WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powtórnie zachowywała się wielce niestosowanie, łamiąc wszelkie konwenanse. I po raz kolejny trudno było ją winić, skoro znajdowała się pod wpływem alkoholu. Z drugiej strony, czyż nie powinna być odpowiedzialna za swoje czyny – bez względu na stan upojenia w jakim się znajdowała i do jakiego sama się doprowadziła? Nie trzeba chyba pisać, iż przez następne dni Deonne zdawała się unikać starszego z braci a i Eamon omijał rodzinne spędy, większość czasu poświęcając na remont marniejącego majątku oraz pomoc mieszkańcom pobliskiej wsi; która znajdowała się pod ojcowskim patronatem. Wspomniana asysta okazała się nieocenioną przy formowaniu usprawiedliwień swej nieobecności na kolacjach. Ktoś powinien doglądać dobrobytu tych ludzi – a skoro Arthur pozostawał zajęty goszczeniem Brittonów; obowiązek spadał na barki jego prawej ręki. Edgar wydawał się cieszyć tym obrotem spraw. Wreszcie mógł błyszczeć, nie musząc wcinać się w rozmowy o polityce o której nie posiadał zbyt dużego pojęcia. Był prostym żołnierzem – „Ci z góry” wskazywali mu gdzie – a on wypływał, walczył, zdobywał. Niekiedy irytowała go szeroko zakrojona wiedza brata. Księgowy potrafił ze swobodą wypowiadać się na tematy go niedotyczące. Formował opinie, oferował fakty. Norman Britton sprawiał wrażenie zachwyconego tymi konwersacjami. Po prawdzie, mężczyzna dwukrotnie wyprowadził przyszłego pana młodego z równowagi pytaniami o Eamona. Gdzie się podział? Co robi? Natomiast otrzymawszy odpowiedź zamiast ganić zdeformowaną hierarchię wartości bruneta – przyklaskiwał jej. Komplementował oddanie pracy oraz empatię. Rudowłosy znowu czuł się tym drugim, gorszym z rodzeństwa. Póki co nie wyładowywał jeszcze swych frustracji. Zaciskał zęby, starał się uwypuklić istotę własnej profesji; by ostatecznie zostać zbywanym pobłażliwym uśmiechem.
Eamon nie wiedział o zmaganiach przez jakie przechodził jego brat. Czas spędzał na rzeczach, które uwielbiał; na których mu autentycznie zależało. Z czasem, z wolna zapominał o drugim incydencie; podobnie jak wymazywał z pamięci myśl jaka przemknęła mu wtedy przez głowę: że Deonne Britton wpisuje się w wąski sztab kobiet ładnych. Tych, czerpiących istotę swego piękna z wnętrza. Nadal uważał ją za bezmyślnego podlotka, co pomagało w likwidowaniu wszelkich naturalnych skłonności oraz bezproblemowym odrzucaniu pomysłu wejścia z blondynką w jakąkolwiek głębszą interakcję. Pomijając to, iż Korven był zwyczajnie zbyt honorowy by podejmować względem przyszłej bratowej jakieś dwuznaczne kroki: nie intrygowała go pod względem intelektualnym. Nie dała mu się poznać jako istota wyedukowana. Chociaż Kwiatuszek również nie grzeszył mądrością – Róża bez obaw i z pociągającą pewnością siebie wyrzucała w eter komentarze, opinie, krytykę. Niekiedy mówiła o kwestiach o których nie wiedziała nic; lecz wypowiadała się z taką pasją, że trudno przychodziło jej ignorowanie.
Dzień dopiero się zaczynał. Słońce tkwiło wysoko uwieszone na niebie, w pełnej okazałości oraz świetle. Leniwe południe Eamon wykorzystywał na przeglądanie piętrzących się na stole pamfletów – z dnia na dzień było ich coraz więcej. Zbliżały się wybory do Izby Gmin. Coś podpowiadało brunetowi, że nadchodzący bal stanie się nie tylko paradą próżności; ale nade wszystko sceną dla kandydatów na poważane stanowiska. Z uwagą wczytywał się w maleńki druczek ciasnych literek oczerniających przeciwników Percy’ego Boyle’a; kiedy nagle do jego uszu dotarło pukanie. Rozkojarzony uniósł spojrzenie i wbił je w zamknięte jednoskrzydłowce. Gillie wzięła wolne – jej dziecko gorączkowało i Eamon niemalże wymusił na dziewczęciu zostanie przy boku malca z równoczesną obietnicą zapłacenia normalnej kwoty. Czyżby Gillian jednak zdecydowała się przyjść? Tak, na pewno.
- Mówiłem Ci, żebyś nie przychodziła... – z westchnieniem podniósł głos, mimo wątpliwości i niechęci unosząc się z twardego, drewnianego krzesełka. Siedzący mu pod nogami pies – przybłęda; która najwyraźniej uznawała domostwo Korvena za bezpieczną przestań pomiędzy kolejnymi wyprawami – ruszył się za „właścicielem”. Po otwarciu drzwi Eamon stał jak wryty – co zdarzało się nieczęsto. Widok młodej kobiety na parę uderzeń serca wybił go z rytmu. Finalnie księgowy oparł się o framugę. – Nie musisz przepraszać. - ...ponieważ o to chodziło, prawda? Przyszła przeprosić za swoje zachowanie? Zawsze przepraszała. Zdecydowanie za dużo. Psina wcisnęła swoją, pokrytą piaskowym futrem, głowę między nogi Eamona – byleby zobaczyć któż przyszedł i czy ta tajemnicza osoba przyniosła może coś smacznego. - Jesteś sama? - nie powinna tu przychodzić. Ale nie powiedział tego na głos. Zamiast powyższego wyrzucił lekkie: - Nie powinnaś sama spacerować tak blisko wsi. Nie zrozum mnie źle, to dobrzy ludzie; ale bywają i pijani. - a ona jest ładną, uroczą dziewczynką; która (jak obydwoje wiedzą) nie potrafi poradzić sobie z pijanymi mężczyznami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od pamiętnego kolejnego „incydentu” sprzed tygodnia, Deonne Britton podążyła ścieżką starszego Korvena i podobnie jak on starała się trzymać na uboczu; zapędy względem przyszłego szwagra musiały zostać ukrócone, bo nawet jeżeli myślami wracała do chwili gdy jej opuszki palców błądziły po omacku wzdłuż twarzy bruneta, to jednak owe zachowanie było bardziej niż niestosowne. Dlatego postanowiła skupić się na Edgarze, już dawno powinna to zrobić - poznać go, odnaleźć jego wady jak i zalety, oraz powolnie się w nim zakochiwać. To jemu zamierzała wypowiedzieć sakramentalne tak; to jemu została przeznaczona, byli sobie pisani - a tak przynajmniej uzgodnili ich rodzice - więc zamiast doszukiwać innych dróg, „bawić się” w poszukiwanie własnych pragnień, bądź „prawdziwego ja” - po raz pierwszy zadecydowała aby iść za „głosem rozsądku” - a nie serca; bo choć moment z księgowym był niezapomniany i prawdopodobnie przez resztę życia będzie tułać się po jej głowie, a tym jego pamiętny zapach połączony z gorzkim smakiem alkoholu, oraz nutką moreli - to pozostanie on błędem, który mógł zaważyć na losie jej całej rodziny. Cóż, z tej sytuacji niezależnie jak pokręconej wynikła jednak prawda - miał rację; nie znała Eamona na tyle, aby przewidzieć w jaki sposób zareaguję - czy lojalność względem więzów krwi będzie tak silna, że o wszystkim im powie - czy zatrzyma ich mały sekret i pozwoli ożenić się swojemu bratu z kobietą, która wielokroć w jego towarzystwie złamała zasady etyki.
Każdy z siedmiu dni był trudny, przez pierwsze dwie noce nie mogła nawet spać z obawy, że gdy rankiem wyjdzie z wielkiej sypiali, a na zewnątrz będą oczekiwać na nią wszyscy zainteresowani, nie tylko rodzice, ale również państwo Korven z rozczarowaniem wypisanym na twarzy, czekając na wyjaśnienia - a nie potrafiła kłamać, nie mogłaby się wyprzeć kiełkujących uczuć względem ich pierworodnego. Znała ten scenariusz, wiedziała jakby to się skończyło - kolejnym dramatem, hańbą i zerwaniem zaręczyn. Więc wybrała najprostszą metodę - unik; a gdy przez tyle czasu również go nie widziała (zważywszy, że to jego rodzinny dom); uznała, że arystokrata wybrał dokładnie taki sam chwyt.
I... z początku blondynce to odpowiadało.
