WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

Ostatnio zmieniony 2022-01-25, 21:28 przez Dreamy Seattle, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie oszukujmy się: z Alki Beach było raczej żadne Pipeline, wyśniony i otoczony legendą raj dla surferów z tymi swoimi długimi, wysokimi falami, jasnym piaskiem szerokiej plaży i regularnością przypływów i odpływów, która pozwalała dokładnie planować, kiedy wskoczy się najpierw w kąpielówki - lub piankę, choć z rzadka, jeśli było akurat jakimś cudem chłodniej, a potem na deskę. Jedynym Maverickiem, jakiego dało się zaś uświadczyć dziś w promieniu przeszło dziewięciuset mil od Seattle, był natomiast jedynie zachwycony pobytem na plaży szczeniak, z radośnie wywieszonym jęzorem pędzący plażą parę kroków przed Bluejay'em.
Sam mężczyzna, zazwyczaj nie mający nic przeciwko samotności - a wręcz przeciwnie, na ogół wręcz ceniący ją sobie - dziś, o dziwo, żałował, że nie ma przy sobie żadnej innej ludzkiej istoty, choćby Judah, albo Linden. I to bynajmniej nie dlatego, że Krzyzanowskiemu brakowało interakcji z drugim człowiekiem - uznawał swój bieżący dialog wewnętrzny za na tyle ciekawy, że raczej nie tęsknił jakoś szczególnie konwersacji z nikim innym... - a z zupełnie innych, bardziej praktycznych przyczyn. Surfer spoglądał w stronę niespodziewanie rozfalowanego oceanu, i głęboko żałował, że nie może weń wbiec choćby na parę minut.
Wbrew temu, co zapowiadały śledzone przez Blue prognozy pogody, tego dnia zerwał się dość ostry północny wiatr, kompletnie nieplanowanie niosący ze sobą wysokie koguty fal, rzadkość w tych rejonach wybrzeża. Gdyby Blue wiedział, że należy spodziewać się tak obiecujących warunków pogodowych, w ogóle nie zabrałby ze sobą młodego psa, inaczej planując ich wspólny spacer, na Alki Beach przyjechałby zaś sam, mogąc rzucić się w ocean bez obaw i odpowiedzialności za szczeniaka.
Deska przytwierdzona do dachu pozostawionego na parkingu vana zdawała się szeptać imię surfera. Pianka zwinięta na tylnym siedzeniu samochodu także kusiła obietnicą doskonałego treningu. Blue miał jednak świadomość, że nie posiada dziś takiej opcji - nie chciał zostawiać Mavericka w samochodzie, w życiu także nie porzuciłby psa na plaży samego, choćby na te piętnaście minut umożliwiające mu złapanie dwóch czy trzech fal.
- No trudno, Mav. Następnym razem! - rzucił do psa pod nosem, kręcąc głową z rezygnacją, ale bez goryczy. Taka była cena za świadomie wybrane życie w pojedynkę - czasem po prostu trzeba było porzucić dane pragnienie na rzecz rozsądku i odpowiedzialności...
Pogwizdując cicho pod nosem, blondyn kontynuował spacer. Postawił kołnierz kurtki, osłaniając kark przed dmącym od wody wiatrem i zlustrował spojrzeniem pustkę plaży. Alki Beach było kompletnie wyludnione. Chociaż...
Krzyzanowski zmarszczył lekko brwi. W oddali, na skraju horyzontu, zamajaczył mu kontur ludzkiej postaci.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

❧ 27 ❧
Nie pierwszy raz podczas spacerów z psem, Tottie zadawała sobie pytanie: kto tu właściwie kogo wyprowadza? Bo o ile czworonóg będąc mniejszy dał się jako tako okiełznać, o tyle im bardziej rósł, stając się już niemal książkowym przykładem maksymalnej wielkości biszkoptowego labradora retrievera, tym trudniej było zapanować nad jego zrywami. Nie dało się jednak zrezygnować ze spacerów, bo ilekroć Pies zostawał sam w domu, broił jakby wciąż nie udało mu się zmądrzeć i wyrosnąć ze szczenięcego brojenia, byle tylko zrobić psikusa swojej pani (choć istniało prawdopodobieństwo, że nie odróżnia Aury od Tottie, co pewnie jakoś mogło odbić się na kruchej psiej psychice, ups!).
By zmęczyć pupilka siostry, Whitbread postanowiła przebiec rundkę wzdłuż plaży, przy okazji czerpiąc z tego korzyść dla swojej kondycji. Co prawda w bożonarodzeniowym prezencie otrzymała rower i jeszcze nie miała zbyt wielu okazji go wypróbować, ale wolała nie ryzykować przejażdżki w towarzystwie dość nieobliczalnego psa, przez którego całkiem niedawno miała kłopoty. Wybór trasy nie był przypadkowy. Po spotkaniu z rycerskim Bluejay’em, Tottie zaczęła większą uwagę zwracać na wodę, szczególnie gdy zmącona przez fale wyglądała, jakby próbowała coś wyszeptać, skusić w swoje głębiny. Kiedy łapała się na tym, że myślała: co by było gdyby miała okazję posurfować, miała ochotę się zaśmiać, bo przecież nic nie wskazywało na to, że jeszcze kiedykolwiek spotka Krzyzanowskiego, a ten był jej dotychczas jedynym znanym miłośnikiem tego typu sportu wodnego, a dodatkowo wydawał się sympatyczny, więc rudowłosa pewnie byłaby gotowa zaryzykować i udać się na lekcję surfowania.
Pokręciła głową, gdy złapała się, że znów o tym pomyślała, odruchowo nawet sprawdzając, czy nie ma nieodebranego połączenia albo smsa z nieznanego numeru. Moment jej nieuwagi wykorzystał pies, który tylko czekał aż Tottie poluzuje smycz… Nim Whitbread się obejrzała, Pies pobiegł w kierunku innego czworonoga, który akurat pojawił się na horyzoncie. Rudowłosa zdała sobie sprawę, że nie ma co się wydzierać, bo biszkoptowy łobuziak i tak jej nie posłucha (przekonała się o tym już kilka razy…), więc jedyne co mogła zrobić, to puściła się pędem w pogoni za uciekinierem.
Im bliżej celu się znajdowała, tym większe zdumienie ją ogarniało, bowiem mężczyzna, którego pies zainteresował pupila Aury, wydawał się znajomy…
- Bluejay? - zapytała pierw samą siebie, mamrocząc pod nosem imię mężczyzny, którego nie spodziewała się spotkać na swojej drodze. Niemniej ucieszyła się na jego widok i przywitała go ze szczerym uśmiechem. - Jak dobrze spotkać cię ponownie, Bluejay - odezwała się, od razu rozglądając po okolicy, szczególną uwagę zwracając na piasek. - Patrzę skąd przyszedłeś, bo wcale bym się nie zdziwiła, gdyby właśnie wyszedł z jakiegoś podwodnego królestwa, zwłaszcza, że wcześniej nie widziałam cię w okolicy - stwierdziła Tottie z rozbawieniem. - A z tobą mam do pogadania. Ładnie to tak zaczepiać kolegę? - zwróciła się do Psa, który niespecjalnie był nią w tej chwili zainteresowany.
Ostatnio zmieniony 2021-05-31, 23:02 przez Tottie Whitbread, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Biszkoptowy czworonóg bynajmniej nie był jedynym niesfornym zwierzakiem na plaży Alki - Maverick okazał się dorównywać mu energią i zapałem, i nim Bluejay zdążył zareagować, dwa psy już bez większych zahamowań tarzały się po dywanie wilgotnego piasku.
