WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Najpierw to Cię zbadam, zanim zszyję, matole - mruknęła równie oschle, zakładając rękawiczki i podchodząc do niego z gazą. Musiała go sprawdzić i oczyścić, a na koniec i tak wyśle go na prześwietlenie. Nie mogła zbagatelizować problemu, tylko dlatego, że mu się gdzieś spieszył. - Myślę, że gdziekolwiek się tak spieszysz, będą musieli na Ciebie poczekać. Zadzwonię też do Jeffa, powinien Cię odebrać w razie gdybyś zasłabł po drodze. Nie ma żartów - niby nie chciała tego robić, niby nie chciała się o niego martwić i nim przejmować, odesłać z kwitkiem i mieć spokój, ale nie potrafiła tak do końca być obojętna. Nie byłaby wtedy sobą. - Powiesz mi kto Ci tak obił mordę? - Zapytała spokojnie, raczej nie spoglądając mu na razie prosto w oczy. Oczyściła łuk brwiowy oraz jego policzek z pozostałości krwi i wszystko (wraz z koszulką) wywaliła do kosza na odpady. Obejrzała go spokojnie, poświeciła mu w oczy. - Czujesz mdłości? Kręci CI się w głowie? - Zapisała coś na kartkach i wróciła z metalową tacką i stripam. - Nie muszę tego szyć, a żebyś nie miał brzydkiej blizny po prostu będziesz nosił stripy. Możesz je zmieniać sam, ale sugeruję byś przynajmniej raz na jakiś czas zawitał u pielęgniarek - albo u mnie, ale to już dodała w myślach. Wciąż nie rozumiała, byli hot and cold, a ostatnio może i powędrowali w cieplejsze rejony, ale czy to był pretekst go ignorowania?
-
Nie odpowiedział na zadane pytanie. Siedział i wpatrywał się w przestrzeń, gdy majstrowała coś przy jego skroni. Nie zamierzał przyznać, że przez nią nie mógł skupić się na treningu. Żeby to zrobić musiałby mocno się upalić albo opić. - Wypadek przy pracy, zdarza się - zbył ją, wzruszając ramionami. - Nie, nic mi nie jest. Mogę już iść? - zapytał zniecierpliwiony. Zadawała zbyt wiele pytań i okazywała zbyt duże zainteresowanie jego osobą. Martwiło go to, że po zdarzeniach z tamtej nocy zaczęła wyobrażać sobie zbyt wiele, a przecież ich relacja nie uległa zmianie. Przynajmniej na to liczył. A może właśnie wcale nie? Sam już nie był pewien. - Okej, tak zrobię - skłamał, po czym na nowo zaczął oporządzać skórki wokół paznokci. Tym razem jednak u drugiej ręki. Skubał w kompletnym skupieniu myśląc już tylko o tym, że jak stąd wyjdzie to uda się prosto na trening.
-
- Widzę właśnie. - mruknęła, bo daleko mu było do dużego chłopca, serio. - Nie wypuszczę Cię samego, Nolan, nie kłóć się ze mną nawet. To nie skaleczenie, tylko dostałeś w głowę. Masz rozcięty łuk brwiowy, równie dobrze możesz za godzinę czy dwie paść nieprzytomny. Sorry, nie będę miała Cię na sumieniu - spojrzała na niego zła, że bagatelizował to wszystko. I nie chodziło już o to, że był Crawfordem i że w jakimś stopniu zależało jej na tym, by brat Jeffa był cały i zdrów. Była lekarzem, chciała leczyć, a nie wysyłać kogoś do grobu za swoje niedopilnowanie czy niechlujstwo, bo jemu się spieszyło. - Przestań zachowywać się jak dziecko, Nolan! - W końcu nie wytrzymała, odsuwając od jego czoła gazę i odrzucając szczypce na tackę. Nie znosiła nieodpowiedzialnych ludzi, a on był największym osłem na świecie. Uparty do bólu. - Masz skierowanie na prześwietlenie, zaraz Cię ktoś tam zabierze. Jak wyniki będą dobre, będziesz mógł wrócić do domu - przepisała skierowanie oraz na kartce zapisała mu leki, które mógł wykupić bez recepty. - Masz tu coś przeciwbólowego. Jako lekarz radzę brać dwie tabletki na dobę, jeśli ból nie ustanie. Jako Adelaide Callaway - uśmiechnęła się kącikiem, w końcu tak często się do niej zwracał, pełną formą - możesz zapalić zioło, pomoże Ci trochę bardziej. O ile to nie wpłynie na Twoje treningi czy walki... i tak, nie powinieneś przez jakiś czas ćwiczyć - ale i tak wiedziała, że on zrobi co tam będzie chciał i uważał za słuszne. Nie wtrącała się w to, nie była jego niańką, jednak musiała mu to powiedzieć. Dla czystego lekarskiego sumienia. Spojrzała na niego podejrzliwie, krzyżując ręce na piersi i westchnęła. - Dbaj o siebie, co? Nie chcę kiedyś skończyć dyżuru z Tobą na łóżku szpitalnym - jakkolwiek to dziwnie brzmiało w jego głowie, Addie chodziło tylko o to, że nie chciała by skończył gorzej.
