WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

2.

Randka to zawsze trochę pojęcie względne. Każdy wyobraża sobie ją zwykle trochę inaczej, ma własne oczekiwania i scenariusze. Jedni woleli iść do kina, inni do restauracji, jeszcze inni po prostu na spacer. Wszystko zależało od upodobań, może też trochę od wieku – choć niekoniecznie. Sophie miała na przykład osiemnaście lat, ale wszystkie jej randki były raczej... dorosłe. Randkowała zwykle z chłopakami z wyższych sfer, którzy raczej zabierali ją na kolację do jakichś wystrzałowych restauracji zamiast na nocną przejażdżkę samochodem z przystankiem w McDrive albo gokarty. Była przyzwyczajona do takiej rzeczywistości, jednak mimo to czuła czasem, że coś ją omija. Jakieś nastoletnie szaleństwo, przygoda, coś fajnego. No ale mimo iż jej randki były raczej z tych górnolotnych, to generalnie była zadowolona ze swojego życia i nie zamierzała narzekać. To chyba byłby grzech.
Z opowieści Chestera wynikało, że też jest bogatym dzieciakiem. Studiował coś modnego – choć nie umiała sobie teraz przypomnieć nazwy kierunku – i wydawał się w porządku. Całkiem go polubiła i naprawdę ucieszyła się, gdy zaproponował, żeby poszli razem na kolację. Dotychczas raz wpadli na siebie podczas biegania, a drugi raz biegali razem. Teraz mieli okazję poznać się w nieco innych okolicznościach.
Wybrali restaurację znajdującą się całkiem niedaleko jej domu. Nie musiała więc brać samochodu – całe szczęście, bo miała zbyt wysokie szpilki, żeby bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Oczywiście pojawiła się STYLOWO spóźniona, więc zakładam, że gdy podeszła do stolika, do którego zaprowadził ją kelner, Chester już czekał.
Wybacz, trochę mi zeszło – uśmiechnęła się, a jeśli wstał, to nawet ucałowała go w policzek. Chwilę później przeglądali już menu, choć Sophie raz po raz zerkała znad niego na swojego towarzysza.
Przypomnisz mi, co studiujesz? – zagaiła po chwili. Kto wie, może jego kierunek jakoś ją zainspiruje? Obiecała rodzicom, że za rok pójdzie na studia, ale naprawdę nie miała na siebie pomysłu. Pomijając już fakt, że uważała, iż studia zupełnie nie są jej potrzebne; przecież rodzice nie pozwolą jej żyć w biedzie, skoro sami opływali w luksusy, prawda?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nazwijcie to jak chcecie. Iluzją, kłamstwem, fikcją. Tworzył nieistniejące postacie. Nieczęsto dawał im swoją twarz. Z reguły działał w internecie, ale czymże byłoby życie bez odrobiny ryzyka? Żałował tylko, że podał jej swoje prawdziwe imię. Sophie Thompson, siostra - prawdopodobnie - Princii Thompson, nierozgryzionego orzechu, z którym grywał w ekscytującą gierkę, kiedy wpadali na siebie w klubach pełnych blichtru i nieznajomych ludzi. Długo nie wiedział kim była rudowłosa z Kerry Park. Dziewczyna, z którą dzielił kilkadziesiąt rzuconych spojrzeń, niewinnych uśmiechów. Internet stanowił jednak głęboką otchłań, pełną informacji o każdym. O nim również. O sprawie z St. Verne sprzed kilku lat. Znała jednak jedynie jego imię. Nie mogła zaczerpnąć potrzebnej wiedzy. Tej, dzięki której wiedziałaby, że wpadła w pułapkę fikcji. Była miłą, śliczną nieznajomą z parku. Widywali się co jakiś czas w tym samym miejscu o zazwyczaj zbliżonej porze. Rozmawiali zazwyczaj w przerwach między interwałami. Czasami podczas wspólnego truchtania po parku. Stworzył nową osobę. Bawił się tym tak świetnie, że postanowił pociągnąć ową zabawę o krok dalej.
Canlis, dwuosobowy stolik z widokiem na miasto, zarezerwowany na jego nazwisko. Przyszedł wcześniej, aby przypadkiem od samego początku nie towarzyszyła mu Sophie. Miejsca takie jak to przywoływały wspomnienia, kiedy kreował się na bogatego dzieciaka, a pieniądze z ubezpieczenia po śmierci ojca znikały z konta w tempie zatrważającym. Obecnie nie było po nich śladu. Dla Sophie pochodził jednak z zamożnej rodziny, szanowanej w mieście, do którego wyemigrowali jego rodzice. Musiał więc utwierdzać ją w tej iluzji. Kolacja w drogiej restauracji, odłożone ciuchy z Lucky Star. Może nie wyglądały na drogie. Może pochodziły z kolekcji sprzed kilku lat. Może były dobrymi podróbkami. Nieważne, Chester, którego znała Sophie, lubił rozmawiać o przyszłości, konieczności respektowania zasady zero-waste, wsparciu ekologii. Vintage zatem wyglądał na nim dobrze. Przede wszystkim nie wzbudzał jednak żadnych podejrzeń. Strój Sophie natomiast kosztować musiał więcej niż jego dwumiesięczna wypłata z portu. Przywitał się z nią, jak na dżentelmena z dobrego domu przystało, odsunął krzesło. Pokerowa twarz nie zdradzała zbyt wielu emocji. Tylko, kiedy przyglądał się pozycją w karcie uśmiechnął się nieznacznie. Gdyby podsumować jego miesięczne wynagrodzenie, pieniądze wyłudzone przez internet oraz zyski ze sprzedaży szmat z Lucky Star, prawdopodobnie byłoby go stać na jedno-daniową kolację dla dwóch osób w tym miejscu. Nie zamierzał jednak się ograniczać. Wiedział już, że zapomniał zarówno portfela, jak i telefonu. - Trendwatching i Future Studies. - odparł, zamykając kartę i odkładając ją na blat stolika. Brzmiało podniośle. Brzmiało mądrze. Brzmiało jak coś, co studiują bogate dzieciaki dla świętego spokoju. Zlustrował ją wzrokiem. - Dziwnie jest widzieć Cię w czymś innym niż strój sportowy. - oznajmił nagle, odbiegając trochę od tematu. Chester z South Lake Union był dopracowany niemal do perfekcji. Wciąż jednak musiał wybadać grunt. - To znaczy, miałem na myśli to, że to bardzo przyjemna odmiana. - wyjaśnił, uśmiechając się rozbrajająco. Ten komplement nie był wytworem fikcji. Sophie była naprawdę ładną dziewczyną, która w sukience za tysiące dolarów wyglądała jeszcze lepiej niż kiedy biegali wspólnie w Kerry Park.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miała absolutnie żadnych podstaw ku temu, by nie wierzyć Chesterowi. Chyba nikt nie zakłada z góry, że ludzie tak na wstępie raczą nas serią kłamstw. Poza tym, zmyślone tożsamości wydawały jej się zupełną fikcją z książek i filmów. Chester najwyraźniej wzbudzał zaufanie, bo choć często potrafiła wybadać ludzkie intencje, to tu jej czujność była totalnie uśpiona.
