WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

Dochodziła godzina dziewiąta rano, gdy Claribel Hannigan parkowała swój samochód pod posiadłością - zanim zdecydowała się wykonać jakąkolwiek czynność ku wejścia do środka, początkowo wyciągnęła z torebki małe lusterko zaczynając się w nim przeglądać. Roztrzepane czarne jak smoła włosy, podkrążone oczy - widać, że nie spała; następnie sprawdziła własny oddech, czy było czuć od niej woń alkoholu? Ze zmarszczonymi brwiami zerknęła w górę - w stronę okna, gdzie znajdował się pokój Stelli. Była w domu? Czy może postanowiła nocować u ojca, albo u swojej przyjaciółki Jess? Lepiej gdyby nie widziała matki - w takim stanie, albo żeby nie słyszała tego, co ma się za chwilę wydarzyć? Z westchnięciem złapała za telefon, od kilku godzin specjalnie wyłączony; choć to nie była kwestia „robienia na złość” - a raczej chęć odsapnięcia od wszystkich rewelacji, które towarzyszyły w ostatnim czasie Pani Hannigan. Dwadzieścia parę nieodebranych połączeń, kilka wiadomości tekstowych, oraz trzy nagrane wiadomości głosowe. Kilka od Stelli z prośbą o pozwolenie jej pozostać u Jessici - dwa od Dakoty z widoczną frustracją „gdzie kurwa jesteś?” A reszta? Harrison Crane, czyżby sobie o niej przypomniał? W nerwach wypuściła urządzenie na sam dół - lecz zbyt mocno bolała ją głowa, aby miała się po nie schylić. Jutro też jest czas, prawda? Przez kilka minut rozglądała się wokół siebie - aby ostatecznie złapać za klamkę i wysiąść z pojazdu. Lekko się zachwiała - to oznaczało, że trunki widocznie jeszcze się w niej „trzymały.” Mimo to z uniesioną głową postanowiła wejść do pomieszczenia - stając pośrodku, dziwna cisza - może odrobinę przerażająca? Nawet psy nie przybiegły, aby się przywitać - czy ktoś rzeczywiście mieszkał jeszcze w tym domu? Czy wszyscy postanowili traktować go niczym jak hotel? (musiałam, typowa mama, ok) Kolejne kroki wewnątrz posiadłości były nadal trudne, z niezadowoleniem ściągnęła ze swoich stóp szpilki, rzucając je nieopodal schodów prowadzących na górę. Ponownie prosta „godna” pozycja, po czym kierunek wprost do łazienki - dopiero wtedy gdy przechodziła przez główny salon jej oczom ukazała się męska - całkiem dobrze znana, spoczywająca na wielkiej, skórzanej kanapie sylwetka. Ech, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały - prawdopodobnie oboje pomyśleli to samo. Powinni być teraz gdzie indziej, wylegiwać się na gorącej plaży w słonecznej wyspie Barbados, ale odwołał - niespodziewanie i niezwykle prosto, jakby wcale owa rzecz nie była „ich tradycją.” Patrzyła, kilka dłuższych chwil minęło - kiedy po dokładnym analizowaniu twarzy lubego, zrozumiała, że jej wyraz wcale nie zachwyca pozytywną energią. Musiała przyznać, że poczuła odrobinę satysfakcji - lecz ona minęła, gdy przypomniało się jej z jakiego powodu znaleźli się w takim położeniu. - Nie. - mruknęła, uświadamiając ukochanemu, że w tej chwili wcale nie ma ochoty na konwersację. Była zła, niewyspana - wycieńczona i... rozczarowana, to nie najlepsze połączenie na szczerą (jeżeli rzeczywiście by tak było) pogawędkę. Z tego względu odwróciła się na pięcie i powróciła do swego marszu ku wymarzonej kąpieli.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