-
- Myślałby kto, że tak się o mnie martwisz - wymamrotał pod nosem, robiąc naburmuszoną minę. Z całą pewnością bliżej mu było do dużego chłopca aniżeli do dorosłego mężczyzny, którym ponoć był. Przynajmniej właśnie na to wskazywały wszystkie cechy biologiczne widziane gołym okiem. - Nie przesadzałbym z tym padaniem za godzinę lub dwie. - przewrócił oczami. - Mam wrażenie, że możesz trochę przesadzać - wetchnął. - Nic mi nie jest. - nie jestem pewna czy próbował bardziej ją pocieszyć czy przekonać do tego, żeby nakleiła mu te cholerne plasterki i wypuściła do domu. Właściwie na trening. Jego plany nie uległy zmianie z całą pewnością dalej zamierzał iść pociskać się z workiem skoro dzisiejszy trening na ringu nie poszedł zbyt dobrze. Worek przynajmniej mu nie odda.. raczej. - Przestań być taka.. taka.. - urwał i rozejrzał się wkoło, aby znaleźć odpowiednie określenie na jej osobę. Niestety nic dobrego nie wpadło mu do głowy, więc znów na nią spojrzał, zmarszczył brwi i zmrużył oczy. - Taka - odparł dosadnie. - Okej - mruknął, aby wiedziała, że przyjął do świadomości informacje, które mu przekazała. Niestety jego spokój ducha nie trwał długo, ponieważ zaraz po przyzwoleniu na zastosowanie marihuany w celu przyspieszenia regeneracji stanu fizycznego Nolana usłyszał zakaz, który totalnie nie przypadł mu do gustu. Poderwał się z miejsca i cisnął piorunami w stronę młodej lekarki. - Chyba sobie kurwa żartujesz - uniósł się, nagle czując w sobie pełnię sił. Zupełnie jakby dosłownie kilka minut wcześniej wcale nie wykrwawiał się w swój własny podkoszulek. Poza tym, jeśli chodzi o jaranie to pewnie i tak wolał postawić na coś zdecydowanie mocniejszego niż to. Po zielone sięgał od okazji, ale, kto wie.. Może właśnie dzisiaj była okazja? - Nie mogę odpuścić treningów, rozumiesz? - odparł nerwowo. Wyglądał trochę jakby był właśnie zastraszonym dzieciakiem z syndromem sztokholmskim. Trener poniekąd był jego oprawcą, więc nie dziwnego, że zareagował tak a nie inaczej. - To tylko głupie draśnięcie. Za dwa dni nie będzie śladu, a Ty mówisz, że mam przerwać treningi? - była to dla niego iście przerażająca wizja zważając na to, że jeszcze nigdy, od dwunastego roku życia, ich nie przerywał.
