WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Myślicie że to sobie wymyśliłem? Skasowałem swój motor do cholery, myślicie że bym nie uważał. Naprawdę do mnie strzelali! i jestem bohaterem - prychnął po raz drugi z oburzeniem demonstracyjnie się jeszcze odwracając od siostry i jej funfla. Tyle, że po jego lewej stronie był miejsce babci - która właśnie chyba dręczyła duperę Jacoba - a potem dziadek, który z nudów stukał sztućcami w talerze. Więc wrócił z uwagą do niedowiarków! - Poza tym nie miałem wyboru? I gdyby do ciebie kiedyś strzelali Laura, to też bym chciał, aby cię ktoś uratował z narażeniem życia, o! - po raz nty już prychnął, a potem grzecznie słuchał tego, co do powiedzenia miała babcia oraz całe towarzystwo. Oczami tylko przewrócił słysząc jak ludzie wymieniają się życzeniami, fanzolą głupoty i tak dalej. Serio, dorośli, wykształceni ludzie, a wierzą w takie brednie.
- No dobra - odezwał się do wszystkich! całkiem głośno - To może już coś zjemy? Szkoda by się to marnowało. Czy wszystko robiłaś Ty babciu? Czy może ojciec ci pomagał? - zerknął w tym momencie na Judah a był to oczywiście uroczy trik by się dowiedzieć, czego nie tykać!
-
Rachel wstaje więc od stołu, ukradkiem wyglądając przez okno. Nagle, radośnie klaszcze w dłonie.
– Oczywiście Taylor, zaraz zjemy, ale najpierw potrzebna jest modlitwa! TRADYCYJNA! Całe szczęście, że udało mi się jeszcze zarezerwować u rabina ostatni termin! – ekscytacja kobiety nie ma granic, z impetem odsuwa krzesło i pędzi w kierunku drzwi, by wpuścić do środka… Grupę młodych chłopców w jarmułkach z rabinem na czele. Matka wita się z nim wylewnie i zaprasza gości do przejścia wgłąb salonu.
– ŻEBY TRADYCJI STAŁO SIĘ ZA DOŚĆ! – po raz kolejny poklaskuje z ekscytacji, a rabbim, nie tracąc czasu, zaczyna swoje modły, których cel i sens rozumie najwyraźniej sama gospodyni. Zachęca gości do reagowania i powtarzania słów za nieznajomym z pejsami i w dziwnej czapce. Przez chwilę nawet staje za Drabi i zaczyna powtarzać wypowiadane przez mężczyznę słowa głośno do ucha, najwyraźniej oczekując, by powtarzała za nią. I kiedy wszyscy zebrani mogliby odetchnąć z ulgą, kiedy śpiewny głos mężczyzny milknie, wtedy chłopcy zaczynają śpiewać. A Rachel Hirsch mobilizuje wszystkich swoich gości przy stole, by ci ZŁAPALI SIĘ ZA RĘCE I KOŁSALI W RYTM MUZYKI. Podchodzi do Esther i Nico i ich ręce łączy w szczególnym namaszczeniu.
OD TEGO CZASU WSZYSCY, ABSOLUTNIE BEZ WYJĄTKU, NAWET JEŚLI TEGO NIE OPISALI, SIEDZĄ JUŻ PRZY STOLE I TRZYMAJĄ SIĘ ZA RĘCE, BUZIACZKI
nie mówimy o tym głośno
ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej
south park
- Jak twój stary tak mówi - wiesz, władczo tak, despotycznie trochę - to aż mam gęsią skórkę na plecach, poważnie, powinien być jakimś lektorem albo... nie wiem, w filmach grać - zaopiniował jeszcze pospiesznie. Dopiero po zajęciu miejsc zorientował się, że śliczna towarzyszka Jacoba miała siedzieć tuż obok niego. Co by znaczyło pewnie że... No tak. Kolejny uśmiech, tym razem bardziej zgryźliwy, posłany raczej do siebie niż do Jake'a. Na szczęście rabin i chłopięcy chór skutecznie odciągali uwagę.
- O kurwa - mruknął przyjaciółce na ucho. - Mam PTSD. - Tę modlitwę NAPRAWDĘ starał się potraktować poważnie, bo w końcu naczytał się tyle i znał wszystkie słowa przecież - każdy, pierdolony wyraz! Dłoń Josephine ujął wyjątkowo delikatnie; miała ładne dłonie. Wszystko miała ładne chyba.