Kolejną rzeczą, o której nie miała pojęcia Sophie, było to, że chłopak znał jej starszą siostrę. No ale tak na dobrą sprawę, to akurat nie było niczym złym i nie wykluczało, że mógł kumplować się również z nią. Kumplować, bo choć gdzieś tam z tyłu głowy miała świadomość, że są na randce, to jednak nie miała jakichś wygórowanych oczekiwań w związku z tą relacją. Szła na żywioł, co w ostatnim czasie zdarzało jej się całkiem często. Skoro i tak postawiła na gap year, to nie zamierzała się podczas niego nudzić, wiadomo.
Nazwisko nowego kolegi nie było jej w sumie potrzebne do szczęścia. Nie była typem dziewczyny, które stalkują wszystkie poznane osoby na portalach społecznościowych, dlatego nie prosiła go o dodanie na Facebooku czy zaobserwowanie na Instagramie. Wolała poznawać go na żywo, a do odkrycia miała jeszcze całkiem sporo.
Miejsca takie, jak ta restauracja, były dla Sophie chlebem powszednim. Nigdy specjalnie nie szokowały jej ceny dań – co prawda, zwykle płacił tatuś albo towarzyszący jej kolega/chłopak, ale pewnie nie odczułaby zbytnio, gdyby to ona miała uregulować opłatę. Dzisiaj było dla niej dość jasne, że skoro Chester ją tu zaprosił, to będzie chciał zapłacić. Niby tego od niego nie wymagała i mogłaby płacić sama za siebie, ale fakt, że zajmie się tym on, wydawał jej się po prostu oczywisty. Tak nauczyli ją wszyscy dotychczasowi chłopcy. A skoro o pieniądzach mowa, sukienka rzeczywiście nie należała do najtańszych, ale... Nie była w stanie powiedzieć, ile kosztowała. Wydawała pieniądze na tyle lekką ręką, że nie przywiązywała zbytnio wagi do cen. Miała to szczęście, że od zawsze żyła komfortowo i w pełni beztrosko pod względem finansowym. Nic dziwnego, że nie spieszyło jej się ani do studiów, ani tym bardziej do pracy.
Brzmi... całkiem fajnie – przyznała, jednak zanim zdążyła jakkolwiek rozwinąć temat, Chester skierował już rozmowę na zupełnie inne tory. Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi na komplement. Choć mogłoby się wydawać, że jest do takich słów przyzwyczajona, one zawsze w jakiś sposób ją peszyły, co natychmiast malowało się na jej twarzy.
No, w sumie w takim wydaniu można spotkać mnie częściej niż w dresach. – Lubiła ładnie wyglądać. Nie dla komplementów, nie dla przystojnych studentów. Po prostu dla siebie. Może to jakiś przejaw próżności, ale hej, podobno każdy jest trochę próżny! Poza tym, kto z nas nie lubi czuć się dobrze?
Co robisz poza nauką i bieganiem? Netflix & chill czy coś bardziej ambitnego? – zainteresowała się, odkładając menu. Skoro już postanowili spotkać się inaczej niż przypadkiem, chciała go poznać, dowiedzieć się czegoś o nim. Odgarnęła włosy i wbiła w niego lekko przeszywające spojrzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mogła wiedzieć, że było to zarazem ich pierwsze spotkanie poza Kerry Park, i ostatnie, jakie świadomie zaplanowali. Przypadki chodziły po ludziach. Nie zamierzał jednak z premedytacją wpadać na nią po raz kolejny. Uczynił sobie z tej znajomości ekscytującą grę w momencie, w którym do życia powołany został Chester z South Lake Union. Trwający wieczór miał być jej końcowym etapem. Postara się wyciągnąć z niego jak najwięcej było możliwe. Potem potraktuje go jak zabawne wspomnienie. Podzieli się nim może kiedyś z bratem. Nie wątpił bowiem, że po raz kolejny zaliczy test z okłamywania. Sophie ułatwiała mu to. Chociaż zdawała wiele pytań, nigdy nie padło takie, przy którym musiałby kombinować. Teraz było już za późno, aby mogła złapać go na kreowaniu iluzji. Zbyt dobrze przygotował się.
Komplement był niczym zasłona dymna. Odwracał uwagę. Skupiał ją na Sophie. - Dotrzymałbym Ci kroku, gdybym wiedział. - odparł, chwytając za rąbek swojej dżinsowej kurtki. Zaśmiał się moment później. Nie kupiłaby jednego buta za łączną wartość ubrań, które miał na sobie. Nie musiała jednak o tym wiedzieć. Chociaż mogła. Był przecież eco-friendly studentem jakiegoś nowoczesnego kierunku. Pociągnąłby nawet ten wątek. Dobrego wyglądu Sophie, ubrań, czegokolwiek. Korzystałby dalej z tej zasłony. Nie odpuszczała jednak z pytaniami o niego. Uśmiechnął się więc tylko pod nosem. Podniósł rękawicę. Skrzyżował z nią spojrzenie, poprawiając się na krześle. - Myślałem, że przewidywanie przyszłości i bieganie są wystarczająco ambitnymi zajęciami. - zażartował, posyłając jej po raz kolejny nieco nonszalancki uśmiech. - Żartuję, kojarzysz YDWA? - Young Democrats of Washington - Trochę zmieniam klimat, trochę pomagam imigrantom, trochę planuję rewolucję. - wyjaśnił, brzmiąc po raz kolejny lekko żartobliwie. Przynajmniej nie musiał powstrzymywać uśmiechu, nawlekając jej makaron na uszy. Byłby dobrym politykiem. On - Chester Reid, chociaż ten z South Lake Union pewnie też. Potrafił kłamać jak z nut. Z reguły pozostawał opanowany. Umiał działać pod presją. Interesował się też tym, co działo się dookoła. Mógłby dołączyć do YDWA. Wiedział już jednak, że w zmianę świata na lepsze wierzyli tylko tacy jak ona. Dzieciaki z dobrych domów, korzystający z portfeli rodziców, którym ci powtarzali, że mogą osiągnąć wszystko, co chcą. On przestał próbować już dawno. Przypinkę podgrupy YDWA nosił jako trzynastolatek, wierząc, że życie jest piękne, a zamiany zachodzą tylko na lepsze. - A Ty? Przeimprezujesz gap year czy masz jakieś ambitniejsze plany? - zainteresował się, całkiem szczerze nawet. Znajdowali się w kuriozalnej sytuacji. Niejako wplątał w nią nieświadomą Sophie. Chciał jednak spędzić miło czas. Kreując swoją postać, a jednocześnie poznając drugą osobę. Częściowo pozostawał też sobą. Nie rezygnował ze swojej zaczepności. Wiedział, że pod hasłem gap year często kryło się korzystanie z życia, a nie poszukiwanie samego siebie, którym tak chętnie licealiści karmili swoich rodziców. Uśmiechnął się więc szelmowsko, zastanawiając się, czy Sophie była jednym z tych dzieciaków.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miała pojęcia o jego zamiarach, więc nic dziwnego, że traktowała to spotkanie raczej jako wstęp do nowej fajnej znajomości. Na tyle, na ile zdążyła poznać Chestera, wydawał jej się naprawdę w porządku, dlatego nie miałaby nic przeciwko dalszemu rozwojowi ich relacji. Oczywiście nie myślała o żadnych romantycznych stosunkach, bo choć chłopak jak najbardziej należał do przystojnych, to jednak nie miała parcia na jakikolwiek związek. Nie należała do dziewczyn, które nienawidziły być singielkami, dlatego nie szukała miłości na siłę. Zresztą, kolacja z chłopakiem naprawdę nie musiała oznaczać nie wiadomo czego – przecież non stop chodziła na jakieś jedzenie z Ashtonem czy Richiem. No, może ten pierwszy to akurat słaby przykład na potwierdzenie tezy (choć w związku nigdy nie byli), ale wiadomo, o co chodzi.
