WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przebojowość Rossity, choć rozpustna - w pewnym sensie stała się jej „kozłem ofiarnym” egzystencji. Romans z podchorążym choć krótki, a zarazem intensywnym doczekał się owocu w postaci małego chłopca, odebranego dziewczynie w dniu porodu. Tatuś zapłacił, by mało kto dowiedział się prawdy - a rozsiewane plotki, pozostały na zawsze nieodgadnięte. Jednakże owe wydarzenie wytłoczyło piętno na młodziutkiej Rosie, część niej tęskniła za malutkim, zaróżowionym, pomarszczonym stworzeniem - zaś druga część pragnęła jak najszybciej o tym zapomnieć. Niestety, wiedziała o konsekwencjach swojego czynu - spodziewała się, że prawdopodobnie już na zawsze pozostanie w tej wielkiej posiadłości (chyba, że w przyszłości Deonne postanowi ją wyrzucić); albo rodzice ostatecznie dojdą do porozumienia i zdecydują się ją wysłać do klasztoru. Była w miejscu, gdzie tak naprawdę nie miała już nic do stracenia, dlaczego więc nie korzystać z ostatnich dni wolności?
Przypadł jej o gustu - był starszy, majętny - dojrzały i tajemniczy; poza tym była by ślepa gdyby nie spostrzegła przystojnych rysów twarzy. Miał w sobie coś; czego inni, mijający ją mężczyźni nie posiadali - charyzmę, którą można było wyczuć w chwili gdy po raz pierwszy stanął stopami na tej Ziemi. Jednakże Różyczce wcale nie chodziło o „romantyczne zawirowania głowy” - ależ o czystą, zadufaną przyjemność. Słyszała wiele, a sprawdzenie tych „plotek” było dokładnie na „wyciągnięcie ręki.” - Nic nie wydasz? Zupełnie? Pozostawisz damę w wielkiej niewiedzy? Co z tego masz, satysfakcję? Nie powiesz mi chyba, że jesteś człowiekiem honoru i nie przystoi Ci rozmawiać o „takich rzeczach?” - niepełnie zmrużyła oczęta, które po chwili w bezczelny sposób zogniskowały się na pełnych wargach towarzysza. - Może i niewiele wiem, ale z tego co się udało mi w tak młodym wieku zrozumieć, to „w każdej plotce jest ziarno prawdy.” Co jest Twoją prawdą? Najpierw Ty pokażesz swoje, a później ja moje. - z uniesioną brwią, prezentowała na bladej buzi szeroki uśmiech, bezustannie obserwowała towarzysza - próbując nauczyć się jego typowych zagrywek, albowiem była przekonana, że dzisiejszy wieczór nie jest jedynym, który spędzą tylko we dwoję. Dea była zajęta Edgarem - i na odwrót, czyli nie posiadał kompana do towarzystwa, Courtney miała własny świat, a rodzice - byli podstarzałymi ludźmi, rozmawiającymi tylko o „nudnych sprawach.” Pozostała więc ona - dziewiętnastoletnie dziewczę pragnące być zauważoną. - To prawda, jest zbyt perfekcyjna. Nie zhańbiłaby imienia Papy. - rzuciła z długi przeciągnięciem, następnie ponownie obróciła głowę w kierunku rozmówcy. Co innego to ona - kilka słówek wystarczyło, by oddała się mężczyźnie, który zapewne już nie pamiętał jej imienia. - Pasują do siebie. - dodała, odczuwając w sobie odrobinę zazdrości - nie ze względu na Edgara, ale dlatego, że Deonne „zawsze musiała być pierwsza.” A ona? Na ten moment nie uganiał się za nią żaden chłopaczyna, nawet ten z niższych sfer. - Zostawisz brata samego, „na pastwę losu?” - uśmiechnęła się zawadiacko, a gdy dostrzegła jak się zbliża - sama zrobiła kolejne trzy kroczki ku brunetowi. - Będę w Londynie, ale nie pozwolono mi przyjść na bal. Rodzice uważają, że to za wcześnie. - wzruszyła ramionami jak typowa naburmuszona nastolatka. - Nie mają racji. - skwitowała od razu, i ostentacyjne zniwelowała pomiędzy nimi odległość.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiał się lekko, zupełnie jakby ognista zadziorność na przekór intencjom kobiety okazywała się nieznośnie czarująca i słodka. W zasadzie, tak właśnie było. Pod maską wyuzdanej dziewuchy Eamon dopatrywał się całkiem wrażliwego, delikatnego stworzenia sensualnością maskującego inne znacznie ciekawsze (i bardziej wartościowe) przymioty. Z głębszym westchnieniem naciągnął na maszt białą flagę. Korvena podgryzały dziś widma nostalgii, więc poddał się szybciej niż zwykle. – Tak, pani Nort-... – zaciął się gwałtownie. Usta w naturalnym odruchu poczęły formować panieńskie nazwisko niegdysiejszej kochanki. Najwyraźniej jakaś cząstka umysł nigdy nie pogodziła się z tą przegraną. – Pani Gricksdale odrzuciła moje zaloty. Nie ma w tym niczego szokującego. To zdarza się częściej niż Ci się wydaje. – co prawda nieczęsto główny zainteresowany odchodzi w cień i dobrowolnie wypada z obiegu, niemniej owej zależności nie planował tłumaczyć a i sposób zakończenia zadania sugerował brak chęci względem kontynuowania wątku. – Swoją drogą, zdecydowałem się zaspokoić Twoją ciekawość dla świętego spokoju. Nie zależy mi na weryfikowaniu legend w które sama obrosłaś. – niby powinien wyglądać na surowego, acz w tonach niesionych na wietrze kryło się ciepło oraz uprzejmość; której nie zdołała poznać Deonne. Być może mężczyzna odnajdywał w Różyczce sojusznika? Kogoś kto, podobnie jak on, w pewnym sensie stał się wyrzutkiem? Kogoś niezrozumianego i bardziej skomplikowanego niż mogłoby się wydawać. Dlatego również wyraz jego twarzy zmienił się i nieco spochmurniał po napomnieniu o „hańbieniu” ojcowskiego imienia.