Świetnie, żachnął się w myślach Krzyzanowski, jakbym tak zatęsknił za obowiązkiem godzinnego czesania psich dredów, powstałych na skutek reakcji między sierścią, piaskiem i wodą...
Już miał się lekko na psa zirytować (choć tak naprawdę to wcale nie, bardziej dla zasady, niż na poważnie - na kogo, jak na kogo, ale na Maviego, to Blue naprawdę nie potrafił gniewać się dłużej niż przez jakieś siedem sekund), gdy nagle jego uwagę rozproszył błysk rudych pukli wymykających się spod kaptura kurtki.
- Tottie? - w sposób analogiczny do tego, w jaki zrobiła to płomiennowłosa dziewczyna, Blue wypowiedział jej imię najpierw jedynie pod nosem, bardziej w formie niedowierzającego pytania, niż stwierdzenia faktu. Jeśli panna Whitbread zaskakująco często orientowała się ostatnio, że jej myśli nieproszone umykają w stronę przypadkowego spotkania na jarmarku, to było ich w tym samym położeniu dwoje. Blue bowiem, choć zazwyczaj każdy dzień przeżywał jak osobną przygodę, rozpoczynającą się wraz ze świtem, kończącą z zachodem słońca, jak zamknięty rozdział, do którego nawet nie wraca się we wspomnieniach, będąc zbyt zajętym przeżywaniem kolejnego... Sam zauważył, że nie raz i nie dwa jego skojarzenia odpływały w stronę wieczoru, gdy to zupełnie przypadkiem wykazał się swoją przypadkową rycerskością. Wystarczył zapach pierniczków pieczonych przez matkę albo wzmianka w jakimś oglądanym przez nią akurat programie o nieskutecznych metodach podrywu, by w umyśle Krzyzanowskiego stawał ten sam obraz: ogniste kosmyki okalające twarz niemal alabastrową w barwie, ufne, jasne oczy, autentycznie zabawne żarty wyrzucane raz po raz spomiędzy pełnych, jasnokarminowych warg.
- Tottie! Nie do wiary! - powtórzył, teraz już porzucając znak zapytania, jakim jej imię zakończył poprzednio. Może sprawy prezentowałyby się inaczej gdyby od ich spotkania upłynęło więcej czasu, ale teraz wiedział, że nie mógł jej z nikim pomylić...
(No, chyba, że z jej siostrą bliźniaczką - ta jednak, o ile się orientował, nie znała przecież jego imienia!)
- Och, chciałbym - pokręcił głową z rozmarzeniem, tęsknie spoglądając w stronę spienionej topieli - Ale przecież nie zostawię tego urwisa samego, nie, Mav? - zapytał retorycznie, bardziej samego szczeniaka niż kogokolwiek innego. Pies spojrzał na Blue nierozumiejący wzrokiem, kłapnął śmiesznie pyskiem i wrócił do zabawy z towarzyszem własnego gatunku - ten jednak zwrócił teraz na Krzyzanowskiego nieco większą uwagę, zatrzymując się na chwilę u jego nogi.
- A ty? Jak się wabisz, co, przyjacielu? - surfer odruchowo opadł na jedno kolano, obejmując ciepły, pokryty mięciutkim włosiem łeb psa obydwiema dłońmi - Mokro, co? I w pyszczek wieje?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skinęła głową, by potwierdzić, że to ona. Zrobiła to całkiem odruchowo, bo niejednokrotnie, zwłaszcza dla znajomych (nie mówiąc już o obcych) dawała rozmówcom chwilę, by mogli odgadnąć z którą Whitbread mają do czynienia. Były z Aurą na pierwszy rzut oka nie do rozróżnienia, ale kiedy poznało się je lepiej, to wyłapywało się niuanse w ich powierzchowności, które pozwalały wskazać która jest która. Warto było mieć też nosa do bliźniaczek, bowiem Tottie owiana była cytrynową nutą, a Aura pachniała truskawkami - nie tylko wtedy, gdy dziewczyny pałaszowały swoje ulubione owoce.
- Zaczynam podejrzewać, że musiała gdzieś niedaleko przepływać jakaś złota rybka, bo myślałam o tobie i proszę - jesteś - przyznała z przyjaznym uśmiechem, omiatając spojrzeniem twarz Krzyzanowskiego. Niewątpliwą zaletą spacerów z psem było usprawiedliwienie uciekania wzrokiem, wszak trzeba było mieć oko na czworonoga, szczególnie tak niesfornego i żywiołowego jak pupil Whitbread. Rudowłosa korzystała z tego ile wlezie, teraz także częściej patrząc na Psa, niż na Blue. - A jak tam twoje życzenia? Ostatnio się jakieś spełniło? - zapytała, zerkając na mężczyznę z ciekawością. Wyglądało na to, że jest zwolenniczką zadawania nieoczywistych pytań, które może nawet w pewnych sytuacjach mogłyby okazać się kłopotliwe. Tottie jednak nie chciała go w żaden sposób speszyć, a ton, jaki towarzyszył temu zagajeniu spleciony był z życzliwości i zaciekawienia niebanalną postacią Bluejay’a i tego co tam mu w duszy gra.
Zastanowiła się chwilę nad słowami Krzyzanowskiego. Spojrzała w niebo, następnie znów na wodę.
- Czy coś więcej niż psiak stoi na przeszkodzie? Pogoda? - zapytał, tym razem zawieszając spojrzenie na oczach znajomego. Nie umiała odgadnąć, czy Blue dzieli się z nią teraz tęsknotą za ciepłymi krajami i temperaturą wody pewnie bardziej zachęcającą niż ta w Seattle, czy może chciałby wykąpać się tu i teraz.
Whitbread przygryzła wargę, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Pewnie gdyby ci odpowiedział, to i tak byś nie uwierzył. Pies nazywa się po prostu… Pies - poinformowała, patrząc na czworonoga, który był ewidentnie zadowolony uwagą, którą mężczyzna mu poświęcał. - A ten przystojniak… - Tottie wyciągnęła rękę w stronę Mavericka, żeby mógł ją sobie obwąchać - jest twój? Czuję, że się polubimy, bo obydwoje jesteśmy piegowaci - zauważyła, tym razem nie hamując narastającej wesołości. - Jeśli to twój pan nadawał ci imię, to pewnie ma ono coś wspólnego z wodą, hmmm. Niech zgadnę… Delfin? Mors? - Przekręciła głowę, oceniając reakcję czworonożnego towarzysza Blue.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie dało się ukryć - choć spostrzeżenie to nieco Bluejay'a skonfundowało, na ogół bowiem nie był jakoś szczególnie łasy na komplementy - że wspomnienie o życzeniach do złotej rybki miło połechtało jego ego... Ale nie tylko: dało mu także niesłychanie przyjemną świadomość, że zainteresowanie, jakim obdarzył dziewczynę, musiało być odwzajemnione. Jakże przyjemnie było się bowiem dowiedzieć, że nie był w ich kontekście jedyną osobą, myślącą o tej drugiej stronie! A tu proszę - wszechświat chyba najwyraźniej nie tylko słuchał, ale i był tego dnia po ich stronie, pozwalając dojść temu przypadkowemu spotkaniu do skutku...