Ale...
tęskniła; za rozmowami, gdzieś w kącie - za zerkaniem na niego gdy nie patrzył, za wyobrażaniem sobie jego reakcji na dotyk, drobne muśnięcie - za ciemnymi wielkimi ślepiami, za śmiechem, który usłyszała raz, ale pragnęła aby to trwało wiecznie. Boże, była taka zagubiona - z jednej strony wyszukiwała najpiękniejszego materiału na suknie ślubną, zaś z drugiej czuła jak powolnie umiera; coś z Ty zrobił, Eamonie? Jak się z Ciebie wyleczyć? I chyba jednak najgorsze w tym wszystkim było właśnie to, że nie zrobił absolutnie nic - i to ją łamało; w końcu nie była, aż tak pijana (dwie szklanki brandy; nie były aż tak mocnym znieczuleniem); więc przystępując wtedy do niego, dotykając twarzy i przygotowując się na pierwszy pocałunek w życiu była całkowicie świadoma co robi (w 70 % może 85%) - i zamiast to przeżyć uzyskała tylko ciszę, do dnia dzisiejszego. Może tak właśnie miało być? Eamon Korven miał się stać dla niej kimś nieosiągalnym - kimś, kogo musi wymazać.
Wrzesień tego roku był nieziemsko gorący, słońce świeciło tak intensywnie, że nawet rano podczas spaceru z Rosie; były zmuszone mieć przy sobie parasolki. Tuż po obiedzie planowała wraz z Edgarem, oraz ich ojcami pojechać na pierwsze w życiu polowanie - i choć nie była z tego faktu zadowolona; wiedziała, że będzie musiała się na takich spotkaniach pokazywać wkrótce u boku swego męża. Wchodziła w dorosłe życie, a to oznaczało, że czas zacząć wciskać się w kręgi osób wpływowych.
Informacja o jednej ze służek o tym, że przyszły narzeczony spędza czas u swojego brata wprowadziło dziewczę w stan frustracji - nie była gotowa się z tym zmierzyć, jednak fakt, że podczas ich pierwszego spotkania od tamtej nocy będzie w pobliżu rudowłosy nieco ją uspokoił. Znała drogę na pamięć, bo choć szła nią tylko raz - przez ostatnie dni z premedytacją ją omijała.
Trzykrotne pukanie do drzwi. Mówiłem Ci, żebyś nie przychodziła.. Kiedy... gdzie? Może pisał? Ale nie dostała listku? Jednak się odezwał? Nie - jego widok oznaczał jedno: to nie jej się spodziewał; a kogo? Rosie? Czy tej prostytutki? Przełknęła głośno ślinę, a wielkimi ślepiami wpatrywała się w jego tęczówki.
Nie musisz przepraszać. - Nie przyszłam do Ciebie. - czyżby chciała aby go zabolało...? Czy próbowała udowodnić jemu jak i sobie... że niczego pomiędzy nimi nie było?- Edgara nie ma? Przekazano mi, że na mnie tu czeka. Znowu kłamał? - spuściła wzrok, w tym samym czasie dostrzegając małego kundelka, dzięki któremu buzia Britton automatycznie się rozpromieniła. - Nie wiedziałam, że masz psa... - ponowne, krótkie zerknięcie w kierunku psiny. - Jak się wabi? - czy to nie tak się dzieję, że zwierzęta rozluźniają każdą atmosferę? - ukucnęła, a psiak automatycznie wcisnął głowę w jej drobną dłoń, całkowicie się na nim skupiła; zupełnie zapominając po co właściwie tu przyszła - wstyd przyznać, ale właśnie taka relacja łączyła ją z młodszym Korvenem - pies był bardziej interesujący.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pragnął uniknąć bycia niemiłym. Zdawało mu się, że Deonne musi mieć go za potwornego buca. Póki co nie pokazał jej się ze zbyt dobrej strony. Głównie wykazywał niechęć, dezaprobatę, pobłażliwość lub zdegustowanie jej działaniami. W zasadzie nie zasługiwała na takie traktowanie. Podobnie jak ona jego – on nie znał blondyneczki. Choć sprawiała wrażenie słodkiego głuptaska, nie powinien dopuszczać się zbrodni; którą tak mocno potępiał. Nie powinien oceniać dziewczyny po pozorach lub przez pryzmat społecznych ról (przecież tak bardzo się z nimi nie zgadzał). Kiedy nachyliła się do psa, automatycznie zrobił krok do tyłu; by dać im odrobinę więcej miejsca. – Nie jest mój. - kilka chwil wpatrywał się w ten sielski, spokojny obrazek nieświadom rozwijającego się na wargach uśmieszku. – Willow. Przyłazi kiedy ma taką potrzebę albo chęci. Dotrzymuje mi towarzystwa. – wzruszywszy ramieniem, przez ułamki sekund zniósł gardę i pozwolił; by przez twarz przeszedł mu charakterystyczny wyraz. Wyraz noszony przez osoby obezwładnione samotnością.
Trudno zaprzeczyć – Korven był samotny. Od wielu lat mieszkał sam i choć w sąsiedztwie rodziców, nie wpadał do nich zbyt często o ile nie chodziło o interesy. W zasadzie bywał tam raz w tygodniu wyłącznie celem sprawienia przyjemności zatroskanej matce. Niby nie narzekał na brak zajęć i ludzi; którzy by go otaczali, ale codzienność dziedzica pozostawała pozbawiona jakiejś stałej którą sam by wybrał. Poza pracą, rzecz jasna.
- Wejdziesz? – skoro już przyszła, nie powinien trzymać bidulki pod drzwiami. Grzeczność nakazywała zaprosić kobietę do środka. No i chciał żeby weszła z więcej niż jednej przyczyny. Nie chodziło wyłącznie o kulturę. Wolał również uniknąć potencjalnych plotek, ale też porozmawiać. Ciężko przyznać, lecz Eamon naprawdę polubił konwersowanie z Deą. Bywało niezobowiązujące, lekkie. Te dwa razy, kiedy dane mu było z nią pogadać czuł jak zapomina o obowiązkach, odpowiedzialnościach, całym bożym świecie. Rozluźniał się wiedząc, że nie czekają go żadne dywagacje na polityczne tematy – że Britton nie będzie starała się namówić go do rozliczenia jej podatków, zajęcia się księgowością albo zwyczajnie pokazania z nim przy boku celem nabicia sobie specjalnych punktów wyższej socjety. Taka kompanka była odświeżająca. Zresztą, brunetowi przypadły do gustu obydwie siostry – tak różne i tak interesujące na swój własny sposób.
Po zamknięciu drzwi pies skupił się na dziewczynie, natomiast ciemnooki... nie do końca wiedział jak się zachować. Niezbyt często przyjmował kogoś w gościnę. Już na pewno nie zdarzało mu się gościć młodych piękności zaręczonych z Edgarem. Nerwowo przesunął dłonią po włosach machinalnie obracając się wokół własnej osi w poszukiwaniu... Czego? Otwarty hol na prawo był połączony z salonem, na lewo z kuchnią. Na wprost znajdował się niedługo korytarz zakończony tylnym wyjściem na podwórze oraz rzędy drzwi – po parze z każdej strony. Dom wpisywał się w poczet zadbanych, prostych, minimalistycznych. Raczej nikt nie powiedziałby, iż posiadaczem chałupy jest syn całkiem bogatego właściciela ziemskiego. – Wejdziesz...? – powtórzywszy, ręką wykonał krótki gest wskazujący wnętrze głównego pomieszczenia. Nie było zbyt reprezentacyjne. Wszędzie walały się książki lub papierzyska. Na stole po środku stało kilka kubków po herbacie i dwa nieumyte talerze. Pośród tego chaosu odnajdywało się jednak jakąś harmonię. – Chciałabyś się czegoś napić? Boże... – ostatnie słowo delikatnie wyrzucił na płytkim wydechu. - Gillie ma wolne. - mruknął, jak gdyby w usprawiedliwieniu. Niepotrzebnie. - Mały zachorował. - ...w tym całym wybiciu z rytmu zapomniał jaką właściwie ma płeć to dziecko służki...? - Zachorowało. Dziecko zachorowało. - hehe, niezły unik.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co ona mogła powiedzieć? Od samego początku, gdy tylko zaczęła dorastać; każdy otaczający ją mężczyzna (ojciec, wujkowie, kuzyni itd.) wyznaczał jej rolę, jak powinna wyglądać, jak się uśmiechać; chodzić, mówić - nigdy niczego nie wybierała sama, wrosła w te towarzystwo, w tą hierarchię wyższości - jednocześnie się temu całkowicie poddając. Tylko on; przy drugim spotkaniu jedynie napomknął jej o innej drodze - sprzeczną z zasadami i tak, nie znała go; słyszała tylko pogłoski na jego temat; że kobieciarz, że agresywny - chamski, i musiała przyznać, że z tym ostatnim się sama zapoznała. A mimo to nie oceniła go, starała się sama wyrobić o nim zdanie - nawet jeżeli główny zainteresowany wcale tego nie chciał. W końcu mieli być rodziną, a gdy tylko Deonne się przeprowadzi; będzie znała tylko jego i Edgara, prawda? Także miło by było co jakiś czas porozmawiać z kimś innym niż z własnym mężem; taki zamiar był w chwili poznania, później wszystko uległo zmianie - okazał się nie tylko ciekawszy, ale blondynce się wydawało, że naprawdę ją rozumie. Owszem, potrafił być całkiem odpychający, wręcz niekiedy trudno było z nim wytrzymać, ale w takich chwilach gdy byli tylko we dwoje - czuła, że mogłaby z nim rozmawiać każdego dnia, aż nawet jeśli to możliwe, to do samej wieczności.
