WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyjechali. Minął miesiąc odkąd nie widziała Eamona Edgara i musiała w głębi siebie przyznać, że tęskniła; ale za czym konkretnie? Za jego brązowymi przenikającymi do duszy, najskrytszych marzeń oczami? Za uśmiechem, który ukazywał tak rzadko, a kiedy już on następował serce arystokratki biło trzykrotnie mocniej? Za nieznośnymi słowami, które czasami wbijały się w jej żebra i trzymały ją przez kolejne dwie doby? Za bohaterskimi czynami...? Próbowała zapomnieć - skupić się na „byciu damą” - czyli na szydełkowaniu, chodzeniu prosto i uśmiechaniu się, nawet w chwilach gdy serduszko Deonne rozłamywało się na miliony kawałeczków. Znowu stała się tą perfekcyjną córeczką, która przenigdy nie zhańbiłaby imienia swojej rodziny; jednak tylko podczas prób zaśnięcia jej jasna łepetyna krążyła po świecie wyobraźni - Chryste, dlaczego tak się przy nim czuła? Dlaczego wyliczała dni, by ponownie go zobaczyć?
W Rosie również coś uległo zmianie; stała się jeszcze bardziej (jeżeli w ogóle to możliwe!) weselsza - chętniej rozmawiała o „wielkimi krokami” nadchodzącym ślubie i pomagała w wybieraniu idealnie dopasowanych sukienek na letni bal. Starała się dopasować w nieskazitelny obraz rodu Britton'ów. Nikt nie miał pojęcia - co sprawiło, że nagle przestała walczyć z zasadami - Deonne wraz z matką po nocy spekulowały, że być może była to kwestia pragnienia pójść „w ślady” starszej siostry, szczególnie że bal mógłby być wyjątkową okazją na zapoznanie przyszłego zalotnika; w końcu Różyczka pomimo młodzieńczych błędów była piękna, inteligentna i bez wahania potrafiła zakręcić wokół palca niejednego chłopca. Dziedziczka już na samą myśl o szczęściu młodszej siostry czuła zachwyt, we własnych myślach planując strategię by pomóc jej lecz w taki sposób, aby tego nie zauważyła. Kwiatuszek nie lubił gdy ktoś się wtrącał - a niestety, Dea nie umiała uszanować takich próśb - zwłaszcza, że podświadomie wiedziała, że to prawdopodobnie ostatnia szansa dla szatynki.
Podróż do posiadłości Korvenów - mimo długich godzin była ciekawa; nowe piękne widoki, morza - gór, pól stwarzały, że jasnowłosa czuła się nieco lepiej - przecież nie mogła oszukiwać, że właśnie jechała po raz pierwszy zobaczyć miejsce, w którym spędzi resztę swoich dni - które za pół roku zacznie nazywać swoim domem - w pewnym sensie było w tym coś ekscytującego; zaś z drugiej strony, odczuwała głębokie przerażenie - przywykła do zapachu swoich łąk - kwiatów, wody - ciepła jakie dawała rezydencja Brittonów - przecież tam się wychowała, tam spędziła pierwsze dwadzieścia trzy lata. Nauczenie się na nowo innych miejsc było lada wyzwaniem - jednakże blondynka wierzyła, że dla swoich rodziców będzie w stanie to zrobić - tylko dla nich.
Miłe powitanie, wspólny obiad - niczym jak wykwintna uroczystość; lecz jej błękitne ślepia nieświadomie wyszukiwały kogoś kogo wcale nie było w pobliżu - do czasu gdy Arthur nie postanowił oprowadzić wszystkich po swoich ziemiach; idąc pod pachę ze swoją mamą a z prawej strony mając Edgara, niebieskie ślepia odnalazły go i nie przestawały patrzeć - dokładnie tak samo jak wzrok Rositty - wprost skoncentrowany na klatce piersiowej bruneta. Obie wpatrywały się w niego w identyczny sposób, zupełnie nieświadome że ich uczucia są bliźniacze - każda z nich w tej samej chwili wyobrażała sobie ciepło jego skóry, ale każda z nich odczuła to w inny sposób. - Nie mamy czego wybaczać. Całkowicie rozumiem, że niekiedy czas pochłonie pamięć człowieka. - odezwał się Norman, spoglądając na mężczyznę, a następnie swojego przyjaciela, którego objął ramieniem. - Dajmy chłopakowi spokój, niech naprawi płot i zobaczymy się wieczorem, bo i tak będę miał do Ciebie prośbę, Eamonie w kwestii rachunków oczywiście. - w końcu niedługo będą rodziną, czyż nie? Kątem oka zerknął na swoją żonę, a następnie na dwie - „zaczarowane” córki i głośno odchrząknął. - Może pokażesz nam stadninę? Deonne i Rose, kochają jeździć, kochają jeździć i nie chciałbym im tego odebrać dzisiejszego popołudnia. - zaznaczył, uśmiechając się delikatnie, ponownie patrząc na dziewczęta. - Papa ma rację. Chętnie bym dzisiaj pojeździła. - odezwała się Dea, starając się wybrzmieć w sposób radosny, szczery - za to Rosie z przygryzioną wargą, zrobiła krok w stronę Eamon'a. - A nie możemy wejść do środka? - co w jej głowie było świadomym „wy idźcie, ja chcę tu zostać z nim.” - Rosie! - odezwała się Mercy, spoglądając na nią karcącym wzrokiem. - Eamon jest bardzo zajęty jak widzisz. Odwiedzimy go innego dnia. - kobieta złapała młodszą córkę za ramię sprawiając, że dziewczę cofnęło się więcej niż zdążyło przybliżyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kwestia rachunków... Brew Eamona drgnęła niepewnie a Arthur podrapał się po brodzie równocześnie analizując twarz syna czujnym wzrokiem. Senior rozważał czy należy coś powiedzieć? Może zainterweniować? Kilka sekund zdawało mu się jak gdyby usta pierworodnego rozwierały się; niemniej ostatecznie brunet zapiął niektóre guziki koszuli po czym bez słowa sprawdził ciężar trzymanego narzędzia i powtórnie uderzył w główkę kolejnej deski. Siedzące na pobliskich drzewie ptaki wzbiły się do lotu.
Myślę, że stadninę powinien pokazać dziewczętom Edgar. – rudzielec słabo utrzymywał się w siodle. Lecz choć wspomnienia zatarły bezpośredniość Deonne; tak umysł Eamona nie pozbył się reminiscencji delikatnej niezręczności związanej ze spędzeniem nocy przy boku Rose. Nie unikał jej spojrzenia. Wpatrywał się w nią dosyć beznamiętnie. Równie dobrze średnia Britton mogłaby pomyśleć; iż slot ich ciepłych ciał był zaledwie snem. Po prawdzie, dla Korvena nie okazał się on niczym innym jak chwilą wytchnienia. Lubił Różyczkę, jej drobne wargi rozkosznie smakowały; ale wraz z nastaniem poranka wszystko się skończyło. W przeciągu ostatnich tygodni kwestie podobnego sortu spadły na dalszy plan stając się historią. – Niech Edgar pokaże Wam stajnie. – powtórzył, tym samym podkreślając swój stosunek do spoufalania się z przyszłą bratową oraz młodszą z sióstr. Autentycznie wolałby spędzić całe nadchodzące dnie w bezpiecznej przystani czterech ścian własnego, niedużego dworku.
...tym samym przeklinał moment w którym zdał sobie sprawę z poziomu bezczelności jaką wykaże się jeżeli kompletnie zignoruje obecność Brittonów w majątku. Nastał następny wieczór i tym razem księgowy nie umiał zlekceważyć ojcowskiego nakazu zaproszenia na kolację. Przybył więc, nieco niemodnie spóźniony. W głównym pokoju paliły się już świece a przestrzeń wypełniały przyciszone rozmowy. Rodzinna posiadłość pomimo bycia uboższą od włości Normana; robiła tej nocy niesamowite wrażenie. Być może to wielkość zaproszonych gości zdobiła salony? Wśród dwóch, zaprzyjaźnionym rodzin pojawił się kapitan Forestwick (weteran marynarki - kędzierzawy, posiwiały mężczyzna o szarych oczach wiernego psa) i państwo Oswaldowie (William czyli pastor w miejscowym kościółku i jego bogobojna małżonka Esther). Do gromadki dołączyła również wdowa Gorrester z osiemnastoletnią córką i dwóch, nieznanych Eamonowi młodzieńców – po poziomie hałasu jaki generowali zapewne bliskich znajomych przyszłego pana młodego.
Brunet nie wyczekiwał na powitania. W zasadzie cieszyło go to, że zdawał się niewidzialny dla towarzystwa. Nieśpiesznie podszedł do barku, nalał sobie kieliszek madery i z westchnieniem rozejrzał po pomieszczeniu. Uwagę ocząt na dłużej zawiesił na wejściu w stronę południowego holu którym (podczas nieznośnych spotkań) zwykł umykać na tyły domu. Niestety, tym razem trudno będzie uciec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pogoń za niemożliwym.
