WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nie musisz się obawiać, Tottie - powiedział, w ostatnim możliwym momencie gryząc się przy tym w koniuszek języka nim z posiniałych odrobinę od oceanicznego chłodu warg zamiast imienia dziewczyny wyrwałoby mu się zadziorne "Dziecino". To nie tak, że Bluejay był szowinistą czy seksistą - o, broń Boże, wychowany praktycznie w hippisowskiej komunie, w której wszyscy byli dziećmi Matki Ziemi, a, co za tym idzie, wszystkich obowiązywała równość, miłość i sprawiedliwość (a także nierzadko nagość, ale o tym może nie wypadało póki co wspominać?), zawsze trzymał się z dala od tego typu mizoginistycznych zaczepek. Z drugiej jednak strony byłoby to tylko wynikiem niewinnego podprogowego automatyzmu - gdy bowiem panna Whitbread wyrażała lekką obawę o prędkość, jaką Blue może rozwinąć wciskając pedał gazu pojazdu, mężczyzna poczuł się jakby grał w jednym z tych emocjonujących filmach o kowbojach, które w dzieciństwie namiętnie oglądał podczas popołudni spędzanych u kolegów (w domu Krzyzanowskich nie było bowiem telewizora - zamiast niego: stary gramofon, całe rzędy przedziwnych nieraz książek oraz płótna, na których dzieciaki mogły tworzyć sobie własne światy; ale kablówka? nie ma mowy!). Szarmancki, trochę enigmatyczny w manierze, z jaką pojawiał się, wybawiał niewiasty z opałów i znikał. Zupełnie, jakby jego samochód nie był tylko starym rzęchem, a rączym rumakiem pochwyconym gdzieś na prerii, oswojonym i przemienionym z dzikiego ducha w posłusznego wierzchowca. I zupełnie, jakby Tottie wcale nie siedziała teraz obok niego, przepasana samochodowym pasem, zapadająca się w pokryte zielonym materiałem siedzenie, a za nim, w siodle, obejmując go w pasie z westchnieniem zachwytu, ekscytacji i może lekkiej obawy... "Tylko nie cwałuj za szybko, Lucky-Blue!". Surfer aż potrząsnął głową, dochodząc do wniosku, że chyba musiał dostać dziś falą w łepetynę o kilka razy za wiele oraz za mocno - Nawet gdybym chciał, to nie wyciągnę Bluemobilem... - ze śmiechem wyjawił pasażerce imię nadane niedawno pojazdowi - ...więcej niż ze sześćdziesiąt mil na godzinę. Przy sześćdziesięciu dwóch mógłby już zacząć się rozpadać.
Jakby na potwierdzenie słów jego właściciela, samochód jęknął, stęknął i szarpnął, budząc się do życia pod lekką presją, jaką Blue poddał go przekręcając w stacyjce mały kluczyk ozdobiony brelokiem w kształcie kokosa i kwiatu frangipani. Silnik zaszumiał i zadrżał, a Blue odetchnął z ulgą - znów się udało!, choć z każdym momentem odpalania wozu wiązało się ryzyko, że to już ten ostatni raz...
- Rewelacyjnie. Może więc przypilnujesz miłych panów? - blondyn rzucił okiem przez ramię na dwa czworonogi zatopione w spokojnym, głębokim śnie. Wprawnie wyprowadził samochód z parkingu i powoli ruszył drogą prowadzącą do Phinney Ridge.
Gdy przychodziło mu poruszać się ulicami Seattle nieraz nadal, choć przecież ponownie rezydował w mieście już od trzech miesięcy, czuł się tu może nie tyle jak turysta, co tak, jakby zwiedzał okolice nie w rzeczywistości, ale we śnie.
Bo czy to nie we snach właśnie perspektywy tego, co prawdziwe, a co wymyślone, co przeszłe, co przyszłe, co zaś teraźniejsze, często zlewały się w niemożliwą do rozróżnienia całość? No właśnie. A takie właśnie wrażenie robiło na Blue po powrocie z Azji Szmaragdowe Miasto: dzieciństwo nakładało się tu na dorosłość, dorosłość zdawała się być nieprawdziwa, prawda była pojęciem względnym, a okolice, które niby znał niczym własną kieszeń lub lepiej, sprawiały nań wrażenie zupełnie egzotycznych.
- Ja sam muszę pójść po te leki. Są na receptę, więc wydadzą je tylko mnie - pozostawiając jedną dłoń na kierownicy, wyciągnął drugą rękę, sięgnąwszy po leżący na tablicy rozdzielczej dowód osobisty. Lekko stuknął nim w plastikową powierzchnię, jakby podkreślając fakt, że owszem, będzie musiał się wylegitymować, a potem schował dokument do kieszeni bluzy. - To dla mojej młodszej siostry, Sycomore... - wyjaśnił. Nie tłumaczył się, nie usprawiedliwiał, nie wykonywał typowego "tylko sobie nie pomyśl, że to ja tu jestem wariatem!", ponieważ nie wstydził się trudności siostry (może dlatego, że w przeciwieństwie do Deni czy Lake'a, przebywając poza krajem przez tyle lat uniknął wielu z ich negatywnych konsekwencji...) - Zajmie minutkę, a potem śmigamy do ciebie. To znaczy... - odchrząknął, reflektując się, że być może zabrzmiało to dwuznacznie - Pod twój dom. No chyba, że masz coś jeszcze do załatwienia po drodze? Jakieś ciężkie zakupy do zrobienia, z którymi mógłbym pomóc? - Śmiesznie napiął mięśnie ramion, z rozbawieniem podkreślając, jakim to on nie jest mocarzem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiała się, zerkając przy tym w kierunku prędkościomierza, jakby chcąc się upewnić jaka jest maksymalna prędkość, którą producent samochodu przewidział dla tego pojazdu.
- Patrząc na to, że nawet jadąc z górki raczej nie udaje mi się wyciągnąć tylu mil na godzinę, to z Bluemobila całkiem rączy rumak - zażartowała, wyciągając rękę przed siebie, by delikatnie poklepać deskę rozdzielczą, jakby ta była końskim grzbietem. Nie miała pojęcia, że mniej więcej w tym samym czasie Krzyżanowski dał się porwać kowbojskim fantazjom, a szkoda! Doceniłaby jego kreatywność. - Szczególnie, gdy poczęstuje się go marchewką… - Sięgnęła po pasmo swoich rudych włosów, które po tym jak zaplotła na palcu, puściła luźno, na kurtkę, wciąż przy tym chichocząc. Mimo wcześniejszych obaw, co do zamiarów mężczyzny, swoboda, jaką odczuwała w jego towarzystwie przychodziła Whitbread całkowicie naturalnie; jakby znali się od wielu lat, a nie poznali się przypadek temu.