Z przechyloną głową drapała psinę pod pyszczkiem, a gdy dostrzegła, że macha ogonkiem roześmiała się cichutko. - On chyba tego nie wie, że jesteś jego, prawda Willow? - puściła zwierzu oko, następnie się wyprostowała. -...ani też nie za bardzo Cię rozpieszcza, huh? - przez króciutki moment dotykała głowy kundelka, by ostatecznie powrócić wzrokiem do twarzy gospodarza.
Wejdziesz?
Przez kilka uderzeń serca spoglądała w jego oczy, a na buzi zagościło głębokie zamyślenie. Nie powinna wchodzić - nie tylko dlatego, że zdecydowanie nie ufała sobie przy nim; nie dlatego, że mógłby rozpocząć temat ostatniego spotkania; gdy dość bezczelnie, lecz nieudolnie na niego naparła; ale również z powodu swojego własnego postanowienia; czyli: odizolowania się o Eamona Korvena. Niestety, jej odpowiedź była krótka i sprzeczna z siedmiodniowym detoksem. - Wejdę. - rzuciła, posyłając mu delikatny, lecz ciepły uśmiech. Wystarczyły trzy kroki, aby znalazła się w środku - nigdy nie należała do osób wścibskich, jedynie przemknęła wzrokiem po całym pomieszczeniu; gdzie ewidentnie było widać, że brakuję tu kobiecej ręki. - To coś poważnego? - wyrzuciła nagle, a jej niebieskie oczęta jeszcze bardziej się powiększyły. - Była u z nim lekarza? - nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć, a na świecie istnieje tak wiele chorób, a co najgorsze małe dzieciaczki łapią je najczęściej. Ludzka tragedia. - Nie musisz... - zmrużyła powieki, nerwowo przygryzając dolną wargę. - ...chociaż napiłabym się herbaty, z miodem. - dodała, powolnie kierując się do małego saloniku, gdzie usiadła na kanapie tuż przy dużym oknie; a jej wzrok powędrował na ogród; nie można również zapomnieć o szczęśliwym czworonogu, który bez zapowiedzi wskoczył na siedzenie obok niej a swoją łepetynę położył na chabrowej sukni, dokładnie tam gdzie znajdowały się uda. - Willow, pan Cię chyba nie za dobrze nie wychował, co? - ponownie się zaśmiała, a zważywszy na fakt, że byli w pomieszczeniu tylko we dwoje nachyliła się by musnąć psinę w pyszczek. - Wiesz gdzie jest Edgar...? - i kiedy wróci? Tym razem głos Britton był głośniejszy, aby Korven dobrze ją usłyszał podczas przebywania w kuchni.
Słysząc jego kroki, uniosła głowę znad gazety, by móc bardziej mu się przyjrzeć. - Idziesz na bal? - czytała dokładnie ten sam akapit, co brunet tuż przed jej przyjściem - mieli coś jednak w sobie podobnego, nieprawdaż? - Sądziłam, że stronisz od takich miejsc... - poza tym miał to być również jej debiut jako przyszła pani Korven, obecność starszego z braci może nie być dobrym sojusznikiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiech utrzymał się na twarzy nieco dłużej. Tkwił tak przez moment, gdy umysł analizował sens wypowiadanych przez dziewczynę słów. Czyżby tego mu właśnie brakowało? Odrobiny ciepłych pogaduszek nie posiadających ani większej głębi ani owej głębi niepotrzebujących? W tej trwającej chwili mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, że od bardzo dawna nie rozmawiał z kimś „ot tak”, swobodnie – nie o polityce czy pracy, nie o pogodzie ani tematach wchodzących w skład „chit-chatów”. Stąd zdezorientowanie oraz niepewności jak należało się zachować.
Już w środku, z wolna łapał fason. Szczególnie, kiedy Deonne wypuszczała w eter pytania godne dziecka nieznającego życia. W sekundzie w której mógł powtórnie górować i patrzeć na nią jak na infantylną młódką Eamon odzyskiwał rezon. – Nie, nie poszła z nim do lekarza. Ani lekarz nie przyszedł do niej. To biedni ludzie, Deonne. Nie mają pieniędzy na wizyty. – z cięższym westchnieniem przymknął powieki; by zorganizować myśli i nie stać się zbyt niemiłym. Każdą komórką w swoim ciele poszukiwał wyrozumiałości. – Starałem się dogadać z doktorem, ale odmówił przyjazdu. Stwierdził, że jest lekarzem wyższych sfer i leczenie biedoty mogłoby źle wpłynąć na jego reputację. – a doktor był jeden na wiele kilometrów. Drugiego niełatwo nazwać specjalistą – prędzej rzeźnikiem i spotkania z nim Korven nie życzyłby nikomu.
Nie musisz... Z ulgą kiwnął głową, by naraz zacisnąć nieco wargi. Bez większego ociągania ruszył do przestrzeni kuchennej bo szczęśliwie klasyczną herbatę to jeszcze zrobić umiał. Gorzej, gdyby kobieta wymarzyła sobie jakąś fikuśną, ziołową odmianę. Niby ogródek księgowego wypełniało sporo roślin z chęcią wrzucanych przez Gillie do naparów – to służka się nimi zajmowała i wiedziała które pomagają a które szkodzą. Pytanie o Edgara próbował puścić pomimo uszu, aczkolwiek po wstawieniu imbryka na ogień (oczywiście musiał się przy okazji sparzyć i przekląć pod nosem) stanąwszy w progu salonu wzruszył ramieniem. – Jak już mówiłem: nie mam zielonego pojęcia o jego przybyciu. Jesteś pewna, że dostałaś dobrą informację? – prawą ręką przetarł czoło. Drugie z pytań było znacznie prostsze, lecz księgowy nie śpieszył się z odpowiedzią. – Mhmmm... – nawet skorzystał ze sposobności i uciekł z powrotem do drugiego pokoju! Dopiero po chwili wracając z kubkiem, kiwnął głową gotów rozwiać mgły wątpliwości. – Unikam. Owszem. Tylko tym razem może być ciekawie. Zaprosili niemalże wszystkich kandydatów. – brodą wskazał na walające się dokoła pamflety. Starał się szerokim łukiem omijać myśl, iż zaproszono również Helenę. Interesowała go jej obecność lub też nieobecność. Część bruneta pragnęła ją zobaczyć. – Jestem ciekaw co z tego wyjdzie. Poza tym, Twoja siostra bardzo chciała iść. – z perspektywy czasu nie wydawało się to dobrym pomysłem, lecz obiecał. A jako człowiek honorowy nie planował łamać danej obietnicy. – A Ty? Jak się z tym czujesz? Pierwszy raz pokażecie się z Edgarem publicznie jako przyszłe małżeństwo. – usiadłszy naprzeciwko Britton nie musiał długo czekać – Willow wstała z zajmowanego dotychczas miejsca i wiernie przysiadła przy nogach „właściciela”. A raczej faceta, którego skrycie w psim sercu uznawała za wymagającego opieki. W powietrzu pomiędzy rozmówcami wisiała niewypowiedziana niezręczność walcząca z naturalną swobodą jaka się między nimi rodziła. Najwyraźniej żadne z nich wolało nie wywoływać wilka z lasu i nie wspominać ostatniego spotkania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie można ukrywać faktu, że pomiędzy tą dwójką przy praktycznie każdej rozmowie odgrywały się przeróżne perypetie; nigdy tak do końca nie mogli przewidzieć jak dana sytuacja się potoczy. Pierwsza? Ratowanie kotów, druga - sprowokowanie Eamona, a trzecia w tym przypadku akurat ratował i choć przedostatnia nie została [jeszcze] przedyskutowana (dzięki Ci Bogu); w tej aktualnej także nic nie było pewne. Przyszła dla Edgara i choć częściowo dla niego została, równie dobrze zawsze mogła odwrócić się na pięcie i przeczekać te kilka minut poza obecnością jej „obiektu westchnień” prawda? Coś ją przyciągało i to coś sprawiało, że nie posiadała na tyle siły, aby móc się oprzeć pokusie - świadomość, że znowu byli sami - napawała blondynkę dziwną odmianą energii (czyt. podnieceniem, ale nie znała tego określenia) i temu się oddawała, być może głównie przez ciekawość - albo było w tym coś na tyle głębszego, że jej młody umysł nie potrafił tego ogarnąć.