- W sumie nawet kilka... - surfer odparł ze szczerością, choć nie był tak na dobrą sprawę pewien, czy zwraca się teraz bardziej do Tottie, czy do własnych myśli. Od jego powrotu do Seattle wydarzyło się już sporo rzeczy, o które dawno temu Krzyzanowski prosił los w skrytości ducha. Dziś jednak, gdy te jego fantazje się urealniały, surfer konstatował, iż w większości stanowiły doskonałą ilustrację do jednego z mądrych powiedzonek... - Ale wiesz, jak to mówią - rzucił, postanawiając podzielić się z Tottie wspomnianym porzekadłem - Be careful what you wish for...
Przez chwilę z uśmiechem przyglądał się psim harcom; wyraz zadowolenia na jego twarzy pogłębił się zaś tylko, gdy Blue zaobserwował sympatię i czułość, z jakimi dziewczyna zwracała się do jego pupila.
- To aż tak oczywiste? Bo rzeczywiście jesteś bardzo blisko! - na podjęte przez Tottie próby odgadnięcia psiego imienia Bluejay zareagował z nieskrywaną wesołością. Podobała mu się ta zabawa, prawie równie mocno jak w ciepło-zimno, w które to namiętnie grywał dawno temu z Linden (choć z Sycamore już nie - ta bowiem, jakby powodowana jakimiś nadludzkimi zdolnościami, wygrywała zawsze w trzydzieści sekund tak, jakby czytała bratu w myślach, nie pozostawiając mu już nic z całej tej ekscytacji towarzyszącej zwykle prościutkiej zabawie).
Dał Tottie jeszcze parę podejść, ale wreszcie zlitował się nad nią, wyjawiając prawdziwy przydomek rozszalałego w piasku szczeniaka:
- Nazywa się Maverick. Słyszałaś kiedyś o nich? To te wielkie fale z północnej Kalifornii, można je spotkać... - mówił niby o zjawisku przyrodniczym, a jednak w jego ustach brzmiało to tak, jakby opowiadał rudowłosej znajomej o prawdziwych istotach, kimś, kogo faktycznie można spotkać, a nawet z kim można nawiązać prawdziwą relację... - Na przykład w Half Moon Bay. Są naprawdę niesamowite, Tottie. Te... - wskazał na i tak niemałe falbanki fal wzbierające na horyzoncie - To przy nich pikuś. I nie, odpowiadając na twoje pytanie, pogoda mnie nie powstrzymuje! Wręcz przeciwnie - wiem, że może to wygląda mało zachęcająco... ale te warunki pogodowe są zaskakująco dobre do surfingu. I zaskakująco rzadkie w Seattle. Widzisz? Fale są długie, nieposzarpane. Dają możliwość, by nabrać szybkości. I rozchodzą się dość długo, nim uderzą w brzeg... - wyjaśnił, stając bliżej dziewczyny w taki sposób, by załomy fal znalazły się na tym samym poziomie, na linii ich wzroku - Tak więc ten oto artysta jest jedyną przeszkodą, która mi stoi na drodze, by rzucić się w ocean - dodał ze śmiechem. Nie miał o to do świata pretensji, choć w innych okolicznościach w istocie bez zastanowienia pognałby w stronę wody. Cóż było jednak robić? - Ale to nic! Może następnym razem!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Ooo! - zareagowała naturalnie i z entuzjazmem, po czym wpatrując się w mężczyznę biła się z myślami (ale nie za mocno - to nie była walka na śmierć i życie!), czy pytanie: jakie? w ogóle powinno paść, bo przecież ona swoim spełnionym życzeniem się podzieliła, więc skoro rewanż nie nastąpił od razu musiała być ku temu jakaś przeszkoda. Sęk w tym, że Tottie praktycznie w ogóle nie znała Krzyzanowskiego, więc trudno było jej rozeznać, które blokady należy forsować, bo to będzie dobre dla nich obojga: jemu pozwoli się otworzyć, zrzucić ciężar albo po prostu się wygadać, a jej - dołożyć kolejny puzzelek do obrazu mężczyzny, który wciąż był dla niej tajemniczym (nie)znajomym.
Zdecydowała na ten moment nie drążyć, ale pociągnęła temat, bo słusznie zauwazył Bluejay.
- Oj tak, bo za tym czego sobie życzymy czai się ironia losu, która często spełnia nasze prośby, ale zdecydowanie po czasie. To tak jakby dostać na gwiazdkę ulubioną, ale przeterminowaną czekoladę. Cieszysz się, ale z drugiej strony nie wiesz, co masz z nią zrobić. Już nie smakuje tak, jak wtedy gdy był jej czas… - Tottie z malującą się na twarzy zadumą popłynęła w konstruowaniu przenośni, dopiero po chwili łapiąc się na tym, że papla może trochę od rzeczy i właściwie nikt nie pytał o jej punkt widzenia, więc niepotrzebnie się rozgadała. Przyłożyła palce do ust, chcąc nawet zakryć przepraszający uśmiech, który dołączył do zakłopotania kładącego się cieniem na twarzy Whitbread. - Wybacz mi to gadulstwo. Nie wiem co mi przyszło do głowy z tą czekoladą… Ale skoro już o tym mowa… masz jakąś ulubioną? - zapytała, by jakoś wyplątać się z tej niezręczności, którą sama nawarzyła.
Ożywiła się, słysząc, że jej myśli odnośnie imienia psiaka mężczyzny szły w dobrym kierunku.
- Chyba nie oczywiste, ale mówiłeś, że lubisz wodę. Pewnie następne strzały byłyby: ocean albo surf! - stwierdziła Tottie, przyglądając się czworonogowi Krzyzanowskiego. - Och, nie. Czy umowa zapominania dotyczyła również wszystkich innych rzeczy, których się o sobie dowiedzieliśmy i to oznacza, że oblałam test? Kurczę, obiecuję nie być już tak dobrym słuchaczem! - Rudowłosa położyła rękę na sercu, by solennie zapewnić o planowanej poprawie. Uśmiech, który temu towarzyszył świadczył, że stroi sobie żarty i nie ma co brać na poważnie jej zapewnień.
Z nieskrywanym zainteresowaniem słuchała o falach, podążając wzrokiem za wskazaniami Blue. Nie spodziewała się, że tak niesprzyjająca aura może okazać się wręcz idealna do zaspokojenia głodu pasji, którą mężczyzna zdawał się naprawdę ukochać.
- Niesamowite… - wyszeptała rudowłosa, kręcąc głową z niedowierzaniem, by następnie spojrzeć na Mavericka. Przez chwilę milczała, patrząc na psa, który nie wyglądał jak żywioł, którego nie dałoby się poskromić. - To co, koleżko? Damy panu trochę się popluskać? - zwróciła się do pupilka Blue. Poklepała się po kieszeni i tym razem spojrzała na Krzyzanowskiego. - Czy będę mogła poczęstować go psim kąskiem, gdyby okazało się, że mój urok osobisty nie działa i muszę podstępem zdobyć jego sympatię?
Ostatnio zmieniony 2021-01-09, 06:01 przez Tottie Whitbread, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Być może metafora zastosowana teraz przez uroczą paplę o marchewkowych włosach wielu wydałaby się kompletnie absurdalną, nie na miejscu, bezsensowną, ni przypiął, ni przyłatał (lub też "ni przypiął, ni wypiął", zależnie od semantycznych preferencji)...
Ale nie taką była dla Bluejay'a, wsłuchanego w wypowiadane przez dziewczynę słowa niczym zahipnotyzowany. Gdy Tottie roztaczała przed nim metaforyczny obraz łakoci może ulubionych, ale niestety podrzuconych pod choinkę po odpowiednim terminie, blondyn tylko mimowolnie kiwał lekko głową, jakby aprobując każde jej kolejne słowo. Fakt, porównanie było banalnie proste, a jednak tak trafne, że Bluejay'owi z trudem przychodziło powstrzymanie się od wyrzucenia z siebie jakiegoś nader-entuzjastycznego, nastoletniego w wydźwięku "O raju, dokładnie! No nie mów, że ty też tak masz!?"