Machnęła w odpowiedzi ręką. Lubiła ładnie się ubrać, ale w porównaniu do większości swoich znajomych, wyglądała czasem chyba jak uboga krewna. Zdecydowanie lepiej czuła się w mniej oficjalnych sukienkach, więc to właśnie na nie decydowała się częściej niż na takie eleganckie jak dzisiaj.
Nie no, są, są, ale nie wierzę, że robisz to bez przerwy – odparła, unosząc lekko brwi. Jego dalsza odpowiedź całkiem jej zaimponowała. Może nie należała do ekologicznych aktywistek i na pewno sama wielokrotnie, nawet nie do końca świadomie, dołożyła swoją cegiełkę do sukcesywnego niszczenia planety, ale generalnie wierzyła w kryzys klimatyczny i starała się pamiętać na co dzień o tym, jak może mu przeciwdziałać. Imigrantom po prostu współczuła, ale nie wpadła jeszcze na to, by na przykład zorganizować jakąś zbiórkę czy akcję. Cóż, mogłaby czynić sporo dobrego, gdyby wykazywała się odrobiną kreatywności.
Czyli czynisz samo dobro – zauważyła, zakładając pod stołem nogę na nogę. Może była pod tym względem niedojrzała, ale mimo swoich osiemnastu lat nadal wierzyła w to, że można z powodzeniem zmieniać świat. Ba, nawet sama chciała to robić, ale nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób. A może podświadomie chciała zmian, o ile sama nie musiała wkładać w nie zbyt wiele wysiłku? Trudno powiedzieć. Bolały ją losy dyskryminowanych grup społecznych, chciała pomagać, była nawet parę razy – w tajemnicy przed rodzicami – na jakichś protestach. Wiedziała jednak, że Thompsonowie byliby raczej średnio zadowoleni, gdyby zamiast poważnych i obiecujących studiów wybrała karierę aktywistki. Niby obie opcje się nie wykluczały, ale w praktyce niestety bywa różnie.
Jeszcze nie wiem. Na pewno marzy mi się podróż do Europy. Francja, może Włochy, no i Anglia, najlepiej Londyn. Jakbyś nudził się po egzaminach, to możesz lecieć ze mną! – zaproponowała, w sumie niezobowiązująco, ale nie da się ukryć, że wolałaby mieć towarzystwo na taką podróż. – No ale imprez też nie wykluczam, wiadomo. Zobaczymy, jak to się potoczy.
Rozmowę przerwał im na moment kelner, więc złożyli swoje zamówienie, dobierając pewnie do kolacji jakieś burżujskie wino. Gdy kelner odszedł, Sophie przeniosła wzrok z powrotem na Chestera, przyglądając mu się uważnie.
No i może wreszcie będę miała czas, żeby skupić się na tańcu – dodała po chwili milczenia. – Lubisz tańczyć?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • *
Popołudnie było deszczowe. Popołudnie. Naprawdę musieli wybrać na spotkanie najbardziej aseksualną i pozbawioną charakteru porę? Już z większą chęcią zobaczyłby się z Fi na porannego rogala (absolutnie bez podtekstów) bądź prędką kolację (niekoniecznie przy świecach). Czekając przy zarezerwowanym stoliku w niemalże opustoszałej restauracji, Harris z niesmakiem dopalał tlącego się papierosa.
Canlis w porze post-brunchowej nie robiło takiego wrażenia jak pod osłoną rozgwieżdżonego nieba bądź ostrzałem feerii neonów. Adwokat uwielbiał ten lokal, jednak musiał przyznać; iż panujący wokół bezruch oraz pustki napawały niepokojem. Wolałby inne okoliczności. Na przykład przyjmowanie Fiory w swej pokaźnej, reprezentacyjnej posiadłości! Snobistyczna cząstka Harrisona pragnęła zagrać kartą bogactwa. Pokazać kobiecie co straciła. Upływające lata nie zatarły rozgoryczenia i gryzącego żalu związanej z odejściem niegdysiejszej małżonki. Może nawet podczas wspomnianej wizyty udałoby się wcisnąć niewymuszoną interakcje z Claribel prezentująca jak czarującego, uczuciowego faceta odrzuciła podług babskiego kaprysu?
Tak bowiem złamane serce tytułowało decyzję włoszki – kaprysem. Wypryskiem na zdrowym rozsądku; nieuzasadnionym dramatyzmem. Nigdy nie wybaczył owej zniewagi dla ich przyszłości. Zniewagi? BA! Bezmyślnego przekreślenia wspólnych marzeń, snutych planów. Prawda jest taka, że pani Crane zupełnie zrujnowała Pana Crane’a. W więcej niż jednym przypadku.
Poprawił się na krześle widząc jak wchodzi, rozmawia z kelnerem, zerka na niego. Zbliża się. Zarejestrował ruch długich włosów, błysk karmelowej skóry. Automatycznie przyjął pozycję agresywnej defensywy z wyrazem grzecznej uprzejmości na bladym obliczu.
- Buona giornata, Tesoro. - rzucił utrzymując pozór nonszalancji. Jakby poprzedniego wieczora wcale nie powtarzał powyższych słów na wzór mantry, uparcie ćwicząc przerdzewiały akcent. Oczyma powiódł po znajomej sylwetce skutecznie kryjąc niezadowolenie. Wyglądała zadziwiająco wspaniale. Jakim prawem?
Niechęć nie wynikała z nienawiści. Harry starał się znienawidzić eks-partnerkę. Bez skutku. Doświadczał tylko rozczarowania, smutku, niezrozumienia i niesprawiedliwości. Dotkliwe rozdarcie chowane pod płaszczem oschłego zobojętnienia, które stało się zarówno zbroją jak i orężem.
Po ponownym zajęciu miejsca (bo przecież wstał, czego wymagały podstawy savoir-vivre’u!) zmoczył usta w czarnej kawie. Zimnej, czarnej kawie. Skarcił się w myślach za niepotrzebnie przyjście dwadzieścia minut wcześniej. Egzaltując brak zainteresowania otoczeniem, rozejrzał się finalnie ogniskując ślepia na siedzącej przed nim Fiorze. – Liczę na dobre wyjaśnienie Twojej długiej nieobecności. – nie była aż tak długa. W zasadzie prawie jej nie spostrzegł, aczkolwiek... tęsknił za synem. Naprawdę, potwornie za nim tęsknił. I wujostwo tęskniło. I niekiedy nazbyt apodyktyczni (lecz kochający) dziadkowie. Remus otrzymywał miłość zewsząd. Podobnie jak drogie prezenty i obietnice przyszłej „wielkości” (każdy członek rodu Crane osiągał sukcesy na każdym, możliwym polu).