- Śliczną ma pani sukienkę. - To pani przeszło mu przez gardło z podobnym trudem, co pan Hirsch w odniesieniu do Jacoba. - Ładne rękawy, lubię ten fason - wyjaśnił jeszcze, uśmiechając się do niej przyjaźnie, ale to wszystko i tak było tylko głupim pretekstem, żeby spojrzenie, które prześlizgiwało się co chwilę na siedzącego obok niej mężczyznę, nie wzbudzało żadnych podejrzeń.
-
- 07.
outfit
Laurence zawsze świecił jasno na rodzinnych spędach. Nawet jeśli z początku przyćmiewały go rodzinne waśnie i nadgorliwość babci, to uwielbiał bawić tłum, wypytywać o najróżniejsze rzeczy i chwalić się własnymi mikro-osiągnięciami. Raczej oczekiwało się po nim, że będzie duszą towarzystwa, dlatego też jego wycofana postawa musiała budzić lekkie zdziwienie. Może niekoniecznie w ciotkach czy wujkach, którzy byli zbyt zajęci swoimi miłosnymi zawirowaniami, ale cały czas czuł na sobie podejrzliwe spojrzenie Laury. Robił oczywiście dobrą minę do złej gry i udawał, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Sprzedawał wszystkim sztampowe teksty, witał się z szerokim uśmiechem, bo akurat z aktorstwem nie miał problemu i nawet uraczył Rachel chwilą dialogu, wzbijając się na wyżyny grzeczności.
- Zamień się, błagam - prosił siostrę, kiedy odkrył, że usadzono go obok matki, ale ta marudziła, że nie można psuć porządku babci i inne takie. Myślał, że jakoś przeżyje ten wieczór, ale naprawdę nie chciał z nią gadać, nie dzisiaj i już na pewno nie o swojej pRzYsZłOśCi.
Na historię Taylora wywrócił tylko oczami i żal mu było strzępić ryja na komentarz, bo post miał być krótki.
Zakrył usta dłonią, kiedy do salonu wszedł chórek młodych chłopców i zaczęli śpiewać. Naprawdę starał się nie śmiać, ale to przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Musiał się zgiąć w pół i schować za plecami matki, bo nie chciał przecież, aby było im (chłopcom) przykro. Szybko się jednak uspokoił, bo do głowy przyszła mu irracjonalnie głupia myśl. Jezu, ale bym to nagrał dla Milah, udusiłby się ze śmiechu. Jakoś głupio mu się zrobiło, że pomyślał o obcym kolesiu, którego ledwo co poznał i mina mu zrzedła. Resztka czerwieni wygenerowanej rozbawieniem zeszła mu z twarzy, a on stał i nieco pustym wzrokiem przyglądał się reszcie performance'u, trzymając lekko za ręce matkę oraz Belle, a jeśli jej tam nie było, to Nico.
-
Kiedy w końcu wszyscy zasiedli do stołu, przez głowę Liz przemknęło sporo zastrzeżeń co do miejsc przydzielonych im przez Rachel, której najwyraźniej naprawdę zależało na awanturze, ale nie zamierzała mówić tego głośno. Osobiście była trochę (bardzo) egoistycznie wdzięczna, że ma okazję spędzić w końcu chwilę w pobliżu Laurence'a bez jego prób jak najszybszego ulotnienia się, byle tylko koło niej nie przebywać. Posłała w kierunku Darby serdeczny uśmiech, podając jej rękę, po czym bardzo podobnie postapiła z Lancem. I chociaż z reguły nie miewała problemów z rozpoczęciem rozmowy, tym razem naprawdę nie wiedziała co właściwie mogłaby powiedzieć.
— Teraz pomyśl, że to mogłeś być ty — mruknęła cicho do syna, widząc jego rozbawienie całym tym przedstawieniem. Ale chyba nie podziałało to najlepiej, bo momentalnie przestał się uśmiechać, więc postanowiła nie kontynuować tej myśli.
-
Ładną ma pani sukienkę.
Spojrzała na siedzącego obok Cosmo, którego zresztą przez całą modlitwę pani Hirsch trzymała za dłoń. Uśmiechnęła się zupełnie przyjaźnie, nieświadoma tego jak wiele ich właściwie łączyło - Josephine. Josie. Posy… cokolwiek, tylko błagam nie pani - poprawiła go, nie przestając się uśmiechać do blondyna - I dziękuję ślicznie. To miła odmiana od lekarskich scrubsów. - zażartowała i zmierzyła go wzrokiem, zresztą zupełnie jak siedząc obok niego Laurę - Podziwiam za dopasowanie outfitów. - dodała, bo nie umknęło to jej uwadze i naprawdę uważała, że to urocze - niezależnie od tego, czy młodzież była parą czy tylko przyjaciółmi. A Posy za to musiała się napić, więc sięgnęła po swoją szklankę z drinkiem i upiła z niej sporego łyka. Chyba nagle uświadomiła sobie, że wcale nie czuje się tu komfortowo. Zwłaszcza, gdy natrafiła na spojrzenie Pani Hirsch.