-
- Taka? - Zaśmiała się cicho i przygryzła wargę, pochylając się nad nim. - Wspaniała? - Poruszała brwiami i przetarła resztki krwi jego policzka, uśmiechając się uroczo. - Nie musisz mi schlebiać. To moja praca - cokolwiek miał na końcu języka to wcale nie padło, więc mogła sobie wykorzystać chwilę i dopowiedzieć. Co jej to jej. Odwróciła się na moment, gdy przytaknął na jej słowa. Przynajmniej tyle, że nie walczył z braniem środków przeciwbólowych. Oczywiście, nie miała pojęcia, że w ogóle brał coś, co byłoby na pewno mocniejsze niż tabletki z aspiryną czy zioło, gdyby miała świadomość na pewno pilnowałaby go w ten dzień. Ale znów. Czy miała w ogóle jakiekolwiek prawo do takiego zachowania? Chyba nie. Niestety spokój nie trwał długo, bo Nolan wpadł w jakiś szał. - Hej, uspokój się - spojrzała na niego i od razu popchnęła go na kozetkę, by sobie usiadł i wziął siedem głębokich wdechów. - Wolisz wrócić tutaj i spędzić tydzień pod kroplówkami, Crawford? - Zmrużyła oczy, nie odsuwając się od niego. Stała jedną nogą między udami bruneta, powstrzymując go przed ucieczką czy kolejnym wybuchem. Nie było żartów. Adelaide Callaway zamieniała się w sajko-lekarza, który nie da mu się wykończyć. - Nie wiesz co to jest. Dostałeś w głowę, masz rozcięty łuk brwiowy, przestań to lekceważyć, jasna cholera, Nolan! - warknęła na niego i przetarła skronie palcami, bo doprowadzał ją do szału tym upartym podejściem. Osioł. - To tylko kilka dni, wytrzymasz bez nich. Wrócisz zdrów jak ryba. Chyba lepiej tak, niż jakbyś miał być w kiepskiej formie - musiał przyznać, że miała trochę racji. Z jakiegoś powodu dzisiaj mu nie poszło, a do tego nie był w najlepszej formie. To mogło się skończyć katastrofą. Było mu naprawdę tak bardzo wszystko jedno? Byle tylko wrócić na ring? Nic więc dziwnego, że Addie zaczęła dodawać dwa do dwóch i była zmartwiona. Już nie tylko ze względu na to, że stał się jej pacjentem.
-
- Raczej najgorsza na świecie - sprostował, starając się unikać zerknięcia na jej usta. Miała naprawdę piękny uśmiech. Zwłaszcza wtedy, kiedy jakimś cudem to on był jego powodem. - Ktoś tu ma tupet. - i choć znów nie do końca uważał to za prawdę to po prostu chciał jej dokuczyć. Taki już miał dzisiaj nastrój i raczej graniczyło z cudem, aby uległ on drastycznej zmianie. Przynajmniej nie na stałe, bo jak już wiadomo - Nolan uwielbia huśtać się na swoich emocjach.
Posłał jej groźne spojrzenie, gdy pchnęła go na kozetkę. Oczywiście klapnął tyłkiem na siedzeniu, ponieważ wciąż był zbyt słaby po tym wykrwawieniu z siebie całej jednej porcji krwi z kroplówki. - Nie martw się, nie wrócę - warknął, bo gdyby tylko wiedział, że istnieje tak spora szansa, iż wpadnie na nią tego dnia to zdecydowałby się na wybór innego szpitala. Nawet, gdyby miał udać się do miasta obok i po drodze stworzyć zagrożenie dla życia swojego bądź życia mijanych ludzi. - Bywałem w gorszych sytuacjach i zawsze się wylizywałem. To jest nic, więc tym bardziej nie pozwolę, aby wpłynęło to na moje treningi. - dreszcze gryzły skórę na jego plecach, gdy w głowie pojawiało się wyobrażenie starcia z trenerem. Pewnie dostałby po ryju raz jeszcze, tym razem specjalnie, gdyby ten dowiedział się, że chłopak pozostaje niedysponowany przez kilka dni. - Nie. Ty nic nie rozumiesz.. - odchylił głowę i wplótł palce między kosmyki ciemnobrązowych włosów. Wziął głęboki wdech, policzył do dziesięciu i znów spojrzał na Adelaide. - Nie mogę odpuścić treningów. Rozumiesz? Gdybym odpuszczał za każdym razem, kiedy ciało lekko zaniemagało to nigdy nie zostałbym najlepszy - wyjaśnił, o wiele spokojniej. Trener tak bardzo zniszczył mu głowę, że już sam nie wiedział skąd u niego te wszystkie nerwy. Przecież wiedział, że Callaway nie robi nic złego. Wykonywała jedynie swoją pracę, a on mógł zwyczajnie pokiwać głową i bez względu na zalecenia zrobić swoje. Niestety ostatnio trochę tracił kontrolę nad sobą, swoimi emocjami i.. właściwie życiem też.
