WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– 6 – Umysł zatruty wątpliwościami i wyrzutami sumienia niewiadomego pochodzenia, nie pozwalały jej zmrużyć oka. Sukcesywnie przekręcała się z boku na bok, otulała pierzyną tylko po to, żeby chwilę później ze złością kopać ją nogą i odsłaniać kolejne partie okrytego jedwabną piżamą ciała. Każdy ruch sprawiał ból. Finalnie poddała się – złapawszy telefon komórkowy w dłonie i umiejscawiając go nad swoją twarzą, wybrała jego numer. Wpisywała słowa, które co rusz kasowała i zastępowała nowymi. Ostatecznie zdecydowała się na krótkie pytanie – śpisz?. Było niezobowiązujące, nie wskazywało od razu na ogrom tęsknoty wypełniające serce panny Langford. Gdyby zapytał, dlaczego napisała akurat do niego, pewnie początkowo trzymałaby się wersji, że jej przyjaciele oddali się już objęciom Morfeusza. Czasem zastanawiała się, dlaczego prowadzi tę dziwną grę i nadal nie potrafi przyznać przed samą sobą, że po dziewięciu latach, John wciąż pozostaje magnetyzującą jednostką, od której po prostu nie potrafi trzymać się z daleka. Każda próba zapomnienia o mężczyźnie lub ostania przy przyjaźni nie wypalała. To chyba moment, w którym wszystko powoli powinno stawać się jasne. Choć obiecała, że „nie odbierze mu tej przyjemności[/i], już nie była pewna, czy powiedziała prawdę. Bo jeżeli przyjemność duchownego równała się chronicznemu cierpieniu Carol… Nie mogła pozwolić na powtórzenie się historii, która już raz miała miejsce – wtedy, jako dwudziestoparoletnia kobieta, ledwie wykaraskała się z załamania po rozstaniu. Teraz, bogatsza o nowe doświadczenia, starała się podchodzić do sprawy kierując się rozumem, a nie sercem. Dlatego w głowie pojawiła się myśl – trzeba przeprowadzić rozmowę. To najwyższa pora.
Mocno naciskała pedały bordowego roweru, bo miała tylko pół godziny, aby dotrzeć na miejsce. Piętnaście mil prowadzących z mieszkania na Fremont do latarni na Alki Beach nie było krótką trasą do przejechania. Odziana w szare dresy, starą bluzę i o dwa rozmiary za duży, kraciasty płaszcz, mknęła przez zasypiające Seattle. Niedbale związany kucyk drażnił zaróżowione policzki podczas skrętów. Dzisiaj twarzy nie została przyozdobiona makijażem – zwiastujące zmęczenie worki pod oczami dzisiaj zwracały uwagę bardziej niż zwykle. Dochodziła pierwsza trzydzieści w nocy, kiedy zahamowała i zaparkowała rower przy obdrapanej ławce z widokiem na zatokę Pudget Sound. Opatuliwszy się mocniej płaszczem, usiadła na drewnie, podkurczyła kolana pod klatkę piersiową i zogniskowała spojrzenie na urokliwym budynku połączonym z malutką latarnią, która nadal była aktywna, choć tej nocy chyba nikt nie potrzebował jej przewodnictwa.
Usłyszawszy zbliżającą się do niej postać, zmarszczyła brwi i odwróciła się w jej stronę. – Cześć – rzuciła w przestrzeń, a wargi szatynki wygięły się w odwróconą podkowę.
Stresowała się. Wskazywało na to nerwowe bawienie się palcami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 9.
Obawa rozdzierała wnętrze duchownego na dwie, nierówne części. Pierwszą z nich (większą) pochłaniały wątpliwości i strach związany z ewentualną utratą Carol. Odkąd pojawiła się w jego życiu nabrało ono nowego znaczenia. Swoją obecnością barwiła czarno-białą egzystencję paletą świeżych odcieni. Została powodem dla którego warto było wstawać z łóżka. Wodzenie oczyma po kościele z nadzieją odnalezienia jej pośród parafian; jeżdżenie nowymi-starymi trasami oczekując dostrzeżenia wychodzącej zza rogu, znajomej sylwetki; wizyty u Mamie i zastanawianie się czy staruszka ponownie zadzwoni po wnuczkę – podświadomie wszystko robił licząc na powtórne spotkanie. Wykonywał swe obowiązki odrobinę na wzór lunatyka – z półsnu wybudzając się późnymi, samotnymi wieczorami. Wtedy docierał do niego poziom głupoty stojący za mimowolnymi poszukiwaniami dawnej miłości.
Drugą cząstką Kosa – tą mniejszą – rządziły rozsądek i iluzoryczna pewność siebie. Fałsz obietnic, iż jest w stanie nadzorować sytuację zakrawającą na mityczną próbę ognia. Przeświadczenie o trzymaniu dłoni na pulsie wprowadzało w stan rozluźnienia oraz poczucia bezpieczeństwa. Wolności od nieprzyzwoitych pomysłów, popełniania błędów bądź dochodzenia do niechcianych wniosków.
Choć w obu przypadkach Blackbird niespecjalnie umiał odpuścić sobie towarzystwo niegdysiejszej partnerki, od kilku dni wydawało się; że tym razem ona zadecydowała za ich dwójkę. Wykazując się silniejszą wolą... odeszła. Jeden moment zapomnienia, rozwiązujący język alkohol i panna Langford przepadła jak kamień w wodę. Warto było?
Rzecz jasna mógł do niej zadzwonić, napisać; mógł poprosić George’a o zorganizowania obiadu „dla przyjaciół”, acz wolał dać szatynce podjąć decyzję. W jakiś pogmatwany sposób sprawiało to wrażenie sprawiedliwego rozwiązania rozgrywanej tragikomedii. Uczciwego epilogu.
Bezgwiezdnymi nocami nadal przetwarzał i analizował odbyte rozmowy; symultanicznie za dnia usiłując zanurzyć się w pracoholizmie; który za cholerę nie dopomagał w potrzebie. Szatyna gwałtownie zalewały fale wspomnień. Niekiedy zapominał, iż od roku nie uważa się za Johna i odwracał głowę; gdy ktoś na ulicy wykrzykiwał stare imię. Albo nie reagował na „Antka” – co wcześniej nigdy się nie zdarzało. Być może za zmiany odpowiedzialna jest nie tylko Caro, ale również reanimacja garści innych relacji? Proces odświeżania zakurzonych kontaktów nie należał do prostych. Chłopak próbował nie żałować „utraconych” lat. Nie powinien doświadczać wyrzutów sumienia, przecież zaleczanie niektórych ran wymaga czasu. Wreszcie był gotów na rozmawianie z bliskimi. Na niedowierzanie, politowanie, rozczarowanie i gniew. Potrafił się z nimi mierzyć bez ryzyka rozkruszenia na drobne kawałeczki.
Wiadomość od C. była nieoczekiwana. Blacky dobrych dziesięć minut zastanawiał się co odpisać i czy właściwie powinien odpisywać. Nie przepadał za smsowaniem – pozbawiony sposobności przeprowadzania wnikliwych obserwacji mowy ciała odrobinkę tracił głowę. Wyprawa do latarni morskiej okazywała się czymś mniej zatrważającym od wystukiwania w klawiaturę telefonu kolejnych zdań (wiecznie zdających się zbyt formalnymi lub głupkowatymi).