Ochoczo pokiwała głową, że akceptuję opcję psiej opiekunki. Nawet pomyślała, że w gruncie rzeczy, to Blue trochę ryzykuje, bo w końcu pod jego nieobecność Tottie mogła nie tylko sprzątnąć mu sprzed nosa wóz i psa, ale też poszperać w samochodzie (czego nie zamierzała robić, szanując prywatność Krzyzanowskiego). Może by o tym wspomniała, gdyby nie temat siostry mężczyzny, który od razu poruszył wrażliwą strunę rudowłosej.
- To coś poważnego? - zapytała z troską, nawet nie chcąc sobie wyobrażać ogromu tragedii, które spotykają ludzi, zaburzając ich dotychczasową normalność. - Skoro okazało się, że mieszkam nieopodal, to może mogłabym się na coś przydać? Zrobić zakupy? Może potrzebuje jakiejś pomocy w domu? - zapytała wpatrując się w Krzyżanowskiego, gotowa tak rozplanować swoje codzienne zajęcia, by uwzględnić w nich też ewentualną pomoc dla kogoś w trudnej sytuacji.- Nie oczekuję odpowiedzi od razu. Po prostu często krążę po Phinney Ridge, bo mam tu dodatkowe zajęcia, więc nie byłby to dla mnie problem - dodała z lekkim uśmiechem, nie chcąc robić jakiejś presji w związku ze swoją zadeklarowaną gotowością pomocową, która może była zbyt nadgorliwa? Tottie przygryzła wargę i uciekła wzrokiem, chcąc uniknąć niezadowolonego spojrzenia Blue, które przecież byłoby jak najbardziej zrozumiałe.
Ponownie uśmiech rozjaśnił jej oblicze. Popatrzyła przed siebie, jakby chcąc wypatrzeć żółty dom z numerem 43, do którego wprowadziła się z Aurą przed kilkoma laty.
- To właściwie dom mojej siostry, ale zapraszam. Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko gościowi, nawet niespodziewanemu - stwierdziła z przekonaniem, gotowa w razie czego wcześniej telefonicznie potwierdzić swoje przypuszczenia, gdyby Krzyżanowski miał ochotę złożyć im wizytę. - Oj, żałuję, że nie spotkałam cię wczoraj. Bo dałabym się wykazać tym twoim muskułom! - zażartowała, zerkając na umięśnienie Blue. - Ale, czy to znaczy, że mogę tę twoją gotowość wykorzystać w przyszłości? Mam nadzieję, że nie spuszczasz powietrza z tych mięśni i można z nich zrobić pożytek też w innym terminie - dodała zaczepnie, z ciekawością patrząc na blondyna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakkolwiek Bluejay był w stanie wyobrazić sobie obawy względem jego osoby - obcego mężczyzny w końcu, i to spotykanego w wyniku tak podejrzanie szybko następujących po sobie zbiegów okoliczności..., które mogły w bieżącej chwili mknąć przez umysł Tottie, to już odwrócenie tej perspektywy kompletnie nie przyszło mu do głowy.
I może błędnie, bo przecież leżała w tym dość niewdzięczna prawda - tak szaleństwo, jak i przestępcze skłonności wszak nie dyskryminowały. I fakt, statystyki wskazywały przy tym na większe prawdopodobieństwo, że to Blue zrobi jakąś krzywdę Tottie, niż że miałoby być odwrotnie, ale to wcale nie znaczyło, że rudowłosa nieznajoma nie mogła prezentować swoją smukłą postacią zagrożenia...
Ale... serio? Z tym uśmiechem, który niby to wykwitał tylko na jej obsianej bladą galaktyką piegów twarzy, a tak naprawdę zdawał się wypełniać całe wnętrze Bluemobilu, wylewać się przez ramę i rozświetlać im drogę lepiej niż frontowe halogeny? Z tą beztroską fantazją, która kazała jej teraz "karmić" mechanicznego rumaka Krzyzanowskiego rudością jej długich, gęstych włosów? I w końcu z psem, tak radosnym i ufnym na plaży, teraz zaś kompletnie bezbronnie wyłożonym na tylnym siedzeniu, zatopionym w ramionach psiego ekwiwalentu Morfeusza?
Ona miała być niebezpieczna?
Nawet gdyby taki scenariusz w ogóle wpadł mu na myśl, to surferowi i tak ciężko byłoby mu weń uwierzyć.
- Super! - ucieszył się, parkując pod apteką i otwierając drzwi od swojej strony. Pies nawet nie drgnął, Maverick zaś, wyczuwający ruch pana, nieco czujniej otworzył lewe oko i mlasnął, ale zaraz ponownie zagłębił się we śnie, najpewniej uznawszy, że towarzystwo Tottie - którą pokochał swym psim sercem mniej więcej w tej chwili, w której otrzymał z jej dłoni, miękkiej i ciepłej, trzeci z rzędu kąsek i czwartą pieszczotę, drapanie za uchem albo pod brodą (które uwielbiał) - w zupełności mu wystarczy.
W sklepie nie było kolejki, więc wizyta zajęła blondynowi raptem parę minut. W zgodzie z manierą, jaką nabył żyjąc na Bali - wśród nader uprzejmych miejscowych oraz nawykowo beztroskich Australijczyków i Nowozelandczyków - żwawo podszedł do lady, wciąż na bosaka zresztą, witając zaskoczoną farmaceutkę szerokim uśmiechem. Po chwili zaś znów wsiadał do samochodu - teraz z papierową torebką pękatą od krytych w sobie kartoników w dłoni.
- Hm...Zależy jak na to spojrzeć - odchrząknął. W jego tonie nie było skrępowania - raczej rozwaga, z którą starał się jak najlepiej dobrać słowa, by opowiedzieć Tottie o swojej siostrze tak z szacunkiem do osoby Sycomore, jak i z realizmem - Syco zawsze była... wyjątkowa - wyjaśnił, wsuwając pakunek z lekami do skrytki tablicy rozdzielczej, z dala od ciekawskich nosów psów i w bezpiecznym oddaleniu od samochodowego nawiewu - Inna, chciałoby się powiedzieć. Ekscentryczna, czasem dziwna w zachowaniu. Ale wiesz, w naszej rodzinie każdy ma swój... uhm, specyficzny charakter. Więc zanim nie poszła do szkoły, dla nas Syco była po prostu... Syco. Ale potem zaczęły pojawiać się diagnozy.