-
- Oj, już dawno wygrałbyś w konkursie na tupet, Nolan - wywróciła oczami, bo naprawdę próbował jej wejść na ego? A ciekawe co z nim. Od kiedy pamięta, to właśnie on miał największy tupet z jej znajomych i raczej się tego nie wstydził. Addie tylko stwierdzała fakty, które ciężko mu przechodziły przez gardło. Ale rozumiała, musiał być w szoku po uderzeniu! Hehe. - Czasem nie ma się wyboru. A jak tak dalej pójdzie, to możemy spotkać się tam, gdzie oboje byśmy tego bardzo nie chcieli - oiom? sala operacyjna? Mogłaby wymieniać miejsca, kończąc na cholernej kostnicy i może dotarłoby do niego, że nie może lekceważyć pewnych spraw. - Nie mówię Ci, że nie możesz, ale powinieneś dać sobie na wstrzymanie - westchnęła ciężko, bo gadka jak z dzieckiem. Uparł się na te treningi, jakby to była sprawa życia i śmierci i miał rację, ona nie rozumiała. Bo nie wiedziała nic o nim, o trenerze-tyranie, który go manipulował, który się na nim wyżywał. Gdyby tak było, pewnie nie wypuściłaby go z tego szpitala i jeszcze wezwała interwencję w postaci Jeffa. Byli ze sobą blisko, może on jakoś przemówiłby do tego głupiego i pustego łba Nolana. - Nie będziesz też najlepszy, jeśli będziesz ignorował to wszystko. Twoja sprawa, Nolan, ale dla mnie to czysta głupota - mruknęła cicho i wróciła do swoich papierów. Wypełniła wszystko, podała mu skierowanie, kartę z lekami oraz zwolnienie. - Na wszelki wypadek, L4. Nie wiem czy to zadziała w Twoim wypadku, ale może - właściwie zdała sobie sprawę, że poza faktem, iż trenował nie wiedziała czy pracował gdzie indziej. - Z tym do pokoju nr. 207 na tym piętrze. Poczekaj na wyniki, a jak wszystko będzie okej, możesz wrócić do domu - spojrzała uważnie na chłopaka i przygryzła policzek od środka. Nic więcej nie mogła zrobić.
-
- Wygrałbym. Gdyby nie Ty - odpyskował i choć to co wyprawiał było istną dziecinadą to nic nie wskazywało na to, aby miał zamiar to skończyć. Wręcz przeciwnie. Rozkręcał się jak Ciuchcia Tomek na MiniMini+. - Powiedz mi, Adelaide, czy istnieje na tym świecie miejsce, w którym chcielibyśmy się spotkać? - spojrzał na nią wyczekująco. Odpowiedzią była jednak głucha cisza, więc skinął głową i uśmiechnął się głupio, by potem znów odwrócić wzrok. - No właśnie - odparł jedynie nim duch filozofa objął panowanie nad jego umysłem. - Czasami robimy coś, czego nie powinniśmy tylko dlaczego, że wiemy, iż w przyszłości - nie teraz, nie jutro, nie za tydzień, ale może za dwadzieścia lat, będzie miało to wpływ na nasze życie. Wtedy też spojrzymy wstecz i uznamy, że była to dobra decyzja nawet, jeśli na początku wcale na taką nie wyglądała. - Faktycznie trener-tyran był niepodważalnym problemem i stał za większością zmian w życiu Nolana. Niestety były nie tylko negatywne, więc tym trudniej było uświadomić sobie, że gość ewidentnie ma na niego zły wpływ. Może gdyby walnął go mocniej to uderzyłby się w głowę i zobaczyłby otaczający go świat z zupełnie innej perspektywy. Tak, jak to miało miejsce w Jestem taka piękna. Absurdalne, ale pomocne. - Świetnie - skwitował, gdy wręczyła mu wszystkie papierki. Przypuszczam, że ledwie przekroczy próg gabinetu i ciśnie tym wszystkim do kosza. Cóż, pewnie by to zrobił, ale coś dziwnego gryzło go od środka. Coś, co nie pozwalało mu pójść prosto do domu, czy na trening, a na rtg - dla świętego spokoju. Posłał więc ostatnie spojrzenie w stronę Adelaide, po czym skinął do niej głową na pożegnanie i zniknął za zamykającymi się drzwiami. Odczekał chwilę w kolejce na prześwietlenie, ale kiedy odebrał wyniki natychmiast udał się do domu. Postanowił jednak odpuścić trening na dziś ze względu na nie odpuszczające słabe samopoczucie wmawiając sobie, że Adelaide Callaway nie miała na jego decyzję żadnego wpływu.