Tak można było nazwać uczucia kłębiące się w jasnej łepetynie Deonne Colette Britton - stojącą pośród najbliższych, a jej błękitne oczęta skupiały się na mężczyźnie - nieosiągalnym mężczyźnie, który nawet na ułamek sekundy nie spojrzał w jej kierunku; niczym jakby nie istniała. Jak zareagować w takiej chwili? Zwrócić na siebie uwagę...? By choć przez krótki moment czekoladowe ślepia zahaczyły o jej skórę, by poczuła ciepło w żołądku, w końcu nie prosiła o wiele, prawda? Niestety, część dziedziczki wiedziała, iż nie było to możliwe. Została oddana komuś innemu - młodszemu bratu Eamona i tego powinna się trzymać, zatrzeć wszystkie pragnienia - wyłączyć uczucia, a najlepiej to „przelać je” na Edgara. Z tego względu odwróciła głowę w prawą stronę i niebieskimi oczętami zaczęła wodzić po przystojnych rysach twarzy narzeczonego - jesteśmy w tym razem. Byli - i musieli się do tego przystosować, szczególnie iż Dea wiedziała, że mogłaby go pokochać - lecz obecność starszego Korvena zdecydowanie jej to utrudniała.
Z Rosie było inaczej - zadowalające wspomnienia wspólnej, upojnej nocy bezustannie przejmowały całą inicjatywę - nie tylko chciała to powtórzyć, ale również ciężko było nastolatce zwalczyć pragnienie opowiedzenia o tym absolutnie każdemu - zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że trzy tygodnie temu stała się kolejną dziewczyną na liście powszechnego „łamacza serc” w całej Anglii - i to właśnie fakt, że teraz na nią patrzył utwierdzał ją tylko w przekonaniu, że wystarczy się trochę postarać by usidlić go „raz na zawsze.” Fakt, źle odczytywała sygnały, ale czy młodzieńczy umysł mógłby przewidzieć jakie w rzeczywistości były zamiary arystokraty? Przez cały pobyt jego rodziny z nią flirtował - i takim zachowaniem pozwolił młódce bezkonkurencyjnie się w nim zadurzyć. Cóż... obu na to pozwolił.
To prawda. Edgar powinien być tym, który ją oprowadzi - z nim powinna spędzić wszystkie dni wakacji w posiadłości Korvenów - w końcu taki był zamiar, aby się lepiej poznali - by częściowo wiedzieli, komu powiedzą przed ołtarzem sakramentalne „tak.” Więc ruszyli - obok siebie, w kierunku stadniny zostawiając wszystkich za sobą - głowa Dei odwróciła się tylko raz - by jeszcze na sekundę ozdobić swój widok sylwetką przyszłego szwagra. Cały pobyt z narzeczonym mimo wszystko stał się bardzo miłą odskocznią od nieustających wymogów, wyrzeczeń i walk z naturą - choć z drugiej strony mogła być to jedynie kwestia tego jak Deonne bardzo kochała znajdować się w pobliżu tak pięknych zwierząt jak konie - to ją odprężało, wprowadzało w organizm blondynki o wiele lepszy nastrój - czuła się wspaniale gdy zwiększała tempo dłoni i szkapina przyspieszała - wiatr we włosach był tylko dodatkiem, a zapach kwiecistych łąk sprawiał, że przez krótki moment miała wrażenie, że znajduję się w domu - a ta cała szopka związana ze ślubem jest tylko zwykłym, przerażającym koszmarem, który minął. Dopiero widok spadającego na ziemię Edgara doprowadził, że wróciła do siebie. Na całe szczęście nic mu się nie stało i po niedługiej pogawędce powrócili do posesji, następnie rozdzielili się i weszli do własnych pokoi - czy komnat
Kolacja.
Ponownie powrót do udawania - niekończącej się gry, siedząc obok narzeczonego, a z lewej strony mając siostrę - wsłuchiwały się w historię opowiadaną poprzez podstarzałego weterana - Deonne uwielbiała słuchać o miejscach, wydarzeniach które nigdy się jej nie przydarzą - za to Rosie wpatrywała się znudzona w swój w połowie pusty talerz widelcem co jakiś czas dłubiąc w mięsie - i choć nawet w takich chwilach całkowicie się od siebie różniły wystarczyło, że Eamon wszedł do środka - a głowy Brittonek odwróciły się w jego stronę. Każda z nich walczyła by nie podejść - ale to tym razem starsza siostra przegrała z silną wolą, albowiem pragnienie znajdowania się przy nim stało się niewyobrażalne. Przeprosiła wszystkich zebranych, by dostojnym krokiem podejść do baru - i chociaż swoje spojrzenie miała ukierunkowane w przód, na jej buzi pojawił się cień uśmiechu. Tak było dobrze. - Zwykle jadasz sam? - cichy szept i sekundowe zerknięcie, po czym wyprostowała plecy - opuszkami palców wodząc po swojej drugiej dłoni - czuła lekkie zdenerwowanie - być może kwestią jego zignorowania, albo zastaniem przyłapaną przez ciekawe ślepia innych osób - i co gorsza pokazania się niepotwierdzonych plotek, nawet jeśli była to tylko rozmowa - dlatego odsunęła się o krok - robiąc między nimi taki dystans, aby nikt nic nie podejrzewał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pragnął wyłącznie spokoju. Przetrwania wieczora w osamotnieniu oraz izolacji od niepotrzebnych dyskusji i mało interesujących rozmów. Plan był następujący: znieść niewygodne zaczepki, zbywać potencjalnych rozmówców, wypić tyle madery; by zdrowo (acz nieprzesadnie) zaszumiało w głowie a po powrocie do domu sen przyszedłby lekko i sprawnie. Po powrocie do prawdziwego domu – tego, okalanego krzywym, drewnianym płotem; z wciąż pustą kamienną zagródką oraz niedużym ogrodem ciągnącym się pod zachodnimi oknami. Eamon zdecydowanie należał do domatorów. Introwertyczna natura zamykała go w skorupie niechęć względem nie tyle wchodzenia w interakcje międzyludzkie; ale również wychodzenia z bezpiecznych czterech ścian swej przystani.
Choć symultanicznie pozostawał w czujności oraz przygotowaniu na ewentualne „ataki” gadatliwych gości - Deonne zdołała go zaskoczyć. Nie drgnął, nie zawahał się; jednak jego ciemne, czekoladowe oczy gwałtownie obróciły się ku blondynce. Powoli zlustrował jej oblicze jak gdyby dopiero teraz dostrzegł ją pierwszy raz po owej kilkutygodniowej przerwie. Jakby krótkie, poranne spotkanie nie miało większego znaczenia lub nie zapisało się w pamięci księgowego. W rzeczywistości – nie chciał go zapamiętać. Nigdy nie życzyłby sobie, aby siostry Britton (czy właściwie ktokolwiek z szeroko pojętych „wyższych sfer”) widziały go w równie naturalnym otoczeniu. Obrazek jaki ujrzały rano był odrobinkę nazbyt intymny; zbyt osobisty. A brunet nie przepadał za momentem w którym okoliczności obnażały z owego świętego prawa do prywaty.
- Zwykle jadam sam. – poprawka: zwykle nie jadał o ile spożywanie posiłku pojmowała w kategoriach rytuałów. Najczęściej przekąszał coś nad papierami albo kompletnie zapominał o porządnym obiedzie. Dziś też nie czuł się pełny, lecz myśl o dzieleniu stołu z częścią towarzystwa napawała mężczyznę zdegustowaniem. Nie, nie był wielkim fanem głośnych znajomych swojego młodszego braciszka. Raczej wzgardzał młodością i hałasem, lekkomyślnością jaka za nią stała. Dea też była niesamowicie młodziutka. Też wpisywała się w poczet tych infantylnych istot podejmujących szeregi złych decyzji. Odszukawszy Edgara wzrokiem, starszy Korven zaczął zastanawiać się czy zaślubiny z ryżym chłopakiem nie okażą się kolejnym, nienajlepszym wyborem dziewczęcia. – Zobaczyłaś stajnie? – nie wiedząc o co właściwie zahaczyć rozmowę, Eamon wybrał temat sprawiający wrażenie najbepieczniejszego.
Nie pragnął spędzać z Deonne zbyt wiele czasu. Zarówno przez wzgląd na obserwujące ich spojrzenia jak i na fakt; iż jasnowłosa wprowadzała w stan wewnętrznego niepokoju – zapewne spowodowanego głupim zachowaniem podczas odprowadzania do posiadłości wtedy, po odnalezieniu młódki w tawernie. – Jak Ci się podobały? – ciemności zaskakująco ciepłych (chociaż bezustannie surowych) źrenic skoncentrowała swą uwagę na obliczu Britton. – Wszystko w porządku?czy jeszcze Cię nie zawiódł? Ani Ty nie zawiodłaś jego?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spełnienie życzenia ojca było najważniejsze.
Sprostanie jego oczekiwaniom wyssała wraz z mlekiem matki.
Kiedy Norman Britton był szczęśliwy - to również cała jego czwórka panien chodziła po domu z uśmiechem „od ucha do ucha.”