Zespół Aspergera, podejrzenie zaburzeń osobowości, depresja, różne takie, nie wiem na ile jesteś obeznana z psychiatryczną terminologią. Moja matka chciała leczyć wszystko siłą umysłu i kryształami, ale wkrótce okazało się, że to nie wystarczy... -
nie wiedział nawet dlaczego nagle mówi rudowłosej pasażerce wszystkie te rzeczy, ale z jakiejś przyczyny czuł się z tym tak... naturalnie? - No, więc Zoloft, Lexapro, kiedyś chyba nawet lit... - stuknął dłonią w drzwiczki skrytki - Wkrótce wyjechałem i straciłem rachubę. Wiem, że przez jakiś czas było z nią... lepiej. Ale wiesz, potem umarł tata - mówił ze smutkiem, ale bez niepotrzebnego dramatyzmu, prowadząc spokojnie i oddychając miarowo. Uśmiechnął się nawet leciutko - No i tak, here we go again...
Dopiero po wypowiedzeniu całej tej personalnej litanii uświadomił sobie, że być może właśnie skutecznie odstrasza od siebie nową znajomą.
W naszej rodzinie każdy ma swój specyficzny charakter?! Czyś ty zgłupiał, Blue?! Właśnie praktycznie oznajmiłeś tej miłej, nowo poznanej dziewczynie (och, jego matka, Clover, byłaby zachwycona), że pochodzisz z rodu jakichś, cholera, wariatów!
Trudno. Nie miał zamiaru kłamać Tottie już na początku ich obiecującej relacji. Nie dało się przecież ukryć, że ród Krzyzanowskich nie do końca wpisywał się w społeczne standardy normalności, a Blue wiedział z doświadczenia, że im wcześniej dziewczyna się o tym dowie, tym lepiej.
Czy zaś odważy się spotkać z nim po tym wyznaniu ponownie? To już miała być jej decyzja - a Bluejay wiedział, że będzie musiał zaakceptować każdy jej wynik.
- Dzięki za pomoc, Tottie. I za propozycję... - uśmiechnął się, teraz już parkując pod adresem sióstr Whitbread - Na ten moment jakoś wszyscy sobie radzimy, ale będę miał twoją propozycję w pamięci. W sumie... - teraz roześmiał się lekko - Może twoja pomoc przydałaby się bardziej drugiej z moich sióstr. Niedawno... Uhm, zwiała sprzed ołtarza i izoluje się od świata. Więc kto wie, być może podrzucenie jej pod próg zakupów albo świeżej gazety nie byłoby takim złym pomysłem.
Planował uszanować decyzję Tottie, jeśli po wszystkich tych informacjach, które właśnie otrzymała, dziewczyna zdecydowałaby się wypaść z samochodu i już nigdy więcej nie odezwać do Blue choćby słowem. A jednak myśl o takim rozwoju wydarzeń lekko ścisnęła mu serca.
- Hm? Ależ oczywiście! - z wigorem skinął głową, deklarując swoją gotowość gdyby Tottie kiedykolwiek w przyszłości mogła potrzebować siły jego muskułów... (Ganiąc się w myślach za automatyczne skojarzenie, takie tylko dla dorosłych, choć niewinne w swojej naturze, które wykwitło mu teraz pod sklepieniem czaszki). - Powiedz tylko słowo, a zameldujemy się gotowi do pomocy. Ja, rumak, bestia - rzucił okiem w stronę rozespanego Mavericka, który w obecnej chwili z bestią miał pewnie tyle wspólnego, co Bluejay z seryjnym mordercą (czyli, uff, nic!) - Masz całą naszą trójcę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się do Krzyzanowskiego, gdy ten ruszał na farmakologiczny połów i miała w planie rzuć tylko okiem na trasę, jaką ma do pokonania mężczyzna, gdyby nie mały szczegół, który przykuł jej uwagę - Blue wciąż był bez butów! O ile ten fakt próbowała zignorować na parkingu, o tyle teraz byli w bardziej cywilizowanym miejscu, do tego sprawa leków wydawała się poważna, skoro wymagała wylegitymowania się… Czy więc brak obuwia nie okaże się przeszkodą w wydaniu medykamentów? Tottie odpięła pas i zaczęła robić różne wygibasy, by zlokalizować buty mężczyzny, chcąc mu je podrzucić albo nawet rzucić przez okno zaparkowanego Bluemobila. Jak na złość nie mogła dostrzec obuwia ani pod siedzeniem kierowcy, ani w zasięgu wzroku, a im bardziej się kręciła, tym bardziej niepokoiła zwierzaki, które co prawda wciąż zaspane, zaczynały wyczuwać jej niepokój i ziewając przeciągle patrzyły na jej kręcenie. Whitbread próbowała cokolwiek wypatrzyć przez szybę apteki, a kiedy w drzwiach pojawił się blondyn, od razu próbowała prześwietlić go wzrokiem, czy zakupy się udały. Wkrótce się o tym zresztą przekonała, witając go ponownie z głośnym westchnieniem ulgi.
- To jakaś nowoczesna wersja Kopciuszka? Gubienie nie jednego, a dwóch pantofelków? - zagadała zaczepnie, chcąc dowiedzieć się jakie są przyczyny łażenia na boso. Nie chciała dramatyzować, jak wiele niebezpieczeństw czyha na nijak niezabezpieczoną stopę. Sama przemieszczając się w większości na rowerze nadziała się na różne niespodzianki na trasie, które często w porę niezauważone wyrządzały szkody na pozbawionej czucia oponie, a co dopiero mówić o ludzkiej skórze!
Whitbread z zainteresowaniem zapoznawała się z rodziną Blue. Nie przerywała, nie dopytywała, a jedynie dawała znać kiwnięciem głową, że słucha i przyswaja to, co mówił. Choć wyłapała wzmiankę o specyficzności - nie drążyła, choćby dlatego, że nie chciała spłoszyć mężczyzny, który tak wylewnie dzielił się z nią tym, co było mu bliskie.