Pasują do siebie.Myślisz? –nie był przekonany. Pomimo przywar rudzielca, brunet pragnął dla brata wszystkiego co najlepsze. Dea nie zrobiła na nim wyjątkowo dobrego pierwszego wrażenia. Zdawała się bezbarwna i pozbawiona charakteru. Szara mysz. Stuprocentowo z przyjemnością usiądzie pod miotłą bądź w cieniu partnera; by po paru latach przedwcześnie posiwieć i stracić na urodzie poprzez pogrążanie się w milczącym nieszczęściu. Albo utraci piękno, by uschnąć w domowym zaciszu albo znienawidzi męża czyniąc mu z życia prawdziwe piekło. – Edgar to duży chłopiec, poradzi sobie. Pytanie czy Twoja siostra podoła? – czyżby za tymi słowami kryła się jakaś niewinna insynuacja? Intensywność z jaką lustrował rozmówczynię mogła sugerować wybitnie wiele. – Zgadzam się. Nie mają. Może powinnaś pójść? Na przekór wszystkim? – zaśmiał się lekko, z początku nie traktując następnej propozycji zbyt zobowiązująco lub na poważnie: - Może powinniśmy pójść razem? Ludzie mieliby o czym gadać. – a przecież księgowy miał do siebie tyle dystansu, by nie przejmować się opinią publiczną. Szczególnie, gdy owa opinia zwisała z języków opasłych bab w pstrokatych sukniach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Roześmiała się w tej samej chwili - co jej towarzysz, jasnymi tęczówkami krążąc po jego linii żuchwy - niestety, (albo i stety?) Rose doskonale zdawała sobie z własnego czarującego charakteru - może i w większości przypadków zalotnicy głównie byli zainteresowani jej wyglądem, ale to przecież ostatecznie własną osobowością udawało się dziewczynie ich zatrzymać, prawda? - Och. - ciche mruknięcie, „odziedziczone” wprost od starszej siostry, bo wbrew pozorom, oraz temu iż Rositta „rękami i nogami” pewne cechy je łączyły. Obie były słodkie, wygadane, w pewien sposób rozkoszne i potrafiące „owinąć faceta wokół palca” - tylko, że młodsza Britton robiła to ciałem - za to, Deonne zwykle posługiwała się mózgiem. - Złamała Ci serce? Dlatego teraz taki jesteś...? - zainteresował ją, lecz czy chodziło tu tylko o „zmniejszenie apetytu” czy rzeczywiście poczuła smutek, na wieść o złym ulokowaniu uczuć Korven'a - trudno określić, Różyczka była ciężką osobowością, niekiedy zdawało się, że współczuję - a tak naprawdę kpiła z owego osobnika. - Uparty względem ożenku? - uśmiechnęła się, delikatnie przesuwając spojrzeniem po całej sylwetce arystokraty; bezwzględnie próbują wychwycić moment w który ponownie „opadnie z sił” i zadecyduję podzielić się z nią kolejną, arcy-istotną informacją. - Nie możesz mnie winić za to, że stałeś się „legendarnym kąskiem,” wszystkich młodych Panienek, sam do tego doprowadziłeś. - i co lepsze im bardziej nie pozwalał się poznać, tym bardziej go chciały - lecz chyba był całkiem tego świadomy, nieprawdaż? Czy nie o to właśnie chodziło w życiu Eamon'a? Zawładnąć myślami, każdej młodziutkiej arystokratki, pozwalać by krążyła za nim wzrokiem, a następnie „połamać serduszko na milion kawałeczków.”
- Chciałabym, aby tak było. - owszem, pomimo nieszczęsnej zazdrości względem siostry, Rose pragnęła, aby Dea odnalazła własne szczęście, tym swym wielkim sercem naprawdę pokochała Edgara, by założyli rodzinę i świecili przykładem w całej angielskiej prowincji. Jednakże obawiała się, że przyszłość może być zupełnie inna. Oczywiście, młody Korven był przystojny, oraz jego wykształcenie, radość i uprzejmość wprawiały w stan zauroczenia - ale Kwiatuszek, wszystko słyszał - absolutnie wszystko - nie nadał się w żaden sposób na człowieka, z który dziewczyna miałaby spędzić resztę swojego życia. Ale czy ktoś jej słuchał? Prosił o radę? Poza tym - strach przed kwestionowaniem woli ojca był zbyt silniejszy, by średnia Britton pisnęła chociażby jedno zdanie. - Odkąd się tylko urodziła była szkolona do tego dnia. - stwierdziła na jednym tchu, aczkolwiek po chwili na twarzy dziewczyny ukazał się subtelniejszy uśmiech. - Dlatego nie mogę doczekać się momentu kiedy wybuchnie. - bo ile można być perfekcyjnym? Ile można udawać? Pozwalać innym układać swoje życie? Oddawać się manipulacji? Uśmiechać, gdy wszystko wokół posiadało szary posmak? Według Rossity, nawet Deonne nie była, aż tak silna by wszystkiemu podołać. - Nie mogłabym tego ominąć. - mruknęła, z bezczelnością przygryzając dolną wargę, by po chwili głośno się roześmiać. - Chcesz ich przyćmić? - z uniesioną brwią, zezwoliła sobie na kolejny krok - tak, że ich ciała znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie. - Umowa stoi. - bo kto wie, może jeszcze się oświadczy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chcąc nie chcąc; na dłuży moment wspomnienia zastygły w bezruchu, w pełnej krasie prezentując rozgoryczenie pod postacią szczupłej brunetki i jej porcelanowej skóry ubranej w najdroższe jedwabie. Wszystkie romantyczne dyrdymały mamiły mitem „pierwszej”. Eamon nie czuł względem własnej pierwszej miłości niczego ponad wzgardę. Kobiety były okrutnymi istotami. Najgroźniejszymi drapieżnikami jakie poznał świat. Nie warto było tracić na nie czasu lub energii. – Żeby złamała mi serce najpierw musiałbym je posiadać. – kąciki ust arystokraty drgnęły w niemym rozbawieniu. Z ukosa zerknął na zarumienioną twarzyczkę stojącego przed nim (wciąż jeszcze) dziecka, by finalnie surowość mężczyzny doprawił wyraz najszczerszego niesmaku. – Właśnie takie brednie między sobą powtarzacie, huh? – świetnie zdawał sobie sprawy z ciągnącej się za nim famy. Gburowaty, samotny, posągowy kawaler; który przebite strzałą serduszko przetargował w zamian za chorobliwe ambicje oraz niezdrową obsesję na punkcie wykonywanego zawodu. Nawet jeżeli księgowość nie pozostawała chłopakowi zbyt bliska lub również nie sprawiała wrażenia wyjątkowo frapującej – pomiędzy cyframi odnajdywał coś na wzór spokoju. Rutyna oferowała stabilizację. Rytm wyznaczany obliczeniami nie tylko ćwiczył umysł, lecz również kierował uwagę na właściwe tory. Przez brunetem nie rozciągała się żadna olbrzymia kariera w owej profesji, acz cenił sobie monotonię, prozę swych dni. Wyłącznie niekiedy, szczególnie pod osłoną nocy łapały go za gardło widma wątpliwości. Ambicje przewyższały zakres posiadanych pod ręką możliwości. Nie umiał rozpiąć skrzydeł po całej ich objętości. Ostukiwał nimi ściany i dach popadającego w ruinę, zaniedbanego dworku niezaprzeczalnie wymagającego kobiecej ręki.
