej, chociaż wciąż nie jestem pewien czy to dobry pomysł - odparł, a ostatnie słowa wypowiedział znacznie ciszej, po czym sięgnął po kieliszek i poczekał, aż Mari uczyni to samo. Chyba nie potrzebował nic więcej dodawać, bo zrozumiał to co chciała mu przekazać i miał nadzieję iż jego spojrzenie, oraz reakcja są dla Marianne równie czytelne.
Jonathan oczywiście obstawiał , że weekend będzie tylko formalnością, a więc szczerze się zdziwił słysząc odpowiedź Mari. Widocznie na tyle, że że uśmiech zniknął z jego twarzy ustępując miejsca zaskoczeniu, a może raczej niezadowoleniu. Nie wiedział jak powinien zareagować, więc po prostu patrzył na nią wyczekując jakiś wyjaśnień, ale zamiast nich otrzymał kiepskiej jakości żarci, który najwyraźniej Marianne bawił, aż za bardzo.
- Raz ci się udało - burknął sztywno, po czym niby urażony skupił wzrok na swoim talerzu. - A z kim miałbym je spędzić jak nie z tobą? - Zapytał oczywiście nie oczekując od Mari odpowiedzi. - Nie to, żebym był fanem tego święta, ale nie będę udawał, że ono nie istnieje. Poza tym poznałem cię na tyle, by wiedzieć, że prawdopodobnie po Bożym Narodzeniu plasuje się ono na drugiej pozycji w twoim rankingu - rzucił zerkając przy tym na Marianne przelotnie, bo bardziej skoncentrowany był na swoim daniu. - Cieszę się, aczkolwiek pewnie Raelynn będzie chciała wiedzieć gdzie zniknęłaś... - Zagadnął, bo kwestii poinformowania znajomych jeszcze nie poruszali, a przecież nie będą tego związku trzymać w jakimś dziecinnym sekrecie. Tylko że Jona nie miał pojęcia co Marianne o tym wszystkim sądzi, więc pozostawił to zdanie otwartym, by niczego jej narzucać.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Siłą rzeczy przez jego słowa, zaczęła sobie wyobrażać, jakim człowiekiem może być ten cały dyrektor, ale chyba nie była w stanie wykreować jednoznacznego obrazka, to też jego słowa skwitowała jedynie skinieniem głowy, już nie dopytując o więcej.
- Jak tak to przedstawisz, to zacznie mnie brzuch ze stresu boleć - niby się zaśmiała, ale jej słowa wcale dalekie od prawdy nie były. Naprawdę nie chciała, by przez jej namowy Jonathan postąpił wbrew sobie, ale zwyczajnie uważała, że boi się podjąć decyzji, bo wmówił sobie jakieś głupoty i wszystkie te demony, z którymi się mierzy, próbują odsunąć go od tego, co dla niego najlepsze. Parsknęła cicho, mrużąc przy tym oczy, przez jego kolejne słowa.
- Teraz zaczynam naprawdę podejrzewać, że cała ta niechęć do wzięcia awansu była tylko pretekstem, żeby mnie zwabić do szpitala, więc nic ci nie obiecam - mruknęła, ale mimo podejrzliwego tonu, uległa jego poczynaniom i sama sięgnęła po swój kieliszek z winem. Po podenerwowaniu nie było już w niej miejsca, więc naprawdę mogła się skupić w końcu na kolacji i po prostu towarzystwie Wainwrighta, a jednocześnie... sama niezwykle cieszyła się z tego, że o nim rozmawiają, bo zwykle ona była tematem dyskusji, a raczej własnych monologów. Teraz wyglądało to całkiem inaczej, chociaż chyba szybko udało jej się przywrócić markotnego Jonę, tym jej niekoniecznie najmilszym żarcikiem.
- Nie wiem, mogłeś na przykład pracować, czy coś - wzruszyła ramionami, dzieląc się z nim swoimi podejrzeniami odnośnie Walentynek. Zaraz też zmrużyła oczy patrząc na niego spode łba. - Jeśli musisz wiedzieć, to moim ulubionym świętem jest Halloween, potem Boże Narodzenie, potem chyba Święto Dziękczynienia i może dopiero Walentynki - wyjaśniła, bo też to nie tak, że te były w jej życiu jakieś perfekcyjne. Na pewno Martin starał się w miarę swoich możliwości, ale Mari chyba wówczas bardziej odczuwała, że ich związek nie jest do końca tym, czego by chciała od życia. No, ale o tym opowiadać Jonathanowi raczej nie zamierzała, bo nie wyglądałoby to zbyt ładnie. Wspomnienie o kuzynce nieco ją oprzytomniało i zmarszczyła przez to lekko nos. - Umm... myślisz? - kupiła sobie nieco czasu, sięgając po kolejną krewetkę. Nie żuła jej zbyt szybko, ale w końcu i tak pretekst do milczenia zniknął w jej przełyku. - Nie wiem, czy to dobry czas, żeby jej powiedzieć. No bo wiesz... pewnie cierpi przez rozwód, a ja jej oznajmię, że jadę do ciebie na Walentynki? - skrzywiła się, bo nie chciała, by jej kuzynka przez to gorzej się w to święto czuła. W zasadzie teraz dopiero zaczęła myśleć, czy to dobry pomysł, aby znikała i ją zostawiała, ale z drugiej strony wypadały one w niedzielę, więc zdąży najpewniej jeszcze spotkać się z Rae i wszystko będzie dobrze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mruknął rozbawiony tą obawą, którą mu przedstawiła. W zasadzie nie miałby nic przeciwko, aby podejmowanie tak trudnych życiowych decyzji mogło odbywać się w oparciu o tak proste argumenty.