Swoją drogą, Harris przez długi czas tęsknił za wieloma rzeczami, ale nauczył się żyć w przekonaniu, iż doszczętnie pozbył się balastu pod postacią pustego sentymentalizmu. Śmiała teoria o emocjonalnej niezachwialności trzęsła się właśnie w posadach.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Patrząc przez okno przemykającej po ulicach taksówki, Fiora skrzywiła się delikatnie, wychodząc naprzeciw własnym myślom. Po cichu jednak liczyła, że było to nic ponad czarnowidztwo, które uprawiała odkąd to na wyświetlaczu telefonu pojawiło się jego imię oraz nazwisko. W pierwszej kolejności wgapiała się w rozjaśniony smartfon jak oczarowana, nie mogąc przypomnieć sobie kim był ten człowiek, który tytułował się tak nadętymi danymi osobowymi; w drugiej zaś ogarnęła ją czysta panika, kiedy uzmysłowiła sobie, że to nikt inny, jak jej Orso, który wraz ze zmianą statusu stał się kolejną smętną ikonką – taką, jak każda inna, do której nie powinna przywiązywać żadnej, nawet najmniejszej wagi.
Pech chciał, że podczas licznych prób podreperowania umierającego związku, tonięcia emocji i wylewania się fali goryczy, oboje zobowiązali się do czegoś jeszcze; do nauki o życiu małej, nieco roztrzepanej istotki. Do tego, aby pokazać, że nawet jeśli drogi rodziców się rozeszły, tak można żyć w zgodzie, jako przyjaciele.
Pani Crane ostatnio nie wierzyła w pomyślne zakończenie tejże relacji – w przypadku zakończonego związku, to Harry dąsał się tak, jak temperamentna, niedawno rozwiedziona włoszka i wykorzystywał prawie każdą okazję do tego, aby umilić ich spotkanie i nadać im tej specyficznej pikanterii. To prawdopodobnie dlatego przyszła nastawiona tak negatywnie, że nawet ślepiec zobaczyłby ten grymas, którym ona próbowała nazywać uśmiechem, jaki przybrała na twarz, kiedy znalazła się w jego pobliżu. Do prostego nosa dotarła charakterystyczna woń perfum, z których korzystał. Niezmiennie od lat, będąc czymś w rodzaju nerwicy natręctw, małego rytuału, jaki robił, ilekroć to oczekiwał kogoś ważnego na swoim biznesowym spotkaniu. Supeł w żołądku zacisnął się jeszcze bardziej, gdy umysł nieśmiało zatarabanił w podstawę czaszki i tym samym nazwał ją priorytetem.
- Harrison – rzuciła do niego powitalnie i ciepło, nim pozwoliła odsunąć sobie krzesło i zasiąść naprzeciw. Nie czekając pochwyciła pomiędzy palce kartę, którą nakazał zostawić na brzegu blatu (nerwica natręctw, a jakże!) i zaczęła przeglądać, zaciskając usta we wąską linię.
Czy widział, że była zdenerwowana? Że trzęsły jej się ręce?
- Były wakacje, stupido odbiła piłeczkę, nie przejmując się w żadnym wypadku tonem jego wypowiedzi, ani właściwie tym, czego miałoby to dotyczyć.
- Poza tym może zaczniesz… altrimenti? Twój syn nauczył się jeździć na rowerku bez kółek. Pamiętasz ,jak opornie mu szło? – zagadnęła wreszcie, chcąc ewidentnie zmienić temat i nakierować na jakąś swobodniejszą rozmówkę.
Czy w ogóle pamiętasz?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stała się jego biznesowym spotkaniem. Przykre jak wiele się zmieniło. Harrison starał się nie brać na siebie całej winy za rozwód. Mimo pozorów nie wpisywał się w sztab stuprocentowych narcyzów a Fiora posiadała szczególne miejsce w jego sercu (wspomniany kawałek brutalnie wyrwała z piersi i zabrała ze sobą tuż po rozstaniu), więc przypisywał sobie część udziału w powolnym rozpadzie niegdyś pięknej, świetnie rokującej relacji. Równocześnie usiłował nie wchodzić w buty męczennika. Udawał zobojętnienie, aby nie okazywać słabości. Chciał, by cierpiała tak jak on; kiedy dotarło do niego, iż walka jest pozbawiona sensu – nieważne co powie na sali sądowej, co zrobi... Fi odejdzie.
Dlaczego rozdygotane dłonie oraz charakterystyczne napięcie jakie pojawiło się wraz z nadejściem kobiety jawiło się jako słodko-gorzki widok. Szatynowi nie spodobała się wyłącznie oficjalna forma imienia jaką został uraczony. Na „stupido” teatralnie wywrócił oczyma, co na moment odjęło mu kilku lat. Wyglądał jak zblazowany, zniecierpliwiony nastolatek. Natychmiastowo zamierzał podjąć przysłowiową rękawicę, ale rewelacje dotyczące Remusa skutecznie ściągnęły z twarzy prawnika grymas irytacji. W błękitnych oczach pojawiło się światło, a rozluźniwszy dotychczas zaciśnięte usta Crane wygiął je w swobodny, czuły łuk.
- Przez sekundę usłyszałem alimenti, ale z tym jesteśmy na czysto; prawda? – ...czyżby żartował? Rozrzedzał naturalnie podgęstniałą atmosferę? Po odchrząknięciu palce mężczyzny powędrowały w krótką wędrówkę po krawędzi blatu. – Pamiętam. – zadowolenie poszerzyło uśmiech tworząc na obliczu Harrisa ryt zmarszczek ozdabiających wyraz autentycznej, niczym nieskrępowanej radości. – W takim razie łyżwy są moje...? – tak bardzo pragnął nauczyć swojego syna jeżdżenia na rowerze. Być częścią zachwytu niosącego na policzkach rumieńce ekscytacji. Robić zdjęcia obdartych kolan, zakładać plastry i wyprawiać się z młodym na pierwsze wycieczki na dwóch kółkach. Pewien złośliwy głosik zakopany w zapracowanym umyśle podpowiadał, że Fiora odebrała mu kolejną rzecz. Szczęśliwie, adwokat zdołał przegnać upierdliwe podszepty. Ponadto, parę uderzeń serca pauzy na „oddech” ofiarował im przybyły kelner.
...zacznijmy altrimenti. – Nasz syn. – jakby wyrwany z zamyślenia, acz bezustannie czujny na wszelkie niepoprawności; po złożeniu zamówień gładko wrócił do przerwanego wątku. Choć drobna poprawka nie wchodziła w definicję zachęty do kontynuowania tematu. Raczej była okruchami dawnego ciepła w którym mogła pławić się Fiorenza jako młoda mężatka. – Co jeszcze ciekawego robiliście i czemu musieliście robić to tak daleko od domu? W Seattle też mamy ścieżki rowerowe i parki. – trzeba oddać cesarzowi co cesarskie – utrzymywał spokojny, przyjazny ton.
Cóż, musiał pozostawać milusim. Harrisona czekała spowiedź z grzechów o których nie wiedziała nawet aktualna partnerka. Ociągał się z nią. Specyficzne drżenie kącików warg, błądzenie wzrokiem po popiersiu rozmówczyni – w desperackiej próbie znalezienia punktu na którym zdołałby zawiesić oczko na dłużej. Skupić się, skupić się – trzeba się skupić. Definitywnie „coś” było na rzeczy. – Rozumiem, że mogę przyjechać po Remy’ego w weekend. – nie postawiono tutaj pytania. Zabrakło znaku zapytania. Crane szukał wyłącznie potwierdzenia oczywistości.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet jeśli wielokrotnie zdarzyło jej się nazwać go samolubnym draniem, który nie poświęca jej ani minuty swego cennego czasu, tak naprawdę to wcale tak nie myślała. Ludzie mieli to do siebie, że podczas awantur korzystali z tych inwektyw, których podczas normalnych, nudnawych dni, nie używali. Zwłaszcza, kiedy zdawali sobie sprawę z tego, że pewne zachowania były niezależne od nas samych, a od tego, w jaki sposób zostało wszystko zakotwiczone.