Prowadzili się jako ród z wyższych sfer - musieli stwarzać pozór ludzi z wyjątkowym poukładaniem, nawet „wybryk” Rosie sprzed dwóch lat nie wywodził poza szeregi pobliskiej społeczności, a przynajmniej głowa rodziny w ten sposób starała sobie - jak i innym wmówić. Wprowadzał porządek - ograniczał córki, trzymał je krótko i niekiedy wymuszał na nich radość. Jednakże był dobrym ojcem - zapełniał im byt, mimo notorycznych zakazów kobiety w głębi siebie wiedziały, że chciał dla każdej jak najlepiej; czasem ciężko jest zadowolić wszystkich - z tego powodu Deonne postanowiła być tą, która nigdy mu się nie sprzeciwi. Stawianie czoło rezolutnej Różyczce, obłąkanej Courtney oraz swoim pracownikom - było zdecydowanie wystarczające.
Dlatego przyjechała - starając się dalej grać tą „szopkę” - a po części spróbować naprawdę pokochać Edgara; był miłym, wiecznie uśmiechniętym chłopaczynom, wydawać się mogło - że życie przy jego boku będzie wieczną przygodą. Mógłby ją uszczęśliwić - gdyby bezustannie nie pragnął być w centrum uwagi; gdyby chociaż na chwilę pozwolił jej się zatrzymać, aby wzajemnie się poznali, nawet podczas wspólnej jazdy konnej (gdzie mogli być tylko we dwoje - bez przyzwoitki, wpatrujących się w nich rodzinę czy też służbę - byliby sobą) wolał przy pierwszej możliwej okazji wyprzedzić ją i pozostawić zupełnie samą. Miała mu trochę za złe, zaś z drugiej strony, czy mogła na tym etapie czegoś od niego oczekiwać? Nie powiedzieli jeszcze sakramentalnego „tak” - i zapewne Edgar podobnie jak on nie miał pojęcia jak to wszystko działa. Możliwe, że wkrótce to załapią, albo do końca będą się nawzajem rozczarowywać.
Podobnie jak Eamon - Deonne również mu się przyglądała, w tym wydaniu wyglądał dostojniej, na tyle czarująco, że na myśl arystokratce przyszło jakby utrzymywał mroczny sekret, choć czy starszy Korven sam w sobie nie był owiany wieczną tajemnicą? Chociaż poranny widok bardziej przypadł jej do gustu, był taki prawdziwy; ciepły seksowny, bez notorycznego dystansu jaki w sobie utrzymywał; część niej czuła, że nie udawał - i to chyba najbardziej dziewczę w nim zachwycało.
Pozwoliła sobie patrzeć na rysy twarzy bruneta dłużej, niejeden by przyznał że ten czas był zdecydowanie, aż nadto niestosowny - ale nie mogła ukryć, że widok mężczyzny wprowadzał w niej spokój, niczym jakby teraz dopiero odnalazła w tej posiadłości nostalgię - bo każdy znajdował się we właściwym miejscu. Niestety, nie znała go na tyle by móc wyczuć jaki ma aktualnie humor - ale nie wydawał się, aby go rozzłościła. - Żałuję, że ja nie mam takiego wyboru. - dokładnie w tym samym czasie wzrok Britton powędrował w stronę narzeczonego i jego przyjaciół, z uniesionym podbródkiem cicho westchnęła. - Wydaję się przy nich taki szczęśliwy... - jasne ślepia powróciły do pierwszego celu, zatrzymując się na oczach towarzysza. - ...zawsze taki jest? - delikatnie się uśmiechnęła, a obie dłonie ułożyła na blacie by móc palcami u prawej ręki kręcić na nim kółka. Błysk w oku, oraz rozjaśnienie cery. - Tak, jest niesamowita. To wspaniałe zobaczyć miejsce, w którym się wychowaliście. - mruknęła z wyczuwalną radością w tonie głosu.
Wszystko w porządku?
Naprawdę chciał wiedzieć? Naprawdę...? Naprawdę...? Czy zahaczył o zwykłą grzeczność by następnie jak najszybciej się jej pozbyć? Tak wiele pytań, a żadnych odpowiedzi: kim Ty jesteś Eamon'ie Korven? I dlaczego zawsze muszę zastanowić się kilka razy zanim cokolwiek z siebie wyduszę? - Tak. - Nie. - Tak. - Nie. -Tak. - Nie. Cisza. Zdecydowanie za długa. - ...podeszłam, ponieważ chciałam Cię przeprosić... - zamierzałam to zrobić rankiem, ale wyjechałeś o samym świcie i nawet się nie pożegnałeś, tak po prostu zniknąłeś, już zawsze będziesz znikać? - Moje zachowanie było niestosownie. - i to kilka razy, ale kto by liczył, prawda...?- Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Obiecuję, już nigdy więcej Cię niepokoić... i jeżeli to możliwe, to chciałabym aby nasze relacje powróciły na tor sprzed tego incydentu...- czyli na „nijakie” - puste, smutne - uciążliwe.
Podczas mówienia nawet na ułamek sekundy nie spuściła wzroku z buzi dziedzica, jakby czuła że to ostatni raz kiedy w spokoju będzie mogła się jej przyglądać. - ...ponieważ, zdaję sobie sprawę, że traktujesz moje towarzystwo jako swoją karę. - może i jej nie nienawidził, ale wyraźnie zaznaczał swoją niechęć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oj tak, Edgar zdecydowanie cierpiał na syndrom młodszego dziecka. Aczkolwiek skutki bycia „małym braciszkiem” były odwrotne do tych, jakich można by się spodziewać. Zwykle to najmłodsza latorośl jest tą, wystawianą na piedestały. Najczęściej rodzinny maluch na zawsze pozostaje oczkiem w głowie rodziców, porzucając starsze rodzeństwo w tyle. Nie w tym przypadku. U Korvenów było na odwrót – to Eamon był ulubieńcem ojca, jego towarzyszem oraz zaufanym powiernikiem biznesowych sekretów. Sposępniały brunet rozśmieszał matkę, otrzymywał od niej najcieplejsze uściski i najczulsze pocałunki w czoło. Rudowłosy podoficer musiał walczyć o swoje miejsce. Popisywać się, uwypuklać swe dokonania, prosić się o uwagę. Wspomniane zależności dotknęły jego osobowości naznaczając ją i do pewnego stopnia kształtując. Nie chciał zrobić na Deonne złego wrażenia. Zwyczajnie uznawał, iż musi się starać oraz robić wokół siebie „show”; by narzeczona utrzymała na nim uwagę oraz spojrzenie. I (co cholernie tragiczne) chłopak pół-świadomie miał rację. Koniec końców to cichy księgowy wkradał się do serca blondyneczki. Powtórnie – nie robił absolutnie niczego specjalnego poza byciem. Obserwowaniem jej w niemalże sakralnym milczeniu. A mimo tego, jak zwykle przodował.
Przez ułamki sekund brunet wpatrywał się w brata. Roześmianego, zarumienionego (zapewne od alkoholu) i beztroskiego. Przez umysł mężczyzny przemknęło, iż Edgar winien spędzać dziś więcej czasu z Deą; lecz zatrzymał ów komentarz dla siebie.
Nie wiem jaki jest... Wiem jaki był, jakiego go zapamiętałem; ale widzimy się rzadziej niż bym sobie tego życzył. – z westchnieniem odrzucił ideę ucieczki i pozwolił sobie na wyswobodzenie mięśni z uścisku zdenerwowania oraz niezadowolenia. Delikatnie oparł się o stolik, tym samym zaznaczając; że nie ma zamiaru zniknąć a nawet skłonny jest zaangażować się w konwersację. Przynajmniej tymczasowo. – Kiedyś byliśmy blisko. Aktualnie Edgar często wypływa na ocean a ja jestem zbyt zajęty zajmowaniem się własnymi sprawami. I domem. Zajmowanie się domem jest cholernie trudnym zajęciem; nie zazdroszczę Wam. – przez wargi Eamona przemknął cień ciepłego uśmiechu.
