WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To pewne, z Idą nie można się było nudzić. I to nawet nie tak, że to właśnie panna Kennedy ciągle sprawiała problemy. Wręcz przeciwnie, to jakby one wiedziały gdzie można znaleźć blondynkę. Świetnym przykładem tego stwierdzenia mogła być sytuacja, w której znalazła się podczas Halloween. Zabawa w stylu escape room zamieniła się w scenę rodem z horroru. To, że czuła się wtedy w swoim żywiole to inna sprawa, podobnie jak to, że nie wystraszyła się tak, jak każda normalna osoba na jej miejscu. Sęk w tym, że nic z tego co się stało nie mogło być przypisane jako wina panny Kennedy. Przecież to nie tak, że zapisując się na to wiedziała, że padnie ofiarą jakiegoś chorego psychicznie człowieka i na dodatek wyląduje na komisariacie w charakterze podejrzanej. No dobra, tu była trochę sobie winna, ale tylko trochę bo przecież nóż w jej ręce miał służyć tylko i wyłącznie do obrony własnej. Jakby nie patrzeć jej dobry ziomeczek Earl - czy jakkolwiek było na imię temu mężczyznie - miał plan na pozbawienie ludzkości cudu natury jakim była Ida.
Dlaczego zadzwoniła do Lenny'ego? Cóż. Kiara sama pewnie przeszła przez piekło, więc nie chciała jej jeszcze narażać na dodatkowy stres. Poza tym nie miała też ochoty na wysłuchiwanie jakichś durnowatych kazań jej starszego brata. A z wszystkich innych opcji, pamiętała tylko numer do Lennona. Zatem po irytującej ilości pytań w końcu mogła wyjść z pokoju przesłuchań. Trochę wkurzona, bo nikt nie wziął na poważnie jej zgłoszenia odnośnie kradzieży młotka. - Jak twój najgorszy koszmar, Lenny - rzuciła, uśmiechając się do niego, co mogło wyglądać trochę niepokojąco, zważając na krew zlepiającą jej blond włosy i przekrwione oko - paradoksalnie jedyny element jej wyglądu, który nie musiał do końca go dziwić, bo Ida już kilka dni chodziła z uszkodzonym lekko okiem. - Halloween? - rzuciła, wzruszając ramionami. Jedyne o czym marzyła to wyjście z komisariatu i jakieś konkretne jedzenie. Może też przydałoby się zobaczyć lekarza? Ale w sumie to nie, Ida pewnie nie miała ubezpieczenia. - Zapisałam się z Kią na taką super zabawę i w sumie było spoko. Wiesz, że była tam nawet celebrytka? Ta pogodynka. I ukradli mi młotek, żałosne. - oczywiście nie powiedziała mu jeszcze skąd ta krew. No bo przecież to mogło być częścią jej halloweenowego kostiumu. - Zabierzesz mnie do maka? Proszę! -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Owszem, Lennon nie był osobą twardo stąpającą na ziemi, jednak w konkursie dziwaczności, Ida zdecydowanie wyprzedzała go o te kilka kroków. Jasne - akceptował to. Naprawdę, nie przeszkadzało mu jej paplanie kompletnie od czapy, wszelkie niezrozumiałe akcje wybryki, nawet ten przeklęty komisariat jej już wybaczył (wiadomo, że panowie policjanci zawsze zamykali prawilnych ziomeczków, acab). Ale sposób, w jaki Kennedy wypowiedziała swoje pierwsze słowa, sprawił, że przeszył go lekki dreszcz i nawet zaczął w duchu dziękować, że są na komisariacie policji, a ona nie ma tego nieszczęsnego młotka, bo inaczej szybko by przypomniał sobie, jak się zmawia pacierz.
Bystrzakiem nie był, przynajmniej nie w pierwszych chwilach spotkania, bo dopiero po dłuższym błądzeniu wzrokiem, dostrzegł to, co powinien od razu zauważyć. Powoli zmniejszył dystans między nimi, utkwiwszy wzrok na czerwonej plamie zdobiącej jej włosy. Dopiero będąc bliżej, spostrzegł, że jej oko było w gorszym stanie, niż ostatnio. - Halloween? - powtórzył za nią z niedowierzaniem, jakby usłyszał właśnie najgłupszą rzecz na świecie i w prawdzie ciężko było mu poskładać fakty w logiczny sposób. To była część jej przebrania? Coś narozrabiała na jakiejś imprezie? Dokąd nocą tupta jeż? Zdecydowanie poziom komunikacji z Idą w tamtym momencie leżał i kwiczał, ale po dłuższej obserwacji jednego był pewien, miała na włosach krew. A on pomyślał, że zaraz zemdleje. Widok ten obudził okrutną traumę z dzieciństwa. - Jak mi powiesz, że rozwaliłaś sobie głowę dla helołinowego kostiumu, to przysięgam, że… - zatrzymał się w połowie, celując w nią palcem. - Podmienię twoje martensy na buty na rzepy - dokończył ściszonym nieco głosem, jakby ta przyjacielska sugestia nie żadna groźba, miała zostać wyłącznie między nimi. Drastyczne sytuacje wymagają drastycznych rozwiązań.
Rejestrował jej wypowiedź z konsternacją wymalowaną na twarzy. Zabawa. Pogodynka. Młotek. Nic z tego nie rozumiał. - Jaka pogodynka? Będziesz w telewizji? - dodał dwa do dwóch w najprostszy sposób. Skoro była jakaś celebrytka, to kamery chyba też. - Czekaj, to ja cię odbieram z komisariatu, bo ci ukradli młotek? - potrząsnął głową, w której wręcz się gotowało od nadmiaru bezużytecznych informacji i chociaż normalnie to miałby to w głębokim poważaniu, tak w tamtym momencie wolał wiedzieć, z jakiego powodu narażał się na utratę prawka zasuwając, jak struś pędziwiatr na komendę przy pomorskiej. - Stop, Ida. Siadaj - wskazał na ławkę, tuż przy ścianie. - Nie będzie żadnego maka, dopóki mi nie wyjaśnisz po kolei, co się stało - zarządził już całkowicie na poważnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trudno było powiedzieć czy Ida taka po prostu była, czy to jakaś jedna, wielka gra, w którą postanowiła grać, nie do końca wyjaśniając innym zasady. Cóż, prawdopodobnie jedno i drugie. W każdym razie towarzystwo Lennona miało wiele plusów, które mogły jej się teraz przydać; zazwyczaj akceptował inność Idelli i blondynka głęboko wierzyła w to, że dzisiaj jej nie zawiedzie. Bo jak miała być całkiem szczera to w ogóle nie chciało jej się odpowiadać na pytania. Funkcjonariusze zdecydowanie wyczerpali cierpliwość Kennedy w tej sprawie.
Najwyraźniej nie widziała się w lustrze, bo wyglądała naprawdę kiepsko, jakby dopiero co opuściła plan zdjęciowy do nowego horroru o jakimś przeklętym psychiatryku. Jakby nie patrzeć, stamtąd właśnie wracała.