Cieszysz się, a z drugiej strony nie wiesz, co masz z nią zrobić...
W natychmiastowej reakcji na te słowa po wewnętrznych stronach powiek surfera odmalował się obraz nie jednej, ale dwóch postaci: Sunny, po siedmiu latach pojawiającej się w jego życiu ze swoją zwyczajową beztroską i wiecznie-młodzieńczym brakiem poszanowania dla ram dorosłej, poważnej rzeczywistości oraz Florence, przypominającej o sobie po prawie dwóch dekadach w sposób zupełnie odmienny - nie tak radośnie i lekko, jak Sunny, a z bólem, żalem i wyrzutem sumienia, który od serca Blue boleśnie odbijał się rykoszetem.
Surfer oblizał wargi w zadumie i, jednocześnie, konsternacji. Czyżby Tottie posiadała zdolność czytania w myślach? Czy wiedziała o nim coś więcej, niż powinna? A może po prostu miała nosa do ludzi i wrodzoną spostrzegawczość, która, przy odpowiednim skupieniu, pozwalała czytać z Krzyzanowskiego jak z otwartej księgi?
Cokolwiek by nie stało za jej błyskotliwym spostrzeżeniem, efekt był taki sam: Bluejay poczuł się obnażony, odarty z mechanizmów obronnych i barw maskujących, które zwykle na siebie nakładał. O dziwo, poczuciu temu nie towarzyszyło teraz skrępowanie czy frustracja. Wręcz przeciwnie - myśl, że ktoś tak dobrze go rozumie, bez konieczności długiego i skomplikowanego wyjaśniania przezeń swoich wewnętrznych stanów - przyniosła mu... ulgę?
- Nie, daj spokój - żachnął się natychmiast, gdy dziewczyna zaczęła popadać w przepraszającą nutę - Mówiąc szczerze, to trafiłaś w dziesiątkę, Tottie- przyznał zaraz z uśmiechem odrobinę zadumanym, ale i noszącym w sobie ślady zadowolenia. Grymas tylko powiększył się zaś, gdy dziewczyna zapytała go o ulubione łakocie - Cóż, koniecznie wegańska - zaznaczył na początek, bo brak produktów zwierzęcych był podstawowym warunkiem by zadowolić Krzyzanowskiego - A poza tym biała, zawsze. Choć nie powiem, że mleczna z truskawkami też ujdzie... - rozmarzył się lekko - A twoja?
Jak dobrze było pogadać o czymś względnie głębokim i personalnym, a jednocześnie
zawsze móc zawrócić na bezpieczniejsze, lżejsze tematy. I jak dobrze było usłyszeć kolejną sugestię, jaka zaraz dobyła się spomiędzy warg jego rozmówczyni - tak kuszącą, że aż nie chciało mu się początkowo wierzyć w jej prawdziwość!
- Żartujesz... - pokręcił głową z chłopięcym niedowierzaniem, a w jego błękitnych tęczówkach zapłonął ogień radości tak żywy, jakby Whitbread co najmniej sprezentowała mu teraz nowego śmigacza JS Industries (lub, innymi słowami, deskę marzeń do ujeżdżania tego typu fal), a nie jedynie okazję popluskania się przez te kilka minut - Jesteś pewna, że to nie problem? I oczywiście, możesz go częstować. Sam zresztą mam tu coś dla chłopaków... - spojrzał na Psa i Mavericka, zajętych właśnie wspólnym kopaniem nowego rowu mariańskiego w piasku i dobył z kieszeni parki kilka psich smakołyków - Obiecuję, że będę z powrotem nim zdążysz przeliterować... moje nazwisko - zaśmiał się krótko, a potem, po dokonaniu kilku praktycznych ustaleń z Tottie, pognał do samochodu by zgarnąć z niego deskę i piankę konieczne do spełnienia krótkiego marzenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niejednokrotnie myślała, że unikanie czyjegoś wzroku, pozwala jej na ucieczkę: od oceniania, od przenikliwego, wręcz prześwietlającego spojrzenia, które mogłoby warstwa po warstwie uchylić nie tylko rąbek jakiejś jej tajemnicy, ale przede wszystkim odsłonić kruchość Tottie, która przecież wciąż w niej była, mimo tak wielu trudnych, rzekomo wzmacniających i hartujących ducha doświadczeń. Nie chciała kogokolwiek dopuścić w te rejony siebie w głównej mierze w obawie przed rozczarowaniem, przed dobijającym poczuciem straty… dlatego przyjmowała uległą postawę, wycofywała się, gdy czuła, że zrobiła coś nie tak i ma to wpływ (zwłaszcza negatywny) na kogoś z kim miała do czynienia. Kiedy więc Blue zaprzeczył, by po chwili skroić coś na miarę pochwały, rudowłosa popatrzyła na niego z wdzięcznością.
- Uff! Cieszę się, że się nie wygłupiłam - przyznała wciąż lekko onieśmielona, tym razem jednak tą utworzoną przypadkiem czekoladową komitywą. Truskawkowy dodatek do słodyczy od razu przywiódł Tottie na myśl bliźniaczkę, która przecież była zwolenniczką czerwonych owoców, truskawek szczególnie. - Mam bzika na punkcie cytryn, więc zarówno biała jak i gorzka czekolada z dodatkiem cytryny… mmm, tak, to jest to! - oznajmiła Whitbread na chwilę przymykając oczy, by bez zbędnych wizualnych przeszkadzaczy odtworzyć z pamięci smak tego frykasa z cytrusami.
Szybko uniosła powieki, by skupić się na słowach Krzyzanowskiego. Pokręciła stanowczo głową, nawet trochę rozbawiona jego reakcją.
- Jestem pewna - potwierdziła po chwili. - Och, ale lepiej nie pytaj więcej, bo jeszcze się zacznę nad tym zastanawiać i zmienię zdanie, uznając, że tylko mnie podpuszczałeś i wcale nie masz ochoty pokazać tym falom, kto tu rządzi - żartobliwie go skarciła, by następnie sięgnąć po psie smaczki, które - mimo szybkiego przejęcia i schowania - nie umknęły uwadze czworonogów - Pies i Maverick jak na komendę uniosły łebki i zaczęły niuchać w powietrzu, chcąc wychwycić w czyich rękach (albo kieszeniach) są smakołyki dla nich, bo co do tego, że ktoś coś dla nich ma, nie miały wątpliwości.
- Hej, ale ja nie znam… - urwała Tottie, nie dokańczając myśli, że do tej pory nazwisko Bluejay'a było dla niej jedną z wielu niewiadomych. Parsknęła śmiechem. - Co za spryciarz! - wymamrotała pod nosem, bynajmniej nie z wyrzutem. Nie zamierzała liczyć mu minut, ponaglać, czy jakkolwiek uprzykrzać surfowanie, bo nigdzie jej się nie spieszyło.
Rozglądnęła się dookoła i dostrzegła wystający z piasku konar, więc przycupnęła na nim, by mieć oko nie tylko na bawiące się ze sobą psy, ale też i wodę. Gdy wkrótce pojawił się Blue, otworzyła szerzej oczy, bo nie spodziewała się, że będzie tak dobrze przygotowany.