Kolejne słowa uniosły mu brwi ku górze. Nie spodziewał się przeprosin i po prawdzie z początku nie rozumiał za co panna Britton miałaby go przepraszać. W roztargnieniu przysunął kieliszek do warg i upił dwa łyki. Dopiero z pewnym opóźnieniem dotarł do niego sens wypowiadanych przez dziewczynę słów. – Nie traktuję Twojego towarzystwa jako kary. – bąknąwszy, przez moment lustrował w szklane refleksy tańczące przez półprzeźrocze wypełnione resztką wina. – Byłaś pijana. Nie ma o czym mówić. Zapomnijmy o tym. – kąciki warg księgowego lekko drgnęły. Jak gdyby usiłował uśmiechnąć się powtórnie, lecz finalnie poniósł paskudną klęskę. Jakby umiał uśmiechać się raz dziennie i wcześniej wyczerpał zapasy ciepła. Symultanicznie z ukosa, na tyle prędko; by rozmówczyni nie zdołała zauważyć – zerknął w kierunku stojącej po przeciwnej stronie sali Różyczki. Zdecydowanie wolał zapomnieć o tej nocy. Nie żałował, niemniej chwile intymności z Rose kosztowały go teraz sporo niezręczności. Wolał, aby ich bezmyślność nie spowodowała żadnego napięcia pomięci rodzinami. Nie zamierzał przecież brać z młódką ślubu ani również zalecać się do upadłej Brittonówny. – Nie myśl o tym. Nic się nie stało. – po dopiciu resztki alkoholu złapał za karafkę i znowu wypełnił szkło. Przed nasunięciem kryształowego korka na szyjkę butelki pytająco spojrzał na towarzyszkę. – Chcesz poznać moje zdanie? – nie czekał na odpowiedź. – Jesteś względem siebie zbyt krytyczna. Nikt nie jest idealny. Ani Ty, ani ja, ani Twój narzeczony. Nie jesteś ode mnie gorsza ani lepsza. Wszyscy jesteśmy równi. Powinnaś o tym pamiętać i mniej przepraszać za drobne pomyłki. – no bo czy gdyby role się odwróciły i to podchmielony facet złapał za rękę przedstawicielkę płci pięknej – za moment kajałby się lub błagał o wybaczenie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że Deonne zupełnie nie umiała skontrolować uczuć, które usilnie wciskały się w jej jasną główkę gdy Eamon Korven znajdował się w pobliżu, można je nawet porównać do zwykłego zapalnika - wystarczy pstryknąć by powstał niepohamowany ogień. Tak się właśnie czuła - niczym jakby płonęła - nigdy przedtem podobne wrażenia nie uczestniczyły w jej żywocie, będąc od zawsze tą poukładaną - raczyła się odrobiną przyjemności, ale przy nim pragnęła więcej, i choć brunet faktycznie nic nie robił; to jednak bezczelnie niweczył perfekcyjny plan zakochania się w Edgarze. Cóż biedna blondyneczka miała w takiej chwili począć? Jak odwrócić się od człowieka dzięki któremu poznawała nowe dobre emocje? Młódka stawała się rozkojarzona, a nawet nieco zdesperowana - otóż, część niej walczyła, aby wciąż uszczęśliwić swojego ojca, za to ta druga - nowo powstała (i poniekąd na wygranej pozycji) rozmyślała nad bezustannym łamaniem zasad. W tym przypadku szkoda jej było Edgara - bo nie zasługiwał na taki stan rzeczy, powinien uzyskać żonę, która będzie mu całkowicie oddana - a nie taką, która wykorzystuję każdy pretekst by znajdować się blisko jego starszego brata.
Nie chciała być złym człowiekiem, próbowała zwalczyć te „kiełkujące” w niej zauroczone ziarenko, ale im dłużej przebywała ze pierworodnym Korven'em, mogła wyczuć zapach perfum połączonych z wonią ulubionego alkoholu mężczyzny, dostrzec cień ciemnego spojrzenia, tym bardziej jej serce zaczynało bić szybciej, a oddech stawał się płytszy. I choć oboje w spokoju wypatrywali narzeczonego Birttonówny, niejednokrotnie wzrok dziewczęcia umykał ku towarzyszowi patrzyła kiedy on nie patrzył. - A jaki był? - przez buzię jasnowłosej przemknął delikatny, lecz ciepły uśmiech - bo choć mogło się wydawać, że Edgar jest niczym jak „otwarta księga” - i poznanie chłopaczyny będzie najprostsze, w końcu jego sposób bycia wprawiał niejednego człowieka w radość, to jednak to z Eamonem Deonne zamieniła więcej słów od początku pobytu niżej z przyszłym mężem. Po wysłuchaniu wypowiedzi bruneta, nieco przekręciła łepetynę w prawą stronę, pod tym kątem udało się jeszcze bardziej mu przyjrzeć, pozwoliła sobie na czulszy, ale także odrobinę zadziorny uśmieszek. - Czyli mam rozumieć, że absolutnie wszystko widzisz w „czarnych barwach?” - ton głosu zabrzmiał lekko ponętnie, niczym jakby flirtowała - ale te pojęcie jest całkowicie mylne, Dea po prostu nie umiała flirtować - była w tym tak beznadziejna, że to mógł być nawet rzeczywisty powód dlaczego Edgar wolał przebywać w otoczeniu swoich przyjaciół.
- Odczułam zupełnie co innego. - po wzruszeniu lekko ramionami, na moment uciekła spojrzeniem w stronę swoich rodziców. Norman jak zwykle był zajęty rozmową o interesach, za to Mercy - prawdopodobnie wypiła o jedną lampkę za duszo, bo kiedy milczała to oznaczało tylko, że nie chciała ukazać swojej natury pod wpływem, by nie wprawić własnego męża w zakłopotanie, blondynka żałowała że nie ma tyle dostojności co matka, gdyby tak było nie znalazłaby się późną nocą w tawernie i na pewno nie byłoby teraz tej rozmowy. - Ale mimo to cieszę się, że tak nie jest... - sama teraz już nie wiedziała, czy księgowy mówi prawdę, czy chcę być po prostu miły; wystarczy chociażby cofnąć się do pamiętnego popołudnia na plaży, Deonne nadal pamiętała podłe słowa, które wytoczył względem niej pod tytułem „bezczelna dziewucha.” - Tak... zapomnijmy o tym. - zapewne ona nie zapomni, dotknięcie skóry arystokraty było jednym z najlepszych wydarzeń jakie będzie mogła samotnie wspominać - to wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło. To wtedy poczuła więcej, to wtedy wpełzł do jej serca i całkowicie je przejmując, wyrzucając z niego wszystkich innych.
Zaś kolejne jego słowa, tym razem to ją zaskoczyły przez co zmarszczyła delikatnie brwi, a błękitne ślepia ulokowały się na jego brązowych. - Nie wiem czy potrafię być już inna. - spochmurniała, ukazując przed nim więcej niż nawet przed swoją młodszą siostrą, może dlatego że po części sądziła, że Eamon ją zrozumie - a z drugiej strony czuła, że Rosie mogłaby wykorzystać moment, w który to Dea nie jest tą „idealną.” - Chciałabym się nauczyć być bardziej samolubna, myślisz że jest dla mnie jeszcze nadzieja? - a była taka właśnie tej chwili, nieświadoma zajmowała miejsce przy nim osobie, która wręcz wyrywała się, aby dołączyć - a była to Różyczka znajdująca się po drugiej stronie salonu, przy stole i wpatrująca się w nich, aż czerwona ze zazdrości złości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Krnąbrny. – wymruczawszy nie zdał sobie sprawy z tego jak kiepsko brzmi owe określenie pozostawione same sobie; nieopatrzone dodatkowym komentarzem. – Niepoukładany, radosny. Był bardzo wesołym dzieckiem z trudnym startem. – gdzieś w gardle ukłuły go wyrzuty sumienia. Brunet nie należał do ślepców, widział oraz odczuwał ojcowską faworyzację. Nie umniejszając inteligencji brata uznawał, iż Edgar również dostrzega swoją straconą pozycję w hierarchii. Chociaż preferencje taty nie pozostawały pod wpływami pierworodnego – Eamon doznawał głębokiej skruchy w związku z posiadaniem tytułu „ulubieńca”. – Zawsze wszędzie go było pełno. Zresztą, tak jak teraz... Niemniej, istnieje jakaś różnica pomiędzy tym niegdysiejszym a dzisiejszym szczęściem... – w zamyśleniu zlustrował sylwetkę braciszka, by naraz przenieść spojrzenie na buzię rozmówczyni. Spokojnie przesunął wzrokiem po bladych polikach i zaróżowionych wargach; by finalnie zwrócić uwagę ku błękitowi ufnych oczu. O ile dosłyszał zadziorność w słowach dziewczęcia – zdecydował się ją zignorować. Tak było w końcu bezpieczniej, czyż nie? Po latach praktyki i trzymania na bezpieczną odległość absolutnie wszystkich ludzi - utrzymywanie dystansu pomiędzy nim a starszą Britton okazywało się zaskakująco proste. Oby równie łatwo poszło z Różyczką... Acz coś w duszy podpowiadało Korvenowi, że nie pozbędzie się Rose zbyt prędko.
- W porządku. Stało się. Nie powinienem spotykać przyszłej bratowej z notorycznym kobieciarzem, stojących nonszalancko pod przybytkiem o wątpliwej renomie. Ani przyszła bratowa nie powinna pozwalać sobie na pewne gesty względem mnie. – odchrząknął, zniżając głos tak; iż ostatnie słowa niemalże ginęły w gwarze rozmów. – Ale stało się. I powiedzmy, że ofiarowałem Ci kredyt zaufania....bo przecież wciąż jesteś dzieckiem. – zdawały się mówić ciemne, czekoladowe oczęta; kiedy analizowały oblicze blondyneczki. Wyglądała tak młodo, tak świeżo. Jak podlotek, który ledwo wyrwał się spod matczynych skrzydeł.