***

Świadom konsekwencji jakie może ponieść za sobą ta decyzja mężczyzna wybrał. Spontaniczność owego wyboru sprawiła, iż w swym emocjonalnym zawirowaniu kompletnie zapomniał wspomnieć narzeczonej; że tym razem z comiesięcznego wyjazdu przedślubnego nici. Harrison Crane z wolna oddalał się od partnerki, symultanicznie przybliżając do niegdysiejszej małżonki. Nie stawało się to za sprawą dwuznaczności ani też zachowanie adwokata nie pozostawało dramatycznym preludium do nadchodzącej zdrady. Jego odruchy było spowodowane wyłącznie silną potrzebą trwania przy Odette. Napędzała je miłość i doświadczenie zobowiązania. Zawalił w kwestii wakacji ponieważ tkwił w przerażeniu oraz zagubieniu i na pewno lepiej byłoby zwyczajnie zwierzyć się Clari; niemniej strach bruneta uniemożliwiał nazwanie przyczyny jego rozterek.
Ponadto, pod koniec dnia nawalali obydwoje. Zapracowana, zajęta nastoletnią Stellą Hannigan nie spostrzegła zmian w zachowaniu ukochanego. Co prawda zaczęło się od subtelności, aczkolwiek wcześniejsze wyjścia z pracy na rzecz odwiedzin u Dottie; zwiększona częstotliwość wizyt u Cammy’ego oraz ogólne roztrzepanie z dnia na dzień przybierały na sile. Dołączył do nich dziwny i nienaturalny dla Harrisa nawyk izolacji. Prawnik zamykał się w azylu własnego gabinetu, tkwiąc tam godzinami pod pretekstem załatwiania spraw lub wczytywania się w dokumentację. W rzeczywistości, popijał whisky siedząc w zapadłym, skórzanym fotelu z niewidzącym spojrzeniem obserwującym jeden, bliżej niedoprecyzowany punkt w przestrzeni.
Przestrach zaczynał transformować w paranoję. Dlatego, kiedy przyszła małżonka gwałtownie zniknęła z radaru i nie odbierała telefonów – w głowie mężczyzny zapaliła się czerwona lampka. Nieprzebrany po pracy (wyjątkowo nietypowy widok, ponieważ zwykle po powrocie Harry natychmiastowo wyskakiwał z garniaka; by wsunąć na tyłek wygodne, wysłużone dresy), z otwartą butelką wiśniowej brandy, w półmroku salonu (który tej nocy sprawiał wrażenie wyjątkowo obcego i nieprzyjaznego) tkwił w jednej pozycji znowu nieświadomie umykając w otchłań ponurych rozmyślań. Trzeba przyznać, że od niedawna znacznie częściej bywał myślami z Odie niż z domownikami.
Dopiero trzask drzwi i powolne kroki w otwartym holu wykręciły mu szyję. Błękitne oczy odnalazły znajomą sylwetkę. Tęczówki niepokojąco błyszczały w świetle pojedynczej, miodowej lampki. – Nie. – z ciężkim westchnieniem zacytował brunetkę, naraz niechętnie wstając z kanapy. – Poczekaj moment. – balansując na granicy prośby a nakazu Harrison zniwelował dystans dzielący go od korytarza.
Gdzie byłaś? – w chrapliwym barytonie brakowało pasji. Istniało tylko niewyobrażalne zmęczenie, rozczarowanie oraz nuty poczucia bezgranicznej beznadziei.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

Dojrzałość emocjonalna, a tym bardziej w kwestii związkowej wyskakuję z człowieka w pewnym wieku. Niekiedy jest to czas stanowiący „poszarzałą czterdziestkę na karku” - a niekiedy trzeba dorosnąć nieco szybciej. Claribel Hannigan od bardzo dawna nie obcowała w sytuacjach romantyczno-dramatycznych, a dokładniej od rozwodu z niejakim Elijah Martinezem, nie wkraczała w żadne romanse, szybkie przygody, czy krótkie chwile błogości na tak zwane zapomnienie. W dniu wyjścia z sądu, po podpisaniu papierów rozdzielających współmałżonków „raz na zawsze” - obiecała sobie, że jeżeli kiedykolwiek zdecyduję się na ponowny związek, to będzie on tylko z mężczyzną, który jest godzien zastępstwa ojca dla „sensu jej życia” - czyli Stelli. Crane napatoczył się niespodziewanie, nie przewidziała jego obecności - właściwie to egzystowała z przekonaniem, że resztę swych dni przeżyję w pojedynkę. A jednak odnalazł ja i został. Ich „partnerstwo” - bo tak wolała to nazywać, niczym jakby szli przez drogę ramię-w-ramię - całkowicie różniło się od zawirowań z Martinezem. Harrison był odpowiedzialny, obiektywny - dostojny i najważniejsze(!!!) Nie wykazywał żadnej agresji, czuła się przy nim bezpiecznie - gdy po raz pierwszy zgodziła się na jego samotny pobyt ze Stellą, nawet przez kilka sekund nie przejmowała się konsekwencjami. Wiedział co robi - oboje wiedzieli co robią gdy zdecydowali się na krok miłości, przyjaźni oraz akceptacji. Należała do niego, lecz jednocześnie ciągnęła za sobą (i przyciągnęła również do niego) wielki cień swojej przeszłości. Były mąż alkoholik, zbuntowana nastoletnia córka, jak i wiecznie wtrącająca się ciotka. Ale grało; wszystko stanowiło perfekcyjny porządek, lecz tylko i wyłącznie do pierwszego dnia świąt. Co się zmieniło? Skąd taka nagła odmiana? Przytłoczyła go praca? Nie, Harris przenigdy nie przynosił spraw zawodowych do domu - odpływały one w momencie przekroczenia przez niego progu - poza tym gdyby o to chodziło Clari „poruszyłaby niebo, a ziemię” by dowieść prawdy. Przyczyną jego zachowania było coś - a raczej ktoś zupełnie inny. Długonoga blondynka, pierwsza miłość - matka dziecka, a równocześnie najlepsza przyjaciółka. Hannigan nie należała do kobiet mało spostrzegawczych - pomimo wielkiego bałaganu przyczynionego przez młodą Martinez, sygnały wkraczały przez jej ciemną łepetynę raz-za-razem gdy znikał wcześniej z kancelarii, gdy wyczekiwała na niego z kolacją - (szczególnie, że zwykle oboje się spóźniali); gdy w ostatniej chwili informował ją wiadomością o pozostaniu u Odette nieco dłużej; czyli właściwie ile...? Z początku nie była zła, wręcz przeciwnie odczuwała radość z myślą, że ukochany postanowił pojednać się ze swoim synem, lecz „kolejne sygnały” wirowały w myślach wtedy, kiedy wracał do domu i znikał w swoim gabinecie. Wiele godzin, wiele dni spędzali osobno i teraz gdy nadarzyła się idealna okazja na wspólne chwilę tylko we dwójkę, zrezygnował - odpuścił, miesiąc przed ślubem. Przestraszył się? Zdał sobie sprawę, że to jednak nie to? Nawet jeśli (co będzie bardzo bolesnym ciosem) mógł powiedzieć adwokatce o wszystkim - zrozumiałaby, nie zachowywała się jak naburmuszona Panna - a jako kobieta z klasą; choć dzisiejszego ranka niekoniecznie to ukazała, nieprawdaż?
Idąc zawzięcie przed siebie - zacisnęła dłonie w pięści jakby walcząc sama-ze-sobą by przypadkiem nie ugiąć się za prośbą prawnika. Wygrał; albowiem zatrzymała się i swe brązowe ślepia ulokowała na twarzy lubego. - Nagle zauważasz, że mnie nie ma, a kiedy ostatnio zauważyłeś, że jestem? - podły ton, podobnie jak podła wypowiedź, chwilowa pauza zakończona ciężkim westchnięciem brunetki. - Przepraszam, to było nietaktowne. - ani na miejscu; nie mieli po dwadzieścia parę lat i od kiedy odpowiada się pytaniem-na-pytanie? - Jestem po prostu bardzo zmęczona, chciałabym wziąć kąpiel. - mruknęła, jeszcze przez moment uciekając myślami do wielkiej, wyczekującej na nią wanny. - Ale czy tak naprawdę to ma znaczenie gdzie byłam? - spokojniejszy, a na pewno cieplejszy ton. - Przecież i tak Ciebie ciągle nie ma. - pytanie brzmi: czy chcę tu nadal być...?