zt.x2 ♥
-
Ostatnimi czasy Stanley miał naprawdę sporo na głowie. Załamanie pogody w Seattle było dokuczliwe nie tylko prywatnie, ale miało także wpływ na sprawy szpitala i uświadomiło mu zapewne, że musieli zainwestować w kilka nowych urządzeń, by wszystko działało jak najlepiej w razie kolejnego potencjalnego kryzysu i utrudnień - w tym oczywiście w przypadku przerw w dostawie prądu. Tak czy siak, zajmował się papierkową robotą, ale kiedy szedł do pokoju socjalnego po kawę (mieli tutaj zdecydowanie lepszy ekspres), usłyszał zapewne, że jego córka jest w zabiegowym i zdejmują jej szwy z ręki.
Trzeba było przyznać, że mężczyzna odrobinę się zdziwił. Zawsze bardzo dbał o dobre kontakty z dzieciakami, ale musiał przyznać, że ostatnio trochę zaniedbał dzwonienie i pisanie smsów - młyn w pracy skutecznie odbierał mu siły na pogawędki, chociaż pewnie obiecywał sobie, że wyciągnie niedługo Lisę na kawę. Czy nie było ku temu lepszej okazji niż teraz, skoro była w szpitalu? Oczywiście nieco zabolał go fakt, że jego mała córeczka słowem nie wspomniała o urazie (przecież zapewniłby jej najlepszą opiekę na świecie!), ale postanowił póki co to przemilczeć. Faktycznie ruszył w stronę zabiegowego i akurat się na nią natknął gdy wychodziła z gabinetu. Uśmiechnął się odrobinę tryumfalnie.
- Byłaś w szpitalu i zapomniałaś odwiedzić starego ojca? - uniósł brwi z lekkim rozbawieniem zadając to pytanie i całując córkę w policzek na powitanie. - Co ci się stało? Wszystko w porządku? - pełne troski spojrzenie przesunęło się po sylwetce kobiety. Martwił się o nią, jak zawsze i nie było w tym niczego dziwnego!
-
Od zawsze starała się wszystko załatwiać bokiem, bez widowni, najlepiej nie mówiąc przy tym zbyt wiele. Chciała żyć na uboczu, w cieniu, nie robiąc innym problemów, a tak naprawdę bojąc się z nimi wchodzić w jakieś interakcje. Za wiele miała fobii do których nie chciała się przyznawać, by cokolwiek z tym zrobić. Poza tym... różniła się od swoich rówieśników, borykała przy tym z problemami o których nie umiała mówić, bo przecież w jej rodzinie tych na pewno nie brakowało, więc kim ona była, by tylko ich dokładać. Poza tym odkąd rodzice dowiedzieli się o Remim, chyba jeszcze bardziej bała się jakiś konfrontacji, a jeszcze jakby mieli dowiedzieć się o wypadku do którego doszło w klubie, do którego przecież ich święta córka nigdy by nie poszła, byłoby kolorowo, wolała więc zostawić to w tajemnicy, dopiero potem dochodząc do wniosku, że i tak ktoś im doniesie, więc ostatecznie poinformowała mamę. Do szpitala chciała się też wślizgnąć niepostrzeżenie, załatwić całą tą akcje ze ściąganiem szwów i zniknąć, nim kogokolwiek spotka, ale niestety... jak tylko wychodziła na korytarz, wpadła prosto na ojca, aż podskakując z przerażenia, jakby została przyłapana na gorącym uczynku. W zasadzie była.