- Nie musisz być „inna”. Bądź taka jaka jesteś, tylko pewniejsza swego. – na wargi cisnęły mu się słowa zasłyszane od rudego. To, że nie planuje dotrzymywać wierności. Że żona jest od siedzenia w domu. Że po wypłynięciu na wody zasady się zmieniają. Że to ona straci, jeżeli stanie się przesadnie potulną. W Dei istniała drobna, aczkolwiek jasna iskierka. Szkoda byłoby przyglądać się jej powolnemu przygasaniu. – Jak najbardziej. – wargi mężczyzny drgnęły, by za moment unieść kąciki ku górze. – A co o Twoim nadchodzącym zamążpójściu sądzą siostry? – nie nakierowywał rozmowy na Kwiatuszka. Popłynęła naturalnym rytmem, poleciała z nurtem. Póki co Deonne wydawała się najlepszą partnerką do konwersowania. Niby powinni przestać, lecz egoizm Eamona dopraszał się kontynuowania rozmowy. Po odejściu Britton mógłby zaczepić go ktoś inny, znacznie gorszy od jasnowłosej.
A i Dea nie jest taką złą. Dałoby się ją lubić. Sprawiała wrażenie rozsądnej i rozważnej – tylko niedostatecznie, żeby sprzeciwiać się iluzjom jakimi ją karmili. Wizją idealnego małżeństwa wykutego w fundamencie tradycyjnego podziału ról. Stojąca nieopodal wdowa zezowała ku parze, łokciem trącając chudziutką córkę. Dziewczyna niepewnie wbijała zielone ślepia w dużo starszego księgowego, palcami nerwowo ciągnąc za krawędź koronki od mankietu sukienki. Wreszcie matczyne uderzenie pchnęło ją na tyle mocno; aby potknęła się o własne nogi i niezgrabne złapała równowagę tuż obok dyskutujących. Ciemne tęczówki zerknęły na lekko piegowatą twarzyczkę, płonącą szkarłatnym rumieńcem. – Ohh, Eamon Korven! Witaj, mój drogi. Dawno się nie widzieliśmy, czyż nie? Zbyt dużo minęło czasu... – korzystając z okazji wdówka dołączyła do córeczki, kościstym palcem wbijając się w kręgosłup brunetki – tym samym zmuszając ją do natychmiastowego wyprostowania pleców. – Poznałeś moją córkę, Beatrice? – błyszczące oczka pani Gorrester z ukosa spoglądała na Deonne. Skoro ta wychodziła niedługo za brata Korvena – Josephine nie widziała w niej potencjalnej rywalki w grze o dobrze sytuowanego kawalera.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pragnienie.
Deonne Colette Britton po raz pierwszy w ciągu dwudziestu trzech lat swojego marnego żywota czegoś zapragnęła... czegoś, choć w tym wykonaniu lepszą nazwą jest zdecydowaniekogoś; rzecz jasna była to jedynie (chociaż może, (?)) zwykła fascynacja - wprawdzie nie znała Eamona Korven'a i choć w istocie usilnie próbowała to zmienić, to jednak każda jakakolwiek próba okazywała się tragiczną klęską. Arystokrata nie tylko nie dawał się poznać, zajrzeć w głąb swojej duszy - ale również bezustannie trzymał każdego ze zgromadzonych na dystans. Blondynka mogłaby nawet przysiąść, że najbliżsi bruneta również nie potrafią odpowiedzieć na najczęściej zadawane ostatnich kilku tygodniu pytanie pt. „Kim jest Eamon James Korven?” Aczkolwiek czy ktokolwiek posiadał w sobie, aż tak dużo siły by choćby odkryć rąbek tajemnicy? Za tym kryła się kolejna zmora - bowiem, mężczyzna miał w sobie coś na tyle przerażającego iż wydawać się mogło, że mało kto jest odważny - by sprostać temu wyzwaniu. Większość wolało trzymać się z daleka - jednocześnie dając mu tego czego sam chciał - samotność. Niestety, na pech starszego Korvena - prócz dwóch młodych arystokratek, które aż przepychały się (w skrycie!!! - bowiem, żadna z nich nie wiedziała o uczuciach tej drugiej) by zająć miejsce tuż przy jego boku.
Słuchając słów towarzysza i swobodnie pozwalając sobie na dalszą, dokładniejszą obserwację wciąż się uśmiechała, ciepło - uczciwie, przy nim nie musiała udawać, przy nim wszystko było o wiele prostsze. - Żałuję, że nie poznałam go wcześniej... - mieliby więcej czasu, na rozmowę, bliskość - wzajemne zakochanie się w sobie; być może dzięki temu Dea nie czułaby takiego przymusu - wierzyła, że miłość przyszłaby z czasem - ale teraz? Za niecałe trzy miesiące miała obcemu człowiekowi w otoczeniu bliskich przysięgać swoje całkowite oddanie, choć w głębi siebie doskonale wiedziała, że każde z wypowiedzianych przez nią słów (przynajmniej na ten moment!!!) będzie kłamstwem - co będzie jeszcze gorsze, ponieważ Britton nie była oszustką, od zawsze mówiła prawdę; to co leżało jej na sercu, dlatego tak bardzo bolało ją to, że rodzice pomimo tego jak dobrze ją znają - to nie przeszkadza im, by tego od blondynki wymagać.
- Stało się. - powtórzyła za nim a ton głosu dziewczęcia również brzmiał cicho by nikt z zebranych, a tym bardziej obserwujących ich ciekawskich gapiów przypadkiem nie dosłyszał jakiej czynności dopuściła się najstarsza Brittonówna kilka tygodni temu. W końcu to ona zostałaby oblana hańbą - a tym cały jej ród, który i tak nie miał łatwo po wszystkich wyczynach Rosie. W głębi siebie była mu wdzięczna, że nie wykorzystał okazji i nie powiedział o tym Edgarowi by „raz na zawsze” pozbyć się rodziny Britton, lecz z drugiej strony gdyby poznał prawdę, albo chociaż przemknął przez myśli dziewczyny i pojął co tak naprawdę zapragnęła wtedy zrobić (za co sama nieustannie się beształa!) zapewne nigdy nie spojrzałby na nią jak na dziecko - dokładnie tak jak teraz - ponieważ ten wzrok sprawił, że poczuła się mało kobieco - może nawet bezwartościowo, bo niestety czy tego chciał czy nie jego zdanie się liczyło - bardziej niż kogokolwiek innego. Cóż, takie już są dziewczęta (szczególnie te młode względem swojego zauroczenia. - Rosie już zarezerwowała mój pokój. - posłała mu uśmiech, nieco smutniejszy niż te poprzednie - czuła odrobinę żalu, że młodsza siostra tak bardzo chcę jej się jej pozbyć - ale Różyczka taka już była; zwłaszcza, iż pod nieobecność Deonne całe zainteresowanie płci przeciwnej jej pozostanie. - Martwię się jednak o Courtney. - brunetka miała niespełna jedenaście lat, aczkolwiek wyróżniała się względem swoich rówieśników - niestety w nie pozytywnej formie. Tylko Dea poświęcała najmłodszej Britton najwięcej czasu, Kwiatuszek był wiecznie zajęty uganianiem się za chłopcami - widocznie każda z sióstr musi mieć jakąś rolę w rodzinie, prawda? - Nie chcę jej zostawiać... - przyznała w skrycie marząc o tym, żeby Eamon poradził co powinna zrobić - owszem, mało mówił - ale gdy już wypowiadał jakieś słowa - brzmiały one niezwykle mądrze.
Niestety, lecz nie było im dane dokończyć konwersacji, albowiem chwilę później przy ich boku znalazły się dwie kobiety. Matka z córką - młodą, wydawać się mogło, że jeszcze młodszą od samej Dei. Jasnowłosa od razu pojęła - czego właściwie jest świadkiem i część niej w danej chwili ucieszyła się, że ma już takie „przedstawienia” za sobą - obserwując to z boku zdała sobie sprawę jak bardzo jest to żałosne. - Chyba nie będę wam przeszkadzać... - zaczęła i już miała zamiar się wycofać, gdy niespodziewanie przy jej boku znalazła się Rosalie. - A ja wam właśnie poprzeszkadzam. - rzuciła właściwie to przeciskając się tak, że udało się dziewczęciu znaleźć najbliższej głównego powodu zgromadzenia. Co się właściwie dzieję? dana myśl przemknęła przez głowę Deonne, która wciąż zaskoczona wodziła wzrokiem po zadziornej buzi Rosie. - O czym dyskutujecie? Ktoś mnie wprowadzi? - szeroki, dość bezczelny uśmiech, a spojrzenie skoncentrowane na Korvenie. Nie mogła przepuścić takiej okazji, szczególnie jeżeli chodzi o rywalizację o serce mężczyzny którego miała już raz - i zamierzała zgarnąć na zawsze. - O moim ślubie... - wtrąciła najstarsza siostra z dezorientacją obserwując Różyczkę. - ...i o tym, że jutro z Edgarem wybieramy się do miasta. - Chcesz abyśmy dołączyli? - szatynka kątem oka zerknęła na bruneta, starając się przejąć „wisienkę na torcie.” - z tego względu przysunęła się bardziej zagradzając zbliżenie się choćby o krok innym zgromadzonym paniom.
I o to w ten sposób otoczyły go cztery kobiety, które kogoś czegoś pragnęły.
Josephine utatuowanego zięcia.
Beatrice zadowolić matkę.
Rosalie zostać zauważoną.
A Deonne...


Deonne...



Dea....