- Jak każda z Was... – w mruknięciu wybrzmiała dezaprobata. Niekoniecznie wpisałby się w krąg rewolucjonistycznych myślicieli zerkających na przedstawicielki płci pięknej jako równych mężczyznom; niemniej istniała w Korvenie niezgoda na traktowanie ich przedmiotowo. Z drugiej strony rola małżonki wcale nie zdawała się wybitnie trudną. „Szkolenie” było w tym kontekście wyrażeniem śmiesznym i niegodnym. Czymże jest bycie żoną bogatego arystokraty? Jaki jest zasięg obowiązków owej delikwentki? Czy trzeba „szkolić” kobietki do zamiatania rękoma-w-powietrzu podczas wydawania poleceń spoconej ze stresu służbie? – Przyćmić? – przez ułamki sekund rozważał własną propozycję (być może zbyt pochopnie rzuconą w eter wieczornego milczenia), by koniec końców ugiąć się pod uśmiechem oraz wyczekiwaniem w spojrzeniu rozmówczyni.
Obrazek Więc owszem, przyćmią swoje rodzeństwo. Najbardziej pożądana para wieczoru: ladacznica i burak. Kładąc się do łóżka nieco żałował wyboru. Lecz wstając - wstając zupełnie nie pamiętał o obietnicy złożonej pod sierpem sierpniowego księżyca. Poranek oczyścił umysł z większości wydarzeń minionej nocy. Pierwsze promienie słońca wyrwały z lekkiego snu ponadprzeciętnie wczesną porą, jeszcze przed pobudką gospodarzy. Po półgodzinnym wylegiwaniu w świeżej pościeli odziedziczone po ojcu obrzydzenie względem lenistwa postawiło Eamona na nogi. Tuż po siódmej przechadzał się wzdłuż jednego z niedługich korytarzy posiadłości, zerkając przez szerokie okna wpuszczające do środka pasma złocistego światła. Szczupłe palce zwinnie supłały troczki luźnej, lnianej koszuli. Nogi powiodły go przez kuchnie wypełnioną parą z gotującego się gara w którym drewnianą chochlą mieszała zawzięcie pulchna kucharka o rumianej, niemalże dziecięcej buzi. Później ruszył przez jadalnię, gdzie paręnaście godzin wstecz dłubał widelcem w pieczeni w sosie śliwkowym i gęsi polanej tłuszczem. Wreszcie, po otwarciu wysokich, dębowych drzwi znalazł się w cichym salonie.
Duchy wypalonego w kominku drewna przetransformowały w czerń sadzy. Większość książek w biblioteczce pokrywała warstwa cienkiego kurzu, kilkudniowego kurzu. Otwarta okiennica wpuszczała powiewy ciepłego wiatru. Raptem po kilku krokach w stronę barku czekoladowe oczy dostrzegły siedzącą na parapecie sylwetkę. Nie przeszkadzał jej. Z początku do kryształowego naczynia wlał odrobinę brunatnego trunku, aby ostatecznie zapaść się w fotelu obitym szkarłatnym welurem i trwać w owej komfortowej ciszy; przerywanej wyłącznie świergotem ptasich sąsiadów. Jego wzrok bacznie obserwował starszą spośród sióstr – przyszłą małżonkę Edgara.
Do głowy arystokraty przyszła myśl, iż istnieją plusy posiadania partnerki a widok zgrabnej sylwetki opiętej zaledwie cienkim materiałem letniej sukienki wpisuje się w poczet owych zalet. Skłamałby twierdząc, że taka scenka rodzajowa nie działała na niego kojąco. Śmiertelnym grzechem byłoby przerywać zadumę dziewczęcia, toteż lustrując Deonne bezgłośnie popijał pierwszą na pewno nie ostatnią dzisiejszego dnia porcję alkoholu. Kiedy, jednak, blondynka uniosła błękit ufnych oczu usta bruneta przyozdobić nieoczekiwany uśmiech. – Wczorajszy spacer spełnił oczekiwania? – nadal nie miał szansy porozmawiać z bratem, lecz nie czuł niezręczności związanej z zadawaniem tego pytania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Edgar Victor Korven.
Deonne Colette Britton.
Edgar Victor Korven i Deonne Colette Britton.
Edgar Victor Korven i Deonne Colette Korven.
Edgar Victor Korven, Deonne Colette Korven oraz Jeremy Edgar Korven.
Edgar Victor Korven, Deonne Colette Korven, Jeremy Edgar Korven, Victoria Mercyndia Korven.