- Wiele przeszliście - stwierdziła, patrząc gdzieś na swoje dłonie. Podniosła wzrok, by skierować go na wysokość oczu Blue. Przez chwilę przyglądała mu się bez słowa. - To was zjednoczyło? Jeszcze bardziej możecie na sobie polegać? - zapytała, odrobinę przekrzywiając głowę w szczerym zainteresowaniu tą kwestią. Ona, wraz z siostrą, niedawno dowiedziała się, że tuż po tragedii, jaka rozegrała się w Renton, Carl (brat bliźniaczek), został uwieczniony na monitoringu. Żywy. Cały i zdrowy. Do tej pory jednak nie skontaktował się z żadną z nich, a minęło już przeszło jedenaście lat... - Teraz ty przejąłeś obowiązki głowy rodu? To nie pokrzyżowało ci planów na przyszłość? - dodała, nie umiejąc pohamować zaciekawienia, które może nie było na miejscu? Było zbyt wścibskie i osobiste? Przygryzła wargę, natychmiast uciekając wzrokiem, gdy dotarło do niej, że chyba nie powinna robić surferowi takich przesłuchań.
Ożywiła się słysząc o drugiej siostrze.
- To świetny pomysł! Chętnie coś jej podrzucę. Może uda mi się ją gdzieś wyciągnąć? Jak myślisz? To nie za wcześnie? Może lepiej poczekać? - zapytała z entuzjazmem, wyjmując przy tym komórkę, by zapisać sobie adres kobiety. - Mogę też działać jak ninja i nie dać się złapać - zażartowała, bo zrozumiałaby też, gdyby ktoś nie życzył sobie narzucania i nachalności, która mogła wynikać z kontaktów vis a vis.
Nie chcąc dłużej zatrzymywać Blue i wykorzystywać jego uprzejmości, gdy znaleźli się pod żółtym domem bliźniaczek, odpięła pas i wysiadła, by zgarnąć zaspanego Psa, który wcale nie był chętny do kolejnej przechadzki, choćby tak krótkiej, jaka się zapowiadała.
- Chodź, chodź śpiochu - powiedziała Tottie, klepiąc po boku czworonoga, zachęcając go tym samym do aktywności. Na odchodne drapnęła też za uszkiem Mavericka. - Myślisz, że uda nam się znów wpaść na siebie przypadkiem? - zwróciła się do Blue, zapinając Psu smycz, by w razie czego jakoś dociągnąć go do progu. - Całkiem nieźle nam to wychodzi - przyznała z rozbawieniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W pierwszej chwili surfer - tak głęboko przyzwyczajony do hasania na bosaka przy każdej możliwej stawianej przed nim przez los okazji - nie zrozumiał treści zadanego mu przez Tottie pytania. Dopiero po sekundzie, podążając za pytającym, choć nienachalnym wzrokiem rudowłosej, natrafił spojrzeniem na widok własnych stóp. Ostentacyjnie bosych mimo przedwieczornego chłodu oraz całej gamy potencjalnych zagrożeń, które na ulicznych chodnikach mogły wszak czyhać na nieuzbrojoną piętę.
- Hm? Ach, to! - roześmiał się pod nosem, jakąś częścią siebie ganiąc się w duszy za tak ekscentryczne zachowanie. Powinien chyba bardziej się pilnować jeśli nie chciał specyficznością niektórych nabytych przez siebie nawyków (na przykład tym, że właśnie stronił od butów i, kiedy tylko mógł, ubrań w ogóle, najchętniej jadał palcami i zaczynał każdy dzień od rozpalenia wonnego kadzidła o ciężkim, piżmowym zapachu) odstraszyć nowo poznanej dziewczyny jeszcze przed trzecim spotkaniem. - Tak, można to tak nazwać. W sumie i Bluemobil przypomina dynię zmienioną w karocę... - nawiązał do bajkowej referencji użytej przez Tottie, z uśmiechem poklepując owal kierownicy - ...więc chyba jesteś blisko prawdy z tą interpretacją.
Słuchając komentarza i następującego po nim pytania, surfer spoważniał nieco, choć wyraz jego twarzy daleki był od ponurego zasępienia czy takiego, który wyrażałby głęboki smutek. Bluejay'owi wydawało się - inna sprawa na ile słusznie, ale nie było to ani miejsce ani czas na takiego dywagacje - że pogodził się z losami i charakterem swojej rodziny. Nie miał więc i większych oporów by opowiadać o niej na tyle szczerze na ile się dało.
- To zależy jak na to spojrzeć... - rzucił dość enigmatycznie, uznając, może niesłusznie (bo hej, przecież sama go o to pytała!), że zasypywanie pasażerki niewesołymi w większości historiami o Rodzie Krzyzanowskich nie byłoby tu za bardzo na miejscu - Ale powiedzmy, że... Uhm. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?
W innych okolicznościach opowiedziałby jej o tym, jak dowiedział się o śmierci ojca i jak wieść ta stała się impulsem - z dawna wyczekiwanym, wydawałoby się - który zmusił go do ekspresowego zabukowania lotu do Seattle. W jedną stronę.
Znaleźli się już jednak pod domem dziewczyny - czy raczej, jak uściśliła, domem jej siostry. Barwa sidingu przywodząca mu na myśl wesolutkie w kolorze centra stokrotek sprawiła, że blondyn uśmiechnął się ponownie. Może nie on jedyny miał tutaj... no cóż, zamiłowanie do dość niestandardowych wyborów?
Podał Tottie adres Linden, obiecując sobie, że uprzedzi siostrę o tym geście, odblokował drzwi, a potem, wynikiem jakiejś wrodzonej kurtuazji, sam wysiadł z samochodu, jakby nie chcąc pozwolić by Whitbread stała na krawężniku samotnie. Jakoś ciężko było się żegnać - nie wiedzieć dlaczego...
