WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://images.squarespace-cdn.com/cont ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiem dlaczego zgodziłem się pójść na ten jebany festyn.
Aż wykręca mi żołądek na myśl o skupisku perfekcyjnych rodzin. Kobiet w pięknie skrojonych sukienkach, mężczyzn o idealnie dobranych marynarkach i ich uroczych dzieciach, uczesanych w najbardziej finezyjne fryzury (wybacz mi, córeczko, że przerasta mnie zrobienie równego przedziałka). W mojej głowie uruchamiają się wszystkie alarmy, gdy zakładam na swe zwłoki coś bardziej wyszukanego niż zwykła bluza z kapturem, byleby się tylko nie wyróżniać na ich tle. Chce mi się krzyczeć, kiedy przekraczamy bramy zoo i powolnym krokiem zmierzamy w stronę perfekcyjnej obłudy, ale jakimś cudem znajduję w sobie energię, aby opowiadać mojej podekscytowanej córce czym żywią się strusie (z bezradności mówię, że płatkami z mlekiem i goframi, żeby choć trochę ułatwić sobie życie i nie musieć każdego poranka błagać jej, aby coś zjadła), kontemplować czy w przyszłości też będzie taka wysoka jak żyrafa czy też prowadzić ożywioną dyskusję na temat kolorów zebry. Dla mnie to jeden chuj czy jest biała w czarne paski czy czarna w białe paski. Ada sądzi jednak inaczej, wyczuwa moje rozdrażnienie i ostentacyjnie omija pingwiny. Rozchmurza się dopiero w parku różanym na widok tego, co dla mnie jest zapalnikiem do wycofania się. Ona w tej szarej, miałkiej gromadzie ludzi widzi towarzyszy wspólnej zabawy, ja to, czego nigdy mieć nie będę.
Wbijam paznokcie w nadgarstek, a na mojej skórze pojawia się rząd półksiężyców. Dopiero ból sprawia, że przypominam sobie w czym jestem najlepszy* i co jest najważniejsze. Rozluźniam mięśnie twarzy i strzepuję z siebie resztki rozgoryczenia. Niczym ojciec roku obiecuję jej podwójną porcję lodów i pozwalam pobiec do innych.

*kłam, Freddie, wciskaj jej bzdury opakowane w różowy papier i watę pozorów wbitą na drewniany patyczek, na pewno ci w przyszłości podziękuje za dzieciństwo wybudowane na fałszu

Staję przy fontannie i patrzę na leżące na dnie monety.
Kątem oka dostrzegam drobną kobietę z wózkiem i choć nie mam najmniejszego zamiaru się z nikim integrować ani niepotrzebnie zaczynać pustą rozmowę, która zapewne skończy się wymianą opinii dotyczącej słuszności metody Montessori, czy można kupować dziecku zabawki inne niż edukacyjne czy też narzekaniem na trudy rodzicielstwa, ja jakimś cudem otwieram durną gębę. – Ciesz się, że jeszcze siedzi w wózku – rzucam niby w eter, ale oczywistym jest, że adresatem tego marnego pocieszenia jest brunetka o smutnych oczach, siedząca tuż obok. Zanim orientuję się co najlepszego zrobiłem – i na co ci to było, Fletcher? – posyłam jej uśmiech. Uśmiech z pozoru łagodny i ciepły, wręcz beztroski, ale dla uważnego obserwatora, który połączy go z pustym spojrzeniem, sińcami pod oczami, poszarzałą cerą i głęboką zmarszczką przecinającą me czoło, jest on idealnym materiałem dowodowym. A moją jedyną zbrodnią jest permanentne zmęczenie życiem. Wzdycham ciężko i pozwalam sobie na kolejny ruch. Podwijam rękawy swetra i leniwie przekręcam głowę w jej stronę. Delikatne promienie słońca uwydatniają bliznę na policzku i podbijają zieleń tęczówki. – To były piękne czasy, kiedy wystarczały jej – wskazuję lekkim ruchem na Adę, biegającą wesoło parę metrów od nas – tylko spacery po dzielnicy i pluszowa papuga.