I pewnie nawet by się nie przejęła odpowiadaniem Lenny'emu tylko machnęła na tę sprawę ręką. Sytuacja stała się jednak bardzo poważna, kiedy śmiał zagrozić jej martensom. W niebieskich oczach Idy błysnął obłęd, który znowu nie był tak rzadkim zjawiskiem w przypadku panny Kennedy. - Nie śmiałbyś - wyrzuciła półszeptem, a jej usta nadal były rozdziawione i zastygłe w niewysłowionym zdziwieniu. - Myślisz, że jestem nienormalna? Przecież nie rozwaliłam sobie głowy dla kostiumu. W ogóle to nie są moje rzeczy, ten świr Earl zabrał mi moje ubrania chyba, a co najważniejsze MÓJ MŁOTEK - pokręciła głową z niedowierzaniem, co pewnie nie było najlepszym dla niej rozwiązaniem, ale widziała, że Lenny podobnie jak funkcjonariusze w ogóle nie dostrzegał największego problemu tutaj. Z frustracją wypuściła powietrze z płuc. Wybacz Hero, bo złamię swoją obietnicę, rzuciła sama do siebie. Wszakże przysięgała sobie na imię bogini, że nie będzie dzisiaj jeszcze raz rozmawiać o tym okropnym wieczorze, ale widząc, że zależy od tego los jej martensów i maka, musiała się ugiąć. Niech to szlag! Dlatego obrażona - jakby totalnie wszystko było winą Lennona - usiadła na ławce, która pewnie gdzieś stała i westchnęła ciężko. - No nie ma co wyjaśniać. Poszłam na tę śmieszną zabawę bo Kia marudziła, że chce. Coś na zasadzie escape roomu w psychiatryku. Na początku było spoko. Był wampir, który jarał ze mną zioło i jeszcze ta pogodynka, faraon i jakaś ruda, ale oni to się pogubili. W ogóle w którymś momencie się rozdzieliliśmy. No i wtedy pojawił się Earl. Na początku myślałam, że to jest część przedstawienia, ale coś mi podpowiadało, że jednak nie. Gość za mocno śmierdział. - tu zrobiła sobie przerwę i nawet zmarszczyła nos. Odór, który wydzielał mężczyzna nadal drażnił jej nos. - Chyba uderzył nas w głowę, mnie i tę pogodynkę, totalnie przeurocza osoba, mówię ci. No, ale obudziłyśmy się w tych ciuszkach, z make upem jakby pięciolatka robiła mi make over i przywiązane do wózków. NO I BEZ MŁOTKA. Niezły syf się tam zrobił. A jak już udało nam się wydostać, to wiesz co? Policja wbiła i myślała, że my zrobiłyśmy krzywdę temu psycholowi - no i tu mogła się już poważnie oburzyć. - Czy teraz dostanę maka? - spytała, niczym dziecko. Pewnie to samo, które miało robić jej ten make up. W sumie nie pomyślała, żeby biednemu Lenny;emu dozować wrażenia i stopniowo wyjawiać szczegóły tego dziwnego wieczoru.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#10 - Mam dość – tak tylko skomentowała cały jej wybuch, wszystkie te nasączone złośliwością słowa, których pochodzenia nie do końca rozumiała. Tych kilka tygodni temu, kiedy natknęły się na siebie w szpitalu, w jej wyobraźni zakiełkowała jakaś niepewna myśl, że kiedyś może jeszcze uda się im porozmawiać bez podnoszenia głosu, bez ironii albo kwestionowania kompetencji tej drugiej, ale teraz, stojąc tu przed nią z raportem na temat możliwych przyczyn śmierci jakiejś młodej dziewczyny, która, co Averill dostrzegła od razu, niebezpiecznie pasowała do profilu przedstawionego jej przez Martineza, zaczynała w to wszystko wątpić. I nie chodziło już ich relację, ponieważ to, że była skomplikowana, i że winę za to ponosiła głównie ona, wiedziała już od dawna. Ale nawet mimo to jak dotąd w jej głowie jeszcze nigdy nie pojawiła się myśl, która zagościła w niej teraz, i której rzeczowość nawet trochę ją przeraziła. Dotychczas łudziła się jeszcze, iż mimo dzielących je różnic, będą potrafiły zachować się profesjonalnie na stopie zawodowej, tak jak udawało się im to dotychczas. Czasami się potykały, czasami Callaway musiała zaciskać szczęki, żeby nie powiedzieć niczego, czego mogłaby później żałować, ale jeszcze nigdy nie wyszła z siebie, nigdy nie pomyślała, że nie da rady dłużej kontynuować tej współpracy. Aż do dziś.
Może straciła cierpliwość przez niedawną śmierć swojego ojca. Wydawało jej się, że gdy w końcu umrze, jej żal odejdzie razem z nim, ale nic takiego się nie stało, wręcz przeciwnie – gdy w końcu dobiegła ją wiadomość o jego śmierci, automatycznie poczuła się gorzej. Kłuła ją myśl, że dokonał swojego żywota, nie zdając sobie sprawy z tego, jak strasznie tak naprawdę ją skrzywdził. Do tego dochodziła wciąż trudna sytuacja z Mikaelem i zmartwienia Addie, których może i nie powinna brać tak personalnie, ale na dłuższą metę chyba żaden rodzic nie potrafił nie przejmować się zawirowaniami w życiu swoich dzieci. Niezależnie od tego, czy były biologiczne, czy nie.
A jednak to ciągłe doszukiwanie się winy w sobie okropnie ją męczyło. Być może dlatego też, zamiast spuścić potulnie głowę, tak jak to robiła dotychczas, tym razem uniosła ją do góry i spojrzała Astrze w oczy, ten jeden raz postanawiając nie szczędzić sobie szczerości.
- Za każdym razem, gdy przychodzę do ciebie z czymś nowym, powątpiewasz w moje kompetencje tylko dlatego, że rzetelne, medyczne fakty, potwierdzone przez lekarza, bo tak, jestem lekarzem, nie pasują do wysnutych przez ciebie teorii – zarzuciła jej na jednym wydechu z nadzieją, że dzięki temu ujdzie z niej co najmniej część złości i rozżalenia. Niestety słono się przeliczyła, bo teraz, gdy w końcu dała upust swoim prawdziwym emocjom, one najwyraźniej nie miały zamiaru się zatrzymać, zafascynowane perspektywą popłynięcia tak wartkim nurtem. – I starałam się po prostu to ignorować, robić swoje, ale stwierdzam, że… że jednak nie. Mam dość – powtórzyła zacięcie. – Nie mogę z tobą pracować. – Chyba była naiwna, sądząc, że spokojna współpraca w ich przypadku kiedykolwiek stanie się możliwa. Szkoda tylko, iż dostrzegła to tak późno, w międzyczasie szargając sobie nerwy na wysłuchiwanie ciągłych pretensji z jej strony, tak jakby to właśnie ona była odpowiedzialna za wszystkie niewiadome w jej śledztwach. Jakby jej praca, zamiast dawać odpowiedzi, tylko przeszkadzała.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mam dość.
Czego? Pracy? Kolejnych zbrodni? Tutejszej kawy? Klimatu Seattle? Małżeństwa? Rodziny? Niespecjalnie przyjemnego zapachu na komisariacie? Mielenia zębami Franka tak głośnego, że przypominał on jedzącego śmieci ogra? Czego Callaway miała dość aż tak, że uniosła się, jakby ktoś codziennie wrzucał jej zgniłą kanapkę do plecaka?
Ciebie, skarbie. To ciebie ma dość.
Cabrera wpatrywała się w kobietę, która wylewała z siebie kolejne żale. Nie było ich zbyt wiele, ale konkretność wypowiedzi dawała jasny obraz sytuacji. Ona była ta zła i niedobra a Averill pokrzywdzona, czego na dłuższą metę nie dostrzegała. Jasne, przyjęła zasadę bycia wredną dla kobiety, którą ją kiedyś bezczelnie porzuciła, ale dokładając stanowczość oraz surowość kapitana całego wydziału, musiała wyjść z tego mieszkanka wybuchowa.
Astra była tak pewna swego, że nawet nie zauważyła, jak negatywną atmosferę wprowadzała. Jakby same morderstwa nie były wystarczającym złem.
- Co ty..? – Nie dokończyła, bo nie rozumiała co to wszystko oznaczało. Jak to nie mogła z nią pracować? To co w takim razie zamierzała zrobić? Udawać, że jej nie ma? Zmienić jurysdykcję? Przemianować się na innego lekarza? Skończyć w zapyziałym prosektorium, jako ktoś, kto podpisywał szpitalne zgony?