-
– Co za potworność… – mamrocze pod nosem i pochyla się w stronę swojej świątecznej partnerki. Nachyla nad jej uchem.
– Josephine, Bóg mi świadkiem, nieważne czy ten mojej matki czy każdy inny, że tego jeszcze nie grali. Co roku Rachel Hirsch najwyraźniej wznosi się na wyżyny swojej kreatywności… Poza tym wiem, że się gapi. Najwyraźniej jej się spodobałaś. Albo ma w głowie jakiś szatański plan, którego wolałbym nie poznawać – jego słowa przerywane są rechotaniem. Nic już nie opanuje tej głupawki. Kątem oka zerka też na Fletchera i również zwyczajnie się uśmiecha. To spotkanie to nie jego wina, Hirsch powinien się domyślić, że skoro przyjaźnią się z Laurą to istnieje szansa, że go tu zastanie.
– Posy pracuje ze mną w szpitalu. To najbardziej pyskata rezydentka jaką znam, ale gdyby ktoś zaczął krztusić się posiłkiem przygotowanym przez moją matkę to przynajmniej jesteśmy uratowani – zwraca się do Cosmo. W końcu to naturalne, siedzi – a w zasadzie stoi, skoro wciąż trwa przedstawienie – obok.
-
rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii
Swedish Hospital
sunset hill
Belle niestety trochę się spóźniła na rodzinną imprezę. A to wszystko z powodu mamy, którą to chciała zabrać ze sobą, w końcu to ona została przygarnięta przez Hirschów, gdy zaliczyła wpadkę z przystojnym Francuzem, a rodzina się jej wyrzekła. To rodzina, z którą była spokrewniona dała jej dużo wsparcia i miłości, przez co w spokoju powiła przepiękną córkę, jaką była Belle. A teraz kobieta siedziała na kanapie w swoim domu i smerkała w chusteczki, biorąc coś na grypę, jakąś herbatę. Chateux nie miała serca zostawić matki samej, chciała zatem się nią zaopiekować, zostać z nią i obejrzeć filmy, ta kategorycznie jej tego zabroniła mówiąc "nie odcinaj się dziecko od rodziny, nawet jeśli to dalsza rodzina", bo w końcu jej matka była kuzynką Elizabeth. Zatem blondynka wzięła te wszystkie skarpety w reniferki, które były tak urocze że postanowiła podarować wszystkim zebranym i ubrała się świątecznie w czerwony sweterek, czarne spodnie i wygodne ciepłe buty, zapinając na prawym boku włosów spinkę o wzorze czerwonej kokardki. Udała się zatem do rodzinki i temu, kto otworzył jej drzwi cicho wytłumaczyła sytuację.
- Przepraszam za spóźnienie, ale mama się pochorowała i żal mi było zostawiać ją samą. - zwróciła się do Judaha, bo to on był w tamtym momencie oddźwiernym. Gdyby jednak była na czas to by zaczęła od rozdawania prezentów, a tak to wrzuciła te skarpety pod choinkę, która była nie zwyczajną choinką tylko uwaga, palmą (!) i szybko zasiadła przy stole, pomiędzy Laurencem a Nico, chwytając obu za dłonie i wsłuchując się w ten chór, który poniekąd ją zaskoczył, co było dość widoczne na jej twarzy. Jako że to były jej pierwsze święta z Hirschami to pochyliła się nieznacznie ku kuzynowi.
- Laurence, u was co roku tak wyglądają święta? - zapytała, nie wierząc trochę w to, co widzi. Nie żeby nie podobał jej się ten chór, ale chyba jednak nie była fanką tego typu muzyki.