Zabawne – byli od siebie odleglejsi niż kiedykolwiek, ale równocześnie pierwszy raz od prawie dekady otrzymywali szansę pod postacią dwóch, dosyć ekstremalnych możliwości. Spalenie tego mostu albo rozpoczęcie trudów odbudowy. Jeżeli, w ogóle, odbudowa miała jakikolwiek sens.
Na miejscu Johnny pojawił się spóźniony o cały kwadrans i pewnie przez wzgląd na poślizg nie bawił się w podchody. Po dostrzeżeniu siedzącej na ławce kobiety wziął głębszy wdech ignorując przyśpieszone bicie serca. Dłonie wbite w głębiny kieszeni szerokiej, jeansowej kurtki poruszyły się; niepewnie zaciskając w pięści i rozluźniając. – Cześć. – w głosie Antona dało się odnaleźć szczyptę niezręczności.
...bo czy po pijaku nie powiedział zbyt wiele? Stuprocentowo wypuścił w świat coś niestosownego. Kłopot polegał na tym, że nie pamiętał co to dokładnie było.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyjechał. Nie wiedzieć czemu, przez krótką chwilę bała się, że nigdy nie dotrze na miejsce. Że po odpisaniu na wiadomość zaśnie lub stwierdzi, że to nie jednak jest dobry pomysł. Bo nie był. To pewnie jeden z gorszych pomysłów, jaki kiedykolwiek przyszedł C. do głowy. Ponowny kontakt, wizyty u Mamie, taniec na weselu, kilka minut za namiotem – to nie miało prawa potoczyć się dobrze. Nie – przyjrzawszy się ich przeszłości i nie – przyjrzawszy się teraźniejszości. Właśnie dlatego czuła się rozdarta. Bez siły. Chyba pierwszy raz w życiu naprawdę nie miała pojęcia, którą drogę wybrać. Dotychczas zdolna do podejmowania trzeźwych decyzji, obecnie stała na rozdrożu; iść w stronę serca czy rozumu.
– Więc… – przerwała ciszę, gdy zdecydował się zająć miejsce tuż obok niej. Stara ławka skrzypnęła imitując prawdziwe przejęcie. Kąciki ust powędrowały ku górze, gdy dotknęły ją reminiscencje niegdysiejszego celu: odnowić teren wokół latarni. Postawić nowe ławki, zasadzić kwiaty, przekopać trawnik. Stworzyć punkt obserwacyjny nie tylko dla turystów, ale również miejscowych wrażliwych na piękne widoki. Skup się, Carol. Nie przyszliście tu rozmawiać o krajobrazach. –…nie wiem, czy to pamiętasz, ale jak odwoziłam cię na plebanię, poprosiłeś, abym nie zabierała ci przyjemności widywania się ze mną – przygryzła dolną wargę i dopiero teraz uniosła podbródek, aby móc zogniskować spojrzenie na mężczyźnie. Wzrokiem przejechała po idealnie wyrzeźbionej szczęce, nosie, aby finalnie zatrzymać się na intensywnie błękitnych tęczówkach. Hipnotyzowały, nawet w słabym świetle pobliskich lamp. – I prawdę mówiąc, nie wiem, czy dam radę to zrobić. Wiem, że obiecałam, ale nie chcę okłamywać siebie i tym bardziej ciebie. Nie mogę przechodzić przez to po raz kolejny – zamrugała powiekami, hamując łzy wzbierające się w kanalikach, bo wypowiadanie tych słów na głos było bolesne. Zbyt bolesne. Ale nadszedł czas, kiedy musiała wyartykułować pewne myśli na głośno. Dowiedzieć się co dalej. Spotkali się zaledwie trzy czy cztery razy, włączając w to kolację Silver, a ona już czuła, że bycie jedynie jego przyjaciółką klasyfikuje się do rzeczy niemożliwych. W sercu szatynki zawsze będzie tliło się uczucie miłości, a wyobraźnia zawsze będzie podsuwała obrazy wyciągnięte z odmętów wspomnień. Jakkolwiek dojrzale chciałaby się zachować, przedłużanie tej znajomości byłoby nieodpowiedzialne dla obu stron. Szczególnie wziąwszy pod uwagę profesję duchownego i sam powód, dla którego postanowił wejść na kapłańską ścieżkę.
– Ty i Elizabeth… – odchrząknęła nerwowo i machnęła ręką w powietrzu, co by dać mu do zrozumienia, że chce skończyć mówić. Aktualnie znajdowała się na scenie, a światło oświetlało tylko jej sylwetkę. Dziewięć lat temu, w pakiecie z odejściem Kosa, nie otrzymała możliwości podzielenia się wszystkim, co w sobie trzymała. Jedno zdanie przemieniło się w monolog, ale najwyraźniej właśnie tego teraz potrzebowała. – Byłeś pijany, pewnie sam nie zorientowałeś się, że pomiędzy słowami dałeś mi do zrozumienia, kiedy się poznaliście. Wtedy byliśmy jeszcze razem, prawda? – dodała już ciszej, bez mocy. Nie oskarżała go, w jej głosie na próżno było doszukiwać się złości, po prostu… Chciała wiedzieć. Wreszcie chciała wiedzieć i na dobre zamknąć rozdział w życiu, który przez pewien lat wracał jak bumerang.
– Kilka tygodni temu ustaliliśmy, że zapomnimy o pocałunku. Ale ja nie umiem John. Po prostu nie umiem – pokręciwszy głową z rezygnacją, zwilżyła wargi, aby ostatecznie zacisnąć je w cienką linię. Boże, jak głupio się w tym momencie czuła. Czy przemawiał przez nią egoizm? Bo właśnie za egoistkę się miała, wypowiadając wszystkie te wszystkie rzeczy na głos. – Istny powrót do przeszłości, huh? – buzię przyozdobiła uśmiechem. Smutnym i posępnym; tak bardzo niepodobnym do niej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie pamiętał wiele. Śmiech Mamie, dwie „kolejki” śliwkowej nalewki. Później na stół wjechała wiśniówka – niegrzecznie byłoby odmówić. No i na tym etapie asertywność szatyna zaginęła w przyjemnym brzęczeniu. Stado pszczół rozbijało się o wnętrze upitej głowy. Rozluźniający stan alkoholowej nieważkości uzależniał i kusił obietnicą zapomnienia - czekało, gdzieś w zasięgu ręki. Niemalże namacalne.
Owego wieczora John doznał autentycznego szczęścia w nieszczęściu. Picie mogło skończyć się znacznie gorzej. Zwykle kończyło się tragicznie.