- A... Nie chciałabyś może temu przypadkowi pomóc i umówić się ze mną...No nie wiem, na jakąś kawę albo kolację?- zaryzykował po krótkiej wewnętrznej dyspucie. Było to może trochę ryzykowne - nikt wszak nie lubi odrzucenia... A jednak nie miał nic do stracenia, czyż nie? W najgorszym razie usłyszeć miał odmowę, ale to i tak byłoby już lepsze niż wyrzucanie sobie po fakcie, że mógł, a nie spróbował... - Tak dla pewności, żeby się nie zmęczył, nie zniechęcił. W końcu jak do tej pory był dla nas całkiem łaskawy - dodał, uroczo, choć i trochę asekuracyjnie. - Chętnie... Uhm, dowiedziałbym się nieco więcej. O tobie i twoich ninja-umiejętnościach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby na ten moment przyszło Tottie jakoś określić albo zaszufladkować Bluejay’a, to mogłaby nazwać go niezwykłym, a może wręcz nadzwyczajnym? Jego sposób bycia i życia, który mogła dostrzec w tej ledwie chwili, kiedy ich drogi się skrzyżowały, wydawał się nie mieścić w żadnych ramach, nie miał ograniczeń i nie zna pojęcia: niemożliwe. To były pozory? Mydlenie oczu? Czy odbicie prawdziwego jego, odkrytego wraz poznawaniem kolejnych nieznanych lądów i wód? Whitbread trudno było odgadnąć, ale intrygowało ją to, bo mężczyzna wydawał się taki barwny (och, nie chodzi tu tylko o opaleniznę!) na tle tego szaro-szmaragdowego, otulonego mgłą i deszczem Seattle.
- Masz duży dystans do siebie - zauważyła, patrząc na mężczyznę roześmianymi oczami. To była miła odmiana, szczególnie gdy miało się na co dzień do czynienia z ludźmi, którzy krępowali się na sali ćwiczeń i często więcej czasu zajmowało nauczenie ich swobody, niżeli kroków podstawowych niełatwego tańca towarzyskiego.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło…
Tottie zamilkła; owładnięte zadumą próbowała odpowiedzieć sobie i jemu na to pytanie. Ale nie była pewna, czy umie dostrzec dobre owoce wydarzeń, które przewracały jej świat o sto osiemdziesiąt stopni kiedyś i dziś. Może miała klapki na oczach albo na te dobre skutki trzeba było zaczekać? Nie wiedziała i dlatego nie skomentowała słów Krzyzanowskiego, przez chwilę też zupełnie nie patrząc w jego stronę.
Dopiero propozycja, która padła w jej stronę, dźwignęła spojrzenie Whitbread, od razu ponownie zmieniając jej oblicze na to lepiej mu znane, weselsze. Co zabawne, nawet przez myśl jej nie przeszło, że słowa Blue można odebrać jak zaproszenie na randkę - dla niej było to coś, jak przedłużenie tego spotkania, gdzie nie udało się znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, a chciałoby się je poznać, by chociażby skonfrontować z własnym światopoglądem, czy upodobaniami, które mogłyby wzmocnić grunt pod budowaną na nim relację.
- Bardzo mi się podoba ten pomysł. Spotkania, bo rozmowa o mnie już mniej - odparła, parskając śmiechem. - W tym wypadku koniecznie musimy brać pod uwagę kawę, gdyby okazało się, że znużyła cię moja historia - zażartowała i w tym momencie wpadła na pewien pomysł.
Spojrzała rozpromieniona w oczy blondyna.
- Blue! A co byś powiedział na śniadanie? Kawa wpisuje się w nie od razu, a przy okazji dobrze zacząć dzień od miłego towarzystwa - powiedziała, patrząc na mężczyznę wyczekująco. - Gdyby okazało się, że takie ranne z nas ptaszki, że lokale są jeszcze zamknięte, to możemy pobiwakować w jakimś parku albo na plaży, w końcu od czego są termosy - dodała, mając nadzieję, że ten nieoczywisty pomysł okaże się dla Krzyzanowskiego na tyle kuszący, że będzie chciał go zrealizować. - Nie musisz odpowiadać teraz. Zobacz, czy to nie kolidowałoby z twoimi planami. Może telefonicznie dogramy szczegóły, okej? - zapytała, a Pies, najwyraźniej coraz bardziej zniecierpliwiony, zaczął ciągnąć ją w stronę domu. Nie miała wyjścia, jak poddać się i podążyć jego śladem.
- Dziękuję za podwózkę i do zobaczenia! - rzuciła z uśmiechem, kontrolnie oglądając się za siebie, czy przypadkiem nie zaryje w przydomową przeszkodę, która mogłaby stać na drodze.

/ zt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chętnie podjął się opieki nad uczniami podczas sprzątania miasteczka, ponieważ siedzenie w gabinecie przez całe dnie mogło człowieka zmęczyć. Co prawda teraz miał pod opieką Kentigerna, który urozmaicał mu czas, aczkolwiek naprawdę miło było wyjść na zewnątrz i po prostu... posprzątać. Jego grupie została przydzielona Alki Beach, co wydawało mu się średnio interesujące. W końcu co ciekawego mógłby znaleźć na plaży? Pety i glony, tego się spodziewał. Los przygotował mu jednak małą niespodziankę w postaci innych, znacznie ciekawszych fantów!
Wpierw napatoczył się na worek monet. Aż pisnął z ekscytacji, bo od razu pomyślał o piratach. Czy możliwe, że wpadł w posiadanie jakiegoś średniowiecznego skarbu?! Wyobraźnia odpaliła się na najwyższych obrotach. Zmuszony był jednak schować swoje znalezisko ukradkiem do plecaka. Czy źle to o nim świadczyło? Nie przypuszczał... w końcu chciał wybadać sytuację tajemniczego woreczka, a gdyby to komuś oddał, to... no... nie mógłby się niczego sam dowiedzieć, o! Cały czas myślał o swojej zdobyczy, ale starał się (w miarę) dokładnie sprzątać plażę. Jego oczy były teraz niczym skaner, który poszukiwał kolejnych łowów. Niestety piękne muszelki czy fajka nie dobijały do wyznaczonego standardu. Najwidoczniej była to sytuacja jedna na milion. Cieszył się z tego, ale najchętniej to już by odstawił dzieciaków do szkoły, wrócił do mieszkania i rozpoczął research.