-
Walmsley z zaciekawieniem obserwowała, jak grupa młodych chłopców, ubranych w śmieszne czapki, wchodzi do środka. Nigdy, przenigdy nie widziała takiej szopki – u niej święta wyglądały aż nadto zwyczajnie i od normalnej kolacji odróżniła ją tylko i wyłącznie stojąca w rogu choinka. – To u was normalne? – szepnęła, do siedzącego obok Judah mając nadzieję, że nikt inny jej nie usłyszy. Bo hej! Mogliby ją na przykład wyśmiać za brak obeznania, prawda? Podczas gdy w artykule na wikipedii na temat Chanuki, który zaczęła czytać pięć minut przed wyjściem z domu, nie było o tym nic wspomniane. Z tego powodu głos pani Hirsch, tuż nad jej uchem, wyrwał ją z zamyślenia i sprawił, że niemalże podskoczyła na krześle. Przez tę zachętę oraz ze strachu, Darby nieudolnie zaczęła powtarzać głowa, wypowiadane przez rabina. Chwilę później, na całe szczęście, zaczęła się lepsza część – Walmsley złapała dłonie siedzących obok niej Elizabeth oraz Judah i wesoło bujała się na krześle, bo całkiem serio podobał jej się ten występ. Chłopców, nie rabina – on akurat przerażał ją tak samo, jak pani domu.
nie mówimy o tym głośno
ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej
south park
- Rezydentka? Czegoś konkretnego? - nie znał się na tym za chuja i z trudem koncentrował spojrzenie na równej buzi Posy teraz, kiedy ten rozpromieniony Jacob obok chyba po prostu działał tak, że w środku robiło mu się trochę cieplej. To tylko miesiąc, ale szukał w jego twarzy zmian tak znaczących, jakby nie widzieli się przez kilka lat.
- E tam, pani Hirsch jest super. Dwa kieliszki i namówię ją na selfie - rzucił bezmyślnie, po chwili dopiero orientując się, że niekoniecznie jest to coś, co wypadało mówić na głos o babci swojej przyjaciółki, w obecności jej w u j k a. - Nieważne, jesteście razem? - wyrzucone na jednym oddechu i stanowiące raczej kiepski ratunek przed niezręcznością, ale Cosmo przecież doskonale udawał, że wszystko mu jedno, nawet jeśli zrobiło się odrobinę niedobrze. Wzrok na trochę dłużej zatrzymał się na twarzy Jacoba, jakby chciał przestrzec go przed łganiem.
studentka architektury
kawiarnia Liberte
belltown
- Jesteś bohaterem. – przytaknęła i westchnęła cicho, bo przecież nie będzie się z Taylorem kłócić teraz. – Bardzo się cieszę, że tak myślisz. Mam jednak nadzieję, że nikt do mnie strzelać nie będzie. – dodała i zaśmiała się cicho, nie mogła jednak nic więcej powiedzieć, bo ojciec zarządził siadanie do stołu, więc zaczęła poszukiwania swojego imienia nad którymś talerzykiem.
Zaraz znalazła się przy stole, pomiędzy ciotką Vanessą, a swoim przyjacielem, naprzeciwko swojego najstarszego brata, który chyba strzelił focha za to, że nie chciała się z nim zamienić miejscami. Oczywiście, że wolałaby siedzieć obok Liz, ale robienie zamieszanie i przesiadanie się nie było dobrym pomysłem, bo Babcia i Judah zaraz zaczęliby niepotrzebne dyskusje.
- Szkoda, że Taylor tak na niego nie reaguje. – prychnęła. Zabawne było to, że dla Cosmo Judah było Szanownym Panem Hirschem, kiedy z jego ust leciały przekleństwa w stronę jego środkowego dziecka i kiedy ustawiał wszystkich po kątach.
- Babcia dziś przeszła samą siebie. – wymamrotała, łapiąc dłoń Cosmo i Vanessy. – Jak się bawisz? – zagadnęła ciotkę, bo jej przyjaciel jak widać skupiał się bardziej na koleżance wujka Jakuba. A potem wskazała dyskretnie jednego z chłopców, który poruszał ustami bez żadnego ładu i składu, prawdopodobnie nie znając pieśni.
-
– Jesteś piękny. Zawsze wiedziałem, że ciebie starzy zrobili najlepiej… – mamrocze poklepując Judaha po policzku, pewien tego, że mimo, że najstarszy z braci Hirschów może i jest najniższy, ale absolutnie niczego mu to nie ujmuje. Wzdycha przeciągle i może dopowiedziałby coś więcej, ale wtedy dociera do niego pytanie Cosmo. Przekręca głowę w bok, jak szczeniak i wpatruje się w niego przez chwilę. Nie twój, kurwa, interes. Chciałby tak odpowiedzieć, ale zamiast tego sięga po szklaneczkę whisky i zeruje ją, co lekko wykrzywia jego twarz.