Być przy nim już zawsze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sam nie zrozumiałby co w nim zobaczyły. Nie uważał się za wyjątkowego. Patrzą w lustro nie dostrzegał niesamowitej tajemnicy. Widział samotnego, zmęczonego mężczyznę w niemalże średnim wieku. Człowieka o skórze na dłoniach gdzieniegdzie ozdobionych siecią cienkich blizn poświadczających o oddaniu gospodarstwu oraz posiadanej ziemi. Czarne włosy, czekoladowe oczy ani muskulatura nie były w jakikolwiek sposób ponadprzeciętnie intrygujące skoro w ciemnościach tęczówek krył się osobliwy chłód – niegdyś pełniący formę tarczy ochronnej a dziś już zwyczajnie pozostający integralnym elementem prezencji dziedzica. Nie pojmując tych fascynacji rejestrował je i konsekwentnie odrzucał wszelkie zaloty; ukrócał skłonności podlotków. Nie interesowały go ani romanse ani małżeństwo. Nie potrafił zaufać ni dziewczęcej urodzie ni umysłowi skoremu do plecenia intryg, lubującego się w dramatach.
Przez ułamki sekund Eamon jakby zamierzał coś powiedzieć. Koniec końców odwrócił spojrzenie, błądząc nim gdzieś w bliżej niedoprecyzowanym kierunku. Cóż miałby rzec? Ślub Deonne z Edgarem uważał za nieśmieszny dowcip. Z drugiej strony nie wtrącał się w przywiązanie do tradycji – tym bardziej, skoro główni zainteresowani wydawali się zadowoleni z decyzji podjętej przez rodziców. Na co wchodzić w drogę?
Brzmienie imienia młodszej z sióstr wybiło bruneta z rytmu. Brwi księgowego uległy podmarszczeniu, by naraz wrócić do pierwszego ułożenia. Odchrząknąwszy w zaciśniętą dłoń posłał rozmówczyni delikatny, uprzejmy uśmiech. Nie sprawiał jednak wrażenia zdenerwowanego ani zestresowanego. Wyjątkowo spostrzegawcza głowa wypełniona bujnymi wyobrażeniami, chętna do snucia fantazji mogłaby tylko doszukiwać się w powyższym nikłego zaciekawienia Kwiatuszkiem. Ostatecznie Korven spędzał ze średnią siostrzyczką sporo czasu. Wydawało się jak gdyby połączyła go z Różą osobliwa więź obustronnego porozumienia oraz niewymuszonej sympatii. A teraz tak nagle, słysząc odbijającą się w powietrzu muzykę Rose wbił wzrok w panienkę Britton; sypiąc pojedynczymi, bladymi iskrami na dywan. Albo to może światła świec odbijały się od brązowych, bacznie lustrujących Deę, tafli.
Nauczy się zaradności. Nie powinnaś nosić na ramionach ciężaru odpowiedzialności za rodzeństwo. – wypowiedź sugerowała posiadanie naturalnego dystansu względem braciszka. Kochał rudowłosego chłopaka, niemniej dopiero po dłuższym przebywaniu w towarzystwie Korvenów dawało się dostrzec cień niewidzialnego napięcia. Jak napięta nić skazana na rozerwanie. Edgar zazdrościł bratu poważania u ojca; Eamon nie umiał ukryć swego rodzaju wrodzonej wyższości z jaką analizował działania podoficera. Jego gesty wyrażające autentyczną opiekuńczość równie dobrze można odczytać jako akty subtelnego upokarzania rudzielca – co też zdarzało się ryżemu w gorszych chwilach.
Co się dalej stało? Zbyt wiele i zbyt prędko. Ledwo brunet odsunął od ust szkło z której przyjął kolejny łyk alkoholu a naraz otoczył go wianuszek kobiet. – Ohhh, to dobry pomysł! Beatrice, wspominałaś ostatnio o pragnieniu rozejrzenia się po... – szukając odpowiedniego wyrażenia tak, by przypadkiem nie nazwać ukochanej wsi księgowego „zadupiem na końcu świata” przez moment trzepotała rzęsami. Wyglądała komicznie, jakby planowała zamienić pomarszczone powieki w motyle skrzydełka i dać im odlecieć pod sufit. – ...swojskich terenach. Eamonie, może pokazałbyś jej okolicę a później spotykalibyście się we czwórkę z bratem i panną Britton w miasteczku? – z premedytacją ignorowała Różę najwyraźniej będąc dumną ze swojego światłego pomysłu. Idea miała ręce i nogi. Młode narzeczeństwo otrzyma odrobinę czasu dla siebie a później Beatrice spędzi czas z młodszą częścią rodziny Korvenów. Symultanicznie ryzykowała lekceważąc Różyczkę. I poniosła klęskę, którą udało się dojrzeć w zimnych tęczówkach bruneta jeszcze zanim się odezwał. – Przykro mi, ale mam jutro inne plany. Właściwie... Panie wybaczą. – tym samym odstawił kieliszek na blat barku, wykonał eleganckie (acz dosyć niedbałe) skinienie głową po czym odsunął się w stronę korytarza prowadzącego do ogrodu na tyłach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To prawda - nie zrozumiałby, niekiedy często jest pojąć drugiemu człowiekowi zwykłą fascynację, a szczególnie gdy ma ona miejsce w głowie młodziutkich dziewczyn, bo choć Rose i Deonne całkowicie się różniły ich pojęcie o Eamonie Korvenie było praktycznie takie samo. Był dużo starszy, wysoko urodzony - nie mówił zbyt wiele, lecz gdy słowa wypadały z jego różowych warg zapierało im wdech w piersiach. Izolował się, nie tylko od własnego społeczeństwa - ale również od bliskich, choć posiadał tą iskrę w oku - która zważała, że byłby w stanie zrobić dla nich absolutnie wszystko - więc fakt, że mało kogo do siebie dopuszczał - jeszcze mocniej nakręcał młode dziedziczki. Zauroczone, słodkie - niewinne (heh), poruszały się z pełną gracją niczym jak dwa cienie dojrzałego arystokraty, jedna pewniejsza od drugiej - nasuwało się tylko pytanie która odpuści?; bądź inne - być może ciekawsze, którą do siebie dopuści? Bo choć nie był cenionym księciem na białym koniu - nie mógł podarować im „szklanego pantofelka” - to jednak wprowadzał w ich życie chaos, brak równowagi i cichą, zupełnie nieświadomą pomiędzy siostrami rywalizację. Stał się przysłowiową „wisienką na torcie” i w ten o to sposób sprawił, że gdy cała sytuacja się rozwinie prawdopodobnie skutki jej będą nieodwracalne.
Było dobrze jak byli sami; Deonne mogła choć przez chwilę poczuć się swobodniej, przestać udawać, bezustannie się uśmiechać; wprowadzał w jej ciało spokój - nie tylko dlatego, że umiał słuchać - lecz część niej czuła, że naprawdę ją rozumie - a może nawet współczuję(?) Nie umiała go czytać - wyczuć chwil gdy rzeczywiście jest z nią szczery, czy to kolejna próba prowokacji. - Mogłabym powiedzieć Ci dokładnie to samo. - otóż, Dea podobnie jak Eamon usilnie próbowała ochronić swoją młodszą siostrę przed światem, którego Rosie niekoniecznie znała - bo choć należała do grupy tych bardziej rozkapryszonych - usilnie chcących buntowniczym zachowaniem zwrócić na siebie uwagę ojca, niewiele wiedziała jak wygląda rzeczywistość - można rzec, że była uwięziona we własnej posiadłości - nigdzie jej nie zabierano, by przypadkiem nie sprawiła jeszcze więcej kłopotów. To Deonne „nosiła na barkach” całą tą ideologię perfekcji - jako najstarsza z rodu Britton'ów, a jednocześnie dziedziczka całej fortuny - musiała mierzyć się ze wszystkim tym przed czym usilnie ochraniała młodsze siostry. Bale, plotki - zawarcie małżeństwa; nie z miłości, lecz po to aby połączyć dwa wielkie rody - pragnęła, aby Kwiatuszek, a w niedalekiej przyszłości również Courtney odnalazły swoje prawdziwe „bratnie dusze.” Można rzec, że się poświęcała - a nikt nie umiał tego docenić.
Dalszy rozwój sytuacji - potoczył się tak szybko, że każda z pań pozostała na swoim miejscu zdezorientowana. Podobno miał już nie znikać - a wystarczyła sekunda by jak zwykle rozpłynął się w powietrzu. - Pójdę poszukać Edgara. - rzuciła cicho blondynka spoglądając na młodszą siostrę z lekką dezaprobatą. Wiedziała, że Róża i Eamon podczas dwu tygodniowej wizyty Korvenów spędzali ze sobą więcej czasu, ale jej dzisiejsze zachowanie nie wpisywało się w poczet przyjemnych - oby tylko starsza pani Gorrester nie przekazała wieści, które mogą dojść do ich ojca; głowa rodziny nie byłaby szczęśliwa, że jego średnia latorośl ponownie nie okazała szacunku.