- I co zamierzasz zrobić? – zapytała wreszcie i podparła ręce o boki, nieświadomie przyjmując waleczną postawę. Robiła to naturalnie. Nie myślała zbyt wiele, ale gdyby dała sobie chwilę, przypomniałoby się jej, że nigdy nie stawała w ten sposób przed Averill. Przynajmniej kiedyś.
Zerknęła na bok dostrzegając, że wszyscy zgromadzeni na piętrze wpatrywali się w nie, w jak najlepsze talk show na świecie. Astra warknęła coś niezrozumiałego i z siarczystym – Chodź – pociągnęła Averill za ramię w stronę swojego biura. Zatrzasnęła drzwi i zasłoniła żaluzje, żeby nikt nie podglądał, ignorując wszelkie słowa padające z ust wściekłej rudowłosej.
Dla pewności podeszła do drzwi i zakluczyła je od wewnątrz. Wciąż stojąc tyłem i nie zważając na wściekła słowa Callaway, wzięła głęboki wdech, aż wreszcie odwróciła się do niej przodem.
- Nareszcie. – Padło bez gniewu a z przedziwną ulgą. – Śmiało, nie przeszkadzaj sobie. – Na zachętę machnęła ręką. – Wyrzuć to z siebie. Wreszcie mówisz coś, co naprawdę myślisz i za nic nie przepraszasz. – Powinna być zła. Powinna zrobić Ave burę za to, że krzyczała na nią przed całym wydziałem, ale zamiast tego postanowiła ją pochwalić. Trochę, bo faktycznie zasłużyła a trochę, bo Astra poczuła się winna.
W końcu docierało do niej, jak się zachowywała, chociaż w planach miała tylko bycie trochę wredną, co wymknęło się spod kontroli.
- Dawaj! – Zachęcała dalej. – Wyrzuć to z siebie. Zrób wreszcie coś, na co masz ochotę i czego pragniesz. – Mogła krzyczeć, bluzgać, wyzywać i.. cokolwiek miała ochotę. Cabrera jej na to pozwoliła i najpewniej była to jedyna szansa na wyrażenie siebie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie dostrzegła w jej twarzy nic, co mogłoby świadczyć o tym, że faktycznie brała wszystkie jej słowa do siebie. Astra co prawda patrzyła na nią tymi swoimi ciemnobrązowymi, w tym świetle niemalże czarnymi oczami, ale nie było w nich nic znajomego. Ani cienia zrozumienia.
- Nie wiem, co zamierzam, ale zdecydowanie mam dość naszej współpracy. – O ile można było to tak nazwać. Jeszcze nie wymyśliła żadnego planu. Mogła porozmawiać z komendantem albo z kimkolwiek, kto ustalał ich dyżury i poprosić, żeby ułożyli je tak, aby całkowicie się ze sobą rozmijały. Mogła też położyć kres współpracy z komisariatem i wrócić do szpitala, co byłoby synonimem jej porażki, a później rozpocząć współpracę z jakąkolwiek inną organizacją. Słyszała, że ostatni koroner w FBI został zwolniony za przyjmowanie łapówek – może to właśnie była jej szansa? Może wcale nie musiała znosić tych ciągłych przytyków Astry, które nie dawały jej spać po nocach?
Jedno było pewne – dłużej tak nie mogła. Ich napięcie wpływało niekorzystnie nie tylko na jej pracę, ale i na życie prywatne, co było swego rodzaju przekroczeniem granicy. Na miłość boską, nawet Adelaide zauważyła, że działo się z nią coś złego, samym tym spostrzeżeniem prawie że doprowadzając ją do łez. To musiało się skończyć.
Nawet nie zwróciła uwagi na ludzi, którzy zebrali się dookoła nich w pełnym skupieniu oczekiwaniu na jej kolejny ruch.
Gdy szarpnęła ją zdecydowanym ruchem, momentalnie przestraszyła się, że zamierzała ją uderzyć, czego z jednej strony kompletnie się po niej nie spodziewała (chyba tylko raz widziała ją w stanie kompletnego szału i zdecydowanie nie chciała tego powtórzyć), ale co w obecnej sytuacji chyba wcale by ją nie zdziwiło. Jakby nie patrzeć, znieważyła ją przy świadkach, którzy już zaczynali szeptać między sobą, opowiadając się za stronami konfliktu, jakby Astra i Averill znajdowały się na ringu i szykowały się do zadania ostatecznych ciosów.
Ku jej zaskoczeniu, nie poczuła niczego nieprzyjemnego. Cabrera zaciągnęła ją do swojego biura, gdzie Callaway stanęła już znacznie mniej pewnie, zwłaszcza gdy kapitan zasłoniła żaluzje. Wciągając powietrze z jakimś irracjonalnym strachem, Averill patrzyła na to, jak Astra obraca się w jej kierunku, a kiedy w końcu usłyszała jej słowa, zamarła nagle.
Nie mogła być poważna.
- Kpisz sobie ze mnie – stwierdziła cicho, gdy tak stała przed nią, zachęcając ją do wybuchu agresji, zupełnie jakby była jakimś psem szkolonym do walk. – To dlatego mnie tak traktujesz? – zapytała po prostu, nie spuszczając z niej wzroku. – Bo ubzdurałaś sobie, że w ten sposób wyzwolisz we mnie jakąś złość? Że niby tego mi brakuje? – Jak śmiała w ogóle podjudzać ją do takiego wybuchu? Testować jej granice z jakiegoś chorego przeświadczenia, że tego właśnie potrzebowała? Jakby była zwierzęciem, którego cierpliwość wystawiano na próbę tylko po to, by określić moc jego reakcji i to, czy była w stanie wyrządzić jakiekolwiek realne szkody? – Jestem jakimś twoim eksperymentem? – Zabawne, że zaledwie dwadzieścia lat temu to Astra mogła postawić jej taki zarzut. – Bo rozumiem, że możesz być na mnie wściekła – dodała od razu, nie poczekawszy nawet na odpowiedź. Tym razem jej głos był spokojniejszy. Pobrzmiewało w nim nawet coś na kształt rezygnacji. – Ale ja już tak dłużej nie mogę. Chodzić dookoła ciebie na palcach, nie wiedząc, czy dostanę burę za nic, czy uda nam się załatwić sprawę normalnie. – Męczyło ją ciągłe wypominanie sobie, że na to zasługiwała. Bo chociaż na pewno tak było, najwyraźniej nie istniał żaden sposób odpowiedniej pokuty. Niezależnie od tego, ilu osobom pomogła danego dnia, co zrobiła dobrze, jak wywiązała się ze swojej pracy czy ile razy powiedziała dzieciom, że je kochała, nie mogła zrobić nic, żeby w końcu zasnąć spokojnie. – Jedyne, czego aktualnie pragnę, to już nigdy nie musieć pojawiać się na tym cholernym komisariacie. – Nie zwykła przeklinać. Rzadko kiedy pozwalała sobie na takie słowa. Teraz nie potrafiła jednak zmusić się do tego, by się kontrolować – mieszanka żalu i złości była zbyt intensywna. – I nie obchodzi mnie to, co ty masz w tej kwestii do powiedzenia – zakończyła już zupełnie spokojnie, chociaż serce tłukło się jej w piersi, a w gardle pojawiła się niemożliwa do przełknięcia gula, blokująca jej swobodne oddychanie. Postąpiła kilka kroków w kierunku drzwi, decydując, że samo przebywanie w jej towarzystwie wywalało w niej za dużo rozgoryczenia i… strachu? Tak, to chyba był strach.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na wszystkie pytania odpowiadała przecząco, a przynajmniej z niedowierzaniem kiwała głową, bo to niedorzeczne sądzić, że zrobiłaby coś takiego.