Staram się brzmieć jak ojciec użalający się nad koniecznością obskoczenia każdej atrakcji w mieście. W rzeczywistości – to mój cichy manifest, bo fakt, że potrzebuje teraz do szczęścia czegoś więcej niż mnie, wymaga ode mnie wręcz niemożliwego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedyś – a to wcale nie tak dawno – marzyła o czesaniu swojej córeczki w różne kombinacje warkocza; o ubieraniu ją w kolorowe sukieneczki oszyte w tiul i cekiny; całować jej malutki nosem i gładzić zaróżowione policzki. Teraz nie marzyła już o niczym. Czuła pustkę. Nie czerpała radości z rozwoju Mary-Jane. Nawet wspaniałe wystawy wypchane wspaniałymi zabawkami nie były już takie wspaniałe. Miała wrażenie jakby ktoś wsunął dłoń w głąb jej serca i wyrwał z niego cząstkę, która odpowiadała za szybsze bicie w ekscytujących momentach.
Wstydziła się samej siebie, ponieważ wciąż przyłapywała się na myślach, że nie kochała swojego dziecka. Przez to traciła jakikolwiek sens życia, bo przecież miała tylko ją. Wszyscy jej najbliżsi odchodzili, wybierali kogoś innego albo zajmowali się zwyczajnie swoimi drugimi połówkami. Ona nawet tego nie miała. Macierzyństwo przygniatało ją coraz mocniej. Wysysało z niej wszystko. Nie miała sił; czytała o sobie jakieś bzdury wyssane z palca, nawet jeśli wciąż była w miarę anonimową matką dziecka wielkiej gwiazdy. Więc jeśli rzeczywiście zaznała sławy, to wpadła już w jej niełaskę i cienie. Była najgorszą matką (i podobno najsmutniejszą), więc co więcej mogła zrobić?

Mogła oczywiście wyjść na spacer do ZOO. Zauważyła u Janey fascynację zwierzętami, więc akurat miała dobrą alternatywę spędzania czasu z nieznośnym dzieckiem, bo płakało ostatnio jakoś tak częściej. Chyba przez ząbkowanie. W tej kwestii chociaż jej ojciec miał rację i zgadł, co dolega ich córce. I koło zatacza się – najgorsza matka roku nie miała nawet pojęcia, co działo się jej córce. Pragnęła jej to jakoś wynagrodzić i zaspokoić przy okazji swoje sumienie. Kupiła Janey maskotkę pingwina, dała trochę lodów, a potem sam wafelek i obeszły całe ZOO bardzo, ale to bardzo powoli, by zobaczyła absolutnie wszystko. Serce jej nieco skleiło się, powodując chwilowe podniesienie samopoczucia u Charlotte. Przygasło jednak ono szybko, wraz z przycupnięciem przy fontannie, bo Mary-Jane zasnęła.
Bujała wózek stopą, kuląc się niemal przy nim w głębokim zamyśleniu i sunąc dłonią po tafli czystej wody. Ze smutkiem stwierdziła, że to ostatnie chwile ciepła i już wkrótce znów nawiedzą ich okropne opady. Po ciąży nabawiła się jakichś meteorologicznych migren, które spędzają dodatkowo sen z powiek, bo z bólu nie może oddać się w ramiona krainy snów. Odruchowo jej dłoń dotyka skroni, które zaczyna pocierać wolną ręką. Na samą myśl czuje jakiś niezrozumiały ból, ale nie potrafiła powiedzieć czy był on tylko w jej głowie, czy już w ciele.
Nie spodziewała się, że ktoś będzie się do niej odzywał, więc początkowo nie zareagowała. Może to głos w jej głowie. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że pod fontanną siedzi również inny mężczyzna, lecz gdy już zerknęła na niego, uśmiechnęła się tylko, bowiem było już za późno, by zareagować. On jednak ponownie się odezwał. I naprawdę, ale naprawdę nie sądziła, że tak bardzo potrzebuje towarzystwa innego człowieka.