O tak. Fiora najwiecej pretensji miała nie do Harry’ego, a jego najbliższych. Do pięknej pomimo wieku teściowej, która każde popołudnie spędzała z migrenami i nie miała czasu dla swego syna. Pamiętała, jak kiedyś leżeli we dwójkę w ich starym, niewyremontowanym jeszcze domu, a za łóżko służył im materac zakupiony naprędce w pobliskiej IKEI. Kiedy już oczywiście udało jej się go namówić i zapewnić, że nie otoczą go żadne karaluchy, ani wszy i inne stworzenia żyjące wśród biedoty, stała się rzecz dziwna. Dziwna, ale i zarazem najlepsza podczas tych lat, które spędziła u jego boku. Wtulona w gołe ramię wsłuchiwała się w opowieści pełne snobistycznych wspomnień i samotności, której doświadczyć mogło tylko to dziecko, od którego wymagało się to, co od dorosłego człowieka. Brak bliskości rekompensowany był drogimi zabawkami i szkołami z internatem oraz masą wymówek. Wieczorne bajki opowiadane przez służbę, zamiast jednego z rodziców chyba, że zaliczyć do tego „może jutro, Harrisonie. Teraz boli mnie głowa”.
Ojciec, który ciągle powtarzał mu, jakie to wielkie plany musi spełnić i tym samym nakładając na jego barki ciągły stres i marzenia, które nie należały do niego.
Gdzie w tym wszystkim odnaleźć to ciepło, którego tak potrzebował pierw on sam, później ona i na końcu mały Remus? Odpowiedź okraszona włoską inwektywą nie spodobała się ani jego rodzicom, ani jemu samemu - kiedy to podczas największego huraganu w ich związku przyszło im się z tym wszystkim zmierzyć; kiedy to jemu przyszło przyjąć cios na klatę od kogoś, kogo kochał.
Teraz, po tych latach, żałowała. Prawdziwy kapitan nie opuszczał swego statku i oficerów, tylko szedł razem z nimi na dno, próbując latać dziury. Pech chciał, że na starej łajbie doszło do zdrady - i choć padło wiele obietnic, ona wiedziała, że ani ich miłość, ani Remus nie wygrają z tą, która towarzyszyła mu od maleńkości: z pracą.
Kobieta w kilku słowach zamówiła cappuccino i brownie, nie mogąc sobie odmówić jak zwykle łakoci.
- Chcesz coś jeść? - zapytała swego byłego, nim padło coś na temat alimentów. Łypnęła na niego, napinając najprawdopodobniej wszystkie możliwe mięśnie na ciele. Wiedział przecież, że był to drażliwy temat, bo ile razy miała mu przypominać, że przysyłał jej za dużo? Dopiero lekki uśmiech wywołał rozluźnienie i odwzajemnienie go.
- Na całe szczęście nie muszę się dopominać. Szczęściara ze mnie, co? - kiedyś tak właśnie usłyszała; że powinna się cieszyć, bo przecież inne kobiety muszą toczyć batalie, aby dostać marnych kilkaset dolarów. Jak każdy mógł nieśmiało przypuszczać - reagowała z agresją.
- Bene. Nie umiem w łyżwy - potaknęła głową, lecz ciężko było stwierdzić czy na jego słowa, czy na podsunięte pod nos słodkości i kawę. To prawda - choć na rolkach poruszała się z gracją, tak lód, śnieg i łyżwy były tym, czego nienawidziła. Już we wrześniu ubierała się w kurtki i płaszcze, rozpoczynając arie operowe zatytułowane „jest mi zimno”. Widelczyk wbił się w porcję czekolady i odłamał ją.
- Si, si. Nasze małe bambino - w głosie pojawiło się coś, co trudno było przypisać do jednej kategorii. Na pewno krył się smutek. Ale co jeszcze?
Czy Remus był jedyną łączącą ich opcją?
- W weekend ma zawody. Mecz. Może w następną - odparła twardo. Nie zamierzała utrudniać im wzajemnych spotkań, ale właściwie ile razy miała dziecku powtarzać, że jego tata nie mógł go odebrać, bo ważny klient miał jakieś problemy? Owszem, doceniała starania, to, że kiedy mógł, tak pojawiał się na dziecięcych spektaklach, bywał na dniu ojca i przyjeżdżał na święta, ale... ale dosyć było tych negatywów, które pojawiały się pomiędzy. Dosyć tych smutnych spojrzeń i złości, ilekroć to opowiadał o tym, że Sean był gdzieś z tatusiem. A jego nie miał czasu.
- Poza tym... poza tym może wrócimy do Włoch na święta. Na nieco dłużej. Mhh, to brownie jest delizioso, spróbuj, Harri. - automatycznie podetknęła mu widelczyk z deserem pod usta. Wszystko, aby na moment go przytkać.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przed nikim nie otworzył się tak, jak przed nią. Nikomu nie opowiedział o dzieciństwie, którego sam nie określiłby mianem „smutnego” a raczej „normalnego”. Matczyny dystans, brak reminiscencji gry w baseball z zapracowanym tatą – wszystko zdawało się wyjątkowo naturalne. Dorastał w surowym otoczeniu rysowanym pod linijkę dyscypliny. Czuł się kochany, acz miłość rodziców nie przejawiała się w oczywisty sposób. Uczyli go jak zostać drapieżnikiem – jak zwyciężać. Wymagali perfekcji, aby w przyszłości nie potknął się o własne niedociągnięcia. Pojmował motywacje opiekunów, by finalnie stać się zupełnie odmiennym ojcem. Orso idealnie opisywało rodzicielskie przymioty prawnika. Jawił się niby wielki, puszysty miś ofiarowujący ciepełko, opiekę bliskim; lecz symultanicznie potrafiący wyrwać zębami gardło potencjalnego zagrożenia.
- Nie, nie. Kawa wystarczy. Staram się jadać w domu. – co, znając niegdysiejszego męża na tyle na ile znała, Fi zapewne przetłumaczyła w łepetynie jako: Jadę na lunchach i obiadkach z biznesowymi partnerami. Raz-dwa razy w tygodniu uda mi się przyjechać do domku na ciepły posiłek. Rozwitające życie profesyjne nie szło w parze z familijnymi realiami.
Uśmiechnąwszy się kwaśno nie skomentował retorycznego pytania rozmówczyni. Szczęściara, huh? Było im aż tak źle? Aż tak cieszyła się z przesyłanych na konto setek? Cóż, gdyby Harris pozwolił sobie na szczerość z samym sobą – zapamiętałby związek jako przynoszący wiele radości. Jako złoty okres w egzystencji wypełnionej walką, agresją oraz oziębłością. Niestety, nie zezwalał na podobne sentymenty; także chwile spędzone z panią Crane zapisał w pamięci jako „znośne”. Po prostu...