Przez cały monolog projektantki nie przerywał. Nie wcinał się. Nawet, gdy dotykała go drażniąca ochota na wtrącenie komentarza bądź wytrącenie kobiecie argumentu z dłoni. Zamiast oponować chłonął perspektywę Carol, błękitnymi tęczówkami wodząc po drżącej od emocji buzi. Spojrzenie mężczyzny było nieodgadnione; trudne do odszyfrowania. Mieszkało się w nim współczucie (tylko względem kogo?), ciepło oraz wyrozumiałość – tocząca niekończącą się walkę ze słabością w postaci ludzkiego egoizmu. Wykrzywiwszy wargi na napomnienie pijackich wyznań przymknął powieki; jakby samo słuchanie bez przymusu patrzenia rozmówczyni prosto w oczy okazywało się łatwiejsze.
On i Lizzie. Czy tak pozostanie na zawsze? Na „wieki wieków” jest spięty ze śmiercią? Jako żałobnik nie dostrzegał owej zależności: że przyczepiony do zmarłej żony odmawiał sobie życia. A nadal żył – zauważał to każdego dnia od powtórnego wpadnięcia na Caro. – Poznałem ją jeszcze jako dzieciak. Mieszkała w Grasswillow. Przez wiele lat nie mieliśmy zażyłego kontaktu. Mijaliśmy się. Nie potrafię powiedzieć czemu... – gwałtowna pauza wyznaczała granicę blamażu duchownego. Końcówką języka zwilżył odrobinę spierzchnięte usta. – Wracałem do domu. Szła poboczem. Ściemniało się, więc postanowiłem ją odprowadzić. To nie tak, że cokolwiek planowaliśmy. Nie zrobiłem niczego, czego mógłbym się wstydzić. – ostatnie zdanie zleciało w przestrzeń jak wściekły drapieżnik. Przedarło się przez chłodne, nocne powietrze z nadzwyczajną mocą oraz pewnością. Nie zdradził panny Langford. Działania Blacbirda były podyktowane ambitnym pragnieniem minimalizacji potencjalnych „obrażeń”. – Coraz częściej rozmawialiśmy. Rozumieliśmy się bez słów. – niepewność wyrzeźbiła zmarszczki, które rozprysły przy jasnych, zmartwionych ślepiach. Nie wiedział jak powyższa spowiedź może boleć od drugiej strony, aczkolwiek intuicja podpowiadała; iż oboje nie potrafią zdystansować się do tamtych wydarzeń. Nici z konwersowania na poziomie „dorosłych, rozsądnych” eks-partnerów. – Nie spotykałem się z nią będąc z Tobą. Wszystko zaczęło się dopiero po zerwaniu, potoczyło cholernie prędko. Wystarczyły trzy miesiące, żebyśmy wzięli skromny ślub. Wolałem nie ranić Cię mocniej niż już to zrobiłem a George zgodził się dotrzymać tajemnicy. Nie zapadłem się pod ziemię ani nie rozpłynąłem w nicości tylko... przeprowadziłem na wieś. – palce w kieszeniach nieustępliwie tańczyły: zginając się i prostując. I co dalej...? Co dalej? Wyraz na obliczu Langford sugerował zakończenie tutaj. Na cóż jej słuchać następnych rozdziałów historii pozbawionej radosnego finału? Może on doświadczyłby katharsis, ale ona...?
- Ja też nie. – nie powinien był tego mówić. Lepiej, gdyby skłamał. Gdyby wysnuł bajkę o tym jak czas leczy rany; jak pisana jest im przyjaźń. – Po śmierci Elizabeth z góry założyłem, że to koniec i mogę zapomnieć o... – ...uniesieniach? Czułości i wyczekiwaniu na ujrzenie jednej, wyjątkowej twarzy? – Powrót do przeszłości. Idealne określenie. – na parę sekund zapadło milczenie przerywane szumem chudych gałązek. Zdawały się szeptać między sobą i komentować zasłyszane rewelacje. – Od niedawna częściej czuję się jak John niż Anton. Nie powinno tak być. Pierwszy raz sam nie wiem czy żałuje... – nie dokończył. Dokończenie okazałoby się grzeszne, prawda? Żałować złożenia całego siebie na boskim ołtarzu?
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powiedział magiczne słowa, które tak bardzo chciała usłyszeć. Nie zdradził. Nie zrobił nic złego za plecami szatynki. Pamiętając o przykrych doświadczeniach z byłym mężem ten aspekt uznała za najważniejszy, choć reszta historii również miała duże znaczenie. Rzeczywiście; nie zwlekali ze stanięciem na ślubnym kobiercu. Kilka miesięcy związku, który rozpoczął się tuż po jej rozstaniu z Antonem, i już wsuwali obrączki na drżące palce. Ile by dała, aby znaleźć miłość tak silną, że w jednej sekundzie doszczętnie zapominało się o kilku latach życia. Czy ani razu nie zatęsknił? Nie pomyślał o nocach pełnych uniesień i uśmiechów znad parujących kubków kawy o poranku, o kasztanowych włosach, uporczywie zakładanych za ucho, gdy C. próbowała się skupić? Ona nosiła go w sercu wszędzie.
– Okej – przełknąwszy ślinę, wzrok po raz kolejny przeniosła na białą latarnię. – Rozumiem… – naprawdę rozumiała. Albo zrozumiała. Nie mówiła tak tylko po to, aby zatrzymać przy sobie sympatię szatyna. Jednocześnie nie widziała sensu w wylewaniu z siebie kolejnych słów, bo to, co padło wcześniej, wydawało się być jedyną odpowiednią odpowiedzią na przytoczoną historię. Zakochał się, tak po prostu. Banalne powiedzenie mówi, że miłość nie wybiera i chyba właśnie w ten sposób wyglądał ich przypadek. Odprowadził ją do domu, bo szła sama. Jak w filmach – Elizabeth i John, połączeni uczuciem pierwotnym. Nie chciała już więcej rozkładać na czynniki pierwsze relacji małżeństwa; dla siebie i dla niego, bo śmierć kobiety – jak już zdążyła się przekonać – mocno odbiła się na psychice i postępowaniu Kosa. Jeżeli jednak to miałoby stanowić dla niego swojego rodzaju katharsis? Niewątpliwie sam potrafi podjąć tę decyzję.
– Więc George wiedział. Był twoim drużbą? – przymknęła powieki. – Mogłam się domyślić, wiesz? Długo zastanawiałam się, dlaczego zaczął się zachowywać tak dziwnie, bo finalnie nie zrobiłam ani tobie, ani jemu nic złego. Teraz wszystko składa się w jedną całość – kąciki ust mimowolnie powędrowały ku górze, wtórując delikatnemu kręceniu głową. – To dobry przyjaciel, John. Nie pisnął ani słowa – jak cała reszta wtajemniczonych; nawet Pola, będąca najlepszą przyjaciółką Caro, zachowała ulotne szczęście duchownego dla siebie.