Z takimi myślami biło się przeszczęśliwe dziewczę kładąc się samotnie do swojego wielkiego łoża z nadzieją, że po owej samotności zniknie ślad gdy za kilka miesięcy przy własnym boku odnajdzie ciepłe ciało ukochanego męża. Czy to jest te uczucie, o której piszę się wiersze, wyśpiewuję przepiękne pieśni? Ugania się za nim? Oddaję swoją duszę? Rozpaczliwe czeka na kolejne chwilę tylko we dwoje? Kim albowiem stał się w głowie niewiasty rudawy żołnierz marynarki wojennej? Czy to co się wydarzyło dzisiejszej nocy było prawdziwe? Czy również poczuł gorąc w okolicach klatki piersiowej? Czy ich małżeństwo stanie się czymś więcej niżeli „transakcją” w aspekcie połączenia obu silnych rodów? Czy da się zakochać w kimś w ciągu jednego dnia?
W końcu młode dziewczę zasnęło - rozkosznie wbijając jasną w łepetynę w puchową poduszkę, śniąc o cudownym życiu - pełnym radości, beztroski - dostatku i wzajemnego uwielbienia - a może to nie były tylko nic nie znaczące sny, a przepowiednia przyszłości, która wręcz gnała ku spełnieniu? Bo kto nie chciałby tak egzystować pośród wszystkich cudowności wszechświata? Naiwność panienki Britton była nieokiełznana - uwielbienie pałania w marzeniach, calutkim romantyzmie - niejedną osobę „wprowadziłaby do grobu.” Jednakże marudność, zrzędliwość, kapryśność, wybredność nie wpisywały się w poczet osobowości Deonne. Kipiała szczęściem, wiarą w ludzkość i własne nawet te najmniej prawdopodobne do uzyskania pragnienia; może kwestią charakteru Britton był fakt, że nie poznała jeszcze „czarnej strony świata” - od zawsze wychowywana w świetle idealizmu - wielkiego dobytku, oraz nadopiekuńczości (ze strony obojga rodziców) nie dane było dziewczynie wybiegnąć poza granicę własnego komfortu. Nie widziała biedy, śmierci - chorób - znała wyłącznie kres tego co albo jej pokazano - albo powiedziano.
„Ranny ptaszek” - tuż po godzinie szóstej z pomocą służki zakładała letnią, jasnoróżową a do tego nową (trzeba się przypodobać) sukienkę - budziła się pierwsza ze wszystkich domowników, przyzwyczajona że przez przynajmniej kolejną godzinę będzie mogła poddać się tylko swojemu towarzystwu - spokojnym, cichutkim krokiem zeszła na sam dół - tuż do wielkiego salonu. Kochała sierpniowe poranki, śpiew ptaków, szczekanie psów - i ten różany zapach kwiatów roznoszący się po całym pomieszczeniu. Z filiżanką herbaty podarowanej od podkuchennej - w chwili gdy tylko przysiadła na parapecie - otworzyła tomik wierszy John'a Dryden'a wchłaniając się w każde z wypisanych na kartkach słów. Gdy zaczynała czytać - podobnie jak większość osób traciła poczucie czasu i przestrzeni - gdyby widziała, że ktoś się jej przypatruję zapewne nie zachowywałaby się tak swobodnie - nie uśmiechała się, nie wzruszała - nie pokazywała „prawdziwej siebie.” Dlatego niespodziewany głos mężczyzny sprawił, że stary przedmiot wypadł blondynce z dłoni spadając na sam dół. Odwracając łepetynę i dostrzegając obserwatora - błękitne oczęta dziewczyny zawisły na jego twarzy. Przestraszył ją - choć zgubiona w prawdziwym świecie, poczuła się nagle tak niespotykanie bezpiecznie - jakby obecność aryskotraty działała na nią kojąco. Dziwne uczucie. - Tak. - nieco ochrypnięty głos, lecz na ustach widoczny nieśmiały uśmiech. - Miał Pan rację. - mimo wszystko nie zapomniała. - Z Edgara to dobry człowiek. - podniosła się ustawiając w wyprostowanej pozycji. - A Pan? Podobały się Panu widoki naszej tutejszej plaży? - ona ją kochała i był jeden z powodów gdy odczuwała złamane serce na myśl, że po ślubie odwiedzanie tego miejsca nie będzie już jej codziennością.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Strach jaki budził w ludziach ożywiał w nim zarówno rozbawienie jak i niepokój. Rozbawienie – gdyż usta same wykrzywiały się w odwróconą podkówkę na widok nieuzasadnionego przestrachu w spojrzeniu ojcowskich współpracowników bądź szeroko pojętego „towarzystwa”. Niepokój – ponieważ, pomimo pozorów, Eamon nie pragnął zradzać trwogi czy też lęku w nowopoznanych ludziach. Nigdy nie starał się kreować na surowego gbura o chłodnych oczętach zdolnych zmrozić najgorętsze stepy. Gdyby mógł wybrać, zapragnąłby zostać człowiekiem godnym zaufania i powszechnie szanowanym. Nie marzyła mu się miłość ni sympatia tłumów. Nie próbował rządzić tyranią ani negatywną famą. Domagał się wyłącznie postrzegania go jako figura autoritatia; na co zresztą pracował przez niemalże wszystkie lata swej samotnej egzystencji. Z drugiej strony, po prawdzie, reputacja zimnego drania sprawiała; że w swym rozklekotanym, podmiejskim dworku nie miewał zbyt wielu gości. Dwóch najlepszych przyjaciół często zalegało na jego kanapie po nocnych pijaństwach albo kłótniach z młodziutkimi małżonkami; aczkolwiek ponad nimi nikt nie zdawał się mile widzianym w bezpiecznej przystani. – Pan? - ...nie dopraszał się równocześnie głupiego tytułowania. – Niebawem będziemy rodziną. Chyba okoliczności pozwalają nam na odrzucenie grzecznościowych formułek. – mruknąwszy z przywartym do dolnej wargi szkłem, finalnie dopił alkohol i odstawił naczynie z głośnym trzaskiem. Jeżeli jakiegoś zbłąkanego nieznajomego zapędziłby los w ten spokojny zakątek opustoszałej, zielonej Anglii; zagubiony delikwent bezproblemowo uznałby siedzącego w fotelu bruneta za pana domu. Księgowy emanował osobliwą pewnością siebie. Krucze włosy kręciły się w lekkie fale otaczając bladą twarz (zroszoną świeżym, porannym zarostem) aureolą cienia. Oprawione ciemnymi rzęsami oczęta pomimo wczesnej godziny były bystre i czujne – jak ogniki tańczące w płomieniach. Związana luźno lniana koszula eksponowała szczupłą szyję, wyraźnie zarysowaną napięciem niektórych spośród mięśni.