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odette była pierwszą, prawdziwą miłością Harrisona. A wcale nie miała nią zostać. Przecież zaczęli jako wyklęci kochankowie. Przygodni przyjaciele łączący usta skrywając się w półcieniu korytarza, z daleka od wścibskich zerknięć. Z początku relacja tej dwójki nie należała do wygodnych z prostej przyczyny: brunet był zaręczony z kuzynką dziewczyny. Oczywiście, jego wybryków z panną Barrett nikt nie traktował na poważnie a i narzeczeństwo adwokata pozostawało prostą transakcją pomiędzy dwoma rodzinami. Nie wiedzieć właściwie kiedy Dottie zdołała wykraść mężczyźnie serce i zacząć sprawować nad nim opiekę. A on z ufnością się temu poddawał. I kochał ją. Naprawdę mocno i wyjątkowo szczerze. Żadna wygrana rozprawa nie dosięgała do pięt momentowi w którym ukochana powiedziała ceremonialne „tak”; gdy wsuwał na jej palec złotą obrączkę; gdy zza zamkniętych drzwi pierwszy raz dosłyszał wrzaski nowonarodzonego syna. Kropeczka ofiarowała mu wachlarz najpiękniejszych chwil na które zdecydowanie nie zasługiwał. Teraz, po latach zbierania doświadczeń oraz bolesnym rozwodzie jeżeli byłby świadom konsekwencji swego pracoholizmu być może starałby się lepiej? Może wychodziłby z kancelarii częściej, nie porzucał partnerki na pastwę żonglowania między wychowywaniem Camerona a robieniem kariery we własnym, przecież równie poważanym zawodzie...
A może nie zmieniłby niczego, skoro na jego drodze pojawiła się Claribel? Ją również pokochał. Innym rodzajem miłości. Dojrzalszym oraz wyrozumialszym. Aktualne uczucie prawnika jawiło się jako opoka. Stałe, pewne, niezmienne, cierpliwe. Nie była to taka sama dzikość jak podczas zakochiwania się w Odie, aczkolwiek trudno porównać obydwa doznania. Hannigan dawała Harrisowi wytchnienie. Odnajdywał w jej oczach dom. Polegał na niej. Niestety, w tym konkretnym przypadku nie wyobrażał sobie możliwości podzielenia się z kobietą swymi troskami. Nie zrozumiałaby. Nikt by nie zrozumiał. Crane przedzierał się przez prawdziwą torturę. Uzmysłowienie oraz przyjęcie do wiadomości faktu istnienia choroby blondynki wydawało się zbyt obciążające. Pełnię energii Harry wciskał w interakcje z synkiem oraz eks-małżonką; by do domu wracać jako milczący, wymęczony cień samego siebie.
Tak wyglądał spoglądając na Clari spod półprzymkniętych, ciężkich powiek. Sprawiał wrażenie poszarzałego, pozbawionego koloru i zniechęconego. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest w nastroju na rozmowy. Ale starał się, próbował ze wszystkich sił jakie w nim jeszcze tkwiły. Nawet nie zdążył zareagować na pierwsze słowa rozmówczyni. Zmarszczył tylko brwi, wcisnął dłonie do kieszeni spodni, by oparłszy się o ścianę na sekundę zamknąć ślepia i odetchnąć. – Mam dużo pracy. – mruknął wreszcie, wcale nie brzmiąc jak facet oferujący autentyczne wytłumaczenie. Raczej zdawało się to głupią wymówką. Zawsze dużo pracował. Coś innego uległo niepokojącej zmianie. – Potrzebuję trochę czasu. – nie wiadomo czy powiedział to do niej czy do siebie. Ton głosu Harrisona przeszedł w niewyraźny szept. Potrzebował czasu. Żeby przetrwać (o ile jest to wykonalne) najnowsze rewelacje, pogodzić się z nimi (zakrawa na cud) i wypłakać w spokoju. – Gdzie byłaś? – niespodziewanie wbił w Hannigan nieco rozczarowane oczęta. – Pachniesz jak gorzelnia. – przesadzał, lecz czuł; że ma prawo do przesady. Wybryk i obrażalstwo Claribel to ostatnie czego w tej chwili potrzebował. Istna wisienka na torcie.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