Nie, nie dlatego ją tak traktowała. Nie, nie ubzdurała sobie, że w ten sposób wyzwoli w Callaway złość. Nie, nie prowadziła na niej żadnego eksperymentu.
Wiele rzeczy można jej zarzucić, ale na pewno nie pogrywania z ludźmi, którzy nie byli podejrzanymi, przesłuchiwanymi lub świadkami. Na nich wszystkich stosowała wiele technik, ale żeby na Averill? Cholera, musiałaby być ostro znudzona życiem, żeby stworzyć mastermindowy i długofalowy plan doprowadzający do tej konkretnej chwili, z której wyraziła swe zadowolenie.
- Już dawno zrezygnowałaś ze stanowiska najważniejszej osoby w moich życiu, więc nie myśl sobie, że jakkolwiek poświęcam czas aby obmyślić bzdurny plan, o który mnie teraz oskarżasz. – Nie wierzyła i zarazem uznała, że to było bez sensu. Że niepotrzebnie skomplementowała nagły przebłysk Averill, bo owszem, uważała ją za osobę, która za dużo przepraszała i za mało wyrażała swe surowe zdanie. To nie było coś, co Astrze przeszkadzało. Nie. To było coś, przez co kiedyś Cabrera bała się, że Ave dostanie od świata po dupie. Że nadejdzie taka chwila, jej nie będzie obok i nie pomoże ówczesnej partnerce. Nigdy nie namawiałaby rudowłosej aby jakkolwiek się zmieniła, ale żeby przynajmniej czasami wyraziła to co myślała i to za pomocą ostrych słów, dzięki którym nie będzie się czuć winna wszystkiego dookoła. Przecież ją znała. Przynajmniej kiedyś, ale po rozmowie w szpitalu uznała, że być może od ich rozstania niewiele się zmieniło zwłaszcza w kwestii wpływu rodziców na dorastanie i przyszłe życie Averill.
Dopiero dzisiaj, teraz, dostrzegła tę chwilę wyzwolenia i poczuła się odrobinę spokojniejsza, chociaż szybko okazało się, że to nie był jej zasrany interes.
Jak zwykle stała wyprostowana. Rzadko kiedy wyglądała na przerażoną lub pełną rezygnacji. Nie pozwalała sobie wejść na głowę ani sprawić aby druga osoba myślała, że mogła ją ciągle atakować. Była to postawa kogoś, kto był gotów oddać; odbijać piłeczkę aż do skutku. Aż do wygranej.
A jednak zamiast jakiegokolwiek ataku, Astra pokusiła się zaledwie o krótkie stwierdzenie.
- W porządku.
Callaway wygrała tę rundę.
- Masz prawo być zła. – Przytaknęła, ale nie rozwinęła tej myśli, skoro pani doktor jasno dała do zrozumienia, że nie obchodziło ją zdanie Cabrery. – Nie musisz tu przychodzić ani nie musimy się widywać – dodała spokojnie i stanowczo, po czym przeszła dwa kroki w bok jednocześnie otwierając drogę między Ave a drzwiami. Nie będzie stać jej na przeszkodzie. – Po raporty będziemy odsyłać ‘świeżaków’. Nie muszę jeździć na okazanie zwłok, ale jeżeli poczuje taką potrzebę, uprzedzę twojego asystenta, żebyśmy się mogły minąć. – Przeczyta raport a same zwłoki mógł pokazać Astrze wspomniany asystent. Pani doktor wcale nie musiała być obecna, chociaż w pewnym sensie to wiele ułatwiało dając możliwość zadania paru dodatkowych pytań. Cóż, będzie musiała to jakoś przeboleć. – Pasuje? – upewniła się łagodnie i podeszła do biurka, na którego skraju przysiadła.
Mogłaby walczyć z Callaway. Mogłaby wylać na nią masę gówna i znów sprawić, że kobieta skuli ramiona i jeszcze przeprosi za to, że Astra była na nią zła. Mogła to wszystko, ale tak nie zrobiła, bo dopiero wybuch pani doktor uświadomił jej, jak tragicznie się zachowywała; okropnie i mało profesjonalnie.
- Niczego nie planowałam – przyznała, co miało potwierdzić poprzednie mało sympatyczne słowa o braku chęci poświęcenia Averill choćby odrobiny czasu. Cóż, na pewno nie wykorzystywałaby go na planowanie wkurzenia kobiety do tego stopnia, żeby ta miała ochotę spalić cały komisariat. – ale naprawdę cieszę się, że to zrobiłaś. – Dłonią wskazała na pomieszczenie mając na myśli całą tę wybuchową scenę. – Że powiedziałaś wprost, czego pragniesz i się tego nie bałaś. – Przynajmniej na taką wyglądała, więc jakkolwiek to zrobiła (ukryła strach), wyszło jej bardzo dobrze. – I – wow – właśnie rzuciłaś mi prosto w twarz, że nie obchodzi cię moje zdanie. – Uśmiechnęła się pod nosem, bo – To robi wrażenie i.. racja, moje zdanie nie jest ważne. – Nie powiedziała tego z kpiną ani pogardą. Właściwie poczuła się dziwnie i niechętnie stwierdziła, że jakoś musiała to przeboleć. – W porządku. Rozumiem. Już nie musisz się ze mną męczyć. - Pojęła to odrobinę za późno, ale już wcześnie zapowiedziała, że nie będzie łatwo. Że da się Averill w kość, chociaż nigdy nie spodziewała się, że zrobi to aż tak bardzo. Jasne, miała żal do kobiety, ale w tym wszystkim było coś jeszcze, co poza jej świadomością dolało oliwy do ognia. Co przejmowało władzę nad jej rozumem i doprowadziło do nieprofesjonalnego zachowania w pracy. Coś, co zostawiła dla siebie, bo takie było życzenie Averill i ona je uszanowała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miała pojęcia, co o tym myśleć, toteż nic dziwnego, że w jej głowie pojawiło się multum teorii spiskowych. W tym wszystkim zapomniała nawet, iż nie była warta podobnego zachodu, no bo dlaczego niby po tym, jak upokorzyła ją na oczach połowy komisariatu, Astra wręcz jej przyklaskiwała, przyznając rację kierującym nią motywom? To było nielogiczne i nie mieściło się jej w głowie – nic więc dziwnego, że zaczęła wyobrażać sobie w głowie rzeczy niestworzone. Dobrze, że nie wpadła jej do głowy myśl, jakoby całą tą sytuacją kierował Joe Biden, chcący wydobyć z Averill jej ukryte lesbijstwo. Równie prawdopodobne co Astra, szykująca cały ten niecny plan.
Więc nie rozumiem, o co ci chodzi – powiedziała po prostu, patrząc na nią pusto i chyba nie przejmując się jej ostatnimi słowami tak bardzo, jak powinna. Wciąż ręce trzęsły się jej ze zdenerwowania i wciąż miała ochotę wziąć i wyjść. Jeśli w którymś momencie miały najść ją wyrzuty sumienia, to na pewno nie była ta chwila. – Nie rozumiem ciebie – doprecyzowała, unosząc wzrok na jej oczy i nie spuściła ich nawet w momencie, gdy jej wściekłe, zielone tęczówki spotkały się z brązowymi, o wiele spokojniejszymi i chłodniejszymi. O ile zazwyczaj uciekała od jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego, bojąc się, że wszystkie jej wyparte uczucia wrócą za sprawą jednego spojrzenia, teraz czuła w sobie pokłady durnej odwagi, za którą zapewne miała kajać się w myślach już na chwilę po wyjściu z jej biura.