Odnalezienie narzeczonego nie było trudnością, stał pośrodku sali otoczony grupką ludzi, śmiech roznosił się po pomieszczeniu, a jego zielone, radosne tęczówki sprawiały wrażenie nasączonych alkoholem - lubić być w centrum uwagi, lecz wbrew pozorom Deonne to nie przeszkadzało; w końcu ta kolacja została wydana na ich cześć. Ale lubił też pić? Czyżby tak będzie wyglądało ich małżeństwo? On szczęśliwy pośród gości - a ona krzątająca się samotnie, próbująca znaleźć towarzysza do rozmowy? Jednak dostrzegając kątem oka wzrok dumnego ojca - postanowiła pozostać przy boku ukochanego; przez kolejne trzy godziny uśmiechając się, lecz nie odzywając ani słowem.
Do czasu aż nie zdecydowano się zaprowadzić zbyt radosnego Edgara na górę by odespał resztę wieczora. Głównie z tego powodu wyszła, częściowo zła na wybranka serca, a częściowo z chęci zaczepienia świeżego powietrza. Dwie szklaneczki brandy zrobiły swoje i choć daleko było jej do stanu narzeczonego - to szum w głowie proponował odrobinę szaleństwa - a że dziewczyna nie znała takiego pojęcia jedyne co zaplanowała to zdjęcie swoich pantofelków i wejście kilka kroków do pobliskiego stawu. Pomimo wrześniowych chłodów, dzisiejsza noc była ciepła - blask księżyca odbijał się od błękitnych oczów, krople deszczu opadały zgrabnie na idealnie ułożoną fryzuję, a ona mogła być sobą - bo żadne z ciekawych ślepi nie skupiało na niej swojej uwagi.
Tylko jedna osoba mogła zakłócić jej spokój - akurat ta, która właśnie nadeszła... - Zawsze się potrafisz znaleźć w najmniej odpowiednim momencie, czyż nie Eamonie? - wyrzuciła z siebie odrobinę przestraszona, lecz nadal pozostając w wodzie. - Rosie Cię szukała. - skłamała, bo choć nie wiedziała jakie są poczynania siostry, część niej zdała sobie sprawę (chociaż głównie przemawiał za nią trunek), że przebywanie z nim zaczyna sam-na sam być niebezpieczne, już wtedy - te kilka tygodni temu posunęłaby się za daleko, a teraz? Zupełnie straciła kontrolę nad swoimi myślami.
Ta relacja fascynacja musi się zakończyć - natychmiastowo, tak jak zerwanie plastra.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Manewrował w towarzystwie wlewając w gardło coraz więcej trunków. Nie zamierzał się zapijać ani nawet doprowadzać do stanu przyjemnego, acz wciąż bezpiecznego upojenia. Niemniej zebrani goście w połączeniu z nieznośnie głośnym, post-alkoholowym alter-ego brata doprowadzali Eamona na skraj wytrzymałości. Gdyby nie matka oraz jej milczące prośby wyszedłby na długo przed wybiciem dziewiątej. Niestety, za każdym razem; gdy podchodził do rodziców matczyne oczy – te duże oczęta wycięte przez Boga na kształt bliźniaczych migdałów – niemo łagodziły w nim irytację symultanicznie prosząc o cierpliwość. Więc pozostawał cierpliwym; pod koniec zdecydowanie preferując spacery wokół dworku niżeli polityczne debaty w dusznym wnętrzu. Pani Gorrester raz po raz zerkała na niego znad własnego kieliszka madery najpewniej rozmyślając nad kolejnym atakiem. Bez dwóch zdań nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Ale Korven powiedział. Wracając z dłuższego spaceru świadom; iż pod ciężarem spojrzenia Very powtórnie ulegnie i zostanie – rozważał wykonanie prędkiego skrętu i udanie się w kierunku własnego domu. Jako podręcznikowy domator zdążył stęsknić się za przytulną atmosferą podupadającego schronienia. Ponieważ głosy z wnętrza budynku stały się wyraźniejsze księgowy przystanął nad niewielkim stawem a czekoladowe ślepia wzniósł ku górze. Nad głową mężczyzny rozpościerało się nieco spochmurniałe niebo. Ni granatowe, ni niebieskie przechodziło przez liczne gradienty powoli poddając się nacierającej ciemności. Letnie wieczory były długie i raczyły miłym chłodem. Szczególnie w tej części Anglii wiatr przychodzącej nocy wdzierał się pod poły marynarki niemalże prowokując delikatnie drżenie.
Jej głos wybił go z zamyślenia. Szczerze? Choć po ich rozmowie raz po raz dyskretnie rzucał na Deonne okiem, brunet liczył; iż nie dojdzie już do żadnego spotkania ani dalszych konwersacji. Nie chodziło o to, że nie lubił Britton. Wręcz przeciwnie. Pałał do niej zaszczątkami sympatii na którą mógł niemniej wolał sobie nie pozwalać. Biorąc pod uwagę wybryk dziewczyny – znajomość pary nie miała przyszłości ani sensu. Wystarczyło im by stali się sobie beznamiętnym oraz sporadycznym elementem codziennego tła.
- Zawsze musisz zachowywać się niezgodnie z etykietą. – a mimo wszystko kącik ust dziedzica poruszył się i minimalnie uniósł ku niebiosom. – Hmm? – z westchnieniem wykrzywił wargi jakby właśnie zaserwowano mu zbyt kwaśną lemoniadę. – Twoja siostra... – przez ułamki sekund zapragnął powiedzieć coś niesympatycznego. Uzewnętrznić niechęć względem natarczywości Różyczki równocześnie kreśląc jak owa natarczywość psuje ogólne, bardzo dobre wrażenie. Nie mógłby równocześnie wypowiedzieć się swobodnie bez obrażania Rosie czy bez dawania blondynce zbyt wielu szczegółów z relacji jaka połączyła go z Kwiatuszkiem. Zdecydował więc o subtelnej zmianie tematu. – Przeziębisz się. – mruknąwszy z dezaprobatą, naraz przekształcił retorykę by nie daj Boże nie dać poznać się jako osoba troskliwa. – Edgar pewnie za Tobą tęskni. - ...i tak wypominali sobie „tych drugich”. Natomiast, gdyż eskorta rudego na piętro odbyła się podczas nieobecności księgowego ten nie miał zielonego pojęcia o nietakcie jakiego dopuścił się młodszy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wydawać się by mogło, że Eamon Korven zawsze znajdował się w sytuacjach, gdy go potrzebowała - począwszy od pierwszego dnia, jak nie udało jej się odratować zmarzniętych kociąt - do teraz gdy w ciemną noc sama marzła stojąc na samym środku stawu, choć to sam chłód arystokratce nie przeszkadzał - a samotność, którą zaczęła odczuwać od pierwszego dnia zaręczyn. Pomimo gęstszych kropli deszczu, nie zdecydowała się powrócić do ciepłego wnętrza posiadłości rodziców braci - być może chodziło o niechęć ponownego zmierzenie się z wypytującymi o prawie wszystko gośćmi, albo postanowiła być w tym momencie samolubna, zarazem pozwalając ludziom urozmaić plotki o pijaństwie przyszłego pana młodego.