Nieco zaskoczony przymarszczył brwi próbując przypomnieć sobie jakąkolwiek plażę. Czy dotarli z Rosie do piaszczystych brzegów czy poprzestali na ogrodach? – Nie przypominam sobie, byśmy dotarli do plaży. – w zautomatyzowanym odruchu zamierzał łyknąć kolejną kapkę palącego trunku i niechętnie spostrzegł przeźrocze szklanego dna. – A Wy z Edgarem? Jak wiele zdążyłaś mu pokazać? – owszem, kryło się za powyższym nieco zgryźliwe, drugie dno. Koniec końców starszy Korven kobietom zwyczajnie nie ufał. Symultanicznie pytanie zadał w sposób dostatecznie cwany – tak, aby nie sposób było zarzucić mu braku kultury.
Nawet znając przywary i zamiary swojego braciszka, nawet nie popierając jego zakusów stał za młodym murem. Przynajmniej póki paplaniny o zdradach oraz zamknięciu partnerki w domu pozostawały zaledwie niewiele znaczącymi paplaninami. A rudzielec sporo mówił: często od czapy i bez sensu. Był wspaniałym bajarzem. Idealnym kontrastem względem milczącego brata. Eamon James preferował ciszę. Demaskowała prawdę ukrytą w przyśpieszonych, spłyconych oddechach lub nerwowym strzelaniu kostkami spracowanych rąk. Aktualnie wybijała muzykę wyczekiwania - palców obijających się o pustą szklankę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obserwacja działała również w drugą stronę.
Teraz gdy przebywali tylko w swoim towarzystwie, we dwoje - Deonne mogła bardziej przyjrzeć się nietuzinkowej urodzie drapieżnika osobnika. W blasku oświetlających ich promyków słońca - spokojny, dostojny wyraz twarzy zdobiły perfekcyjnie wypolerowane rysy; siedząc w tym wielkim, skórzanym fotelu (zwykle zajętym poprzez Pana domu) wyglądał niczym jak posąg, wyrzeźbiony przez jednego z najbardziej cenionych artystów wszechczasów Michała Anioła. To by wyjaśniało - dlaczego nie posiada żadnej skazy i bezwzględnie prosi się o podziw; bo choć prezentacja Eamon'a Korven'a zapewne zwykle cieszyła oczy - w tej chwili do jasnej łepetyny panienki Britton wkraczały rozchwiane myśli. Przerażał, lśnił, jednoczył - wybrzmiewał, a jednocześnie wydawać się mogło, że wystarczy ułamek sekundy by „zrównał wszystko z ziemią.” W niczym nie przypominał swojego młodszego brata, woda i ogień - biały i czarny - dobry i zły, rozsądek a jej brak tylko który był, którym? Gdyby rzeczywiście myśli Deonne skonstruowane były na prostolinijne - gdyby już pierwszego dnia wyrobiłaby sobie o obu mężczyznach jednolite zdanie - bez możliwości poprawy, wycofałaby się w jednej sekundzie - lecz wzorowa kultura oraz te dziwne, urzekające - wciągające w znieruchomienie uczucie nie pozwalało dziedziczce zaprzestać. Wszystko było sprzeczne - jakby cała wiedza jaką posiadła (głównie z opowiadań matki, bądź młodszej siostry) - o świecie, ludziach - a tym bardziej mężczyznach nie komponowała się z dzisiejszą scenerią.
Rozmowa miała trwać dalej - do kiedy, ile? - wciąż wyrwana ze swojej codzienności (nikt wcześniej nie zdobył się, aby przerwać jej poranne uciekanie od rzeczywistości) - na twarzy dziewczęcia gościło zakłopotanie. Bo ile tak naprawdę widział? Jak to możliwe, że go wcześniej nie spostrzegła? Czy cały czas tu był? A co jeśli uzna, że jej rozchwianie emocjonalne, ponadprzeciętna wrażliwość nie jest godne jego brata i przy najbliższej okazji wszystko mu opowie? I będą z niej kpić - jak z małej, nierozumnej świata dziewczynki? Okrucieństwo. - Jak sobie życzysz. - w środku oczywistych wydarzeń - a dokładniej zbliżającego się ślubu, zupełnie o tym nie myślała. Zostaną rodziną - najstarszy z pośród braci, człowiek „wychodzący poza schemat” - stanie się jej szwagrem, poniekąd bratem - czy w takim przypadku przyzwyczai się do jego gburowatej natury? Czy będą się często widywać, a może po zamieszkaniu w przytulnym gniazdku z Edgarem wszystkie ich spotkania będą tylko odświętne? - Może to i lepiej, w ciągu dnia można dostrzec wszystkie jej uroki. - w nocy zaś zwykle była zarezerwowana dla dwójki zakochanych, arystokratka niejednokrotnie gdy wymykała się po ciemku z posiadłości natykała się na pary, trzymająca za dłonie - całujące się pod osłoną blasku księżyca. Wyobrażenie w tak intymnych chwilach Eamona i Rosie było odrobinę drażniące, ale może i oczywiste? Rositta potrafiła być nieprzewidywalna, udowadniała swoją dziką naturę przy każdej możliwej okazji i choć Deonne wolałaby nie myśleć o takich aspektach, to jednak nie zadziwiłby ją fakt, gdyby arystokrata zdążył skosztować jej ciała. - Jak nas zostawiliście... - po misji ratunkowej kociąt. - ...zaczęło za chwilę padać. - może i nie spostrzegła złośliwości mężczyzny, a może mimo wszystko wolała widzieć w nim dobro? - Musieliśmy szybko wracać. - czysta prawda, Deonne nie była nauczona kłamstwa. - Ale w końcu mamy jeszcze na zwiedzanie trzynaście dni. Dzisiaj zamierzam pokazać mu nieco więcej. - obietnica, czy raczej lekka dygresja w postaci owianej przysięgi w nutkę tajemnicy? Uśmiech dziewczęcia nieco się poszerzył, by za chwilę przypomnieć sobie o zmarzniętych kotkach pozostawionych wczoraj w ulewną noc w