Och, „pierwsza prawdziwa miłość” - Claribel Hannigan doskonale znała to pojęcie, skłamałaby gdyby kiedykolwiek temu zechciała temu zaprzeczyć; była młoda, roztargniona, niewinna i niezwykle naiwna. Sytuacja należała do podobnych, albowiem uczucie jakim darzyła swego byłego męża - całkowicie różniło się od aktualnego. Wtedy, wydawało się jej, że nie istnienie nic innego - nic ważniejszego niż oni - we dwoje wchłaniający swoje ciała, zapachy - dzielący się marzeniami, które znajdowały się daleko - niczym „jak do kosmosu.” Mając te prawie osiemnaście lat wierzyła w bajki - uważała, że jest księżniczką oczekującą na „rycerza w lśniącej zbroi” - który ją wyzwoli od niedoskonałości tego świata. Tym „rycerzem” miał być nie kto inny jak Elijah Martinez, młody - przystojny mówiąc językiem młodzieżowym „bad boy.” Jeździł na tym swoim groźnym motocyklu - z odsłoniętymi, umięśnionymi ramionami, opalony - dzieląc się swym zabójczym uśmiechem. Szalała z miłości, radości - że to ona została tą „wybranką” - kradnącą serce (wtedy jeszcze przyszłego, a później byłego) detektywa. Tylko, że bajki kończą się w odpowiednim momencie i nikt nie jest do końca świadom, jak później te wszystkie księżniczki radzą sobie w „prawdziwym życiu.” U Claribel było ciężko - począwszy od pogodzenia nauki z wychowywaniem dziecka, a kończąc na nieprzespanych nocach podczas wiecznej nieobecności Martineza.
I... teraz było dokładnie tak samo - gdy Crane znikał na całe dnie, odnosiła wrażenie jakby cofnęła się w czasie, bądź przeżywała najgorsze deja-vu jakie mógł zgotować prawniczce los. Oczywiście samym brakiem obecności Harrisona by, aż tak się nie przejmowała (wiedziała jaką pracę i ile ona wymaga uwagi), ale tu chodziło o coś więcej, nawet kiedy wracał do domu - to i tak zamykał się w swoim gabinecie stwarzając pozór bezustannej ciszy. Milczał, podczas wspólnych obiadów - oglądania telewizji, leżenia wspólnie w łóżku, jakakolwiek próba uzyskania dłuższej konwersacji była z góry wystawiona na porażkę. O co więc chodziło? Czy rzeczywiście najbardziej niewiarygodne przypuszczenia Clari się sprawdzały? Nie chciał...? Jej, Stelli - tego domu; aby stali się w końcu tą upragnioną rodziną?
Widziała jak patrzył i szczerze? Przerażał ją ten wzrok - ewidentny brak energii, może nawet zainteresowania...? Zmarszczyła brwi, niepewnie uciekając spojrzeniem na bok. Dlaczego to ona teraz czuła się winna, jeżeli to mężczyzna bezustannie „przeskrobywał?” - To nie to. - odpowiedziała natychmiastowo, a z pomiędzy warg kobiety wysunęło się głośne westchnięcie. - Coś ukrywasz... - dodała bez wahania - uważając, iż jest za stara na jakiekolwiek gry, insynuację, bądź udawanie, że niczego nie widzi - a następnie próbowanie złapać prawnika na „gorącym uczynku.” To nie ona; to nie jej strategia - na pewno był tego świadomy. „Otwarte karty” - to jest tajemnica każdej udanej relacji. - Zbywasz mnie od tygodni. - mruknęła, lecz ciszej - może trochę z obawy, że poznanie prawdy zniszczy to co przez tyle lat udało im się stworzyć? Cóż, miała „mętlik w głowie” - przenikało przez myśli brunetki milion scenariuszy, a to fakt oczywisty - że płeć piękna posiada szerszą skalę wyobraźni, niż mężczyźni. - Czasu... do czego? - mogła mu go dać, gdyby tylko wiedziała nad czym musi rozmyślać. Claribel to cierpliwa, uczuciowa i wyrozumiała osoba - niewiele trzeba, aby pojęła kiedy „powinna dać spokój” - chyba, że jest się szesnastoletnią łobuziarą o jasnych (a teraz niebieskich) włosach - wtedy to inna sytuacja. - Mam zgadywać, Harris? - tego chciał, aby się zbłaźniła swoimi domysłami, rozterkami i nieustającym strachem?