- Aaaagh! - jęknął, kiedy potknął się o małe wybrzuszenie w piasku i upadł plackiem na wilgotny piach. - Kurde - nie lubił takich sytuacji, bo od razu przypominał mu się dzień w którym wybił sobie jedynkę. Niemal od razu przejechał palcami po wszystkich zębach i odetchnął z ulgą - na miejscu. Podciągnął się na kolana, nieszczególnie przejmując się już czystością i skoncentrował uwagę na wyboju w piasku. Chwycił za biały fragment i zaczął ciągnąć, wcześniej lekko odkopując go z piasku i w końcu udało mu się wyszarpnąć tajemniczy przedmiot. Obrócił go przodem do siebie i wrzasnął głośno, rzucając ludzką czaszką przed siebie, przerażony i obrzydzony. Ta z kolei potoczyła się pod nogi Marianne. Na jej widok wrzasnął ponownie, wystraszony jej obecnością. Skąd ona się w ogóle tutaj wzięła?! Posłał jej pełne niezrozumienia i lęku spojrzenie. - To ludzka czaszka! - wskazał palcem na sprawcę zamieszania, chociaż coraz bardziej docierało do niego, że o wiele bardziej przerażająca będzie rozmowa z Chambers. Nie widzieli się od świąt i pogodził się już, że stan ten się utrzyma... przez bardzo długi czas.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- pięćdziesiąta trzecia- Przez te wszystkie problemy z pogodą, Marianne miała ostatnio sporo czasu wolnego, a chociaż mówiono jej, że powinna zostać w domu, a nie szukać sobie zajęć, bo nadal może być niebezpiecznie, ona po prostu tak nie umiała. Trochę więc ukradkiem, nie informując nikogo postanowiła wybrać się gdzieś, gdzie też nie spotka kogoś, kto miałby suszyć jej głowę. Taki właśnie był plan, gdy wybrała za swój cel jedną z plaż. W Asotin tego nie było, więc tym bardziej ciągnęło ją do tego miejsca. Z początku tylko spacerowała, ale w którymś momencie dostrzegła w oddali znajomą sylwetkę. Nie mogła być pewna, że to Melvin, a mimo to, jak ta myśl tylko zaświtała w jej głowie, już skierowała kroki ku przyjacielowi, z którym dość mocno się stęskniła. Ostatnio czas pędził jak szalony, sama nie wiedziała kiedy, ale miała nadzieję, że ich relacja nie jest stracona. Przyspieszyła kroku, a kiedy była już całkiem blisko, przerażona złapała się za serce, bo mężczyzna wydał z siebie wrzask, potem coś potoczyło się pod jej nogi, a potem... Melvin wrzasną jeszcze raz, w rezultacie czego i Marianne podskoczyła, krzycząc w głos. Wszyscy dookoła na pewno już na nich zdążyli spojrzeć, skoro się tak darli, jak niespełna rozumu, ale gdy pierwszy strach minął, do Chambers nieco więcej dotarło i spojrzała pod nogi, odruchowo odskakując jeszcze dwa kroki w tył.
- Fuuuu! Skąd ją masz? - jęknęła poruszona, nie bardzo rozumiejąc co tu tak właściwie się działo. Serce biło jej nieco szybciej, co w jej przypadku było dość niebezpieczne, ale próbowała się uspokoić, bo przecież... czaszka jej nie zaatakuje, prawda? Nie mniej jednak przez te emocje nie potrafiła tak po prostu się teraz przywitać.
- Zobaczyłam ciebie z daleka - wyjaśniła mimo wszystko, ale wzrok bezustannie zjeżdżał jej w dół, do okrągłej kości, która złowróżbnie spoglądała na nią z piasku. Pierwszy raz miała z taką do czynienia. - Jesteś pewien, że jest prawdziwa? - jęknęła po chwili, masując się na wysokości mostka. No takich rewelacji idąc tutaj, na pewno się nie spodziewała. Musiała nieco ochłonąć, pozbyć się durnych myśli, takich, że ten ktoś zginął w wichurze, bo raczej... nie rozłożyłby się tak szybko. Należało pewnie wezwać policję, ale póki co za wcześnie było na takie racjonalne pomysły.
Ostatnio zmieniony 2021-04-25, 16:56 przez Marianne Chambers, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczył brwi, znów zerkając na znalezisko. - Była w piachu... woda musiała ją wyrzucić na brzeg - tak jak worek monet w mojej torbie. Tego oczywiście już nie powiedział, bo bałby się, że usłyszałaby to jakaś niepożądana osoba. O ile jej mógłby powiedzieć o takim znalezisku, to innym nie zamierzał. Niby taki kochany i skory do pomocy, a tu proszę, jakieś zachowania egoistyczne się przejawiały!
- Nie... mam nadzieję, że to plastikowa... chociaż nie wygląda - może to po prostu taka czaszka z lekcji biologii, która magicznym trafem wylądowała w oceanie i teraz została przez niego zwrócona? Wolał zakładać najbardziej pozytywną opcję, choć jego lęk zdradzał, że postrzegał znalezisko jako autentyk. Cholera. Dzień pełen wrażeń, nie ma co. - Wszystko w porządku? - poderwał się z piachu jak poparzony, kiedy zauważył ten mały masaż w jej wykonaniu. Nie była to naturalna reakcja, więc zaświeciła mu się od razu czerwona lampka w głowie. Wyrósł u jej boku, na moment zapominając o tym, że przecież powinien był się krępować i trzymać z daleka. Położył brudną dłoń na jej ramieniu i spojrzał na nią ze szczerym zmartwieniem. - Mari, może usiądź co? I oddychaj powoli. Nie chciałem Cię zestresować - na bank on sam był bardziej przejęty zajściem, ale jego to akurat nie kłuło w klatce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tego na pewno Marianne nie mogła przewidzieć, wychodząc dziś z domu. Wydawało jej się, że sam fakt spotkania z Melvinem w takim miejscu był już wystarczającą niespodzianką, ale najwyraźniej nie miała mieć racji.
- Nie znam się na czaszkach - przyznała zgodnie z prawdą, chociaż możliwe, że całkowicie zbędnie. Po prostu uważała, że też powinna coś powiedzieć, a nieszczególnie wiedziała co. No, może poza jedną rzeczą, ale z tym się wstrzymała, bo jednak jej stan nie był najlepszy. Nie chciała panikować, ani skupiać na sobie niczyjej uwagi, tylko, że przy tym na pewne reakcje swojego organizmu nie miała wpływu.