W porządku? – powtórzyła głucho, nie dowierzając, że Astra tak po prostu jej odpuszczała. Po tych wszystkich latach nie mogła szczycić się dalej mówieniem, jakoby ją znała, ale jeśli wywnioskowała cokolwiek z tych ich lakonicznych spotkań, był to fakt, iż Cabrera nigdy nie straciła na zawziętości. O czym zresztą świadczyła jej wysoka pozycja na komisariacie. – Mam – przytaknęła, nieco zbita z pantałyku. – A ty nie jesteś zła? – Poczucie rezygnacji najwyraźniej jej nie wystarczyło. Potrzebowała czegoś więcej. – Że plączę ci się ciągle pod nogami, że musisz słuchać moich opinii, że tu jestem. Nie złości cię to? – Mimo iż jeszcze chwilę temu krzyczała na nią, zmęczona jej postępowaniem, teraz podświadomie próbowała sprawić, aby Astra ją zraniła. Jakby katowanie samej siebie myślami, na których już dawno osiadła warstwa kurzu, nie było wystarczające.
Wciąż mówiła, a Averill z sekundy na sekundę coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że pozorne zażegnanie tego konfliktu, polegające na ciągłym wymijaniu się w pracy, w rzeczywistości nie było tym, do czego dążyła. Stała więc tak po prostu z opuszczonymi ramionami, patrząc na nią pusto i zastanawiając się, którą ze swoich emocji przeoczyła. Bo skoro nie czuła się zadowolona z takiego obrotu spraw, musiała coś pominąć.
A jednak, mimo upływu czasu, nie była w stanie dostrzec, o co chodziło. Wzrastała w niej więc irytacja na samą siebie – na to, że zamiast zacisnąć zęby, zrobiła scenę i doprowadziła do takiego obrotu spraw, który pozornie powinien ją satysfakcjonować, a który jednak nie okazał się tym, czego szukała.
Zaczynała gubić się we własnej głowie.
Ja nie. – Wcale się nie cieszyła. Wcale nie satysfakcjonowało jej to, że zamiast spróbować dojść do sedna sprawy i poszukać odpowiedzi, tak jak to miała w zwyczaju, wybuchła, ponieważ proces dochodzenia okazał się dla niej zbyt ciężki. Na płaszczyźnie naukowej zapewne nazwałaby to porażką i… cóż, w tym przypadku też postrzegała to w ten sposób. Jako zwykłą porażkę. – I co tym osiągnęłam? – Uśmiechnęła się słabo, prześmiewczo, przeklinając się w myślach za tę chwilową porywczość. Nic. Nie osiągnęłaś nic. Nie doszłaś z nią do żadnego porozumienia.Zyskałam w twoich oczach, bo poczułam złość. Nic więcej. – Nie mogła zapomnieć o tym, że po całym tym cyrku Astra mogłaby tylko kiwnąć palcem i Averill musiałaby szukać posady gdzieś indziej. Doprawdy była żałosna. – To jest nas dwie. – Nie wątpiła, że od tej pory praca pani kapitan będzie przebiegała w zdecydowanie spokojniejszej atmosferze. Bo tak, nie tylko Callaway męczyła się w tym wszystkim.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jesteś wolna. Wolna ode mnie – odpowiedziała na temat osiągnięcia, bo jak Astra sądziła, do tego właśnie zmierzała ów rozmowa. Do odsunięcia ich obu od siebie i jeżeli tak dla pani doktor będzie lepiej, nie sprzeciwi się, chociaż stanowić to będzie pewien problem komunikacyjny w pracy.
Czy miała inny wybór? Tak. Mogłaby stanowczo wskazać swoje stanowisko i mieć głęboko w poważaniu zdanie drugiej strony. Mogła wszystko, bo jako kapitan wydziału miała taką władzę i nie bałaby się nawet, gdyby Callaway okazała się być najbliższą przyjaciółką Komendanta policji. Z niejednymi ważniakami się użerała, lecz teraz nie byłoby jej to ani trochę na rękę. Miała na głowie duży problem, który ciągnął się za nią jak przysłowiowa kula u nogi. Nie mogła więc podpaść komendantowi zwłaszcza, że podejrzewała jednego z policjantów, ich kolegę, o brutalną zbrodnię. Jeszcze zdąży trafić na usta wszystkich osób z wydziału i całego miasta, lecz to nie była ta chwila.
Zerknęła w bok na wiszące na ścianie podziękowania od najwyższego sztabu wojskowego. Nigdy nie pojmowała konieczności wieszania podobnych rzeczy, ale zgodnie z zasadami ona, lekarze, prawnicy i temu podobni byli zobowiązani do umieszczania na widoku swoich zasług, szkół, dyplomów oraz całej reszty potwierdzającej, że nie ściemniali i naprawdę mieli dużo wiedzy oraz doświadczenia.
Zabawne, że teraz Cabrera nie czuła się ani trochę lepsza.
- Nie chodzi o twoją złość – pozwoliła sobie wtrącić, choć gotowa była usłyszeć sprzeciw i przypomnienie, że jej zdanie nie obchodziło Averill. – Ale o to, że się postawiłaś. W szpitalu.. – Zrobiła krótką pauzę ostrożnie nawiązując do spotkania, które miało zostać między nimi. – ..sama przyznałaś, że śmierć twojego ojca.. przy okazji, przykro mi z powodu twojej straty.. niczego nie zmieni. – Że dalej będzie tą samą dziewczynką, którą była kiedyś. – Tylko, że ty już się zmieniłaś. Jak sądzę, musiałaś to zrobić, dla swoich dzieci. Być bardziej stanowcza, pewna swego zdania i nieugięta. Nie zauważyłam tego, bo do tej pory, co starałam się ignorować, ale bałaś się mnie. Prawda? – Chciała to usłyszeć, dostrzec choćby kiwnięcie głową, które potwierdziłoby to, co dopiero dzisiaj do niej dotarło. – Jedyną żałosną osobą w tym biurze, jestem ja. – Przyznanie się do tego było najtrudniejszą rzeczą, którą ostatnio zrobiła. Odsunęła się od biurka i przeszła parę kroków w stronę okna. – Kiedyś obiecywałam, że nigdy cię nie skrzywdzę i choć mam do ciebie żal, za to jak mnie kiedyś potraktowałaś, nic nie usprawiedliwia tego, jak ja obchodziłam się z tobą. Tłamsiłam cię, obrażałam, poniżałam i wywoływałam strach, jak okrutny patologiczny rodzin, przy którym dziecko nie może się nawet odezwać. – Prychnęła z pogardą dla samej siebie i zacisnęła szczękę z ledwością przełykając gorycz własnego zachowania. – Dzięki twojemu wybuchowi zrozumiałam, że nie jestem tylko zła, ale też – o zgrozo – zazdrosna. Zazdrosna o twoje świetne rodzinne życie, kiedy ja.. – Niespodziewanie podniosła głos. Kompletnie nad tym nie pasowała. – ..od pięciu lat tkwię w próżni. Cholera jasna, to nie fair! – Warknęła prosto do Averill, która stała nieco dalej i znów zacisnęła szczękę. Była zła, ale bardziej na świat niż na kobietę. Na to, że pomimo krzywdy, którą jej wyrządzono, nie odbiło się czkawką. Że ona sama dalej cierpiała, przez miłość ulokowaną w osobie, która już nigdy nie odpowie na jej wyznanie.
Odchrząknęła.