...„znośne”. Jako jedyna potrafiła namówić do przeleżenia sobotniego południa w łóżku, Znośne. Spacery we dwoje po skąpanych słońcem uliczkach włoskich miasteczek. Znośne. Szeptanie jej do ucha „Love me tender”. Znośnie. ...a później kochanie się z miłością, której nie sądził; że kiedykolwiek doświadczy.
Czoło szatyna zrosiła sieć drobnych bruzd – marszczył je w niemym rozczuleniu. Genialnie jeździł na łyżkach. Nadal pamiętał ten jeden wieczór po namówieniu (wtedy jeszcze...) narzeczonej na lodowisko. Poruszała się z czarującą niezgrabnością. Na wzór sarenki przechodzącej na drugą stronę zamrożonego jeziora. Późnym wieczorem odpokutowywał za śmianie się z jej niepowodzeń masowaniem obolałych kostek.
- Odbiorę go w piątek i zawiozę na zawody. – brwi mężczyzny drgnęły. Umysł słusznie doszukiwał się podstępu. Nie rozumiał perspektywy Fiory. Przecież nigdy nie rezygnował z weekendów z synkiem podług bzdurnych trywialności! Zawsze miał na względzie dobro ich dziecka. Ich małego łobuza. Musiał zarabiać, aby zapewniać młodemu życie na poziomie. W międzyczasie, nie wiedzieć w zasadzie kiedy okazał się mistrzem usprawiedliwiania dni w których na prędce dzwonił do eks-małżonki celem anulowania kolejnego wypadu z Remym: do kina, na lody, do teatru. – „Nieco dłużej”? – zanim wcisnęła mu kawałek ciasta do ust zdążył wydukać zdezorientowane i podsycone irytacją pytanie. Później, na kilka chwil ugrzązł przytkany czekoladowym deserem.
Niemniej, niebieskie oczy płonęły. Niewidzialne iskry podejrzliwości sypały się na dywan w odcieniu przydymionej czerwieni. Bez problemu ją przejrzał – powoli docierało do niego czego pragnie siedząca naprzeciwko, dawna ukochana. Momentalnie zdecydował o odwrocie oraz zawieszeniu w czasie planów podzielenia się z włoszką decyzją o przeprowadzce do Wielkiego Jabłka. Tylko ofiarowywałby jej amunicję, następny powód do ograniczania kontaktów adwokata z własną latoroślą. – Smaczne. Nie ma mowy, żebyś odebrała nam Boże Narodzenie. Zabrałaś Remika na Wielkanoc. Obiecałaś, że spędzi ze mną pierwszy dzień świąt. Nie możesz tego zrobić, Fi. Chciałbym, żeby złapał dobry kontakt ze Stellą. To trudne, kiedy spotyka się z nią raz na rok. – w błękicie tęczówek pojawiła się złość. Chociaż Martinez nie była biologiczną córką Harry’ego – traktował ją jak swoją. Marzyły mu się świetne relacje pomiędzy przyszywanym rodzeństwem. Trudno zaszczepić w dzieciakach sympatię, gdy częściej niż brata/siostrę widują cholernego listonosza.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Usta na moment zacisnęły się we wąską linię, kiedy to wspomniał o domu. Oczywiście, że odczytała to w taki, a nie inny sposób. Być może dlatego, że nauczyła się jadać w odosobnieniu, bo jej ukochany zawsze miewał rzeczy ważniejsze na swojej głowie. Początkowo zostawiane dania w ciepłym, trzymającym temperaturę piekarniku, finalnie gotowane były w takich ilościach, aby wystarczyły dla jednej osoby: co w tym wszystkim było najgorsze? Chyba to, że Pan Crane nawet nie odnotował różnicy – zawsze wracał najedzony i zawsze wychwalał smaki najdroższych restauracji, nie zaglądając do miejsca, w którym ona przechowywała dla niego obiady.
Starała się przecież, aby było zdrowo, by było smacznie i by nie były to tylko dania pochodzące z Europy. Zamiast tego musiała wysłuchiwać tych wszystkich smaków, których kosztował podczas omawiania kluczowych strategii na salę rozpraw.
Wszystko miało swoje granice. Żałowała, że nie potrafiła ich przesuwać, że te w pewnym momencie nagięły się do takiego stopnia, że pękły – przypominając cieniutką już gumę, którą ktoś rozpościerał pomiędzy własnymi palcami, nim wpakował sobie na nowo do buzi.
- No tak – odparła tylko, nie będąc pewną czy zżera ją złość, czy może zazdrość, że Harry robił wszystko to, czego jej nie chciał okazywać. Czy rzeczywiście tak bardzo do siebie nie pasowali? Czy nie potrafili nic dać, natomiast tylko wymagać? Może jego rodzice mieli rację, że chciała jego pieniędzy, skoro nie umiała walczyć o to, aby to przetrwało?
- Mhm, wolę nie – była nieugięta w swojej upartości, którą prawdopodobnie wyssała z mlekiem własnej matki. Cała włoska rodzina taka była, przez co Harrison dość szybko nabawił się pierwszych siwych włosów, które to w późniejszych miesiącach z taką lubością wyrywała, powodując tym samym kolejne awantury.
- To daleko od waszego domu – zaargumentowała, chociaż wcale tak nie było, a nawet i jeśli, to poruszali się samochodem.
- Może w następny – dodała jeszcze, chcąc uspokoić zaniepokojone odmowami serce Pana Crane, lub co gorsza nie chcąc przypadkiem wyjść na tę, która zabrania mu spotkań z synem. Była ostatnią osobą, która by to zrobiła – przynajmniej dopóki nie dostrzegła tego, że w życiu Harry’ego nie było dla nich miejsca.
Dla niej od dawna, dla Remusa odkąd znalazł sobie nowy obiekt westchnień, który miał starszą córkę. Ich dzieciak poszedł w odstawkę. Zaczął być traktowany jak młody Harrison przez swoich własnych rodziców. I chociaż Fiora robiła co mogła, tak po prostu irytował ją fakt, że nie jest w stanie przemówić mu do rozumu. W końcu znowu straciła cierpliwość i zaczęła zbywać ich spotkania, narzucając jednocześnie masę zajęć dla malucha, aby jakkolwiek zrekompensować mu nieobecności ojca.
- Jeśli chcesz, to możesz przyjechać aby kibicować – wiedziała, że tego nie zrobi, choć siedząc naprzeciw niej będzie zapewniał, że znajdzie miejsce w pierwszym rzędzie. Zawsze jednak, na kilka godzin przed godziną zero, dostawała wiadomość, że coś mu wypadło.
Jej wypadała masa inwektyw w jego kierunku.
- Si, na dłużej. Mój papa si offrì di vivere a Firenze – nawet nie wiedziała kiedy przeszła na swój ojczysty język. Jak zawsze zresztą, kiedy przyszło jej stawiać się planom w głowie jej byłego męża.
- Jeszcze? – podetknęła mu pod usta porcję, lecz zaraz ją cofnęła i cicho cmoknęła.
- Nie chcę, aby Remus załapał kontakt ze Stellą, skoro nie może załapać go z własnym ojcem. Capire? – w głosie zabrzmiała niebezpieczna irytacja, a ciemne spojrzenie zetknęło się z twarzą swojego eks, bez żadnej krempacji wytrzymując gniewne spojrzenie – jak zawsze tocząc tę dziwną batalię.