- Tata! - rzuciła odruchowo, a potem poprawiła czapeczkę z daszkiem, która nieco jej się wcześniej osunęła na bok. - Nie chciałam ci przeszkadzać po prostu - wyjaśniła, przygryzając dolną wargę. Nie było to takim całkowitym kłamstwem, jakby się uprzeć, bo faktycznie nie chciała być powodem do zmartwień. Uniosła też kącik ust i odwzajemniła przywitanie. - Jasne, spoko luz... głupota, uderzyłam szklanką o blat i się zbiła, pocięła mnie trochę, ale no... spoko luz - powtórzyła, nie dzieląc się wszystkimi informacjami, ale też nie kłamiąc co do konkretnych okoliczności. - Myślałam, że ktoś już ci zdążył donieść - dodała, co miało być nieco żartobliwą wypowiedzią, ale jednak Lisbeth i poczucie humoru rzadko kiedy szli w parze.
-
– No ja – uśmiechnął się lekko, trochę pobłażliwie – Nigdy mi nie przeszkadzasz, mówiłem ci o tym wielokrotnie, Beth. Tym bardziej, kiedy coś się dzieje – stwierdził, patrząc na nią z troską. Nigdy nie była powodem do zmartwień – to, że się martwił było naturalną koleją rzeczy, szczególnie biorąc pod uwagę jej wcześniejsze zaburzenia odżywania. Przechylił nieco głowę, nie do końca wierząc w ten scenariusz.
– Pocięła cię aż tak, że musiałaś mieć szwy? Czemu właściwie uderzyłaś szklanką o blat? – spytał spokojnie, nie jakoś napastliwie, chociaż było widać, że bardzo chciał znać odpowiedź. Po głowie chodziło mu już pewnie tysiące scenariuszy, z czego niejeden pewnie uwzględniał Remiego, jako potencjalnego prowodyra tego, że jego córka się tutaj znalazła. – Gdyby nikt mi nie doniósł, to byś się pewnie na mnie nie natknęła. Żałuję tylko, że sama mi nie powiedziałaś, Lisbeth – westchnął cicho, bo najzwyczajniej w świecie poczuł się pominięty. Oczywiście nie miała najmniejszego obowiązku meldować mu, co właściwie się z nią działo, ale mimo wszystko nadal chciał o wszystkim wiedzieć.
– Skoro już tu jesteś, to napijesz się ze mną kawy? – uniósł brwi z delikatnym uśmiechem. Nie zamierzał jej zatrzymywać, jeśli miała teraz miejsce, w którym musiała koniecznie się znaleźć, ale pewnie jakiś czas się nie widzieli i chciał skorzystać z okazji do nadrobienia potencjalnych zaległości (z nadzieją, że jedną z tych zaległości było jej rozstanie z Remim).
-
- Wiesz... jesteś moim tatą, nie wypada ci powiedzieć, że przeszkadzam - to był dowcip w wykonaniu Lisbeth Westbrook, jednak jak zdecydowana większość jej dowcipów, zabrzmiał raczej sztywno, nie był opatrzony chichotem, czy chociażby uśmiechem, bo też... Beth była ponurym dzieckiem, od zawsze miała problem z wyrażaniem emocji, dlatego mało osób, poza rodziną, ją lubiło. - A chyba mieliście ostatnio dużo roboty w szpitalu? - dodała, przy okazji chcąc zrzucić temat rozmowy z własnej osoby, na tatę.
- Przypadkiem - odpowiedziała też od razu, nawet nie było to kłamstwem. - Byłam nieco rozkojarzona i chciałam schować ją do szafki, ale źle wycelowałam i uderzyłam o blat - wyrecytowała, bo przechodziła już to z Remim, który też nie miał pojęcia o tym, gdzie Lisa pracuje. Po prostu nie chciała nikogo martwić, a przy tym bała się też konsekwencji, jakie mogłyby się pojawić, gdyby ujawniła wszystkim prawdę. Widziała też, że ojciec jest nią zawiedziony, a to z kolei wprawiło ją w wyrzuty sumienia, ale po prostu... nie potrafiła mówić o wszystkim. - Ostatnio chyba i bez tego dodałam wam zmartwień - mruknęła na swoje usprawiedliwienie, nawet jeśli było ono dość marne, ale pamiętała doskonale, że tata fanem Remiego nie był. Może i wcześniej planowała jak najszybciej uciec ze szpitala, ale teraz już i tak było to bez sensu, więc skinęła głową na propozycję taty, nawet jeśli sama kawy nie pijała. Nie przeszkadzało jej to, zazwyczaj gdy ktoś z rodziny pił ten napój, ona dotrzymywała towarzystwa, wlewając w siebie wodę, albo jakiś zdrowy koktajl.