- To nie fair – dodała nieco ciszej i zdecydowanie spokojniej, bo przecież - jak wspomniano - nie była zła na Averill a na świat, który najwyraźniej nie działał na zasadzie dobrej lub złej karmy. Albo się komuś układało albo nie. Cabrera najwyraźniej trafiła do tej drugiej partii wyrzutków.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczyła brwi. W praktyce być może rzeczywiście była już wolna – od spotkań twarzą w twarz, od konfliktów, od ponurej atmosfery na komisariacie, która tworzyła się w jej głowie, ilekroć tylko Astra pojawiała się na horyzoncie. W praktyce jednak wcale od niczego się nie wyzwoliła, bo znała siebie i wiedziała, że nie przestanie o niej myśleć. Wieczorami wciąż będzie odtwarzać te same dialogi na nowo, zastanawiając się, czy gdyby powiedziała coś innego, sytuacja między nimi wyglądałby teraz inaczej, a potem zasypiałaby z trudem i z poczuciem niedosytu, wytworzonym przez nią samą. Nie była więc wolna. Więziły ją własne wyrzuty sumienia, pragnienia i poczucie, że nie znajdowała się na właściwym miejscu.
Tak naprawdę to nie – powiedziała cicho, patrząc na nią wzrokiem błyszczącym od obaw. – Nie będę wolna, dopóki nie przestanę myśleć… o tym wszystkim. – Rozum nie pozwalał jej na powiedzenie ”o tobie”. Byłaby śmieszna, gdyby odważyła się na coś podobnego.
Uśmiechnęła się gorzko, bo w istocie śmierć jej ojca niczego nie zmieniła. Świat nie ruszył nagle z miejsca, a ona wciąż znajdowała się w tym samym, niemożliwym punkcie, mając czterdzieści dwa i pół lata, czwórkę żywych dzieci, jedno martwe, męża, z którym nic ją nie łączyło i mnóstwo wyrzutów sumienia, których już nie mogła naprawić.
Minęło dwadzieścia lat – zauważyła i na samą myśl o tym, ile rzeczy mogła zrobić w tym czasie, coś zakłuło ją pod piersią. – Zmieniłam się i ty też. – Może jej esencja była taka sama, ale pewne rzeczy, owszem, uległy zmianie. – Nie bałam się ciebie – sprostowała, bo w głębi siebie przecież wiedziała, że Astra nie byłaby w stanie zrobić jej krzywdy. Przynajmniej nie fizycznej, bo ta psychiczna należała do innej kategorii i… czasami ludzie nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że ją stosowali. – Bałam się… no cóż, pracowania z tobą. Tego, że……że ludzie dowiedzą się, co nas kiedyś łączyło. Na samą myśl zacisnęła mocno usta, bo chociaż minęło tyle lat, ona wciąż obawiała się nieprzychylnych spojrzeń. Jak żałosne to było? – …że nie będziemy się w stanie dogadać, i że przelejemy nasze osobiste żale na pracę – dokończyła cicho. – I miałam rację. – Nie szukała tu winnych. Sama prawdopodobnie zawaliła bardziej, nie stawiając się i od samego początku nie nakreślając Astrze granicy z powodu jakiejś niezrozumiałej słabości do jej osoby. Z nich dwóch była zdecydowanie tą bardziej żałosną. To jednak nie były wyścigi, a pierwsza boleśnie szczera rozmowa, jaką miały okazję ze sobą odbyć. Była jeszcze ta, która toczyła się w szpitalu, ale ona nie smakowała aż tak gorzko. – Och, na miłość boską, Astra… – westchnęła, chyba po raz pierwszy od ich ponownego spotkania zwracając się do niej po imieniu. – Kto na twoim miejscu nie zrobiłby tego samego? – Dałaby sobie rękę uciąć, że istnieli ludzie, którzy pokusiliby się nawet o coś gorszego niż obrażanie i tłamszenie. – Jestem zła, byłam i jestem, ale ty też masz do tego prawo. – Być może nawet większe niż ona. Jedyne, co je różniło, to ich sposób okazywania gniewu. Astra dawkowała go jak lekarstwo z dawką śmiertelnej trucizny, przedłużając cierpienie, natomiast Averill działała jednorazowo, z dużą mocą. – Nigdy tak naprawdę nie miałaś sposobności się na mnie odegrać. Aż do teraz. – Czyżby były siebie warte?
Zmrużyła oczy, słysząc jej następne wyznanie. Zazdrosna? Początkowo nie rozumiała o co – nie miała przecież nic, czego inni ludzie mogliby jej zazdrościć i zajęło jej chwilę uświadomienie sobie, że z zewnątrz przecież jej życie prezentowało się całkiem dobrze. Że na pozór niczego jej nie brakowało.
Kiedy zapadła cisza, wzięła głęboki oddech. Niekoniecznie chciała opowiadać jej szczegóły swojej dalszej historii – porównanie ich tragedii było śmieszne – ale pragnęła pokazać jej, że wcale nie wiodła takiego sielankowego życia, jak mogłoby się jej wydawać.
Straciłam dziecko – powiedziała po prostu, a głos załamał się jej nagle. Wciąż stała w tym samym miejscu, blisko drzwi, jakby to gwarantowało jej szybką możliwość ucieczki. – Nie adopcyjne. Biologiczne. Zmarło na dwa tygodnie po narodzinach. – Nienawidziła tego wspominać. Czuła, że gdyby stało się inaczej, byłaby teraz kimś lepszym. Kimś, na kogo Astra może miałaby prawo patrzeć z zawiścią. – A moje małżeństwo to porażka. Rzadko kiedy rozmawiamy normalnie. – Och, czuła, że wystawia się z tymi wyznaniami na otwarty atak. – Wiem, że nie miałaś łatwo. Nie miałaś, nie masz i prawdopodobnie nie będziesz miała, niezależnie od tego, co stanie się z Rosaline – jej imię ledwo przeszło jej przez gardło. Było jak klątwa. – I wiem, że to nie fair. Ale nie sądzę, abyś miała czego mi zazdrościć – podsumowała płasko. Prawdopodobnie nie powinna się tak odsłaniać, zamiast tego należało podnieść głowę i nie rozwiewać wątpliwości odnośnie swojego rzekomego perfekcyjnego życia, tak jak to robiła zawsze. Tym razem jednak rozchodziło się o coś więcej niż o jej opinię.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Prawo do zachowywania się jak przedszkolak? – dopytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi, którą sama sobie uzyskała przecząco kiwając głową. Może i godzono się na to aby była zła, ale w tak ważnej pracy należało zachowywać się profesjonalnie, oddzielić sprawy prywatne od zawodowych, żeby nie doprowadzać do sytuacji podobnej jak ta. Do momentu, gdy jedna ze stron konfliktu ma dość i nie chce już pracować. – Może to usprawiedliwione, ale od zawsze starałam się być profesjonalistką, co jak widać nie wyszło mi najlepiej. – Właściwie to najgorzej ze wszystkim. Na domiar złego, za każdym razem gdy o tym myślała, dopadała ją świadomość, że Rosaline nie byłaby zadowolona z takiego zachowania. Wręcz namówiłaby Cabrere aby zażegnała konflikt. Nie oznaczało to, że od razu z Averill musiały się lubić, ale gest ten uzdrowiłby sytuacje w pracy, która ostatecznie skalowała zmuszając panią doktor do wybuchu.
- A jednak, nadal zazdroszczę, bo ty tam jesteś. – Uśmiechnęła się odrobinę smutno. To oczywiste, że w życiu Callaway była ona sama, ale kiedyś, lata temu, w marzeniach i myślach o przyszłości miała być w życiu Cabrery. – Jestem hipokrytką, bo mimo wszystko nigdy nie życzyłam ci źle, a jednak teraz mówię, że to nie fair, gdy okazuje się, iż nie zostałaś ukarana przez los. Bez sensu. Chyba nigdy nie byłam w tym dobra. – W pogodzeniu emocji z rozumem. Chciała postępować dobrze, ale kiepsko jej to wychodziło, bo pozwoliła aby złość i zazdrość wzięły górę.