- Przejrzałaś mnie, Marysiu - zażartował nim upił niewielką ilość wina podczas tego ich niby toastu. - Chciałbym, żeby tylko to było powodem moich wątpliwości - dodał wzdychając przy tym, co jednoznacznie wskazywać mogło na znacznie bardziej skomplikowane tło sprawy. - W zasadzie to nadal nie jestem pewny swojej decyzji, bo widzisz... Ten znajomy z którym widziałem się w poniedziałek; on pierwszy wspomniał o propozycji, którą mogę otrzymać i powiedziałem mu wtedy, że jej nie przyjmę - wyznał zgodnie z prawdą. Podczas rozmowy z Davidem nadal mocno siedziały w nim problemy, które kilkanaście minut wcześniej przedyskutował już z Marianne, ale jednak... Sama wizja awansu nie była jeszcze w oczach Jony do końca klarowna i pożądana. Doskonale wiedział z jak wielką presją wiąże się objęcie tego stanowiska i niekoniecznie każdy aspekt tego stresu i odpowiedzialności dotyczył tylko i wyłącznie szpitalnych kwestii.
Swoją drogą Jona musiał przyznać przed samym sobą, że coraz łatwiej przychodziło mu mówienie Marianne o zgoła całkiem intymnych i personalnych przemyśleniach. Zwykle większość problemów rozwiązywał prowadząc wewnętrzne dylematy, ale nabrał na tyle doświadczenia, by wiedzieć kiedy nie było to dla niego dobrym rozwiązaniem. No i jak już wspomniał - ufał jej.
- Możliwe, że w innej sytuacji wziąłbym dyżur, aby inni mogli cieszyć się tym dniem, tak jak sylwestrem, ale pomyślałem o tobie i... Trochę samolubnie uznałem, że chcę pobyć z tobą, sam na sam, przez kilka dni. - Ostatnie słowa wypowiedział znacznie wyraźniej, a jego wzrok ponownie skupił się na Marianne. Nieczęsto porywał się na taką wylewność, ale zależało mu na Marianne i chciał, aby o tym wiedziała. Nie był w związku pierwszy raz; zdawał sobie sprawę z tego co powinien, a czego nie powinien robić i mimo swojej mało uczuciowej natury potrafił zdobyć się na wyznania, które naturalnie stanowiły nierozłączną część romantycznych relacji. - Halloween? - Podłapał zaskoczony. - Hmm... W takim razie to zmienia postać rzeczy. Może jednak wezmę ten dyżur... - burknął, ale nie dało się nie dosłyszeć żartobliwego tonu jakim ubarwiony był jego głos. Mimo wszystko wszedł w rolę i na kilka sekund opuścił spojrzenie, aby znów zająć się swoimi krewetkami. - Niczego ci nie narzucam, Marysiu - odparł, odnośnie rozmowy z Relynn. Dla niego to także była dość delikatna sprawa, aczkolwiek patrzył na nią w zupełnie innym kontekście, bo jak wiadomo empatia niekoniecznie była najmocniejszą cechą Jony. - W takim razie wymyśl jakiś pretekst, aby się nie martwiła, ani nie dociekała - dodał swobodnie i uznał temat za zakończony, bo nie bardzo miał cokolwiek więcej do dodania.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przechyliła głowę do boku, nie bardzo rozumiejąc.
- No i co z tego? - zapytała dość bezpośrednio, ale chyba nie miała siły udawać, że do tej sprawy ma jakieś inne podejście. - W sensie... no chyba możesz zmienić zdanie, prawda? W końcu to twoja praca, a nie tego znajomego - podrapała się po poliku, bo jak dla niej nie było to żadną przeszkodą. Poza tym w takich decyzjach powinien głównie kierować się sobą, a nie jeszcze oglądać się niepotrzebnie na innych i robić sobie dodatkowe rozterki tam, gdzie i tak już ich nie brakowało.
Ucieszyło ją to, że nie wziął dyżuru i sam chciał spędzić z nią kilka dni, więc uśmiechnęła się do niego wesoło, już planując, co mogliby porobić przez ten wspólny weekend. Nie, żeby w głowie miała jakieś wielkie plany, bo nadal była dość skromnym człowiekiem, ale i tak pozwoliła sobie popuścić wodzę fantazji.