- Jasne, nie przejmuj się. Ja tak mam po prostu - mimo swojego stanu przywdziała na twarzy uśmiech, chcąc go nieco uspokoić. Sama... nie czułą się przy nim skrępowana właściwie. Wydawało jej się zwyczajnie, że to był ten sam Melvin, którego przecież uwielbiała, a ten pocałunek, to cóż... nie rozumiała, ale wychodziło na to, że miała na koncie pocałunki z dwoma mężczyznami, którzy nieszczególnie byli nią zainteresowani. - Ale jasne, usiądę - bo brawura brawurą, ale czuła, że jej się to przyda. Nie zastanawiając się też za długo, po prostu przysiadła na ziemi, korzystając z tego, że ma na sobie puchową, dłuższą kurtkę, w której zawsze chodziła, a którą potem będzie łatwiej otrzepać z mokrego piasku. Starała się uspokoić, ale serce boleśnie wybijało za szybki rytm w piersi, a widok czaszki wcale jej nie pomagał, nawet jeśli typową panikarą nigdy nie była.
- Nie powinniśmy powiadomić policji? - zagadnęła, w końcu przypominając sobie, co już wcześniej chciała powiedzieć. Nie była to ani łatwa, ani typowa sytuacja, ale jeśli czaszka była prawdziwa... to chyba tak należało postąpić, prawda? Przynajmniej to wydawało jej się rozsądne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Cieszy mnie to, bo inaczej nabrałbym jakichś dziwnych podejrzeń - Marianne byłaby zabójcą idealnym. Absolutnie nikt nie spodziewałby się tego po tak przyjaznej i pozornie roztrzepanej osobie. Uważał jednak, że w jej przypadku na sto procent nie istniały takie zapędy i byłby gotów za to poręczyć ręką. Jego również nie ciągnęło w te rejony, bo nie wyobrażał sobie odczuwać przyjemności z krzywdzenia innych. Całe jego życie koncentrowało się raczej na czymś kompletnie odwrotnym.
- Mhmmm - mruknął, chyba nie do końca przekonany, ale też nie zamierzał bardziej nalegać, bo w gruncie rzeczy to zakładał, że Mari nie zmagała się z żadnymi choróbskami, cóż. Uśmiechnął się kiedy usiadła, bo nieco go to uspokoiło i dopiero wtedy ponownie przeniósł swoją uwagę na ich tajemnicze znalezisko.
- Chyba... nie wiem - podrapał się po głowie, kucając obok Mari, ale wciąż gapiąc się na szczątki ludzkie. - Nie no, na pewno musimy, może to jakaś zaginiona osoba sprzed lat - miło byłoby przyczynić się do rozwiązania jakiejś niewyjaśnionej sprawy, ale to chyba jedyny pozytyw tego odkrycia. - Ale musimy mieć na sto procent pewność, że to nie jest zabawkowe, bo wtedy byłby straszny wstyd - niestety nie przychodziły mu do głowy żadne pomysły na to, aby przetestować autentyczność kości. Może to i lepiej, że spotkali się nad taką zagwozdką? Przynajmniej nie koncentrował się aż tak bardzo na ich dziwnie urwanej (przez niego relacji) i wspomnieniu wigilijnego pocałunku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo, że nie była w najlepszym stanie, ani fizycznym, ani psychicznym, to na te jego słowa parsknęła śmiechem. Z drugiej strony, gdyby posiadała jakąś wiedzę na temat czaszek, to pewnie byłoby im łatwiej ocenić sytuację, w której się znaleźli, a która do codziennych nie należała.
- Spoczko, nie mam zadatków na psychopatę - skwitowała żartobliwie, za tym dowcipkowaniem chcąc też ukryć swój nienajlepszy stan. Wcale nie zależało jej na tym, aby Melvin się o nią musiał martwić. Wolała pokazywać, że nie ma problemu, bo wpędzanie przyjaciela w poczucie winy niekoniecznie należało do czynności, na które miała ochotę. Nie była pewna, czy go przekonała co do swojego poprawnego stanu, ale i tak nie wydawał się już taki przejęty, więc uznała to za dobry znak.
- No byłoby głupio, gdyby pisali później o nas w gazetach, jako o tej dwójce, co wezwała policję do kawałka plastiku - zauważyła, uśmiechając się głupkowato. Niby zabawne, ale faktycznie byłaby to wybitnie żenująca chwila. - Tylko, że ja tam wolałabym tego nie dotykać - dodała po chwili, nadal skupiając się na wyrównaniu oddechu, ale ilekroć jej wzrok zatrzymywał się na czaszce, serce jakoś tak wybijało jej znacznie mocniejszy rytm. Nie wiedziała też, co sama mogłaby w tym wszystkim zdziałać, a z tego co widziała, Melvin też nie palił się do oględzin leżącej w piachu części szkieletu. Na oko Chambers wyglądała na prawdziwą, ale prawda jest taka, że nigdy też prawdziwiej czaszki nie widziała, więc skąd mogła mieć pewność. No i właśnie ta myśl zrodziła w jej głowie pewien, może niezbyt dobry, ale jednak jedyny pomysł.
- Och! - aż podskoczyła, bo myśl była to nagła i w chwili kiełkowania, dość rozsądna w jej mniemaniu. - Mogę wysłać zdjęcie do Jony... on jest lekarzem - zaproponowała. - Pamiętasz? Był na przyjęciu - nie miała pewności, czy Melvin kojarzył Wainwrighta, ale to i tak nie było istotne. Ważne, że Jonathan o czaszkach coś wiedział, więc może mógłby pomóc.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Oj zdecydowanie nie byłoby to miłe. Wolałbym być znany z czegoś innego - nie miał na myśli konkretnej rzeczy, ale prawie wszystko wydawało mu się lepszą alternatywą. Na pewno fajnie byłoby zrobić coś pożytecznego dla innych. Może gdyby kogoś uratował, to już o wiele chętniej myślałby o udzieleniu wywiadu czy wystąpieniu w telewizji, ale tutaj sprawa wygląda jasno - znaleźli zabawkę albo czaszkę kogoś, kto umarł. Niewiele dało się uratować i jedyny promyk nadziei tkwił w tym, że szczątki należały do osoby poszukiwanej. Najlepiej tak z kilkanaście lat, aby jej bliskim dawno temu przeszła nadzieja na jej powrót. Okropne podejście, ale wychodził z założenia, że wytworzyłoby najmniej szkód w psychice tych, których by to dotyczyło.