oborze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Edgar był nietypową osobowością. Inną niż Eamon, lecz równie osobliwą. Z jednej strony cierpiał na syndrom młodszego dziecka. Z drugiej, chociaż mężczyzn dzieliła przepaść ośmiu lat obydwaj zostali zaopatrzeni w bagaż bolesnych doświadczeń. We wspomnianym aspekcie żaden nie zdawał się górować nad pozostałym. Rudowłosy po mistrzowsku maskował otwarte rany wojennych wspomnień. Wciąż wpisywał się w sztab „chłopców”, aczkolwiek widział śmierć – umiałby określić jak pachniała (wypalonym prochem z wystrzelonej armatki). Nie potrafił natomiast mierzyć się z troskami codzienności. Nie musiał stać się podporą matki, gdy trzy wiosny wstecz ojca zmogła gorączka. Nie musiał zajmować się rachunkami ani stawać na środku placu utworzonego przez parę rozklekotanych chat; aby oznajmić głodującym dzierżawcom, że tegoroczne zbiory są znacznie gorsze niż się spodziewali. Dla bruneta śmierć wydawała się czymś bliskim i została zaklęta w czarnym trenie ciągnącym się za trzema trumienkami zbitymi z wyrzuconych na brzeg desek. Zdawało się, że to niemożliwe; niemniej zima sprzed dwóch lat zmieniła księgowego. Aby przetrwać obrósł w jeszcze grubszą skórę. Postawił jeszcze wyższy mur. Barierę, którą oko bystrego obserwatora zdołałoby dostrzec w sposobie w jaki Eamon patrzył na otoczenie: z uważnością, skupieniem i dystansem. Symultanicznie czekoladowe tęczówki skrywały rezerwy niewykorzystanego, odrzuconego przed laty ciepła. Finalnie, w jego naturze leżała łagodność. Natury nie da się oszukać.
- Czego Ty sobie życzysz? – pytanie nosiło niespodziewany ładunek szczerości. Jakby naprawdę przejmował się komfortem i zdaniem eterycznej blondyneczki. Bez dwóch zdań tak naiwnej co ładniutkiej. W świetle wschodzącego słońca wyglądała jak aniołek rodem z kościelnych witraży. Zapewne o takich istotach napominał kaznodzieja pocieszając Bakerów, którzy utracili trójkę najmłodszych dzieciątek. Są w ramionach aniołków. Jeśli w niebie rezydują stworzenia takie jak to siedzące na szerokim parapecie, być może warto byłoby przewartościować ideały i zacząć wierzyć? – A co można dostrzec w nocy? – słowa układały się w pozorne zaczepki, w rzeczywistości będące niegasnącym, spokojnym zaciekawieniem przyszłą bratową. Edgar może i jest daleki od perfekcji; ale posiadał serce wymagające ochrony. – Tak, też zarejestrowaliśmy deszcz. – prawa brew drgnęła niepewnie, a palce zacisnęły się bezwiednie na półprzeźroczu szkła. – Nieco więcej czego? Od której strony zamierzasz zacząć dzisiejsze... zwiedzanie...? – bezustannie poruszał się po wodach dwuznaczności w jakimś stopniu prowokując i sprawdzając Deonne. Naciskał na potencjalnie wrażliwe punkty cierpliwie oczekując reakcji. Póki co nie otrzymywał niczego, do czego zdołałby się przyczepić. Panna Britton sprawiała wrażenie podręcznikowego przykładu wyśmienitego materiału na pannę młodą. Czysta, śliczna jak z obrazka, taktowna. Niezapisana kartka papieru. Mamusia świetnie ją wytrenowała. Aż na wargi Korvena wpełzał troszkę złośliwy uśmieszek wyrażający resztki rozczarowania. Cóż, przynajmniej Rosie miała jakikolwiek charakter. Iskierkę życia w oczach wyciętych na kształt migdałów. Przyszło mu do głowy, że koniec końców to ładne oczy – zdolne oczarować niejednego młodziana.
- Co? – wyrwawszy z gardła poprawił się na fotelu, kiedy przez oblicze Dei przepłynął niezidentyfikowany cień. Czyżby wreszcie znalazł guziczek na który nie powinien był naciskać?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czego Ty sobie życzysz?
Wielkie, błękitne oczęta zainicjowały mglistość - jednocześnie wyzwalając w sobie nieznaną wcześniej nieokiełzaną udrękę, bo czego tak naprawdę sobie życzyła? Szczęścia u boku chłopca, którego zaledwie znała jedną dobę - a z którym jednocześnie miała spędzić resztę swojego życia? Tego aby ją kochał? Aby wychowali wspólnie dwójkę pięknych, zdrowych dzieci? By rodzice byli z niej dumni? Bo oddała się mężczyźnie, który był jej przeznaczony od momentu gdy jako niemowlę dopiero co wyszła z łona matki i świat po raz pierwszy usłyszał jej płacz? Narosła w niej złość - nieokreślona, dziwna, a równocześnie zaczynała wydawać się stała, jakby miała zostać w niej już zawsze; ale w żaden sposób nieukazana, Deonne zbyt mocno ceniła własną kulturę, by wywrzeć jakiekolwiek emocje - w końcu do tego została stworzona i nie istniała żadna siła, która mogłaby z tym walczyć. - A Ty czego mi życzysz? - nie powinna była w ten sposób zainicjować pytania - z reguły odpowiedziałaby z wyuczoną dostojnością - godnie, spokojnym tonem - tak jak bezustannie powtarzała jej matka, ale obecność oraz odmienny rodzaj wymowy księgowego włączał w łepetynie dziewczęcia iskierkę nieprzyzwoitości - rzecz jasna, owe pytanie nie należało do niegrzecznych, ale nie było zdecydowanie tym czego oczekiwał Korven - a po co istnieją kobiety? Otóż, był spełniać oczekiwania; poza tym z nich dwóch to Rosie była tą, która kierowała się wyuzdanym sposobem istnienia.