- Ej no, to, że może nie jestem największą fanką Walentynek nie oznacza, że ich nie lubię i nie chcę z tobą spędzić - wytknęła mu, bo już próbował ją łapać niepotrzebnie za słówko, a ona nie zamierzała się tak dawać. Nie mogła też przewidzieć jego reakcji odnośnie Rae, ale ostatecznie ta przypadła jej do gustu. Poza tym doszła do wniosku, że pewnie i jemu było to na rękę, bo nie wiedział, jak poinformować Fitza. Dobrze więc, że nie stanowiło to w ich przypadku żadnej kości niezgody.
- Spoko, dam radę... - zapewniła go, bo nie uważała, aby było to szczególnie dużą przeszkodą. Powie po prostu, że spędzi weekend poza domem i tyle, nie była dzieckiem, więc nawet odbędzie się bez żadnych niepotrzebnych oszustów. No i może tajniacko podkradnie Rae jakąś ładną sukienkę, czy coś, bo własnej nie miała. Myśląc o tym dokończyła swoje danie, opierając się nieco wygodniej na krześle.
- Pyszne to było - przyznała zgodnie z prawdą, uśmiechając się przy tym wesoło. - Mogłabym się przyzwyczaić do takich miejsc - dodała mimochodem, bo nie miała nic złego na myśli. Poza tym po tym, jak omiotła spojrzeniem salę, znów zatrzymała się na jego twarzy, z nieco złośliwym uśmieszkiem. - Chociaż McDonalds to to nie jest - podsumowała wesoło, zadowolona ze swojego żarciku, a zaraz po tym złapała za kieliszek i pociągnęła z niego nieco wina.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W pierwszej reakcji chciał zbagatelizować słowa Marysi, bo cóż ona mogłaby wiedzieć o kwestiach tak bardzo odległych od jej rzeczywistości. Z drugiej zaś strony może właśnie tak prostych i nieskomplikowanych rad potrzebował, by w bardziej świadomy sposób spojrzeć na sprawę, która w zasadzie nie musiała być wcale tak problematyczna.
-Chciałbym, żeby to było takie proste - westchnął odkładając kieliszek i na kilka chwil zawieszając spojrzenie na wirującym w szkle winie. - Ale niestety szpital to nie sami lekarze, a im wyżej, tym więcej spisków i układów, których częścią nie chciałbym być - dodał, bo doskonale zdawał sobie sprawę jak to funkcjonowało. Świadomość tego, że przyjdzie mu pracować z ludźmi patrzącymi na świat w zupełnie innych kategoriach, także wchodziła w skład presji jakiej niekoniecznie chciał się poddawać. Dlatego też pozostawił sobie czas do namysłu. Chłodnej kalkulacji, rozpatrzenia wszystkich za i przeciw nim ostatecznie podejmie decyzję.
- Przecież żartuję - rzucił, mrużąc przy tym oczy, bo jakoś tak musiał przypatrzeć się Marianne w bardziej badawczy sposób.
Reszta wieczoru była już znacznie milsza. Kwestię poinformowania Rae dość szybko zakończyli, a poza małą wzmianką o McDonaldzie, Marianne nie przeskrobała już chyba niczego.
- Cieszę się - odparł w odpowiedzi na osąd, który wydała rudowłosa na temat jedzenia. - Raczej musisz - dodał, bo przecież oczywistym było, że z Jonathanem jeszcze nie raz będzie jej dane odwiedzić podobne miejsca. Uwielbiał dobrą kuchnię, a rozkoszowanie się posiłkiem w towarzystwie Marysi, ostatnio zaczęło należeć do jego ulubionych form spędzania wolnego czasu. - Nigdy nie zabrałbym swojej kobiety na randkę do jakiegokolwiek fastfoodu - burknął, jak to miał w zwyczaju, ale... Zwątpił trochę w moc swojej wypowiedzi, gdy natrafił wzrokiem na spojrzenie Marianne. I chociaż ta niepozorna istotka wydawała się przy Jonathanie jeszcze bardziej krucha, to bez dwóch zdań miała w sobie urok i siłę mogącą przekonać tego upartego gbura do cofnięcia swojej deklaracji.
Po daniu głównym przyszła pora na deser. Nie zkłócili go już jedna żadną trudną dyskusją. Kwestia awansu pozostała w zawieszeniu ustępując bardziej błahym i przyjemnym tematom do rozmów. Marianne wspomniała nieco więcej na temat swoich wagarów w znanej na całym świecie hamburgerowni, a Jona wspomniał o tym, że z własnej woli nie opuścił ani jednego dnia szkoły, co też oczywiście Chambers musiała wyśmiać na swój uroczy sposób.
I chociaż chciałby zabrać Marysię do siebie, to tego wieczoru odwiózł ją do mieszkania Raelynn; mając tę świadomość, że przez kolejnych kilka dni i tak będzie miał ją tylko dla siebie.

zt x2 :kucharz:
Obrazek

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”