– O czułości? – dokończyła za niego. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie było między nimi tej iskry; niewidzialnej nici, powodującej, że C. czuła się niebywale bezpiecznie. Brakowało jej tego poczucia. Choć ostatnimi czasy przemieszało się ze niepokojem w oczekiwaniu na przyszłość, wystarczyła tylko jego obecność, aby poczuć się lepiej. – Myślałam tak samo po rozstaniu z Aidanem – były mąż nie umarł, ale zdradzał. Widok blondyna z młodą studentką prawdopodobnie nigdy jej nie opuści. – A jednak – ciche parsknięcie wydostało się spomiędzy warg panny Langford.Palcami przejechała po chropowatym drewnie ławki, aby gdzieś po drodze natrafić na kieszeń kurtki Blackbirda. Wcisnęła rękę w otwór i z dozą niepewności zacisnęła ją na dłoni mężczyzny. Ciepło automatycznie zalało jej ciało, gdy między jednym a drugim oddechem odwróciła głowę i zatrzymała ślepia na błękitnych tęczówkach Antona. Nie chciała go puszczać. Nigdy. – Moja opinia nie jest obiektywna… – westchnęła i przygryzła dolną wargę. Co mogła powiedzieć? To chyba oczywiste, że gdyby dostała od losu możliwość przedstawienia swoich racji w sposób prosty i przejrzysty, to wykrzyczałaby: wybierz mnie. Obiecuję, że nie będziesz tego żałował. Że zrobię wszystko, abyś przypomniał sobie, czym jest prawdziwe oddanie. żeby – Myślisz o odejściu z Kościoła? – pytała o instytucję, nie wiarę. Skoro rozmawiają szczerze, ostatecznie postanowiła nie bać się zadawania trudnych pytań.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie pomyślał. W zasadzie, zupełnie nie myślał. Poddawał się przyjemnej ekstazie, wybuchającej w żołądku niczym fajerwerki euforii. Ofiarowywał każdy dzień oraz każdą noc pielęgnacji osiągniętego przy małżonce „zen”. Chociaż niekiedy wydawało się jakby niektóre zachowania Elizabeth były bliźniacze względem przyzwyczajeń panny Langford – nie oglądał się za siebie. W obliczu przytłaczającej siły niemalże mitycznej miłości okazał się wybitnie słaby. Aczkolwiek nigdy w życiu nie zachowałby się niegodnie. Wierność wpisywała się w charakter Johnny’ego. Kiwnąwszy głową (w minimalnym, ledwie zauważalnym ruchu) na parę chwil przeniósł ślepia na latarnię. Od kilku tygodni nawracające wspomnienia zalewały szatyna jak tsunami melancholii. Podmywały brzeg rozsądku.
Ich latarnia. Oaza opanowania, schronienie przed burzami. Cokolwiek by się nie działo – kiedyś mieli siebie. Mieli tę cholerną ławeczkę, teraz nadgryzioną przez ząb czasu i zdewastowaną. Albo wyobraźnia podsuwała porównania gloryfikując reminiscencje utraconych uczuć. Tylko czy naprawdę wszystko stracone?
Powtórnie przytaknął. – Nie pisnął. – wargi mężczyzny uległy lekkiemu wykrzywieniu. Podejście do owych „ślubów milczenia” podlegało gwałtownym transformacją. Już nie widział swych próśb jako uzasadnionych oraz słusznych. Dostrzegał w nich olbrzymi egoizm. Podobnie jak w zerwaniu wszelkich więzów z przyjaciółmi. Nikogo nie dopuszczał do krwawiącego serca. Nie pozwalał sobie pomóc. Nie chciał pomocy. Chciał śmierci. Rządziła nim desperacja ze skłonnościami do pospolitego tchórzostwa. Marzenia o rozpoczęciu z czystą kartą pozostawały marzeniami zaślepionego żałobą samolubnego szaleńca.
Podobnie jak w zakres obłędu wchodziła decyzja o przyjęciu stanu duchownego. Anton nieśpiesznie zaczynał rozumieć radykalizm tego wyboru. Nabierając dystansu doświadczał coraz większej dezorientacji. Naprawdę?! Okazał się aż takim romantykiem? Znaczy – porzucenie dobrze płatnej pracy oraz apartamentu na rzecz rozpadającego się domku na wsi zakrawało na chorobliwy rodzaj idealizmu; niemniej w tamtym momencie John nie przewidziałby przywdziania kościelnej czerni. W żadnych okolicznościach. – Czułości również. – ...i łaknienia. Głodu i pożądania i ciepła rozlewającego się po podbrzuszu. Pożegnał się z ewentualnością tęsknienia za kimkolwiek poza Lizzie. Potrzebował owe nadzieje wraz z nią. Poświęcił żądze, od lat nie słysząc jej zewu.
Organizm Blackbirda odżywał odkąd wróciła Langford. Gdy dłoń projektantki wślizgnęła się w kieszeń jeansowej kurtki odezwały się pierwotne instynkty, zapiszczała siedząca w klatce (lecz już otwartej) melancholia. Nieśmiało przesunął opuszkami palców po delikatnej skórze Carol; jak gdyby badał ją pierwszy raz w życiu. Przecież nikt tego nie widział.Twoja opinia jest... – uciął, walcząc ze szczelnie opatulającym buzię rozmówczyni półcieniem. – ...ważna. – brwi Kosa zadrżały. Podobnie jak wargi a błękitne tęczówki mimowolnie zerknęły na usta C.
Pytanie nieco popsuło nostalgiczny nastrój natychmiastowo przywołując Antka do porządku. Może i targały nim wątpliwości, może przeżywał załamanie wiary w powołanie; ale przez łepetynę nie przeszedł chłopakowi pomysł zrezygnowania. Jawił się jako definicyjny przykład autentycznie religijnego człowieka. Idea odwrotu sprawiała wrażenie niestosownej. – Nie. – mięśnie na policzkach i przy żuchwie uległy spięciu. Ile by dał, by wykonać krok do tyłu – przenieść się w czasoprzestrzeni o niecałą minutę. By nie zapytała.
Istniała możliwość. Odejścia. Nie, nie nie. Nie. Załamanie było chwilowe. Caro po mistrzowsku wytrącała biedaka z równowagi, podsuwała niebezpieczne alternatywy. Wyciągnął rękę z kieszeni i podrapał się po skroni. - ...czyli co proponujesz? - koniec? Ostateczny? Definitywny?
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ale musiała zapytać. Więcej – biorąc pod uwagę jego wcześniejsze słowa, pytanie nasuwało się naturalnie. C. z góry przyjęła, że ma wątpliwości. Musiał mieć, skoro mówił, że od pewnego czasu czuje się bardziej Johnem. A John nie nosił koloratki, nie odprawiał mszy, nie prowadził parafian prosto w religijny romans z Bogiem. To była rola Antona. Okoliczności odnowienia ich znajomości popchnęły szatynkę prosto w niewygodne ramiona niezrozumienia. Bo co miała zrobić? Dlaczego to ją pytał o propozycję? Co powinna mu powiedzieć? Odpuść? Zapomnij o kościelnych ławkach i bądź tylko mój? Z ich dwójki to ona miała jasną sytuację. Całość brzmiała głupio. Infantylnie. Dodatkowo, zdawała sobie sprawę z tego, że proces opuszczenia Kościoła z pewnością nie byłby łatwy i zająłby sporo czasu. Nie mogła podjąć takiej decyzji za niego. Z drugiej strony jakakolwiek forma związku z (jeszcze) duchownym wydawała się być wyjątkowo nieodpowiednia, zła; zupełnie jakby z pełną świadomością skazywała się na wieczne potępienie. A jednak siedziała obok niego, kciukiem czule pocierając wystające kostki na dłoni mężczyzny. Dopóki nie było jej dane dotknąć go po raz kolejny, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tęskniła za bliskością Blackbirda. Przy nim czuła się najbardziej sobą. Powracały łaknienia, które poznała jako młoda studentka architektury i o których z biegiem czasu zdążyła zapomnieć.