- Wow! Widzę, że zadbałeś o wszystko - skomentowała, z podziwem patrząc na mężczyznę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Biała z cytryną?! - zdążył się jeszcze zdziwić, bo pierwszy raz spotkał się z wizją takiej smakowej kombinacji i nie był jeszcze pewien, czy ten pomysł zachwyca go, czy onieśmiela. Generalnie rzecz biorąc, Krzyzanowski kochał wszystkie owoce (z wyjątkiem gruszek, z tymi z jakiegoś względu od lat nie mógł się pojednać...) miłością czystą i szczerą, cytrusy zaś z pewnością znajdowały się na jednej z wyższych pozycji na jego liście ulubionych naturalnych łakoci. Ale... z czekoladą? I to jeszcze białą? Nie był pewien, czy taki kontrast - świeża kwasowość cytryny i roztapiająca się w ustach, rozbrajająca słodycz białej czekolady, uwiódłby go już w pierwszej sekundzie, czy raczej zniechęcił. Z pewnością jednak nie odmówiłby spróbowania tej kulinarnej przygody...
Zwłaszcza, zorientował się zaraz, nie mogąc nie uśmiechnąć się króciutko do własnych myśli, jeśli miałby ją dzielić z pewną rudowłosą istotą.
I pewnie nawet odważyłby się zaproponować Tottie taką czekoladową rozpustę, ale niestety - surfer miał bardzo klarowne priorytety, a ocean zachęcony propozycją Whitbread, coraz donośniej skandował jego imię rozszumiałym szeptem.
Chodź, Blue... Chodź...
Spienione koguty wznosiły się jeden za drugim, co siódmy - to wyższy, załamywały ostrymi łukami i wypłaszczały na chwilę przed liźnięciem brzegu. I wołały. Wzywały. Kusiły, prosiły, nakazywały.
Chodź, Blue... Do nas... Chodź do nas, Blue...
Poszedł więc. Najpierw do samochodu, oczywiście - w którego tylnej części sprawnie przebrał się z ciepłych ubrań w piankę, i z którego dachu odpiął zaraz deskę. A potem z powrotem na plażę, gdzie Tottie czekała nań w zgodzie z jakże uprzejmą obietnicą, a psy śmigały po wilgotnym piasku - Maverick, zachwycony pląsami z nowym kolegą, chyba nawet nie zorientowawszy się przy tym o chwilowej nieobecności pana.
- Przezorny zawsze ubezpieczony... - wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem. Dla samego Krzyzanowskiego to, że deskę i piankę woził ze sobą praktycznie wszędzie - czasem nawet do szkoły, wybierając się na prowadzone przez siebie zajęcia - nie było niczym nietypowym. Surfując od lat, a więc mając aż nadto okazji do przekonania się o kapryśności oceanu, wiedział, że nie zna się dnia, ani godziny. Czasem płachta wody zupełnie spokojna o poranku, po południu nagle zrywała się do swojego szalonego tańca - a wtedy człowiek, jeśli nie miał przy sobie odpowiedniego sprzętu, potwornie żałował, że nie może się doń włączyć. Blue był zatem najczęściej doskonale przygotowany. Tak do wskoczenia na deskę, jak i, niestety, do odwołania wszelkich innych planów... - W zasadzie się z nimi nie rozstaję. - klepnął lekko poliuretan deski, jakby ten krótki gest miał wszystko wyjaśniać - No, w każdym... Jeszcze raz dziękuję, Tottie. Naprawdę - w głosie surfera pobrzmiała niekłamana wdzięczność - A na nazwisko mam: Krzyzanowski - dodał jeszcze, jakby miało być to pracą domową do odrobienia przez dziewczynę podczas jego krótkiej nieobecności.
A potem? A potem popędził tam, gdzie było jego miejsce. Popędził tam, gdzie powinien był się urodzić. Pognał - bosymi stopami ledwie dotykając złotych szczytów piasku, nieświadom w zasadzie, że na ustach wykwita mu dziecięcy uśmiech. Wcale nie wpadł jednak w fale, jak to mają w zwyczaju amatorzy, nie rzucił się w nie, a wsunął. Gładko, płynnie, leciutko - jakby był tym jednym, jedynym kawałkiem układanki, którego brakowało dotąd w malującym się przed Tottie obrazku.
Nie było na świecie miejsca - a w ciągu tych trzydziestu kilku lat odwiedził ich trochę - ani kontekstu, które uszczęśliwiałyby go bardziej niż to. Leżąc na desce na brzuchu, kilkoma gładkimi ruchami okrytych pianką ramion upozycjonował ją na falach i przedarł się, jakby bez wysiłku, poza linię załomu. Odwrócił się na desce płynnie, odczekał chwilę, policzył fale, zrozumiał ich rytm, a potem...
Potem ruszył.
Dał się unieść. I ponieść. Dał się porwać, poprowadzić, pokierować. Z całą tą nieopisaną siłą oceanu pod niepozornym kawałkiem przetworzonego plastiku. Taki mały w obliczu ciemnego ogromu. Tak pełen wobec niego szacunku. Nie Blue versus żywioł, lecz Blue w zgodzie z żywiołem.
Wzbił się najpierw na jedno kolano, potem, błyskawicznie, stanął na obydwie stopy i...
I przez te kilkadziesiąt sekund był, wreszcie, na swoim miejscu. I był, wreszcie, spokojny. I nie było większej samotności i większego zespolenia niż to. I to była, jak zawsze, najwspanialsza z fal...
Dopóki nie pochwycił tej następnej. I kolejnej. I jeszcze paru, śmiejąc się szaleńczo prosto w twarz zatoki.
Wreszcie, odpowiedzialnie, musiał wrócić do brzegu - nie zamierzał przecież kazać Tottie czekać na siebie w nieskończoność, marznąc na tym korzeniu w roli psiej niańki i, chcąc - nie chcąc, widza.
- Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczyło! - wyrzucił z siebie wraz z obłoczkiem pary, gdy jego gorący oddech zderzył się z chłodem powietrza - Jestem twoim dłużnikiem i chętnie ten dług spłacę. Mogę cię przynajmniej gdzieś teraz podrzucić? Albo... zaprosić na czekoladę z cytryną? Lub przynajmniej kawę...?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Reakcja Blue nie uszła uwadze Tottie, która widząc minę mężczyzny nie mogła się nie zaśmiać.
- Po twojej minie wnioskuję, że niekoniecznie są to twoje smaki albo wręcz moje upodobania są skandalicznie niepoprawne i nie powinnam o nich mówić głośno - stwierdziła z uśmiechem wciąż utrzymującym w górze kąciki jej ust, jeszcze przez chwilę lustrując twarz Krzyzanowskiego, by odgadnąć jego myśli, nim zdąży ubrać je w słowa. To jednak nie było takie proste jak choćby w przypadku bliźniaczej więzi, która łączyła ją z siostrą, tworząc nić porozumienia, której nie potrzeba było dodatkowych ulepszeń w postaci gestów, czy rozbudowanych tłumaczeń, by dziewczyny wiedziały, o co chodzi każdej z nich.
Nie chciała dłużej zatrzymywać mężczyzny, szczególnie, gdy w mgnieniu oka dokonał zmiany wdzianka, prezentując teraz może nawet więcej opalenizny, niż było to widoczne spod grubej, przedświątecznej warstwy ubrań.