Gdzie byłaś? - Z Susanne. - rudowłosą rozwódką mieszkającą w okolicy, powinien ją pamiętać - odwiedziła ich parę razy, odkąd się wprowadził. Lecz to gdzie była później, wolała na razie przemilczeć. - Kilka drinków. - kilkanaście, ale raczej się domyślił - nie powinni zmieniać tematu. - Zapytam wprost. Tylko raz. - bo była zmęczona, a poza tym powtarzalność tematu nie jest dobrą ideą na wytrwałość związku. - Chcesz odejść? - poszło - a serce Hannigan szalało z emocji, albowiem prawda jest taka, że wynagradzając Odette lata nieobecności w domu, w ten o to sposób zabierał siebie Claribel.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie usiłował wymusić na niej wyrzutów sumienia ani wmanipulować w poczucie winy. Po prawdzie, niczego nie próbował. Jeżeli się o coś starał to wyłącznie o utrzymanie na nogach i wytrwanie w modulowaniu semi-neutralnego tonu głosu. Mówienie na zwyczajowej melodii, gdy serce zdążyło rozkruszyć się na setki kawałków było niebywale trudnym zadaniem. Nic dziwnego, że cała postawa Harrisona zdawała się ponadprzeciętnie napięta oraz nienaturalna. Z tego również względu mężczyzna unikał wchodzenia z domownikami w interakcje. Aczkolwiek trzeba przyznać – Clari dosyć późno spostrzegła zmiany w zachowaniu narzeczonego. Nic w tym dziwnego. Każdy z nich miał swój własny świat obowiązków, marzeń zawodowych oraz fascynacji. – Nieprawda. – wcale nie zdawało mu się, by „zbywanie” pozostawało dobrym określeniem. Uciekał. Wymykał się jak piasek przesypywany pomiędzy palcami. Ale nie zbywał absolutnie nikogo. Tylko pragnął być sam równocześnie desperacko potrzebując drugiej osoby. Jaki byłby skutek podzielenia się troskami z Hannigan? Po co obarczać ją dodatkowym ciężarem, skoro on sam ledwo unosił go na barkach?
Westchnąwszy; w kieszeni wymacał chłód metalowego pudełka wypełnionego cienkimi cygarami. Rzadko palił, lecz ostatnimi czasy robił to coraz częściej i z większą intensywnością. – Do niczego. – ...bo właściwie na co wyczekiwał? Przecież pewnego dnia magicznym sposobem nie wstanie z łóżka pozytywnie nastawiony i szczęśliwy. Strach nie zniknie. Ani wina ani tęsknota ani złość. Temat dyskusji schodził na niebezpieczne, zaciskające gardło rejony, więc pytanie o noc Claribel okazało się strategiczną decyzją.
- „Kilka”. – prychnięcie jakie wydostało się z gardła bruneta zostało naznaczone piętnem degustacji oraz rozczarowania. Spojrzenie adwokata było nieco chłodniejsze. Wodził nim po buzi rozmówczyni, jak gdyby w poszukiwaniu zaginionego rozsądku.
A później padły te dwa, potwornie idiotyczne słowa formujące najgłupsze pytanie na ziemi. Chcesz odejść? Oblicze Crane’a już i tak pozbawione kolorów stało się matowe i niemalże martwe. Patrzył na nią, jakby widząc pierwszy raz w życiu.
Żartujesz? – nie, nie żartowała. Dostrzegał to w jej oczach. W krzywiźnie ust wykręcanych w niedużą; subtelną podkówkę. W zaróżowieniu policzków. Czuł w zgęstnieniu atmosfery, które zawisło nad nimi na wzór burzowej chmury. Chcesz odejść? Uderzenie w policzek. Równie bolesne, co otrzeźwiające. W błękicie ślepi pojawiły się błyski. – Nie. – pierwsza, wyjątkowo pewna deklaracja. – Nie, nie zamierzam nigdzie odchodzić. – brwi Harry’ego poczęły poruszać się chaotycznie. Drżeć poza jego kontrolą. Był to charakterystyczny znak tracenia fasonu. Rozmywania pod falą nieoczekiwanych emocji. Na owej fali wypłynęło również następne zdanie: - Odette ma guza. – i zapadła cisza. Męcząca, drażniąca, grobowa cisza.
Obiecał Dottie nikomu nie mówić, aczkolwiek jak mógłby dotrzymywać tej obietnicy przez kolejne tygodnie; kiedy najwyraźniej jego związek zaczął być podgryzany wątpliwościami wynikającymi z transformacji w zachowaniu Harrisa? Po parunastu sekundach bezruch począł wybrzmiewać niby milcząca tortura.
Odette ma guza. – powtórzył, z wolna zdając sobie sprawę z tego; że powiedział to na głos drugi raz. Nagle cała tragedia była jeszcze realniejsza. Miał wrażenie wydawania na eks-małżonkę wyroku. Stało się. Jest chora.
Nieoczekiwanie spomiędzy warg Crane’a wydobyła się osobliwa mieszanina parsknięcia i cichego skomlenia. Instynktownie nachylił się nad ukochaną; za moment opierając głowę na jej ramieniu. Wyglądał na obrzydliwie małego i słabego. Po policzkach zaczęły skapywać mu łzy, ciałem wstrząsały pojedyncze spazmy. Nigdy wcześniej nie był w podobnym stanie i nigdy nie sądził, że się w nim znajdzie. W ramionach Hannigan zmieniał się ponownie – tym razem w kupkę popiołu.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