Przez minutę czy dwie nic nie mówiła. Zamiast tego w ciszy wodziła wzrokiem po ostrych rysach twarzy szatyna, starając się w ciemności wyłapać każde mrugnięcie powiek czy skrzywienie warg. Zjechała niżej – na jego szyję. Ta szyja*. Niegdyś obsypywana pocałunkami. Tuż po cichym westchnięciu zwilżyła usta i odchrząknęła nerwowo. Sentymentalna atmosfera może nie pękła jak mydlana bańka, ale na pewno przeistoczyła się dziwne napięcie. Jakby każde z nich chciało powiedzieć coś, co według niespisanych zasad nigdy nie powinno zostać wypowiedziane na głos.
– Chcesz znać moją opinię? – latarnia zaświeciła się na kilka krótkich sekund, aby ponownie uraczyć ich panującym dookoła mrokiem. Jedynie stojące nieopodal lampy uliczne sprawiały, że widzieli zarys swoich ciał. – Powrót do stanu rzeczy sprzed miesiąca byłby najlepszym wyjściem. Ale tak samo, jak nie potrafię przebywać obok ciebie, traktując cię jedynie jak przyjaciela, tak samo nie wyobrażam sobie… Odpuścić – pierwszy raz w życiu miała taki problem z poprawnym wyartykułowaniem swoich myśli. Mętlik w głowie skutecznie przeszkadzał w doborze odpowiednich słów i wyrażeniu jednego, konkretnego zdania. Zamiast tego odkładała powiedzenie nieuniknionego na później, co ostatecznie zupełnie mijało się z celem. – Jeżeli nie chcesz odchodzić z Kościoła, to… – przełknęła ślinę i delikatnie wyjęła dłoń z kieszeni kurtki Antona. Ławka skrzypnęła, gdy lekko odwróciła się w jego stronę. –…to obiecaj mi, że nie robimy nic złego. Bo nie chcę tego kończyć – szepnęła i nadal; nie była obiektywna. Przemawiała sercem, nie rozumem. Obwinianie się za to powoli niszczyłoby ją od środka. Dlatego zogniskowała sarnie spojrzenie zielonych tęczówek na Johnie i czekała. Zaróżowione policzki wskazywały na podwyższone tętno i tak właśnie było; C. walczyła z przypływem gorąca i sercem bijącym jak oszalałe. Powoli, małymi kroczkami, przygotowywała się na odrzucenie, lecz tym razem miało ono wyglądać inaczej. Tym razem Carol wie, dlaczego ich relacja potoczyła się w ten sposób. Tym razem nie pozostanie bez odpowiedzi. Spotkali się, aby zacząć z czystą kartą i w ten sposób skończą. Ale mogła spróbować, prawda? Gdyby tego nie zrobiła, do końca życia plułaby sobie w brodę. Naiwnie wierzyła, że miłość nie może prowadzić do czynów nikczemnych.


*musiałam!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

John znalazł się w klatce. Zawsze uważał, iż z pełnym sukcesem zmienił tożsamość grzebiąc prawdziwego siebie. Do tej pory wydawało mu się to tak oczywiste: wypowiedziane pod ołtarzem przysięgi, niczym zaklęcia miały przekreślić minione lata spędzone pod innym imieniem. John milczał. Uwięziony, zaszczuty, pozbawiony głosu. Usychał pogrążony w nieustającej żałobie. Pozwalał księdzu trzymać się pierwszeństwa i decydować o większości spraw dotyczących wspólnego życia. Domeną architekta okazała się śmierć.
Ale sam nie umarł. Skulony w najgłębszym zakamarku podświadomości, z wolna odzyskiwał utracone siły; regenerował się przyjmując do wiadomości smutny fakt; iż jego zadaniem jest milcząca pielęgnacja bolesnych wspomnień. Trzymanie nad nimi posępnej pieczy. Stanie się ich wiecznym strażnikiem. I zapewne dalej wywiązywałby się z owej roli, gdyby nie Carol. Przypomniała jak to jest być żywym, jak to jest poddawać się pierwotnym instynktom – czuć coś więcej ponad machinalną powinność. Johnny częściej wyrywał się na wolność, acz to Anton sprawował władzę; a jego rządy pozostawały bezwzględnie podporządkowane rozumowi. Rozsądnym zdawało się trzymanie obietnicy złożonej w murach świątyni. Cała ta ożywiająca „sprawa” z panną Langford niebawem się rozmyje. Dziewczyna miała przed sobą tak wiele wzlotów, tak wiele upadków – fascynacja pierwszą miłością musiała okazać się tymczasowa. Była kaprysem nostalgii, więc na cóż wiązać z nią jakiekolwiek nadzieje?
Zamiast odpowiedzieć z zainteresowaniem wbił spojrzenie w twarz projektantki. Wyczekująco uniósł brwi. Słowa szatynki zapaliły jego własną, maleńką latarnię; która rozświetliła pół-mrok niepewności. Też nie widział możliwości całkowitego odpuszczenia. Zniknięcie kobiety, kiedy tak nawykł do jej widoku skończyłoby się tragicznie. Została kimś, kogo wyczekiwał z mocniej bijącym sercem. Reanimowała go, wyciągnęła z zaświatów. Każdym oddechem ofiarowywała Johnowi powód do walki z więzieniem. Co było zarówno kuszące, niosące wizję słodkiego wybawienia jak i niebezpieczne dla „tego drugiego”. Dla racjonalnego Antka ryzyko zerwania z utrzymującą przy zdrowych zmysłach rutyną łączyło się ze zbyt wieloma, zbyt negatywnymi skutkami. W porządku, duszpasterskie realia nie bywały tak ekscytujące jak kadry zapisane w wyblakłych reminiscencjach; lecz zapewniały coś wyjątkowo istotnego dla człowieka po próbie samobójczej – spokój. Codzienność spod znaku krzyża i święconej wody gwarantowała monotonię umiejętnie osłaniającą przed rozczarowaniem lub pokusami. Wszystko byłoby tak pięknie nudne, tak fantastycznie bez smaku; gdyby się nie pojawiła...
...nie chcę tego kończyć wybrzmiało w uszach Kosa w formie dudniącego echa. Powtórnie doświadczył przyjemnego gorąca rozlewającego się w brzuchu. Ponownie podcięte skrzydła poruszyły kikutami nie pamiętając; że są niezdolne do lotu. John spostrzegł jej wzrok. Patrzyła na niego. Nie na Antona, nie na faceta z koloratką przy szyi. Widziała go – chłopaka w szarych dresach, krzątającego się o poranku w kuchni; poważnego projektanta szkicującego coś w głębokiej zadumie; roześmianego lekkoducha z tęczówkami błyszczącymi zawadiackimi iskierkami.