- Ale mam dosyć zapewniania go, że przyjedziesz i potem tłumaczenia ciebie, że znowu coś ci wypadło. Mam dosyć patrzenia na jego twarz, kiedy jest smutny, bo ty jak zwykle musisz zostać dłużej w praca, albo, że znowu zamiast spędzić dzień tylko we dwoje, jak mu obiecałeś męska wypad, to brałeś ze sobą Stellę i Clari - wybuchła, unosząc nieco swój głos, przez co kilka par osamotnionych oczu skierowało się w ich stronę. Zamilkła, wciskając widelczyk w niedojedzone ciasto i zamaszystym ruchem podsunęła mu je.
- Nie chcę. Dojedz - bardziej nakazała, niż poprosiła.
Czy on nie rozumiał, że dzieląca ich odległość będzie mu na rękę? Wreszcie będzie miał solidną wymówkę, dla której nie mógł znowu przyjechać – bo będą dzielić ich tysiące kilometrów. Fiora odchyliła się od stołu, a ona sama gorzko westchnęła.
- Sono stufo di fingere che vada bene quando non lo è, stupido. – prychnęła z włoską werwą.
- Tuo figlio non è un giocattolo, ma un essere senziente e bisognoso. Non capisce perché preferisci gli altri a lui. -
- Dai? Ma niente stronzate – dokończyła, twardo komunikując, że tego nie zniesie.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harrison nie rejestrował wielu rzeczy w najbliższym otoczeniu. Znacznie więcej dostrzegał w pracy niż w domu. Bardziej skupiał się na zawodowych detalach niż tych, tworzących rodzinne gniazdko. Fiora nie miała racji – nie kochał pracy mocniej od niej; aczkolwiek nie okazywał miłości dostatecznie często. Gubiła się pomiędzy brakiem czasu a przekonaniem, iż uczucia szatyna (bez względu czy nazwane czy pozostawione bez echa) nie wymagają żadnych dodatkowych świadectw. Zawsze wydawało mu się, że afekt łączący go z małżonką jest czymś oczywistym. To na robocie musiał się skupiać: na kolejnych sprawach, następnych zebraniach i odcinaniu kuponów od awansów. Zresztą, powyższego nie robił wyłącznie dla siebie. Dla nich. Dla całej trójki. Nawet, kiedy Remus był bezpłciowym konceptem, jakimś przyszłym i nieistniejącym „dzieckiem” – każde działanie prawnika zostało podporządkowywane przyszłości latorośli. Bo przecież życiowe plany zakładały pojawienie się malucha.
Ściągnąwszy brwi nieco przymrużył ślepia przeglądając rozmówczynię na wylot. Oboje znali swoje osobliwe cechy, dziwactwa oraz sposób w jaki poruszały się mięśnie twarzy drugiej osoby w kulminacyjnych momentach żywych dyskusji – takich jak ten. Fi łapała się brzytwy niczym przysłowiowy tonący. Rozpoczynała infantylną grę, w którą tymczasowo Harry dawał się wciągnąć. – Jeśli chcesz TY możesz przyjechać mu kibicować. – podręcznikowa zawziętość na wzór rozpieszczonego bachora. Może więcej w nim asino niż przytulnego orso.
- Pierdolisz. - pierwszy odruch. Nie był z niego dumny i po sekundzie pokornie zreflektował głębokim, pokornym westchnieniem przybierającym formę cichej prośby o przebaczenie. Gdyż nie sformułowałby jej w sposób ludzki i „normalny". Panią Crane słusznie łamało w serduszku. Dorobił się lepszego kontaktu z krnąbrną pasierbicą niż własnym synkiem. Winą za braki w kontaktach z Remikiem obarczał matkę sześciolatka bo... kogóż innego? Przecież nie należy iść na łatwiznę dochodząc do logicznych wniosków: zwyczajnie, mieszkanie ze Stellą ofiarowywało większe pole manewru. Więcej sposobności do złapania pozytywnego kontaktu. - Gdybyś pozwalała nam spotykać się częściej... Gdybyś była bardziej wyrozumiała... - ...nie doszłoby do tego. Końcówka zdawania utknęła facetowi w gardle. Podświadomość Harrisa znała prawdę. Nie było jednego winnego. Przyznawał się do porażki, obnażając słabość.
Remy i Stella różnili się od siebie tak samo jak włoszka i aktualną partnerka adwokata. Kochał obydwoje, ale to syn pozostawał oczkiem w głowie, rozpieszczanym do bólu (materialnie) jedynakiem. Z myślą o nim Harrison kontynuował konstrukcję imperium. Pragnął, by w przyszłości Remy odziedziczył jak najwięcej.
- Co? Mogłabyś powtórzyć po angielsku? – brakowało dawnej sprawności lingwistycznej. Niespecjalnie pojmował jądro wypowiedzi, a ono zdawało się tutaj najważniejsze. Wciąż tkwił w błogim przeświadczeniu, iż w całej „sprzeczce” nie idzie o wyprowadzkę Fiorenzy do Europy. Ponadto, mulatka nie oferowała zbyt wiele czasu na kontemplacje. Przeszywając Crane ’a gniewnym wzrokiem natychmiastowo rozproszyła uwagę i utworzyła nieprzyjemne napięcie – zarówno w powietrzu jak i w mięśniach. - Raz. Raz zabrałem ze sobą dziewczyny. Cholera jasna, to chłopiec nie mężczyzna. – „męskie wypady” zaliczą w nadchodzących dekadach. – Powinien je poznać. Naprawdę poznać. Czemu tak mocno Cię to boli? Czemu się wzbraniasz? Nikt, nigdy Cię nie zastąpi. – sposób w jaki wyrzucił finalne zdanie nie sprawiał wrażenia „właściwego”, ale stało się. Harry dał się ponieść.
- Też nie chcę. Do czego właściwie pijesz? - karty na stół. Próbowała coś przekazać. Skomponowała pokraczne preludium preludium do... czego dokładnie? – Nie do końca zrozumiałem. Młody jest zazdrosny o Stellę? Co to za idiotyzmy? – robił się coraz mocniej pobudzony i zirytowany.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.

Otworzył drzwi przed swoją żoną pozdrawiając ją lekkim uśmiechem, kiedy wyminęła go i pierwsza znalazła się w środku budynku. Ruszył zaraz za nią, przemierzając krótki hall, który prowadził do pierwszej sali na parterze. Krocząc niespiesznie, z jedną dłonią wsuniętą w kieszeń spodni obserwował sylwetkę Samanthy, która niezmiennie oddziaływała na niego w ten sam sposób.