Niestety (ponownie) miał rację - nie znała życia, a przynajmniej nie od tej strony barykady - wychowanie w luksusach doprowadziło, że miała „klapki na oczach” - trzymana w domu niczym jak „księżniczka w wieży” nigdy nie widziała śmierci bądź biedoty, ojciec trzymał je wszystkie krótko - więc czy można ją winić za tak bezmyślne pytania, których zaraz automatycznie pożałuję? Zmarszczyła brwi, nerwowo spuszczając wzrok - w takich chwilach czuła się jak nierozumna, głupiutka dziewuszka - nic dziwnego, że niewiele jej mówiono, a jedynie kazano dopasowywać się do wygórowanego towarzystwa. - Nie wiedziałam, przepraszam... - fakt, przepraszała go, tak wiele razy, że niespełna zliczyć, ale tylko on jedyny potrafił sprawić, że gadatliwość zmniejszała się o kilkadziesiąt procent - więc nawet nieświadomie wygrywał z nią potyczki. - Mogłabym porozmawiać z tatą, może on... - zaczęła niepewnie zerkając w jego oczy, serce waliło jej jeszcze szybciej. - ...gdybyś tego chciał. - Norman miał pieniądze, a to się wiązało również z władzą, swoimi „łapówkami” uciszył część wioski - gdy zaczęli plotkować o nieślubnym bękarcie Rosie, gdyby odpowiednio zapłacił lekarzowi - może z dzieciątkiem byłoby wszystko dobrze. Jednak ta decyzja należała do Eamona... i Gilly.
Siedząc w malutkim salonie, prawą ręką drapiąc psinkę za uchem, a wzrokiem wodząc po umeblowaniu nagle zrozumiała jak ta cała sytuacja może wyglądać w oczach bruneta; szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Przyszła zupełnie sama; wszyscy myślą (prócz służącej), że znajduję się z Edgarem w podróży na polowanie... więc zaświtało. - Chyba nie myślisz... - a co jeśli tak jest? - ...że ja... - dobrze, że akurat nie znajdował się w pobliżu bo mógłby dostrzec jak jej twarz wręcz pali się z czerwieni. - ...że Edgar stał się moim pretekstem... - aby Cię zobaczyć -...by tu przyjść, prawda? - hej, była młoda, naiwna, niedoświadczona - a takim dziewczynom (czyt. Rosalie Cordelia Britton) „chodzą po głowie” różne rzeczy. - Nie okłamałabym Cię... - dokładnie po tym zdaniu wszedł do środka, także mógł dostrzec ewidentne przerażenie na twarzy blondynki. - Czego unikasz? - pomijając, chociażby . - Alkoholu? Dobrego jedzenia, rozmów czy tańców? - Deonne stawiałaby na to ostatnie; wspominając w głowie jego odmowę - przez moment zastanawiała się na tym, jakby potoczyła się ta noc gdyby się zgodził - może jedynie by zatańczyli, a ona nie wyszłaby w jego oczach na nieokrzesaną kretynkę? - Nigdy na takim nie byłam, jeśli zaprosili wszystkich to musi być coś wielkiego... - planowała mówić dalej, ale wypowiedziane przez księgowego imię Kwiatuszka zupełnie „zbiło ją z tropu.” Przecież ojciec jej nie pozwolił iść- ale czy dla Róży istniało coś takiego jak „zasady?” W tej chwili przez organizm starszej Britton przeszedł dreszcz - nie chciała aby szli razem, aby ktoś ich zobaczył - to chyba był najgorszy z możliwych wariantów, ale czy powinna się temu dziwić? Podczas odwiedzin Korvenów, to z nią starszy pierworodny złapał kontakt - Dea kilka razy widziała jak się przechadzają razem wzdłuż posiadłości. Może narodziło się z tego coś więcej? Ale oboje zadecydowali to ukrywać? Boże, a co jeśli...? Nie. To było za wiele. I choć wyraz buzi, oraz ton głosu Deonne uległy zmianie - nie poruszyła się z miejsca, jedynie posłała mężczyźnie blady, skromny uśmiech. - Byliśmy do tego przygotowywani całe swoje życie... - mruknęła, ani razu nie spoglądając w stronę mężczyzny - nie chodziło o rozpoczęty temat Edgara, w końcu rozmawiali o nim praktycznie zawsze. Sądziła, że jeśli ani razu nie wspomną o tamtym wieczorze, z łatwością będą potrafili o tym zapomnieć - ale również tak nagle, zaczęła czuć narastającą między nimi niezręczność - może dlatego, że w tym ich „trójkącie miłosnym” niespodziewanie pojawiła się czwarta osoba, a była to jej młodsza, nieugięta siostra -...martwię się tylko, że rzeczywistość „ nie pójdzie w parze” z naszymi oczekiwaniami. - zakończyła wyciągając rękę, aby złapać za kubek napić się kilka łyków naparu - i w ten sposób pozostawić pomiędzy nimi głuchą ciszę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyraz jego twarz wahał się pomiędzy politowaniem (ze względu na braki w doinformowaniu oraz wiedzy dziewczęcia na temat świata) a czymś na kształt rozczulenia bądź wdzięczności (za próby uczynienia rzeczywistości lepszą; nawet jeżeli owe próby pojawiały się wyłącznie jako forma koślawego zadośćuczynienia popełnionych wcześniej gaf). Ostatecznie grymas wykrzywił wargi bruneta w kwaśny – niemniej wciąż uśmiech. – Pieniądze nie otwierają absolutnie wszystkich drzwi. – na cóż byłaby lekarzowi wysoka kwota, skoro reputacja ległaby w gruzach? Doktorzy „wyższych sfer” nie leczyli biedoty. Wyłącznie w ciężkich przypadkach, gdy wybuch choroby bezpośrednio zagrażał miejscowej śmietance towarzyskiej, uczone głowy łaskawie wiązały płócienne materiały wokół ogromnych nosów i przybywały z odsieczą. – Dziękuję za propozycję. W imieniu Gilly. – niepewnie podrapał się po policzku dopiero w tej chwili orientując się, że skórę rosi mu meszek kilkudniowego zarostu. Zapewne wyglądał znacznie „gorzej” niż zakładał witając nieoczekiwanego gościa. Zapuszczony, zamyślony, nieogolony, w kremowej koszuli z niedbale rozpiętymi górnymi guzikami. Nie prezentował się jak na podręcznikowego gentlemana przystało.
Kolejne słowa (a raczej kłopotliwy bełkot) blondynki powtórnie wybił go z rytmu. Deonne miała wyjątkowy i rzadki talent do zbijania Korvena z tropu. Podmarszczył brwi analizując zaróżowione oblicze rozmówczyni. – Co? - ... przez garść ulotnych sekund nie pojmując o co jej właściwie chodzi. Wreszcie, kiedy w mózgu zapaliły się odpowiednie lampki wargi mężczyzny uformowały bezdźwięczne „oh”. Nie. Nie spodziewał się po Britton równie cwanych intryg. Niemniej zabawnie było pobawić się ową ideą. – Nie jest tak? – w głosie niemalże wybrzmiała nutka rozczarowania. Eamon odrobinę igrał z tą sytuacją. Z drugiej strony, młódka zasłużyła. Dwukrotnie doprowadzała do niekomfortowych sytuacji. Należała jej się taka mała zamiana ról.
- Nie czego tylko kogo. – rzuciwszy, prychnął pod nosem. – Ludzi. Wszystkich. Większości. – nie szło już tylko o Helenę, którą częściowo łaknął ujrzeć za każdym razem; gdy posiadał tę świadomość, że pojawią się na tym samym wydarzeniu towarzyskim. Chodziło o absolutnie każdego. O biznesmenów zanudzających o pracy tak, jakby rzeczywiście kiedykolwiek pracowali; o naciągaczy trudzących się usilnymi próbami namówienia podpitych szlachciców do wejścia w niepewne interesy; o polityków niestrudzenie oczerniających swych rywali. O matki poszukujące dobrej partii dla swych córek i o córki strzelające zalotnymi spojrzeniami spod przymkniętych powiek. Ludzie zwykle rozczarowywali. W tym wszystkim tańca musiał obawiać się najmniej. Umiał tańczyć. Zwykle na przeszkodzie stawał brak chęci.