- Masz teraz przerwę? - zagadnęła jeszcze, kiedy już kierowali się w odpowiednią stronę. - Powinniście z mamą pojechać na jakieś wakacje - zasugerowała jakoś tak sama z siebie. Dużo pracowali, przez nią też mieli sporo stresu, więc pewnie by im się to przydało.
-
– Niby tak, ale jesteś dorosła i zdajesz sobie sprawę z tego, czym się zajmuję zawodowo. Gdybym miał jakąś ważną operację, to musiałbym cię odprawić i wierzę, że nie miałabyś mi tego za złe – puścił jej oczko i uśmiechnął się delikatnie. Doskonale wiedział, kiedy Lisbeth żartowała i miał świadomość, że jej poczucie humoru było dość specyficzne, jednak nigdy mu to nie przeszkadzało. Pokiwał powoli głową, słysząc pytanie córki. – Trochę. Ostatnie załamanie pogody dało nam trochę w kość, zarząd nie był zadowolony, ale ostatnio wymienili kilku członków – rozciągnął usta w lekkim uśmiechu, bo jedna z osób, które ostatnio odpadły, zbyt mocno próbowała się wtrącać w sprawy stricte lekarskie, czym niezwykle irytowała Stanleya. Jeden problem mniej. Pokiwał głową ze zrozumieniem, gdy opowiadała, jak to wszystko się stało.
– Musisz bardziej uważać, skarbie – stwierdził, nie chcąc już drążyć tematu bo widział po córce, że nic więcej nie ma do dodania odnośnie historii szwów. Nie chciał też na nią naciskać. Poza tym Westbrook nigdy nie był zawiedziony Beth – owszem, może nie do końca popierał niektóre jej zachowania czy życiowe wybory, jednak zawsze był z niej cholernie dumny. Nie mogła mu sprawić zawodu.
– Beth, to nie tak, że dodałaś nam zmartwień. Może nie jestem największym fanem Remiego, ale najważniejsze, żebyś była szczęśliwa. Tylko to mnie obchodzi. Swoją drogą jesteś pewna, że nie będziesz szczęśliwsza z kimś… młodszym? – zapytał, chociaż można było wyczuć, że słowa te były wypowiedziane pół żartem. Zupełnie odrębną kwestią było, że miał na końcu języka nieco inne zakończenie tego zdania.
– Tak się składa, że mam. Nawet jeśli bym nie miał, to zawsze znajdę czas dla mojej ulubionej córki – stwierdził z rozbawieniem, by westchnąć ciężko na wzmiankę o wakacjach. – Gdyby tylko to było takie proste. Na razie musimy tutaj gasić pożary, ale może za jakiś czas faktycznie wyjedziemy na jakieś Hawaje – aż westchnął z rozmarzeniem, bo piekące słońce i drinki z palemką brzmiały w tym momencie wyjątkowo dobrze.
-
- Zarząd brzmi jak organizacja, z którą nie chciałabym mieć nic wspólnego - mruknęła, nawet jeśli niewiele wiedziała o tej grupie ludzi. Trochę nie rozumiała dlaczego osoby nie mające nic wspólnego z medycyną miałyby decydować o szpitalu, ale po uśmiechu ojca doszła do wniosku, że pewnie zmiany, jakie zaszły, były zgodne z jego oczekiwaniami.