Instynktownie poprawił się na ławce, aby siedzieli przodem do siebie. Wpatrywał się w Caro, wodził po ładnej buzi; koniec końców zatopił się w tym doznaniu – w łaknieniu, czułości, w pieszczocie gorąca jakie tańczyło mu w żyłach. Złączył swoje usta z ustami niegdysiejszej lubej co było perfekcyjną odpowiedzią i równoczesnym unikiem przed zwerbalizowaniem wątpliwości. Czy to co robili było złe? Pewnie tak. Ale nie potrafił z tego zrezygnować. Dłonie szatyna poczęły błądzić. Zagubiły się aż na uda C. - ...zniknijmy. - przyciszony, niemalże zawstydzony szept poniósł się wprost do ucha Langford. - Zniknijmy do rana. - nikt nie musiał wiedzieć.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego obecność była wyzwalająca. Tak jakby znalazł klucz perfekcyjnie pasujący do zamkniętego przed laty zardzewiałego zamka. Po dwukrotnym przekręceniu w lewo ukazywała się ona: Carol. Z pozoru szczęśliwa i zadowolona z miejsca, w którym się znajduje, a w rzeczywistości... Zdewastowana emocjonalnie. Samotna i utwierdzona w przekonaniu, że nic lepszego już na nią nie czeka. Po rozwodzie i serii niefortunnych zdarzeń całkowicie poświęciła się pracy, zupełnie zapominając, jak to jest czuć siebie. Swoje potrzeby i uczucia silniejsze od rozumu, wciąż próbującego przebić się ponad horyzont wypełniony marzeniami, tak jakby starał się ja ostrzec przed podjęciem decyzji, od których już nie było odwrotu.
Zniknijmy do rana.
Czy właśnie spełniało się coś, o czym podświadomie wielokrotnie marzyła? Coś, co wyrywało ją ze snu w środku nocy i zmuszało do zapalenia papierosa przy otwartym oknie w sypialni?
Oddała pocałunek. Przecież nie mogłaby się odsunąć; zaniechać przyjemności smakowania ciepłych, pełnych warg szatyna. Z początku delikatnie, z dozą niepewności, bo w każdym momencie mógł się rozmyślić. Dłoń machinalnie ulokowała na karku mężczyzny i bezwiednie przesuwała ją wyżej. Wplótłszy palce w przystrzyżone pukle, cicho jęknęła wprost w usta Kosa: –…znikniemy, obiecuję – tak, jak przed tygodniem czy dwoma obiecywała, że nie odejdzie. Chciała więcej. Nie odpowiedział na jej wcześniejsze pytania, właściwie każde z nich pozostawił bez echa, ale to nie miało znaczenia. Nie teraz, kiedy wreszcie byli sami – z dała od wścibskich oczu weselnych gości czy mieszkańców plebanii. Bez konsekwencji mogli udawać, że znów są sobą, że przyjęli stare formy; Johna i Carol. Piekielnie zakochanej pary, która jeszcze nie skosztowała niesprawiedliwości życia.
Mimowolnie przesunęła się bliżej; nawet nie wiedziała, kiedy uniosła się, aby sekundę później opaść na udach Blackbirda. Wciąż nie odrywała się od jego ust, jednak przepełnione tęsknotą w czystej postaci uniesienie nie należało do tych nieposkromionych. Teraz C. była nad wyraz spokojna. Cierpliwa. Tak jakby uczyła się go od nowa; poznawała fakturę ogolonej na policzkach skóry oraz instynktowne ruchy wywołane pożądaniem.
Straciła oddech, podczas gdy ręce architekta wędrowały po jej ciele. Jeżeli miała nacieszyć się resztą tej nocy, musiała zaczerpnąć powietrza; chociaż na chwilę. – Chcesz… Chcesz wrócić do mnie? – wyszeptała między jednym a drugim muśnięciem, przyciskając pierś do torsu Antona.

zt x2 -> do mieszkania Carol

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

002 ........Muzyka dudniła we wnętrzu samochodu we wręcz hipnotycznym, klubowym rytmie i wprowadzała szyby w rezonansowe drgania, kiedy Maverick zmierzał pustą o tej porze drogą prowadzącą na wybrzeże. Prowadziła ona wzdłuż Alki Beach i od dawna błagała o remont albo chociaż załatanie największych dziur; ale to w najmniejszym stopniu nie powstrzymywało mężczyzny od szybkiej jazdy praktycznie środkiem ulicy.
........Na co dzień zajęty pracą – kolejnymi kampaniami reklamowymi i częstymi wyjazdami za granicę – Maverick łatwo znajdował wymówki, żeby nie spotykać się z rodziną i nie uczestniczyć w tej części życia. Wyrósł z potrzeby bliskości z rodzicami dawno temu, a byle jak załatana tragedia rozdzierająca ją na strzępy dodatkowo odepchnęła go na bezpieczną, czyli jak największą, odległość od nich. Właściwie potrzebował tylko zabezpieczenia finansowego, pomocy w razie kłopotów prawnych – a i to coraz rzadziej – i wcale się z tym szczególnie nie krył. W głębokim poważaniu miał opinię, jaką ma o nim świat; w tym wszystkich swoich anonimowych fanów na całym globie oraz własną rodzinę.
........A jednak nie umiał odciąć się od nich na zawsze; nie od rodzeństwa. Może nawet gdzieś w głębi przegniłego serca wcale nie chciał.
........Właśnie dlatego dość spontanicznie po ciężkim dniu napisał do Saoirse i dlatego obecnie parkował w uliczce prowadzącej do latarni morskiej. Samochód prawdopodobnie i tak miał tutaj zostać do jutra, bo Maverick nie zamierzał opuszczać tej plaży trzeźwy. Ostatni odcinek drogi pokonał pieszo, a na miejscu szarpnął za furtkę, choć nie łudził się, że będzie otwarta po drugiej w nocy. Rozglądnął się jeszcze dookoła, ale płot odstraszał od dostania się na teren latarni – przynajmniej póki co. Dlatego mężczyzna obszedł go dookoła i zeskoczył z kamienistego, niewielkiego nasypu na plażę poniżej.
........Saoirse jeszcze nie było, a od strony zatoki wiał przeszywający do szpiku kości, zimny wiatr. Maverick otulił się szczelniej kurtką i zarzucił na głowę kaptur, ale nawet założona pod spód gruba bluza nie pomagała przezwyciężyć dotkliwego o tej porze roku chłodu. Może trzeba było wybrać inne miejsce – ale głównym założeniem mężczyzny było, że mają nie zostać przez nikogo zauważeni ze względu na to, co planował zrobić. A kto normalny wybierał się o takiej porze w środku zimy do latarni?
........Przeklinając pod nosem, usadowił się w załamaniu nasypu, gdzie był chociaż odrobinę osłonięty od warunków atmosferycznych i czekał. Na szczęście siostra pojawiła się niedługo później i Maverick na powitanie zmierzył ją spojrzeniem.