To prawda; to co się między nimi działo od minionych kilku tygodni było niedorzeczne, przecież od samego początku stawiali na szczerość - mówienie sobie o absolutnie wszystkim, co ich dotyczy, ich rodzin, przyjaciół - byłych partnerów, aby właśnie nie wychodziły takie „farmazony” w postaci chorych domyśleń. Rzecz jasna - Claribel w żadnym wypadku nie sądziła, że odizolowanie się Harrisona ma poziom „złych intencji” - w ciągu trzech lat poznała go na tyle, iż wiedziała, że jest człowiekiem honoru. Nie zdradziłby - nawet w przypływie emocji, starych uczuć - czy pod pretekstem młodej, próbującej zasłynąć w kancelarii aplikantki. To nie ten typ faceta, rozsądek - zobowiązania, wstrzymywał na pierwszym miejscu. Gorzej jednak było z myślami ukochanego - być może późno, ale jednak dostrzegła jego notorycznie pojawiającą się nostalgię; odpływał w innych świat, rzeczywistość pozostawiając ją z tym wszystkim samą. Fakt oczywisty - wiele miała na głowie, dwukrotne aresztowanie Stelli - pijaństwo byłego męża, nakręcająca ją sprawa Jaspera Davenport'a - przygotowania do ślubu, wypadek Lane, w wyniku którego stracił częściowo pamięć, ponowne popadnięcie w hazard LJ - czyli najmłodszego, a zarazem przyrodniego brata Hannigan. Wszystko się kumulowało - i niestety Clari była jedyną, która potrafi utrzymać to w kupie. A może samoistnie za dużo na siebie brała? Lubiła czuć się potrzebna? Bądź, nikt ani razu przez ostatnie lata nie zaproponował jej pomocy.
Prócz niezdrowych przypuszczeń, wyraz twarzy prawniczki prezentował zmartwienie - ewidentnie „coś nie grało,” a wyciągnięcie informacji od doświadczonego adwokata „graniczyło z cudem.” Niestety, ale w takich przypadkach profesja również miała wielkie znaczenie. Na pewno potrafił kłamać, wymigiwać się od prawdy i „odwracać kota ogonem” - takiego zachowania uczą już w pierwszych latach studiów; jednakże obserwując ukochanego dostrzegła coś więcej; ból, strach - rozgoryczenie, takich uczuć nie widziała w wykonaniu mężczyzny jeszcze nigdy. Tym bardziej przestraszona wodziła spojrzeniem po jego zmarnowanej buzi, a przez ciało brunetki przechodziły dziwne dreszcze. - Wolisz kwestionować moje zdanie...? - zamiast się przyznać...? Ponownie zmarszczyła brwi, tylną częścią ciała opierając się o ścianę - a swe usta zacisnęła w cienką linię. Do zmartwienia, zaczynała powolnie wkraczać złość. - Niewiarygodne, że nawet teraz mnie zbywasz. - wtrąciła, opuszkami palców przesuwając po swym spoconym czole, zgarniając z niego kilka kruczych włosów. - Jestem tym zmęczona, Harris. - bo ile można prosić?
- Musiałam o to zapytać, przepraszam. - wytłumaczenie, albowiem spodziewała się, że owe pytanie mogło zaboleć prawnika, tylko musiał być świadom jakie „czarne myśli” błądziły po łepetynie jego ukochanej. - Nie chcę Cię stracić. - tym razem to ze strony ciemnowłosej wyszła pewniejsza deklaracja - albowiem od chwili powiedzenia „tak” - gdy klęczał przed nią półtrora roku temu, nie potrafiła sobie wyobrazić normalnej egzystencji bez mężczyzny u boku. - Ja też, „nie zamierzam nigdzie odchodzić.” - identyczne zdanie utwierdzające oboje w przekonaniu, że nadal znajdują się w tym samym miejscu - chcący zawrzeć sakrament małżeński.
Kochali się - to najważniejsze, a przynajmniej tak się kobiecie wydawało, póki z ust Crane nie wyszły bardzo istotne słowa Odette ma guza. - Co...? - pierwszy naturalny odruch i automatyczne znieruchomienie. Powtórzył, lecz to wcale nie oznaczało, iż Clari nagle pojęła niebezpieczeństwo nadchodzącej tragedii. Gdy się przybliżył, bez wahania objęła go swymi drobnymi ramionami, dłońmi zaczynając wodzić wzdłuż jego pleców. - Jestem tu. Cały czas tu jestem. - nigdzie się nie wybieram, wargi niewiasty niezwłocznie rozpoczęły błądzenie po gorącej twarzy szatyna, z początku zaczynając scałowywać jego gorące łzy, następnie czoło, policzki i kilkukrotnie usta. Ciężar ciała prawnika, sprawił iż osunęli się na ziemię - a ona bezustannie dociskała go do swych piersi. Współczuła jej - i choć przez tyle czasu nie udało jej się doszczętnie poznać Dotie, żałowała że nie starała się bardziej - w pewnym sensie były rodziną - powinna kilkakrotnie wymusić na blondynce odwiedziny, bądź sami mogli wprosić się na obiad. Od lat zajmowała się jej synem - a nigdy tak szczerze, ze sobą nie porozmawiały. A co jeśli, już nie będzie miała na to szansy? - Wygra. Jest o wiele silniejsza, niż możesz się spodziewać. - Obie kobiety miały wiele wspólnego, odeszły od zapracowanych mężów, rozwinęły własne kariery, wychowywały samotnie dzieci. - Nie porzuci syna, ma dla kogo żyć. - Cameron był słoneczkiem, zapewne miłością życia Barret, zdaniem Clari nie było opcji, aby zamierzała się z nim pożegnać. A ja to udźwignę, za nas oboje. .