- Najlepszą receptą jest nieposiadanie oczekiwań. Płyń z prądem. Zapomnij o tym czego Cię uczyli, ponieważ życie ma niewiele wspólnego z bajeczkami jakie opowiadają nam na dobranoc. – przez parę uderzeń serca siedział w bezruchu, czekoladowym spojrzeniem analizując wpatrującą się w niego buzię. Spostrzegł zmiany jakie w niej nastąpiły po wspomnieniu Rosie. Sam poczuł jak mięśnie ramion spina mu niedoprecyzowane napięcie. Odchrząknąwszy, palcami przesunął w zamyśleniu po wargach rozważając jak można ugryźć temat nie wygryzając się w zbyt delikatne kwestie. Nie narażając się na odsłonięcie. – Skąd to zaskoczenie? Na wzmiankę o Twojej siostrze...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Choć nieumiejętne próby pomocy Ginny ostatecznie okazały się fiaskiem - w głowie blondyneczki ukazał się plan rozwikłania problemu bez informowania o tym Korvena. Nie musiał wiedzieć, nawet jeżeli częściowo stanęłaby wyżej w jego oczach - tu już nie chodziło o względy arystokraty, w potrzebie znajdowało się dziecko. Malutkie, niewinne i prawdopodobnie przerażone, a Deonne pragnęła zostać matką, więc samo wyobrażenie o tym co teraz służka przyszłego szwagra przeżywa wprowadzało płowowłosą w stan rozpaczy. Chciała pomóc bez względu na konsekwencje. - Może i nie, ale w pewnym sensie dają władzę. - niejednokrotnie była świadkiem sytuacji jak jej ojciec wykupywał sobie lojalność względem innych ludzi - jak byle kilka centów sprawiało, że gdyby tylko zechciał to na pewno by przed nim klękali - i choć nigdy nie zamierzała iść w jego ślady; mogła ową „władzę” wykorzystać do czynienia dobra, prawda? - Nie musisz dziękować. - wzruszyła bezradnie ramionami, w końcu jeszcze nic nie zrobiła; musiała jedynie poznać Ginny - znaleźć się z nią sam-na-sam, bez niepotrzebnych wgapiających się w nie przepięknych czekoladowych oczów; usilnie próbujących nie dopuścić do sytuacji. Och, może i go nie znała, ale wydawało się dziewczę, że będzie w stanie przewidzieć ruch bruneta - zwłaszcza, w chwilach gdy ktoś (a szczególnie ona) wtrąca się w sprawy, które jej nie dotyczą.
Dobrze mu było w takim wydaniu - w głębi duszy cieszyła się, że nie znajdował się w idealnie uszytym stroju; że jego twarz nie ukazywała sztywnego wyrazu, ani tym bardziej mroku, którym niekiedy dysponował - był sobą i to przyciągało blondynkę jeszcze mocniej; boże, nie potrafiła wyzbyć się go ze swojej głowy - każdego dnia pochłaniał coraz więcej myśli; dlaczego nie umiała w taki sposób rozmarzać się o Edgarze? Może chodziło o zwykłą ideę, że zawsze chcemy tego czego nie możemy mieć? Stawał się jej „zakazanym owocem” i im bardziej starała się na niego zamknąć - tym bardziej we wszystkim wygrywał.
Twarz robiła się jeszcze bardziej czerwona, jego umiejętność wprowadzania jej w stan zażenowania niekiedy stawała się irytująca - rzecz jasna, oboje wiedzieli, że nie potrafiła by w taki sposób rozporządzić losem, nie umiała kłamać - można było wyczytać z niej jak z kartki. Ponownie spuściła głowę, niezręcznie bawiąc się materiałem swojej sukni. - A chciałbyś aby tak było? - czyżby w tym momencie chciała poznać jego uczucia, a raczej ich brak? Mógł igrać - mógłby ją nawet zmanipulować, a ona by szła z tą „grę” niczym jak niczego nieświadoma owieczka idąca prosto na rzeź. I kto tu był wilkiem? - Naprawdę są, aż tacy źli? - hej, to był jej pierwszy bal - pierwsze wejście w środowisko elitarnych grup; zawsze mówiono jej, że gdy będzie przestrzegała wszystkich zasad - to nie pojawią się plotki, a oni ją do siebie przyjmą. A i tak była górą pojawiając się tam przy boku wysoko urodzonego narzeczonego; w takim przypadku jedynie co może pojawić się to zazdrość. - A co jeśli zrobię z siebie pośmiewisko? - błękitne oczy skrzyżowały się z brązowymi, oddech przyspieszył - a dłonie zacisnęły się w pięści zgniatając chabrowy materiał. - Bycie sobą nie jest moim najlepszym atutem... - chciała poznać prawdę, a kto inny mógłby się nią wykazać jak nie Eamon? I to właśnie tą cechę, kochała w mężczyźnie najbardziej - bezwzględną szczerość.
Z wyprostowanymi plecami, oraz z nieustającą gulą na żołądku, pozwoliła sobie na kolejny, lecz mniej radosny uśmiech. Co miałaby mu powiedzieć? „Nie chcę, abyś z nią tam szedł.” Nie miała w sobie na tyle siły - poza tym, to był jego wybór i uczucia blondyneczki (niestety) nie miały tutaj żadnego znaczenia. - Jak na człowieka tak wyedukowanego to mało wiesz... - rozpoczęła, z lekkim wyczuciem niepewności w tonie głosu. - Nie złam jej serca. Proszę, jej niezależność oraz waleczność to tylko gra, w głębi duszy jest niczym jak mak na polu w trakcie wichury. Raz oddała komuś swoje serce i nie skończyło się to zbyt dobrze... - kilka płatków już straciła - Deonne nie mogła dopuścić, aby jej ukochany Kwiatuszek ostatecznie zwiędnął. Wszystko było jasne. - ...obiecaj mi to, Eamonie. To,, że o nią zadbasz. - mruknęła nieco pewniej, musiała wiedzieć, że ich relacja nie skończy się tragicznie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wpatrywał się w nią w bezruchu, z twarzą nie wyrażającą zbyt wielu emocji; by za moment uśmiechnąć się szeroko i parsknąć śmiechem. – Cóż, to byłoby wielce kłopotliwe; prawda? – oparłszy się plecami o fotel, w zmechanizowanym geście przesunął dłońmi po udach. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z faktu nie obdarowania dziewczyny konkretną odpowiedzią. – Nie, nie chciałbym. To byłoby wielce kłopotliwe. – nie wiedzieć czemu powyższe wytłumaczenie rzucało mu się na usta niby wymówka. – Głupie pytanie z mojej strony. Chciałem się podroczyć. Nie powinienem. – mimo wszystko, w kącikach ust jeszcze przez moment tlił się cień ciepłego uśmiechu.
- Są okropni. – wyglądało, jakby kontynuował żarty; aczkolwiek poważna mina jaka wkradła się i zastąpiła rozbawienie na obliczu mężczyzny nie pozostawiała żadnych złudzeń co do charakteru wypowiedzi. Naprawdę uważał ludzi na bandę intrygantów oraz skurwieli. Naprawdę ostrzegał przed pozwoleniem, by któryś z nich szczególnie wkradł się w łaski blondynki. Ostatecznie, łatwo przychodziło zrobienie dobrego wrażenia na niedoświadczonym podlotku. – Jeżeli zrobisz z siebie pośmiewisko szybko Ci tego nie zapomną. Ale z czasem... z czasem wszystko przemija, Deonne. Nie ma potrzeby traktować siebie – swoich sukcesów i swoich błędów na poważnie. – niestety, mówił z doświadczenia. Z westchnieniem spojrzał na nietknięty kubek herbaty. – Nie musisz się bać, wiesz? Może i nie należę do najlepszych kucharzy, ale potrafię zrobić herbatę. Nie otrujesz się. – brwi bruneta poruszyły się nad lśniącymi oczyma, układając w delikatne łuki. – Bzdura. Świetnie sobie radzisz. – na ustach znowu pojawił mu się łagodny uśmiech.