- W istocie, to praktycznie nic... - zaczęła niepewnie owijając sylwetkę mężczyzny swym ciepłym, uczciwym spojrzeniem. Nie była wstydliwa - ale musiała przyznać, że ją całkowicie onieśmielał - bo choć rozmowa się „kleiła” wystarczyło dostrzec jego ciemne, przenikliwe tęczówki a na buzi najstarszej z Britton'ek pojawiały się lekko różowe rumieńce.. - ...jednak trzeba mieć odrobinę wyobraźni... - ton jasnowłosej choć spokojny posiadał w sobie nutkę romantyzmu. - ...i sokoli wzrok, by dostrzec piękno w samym środku ciemności. - nie zamierzała zdradzać swojej tajemnicy - nie tylko dlatego, że nie znała panicza, aczkolwiek wymykanie się z posiadłości gdy na ziemi gościł blask wielkiego, okrągłego księżyca było jej sekretem - ucieczką od codzienności, oazą spokoju - który sprawiał, że za dnia mogła bezustannie stanowić ideał kobiety. Nikt nie musiał wiedzieć, że podczas „nocnych wypraw” łkała nad swym losem - rozmyślała o pragnieniu podejmowania sama-za-siebie decyzji i chęci bycia „kimś więcej” niż tylko „czyjąś żoną.” - Od czego..? - niezwłocznie powtórzyła za brunetem, na kilka zdecydowanie za długich dłuższych chwil utrzymując spojrzenie na wargach towarzysza. Lewa brew podskoczyła, gdy zorientowała się o swym haniebnym czynie czego się dopuściła, automatycznie potrząsnęła głową, by posłać osobnikowi delikatny, niewinny - lekko przerażony uśmiech. - Myślałam, aby zabrać go do miasta, może do teatru, ale zdałam sobie sprawę, że nic o nim nie wiem. Ani tego co lubi, czy byłbyś tak skłonny by mi pomóc? - bezustannie w ich prawie rodzinnej pogawędzę chodziło o Edgara.
Wyraz twarzy Deonne nadal był zalękniony - niespodziewane nadejście Eamon'a sprawiło, że całkowicie zapomniała - jaka przygoda im się przytrafiła wczorajszej nocy i kogo uratowali - małe kocięta, przerażone, głodne, zmoknięte - wychudzone, okryte dziurawym kocem - mogły nie przetrwać tej ulewy. - Przepraszam, nie mogę Ci dłużej towarzyszyć w porannym... - piciu; ewidentnie wzrok zogniskowany na szklance. - ...przesiadywaniu w fotelu, Eamonie.- osądzanie kogokolwiek, gdziekolwiek i jakkolwiek nie było autem Deonne - był dorosłym, dojrzałym facetem - mógł spędzać swój wolny czas jak tylko chciał - na dodatek był na wakacjach, prawda? - Muszę sprawdzić co z kotami, wczoraj zostawiliśmy je z Edgarem w stadninie... - zrobiła kilka kroków w przód, by zaraz gwałtownie odwrócić się w jego kierunku. - Przepraszam, za brak kultury. Czy chciałbyś się tam ze mną wybrać? - z pełną świadomością że odmówi (tak jak wtedy - sztucznie uśmiechnięta oczekiwała na odpowiedź.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Surowe oblicze mężczyzny przyozdobił niewymuszony, lekki uśmiech. – Szczęścia i sprawiedliwości. Czego innego mógłbym Ci życzyć? – tego drugiego zawsze, bezustannie życzył sobie. Gdzieś głęboko w mrocznym sercu pokładał ufność w istnienie prawa karmicznego. Egzotyczny koncept ofiarowywał iskierkę nadziei na przyszłe zadośćuczynienie dziesiątek miesięcy samotności, ciężkiej pracy i braku namiętności. Eamon nie był szczęśliwy. Radość pozostawała daleko poza zasięgiem jego rąk. Właściwie, przez większość swej egzystencji działał na autopilocie. Zdrowy dystans do spraw dzierżawców (podobnie zresztą jak do kwestii rodzinnych) zezwalał na dryfowanie poprzez codzienność. Jak zostało wspomniane, codzienność wielce docenianą; będącą gwarantem nienajgorszej rutyny. Symultanicznie uniemożliwiającej zdobycie czegokolwiek ponad przeciętność dziedzica niedużego majątku. – Żebyś spełniła się w roli małżonki mojego brata. – na końcu języka posiadał kolejne zapewnienie, iż Edgar jest dobrym człowiekiem; niemniej tym razem wróciło ono do wnętrza duszy – niewypowiedziane, bezdźwięczne. Ile razy bowiem można zapewniać o uczciwości osoby, która tak naprawdę całkowicie uczciwa nie była? Ani względem przyszłej żony ani względem siebie: zmanipulowanego, poddawanego wpływom.
- Albo być kompletnie ślepym. – nieco prowokacyjnie uniósł brwi ku górze. – Czy może ślepi nie znają pojęcia piękna? – znudzony siedzeniem z pustą szklanką porzucił bezpieczną przystań by wypłynąć na wody obszernego salonu i zacumować w porcie stworzonym przez zakurzone komody. Na matowym, mahoniowym blacie jednej z nich dostrzegł trzy maleńkie portrety oprawione w zdobione ramki. Każdy z nich przedstawiało jedną z córek. Portrecik Deonne stał w centralnym punkcie owej drobnej galerii.