Jeszcze przed zajęciem miejsc zostali miło przywitani przez obsługę sali. Nie musieli nawet się przedstawiać, gdyż w powitalnych słowach od razu uwzględniono ich nazwisko. Nic dziwnego, skoro restauracja znajdowała się w ich dzielnicy mieszkalnej, niedaleko domu i większość jej klienteli stanowili okoliczni mieszkańcy, czyli ich sąsiedzi, z którymi byli dobrze zaznajomieni. Ci nawet machali do nich i witali z odległości, kiedy państwo Kane podjęli w końcu decyzję, by zająć sobie stolik na górze. Dużo jednak można by było opowiadać na temat tejże najbardziej szacownej społeczności miasta. Weszli po schodach, a następnie zostali odprowadzeni do wolnego stolika przy oknie. Od razu przed nimi pojawiło się też menu. Zapytani, czy chcieliby coś do picia spojrzeli oboje po sobie a wybór ostatecznie padł na wino dla ich obojga. Żadne z nich nie musiał się martwić o powrót do domu, gdyż mogli wrócić nawet spacerem bądź zatrzymać jakaś taksówkę na szybką przejażdżkę. Gdy na moment zostali sami z podjęciem decyzji Nolan rozejrzał się, być może próbując dostrzec jakieś zmiany, które mogły zajść odkąd byli tutaj ostatnim razem, a następnie utkwił wzrok w swojej żonie, pochylonej nad kartą z daniami. Nic nie mówił, tylko nadal obserwował, dopóki nie zorientowała się, dlaczego siedzi po prostu nieruchomo, w jednej pozycji.
- Widzisz, mówiłem, że wszystko uda mi się załatwić. – odparł z lekkim uśmiechem, nawiązując do nawet nie jednej a paru rozmów nad wyjściem tylko we dwoje, chociażby właśnie na kolację. Na szczęście udało mu się zaangażować opiekunkę do dzieci o tej wieczornej porze, co z pewnością było największym wyzwaniem i przeszkodą w całym wyjściu. Samą Samanthę musiał również przekonać do tymczasowej opieki, znając oczywiście jej opinię na ten temat.
W międzyczasie ponownie pojawił się kelner, który wrócił do nich trzymając butelkę z winem. Rozlał alkohol do odpowiednich kieliszków a następnie spytał o przyjęcie zamówienia. Nolan nie potrzebował za wiele czasu do namysłu. Przeglądając tylko raz kartę pominął przystawkę i poprosił dla siebie o polędwiczki z suszonymi pomidorami i sosem z gorgonzoli. Chociaż lubił jeść, dzisiaj posiłek był tylko miłym dodatkiem do całego wieczoru.
- Za przyjemny wieczór? – zaproponował toast, chwytając kieliszek w dłoń a następnie z uśmiechem stuknął się z Samanthą szkłem i upił parę niewielkich łyków wina, od dłuższego czasu obchodząc się z wszelkimi alkoholami nieco bardziej ostrożnie. W tym wszystkim nastąpiła chwilowa cisza, w której próbował odnaleźć się w tej niecodziennej dla nich sytuacji, gdy nie przebywali w zazwyczaj hałaśliwym domu, z córkami kręcącymi się pod nogami, zajmując się głównie domowymi sprawami i mają czas wyłącznie dla siebie.
- Odpadło mi jutro jedno spotkanie, więc mogę wrócić wcześniej i zająć się dziewczynkami, jeżeli chciałabyś ogarnąć swoje sprawy w firmie na koniec roku. – poinformował ją o tym fakcie, bezskutecznie, chociaż nigdy narzekając, znów krążąc wokół tematów domu Kane.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.

Odwzajemniła uśmiech męża, który właśnie otworzył dla niej drzwi i weszła do środka, przystając na moment, by na niego zaczekać. Gdy zrównali krok, ruszyli dalej w głąb lokalu, by znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie czekał już na nich stolik. Kroczyła dumnie przed siebie, stukając obcasami o elegancką podłogę i nieustannie czuła na sobie wzrok mężczyzny, który znajdował się tuż obok niej. Prawdopodobnie dlatego uśmiech nie schodził z jej twarzy, ale również dlatego, że wreszcie mieli naprawdę chwilę tylko dla siebie. Tylko we dwoje, co nie zdarzało się często, a ostatnio właściwie nie zdarzało się w ogóle. I brakowało jej tego, nawet jeżeli z trudem zostawiała z kimś córki. Oczywiście te i tak bywały pod czyjąś opieką, gdy zdecydowała się powrócić do swojej kariery zawodowej, ale jednak po pracy zawsze starała się poświęcać im maksimum uwagi. Dlatego dzisiejszy wieczór mógł w ogóle nie dojść do skutku, ale ostatecznie chęć spędzenia kilku chwil z Nolanem sam na sam była silniejsza. Teraz jednak skupiała uwagę na postronnych osobach, które zerkały na nich, a pracownicy witali z uśmiechem, bo dobrze ich już znali, z racji tego, że bywali w tym miejscu nie raz i nie dwa. Mając taki lokal nieopodal domu, żal byłoby nie skorzystać. Właśnie dlatego dziś postanowili nadrobić trochę zaległości i nacieszyć się sobą, na tyle na ile to możliwe. Gdy poprowadzono ich już do jednego ze stolików przy oknie, uśmiechnęła się nawet szerzej, jak zwykle zachwycona widokiem, który się za nim rozpościerał. Zapierał dech w piersiach, za każdym razem tak samo. Usiedli, po czym Sam sięgnęła po menu, by zdecydować na co ma dziś ochotę, ale dostrzegła, że Nolan się w nią wpatruje, więc skierowała wzrok na przystojną twarz swojego męża. Jego wzrok zawsze ją elektryzował, zwłaszcza, gdy patrzył na nią tak jak teraz. - To prawda, mówiłeś. Szczerze? Odrobinę wątpiłam, że to wszystko uda się zorganizować, że tu przyjdziemy... ale cieszę się, że się udało - posłała mu ciepły uśmiech, zakładając nogę na nogę - Wiesz, że nie lubię zostawiać dziewczynek samych wieczorami, bo i tak po pracy spędzamy z nimi niewiele czasu. Ale... bardzo chciałam pobyć tylko z Tobą - poruszając nogą, która znajdowała się na górze, posmyrała szpicem swojego eleganckiego buta jego łydkę. Ten uroczy moment przerwał jednak kelner, który podszedł do nich i rozlał do kieliszków wino, do którego Samantha zamówiła swoją ulubioną, zdrową sałatkę, którą najczęściej tutaj jadała. Nie była aż tak głodna, a samo jedzenie rzeczywiście było tu dziś tylko miłym dodatkiem. - Nie, nie odchudzam się - zaznaczyła zaraz, bowiem mąż lubił jej wypominać te zdrowe posiłki, po które sięgała, gdy chciała zgubić czasem zbędne kilogramy. Ale wiedział też, że po prostu lubi zdrową żywność i najczęściej po taką sięga. Sięgnęła po kieliszek i uniosła go lekko, kiwając głową. - Tak, wypijmy za nas. Za przyjemny wieczór. I równie przyjemną noc - dodała, wpatrując się w jego oczy, po czym stuknęła delikatnie kieliszkiem o ten jego i upiła kilka łyków alkoholu. Było trochę dziwnie. Cicho, spokojnie. Nie było domowych spraw, obowiązków, córek, które nieustannie były obok. - Naprawdę? - zerknęła na niego, gdy zaproponował, że wróci wcześniej - Rzadko wracasz wcześniej do domu, ale jeżeli jutro możesz... to tak, chętnie. Mam dużo pracy, zamykamy ten duży projekt wraz z końcem roku i łatwiej byłoby mi się tym zająć na miejscu, w biurze - pokiwała głową, upijając jeszcze łyk wina, po czym odstawiła kieliszek i pochyliła się nad stolikiem, opierając się o niego łokciami - Ale dzisiaj mieliśmy nie rozmawiać o pracy, kochanie.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”