- Myślę, że wiem o co chodzi. Jestem pewna, że sama wychodząc z domu prędzej zapomniałabym głowy, niż nóg, bo w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy zdarzy się okazja by zatańczyć - stwierdziła, potakująco kiwając głową, bo choć wizja, którą wyrysowała w dosłownym rozumieniu brzmiała dość makabrycznie, to jednak miała ukryty sens - owładnięcie pasją, którą trudno uciszyć, bo jest jak zew; jak część natury i nieodłączny element z całości tworzącej Tottie, a w przypadku surfowania - Blue. Whitbread była przekonana, że nie zrozumie tego ktoś, kto nigdy nie poczuł tej przyjemności i wyzwolenia, które płynęły z oddania się temu, co pokochało się całym sercem.
Machnęła ręką, by pokazać, że to drobiazg, a gdy usłyszała nazwisko Bluejay’a… zrozumiała o czym mówił, gdy wspominał o próbie powtórzenia. Uznała, że spróbuje napisać je na piasku, ale problem pojawił się już na początku Krzyżanowskiego, więc Tottie zaprzestała tej próby, by popatrzeć na to, co dzieje się wśród fal. Widok, zwłaszcza od pewnego momentu, był hipnotyzujący. Nie było już Blue i wzburzonej wody, ale pojawiła się zgrana jedność. Tottie cicho westchnęła, bo widok był naprawdę piękny i aż o drżenie przyprawiała świadomość jak surfer komponuje się na tle o wiele wyższych fal, niesiony hen ku rozświetlonemu promieniami słońca niebu… Nawet nie poczuła kiedy spod powiek wychynęło kilka łez, kreśląc słone ślady na owianym chłodnym wiatrem policzku. Dopiero gdy jedna z nich wylądowała na dłoni rudowłosej, Whitbread szybko otarła oczy, by zatrzeć ślady tego wzruszenia.
- Nie ma o czym mówić - powiedziała ze ściśniętym gardłem, pociągając przy tym nosem. - Dziękuję, że mogłam być świadkiem czegoś tak… mistycznego… - Nie była pewna, czy to określenie w pełni oddaje to, co działo się przed chwilą za sprawą Krzyżanowskiego, ale na ten moment nie znalazła lepszego słowa. - Nic nie jesteś mi winien, Blue - stwierdziła z przekonaniem i uśmiechem, którym chciała złagodzić ewentualną ostrość tego sformułowania. - A co do podwózki, hmm… - zrobiła pauzę, spoglądając przy tym na pupila siostry, który chyba powoli zaczynał tracić siły, bo nawet grzecznie przydreptał do niej i szturchnął ją nosem. - Będziesz może jechał w kierunku Phinney Ridge? - zapytała, głaskając wytarzany w piasku psi łebek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On miał ocean. A ona - taniec. Tym, co ich łączyło - skoro wiedzieli już, że nie było to z pewnością upodobanie do połączenia czekolady z cytrusami - była pasja.
I może właśnie ta zależność stanowiła przyczynę, dla której Blue tak niesłychanie komfortowo czuł się w towarzystwie rudowłosej, choć przecież znali się tak krótko i nieszczególnie dobrze. Raptem chwilę temu poznała wszak jego nazwisko, czyż nie? I na pewno sporo miało jeszcze zająć, nim nauczy się je względnie poprawnie wymawiać.
A jednak nie czas i staż znajomości miał tu znaczenie i bynajmniej nie ilość praktycznych, przyziemnych informacji jakie o sobie nawzajem posiadali (numer buta, numer ubezpieczenia, numer konta, wiek, wzrost i tak dalej...). To, co sprawiało, że w kontaktach z Tottie Whitbread Blue czuł tak ogromne zrozumienie... był ten błysk w oku. To drżenie kącików ust na myśl o oddaniu się ukochanej pasji. Ta króciutka błyskawica entuzjazmu przeszywająca twarz na myśl, że może już zaraz, już za chwileczkę, przyjdzie im robić to, co kochają najbardziej na świecie...
- Ty masz jednak, farciaro, to szczęście, że tańczyć można niezależnie od okoliczności natury. Nawet i w deszczu... - zdążył dopowiedzieć, a potem wymownie zagwizdał melodyjną nutę "I'm singing and dancing in the rain" , która raptem rozmyła się na silnym wietrze.

Tym, co, nie bez pewnego zdziwienia, ale i poruszenia, odnalazł w błękitozielonych tęczówkach Tottie po swoim do niej powrocie, było nic innego, jak blaknący cień świeżego wzruszenia. Z jednej strony oczywiście wiedział - sam obserwował tych scen przecież aż nadto - jakie wrażenie na widzu może zrobić zmaganie się wprawnego surfera z falami. Z drugiej - gdy sam znajdował się w epicentrum sytuacji, łatwo zapominał, jak musi ona prezentować się oglądana z brzegu. To on wszak był przed chwilą na scenie, Tottie zaś na widowni - i na tejże widowni przeżyć musiała moment uniesienia, wzruszenia, po którym jedynym śladem było teraz ledwie dostrzegalne, wyschnięte już niemal zupełnie, łzy na jej jasnym policzku.
- Polecam się - odparł tylko. Nie odebrał słów dziewczyny jako ostrych w wydźwięku - zorientował się jednak, zaskoczony, że przyjmuje je z pewnym żalem.
Cóż to, Blue? Czyżbyś po prostu chciał być pannie Whitbread jakoś zobowiązany? Czyżbyś pragnął mieć pretekst - byle jaki, najbłahszy nawet! - do umówienia się z nią na kolejne spotkanie lub choćby przedłużenie bieżącego?!
Los najwyraźniej mu sprzyjał. Na dźwięk nazwy Phinney Ridge, surfer nie mógł się lekko nie uśmiechnąć.
- Mamy szczęście, Tottie - orzekł - Lepiej nie mogło się złożyć. W Phinney Ridge mieszka moja siostra... No, w sumie to siostry. I tak planowałem się tam dzisiaj wybrać, więc mam wybitnie po drodze! - przykucnął, by wziąć Mavericka na długą, sznurkową smycz, oplatając sobie przy tym jej uchwyt dokoła nadgarstka - To co, zapraszam panienkę do Blue-mobile'u?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Whitbread musiała przyznać, że mężczyzna niewątpliwie miał rację, bowiem trudno było Tottie wyobrazić sobie miejsce albo czas, gdzie taniec wydawałby się niemożliwy. Miała już okazję spontanicznie dać się porwać swojej pasji na środku ulicy, pewnie zaliczyła też pląsy w spiekocie, jak i podczas ulewy; o świcie i o zmierzchu - nie było złej pory na taniec. Po namyśle mogła stwierdzić, że pewne opory mogłaby mieć zaproszona do tańca na pogrzebie, choć to też było do rozważenia, bo może zmarły - podobnie jak ona - umiłował tę formę sztuki i wygłaszając swoją ostatnią wolę, życzył sobie pokazu tańca dla uczczenia swojej pamięci? Jak mogłaby wtedy odmówić?
Zmrużyła oczy i po tym jak lekko rozbujała ciało, wykonała piruet w rytm gwizdanej przez Bluejay'a melodii. Zaśmiała się, gdy ponownie wylądowała przodem do Krzyzanowskiego - żadna okazja do tańca nie mogła zostać zmarnowana!
Uśmiechnęła się promiennie, słysząc deklarację mężczyzny.
- Następnym razem będę lepiej przygotowana. Na pewno zaopatrzę się w chusteczki, gdybym znów się rozkleiła… - przyznała z cichym westchnieniem, domyślając się, że Blue widział jej rozmazanie, które może nie było kwestią zepsucia makijażu, bo tego nie było choćby w minimalnym stopniu na twarzy dziewczyny, ale dotyczyło jej za mało zdecydowanej próby zatamowania strumyczka łez, który wylał się na policzki z trudnej do zdefiniowania przyczyny.