Przesunęła dłonią po karku i westchnęła. Nie czuła się komfortowo. Przyznawanie do własnych słabości oraz błędów nigdy nie wychodziło jej najlepiej. Teoretycznie nigdy tego nie robiła, bo to oznaczałoby, że była gorsza od swoich braci faworyzowanych przez rodziców, co znacząco odbiło się na tym, kim była teraz.
- Przepraszam – powiedziała głośniej i wyprostowała się aby pokazać Averill, że mówiła to z pełną powagą. - Za to, jak cię traktowałam. – Już wcześniej wspomniała, że źle się zachowała, ale ani razu nie powiedziała – przepraszam. W przeciwieństwie do pani doktor, nie miała tendencji do nadużywania tego wyrazu. - Jako kapitan wydziału powinnam dawać przykład a nie znęcać się nad kimś, kto kiedyś nie czuł tego samego, co ja. Za emocje nie należy karać, a raczej to ja powinnam uważać w kim się zakochuje. – Było minęło. Przeszłości nie zmieni, ale mogła dać jej upust i uwolnić się od gniewu. Na tyle – może – było ją stać. - I przykro mi z powodu dziecka. Mogę zapytać, jak się nazywało? – Tak po prostu. Po ludzku. Jeżeli Ave zechce, to odpowie. Jeżeli nie, przemilczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wzruszyła ramionami. Nie mogła jej oceniać, sama też zachowała się jak przedszkolak, uciekając od niej z dnia na dzień i poświęcając ich relację dla jakiegoś zadowolenia rodziców, którzy ostatecznie i tak tylko się nią rozczarowali. Nie była zła za takie traktowanie ogółem – to, co budziło jej rozgoryczenie to fakt, iż Astra robiła to w pracy, czyli jedynym miejscu, gdzie Averill czuła się naprawdę dobrą, ważną i kompetentną osobą. Pewnie nie miałaby nic przeciwko, gdyby psioczyła na nią poza komisariatem, ale, jak na złość, działo się zupełnie na odwrót. Ilekroć musiały kooperować, obie przeokropnie się jeżyły, a gdy wcale nie musiały ze sobą rozmawiać, od razu się przed sobą otwierały. Co za paradoks.
W porządku – powiedziała tylko, jakby w ten prosty sposób chciała przekazać jej, że nie zamierzała chować urazy. Wystarczyło jej przyznanie się do winy i okazanie skruchy, aby Callaway automatycznie zapomniała o wszystkim, co przeżywała, ilekroć jej noga stawała na komisariacie policji. – Jeśli chcesz… – zaczęła niepewnie – możemy spróbować zacząć jeszcze raz. – Mimo że jeszcze chwilę temu prawie że na nią wrzeszczała, przedstawiając jej swoje zarzuty, w tym momencie była gotowa cofnąć to wszystko. Z jakiegoś powodu, do którego nie potrafiła przyznać się na głos, chciała wciąż ją widywać. – Wiem na pewno, że ja bym tego chciała, ale jeśli ty czujesz, że wolisz tego nie robić, też to zrozumiem – powiedziała cicho, pozostawiając jej wybór. Uszanowałaby jakąkolwiek jej decyzję.
Zamrugała, słysząc jej kolejne słowa. Oto stała przed nią kobieta, jakiej złamała serce w najokrutniejszy sposób, i patrzyła na nią swoimi smutnymi, ciemnymi oczami, których Averill bała się kochać otwarcie, w których nocami odbijały się gwiazdy, i które skrywały w sobie tyle samo determinacji, co i wrażliwości. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jak wiele dałaby, aby znów zobaczyć w tych oczach cień radości i całe jej pozornie poukładane życie zamieniło się w nicość.
Wybaczam ci. – Tak naprawdę nie miała czego, na jej miejscu zachowałaby się tak samo, ale musiała to powiedzieć jeśli chciała, aby Astra skończyła się zadręczać. – I… – zaczęła, czując jakiś nagły przypływ odwagi. Chciała sprostować jej słowa, powiedzieć, że to nieprawda, ale w odpowiednim momencie zdała sobie sprawę z tego, że to niczego by nie zmieniło. Tylko wywołałoby w pani kapitan więcej żalu, a w Averill więcej zabójczych wyrzutów sumienia.
Iskra odwagi opuściła ją jednak tak szybko i nagle, jak się pojawiła.
Chciałabym powiedzieć ci tyle rzeczy, ale obawiam się, że nie będziesz miała ochoty ich usłyszeć.
Alex – odpowiedziała cicho, czując, jak w jej gardle pojawia się jakaś nieznośna gula. Minęło tyle lat, a ona wciąż nie potrafiła zapomnieć. Codziennie wyobrażała sobie, jak dziś mogłoby wyglądać jej życie, gdyby jej dziecko nie odeszło przedwcześnie. – Ale to już bez znaczenia. – Pokręciła głowa, w razie gdyby Cabrera chciała coś powiedzieć. Wciąż nie była gotowa, aby o tym rozmawiać. Nie sądziła, aby kiedykolwiek nadszedł na to odpowiedni dzień.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie od razu zrozumiała, co pani doktor miała na myśli. Najpierw wprowadziła między nie spore zamieszanie a teraz chciała odnowy? Czy to możliwe, że niektóre rzeczy były takie łatwe? Że w momencie eskalacji konfliktu możliwe było jego całkowite zniwelowanie? A może w rzeczywistości nie było żadnej niezgody tylko jej cień, płaszczyk przeszłych niedopowiedzeń, który wystarczyło otrzepać i ruszyć dalej?
Jakim cudem to było takie proste?
- Wiem na pewno – zaczęła umyślnie używając tych samych słów co Callaway. – że wzajemne unikanie się będzie uciążliwe w pracy, dlatego postaram się zmienić swoje nastawienie. – Nie potrafiła tego obiecać, ale przynajmniej spróbuje zachowywać się lepiej, jak na kapitan wydziału przystało. Czuła w środku, że nie będzie to łatwe, bo pomimo tej rozmowy było parę rzeczy, które wciąż ją mierziły, ale zarazem potrzebowała kogoś.. cholera, pomimo tego co działo się kiedyś, Cabrera wciąż widziała w Averill osobę, z którą mogłaby podzielić się wszystkim.
Co za niedorzeczność. Wciąż widzieć przyjaciela w kimś, kto tak mocno cię zranił.
Nie oczekiwała wybaczenia zwłaszcza, że sama jeszcze nie była go w stanie podarować. Mogła przyjąć poprzednie przeprosiny Averill za to, co kiedyś jej zrobiła, ale na wybaczenie potrzebowała czasu. Nie takiego spędzonego z dala od drugiej osoby, bo tego miała na pęczki. Na wybaczenie trzeba było sobie zasłużyć, a przynajmniej w mniemaniu Astry.
Chciała powiedzieć, że to bardzo ładne imię i dopytać jeszcze o płeć, której kwestii samo imię nie rozwiązywało. Dostrzegła jednak to jak postawa Averill się zmieniła i że robiła mentalny krok w tył chowając się w sobie z własnymi emocjami.
- Nieprawda. – Zareagowała od razu wychodząc naprzeciw odmiennemu wyobrażeniu Callaway, która przez chwilę mogła sądzić, że znów wracały do tego co było wcześniej; niejasności, nieporozumień i różnych zdań. – Widzę, że dla ciebie to ma znaczenie. – Automatycznie zrobiła dwa kroki przed siebie niwelując dystans między nimi, lecz powstrzymała się w porę i zatrzymała niecały metr od kobiety. Co niby chciała zrobić? Przytulić ją? Czy to w czymkolwiek by pomogło? Wątpliwe.