........No to co u ciebie? — zapytał nonszalancko, poklepując przy tym skałę obok siebie w dość wymownym geście zaproszenia do przyłączenia się w tym dziwacznym biwaku. — Ale zanim na dobre się rozgadasz i nie będę już miał szans żeby cię zatrzymać, proponuję wznieść toast i przejeść go listkiem — dodał natychmiast, wymownie unosząc przy tym obie brwi. Dopiero wtedy na jego ustach pojawił się szeroki, niebezpieczny uśmiech.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatnie tygodnie, chociaz Saoirse starała się żyć jak przedtem, były najtrudniejszymi w jej życiu. W końcu nie codziennie zabija się przypadkiem gościa, z którym było się na randce; blondynka mało spała od tamtego wydarzenia, bo za każdym razem kiedy zamykała oczy widziała jego zwłoki, czuła zapach krwi, a kiedy się przebudziła miała wrażenie, ze stoi nad jej łóżkiem, czyhając na jej życie.
Niestety jej dotychczasowe „lekarstwo” na migreny czy problemy ze snem - marihuana - nie pomagały jej w tym wypadku. Zastanawiała się czy nie sięgnąć po lekarstwa, ale wiązało się to z tym, ze musiałaby pójść do lekarza po receptę, a ten na pewno wypytywały powód o jej problemy z bezsennością. Dlatego kiedy Maverick napisał, nie zastanawiała się nad za i przeciw jego propozycji. Ucieczka od rzeczywistości - to było coś czego szczerze potrzebowała. Nieważne jaka drogę wybiorą, zarówno jej ciało jak i psychika domagały się tego, bo chciała zapomnieć o wydarzeniach sprzed kilku tygodniach. Chociaż na te kilka godzin.
Miejsce jakie sobie wybrał było niespodziewane. Trzeba przyznać, ze myślała raczej o tym, ze on przyjedzie do niej, ewentualnie ona do niego, ale podróż na wietrzną plażę? Przez sekundę myślała o tym by to odwołać. Nie zrobiła jednak tego, ubierając na leginsy, które nosiła po domu, spodnie dresowe, do tego ciepła bluzę i botki Ugg, te tradycyjne, brązowe. Na to wszystko ciepły płaszcz i czapka i była gotowa na walkę z wiatrem.
Oczywiście spóźniła się, ale dziękowała samej sobie, ze wybrała wygodne buty i ciepłe ubrania, bo wiało jak...No nad morzem. Na szczęście włosy nie latały jej na wszystkie strony, bo była na tyle bystra by zakryć głowę, ale i tak nie była zadowolona, ze o tej codziennie jechała tutaj, żeby...co? Schlać się jak szczeniaki?
- Jestes. - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, kiedy go zauważyła. Stanęła krzyżując ręce na piersi i uniosła brew, kiedy zadał jej pytanie. Kurewsko zle, Mav, zabiłam człowieka i teraz nie mogę spać, bo pozbyłam się jego zwłoków. I to nie sama. Wciągnęłam w to Blake’a i Lottie i mojego crusha. - Okej. Dalej pracuje w zakładzie pogrzebowym. - oczywiście, nie ma to jak czepiać się o brak zainteresowania, a następnie kłamać w żywe oczy. Podeszła tez do niego bliżej i usiadła korzystając z jego zaproszenia wzdychając głośno. Chciałaby moc powiedzieć prawdę, ale im mniej osób wiedziało tym lepiej. Oczywiście, to nie tak, ze mu nie ufała, ale po co obciążać go taka wiedzą? No i co jeśli pod wpływem nie wiadomo czegoś powiedziałby komuś nieodpowiedniemu?
- Ja- ach. - oczywiście nie skojarzyła w pierwszej chwili o co mu chodziło dopóki nie zobaczyła na własne oczy; co prawda powiedziała mu, ze chętnie z nim dzisiaj ucieknie, nieważne jakim sposobem, ale co jeśli coś pójdzie nie tak? - Okej. Tylko mnie samej nie zostawiaj. - raz się żyje nie? Zreszta co może pójść nie tak? Przecież każdy kto korzysta z dobrodziejstw kwasu, zachwala go, ciesząc się „otwarciem trzeciego oka”, spojrzenie na życie i w ogóle świat innymi oczami.
- I lepiej ty mi powiedz co u ciebie. Ja prowadzę nudne życie w Seattle, ty ciagle podróżujesz. Wiec? - i nie zabijasz ludzi, chciała powiedzieć, ale ugryzła się w język.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

........Saoirse. Jak zwykle wyluzowana i pełna energii, przemknęło mu przez myśl, kiedy siostra wreszcie pojawiła się na plaży. Z kwaśną miną, w ewidentnej pozycji zamkniętej i odcinającej ją od świata zewnętrznego poprzez skrzyżowane na klatce piersiowej ręce, a na dodatek wzdychająca ciężko, zupełnie jakby odpowiedzialność za cały świat spoczywała na jej barkach. A cały ten obrazek idealnie dopełniły słowa, że wszystko u niej w najlepszym porządku.
........Chociaż odnotowanie tych sprzecznych sygnałów nie zajęło mu więcej niż kilka sekund, Maverick nie zamierzał tego nijak komentować; w końcu sam jej wcześniej powiedział, że go to nie interesuje. Nawet jeśli to nie do końca była prawda, wyznawał zasadę, że im mniej wie, tym lepiej śpi – sam miał wystarczająco dużo swoich problemów i wierzył, że gdyby stało się coś poważnego, Saoirse by mu o tym powiedziała. Więc zamiast drążyć temat na siłę – nienawidził, kiedy ktoś robił to wobec niego – wyjął niewielkie opakowanie i otworzył je, żeby następnie podsunąć pod nos Saoirse niewinnie wyglądające, przyozdobione kolorowymi obrazkami kawałki bibułki nasączonej LSD.
........Ja? Czy ja cię kiedyś zostawiłem samą? — prychnął w odpowiedzi na jej słowa, uśmiechnął się wrednie i natychmiast dodał: — Nie odpowiadaj. To pytanie retoryczne.
........W międzyczasie oderwał jeden listek i podał opakowanie siostrze. Następnie nabrał głęboko do płuc przenikliwie zimne, morskie powietrze pełne soli i przez chwilę przetrzymał je z płucach, zanim wypuścił z długim sykiem. A wtedy wreszcie położył narkotyk na języku i przykleił go do podniebienia, przez chwilę ssąc bibułkę w ten sposób. Odchylił głowę lekko do tyłu tak, że oparł się potylicą o kamień za plecami i na moment przymknął powieki. Piasek wzburzany przez podmuchy docierał tutaj, gdzie byli bardzo marnie chronieni przed wiatrem, i rozbijał się o twarz niczym tysiące malutkich igiełek. Ale nawet to nie mogło popsuć dziwnie dobrego humoru Mavericka.
........Więc mam rozjaśnić twoje nudne życie opowieściami o służbowych wyjazdach za granicę, gdzie całe dnie spędzam przed aparatem? — odparował na jej pytanie, otwierając wreszcie oczy i lekko przekręcając głowę tak, żeby móc z ukosa zerknąć na Saoirse. — Daj spokój. Ale rozumiem, że nuda może wynikać z iście grobowej atmosfery w pracy. — Maverick kochał ironię i gry słowne, a z nowej pracy Saoirse wręcz uwielbiał się naśmiewać. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia o wielu rzeczach z nią związanych, w tym o traumatycznych przeżyciach siostry; w innym wypadku na pewno darowałby sobie takie komentarze. — Nie uważasz, że to najwyższy czas poważnie porozmawiać z ojcem? — mruknął.