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harrison nigdy w życiu nie zdecydowałby się na zdradę. Nie istniał taki scenariusz ani taka możliwość. Żadna długonoga aplikantka ani stara miłostka nie namówiłaby go do złączenia warg z kimś innym niż wybranka serca. Żadna ilość alkoholu nie pozbawiłaby adwokata hamulców. Zbyt mocno kochał i zbyt silnie szanował swe partnerki, by kiedykolwiek dopuścić się podobnej zuchwałości. Jako typowy facet niekiedy zerkał na wyeksponowane biusty albo krągłości przechodzących na ulicy przedstawicielek płci pięknej; niemniej zerkał na nie jak zerka się na ładne obrazy w galerii sztuki. Przyjemne dla oka, zaspokajające zmysł estetyczny; lecz symultanicznie niezatrzymujące na dłużej. Mało było dziewcząt zdolnych zainteresować Crane’a. Posiadał zdecydowanie wygórowane wymagania i nie wystarczała ładna buzia. Potrzebował równocześnie stymulacji intelektualnej: kogoś zdolnego zainicjować intrygującą konwersację. Kogoś o zdefiniowanych opiniach, nieobawiającego się mówić (i czyniącego to z sensem).
Obydwoje byli zmęczeni, lecz brunet nie pojmował czym tak naprawdę wymęczona jest Hannigan. Nie ona musiała użerać się z informacją o chorobie bliskiej osoby ani rezygnowaniem z wysokiego stanowiska w jednej z najlepszych nowojorskich kancelarii. Ponieważ do tego doprowadziła sytuacja z Odette. Niezmienna hierarchia Harry’ego uległa przewartościowaniu i oto praca przestała mieć takie znaczenie jak niegdyś. Aktualnie najważniejsi stali się Dottie oraz Cameron. Nic w tym dziwnego, prawda?
Skoro już doszło do ciepłych deklaracji prawnik lekko się uspokoił. Nie, nie znajdował w sobie ochoty na wykłócanie się o abstrakcyjne pomysły i bzdurne idee. Z drugiej strony w pewnym stopniu umiał zrozumieć skąd się one wzięły, więc darował im sceny wkurwienia spowodowanie wahaniem i wyłomami w bezgranicznej ufności w obopólną wierność.
Pierwszy raz przed kimś się złamał. Dotychczas los oszczędzał Crane’a. Wcześniej nie było powodu do wylewania potoków łez. Ale z guzem pod piękną, jasną czupryną Odie Harry czuł się najzwyczajniej w świecie... osamotniony. Jakby już jej nie było lub jak gdyby obserwował proces zanikania pani doktor. Wypowiadane przez Clari słowa pocieszenia odbijały się od niego lub przelatywały pomimo uszu: niedosięgane podświadomością, bezwiednie ignorowane. Liczyło się wyłącznie ciepło znajomych ramion i nawet nieprzyjemny odór mieszaniny trunków za którym Harris nie przepadał nieszczególnie przeszkadzał. – Boję się. – wyszeptawszy rozpoczął drugą falę powodzi, by przez kolejnych pięć minut zachowywać się jak wymęczone, zranione dziecko. Ostatecznie; gdy ciało przestało się trząść; a oczy zaczęły z wolna schnąć Harrison odsunął się od kobiety. Pociągnął nosem i siedząc na ziemi oparł się plecami o równoległą ścianę.
Dłońmi gwałtownie, niemalże agresywnie przecierał powieki pragnąc pozbyć się oznak słabości. – Wybacz... Żenujące... – po krótkim prychnięciu (zapewne sformułowanym na wzór niepochlebnej, niewerbalnej opinii o tym wybuchu) pokręcił łepetyną w widocznej dezaprobacie. – Idź wziąć swoją kąpiel. Nie będę Ci robił wyrzutów. - absolutnie stracił z oczu celowość całego wyczekiwania na Hannigan. W zasadzie, niewiele rzeczy miało teraz sens.
  • Sadness in my eyes
    No one guessed or no one tried
    You smiled at me like Jesus to a child