Spłynął z warg, kiedy do uszu Eamona dotarła kąśliwa uwaga. – Czyli co, teraz wytykamy sobie niewiedzę? Chyba jednak wolałabyś nie ładować się w podobnego rodzaju konkursy. – z racji upokorzenia jakiego doświadczył przez inną przedstawicielkę płci pięknej Korven brał wyjątkowo do siebie podobnego rodzaju uwagi skierowane pod jego adresem przez przedstawicielki płci pięknej (nieposiadające dostępu do edukacji) pochodzące z bogatych rodzin. – „Zadbam”? – nie potrafiąc powstrzymać mimiki, wykrzywił się nieco. – Nie planuję brać z nią ślubu ani o nią dbać. Nie jest moją małżonką ani moją odpowiedzialnością. Idę z nią na bal, ponieważ pewnego zbyt pięknego wieczora miałem zbyt dobry humor i przystałem na tę durnowatą propozycję. – pies poruszył się niepewnie. Szare ślepia zwróciły się ku Britton a z zamkniętego pyska dało się dosłyszeć gardłowy pomruk. Księgowy pogładził pupila po łbie, tym samym uciszając ostrzegawcze murmurando. – Niczego Ci nie obiecam. Nie jesteśmy dziećmi. – napięcie w powietrzu uchodziło tak prędko, jak się pojawiło. – Twoja siostra jest realistką. Na pewno nie wyobraża sobie więcej niż jest. A istnieje między nami wyłącznie obustronna sympatia. – oh, jak potwornie się mylił... – A jeśli są co do tego wątpliwości, przy najbliższej okazji wprost zakomunikuję Rose jak postrzegam naturę naszej relacji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Śmiech mężczyzny jeszcze bardziej rozruszał bicie serce dziewczęcia, wszystko schodziło; jakby cała ta kilku minutowa niezręczność nigdy nie istniała. - To byłoby wielce kłopotliwe. - powtórzyła za nim dokładnie takie samo zdanie, po części czując zawód - chciała, aby chciał ją zobaczyć; a zaś z drugiej strony będąc mu wdzięczna, że nie rozpoczął tematu o tamtym wieczorze, który całkowicie by ją pogrążył. Bo jakby miała mu wyjaśnić, dlaczego tak postąpiła nie zdradzając własnych uczuć? Nie dało się, nawet w takich chwilach nieświadomie miał nad nią zupełną władzę. - Nie było głupie... - jasne tęczówki przemknęły po buzi rozmówcy, a jej usta wygięły się w łuk spokojnego uśmiechu. -...może trochę nietaktowne, ale na pewno nie głupie. - opuszkami palców przesunęła po swych włosach, na kilka sekund uciekając spojrzeniem w stronę wielkiego okna, gdzie na parapecie po drugiej strony pojawił się wielki czarny kruk, dziobiąc w szybę i (według Dei) z zaciekawieniem im się przyglądając. Byli młodymi, atrakcyjnymi ludźmi znajdującymi się w małym pomieszczeniu, nie wiedząc co właściwie pomiędzy nimi się dzieję - zastanawiała się co myślał o nich ptak, czy również dostrzegał tą niekończącą się niezręczność? - To co w takim razie jest według Ciebie ważne? - jego cynizm był nieodgadniony - wprawdzie wiedziała o odrzuconych oświadczynach przez hrabinę, ale ową opowieść znała z „z drugiej ręki” - nie miała pojęcia, że właśnie to wydarzenie poniekąd go zmieniło. - Jeśli nie reputacja, sukcesy... ludzie, to co...? - niepewnie powróciła spojrzeniem do jego twarzy, w tym świetle (pomimo zarostu) wyglądał tak młodo, uczciwe, że zapragnęła go namalować, choć wiedziała, że żaden obraz nie odzwierciedliłby tak idealnych rys. - Może boję się, że jeśli ją szybko wypiję nadejdzie czas, aby się pożegnać? - czyżby przesadziła? Odkryła swoje emocje? Cóż, przy nim nie potrafiła nad nimi zapanować - oboje się o tym już wielokrotnie przekonali, prawda? - To co innego, Ty to... - po prostu Ty. - Nie skrzywdziłbyś mnie, świadomie, a oni... po tym co mówisz, to może tylko na to czyhają? - to w ich nieokreślonej relacji wydawało się najpiękniejsze, mogłaby mu powiedzieć o wszystkim - o wadach, zaletach, obawach, szczęściu - i nie bałaby się ocenienia.
- To nie było w moim zamiarze, aby Cię urazić. - wtrąciła się zaraz po pierwszym zdaniu, patrząc prosto w oczy księgowego. - A jedynie ukazać Ci, że mało dostrzegasz. - słysząc niezbyt przyjemny pomruk psiny, przestraszyła się z tego względu niepewnie poruszyła się na kanapie raz zerkając na zwierzę, raz na jego „właściciela.” - Poznałeś ją pięć minut temu, Eamonie. Ja ją znam całe swoje życie, więc proszę nie mów mi jaka jest Rose. - mimo wszystko starała się wyrazić własne słowa w sposób empatyczny, z obawy że Willow zaraz się na nią nie rzuci. - Chcę ją jedynie uchronić przed nieuniknionym. - działało to identycznie, tak jak Eamon miał z Edgarem, klątwa najstarszego rodzeństwa. - Rose potrafi sobie uroić pewne rzeczy i jeśli się nie mylę, zrobiła tak z Twoimi uczuciami względem niej. Ma tylko osiemnaście, nigdy nie byłeś nastolatką, nie masz pojęcia co dla takiej dziewczyny oznacza pójście na bal z prawie połowę starszym uprzywilejowanym mężczyzną. - miała nadzieję, że brunet zrozumie i nie zdecyduję się na kolejny atak. - Więc jeśli rzeczywiście dla Ciebie jest to tylko sympatia, najlepiej będzie jak jej o tym powiesz. - czy to się właśnie stało? Po raz pierwszy się ze sobą zgadzali? Czy wszechświat z nich kpi?
Deonne ostatecznie złapała za kubek, ale chwyciła go tak nieudolnie, że wyślizgnął się z jej dłoni spadając na podłogę i roztrzaskując się na kilka części szkła, przestraszona schyliła się mamrocząc pod nosem ciche. - Przepraszam. - ale jeden kawałek wcisnął się w jej skórę, rozcinając do głębokiej rany, z której zaczęła wylewać się krew - z początku brudząc całą rękę, następnie dywan i chabrową suknię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zastanowił się głębiej, pytanie rozmówczyni traktując bardzo poważnie. Wreszcie zakamarki umysłu dotknęły odpowiedniego wyrażenia. Na twarz Eamona wpłynęła osobliwa pewność. Taka pozbawiona zacięcia, lecz sprawiająca; iż w przedziwny sposób mężczyzna zdawał się nadzwyczaj stanowczy. – Spokój. – tak, właśnie to było dla niego najważniejsze. Tego poszukiwał pośród papierzysk, dokumentów oraz rachunków. Rutyna dawała mu zaczątek nieosiągalnego. Ofiarowywała mu stałość. Większość ludzi uwielbiała podniety i ekscytującą niepewność. On preferował harmonię wynikającą z regularności. Powtarzalność pozostawała mu najlepszą przyjaciółką. – Chciałbym, aby wszyscy się ode mnie odczepili i pozwolili mi żyć po swojemu. – mruknąwszy wzruszył ramieniem. Również się „odkrywał”. Im dłużej rozmawiali, tym mniejszą odczuwał potrzebę trzymania gardy oraz charakterystycznej maski oziębłego, zdystansowanego kawalera. Czekoladowe tęczówki przemknęły po pomieszczeniu zahaczając spojrzeniem o kolejne proste, niemniej w oczach gospodarza przedmioty o wybitnym znaczeniu: dębowy stół okryty ręcznie zdobionym (i krzywym) haftem Gillian, stojąca w kącie roślina niebotycznych kształtów i gliniana podstawka trzymająca wyszczerbioną doniczkę. Obite błękitnym welurem fotele, zasłony w odcieniu nieba. Jego małe królestwo. Bezpieczna przystań. Mógłby spędzić tu całe życie: pomagając miejscowym, wypełniając piętrzące się pliki, napawając świeżym powietrzem. Nie musiał mieć niczego innego...
- Oni na pewno będą próbowali. Kobiety będą Cię sprawdzać i widzieć w Tobie zagrożenie nawet; gdy zostaniesz małżonką Edgara. Będą usiłować zniszczyć Cię przy pomocy słów. Natomiast mężczyźni... Mężczyźni są mniej subtelni. Takich jak kapitan Berkley znajdziesz na pęczki. – oczyma powiódł po sylwetce blondynki. Zgrabna dziewuszka nie powinna oczekiwać, iż faceci dadzą jej spokój. Jej status małżeński nie miał żadnego związku z ich zamiarami bądź motywacjami. – Tak, tak. Wiem... – spomiędzy warg bruneta wydostało się westchnienie maźnięte nutą frustracji. Zdawał sobie sprawę ze swojego uprzedzenia. Nie umiał nic na nie poradzić. Dei słuchał z nieodgadnionym wyrazem. Mógłby również sprawiać wrażenie ignoranta – jak gdyby następne zdania Britton wpływały jednym uchem by natychmiastowo wypłynąć drugim. Ale nie – chłonął drobną przemowę przyszłej bratowej; by finalnie po krótkiej pauzie kiwnąć głową i zabrać rękę z łepetyny Willow. – Porozmawiam z nią na balu. Przedstawię kilku przyzwoitym kawalerom. Zobaczymy co się stanie. – ze stojącej obok fotela półki wziął fajkę nabitą drogim tytoniem, naraz rozglądając się za kawałkiem papieru; który bez żalu można by zapalić.
Trzask sprawił, że wstającym z siedzenia Eamonem wzdrygnęło a serce poczęło bić mu znacznie prędzej. Po odnalezieniu źródła nieoczekiwanego hałasu wyraźnie się rozluźnił z początku nie dostrzegając skaleczenia. – Nie przejmuj się tym. Później posprzątam. Uważaj tylko na... – ciemne oczęta rozbłysły. – Nie ruszaj się. – fajka wylądowała na stołowym blacie. Księgowy przykląkł, delikatnie łapiąc za dłoń z której powoli sączyła się czerwień.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Widocznie różnice pomiędzy nimi były znacznie większe niż różnica wieku; Deonne za to pragnęła nowych wrażeń, poznać świat - ludzi, stać się częścią czegoś większego, niżeli całe życie spędzić pod zasłoną czterech świat, ale to właśnie niedoświadczenie oraz młody wiek dziewczęcia gnał ją ku nieznanego. Nie sparzyła się jeszcze, a nikt nie spożył jej zawodu - niczego nie znała, prócz własnych ścian - dlatego tak usilnie próbowała zaznać nowych, nieoczekiwanych, a zarazem pozytywnych doświadczeń. To trochę jak „chodzenie z głową w chmurach” - cały wszechświat był dla niej wielką zagadką. Odpowiedź mężczyzny nie zaskoczyła Britton, taki właśnie był Eamon Korven; zdystansowany i spokojny nic dziwnego, że właśnie tego oczekiwał od społeczeństwa. Uśmiechnęła się, ciepło - a jej oczęta zabłysnęły w rozczuleniu, prezentował się w tej chwili niczym zawiedzione dziecko, pożałowała że nie mogła być tą, która sprawi, że chociaż na kilka sekund brunet uzyska swoje marzenie. - Więc życzę Ci, aby kiedyś to się spełniło. - cichy szept, lecz oznaczony nutką obietnicy; jakby miała teraz rzucać zaklęcie; szkoda tylko, że nie wiedziała, że swoim zachowaniem staję się , która wprowadza w jego życie chaos.