- Uważam przecież - uśmiechnęła się, bo wiedziała, że się o nią martwi. Poza tym wyraźnie jej ulżyło, gdy ojciec dalej nie drążył. Była za to wdzięczna, bo przecież miał prawo ją przemaglować. Może i miała już dwadzieścia jeden lat, ale raczej od niedawna i cóż... była specyficzna, niekoniecznie gotowa na dorosłe życie. Uśmiechnęła się też krzywo na ten jego żarcik odnośnie wieku Soriente, ale mimo wszystko uważała to za dobry znak, fakt, że tata potrafi już z tego tematu dowcipkować. Poza tym sama czasem miała wątpliwości wywołane różnicą wieku, jaka między nimi była. Tym bardziej, że Remi był osobą publiczną, a ona nie chciała, by ludzie mówili, że się nią bawi, bo zachciało mu się młodej. Dla osób postronnych musiało to wyglądać, jak typowy kryzys wieku średniego.
- Jestem pewna, że żadnego chętnego na bycie ze mną, poza Remim nie było - odpowiedziała na jego słowa, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, jak to mogło zabrzmieć. Aż drgnęła, otwierając szerzej oczy. - To znaczy, to nie tak, że jestem z nim, bo nie było innych opcji, nie jestem desperatką! - tak bardzo chciała przekazać to ojcu, że przy ostatnich słowach podniosła nieco głos, dlatego przechodząca obok kobieta zerknęła w ich kierunku, a zażenowana Lisa naciągnęła czapkę z daszkiem głębiej na głowę. O wiele bezpieczniej było skupić się na rodzicach, dlatego też chętnie podchwyciła temat ich wakacji.
- Hawaje brzmią super - pochwaliła ten pomysł, nawet jeśli sama będąc w takim miejscu pewnie i tak chodziłaby w bluzach, nie zażywając za wiele atrakcji, jakie dają tamtejsze rejony. - Mam nadzieję, że szybko sobie poradzicie z tymi pożarami - dodała, bo na urlop na pewno oboje zasługiwali. Całe jej życie ciężko pracowali na swoją karierę zawodową, więc wiedziała, ile to miejsce dla nich znaczy.
-
– Czasami ja też wolałbym nie mieć z nimi nic wspólnego – rozłożył bezradnie ręce, uśmiechając się nieznacznie. Szczególnie z niektórymi członkami. Inna sprawa, że nawet w najlepiej pracującej maszynie czasami znajdzie się część, która nie działa. Kilku członków, którzy mu wyjątkowo nieodpowiadani zwykle było przegłosowywanych przez resztę. Całe szczęście.
– Mam nadzieję, Lis. Po prostu nie chcę, żeby stało ci się coś gorszego – stwierdził z troską. Stanley był niestety typem trochę nadopiekuńczego ojca. Wiedział, że dzieciaki muszą kilka razy upaść, by się nauczyć na własnych błędach, jednak Westbrook zawsze chciał je łapać, ochronić przed rozczarowaniami i najlepiej przed całym złem tego świata. Taki miał instynkt jako głowa rodziny, nawet jeśli jego latorośl była już całkiem dorosła i popełniała błędy, których nie widział – bo mu o nich nie mówiła. Wywrócił teatralnie oczyma, słysząc słowa córki.
– Zdecydowanie się nie zgodzę. Możesz założyć konto na tym… Tinderze? Tak to się nazywa? Na pewno znajdzie się co najmniej tuzin chętnych. Mogę ci nawet pomóc z ustawieniem profilu – zaśmiał się tym razem, wątpiąc, by Beth kiedykolwiek poszła na takie rozwiązanie. Sam Stanley na portalach randkowych się zupełnie nie znał – ćwierć wieku temu jeszcze takowych nie było, a to właśnie wtedy znalazł miłość swojego życia. Nie potrzebował już nikogo innego. – Mam nadzieję. Poza tym nigdy nie sądziłem, że posunęłabyś się do bycia z kimś z braku innych opcji – wzruszył ramionami, nieco pokrzepiająco obejmując ramieniem córkę, gdy ta zwróciła na siebie uwagę jakiejś pacjentki, która przechodziła obok nich. Na pewno Liv i Stan kładli swoim dzieciakom do głowy, że nie ma sensu spotykać się z byle kim.
– Albo Karaiby – westchnął rozmarzony, czując, że naprawdę potrzebował wakacji od wszystkiego. – Tak, też mam taką nadzieję. Więc czego się napijesz, madame? – poruszył brwiami, wiedząc doskonale, że kawą na pewno wzgardzi i zapewne wybierze sobie jakiś koktajl czy coś!