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

W jednej chwili; nagle te wszystkie przypuszczenia, domysły, niepewności rozpłynęły się i zniknęły niczym dym papierosowy, gęsta mgła. Teraz liczył się tylko ten moment, on wtulający się w jej pierś - a ona próbująca ogarnąć to wszystko swym szeroko rozwiniętym umysłem. Będzie ciężko, trudno to przetrwać - choroba Odette stała się najważniejszym czynnikiem ich egzystencji. Clari nie chciała, aby umarła - pozostawiła syna, byłego męża - a nawet ją w tym potwornie pokręconym świecie. Może i dobrze się nie znały, może i przez te lata zamieniły ze sobą tylko kilka zdań - lecz Hannigan darzyła kobietę sympatią, oraz dziwną odmianą miłości - bo jak można kochać byłą żonę swego „wybranka serca?” Z mocniejszą siłą, dociskała mężczyznę do drobnego ciała, poczuła się egoistycznie - wprawdzie oskarżała go o brak zainteresowania, a on przez tyle czasu musiał mierzyć się z takim brzemieniem. Była pewna, że nigdy sobie tego nie wybaczy.
Gdy się odsunął, ciemne ślepia brunetki spoczęły na jego twarzy - baczna obserwacja człowieka, którego się kocha, a który jednocześnie „rozpada się na milion kawałeczków” wpada do puli jednych z najgorszych dotychczasowych przeżyć adwokatki. Z jej oczy również spłynęło kilka pojedynczych łez, wycierając je - niezwłocznie posłała ukochanemu smutny uśmiech. - Strach to wcale nie synonim słabości. - miał do tego pełne prawo, wręcz powinien się bać - w jaki inny sposób przeżycie katastrofę Barret? Przy Clari nie musiał udawać, mógł rozpływać się za każdym razem gdy tylko tego chciał - ponieważ po pierwsze nikomu by o tym nie powiedziała, po drugie wypuszczenie emocji - szczególnie tych negatywnych, dobrze wpływa na człowieka. - Nie. - chyba przeliczył się, jeżeli sądził, że go teraz zostawi - pragnęła przy nim być - bezustannie. Sprawować nad nim opiekę, dawać z siebie wszystko, by tyko poczuł się choć odrobinę lepiej - lecz wcale tego nie oczekiwała. - Posiedźmy razem, w milczeniu. - mruknęła i po tym zdaniu przysunęła się do narzeczonego, delikatnie podwijając swoją spódnicę, by za chwilę z łatwością mogła usiąść okrakiem na kolanach Harrisona; opuszkami palców uniosła jego podbródek, aby złożyć na ustach szatyna pełniejszy pocałunek następnie zsunęła się, opierając policzkiem o jego klatkę piersiową, jednocześnie wsłuchując się w głośnie, a zarazem szybkie bicie serca. Teraz to ona stała się „małą dziewczynką” w ogromnych ramionach, sądząc iż tego potrzebował, by ponownie poczuć się jak „prawdziwy mężczyzna. ”

/ztx2

autor

-

Zablokowany

Wróć do „Domy”