Znowu byli sami - można rzec, że nawet w całkiem podobnej formie - ona nietrzeźwa, a on smutny - czy w taki sposób rodzą się tradycję? Czy Korven podobnie jak Britton przeżywa teraz deja-vi? Brakuję jeszcze natarczywego oblecha, który czai się gdzieś w rogu czyhając na kolejną swoją ofiarę. - A Ty zawsze musisz mi to wypominać. - również posłała mu uśmiech, delikatny - subtelny, ale przepełniony rozbawieniem - decydując się na krok w przód, ku mężczyźnie uniosła obie dłonie, a ze swoich uplecionych w warkocz włosów zaczęła wyciągać spinki - ostatecznie doprowadzając do stanu - gdzie po idealnie ułożonej fryzurze nie było już śladu, a blond kosmyki opadały w rozpuszczonej formie. - Moja siostra...co...? - z uniesioną brwią pokierowała swoje oczęta tuż do tęczówek towarzysza - były jeszcze ciemniejsze niż zapamiętała - a może ten blask księżyca sprawiał, że były aż tak przepełnione mrokiem? Złapała za swoją suknię unosząc ciężki materiał - choć było to bezsensowne działanie, otóż przez ten czas wystarczająco się już zmoczył. - Po prostu Cię lubi. - niestety, lecz niezależnie jak mocno Różyczka by przeskrobała - Deonne zawsze będzie tą, która ją ochroni. - Ale nie umie tego okazać, a wtedy robi się... - z zamyśloną miną opadła na pieniek tuż obok bruneta. - Dość nachalna. - dokończyła starając się wybrać ton głosu na tyle delikatny, aby rozmówca ją zrozumiał. - Musi się nauczyć, że masz dwa oblicza, a jedno nie słucha drugiego. - owszem, przywołała sytuację sprzed miesiąca gdy zaatakował ją słownie, a do tej pory nie uzyskała przeprosin. - Poza tym trochę ją rozumiem. - po zmrużeniu powiek, na buzi Britton pokazała się cwaniacka mina. - Gdy chcesz potrafisz być całkiem czarujący. - czyżby przekraczała granicę? Czy zwyczajnie nie panowała już nad tym co mówi? Stawiam na opcję numer dwa. - Edgar bardziej tęskni za szklanką nalewki Twojego ojca, niż za moim towarzystwem. - nawet jeśli miałaby to być uszczypliwość ze strony Korvena, tym razem Dea się na nią nie złapała, tylko szła prosto z nurtem swoich myśli. - Śpi na górze, od jakieś godziny. Wiedziałbyś o tym, gdybyś nie ukrywał się przed Panią Gorrester... - rzuciła nie potrafiąc utrzymać cichego chichotu, by ponownie zerknąć w jego stronę. - Ale mam propozycję. - gwałtownie podniosła się do pozycji stojącej by jednocześnie wyciągnąć dłoń ku arystokracie. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i ze mną zatańczysz? - wargi blondynki rozchyliły się w geście szerokiego uśmiechu. - Twojego brata nie mogłam nakłonić cały wieczór... - mimo to radość nadal w niej gościła. - Chyba nie boisz się, że się przeziębisz? - prowokacja? Zabawa? W taki sposób kończy się relację?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powtarzające się zawsze nie umknęło jego uwadze i oprószyło kark mężczyzny nieprzyjemnym dreszczem. Zdecydowanie preferował trzymanie się z daleka od „zawsze” w kontekście relacji z Deonne. „Zawsze” wskazywało na dojrzewające zwyczaje, na głębię. Nie potrzebowali tutaj żadnych warstw. Wystarczyłyby im chłodne i płytkie uprzejmości. – Nie powinnaś jej usprawiedliwiać. – brunet podmarszczył brwi w przeciągu sekundy odmalowując na twarzy wyraz dezaprobaty. – Poza tym wcale nie mam dwóch oblicz. Niech nie wydaje Ci się, że mnie znasz. – dłuższy moment lustrował sylwetkę blondynki, ostatecznie odwracając spojrzenie w stronę miejsca z którego przyszedł – gdzie tafla ciemniejącego nieba scałowywała ziemię rodzącą tańczące na wietrze zboża. Kolejne słowa Britton chcąc nie chcąc wywołały w księgowym falę rozbawienia. Parsknąwszy śmiechem pokręcił łepetyną. Tym razem roziskrzyło się w nim autentyczne rozbawienie. – Jeszcze nie widziałaś mnie czarującego. – myślami wrócił do wczesnych lat dorosłości. Do tego dziwnego etapu, kiedy człowiek nie jest wciąż w pełni dojrzały; aczkolwiek oczekuje się od niego pełnej odpowiedzialności za własne decyzje.
Powrócił do wypełnionych po brzegi sal bankietowych w najlepszych londyńskich klubach. W nozdrzach zatańczył mu zapach drogiego alkoholu, tytoniu jabłkowego oraz mieszaniny perfum. Z tego misz-maszu na pierwszy plan przedzierała się wyjątkowa woń – jaśmin, morele, białe róże i ostrzejsza szczypta; której nigdy nie potrafił doprecyzować. Przed oczyma stanęła mu ubrana w karminową suknię Helena. Błyskająca bielą ząbków, młodziutka i wydająca się tak delikatną jak krople rosy spływające o poranku z liści paproci. Z włosami upiętymi na boku, oczętami wpatrującymi się w niego w zachwycie. Nawet w tych wyobrażeniach wciąż dawał się oszukać i przez ułamki sekund jej wierzył – wierzył, że go kochała. Że przytrafiło mu się niesamowite szczęście a los spojrzał na niego z łaskawością. Jakiż był wtedy czarowny! Niedoświadczony, wypełniony nadzieją, werwą oraz ufnością! Był duszą towarzystwa obiecującą sobie zrobić wszystko celem uczynienia Helenki najszczęśliwszym dziewczęciem we wszechświecie. Odpływająca od słodko-gorzkich reminiscencji poczuł, iż jest mu znacznie zimniej niż przed sekundami.
Po krótkim zastanowieniu wbił wzrok w rozmówczynię. – Nie chowam się wyłącznie przed Gorrester. – a po pauzie dodał: - Nie mam chęci wchodzić dziś w interakcje towarzyskie. Wystarczy mi ich na najbliższe stulecie... Właściwie to... chyba przyszedł na mnie czas. – i planując wprowadzić swój plan „strategicznego odwrotu” w życie postawił dwa kroki w stronę głównej bramy za którą rozciągała się ścieżka prowadząca pod świeżo naprawiony płot.
...zatańczysz? Zatrzymał się, zerkając ku Dei. Prezentowała się niby nimfa z francuskich poematów. Pół-kobieta pół-duch. Syrena prowadząca na pewną zgubę. – Nie. – kilka uderzeń serca wpatrywał się w nią, lecz nie odchodził. Wreszcie zniwelował dzielący ich dystans i wyciągnąwszy rękę opuszkami dotknął bladej, drobnej dłoni. Zgiął i wyprostował palce zachęcając Deonne do wyjścia z wody. – Ale pomogę Ci wrócić do środka. – czyżby jak zawsze ratował ją z opresji? Dlaczego odczuwał względem płowowłosej równie silny instynkt opiekuńczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Starała się przed nim uchronić, swoje myśli - a następnie serce i choć na ten moment nie pojmowała uczuć jakimi obdarzyła swojego przyszłego szwagra możliwość przebywania z nim, nawet w takiej formie - jak krótka rozmowa traktowała jako najlepszyaspekt dnia. Część niej wiedziała, że jest to złe, a w pewnym sensie nawet niemoralne, lecz ta druga usilnie próbowała przedłużać niespodziewane spotkania. - Ale... - próbowała jeszcze uratować godnie imię Rose, aczkolwiek mężczyzna miał rację (choć wprawdzie w tym stanie posłuchałaby go nawet jakby kazał jej się rzucić w ogień) - nie powinna dłużej usprawiedliwiać siostry, w końcu za kilka miesięcy rozpocznie własne życie co wiązało się z brakiem możliwości obserwowania sióstr. Teraz to Róża przejmie obowiązki opiekowania się Courtney i starania pójść w ślady Deonne i chyba właśnie ten fakt najbardziej blondynkę przerażał - bo choć Różyczka miała już osiemnaście lat, nadal zachowywała się na niemal piętnaście. - Nie martw się, nie znam Cię. Nikt właściwie Cię nie zna. - owe zdanie ją zabolało, ale starała się tego nie ukazać - bo tak naprawdę nie miała bladego pojęcia kim on jest, w tym akurat zdecydowanie wygrywał - pozostały jedynie plotki, ponieważ to jest mentalność ludzka - gdy czegoś nie wiedzą, to albo się tego boją - albo wolą zmyślać.
Słysząc jego śmiech po raz pierwszy, z rozkoszą wypisaną na twarzy go obserwowała - w tej chwili wyglądał tak młodo, bezbronnie - niczym jakby siedział z nią zupełnie inny człowiek, blondynce spodobał się ten widok i odgłos - żałowała, że nie będzie mogła usłyszeć go częściej - w pewnym sensie wiedziała, że następnym razem on sobie na to nie pozwoli. - A chciałabym... - może i przeginała, może i łamała zasady etyki, ale im dłużej znajdowała się w jego towarzystwie wszystko inne przestawało mieć znaczenie; odciągał zło jak i również dobro - pozostawali tylko we dwoje, w dziwnej bańce, którą „zawsze” ostatecznie przerywał.
Dokładnie tak jak teraz; usuwał się z jej życia, a ona wiedziała, że jeśli zrobi jakikolwiek krok prawdopodobnie wszystko zaprzepaści. Więc stała, wyprostowana pozwalając by po raz kolejny poddać się jego odmowie. - Zawsze nie... - rzuciła dość cicho, niemal niesłyszalnie, a kiedy poczuła delikatny wręcz mogłoby się wydawać, że sobie to wyobraziła dotyk skóry bruneta samoistnie zniwelowała odległość między nimi na tyle, że mógł wyczuć oddech ciepłego powietrza na własnej szyi (zważywszy, że była dwadzieścia centymetrów od niego niższa); prawą dłoń uniosła z początku układając na włosach Eamona, następnie zjechała nią na jego policzek, by ostatecznie palcami przesunąć po jego wargach. W głowie jej szumiało - wręcz buzowało, serce o niemal nie wyskakiwało z piersi - a bursztynowe tęczówki hipnotyzująco wpatrywały się w jego.
Gdyby nie śmiechy ludzi, oraz otwierające się skrzypiące drzwi - być może by go pocałowała, być może zapadłaby się w jego ramionach chłonąc każdą sekundę tej chwili. Ale co on by zrobił? Odepchnął ją? Skarał? Czy pozwoliłby się zapaść i dał przyjemność pierwszego pocałunkowi w życiu? Tego się juz nie dowiedzą - w zamian Deonne gwałtownie zabrała rękę odsuwając się na bezpieczną odległość, wyrzucając jedynie z gardła ciche. - Wrócę sama. - i znikając w otchłani gości, w myślach przeklinając dzień w którym po raz pierwszy ujrzała Eamona Korvena.
Przecież mu powie.
Przecież powie wszystkim.
A jej rodzina będzie skończona.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”