- Myślisz, że zainteresuję, aż tyle osób? - rzuciła, spoglądając na niego z ewidentnym zaskoczeniem, a zarazem niedowierzaniem. - Nie wydaję mi się, abym była osobą aż ponadto rzucającą się w oczy. - biedne, naiwne ciele - Deonne zupełnie nie zdawała sobie sprawy z własnej urody, piękna - młoda blondyneczka, z szerokim uśmiechem, gdyby tylko chciała, mogłaby zabłysnąć w ich towarzystwie bardziej niż inne debiutantki. - Coraz bardziej perspektywa pójścia na bal okazuję się błędem. - mruknęła pod nosem, poniekąd będąc zła na rodziców, że nie powiedzieli jej jak wygląda rzeczywistość takich spotkań, a zarazem czując współczucie, zważywszy na to, że prawie wszyscy zmagają się z wyborem wysłania swych pociech na krwawą rzeź. Deonne nie była pierwsza, a na pewno nie będzie ostatnia. Tragizm sam w sobie - zastanawiała się, czy za kilkanaście lat znajdzie się dokładnie w tym samym położeniu? Kłamiąc prosto w oczy swojej własnej latorośli, aby ostatecznie „rzucić ją lwom na pożarcie?” Tak wygląda natura każdego rodzica?
- Dziękuję. - zadbanie o uczucia Kwiatuszka odczuwało jako jedne z najwyższych obowiązków, szczególnie że nie udało się Rosie uchronić przed pierwszym takim zdarzeniem, bo choć Dea nie znała całej prawdy - nie miała pojęcia co Różyczka naprawdę czuła do tamtego chłopca, część niej wiedziała, że to na pewno wpłynęło na jej osobowość - z zadziornej dziewczynki, niekiedy stawała się podła, bezwzględna - oraz rozpoczęła swój szereg manipulatorki, którego Deonne niekiedy była ofiarą. Teraz już trochę się niej nauczyła - wiedziała kiedy młodsza Britton kłamię, bądź coś knuję - i teraz było podobnie, intuicja podpowiadała jasnowłosej, że bal będzie początkiem nowej intrygi Rosalie. Pytanie brzmiało: do czego się posunie?
Dalsze wydarzenie zaprzestało przemyśleń Dei - pojawił się ból i metalowy zapach, robiło się jej ciemno przed oczyma - a kiedy jak zawsze do ratunku przygnał nieoceniony „mroczny rycerz na białym koniu” błękitne ślepia, umiarkowanie wpatrywały się w jego twarz. Sama zaś zbladła, wręcz zrobiła się tak biała, że mogłaby się wtopić w śnieg. Czując jego dotyk delikatnie się skrzywiła, lecz pozwoliła na dalsze poczynania Korvena w aspekcie opatrzenia zakrwawionej dłoni; i choć tym razem podobne do poprzednich zbliżeń nie było zatrute żadnym trunkiem, to jednak wpatrująca się w niego trochę jakby zahipnotyzowana Deonne - odnosiła wrażenie, że jej serce za moment wyskoczy z piersi. - Powiedział Ci ktoś kiedyś o tym, że jesteś piękny? - może chodziło tu o zwykle zamroczenie, a może naprawdę chciała mu to wyznać?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiał się lekko, pod nosem; gdy dotarło do niego jak bardzo dziewczyna nie zdaje sobie sprawy zarówno z własnej urody jak i z pewnych prostych acz stałych rządzących światem. Ostatecznie nie musiała być nawet wybitną pięknością, by zainteresować pijanych młodzianów. Szczególnie Ci wysoko urodzeni, przyzwyczajani do tego; iż „wszystko im się z góry należy” potrafili wyrastać na naprawdę zdeterminowanych i paskudnych. Duża część z nich nie brała nie za odpowiedź. – Uwierz mi, że znajdziesz wiele adoratorów; których nie będą obchodziły Twoje zaręczyny ani nadchodzący ślub. – przez moment uśmiechał się, oczyma wodząc po twarzy a nawet dekolcie dziewczęcia. Koniec końców przesunął spojrzenie w bok, jak gdyby usiłując zabrać je jak najdalej od blondynezki. – Twój tata ma dużo pieniędzy. Może nawet trafi się ktoś pragnący Cię skraść? Omotać, oszukać i namówić do zmiany zdania? Powinnaś być uważna. – jego rodzina wiele straciłaby na takich splocie wydarzeń. Nie tylko Brittonowie zyskiwali na owym ożenku. Korvenowie byli starszym, bardziej szanowanym rodem z większą siecią kontaktów; niemniej nowobogacki (w porównaniu) ród Dei posiadał znacznie większe fundusze i część posagu jasnowłosej miała pozwolić na wzięcie udziału w istotnych inwestycjach. O ile, rzecz jasna, pan młody prędzej nie przepije owej kwoty.
Księgowy zapałał sympatią do Różyczki. Na tę chwilę zdecydowanie lubił ją najszczerzej i najmocniej. Żałował tego jak los się z nią rozprawił, ale równocześnie nie planował względem średniej siostry niczego poważnego. Uważał młódkę za najbardziej doświadczoną przez życie i tym samym pozbawioną złudzeń – naiwnie tłumacząc sobie, że ich wspólna noc nie została odczytana w dwojaki sposób. W trwającej chwili znał również Kwiatuszka najlepiej – z nią spędzał dużo czasu, dyskutował i rozważał poważne teorie (a raczej snuł przypuszczenia z autentycznym rozbawieniem obserwując usilne próby wchodzenia Rosie w kontrę względem wszelkich hipotez doniosłych filozofów bądź poważanych polityków). Jej głupota w przedziwny sposób splatała się z zaskakującą pewnością siebie i powagą. Smutek Róży przyciągał kogoś takiego jak on. Dlatego na słowa rozmówczyni kiwnął wyłącznie łepetyną.
Mając do czynienia z wieloma ranami bądź skaleczeniami obejrzał rękę a upewniwszy się, że odłamek nie wszedł nazbyt głęboko (acz na tyle, by spowodować znaczny upust krwi i osłabienie) delikatni złapał za końcówkę porcelany i zerkając na pobladłą twarzyczkę począł wysuwać fragment. Szczerze? Działał intuicyjnie, bazując na tym; co już widział oraz co wiedział w wiosce.
Hmm? – rozkojarzony rzucił okiem na buzię kobiety. Kąciki jego ust uniosły się nieco ku górze. – Piękny? Nie, nie przypominam sobie... – bawiło go to określenie wypowiedziane pod jego adresem. Był wieloma rzeczami, lecz nie określiłby się mianem „pięknego”. – Chyba Wasze plany powinny poczekać... Kiedy przyjdzie Edgar... – znowu zwrócił się ku niej, przez dłuższy moment wpatrując się w oblicze dziewczęcia. Równie niewinnej istoty nie widział od cholernie długiego czasu i na parę uderzeń serca zrobiło mu się przykro; że ta cała słodka naiwność zamieni się w gorycz. Że taka czystość idzie na stracenie. Znał swojego brata, kochał go; aczkolwiek nie potrafił zaprzeczyć perfidii podoficera. Czy to fakt bycia sam na sam czy perfidia okazałaby się wrodzona? Nie wiadomo z jakiej przyczyny, ale ciemne ślepia pomknęły ku pobladłym wargom. Bestia pod żołądkiem znowu się odezwała. – Jak się czujesz? – zdekoncentrowany wrócił spojrzeniem do dłoni.