Spiął się wyraźnie na wspomnienie tego wydarzenia i zdobył się na lekki wymuszony uśmiech. - Hmm, nie kojarzę, ale skoro jest lekarzem... - wzruszył lekko ramionami. Sorry, że nie mam wiedzy o anatomii. Przypominam jednak, że to ja tę czaszkę znalazłem. Doskonale pamiętał wysokiego i poważnego blondyna, który na co dzień ratował ludzkie życia. W taki dosłowny i doraźny sposób, a nie to co on... wrrr. - Mogę tez poszukać nauczycielki od biologii, chociaż... - rozejrzał się, niestety dookoła widząc głównie uczniów. Dobrze, że żaden z nich nie podchodził na tyle blisko, aby dostrzec ponure znalezisko. - Nigdzie jej nie widzę - westchnął, bo to oznaczało jednak, że ten wspaniały i inteligentny Jonathan będzie musiał dodać swoje trzy grosze do czegoś, co miało być tylko jego i Mari.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ewidentnie oboje chcieli odmówić sobie wstydu płynącego z bezpodstawnego wezwania policji.
- Chciałbyś być znany? - podchwyciła, chyba chcąc nieco rozładować napięcie wywołane całą ta sytuacją. - Masz na myśli jakiś konkretny powód? - dodała, byleby porozmawiali o czymś przyjemniejszym, co nie wywoływałoby w niej ataku serca. Wzięła też głębszy wdech, bo przecież martwienie Melivina nie leżało w kręgu jej zainteresowań. No i ostatecznie to po prostu czaszka, nawet nie wiadomo, czy prawdziwa.
- Och - nie miała mu za złe, że go nie kojarzył. - W sumie jest trochę gburowaty, więc stał z boku, pewnie dlatego nie pamiętasz - zaśmiała się, tłumacząc to sobie w ten sposób. Poprawiła też przy tym włosy, ale nie przejmowała się tą kwestią jakoś specjalnie, bo na całe szczęście Melvin nie musiał kojarzyć Wainwrighta, by ten mógł im pomóc. Co prawda był jeszcze ten pomysł z nauczycielem biologii, ale skoro nie było go w okolicy, to chyba sprawa była już przesądzona. - Czyli pozostaje nam Jonathan - rzuciła na wydechu i wyciągnęła telefon, a potem spojrzała na czaszkę i po chwili wahania zdecydowała się zrobić jej zdjęcie. - Mam tylko nadzieję, że nie weźmie tego za głupi żart - dodała, bo istniała też taka możliwość. No, ale zdjęcie zrobiła i wysłała, więc teraz już było za późno na wątpliwości. - Teraz pozostaje nam czekać - podsumowała i usiadła nieco wygodniej, odchylając materiał przy szyi, by złapać jeszcze więcej powietrza. Miała wrażenie, że potrzebuje go teraz, jak nigdy. - A tak poza wycieczkami na plażę, to co u ciebie słychać? Dostałeś ciasteczka ode mnie? - przypomniało jej się też od razu, bo bardzo się wtedy starała, by każdemu sprawić taką drobną przyjemność.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wieczór. Nie. Ściemniać się dopiero zaczęło, a niebo krwawiło odcieniami złota, pomarańczy i różu, pośród gęstego granatu nacierających zewsząd chmur. Księżyc wychylał się zza nich, wcale się nie spiesząc do zawiśnięcia na niebie. Tylko słońce walczyło jeszcze resztkami sił o względy, nacierając na wzrok tych co unieśli swe spojrzenia ku górze. Ostatnie promienie lizały karoserie samochodów, przesuwających się po drodze do domu, rozpierzchających się na zjazdach. Rozklekotany rower, który wołał o regulację i wymianę kasety, wlókł się za nimi, przyozdobiony w brunetkę za kierownicą. Wyglądała jakby zwędziła go jakiemuś dzieciakowi na ulicy i choć rozmiarem nieco mu brakowało, a lakier był poobdzierany tu i ówdzie, nie potrafiła się go pozbyć z jakiegoś chorego sentymentu.
Przynajmniej nie było jej żal, rzucić go na piasek, gdzie drobne ziarenka mogły go jeszcze mocniej poobgryzać bez litości. Rozejrzała się po okolicy, ale na horyzoncie raptem kilkoro ludzi, kierowało się w stronę wyjścia z plaży. I dobrze. Z plecaka wyciągnęła butelkę wina, zupełnie nie ekologiczny kubeczek i ziołowego papierosa, którego założyła sobie za ucho. Zanim zdążyła nalać wino, w międzyczasie kubek wypadł, a ona nadepnęła go nogą w rozpaczliwej walce o złapanie równowagi.
Trzask gniecionego plastiku odbijał się echem w uszach jak trzask karoserii samochodu i trzask tej balustrady nadwyrężonej na moście, co nie wytrzymała pod naporem, co uchyliła drzwi do świata podwodnego, zaprosiwszy tylko jej wykrzywioną strachem twarz i współpasażerów, a nie tego człowieka z naprzeciwka, na którego przelała swoją gorycz i ból istnienia, co wyobrażała go sobie zasypiając i ubrała w jakieś łachmany, brodę i korpulentny tors, a na głowę założyła mu czapeczkę z daszkiem, taką jaką widywało się na przepoconych, zmęczonych życiem tirowcach. I brzmiał ten dźwięk jakby dochodził z głębokiej studni, trzaskając dźwiękiem podobnym do zdartej płyty, umieszczonej w gramofonie. Rozchodził się po głowie, kościach, rezonując w niewysokim, chudym ciele, jasnowłosej postaci. Wzdrygnęła się, a w ostatniej chwili udało jej się ocalić wino.
Zanurkowała raz jeszcze w czeluściach plecaka, a kiedy uniosła głowę, dzieliły ją centymetry od wysokiej postaci, która nad nią zawisła. To jest, przystanęła.
- Cholera! - wyrwało jej się z ust, kiedy w napływie paniki, butelka z alkoholem na nowo zerwała się do lotu i po raz kolejny musiała rzucić się żeby ją złapać. - Wystraszyłeś mnie! - pełnym wyrzutu i trwogi głosem, zlustrowała osobnika, a dogasające promienie słoneczne nie były w tej chwili najlepszym sojusznikiem. Dopiero po długich, kilkunastu sekundach dotarło do niej, kto przed nią stoi. Policzki nabrały kolor dojrzałej wiśni.
<img src="https://64.media.tumblr.com/ae72ef07d1d ... 825d5.gifv"; width="220">
I'm coming up only to hold you under
I'm coming up only to show you wrong
And to know you is hard, we wonder
To know you, all wrong we were

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”