- Może kiedyś o tym porozmawiamy? – zasugerowała przyciszonym głosem. – Przy herbacie albo tutejszej ohydnej kawie. – Nie chciała zmuszać Ave do zwierzeń. Jedynie dała do zrozumienia, że była gotowa zrobić o krok więcej i wyciągnąć rękę nie tylko w kwestiach zachowania w pracy, ale także w sferze bardziej prywatnej. – Spokojnie, nie kryje się w tym żadna chęć zemsty. – Nie zrobi kobiecie na złość lub co gorsza jakiegoś psikusa uprzednio umawiając się z nią na kawę. Wiedziała jednak, że do pełnego oczyszczenia atmosfery w pracy potrzebne było coś więcej niż ciągłe gryzienie się w język. – Pomyśl o tym – dodała od razu. Nie oczekiwała odpowiedzi już teraz. Nie wymuszała na kobiecie prywatnego spotkania już-teraz-natychmiast ani w przeciągu tygodnia, czy nawet miesiąca. Mogły dać sobie czas, uspokoić dzisiejsze nerwy i zastanowić się, czy na pewno obie tego chciały.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Łudziła się, że mogły o tym zapomnieć. Że mogły jeszcze odwrócić to wszystko i rozpocząć współpracę na nowo, mimo tego feralnego początku. Nie była jednak pewna, czy jej szczere chęci wystarczą, i czy właściwie powinny jakkolwiek działać w tym kierunku. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak paskudnie ją skrzywdziła, nie potrafiła o niej zapomnieć i trudno było jej przyznać się do tego, że odkąd spotkały się ponownie, nie było dnia, kiedy by o niej nie pomyślała. I wcale nie pomagało wyobrażenie tego, co Astra musiała sądzić na jej temat po latach.
Przeszłość była jak bagno, które coraz bardziej przykrywało teraźniejszą ”ją”, podczas gdy ona nawet nie znajdowała w sobie siły, aby zaprotestować.
Skinęła krótko głową. ”Postaram się zmienić swoje nastawienie” mogło oznaczać mnóstwo rzeczy i Averill rozumiała, że nie powinna robić sobie zbyt wielkich nadziei. Być może takie postawienie całej sprawy było nawet lepsze. Oszczędzało jej frustracji i rozczarowania.
Wolę o tym tutaj nie rozmawiać – powiedziała po prostu, nie zaprzeczając jej słowom. Nie ufała sobie w kwestii utraconego dziecka, głównie dlatego, że nigdy nie pozwalała sobie na rozmowy, których byłoby ono głównym tematem. Zarówno ona, jak i Mikael zachowywali się tak, jakby nigdy nie istniało, co z jednej strony nie rozwiązywało żadnych problemów, ale z drugiej było czymś, co po tylu latach przyjmowała już z lekkim wzruszeniem ramion.
Zamrugała w milczeniu, słysząc jej propozycję. Tyle razy zbierała się do tego, aby zaproponować to samo, a jednak ostatecznie to nie ona wyszła z inicjatywą. Z nich dwóch to wciąż Astra była tą odważniejszą.
Przełknąwszy gulę, jaka urosła jej w przełyku, odetchnęła i uniosła wzrok na ciemne oczy.
Pomyślę – obiecała, bo nie wiedziała, czego się spodziewać. Najłatwiej byłoby po prostu nie oczekiwać niczego, ale Averill tak nie potrafiła. Chciała zbyt wielu rzeczy – być może przez wzgląd na to, iż przez większość swojego życia niczego nie otrzymywała.
Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, drzwi biura otworzyły się i stanął w nich komendant, na widok którego Callaway automatycznie poczuła irracjonalny strach. Czyżby dowiedział się o jej wybuchu i przyszedł zrobić porządek?
Pani Kapitan, potrzebuję… – zaczął, lecz w momencie, gdy ujrzał Averill, natychmiastowo zamknął usta. – Najmocniej przepraszam…
Pokręciła głową, wycofując się o krok i uśmiechając się do niego delikatnie.
Właśnie wychodziłam – powiedziała to bez żalu. Na tę chwilę nie miała już nic do dodania. – Do widzenia, pani kapitan… panie komendancie. – Skinęła głową w ramach pożegnania, po czym, omijając stojącego w drzwiach mężczyznę, wyszła na korytarz, gdzie po raz pierwszy od miesięcy poczuła się lżej.
Nigdy nie sądziła, że osiągnie taki zaskakujący spokój dzięki jednemu wybuchowi złości.

/zt x2
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~4~ Ludzie bardzo często nie doceniają oczywistych dla siebie spraw, dopóki ich nie stracą. Może to dotyczyć zdrowia, pieniędzy, miłości i innych wielce istotnych w życiu tematów, a także i czegoś tak podstawowego jak możliwość wyjścia na ulicę bez strachu o swoje życie. Alerty zasypywały telefon Llewy'ego już od samego rana, ale zdecydował się nie przykładać do nich szczególnej uwagi i zwyczajnie kontynuował wykonywanie swoich obowiązków. Wracając z pracy wskoczył więc na zakupy, głównie po żarcie dla swojej rybki i może jakieś piwko na wieczór. Zapamiętał przekazywane w sms'ach informacje, zdawał sobie sprawę, że zapewne spędzi wieczór upchnięty pod jakimś kocem, możliwe, że bez prądu albo i wody, więc podczas wizyty w sklepie podjął rozważną decyzję dokupienia paczki baterii do latarek i większej butli wody. Nie spodziewał się jednak, że jeszcze podczas spacerku do domu zostanie zaatakowany przez szalony podmuch wiatru, niebo gwałtownie poszarzeje i bez ostrzeżenia zacznie na niego sikać. Sądził, że zdąży wrócić, nawet w tej lekkiej mżawce, w końcu nie miał aż tak daleko, ale już po kilku krokach nawałnica wzmogła się do tego stopnia, że był przemoczony do suchej nitki, nie widział świata dalej niż kilka metrów przed sobą i z desperacją rozglądał się za jakimś schronieniem. Pobliski komisariat policji wygrał z chybotliwą wiatą przystankową oraz przeciekającą markizą nad już zamkniętą kawiarnią.
-Dzień dobrek, piękne mamy dzisiaj popołudnie. Wszyscy zebrali już swoje zwierzęta? Musimy się upewnić, że mamy pary, nie chcemy chyba powtórzyć akcji z jednorożcami - zaczął, oczywiście, od żartu w stronę nieszczególnie zadowolonego faceta siedzącego w recepcji. Odgarnął mokrą grzywkę z czoła i posłał mu nieco nerwowy uśmiech, kiedy wyczuł nieprzychylną atmosferę. - Okeej, no to ten, mogę tu u was przeczekać to... cokolwiek się dzieje na zewnątrz? - upewnił się, znajdując odrobinę manier, a kiedy dostał w odpowiedzi skinienie głową, ruszył w stronę pobliskiej ławeczki. Ktoś już na niej siedział, więc po odstawieniu swoich zakupów na podłodze i zajęcia miejsca obok nieznajomego, od razu zaczął do niego nawijać.
- Też tu utknąłeś? Normalnie koniec świata, myślałem, że zdążę do domu... No, ale nic, ile to niby może trwać? Coś tam pisali, że niby zagrożenie, ale błagam, oni zawsze przesadzają - wywrócił oczami i z niezadowoleniem poklepał się po mokrej koszulce. Przynajmniej wyszedł z tego chłodu, wnętrze komisariatu już zaczynało go powoli rozgrzewać. - Ten tam chyba nie ma najlepszego dnia, co? - dodał ściszonym tonem, spoglądając konspiracyjnie w stronę recepcjonisty. - Oh, gdzie moje maniery, jestem Llewy - przedstawił się, podając towarzyszowi dłoń. Wychodziło na to, że byli na siebie skazani, dobrze byłoby się lepiej poznać.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Seattle Police Department”