– To byłoby bardzo nie na miejscu. Posy ze mną pracuje. W zasadzie… Jestem jej… szefem. – odpowiada powoli. Gdyby to był film klasy B z pewnością pojawiłyby się teraz flashbacki tego, co robił z Posy w Nevadzie. I tego, co robił z Cosmo zaledwie miesiąc temu. Na szczęście życie ratuje mu matka, która dziękuje rabinowi, żegna z nim wylewnie, każdemu chłopcu z chóru daje jakąś paczuszkę i chwilę później cała rodzina Hirschów oraz ich gości zostaje już sama i mogą wreszcie usiąść przy stole. Matka prosi Esther, żeby ta pomogła jej w przyniesieniu wszystkich potraw, które do tej pory grzały się w piecyku w kuchni.
W tym czasie Jacob organizuje kolejną butelkę, prawdopodobnie tę, którą dostał od siostry i polewa wszystkim zainteresowanym. Ojcu, Nico, Vanessie, Joachimowi(tu szepcze jeszcze bratu do ucha, że jest dzielny), Taylorowi, Elizabeth, Laurence’owi i Judahowi. Pozostałym paniom propnuje wino. Oczywiście poza Laurą, Belle i Cosmo. Dzieci nie piją. Następnie siada na swoim miejscu, posyła lekki uśmiech siedzącym wokół, w tym także [colo=Purple]Cosmo[/color] i układa rękę na udzie Posy, przesuwając ją niepoważnie wysoko. Cóż, jest przekonany, że tego po prostu nie widać. A może wcale nie. Może ktoś powinien widzieć.
-
No tak, właściwie to nim był. Nie była pewna, czy zabieranie podwładnych na rodzinne kolacje to odpowiednie zachowanie, ale nic nie powiedziała. Za to wymownie prychnęła pod nosem. Nie dlatego, że oburzyła się, że powiedział „nie” w odpowiedzi na pytanie chłopaka. Bo faktycznie nie byli razem, sama mu jasno i wyraźnie zakomunikowała, że dla własnego bezpieczeństwa nie powinien się w niej zakochiwać. Prychnęła, bo wyciągnął fakt jego szefowania, co było dość… przykre. I chyba trochę miało na celu pokazać jej miejsce w szeregu.
Dlatego też zresztą zamilkła. Ale wiedział, że jeszcze może mu sprawić kłopoty. Wiedział… musiał wiedzieć.
- Więc… Cosmo. – zwróciła się do chłopaka siedzącego obok, znowu się do niego pogodnie uśmiechając – Czym się zajmujesz? – bo nie miała pojęcia ile chłopak ma lat, co robi.. ba! Nie wiedziała nawet kim był na tej kolacji, ale była mniej wyrywna by zapytać, czy jest tu z Laurą jako para, czy może nie. Zresztą jeszcze zanim chłopak zdążył jej cokolwiek odpowiedzieć poczuła na swoim udzie zaciskające się palce Jacoba. Starała się to po prostu zignorować, ale że przesuwały się naprawdę do granic przyzwoitości, wróciła spojrzeniem do Hirscha i pochyliła się do jego ucha – Szefem, tak? I fanem koronek? – mruknęła tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć. Chociaż to szeptanie sobie na uszko niewątpliwie nie umknęło uwadze pani Hirsch. No cóż, chyba nie miało. Tak samo jak to, że Josephine bez większego skrępowania zamiast po swój kieliszek z winem sięgnęła po jacobową szklankę z drinkiem, pociągnęła z niej sporego łyka, zostawiając na krawędzi ślad swojej szminki. No cóż… była okropnie, wręcz brutalnie trzeźwa, a on zdecydowanie nie powinien jej prowokować. Nie miała nic do stracenia, a już ustaliśmy, że lubiła podważać jego kompetencje. I była złośliwą francą - ale sam zaczął!
-
- DOBRA JEMY! - Taylor zaczynał być głodny, a jeżeli to on ma być czarną owcą w rodzinie to już niech tak będzie. Nie po to jednak robi się żarcie na takie święta by czekać aż wystygnie i zrobi się gumowate. - D-Z-I-Ę-K-I - Jacob był adresatem tych słów gdy napełnił szklankę Taylora whisky. Szybkie kontrolne spojrzenie dookoła, babci nadal nie było w pobliżu więc dziabnął to wszystko na raz krzywiąc się zdecydowanie mniej niż powinien ktoś, kto według prawa nie może pić alkoholu. No mówi się trudno.
Tymczasem... dookoła niego wiele się nie działo, a whisky zasmakowało, nie ma to tamto. Dlatego wstał ze swego miejsca i ustawił się między Judahem i Jacobem zwracając do wuja - Mógłbym prosić o dolewkę? - zagadnął konspiracyjnym szeptem pochylony. W sam raz by móc obczajać Posy - Nie mówiłeś, że masz taką fajną dziewczynę... - wyszczerzył się do niej szeroko i radośnie, bo czemu nie!