- Czyli będzie jeszcze gorzej? – zapytała całkiem poważnie, chociaż uśmiechnęła się lekko, by nie brzmiało to tak źle jak wyszło. Podążyła wzrokiem za biegającą dziewczynką i aż odetchnęła. Jej córka też będzie tak szczęśliwa? Może jest skazana na wieczne potępienie ze strony świata, skoro ma takich rodziców? – Chyba nikt nie uprzedzał, że bycie rodzicem jest takim… wyzwaniem. Nie podjęłabym się tego jeszcze raz. Jestem Charlie – wyciągnęła ku niemu suchą dłoń, tym razem uśmiechając się nieco promienniej, żywo. – Jestem uziemiona tu, dopóki śpi. Jak tylko ruszę wózek, czar spokoju pryśnie.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Parskam śmiechem, gdy kobieta pyta czy będzie gorzej. A to zależy, już ciśnie mi się na usta, czy zostaniesz z nim sama, a miłość twojego życia odejdzie, rozdeptując brudnym butem resztki twojej godności i wbije je w porysowane panele. Nie mówi się takich rzeczy nowo poznanym kobietom. Nie mówi się tego dopiero co raczkującym rodzicom, chociaż powinno. Powinni wiedzieć, że każdy kolejny dzień to walka o przetrwanie, że są momenty, kiedy się ledwo oddycha, bo zaczerpnięcie świeżego powietrza zajmuje tyle samo czasu co odciągnięcie dziecka od źródła potencjalnego niebezpieczeństwa w postaci rogu stołu, psa puszczonego luzem w parku czy klocka, na który może zaraz nadziać się bosą stopą. Ale to nie do mnie należy obowiązek poinformowania jej, że za parę miesięcy będzie o krok od załamania nerwowego. W najlepszym wypadku. Zamiast tego zgarniam z czoła grzywkę, żeby zrobić cokolwiek z drżącymi dłońmi. – Każdy interpretuje gorzej w inny sposób. Ja zdecydowanie wolałem, gdy jeszcze nie chodziła – dodaję, ale to nie była kwestia tego, że było z Adą mniej roboty, kiedy zmuszona była siedzieć ciągle w wózku albo ramionach rodziców. Współdzieliłem wtedy te godziny pełne płaczu z kimś innym, nie byłem sam, nie musiałem o wszystkim myśleć jako jedyny odpowiedzialny dorosły.
Kiedy pada kwestia, że nie podjęłaby się tego ponownie, czuję nagły przypływ sympatii. To chyba pierwsza osoba, która otwarcie przyznaje to, o czym myśli większość rodziców. O czym ja myślę, chociaż kocham moją córkę nad życie i zrobiłbym dla niej wszystko. To nie zmienia faktu, że nie pisałem się dźwiganie tego krzyża w pojedynkę. – Wyzwanie to bardzo łagodne określenie. Freddie – wyciągam zimną dłoń, aby uścisnąć delikatnie palce Charlie. O dziwo, nie muszę zakładać na twarz maski uprzejmości. Z zaskakującą żywotnością podejmuję się tej konwersacji, pomimo że ten krótki moment zabawy Ady z innymi dziećmi to jedyna okazja, aby skupić się tylko i wyłącznie na sobie. – Cóż, ja jestem tu uziemiony, dopóki nie zniknie stąd ostatnie dziecko. Podejrzewam, że wrócisz do domu znacznie szybciej niż ja – aż sam jestem w szoku, że zdobywam się na tak kiepskie podsumowanie swojej niedoli. W tym akcie lichej wesołości bardziej zaskakuje mnie to, że jestem jeszcze zdolny do beztroskiego rzucania luźnych uwag, a właściwie sam fakt, że z łatwością przychodzi mi ludzki odruch rozmowy z kimś obcym. – Zebry są białe w czarne paski czy czarne w białe paski? – pytam znienacka, konfundując tym samym nie tylko Charlie (bo nie wyobrażam sobie, że jakakolwiek dorosła kobieta może zareagować inaczej na te durne słowa), ale i samego siebie. – Ada przez piętnaście minut zmuszała mnie do debaty na ten temat i mam nadzieję, że jesteś ekspertem i umożliwisz mi raz na zawsze rozwiązać ten dylemat – moje usta wyginają się w coś na kształt szelmowskiego uśmiechu, który maskuje to jak bardzo jestem zażenowany swoją nagłą odwagą, aby zachowywać się jak szczęśliwy i niefrasobliwy ojciec, a nie ktoś z przetrąconym kręgosłupem i odwiecznym zmęczeniem wymalowanym na bladej twarzy.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Woodland Zoo Park”