Zamarła w osłupieniu, patrząc szeroko otwartymi oczami wpatrując się w Krzyzanowskiego.
- Nie do wiary… - wydusiła w końcu z siebie, by wraz z ostatnią sylabą przywołać na twarz szeroki uśmiech. - Musieliśmy mieć dotychczas pecha, że na siebie nie wpadliśmy. Tyle nas łączy! - stwierdziła wesoło i była gotowa przytaknąć w kwestii zaproszenia, ale mała ostrzegawcza lampeczka zamigotała jej w głowie, próbując choć w minimalnym stopniu rozjaśnić drogę zdrowemu rozsądkowi. Czy to na pewno przypadek? Dwa spotkania w tak krótkim czasie? Czy to nie jest podejrzane, że tak szybko zapamiętał twoje imię? Pamiętasz, co działo się podczas Halloween…? - cichutki głosik w głowie Whitbread przykręcił nieco kurek napełniającego jej wnętrze entuzjazmu. Czy powinna być taka ufna?
- Idźcie przodem, pójdziemy waszym śladem. Pewnie chcesz się przebrać, to nie będę podglądać - powiedziała, starając się za wszelką cenę, by wciąż jej ton był lekki i nie dało się z niego wyczytać tego zawahania, które potrzebowała rozchodzić i przemyśleć, a te dodatkowe minuty mogły w tym pomóc.
Przykucnęła przy Psie i po tym jak trochę otrzepała go z piasku, chwyciła w dłonie jego pyszczek.
- Słuchaj, rozrabiako. Jeśli coś mi się stanie biegnij po Aurę, rozumiesz? Pokażesz jej, gdzie jestem. Umowa stoi? - zapytała patrząc czworonogowi prosto w oczy, jakby faktycznie liczyła, że pupil siostry ją zrozumie. By nie polegać jedynie na tej ich niepisanej umowie, do obroży psa przyczepiła żółtą gumkę do włosów, które zazwyczaj miała przy sobie, by związać włosy, gdyby okazywały się zbyt niesforne. - Nie mogę, przez to wszystko co się działo, bać się ludzi i przestać ufać komukolwiek, a on wydaje się miły. I ma psa. A przecież wy poznajecie, kto jest dobry… - dodała ciszej, podnosząc się i popatrzyła w kierunku, gdzie poszedł surfer. Wzięła głęboki wdech i ruszyła w stronę parkingu, patrząc przede wszystkim pod nogi, a nie przed siebie. Kilka kroków od pojazdu całkiem zasłoniła sobie dłonią oczy, nie będąc pewną, czy nie przyszli za wcześnie.
- Jesteśmy - poinformowała, wciąż nie zabierając ręki z twarzy. - To na pewno nie będzie problem? Obawiam się, że Pies może zabrudzić ci tapicerkę, bo chociaż próbowałam go trochę otrzepać, to dalej… cóż… wygląda jak świnka - stwierdziła rudowłosa, zdając sobie sprawę, że tylko kąpiel jest w stanie odświeżyć biszkoptowy włos czworonoga, któremu teraz daleko było do ideału...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyjemniej byłoby, gdybyśmy żyli w rzeczywistości, w której nie trzeba poruszać tej kwestii, ale nie dało się ukryć, że Bluejay, będąc wszak mężczyzną, tak znajdował się na pozycji uprzywilejowanej, jak i nie do końca w pełni zdawał sobie z tego przywileju sprawę. Takie kwestie, jak konieczność rozważania, czy wsiadanie z obcym tak naprawdę facetem do jego samochodu - jakkolwiek miły się ten facet nie wydawał, jakkolwiek słodkiego szczeniaka nie miał u swego boku i jakkolwiek swobodnie nie zachowywał się w jej towarzystwie - jest dobrym pomysłem, nie od razu przychodziły mu więc do świadomości. Oczywiście, samemu wielokrotnie podróżując stopem - i to nie raz jeszcze w czasach bycia absolutnie nieopierzonym młokosem - zdawał sobie sprawę z istnienia potencjalnych zagrożeń związanych z nieostrożnym wyborem podwózki. Mieszkając w Indonezji nasłuchał się też historii o nader beztroskich turystach znajdowanych potem na poboczu - bez dokumentów, pieniędzy, nieraz i nawet bez butów - opowiadanych młodym podróżnikom przez tych starszych, ot, ku przestrodze. Zupełnie obce mu jednak było - no cóż, w sumie logicznie - doświadczenie bycia młodą, atrakcyjną dziewczyną, zapraszaną na przejażdżkę przez kompletnie sobie nieznanego faceta.
Może podróżnicze doświadczenia, a może fakt posiadania młodszych sióstr - i wspomnienie tego, jak matka uczyła je w dzieciństwie zasad ostrożności, których z jakichś względów (dopiero później dowiedział się, że względy te to "niesprawiedliwość losu", "społeczna nierówność płci", "mizoginia" oraz "zwykłe, ludzkie kurewstwo") sam nie musiał nigdy przyswajać - w końcu zarezonowały w jego umyśle i oto, wspinając się po schodkach prowadzących na parking, Bluejay Krzyzanowski przeżył moment "aha!".
Obejrzał się, zatrzymując wzrok na pozostającej nieco w tyle dziewczynie i pokiwał lekko głową, bardziej do swoich myśli, niż do niej.
Zrozumiał.
Trochę mu to zajęło, fakt. Ale zrozumiał.
I nie obraziłby się, gdyby w ostatniej chwili zmieniła zdanie albo zaproponowała spotkanie w innych okolicznościach - tak, by nie wsiadać z nim jednak do samochodu sam na sam. Przez moment rozważał nawet zaserwowanie jej jakiegoś szczerego: "Hej, Tottie, słuchaj, nie jestem seryjnym mordercą i naprawdę nie masz czego się obawiać w kontekście tej naszej przejażdżki", ale czy nie to właśnie... powiedziałby seryjny morderca?
Surfer ugryzł się więc w język i tylko grzecznie zajął zmienianiem swojej piankowej zbroi (wprawnie i sprawnie, za przesłoną deski i ręcznika, oczywiście) na bardziej codzienne ubranie - niebieskie jeansy rozdarte na lewym kolanie, tiszert z logo Deus ex Machina i szarą bluzę z kapturem, rozpiętą teraz na piersi. Nadal był jeszcze na bosaka, gdy Tottie i Pies znaleźli się w pobliżu samochodu.
- Słuchaj, Tottie, jeśli spodziewasz się, że ta bestia kryje w sobie jakąkolwiek tapicerkę imożliwą do zabrudzenia...- odparł ze śmiechem w reakcji na asekurancki komentarz rudowłosej - To chyba będę musiał cię rozczarować. Nie uświadczysz w niej bowiem ani za wiele tapicerki, ani też, niestety, szczególnego porządku. Ale dowiezie nas z miejsca na miejsce! - obiecał, z czułością klepiąc dach samochodu, bardziej w sposób, w jaki dotyka się ramienia przyjaciela, a nie mechanicznego pojazdu.
Blue odsunął boczne drzwi vana, a potem przysiadł na jego progu, wyciągając z bocznej kieszonki samochodu niewielką, błękitną szmatkę frote. Maverick, jak za sprawą magicznego zaklęcia, posłusznie usiadł naprzeciwko właściciela i uniósł jedną z przednich łapek.