- Wyglądasz bl-... - nim Eamon zdołał skończyć zdanie ktoś zastukał prędko w frontowe drzwi i nie czekając na zaproszenie (a robiła to tylko jedna osoba we wszechświecie) wszedł do środka. Zatrzasnąwszy za sobą jednoskrzysłowce Edgar obrócił się z zaskakującą gracją (jak chciał to potrafił), naraz zamierając podczas zdejmowania skórzanej rękawicy (nie wiedzieć czemu bezustannie w nich chodził, choć rzadko kiedy wsiadał na konia). Bystre ślepia wpatrywały się w nietypową scenkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy nie tego właśnie chciała? Aby ją ktoś skradł? Zabrał od małżeństwa bez przyszłości na prawdziwą miłość? Oczarował, zamknął w swoich ramionach i chronił przed całym światem? Czy nie był to właśnie ten mężczyzna, siedzący przed nią - z czarną czupryną, urzekający nie tylko uśmiechem, ale również mową? Z nikim innym nie była tak blisko, z nikim innym nie miała tylu momentów, które nieodwracalnie wtopiły się w jej myśli i bezustannie powracały niczym jak zacinająca się płyta winylowa ten sam dźwięk, ten sam obraz, ten sam zapach; boże, jak ona go pragnęła - aby chociaż na moment, króciutką chwilę spojrzał na nią jak na prawdziwą kobietę - a nie głupiutkiego podlotka, albo co gorsza; jak na przyszłą bratową. Im dłużej przebywała ze starszym Korvenem, tym bardziej nie chciała tamtego świata; tego nowego, innego - o którym jej opowiadano, oraz do którego próbowano wepchnąć za wszelką cenę. - Nie jestem głupia. - czy to obrona, czy raczej atak? Naprawdę tak uważał? Że „byle jaki” tekst - zamożnego (bądź i nie) delikwenta sprawi, że Deonne zaprzepaści obietnicę jaką złożył jej ojciec? A czy przypadkiem kilka tygodni wstecz sama do jednej takiej sytuacji nie doprowadziła? A sam Eamon nie ochraniał ją przed stałym bywalcem tawerny? - Nie zniszczę połączenia naszych rodów. Myślę, że będę sobie potrafiła poradzić. - poza tym na miejscu miał być Norman, Arthur i nawet Edgar, zawsze mogła kręcić się wokół nich, prawda? Nawet jeśli wolałaby przy kimś innym - to tam w pełnym przekonaniu wiedziała, że nie może sobie pozwolić na podobną bliskość - zbyt wiele ciekawskich spojrzeń, zbyt wiele do stracenia.
Bolało, czuła że drżała - czuła jak jej krew wypływała powolnie z dłoni; brudząc wszystko wokół, lecz to drżenie nie było spowodowane cierpieniem, a jego obecnością - jasne ślepia skupiały się na jego twarzy; wyglądał tak dobrze tak mądrze, że gdyby istniała taka możliwość to zapewne by się teraz rozpłynęła. Drgnęła gdy wyciągał kawałek porcelany ze skóry, a wyraz buzi Britton wskazywał zniesmaczenie, wciąż była blada - nadal kręciło się w jej głowie, dlatego zdrową rękę ułożyła na ramieniu towarzysza nieco mocniej zaciskając palce by przypadkiem nie upaść. Mimowolnie odwzajemniła uśmiech, delikatnie przygryzając przy tym dolna wargę. - A wiesz co jest najgorszego w pięknie...? - choć posiadała „mroczki” przed oczyma, to jednak spojrzenie stawało się intensywniejsze. - ...znika. - zrobiła krok w przód, dzięki temu swobodnie mogła oprzeć się czołem o jego klatkę piersiową, przymykając przy tym oczy. - Zawsze gdy wydaję mi się, że mogę Cię dotknąć... - oddech dziewczyny przyspieszył, a serce wywierało rym wręcz niemożliwy. - ...tracę Cię jeszcze bardziej... - jakby kiedykolwiek go miała; jednakże była to inna strata - bazowała raczej na aspekcie dalszej relacji, bądź możliwości rozwijania się jej - niezależnie w jakim kierunku. Dea chciała, za to Eamon usilnie starał się pozostawić ich w miejscu pierwszego spotkania; ciekawe kto wygra tą rundę.
Niestety nie dostrzegła jego spojrzenia, skupiona na wdychaniu zapachu skóry, oraz wsłuchiwaniu się w bicie serca księgowego - może gdyby tak było sytuacja potoczyłaby się zupełnie inaczej - w zamian tego dostał jedynie, krótkie.- Eamonie, ja... - kocham, pragnę, walczę, płonę, krzyczę, drżę, duszę - chcę, tonę, marzę - chłonę.
Głośny trzask.
Gwałtowne odsunięcie się.
Narastające poczucie winy.
Przerażające błękitne spojrzenie.
- Jesteś... - po co? dlaczego teraz? - Skaleczyłam się. - wymówka, w którą można się nawet wsłuchać. - Eamon opatrywał moją dłoń. - serce, duszę, myśli - ciało(?) - Gdzie byłeś, dlaczego tak długo? - nerwowe zerknięcie w stronę starszego brata, następnie dwa kroki w przód w kierunku młodszego - ustawiła się na samym środku pomiędzy nimi niczym jak na „rozdrożu dróg.”

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Edgar nie był głupi. Nie należał może do najbystrzejszych, aczkolwiek nie wpisywał się również w poczet noszących klapki na oczach idiotów. Zaskakujące zaciekawienie Deonne starszym bratem spostrzegł podczas ostatniej, rodzinnej kolacji. Nie wiedzieć czemu, aczkolwiek po wypiciu kilku głębszych zapragnął przyjrzenia się ukochanej. Zaskoczył go fakt, iż dziewczyna nie odwzajemnia mało subtelnych zerknięć i wykazuje znacznie większe zainteresowanie nudnym, spochmurniałym księgowym. Zerkała na niego częściej niż powinna, co spostrzegło czujne oko podoficera – szczególnie wyczulonego na starszego brata. Czyż nie powinna wpatrywać się niby zakochany podlotek w ukochanego?
W związku z powyższym, zastawszy w progu równie intrygujący obrazek; automatycznie zamarł – rozkojarzonymi oczyma łapiąc bystrość i ogniskując uwagę na narzeczonej. W półcieniu salonu wyglądał wyjątkowo elegancko. W porównaniu do braciszka prezentował się niby podręcznikowy przedstawiciel arystokracji. Mimo wszystko bezustannie brakowało mu specyficznego magnetyzmu oraz tajemniczości. Elegancki czy nie – wciąż był to ten sam rudowłosy chłopak o nieco dzikim spojrzeniu. Roztrzepany, nieudolnie chowający emocje.
- Skaleczyłaś się. Widzę. – aczkolwiek jasne tęczówki przez dłuższy moment (wydający się symultanicznie wiecznością jak i ułamkiem sekundy) błądziły wyłącznie po bladej buzi. Wreszcie leniwie przeniósłszy uwagę na sukienkę Edgar poruszył mięśniami twarzy – nie wiadomo czy bezwolnie czy z pełną świadomością dokonywania owej zmiany. I tak nieco zapadłe policzki wydawały się jeszcze szczuplejsze. – Powinniśmy wrócić do domu. – zignorował jej pytania. Nie powinna ich zdawać. Nie była od rozliczania go z tego gdzie, z kim i dlaczego przebywał. Jeszcze nie, przynajmniej. Spostrzegł w Deonne podobne zapędy – łaknienie posiadania kontroli. Zastanawiał się z czego ono wynika. Norman Britton obiecywał, że córka jest idealnym materiałem na małżonkę. Z biegiem czasu sprawiała wrażenie coraz bardziej krnąbrnej a nawet nieposłusznej; co coraz bardziej było młodemu Korvenowi nie w smak. Po pokonaniu dzielącego go od narzeczonej dystansu miał nieco większy wgląd w zdobiącą jej dłoń ranę. Nie znał się za bardzo na skaleczeniach, niemniej pierwsze oględziny oraz porównania jakie oferowały mu wojenne wspomnienia sugerowały; że nie stało się nic wielkiego – co też potwierdził na głos. Po prawdzie, chciał po prostu jak najprędzej opuścić dom brata. Ciemne oczęta śledziły każdy jego ruch. Czuł się obserwowany, czuł jak Eamon analizuje wypowiadane słowa oraz wykonywane gesty. Nie podobało mu się to. Prawą dłoń położył na lewym ramieniu przyszłej żony.
W tym samym czasie przez głowę księgowego przechodziło wiele refleksji na raz. Nie doświadczał napięcia, lecz usłyszane wyznania wprowadziły go w stan podwyższonej czujności. Tym mocniej, skoro nie zdążył ich skomentować ani zaoponować. Tym mocniej, skoro wcale nie przyszło mu na myśl zaprzeczyć lub poddać uczucia kobiety w wątpliwość. Przynajmniej na początku, z wolna uniósł wzrok i wpatrywał się w nią niczym w obrazek postawiony w kaplicy. Światło wyglądające zza pleców Dei tworzyło wokół złotych loków coś na kształt krzywej aureoli. Trudno było oskarżać podobne stworzenie o niewierność lub zuchwałość. Jak dobrze, że spowiedź młódki można było usprawiedliwić utratą krwi bądź poruszeniem!
Po wyjściu Deonne wnętrze salonu pachniało kwiatami przez kolejnych parę godzin.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”