........Jeśli miałby być szczery, nie potrafił przypomnieć sobie jak dalece sięgała zadra Saoirse z rodzicami ani czym została zapoczątkowana. Oczywiście, nie interesował się sprawami rodzinnymi, ale teraz wydało mu się to dziwne.
........Brałaś kiedyś kwas, Sao? — zapytał jeszcze, rozsiadając się wygodniej, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały na to dość słabe warunki i zimno ciągnące od kamieni i piasku. Z doświadczenia wiedział, że objawy przyjęcia nie wystąpią u niego wcześniej niż za pół godziny. — Będzie zabawnie. Od jedenastej wysłali mi już siedem alertów pogodowych i raczej nie zamierzają przestać — powiedział i przeniósł spojrzenie na czarne, ciężkie chmury kłębiące się nad horyzontem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zamiast odpowiedzieć mu na zadane pytanie, tylko przewróciła oczami. Wątpiła jednak, ze mógł to dostrzec, bo jednak po pierwsze było ciemno, po drugie wiatr był coraz silniejszy. Co prawda dostała jakiś tam alert pogodowy, ale ostatnim razem takie powiadomienie skończyło się lekką burzą i to wszystko. Nie brała wiec tego poważnie. Zreszta jej głowę i tak zajmowały inne myśli, te z wydarzeń w Serenity, i chociaz próbowała o nich zapomnieć to niestety nie w prawdziwym świecie nie było czaru obliviate. Musi wiec żyć z tym już ba wieki wieków, a przynajmniej dopóki nie umrze.
- Watpię, ze czas spędzasz tylko na pozowaniu, ale niech ci będzie. - odparła bie do końca przekonana co do tego, bo przecież znała swojego brata, a przynajmniej tak jej się wydawało. No i ile może trwać sesja, co bie? (Sao serio nie wie, pewnie myśli, ze co najwyżej kilka godzin).
Tematu ojca wolała nie poruszać. Nie wiedziała w końcu czy Maverick wiedział jaki był powód ich kłótni, czy znał prawdę, a może sam dowiedział się już dawno temu i uważa, ze blondynka przesadza, ale ona czuła się taka...oszukana? Zawiedziona? Co prawda tęskniła za rodzicami, tęskniła tez za każdym jednym przywilejem jaki miała, ale z drugiej strony nie potrafiła się przemoc by pierwsza się odezwać do ojca. Była zdania, ze to on powinien śpiewać do niej jakoś dotrzeć i przede wszystkim przeprosić za to jak ją potraktował. Oczywiście chciałaby tez wiedzieć Kik jest ta tajemnicza siostra, której szuka od roku.
- Ucieknijmy od rzeczywistości. - próbowała się uśmiechnąć, tak normalnie, ale niestety było widać, ze wymusiła to na sobie by uniknąć rozmowy o rodzicach i skupić uwagę na czymś innym. - Nie brałam. Jest coś co muszę wiedzieć? - zapytała biorąc od niego bibułkę i powtórzyła po nim czynność. Serce waliło jej z ekscytacji, a gdzieś tak z tylu głowy słyszała głosik mówiący „nie rób tego Sao, co jeśli świat wcale nie będzie kolorowy”, ale próbowała go zagłuszyć nadzieja, ze chociaż na te kilka godzin zapomni o Lucasie i jego mózgu na podłodze.
- To co teraz? Bo nic nie czuje. Myslalam, ze to od razu jesteś w innym świecie i te sprawy. - No może nie od razu, ale na pewno nie spodziewała by się, ze potrwa to jakieś pol godziny. A naprawdę chciała już zapomnieć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

........Gdyby Maverickowi kiedykolwiek chciało się spojrzeć nieco dalej niż własny czubek nosa, z pewnością nie odpuściłby tematu tego dziwnego zachowania Saoirse. Mógłby drążyć go pytaniami albo zapewnić, że cokolwiek się nie dzieje teraz w jej życiu, a czego nie chce mu powiedzieć, w końcu się jakoś ułoży.
........Tyle tylko, że on nigdy nie zamierzał robić tych dwóch rzeczy. Ani przekraczać granic prywatności siostry – sam szanował swoje zbyt chorobliwie, żeby siłą przełamywać cudze, zwłaszcza tych ludzi, na których mu zależało – ani tym bardziej kłamać jej w żywe oczy. Bo nic nie musiało się ułożyć. Życie groziło śmiercią, a zanim każde z nich zdoła się do niej doczołgać, dopierdoli im więcej razy, niż zdaje się możliwe przenieść. I tylko niektórzy będą mieć to jebane szczęście przyjęcia jej wtedy, kiedy będą na nią gotowi; na własnych warunkach. Nie zbyt wcześnie i nie jako stary, niepełnosprawny dziad całkowicie uzależniony od innych ludzi, bo nie może się już sam nawet wysikać.
........Najwyraźniej nie chciała rozmawiać ani o pracy, ani o ojcu i to Maverick z tych właśnie powodów postanowił pominąć milczeniem.
........Czy ja wiem — odpowiedział nonszalancko na jej pytanie, wzruszając przy tym ramionami. Mogła być trochę przewrażliwiona skoro nigdy nie próbowała, więc Mav odpuścił sobie złośliwe komentarze. — Daruję sobie opis wszelkich niepożądanych skutków ubocznych. Nie martw się, młoda. LSD nie uzależnia, jeśli o to chodzi, a poza tym jak bierzesz pierwszy raz to będzie zajebiste przeżycie — dodał z typową dla siebie, niezachwianą pewnością wypowiadanych słów. Chociaż miał świadomość, że kwas czasem powodował bad tipy i zależał od nastroju zażywającego, to nie dopuszczał do siebie możliwości, że Sao była nimi zagrożona. — Jak mówiłem, po prostu świat przez chwilę będzie miejscem, w którym nawet chce się żyć.
........Po tych słowach znów oparł się potylicą o kamień i przymknął powieki. Wiatr wył mu w uszach i był pewien, że czuje kropelki na gołej skórze twarzy – choć wiedział, że to jeszcze nie deszcz, a targana podmuchami słona woda zatoki. Ile jednak mieli czasu aż zacznie się ulewa? Nie miał pojęcia.
........Parsknął śmiechem, słysząc naiwne oczekiwania Sao co do działania kwasu.
........Cierpliwości. Jak na ciebie, stawiam że to zajmie... Piętnaście minut góra — odparł, naciągając kaptur mocniej na głowę. — Czym przyjechałaś? Mustanga będę musiał zostawić do jutra, pewnie wrócimy taksówką — powiedział w ramach jako tako dojrzałej organizacji, póki jeszcze oboje w miarę ogarniali rzeczywistość. — A skoro tak uparcie trzymasz się milczenia, to powiedz chociaż co u reszty całej zgrai — dodał, mając oczywiście na myśli resztę rodzeństwa, z którym nie widział się od całych wieków.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”