- Dobry pies! - Krzyzanowski nie starał się nawet ukrywać dumy - Wiesz, że to pora na toaletę, co? Wiesz? - przekomarzał się z czworonogiem, w między czasie prędko oczyszczając jego pazurki i delikatne poduszki łapek. Kiwnął głową, w końcu zadowolony ze swojego dzieła, a potem wpuścił psa do samochodu. Może się więc tylko krygował z tą zapowiedzią nieporządku panującego rzekomo w aucie?
- A ty, Piesku? - zagadnął do biszkoptowego zwierzęcia, podchodzącego doń z nieco większą rezerwą, ale i nie bez ciekawości - Gotowy na zabiegi kosmetyczne?
W międzyczasie z rozbawieniem łypnął na Tottie, pewnie obserwującą tę scenę z miejsca nieopodal.
- Obiecuję, że tylko minutka i możemy ruszać! Byłby to problem, jeśli zahaczymy po drodze o aptekę?
Za jego pytaniem z jednej strony kryły się względy praktyczne - naprawdę musiał bowiem wykupić coś od farmaceuty, z drugiej jednak był w tym element symboliczny: jakby podświadomie, mężczyzna starał się zapewnić Tottie, że jest tylko zwyczajnym facetem o zwyczajnych życiowych obowiązkach, w dodatku niemający nic przeciwko byciu widzianym z dziewczyną przez świadków (a pewnie chciałby tego uniknąć, gdyby tym, co miał zamiar odebrać z apteki, był chloroform).

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tottie miała nadzieję, że Bluejay nie usłyszał jej rozmowy z psem. Nie chciała, by odniósł wrażenie, że ma do czynienia z jakąś przewrażliwioną paranoiczką, która może dodatkowo w każdym facecie dopatruje się potencjalnie złych intencji, usilnie nadinterpretując jego słowa, gesty i zachowania. Krzyzanowski, poza tym, dotychczas nie wykonał żadnego ruchu, który byłby zbyt nachalny, dwuznaczny, czy w jakikolwiek inny sposób dający do myślenia; interwencja na jarmarku też była dość subtelna, bo przecież mógł z narzeczoną zrobić o wiele więcej, by niezaprzeczalnie uzewnętrznić łączące ich plany spędzenia ze sobą reszty życia. Whitbread więc zdawała sobie sprawę, że podejrzewanie Blue o złe zamiary, mogłoby nawet go urazić, co byłoby jej wyjątkowo nie w smak, bo naprawdę polubiła tego mężczyznę i nie chciałaby przekreślać szansy na dobrze rokującą znajomość przez szukanie dziury w całym. Tylko, że było to silniejsze od niej. Od Tottie-teraźniejszej. Jeszcze kilka lat, śmierci i ludzkiej krzywdy temu, gdy wydawało jej się, że zło nie tyle, że nie istnieje, co może zostać wykryte i należycie ukarane, a niewinni nie odsiadują pięciu lat za coś, czego nie dokonali, była w stanie bezgranicznie ufać, może trochę żyć myślą: skoro tyle już straciłam, to właściwie co mam do stracenia? Ale szybko zauważyła błędy w tym egoistycznym rozumowaniu. Wciąż przecież były osoby (choćby najważniejsza - siostra), rzeczy (czy tak łatwo zrezygnowałaby z tańca?) dla których warto żyć i chociaż postarać się być odpowiedzialnym - i to nie tylko za siebie, ale może przede wszystkim za to, co się oswoiło?. Pewnie przyszło to z wiekiem, z nabywanym doświadczeniem, a może dzięki temu, że podarowana miłość się pomnażała i dobro wracało do niej znacznie częściej niż przykrości, dla których poza tym stanowiło olbrzymią przeciwwagę. Warto więc było ryzykować, ale nie całkiem bezmyślnie.
Usunęła dłoń z oczu, następnie rozchylając powieki uznała, że skoro Krzyzanowski tak śmiało ją zagaduje, to chyba nie pojawiła się w jego pobliżu w jakimś krępującym dla niego momencie przebierania. Mimo to, nie uszło jej uwadze, że był boso i już otwierała usta, by powiedzieć: zmarzniesz, ale w porę ugryzła się w język. Czy miała prawo mu tak matkować? Poza tym, czym było łażenie bez obuwia w porównaniu z rzuceniem się w o wiele chłodniejsze fale i zanurzeniu w nie niemal w całości!
- Mam przeczucie, że prędzej szczególnego porządku nie uświadczę w swoim pokoju, niż w tej twojej bestii. - Zawtórowała mu śmiechem. Bynajmniej nie należała do osób, które przychodziły do kogoś, by oceniać, a później komentować, na przykład warstwę kurzu zalegającą na półkach, czy inne walające się pod łóżkiem skarpetki. Sama Tottie utrzymywała względny ład w przestrzeni przypisanej do niej w domu siostry, pewnie w dużej mierze dzięki albo wręcz przez Aurę, która lubiła dbać o porządek.
Z rozrzewnieniem obserwowała scenę wycierania łapek. Widać było jak zgrany duet tworzy Blue i Maverick, który posłusznie wykonywał polecenia pana. Whitbread spojrzała na Psa, zastanawiając się, czy on również tak bez oporów by współpracował? I jak się okazało, wkrótce miała się o tym przekonać.
Biszkoptowy czworonóg pierw wepchnął nos w dłoń Krzyzanowskiego, by przekonać się jak bardzo jadalna jest szmatka, którą ten chwilę wcześniej się posługiwał. Kiedy już wyniuchał wszystkie nieznane mu dotychczas zapachy, zamerdał ogonem, najwyraźniej zadowolony z zainteresowania, które zdobył, po czym wyłożył się jak długi odsłaniając brzuch, ewidentnie łasy na pieszczoty. Tottie widząc psa rozwalonego u stóp Blue, parsknęła śmiechem.
- Coś chyba poszło nie tak… - skomentowała, podchodząc bliżej zwierzęcia, które nadal bardziej zainteresowane było mężczyzną, niż rudowłosą. - Może ja spróbuję… jakoś w tej, cóż… dość nietypowej pozycji - zaproponowała, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Uniosła głowę, by popatrzeć na surfera. Przytaknęła tuż po tym, bo nie widziała żadnego problemu, by przy okazji załatwiać sprawy, które miało się zaplanowane albo akurat były po drodze.
- Zupełnie nie. Może się na coś przydam i zostanę z psami? Albo podskoczę za ciebie, gdyby był problem z zaparkowaniem? - zapytała, ale nie dała mężczyźnie zbyt wiele czasu na odpowiedź. - A zresztą! Nie musimy niczego wcześniej uzgadniać - dodała z przyjaznym uśmiechem.
Dylemat, czy usiąść przy Bluejay’u, czy może z tyłu, by monitorować psa, rozwiązał się sam, bo czworonóg, gdy tylko się ułożył na wskazanym mu miejscu, niemal od razu zasnął. Rudowłosa wskoczyła więc na fotel pasażera i po tym jak zapięła pas, była gotowa do drogi.
- Chyba pierwszy raz w życiu jadę takim pojazdem. Nie jedź za szybko, żebym mogła się nacieszyć, bo kto wie, czy jeszcze będę mieć okazję takim podróżować - odezwała się, rozglądając z zaciekawieniem po wnętrzu. Dopiero po tym, jak spojrzała przed siebie uświadomiła sobie, że to mogło źle zabrzmieć, więc szybko dodała: - Najczęściej przemieszczam się rowerem. - Uśmiechnęła się przepraszająco.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”