Jeżeli spostrzegł sposób w jaki na niego patrzyła i zarejestrował pauzę jaka nastąpiła, gdy jasne oczy dziewczyny uczepiły się jego warg – zignorował owe odkrycie. – Hmmm? – Korven w zamyśleniu przesunął wzrok z ładnej, zastygłej na wieczność podobiźnie średniej z sióstr po czym zwilżając usta końcówką języka przeniósł zainteresowanie na rozmówczynię. – Nie będę psuł Ci zabawy. Poznawanie się jest najwspanialszym etapem znajomości, czyż nie? Znacznie lepszym niż późniejsze rozczarowania... – o dziwo, choć owe słowa wypowiedziane przez większość ludzi zabrzmiałyby gorzko – w tym przypadku sprawiały wrażenie wyrzucanych w eter, surowych prawd pozbawionych emocjonalnego zabarwienia. Jak gdyby Eamon naprawdę wierzył, że nie istnieją relacje oraz więzi umiejętnie przekuwające oczekiwania i nadzieje w prawdę. W piękne poranki, szczere wyznania oraz wymianę sił podczas prób.
Kolejne słowa dziewczęcia nieco wybiły bruneta z rytmu. Nie ukrywał konsternacji. – Kota... Ahhh, z kotami... Tak, teraz pamiętam. – maleńkie, wygłodzone zwierzątka kompletnie wypadły mu z głowy. Na zadane pytanie odpowiedział dosyć automatycznie. Prędkim, niekoniecznie przemyślanym: - Tak. Po prawdzie, nie miał zbyt wiele do roboty a nie wypadało upić się już z samego rana. Ani również dopijanie whisky gospodarza nie jawiło się jako wybitnie przystojne. Dlatego nie rozgrzebując podjętej decyzji, kiwnąwszy w kierunku drzwi, przepuścił Britton przodem; aby za ich szerokim łukiem dorównać do blondyneczki i iść z nią w ciszy. Drapiącej zmysły każdej duszyczki przywykłej do towarzyskiej etykiety - na którą sam księgowy kompletnie nie zważał, napawając się przyjemnością powolnej przechadzki w bliżej niedoprecyzowaną stronę. Dla niego milczenie było złotem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Praktycznie bezdźwięczne westchnięcie wysunęło się z pomiędzy pełnych ust jasnowłosej zarazem zwiastując nagłe jej zamyślenie - czy mogłaby być szczęśliwa z Edgarem? Podczas wczorajszej nocnej schadzki wydawało się, że tak - miły, uprzejmy - przystojny, wywodzący się z dość zamożnej rodziny, poza tym był pierwszym i jedynym wyborem jej ojca. Czy w takim przypadku mogłaby narzekać? Szczególnie, że Deonne wierzyła w dobre intencje własnego papy - była pewna, że nie wpakowałby jej w ślub z człowiekiem, który nie jest godzien dołączenia do tak silnego rodu. Norman nie tylko cenił sobie tytuły, ale również pracowitość i honor - te wspólne dwa tygodnie nie miały być jedynie okazją, aby młodzi narzeczeni się poznali - ale dołączał do tego także test, w postaci czy panicz spełni się w roli przyszłego posiadacza majątku, czyli wszystkich ziem, posiadłości; wprawdzie wyglądał na przygotowanego na owe zmiany, ale czy to było tylko „pierwsze wrażenie” a dopiero później rozpocznie się czas na wypowiedziane przez starszego z Korvenów pierwsze[...] i dalsze, rozczarowania? - Ślepcy żyją tylko w ciemności... - błękitne oczęta choć skupione na towarzyszu, chwilę później skoncentrowały się na innym punkcie - niebieskim wazonie stojącym pośrodku stołu, bacznie je obserwując odkryła, że różowe lilie niedawno zebrane przez nią i Rosie z ogrodu zaczęły powolnie więdnąć. -...dlatego myślę, że powinniśmy się właśnie od nich uczyć dostrzegać te piękno. - wypowiedziała w sposób subtelny, ciepły - lecz nie było w tych słowach ani krzty dwuznaczności - Dea prawdopodobnie nawet nie znała tego pojęcia, choć może nie pokazała jeszcze swojego „prawdziwego oblicza?” - Och... rozumiem, po prostu nie chciałabym go zawieźć. - mruknęła będąc już bardziej speszoną - zaś z drugiej strony powinna przywyknąć do jego odmów, bądź już nigdy więcej o nic mężczyznę nie prosić.
Zgodził się.
I Deonne idąc żwawo, prosto przed siebie - natychmiastowo pożałowała własnego pytania, albowiem milczenie które nastało, dla jasnowłosej ekstrawertyczki była wręcz nie-do-zniesienia - czyżby poranną rozmową w salonie wyczerpali limit pogawędek na całe czternaście dni pobytu? Britton zaskakiwało, że arystokrata potrafi żyć w tak ekstremalnej ciszy - ona mogłaby mówić, nieustannie - rozmawiać z każdym, poznawać cudze życia - myśli, dzielić się własnymi przemyśleniami i dzięki temu zaczerpnąć więcej wiedzy. Gdy znaleźli w pobliżu drewnianego budynku - kątem oka zerknęła na towarzysza - chciała, aby wszedł pierwszy, aczkolwiek zaproszenie go nie wiązało się z wymaganiami uratowania „damy w opałach” O nic nie proś, Deonne - dlatego otworzyła drzwi i znalazła się zrobiła „pierwszy krok.” W środku było ciemno, jasne smugi światła przeciskały się przez nierówno połączone deski drewna - niepewnie skierowała się w stronę stogu siana, na którym znajdował się dziurawy koc - a wokół niego latały muchy; nie musiała sprawdzać odpowiedź na ranne pytanie była prosta: kocięta nie przeżyły dzisiejszej nocy. Mimo to, Britton nie poruszyła się z miejsca - stała ze spuszczoną głową obserwując nieruchomy pled - a z jej oczu zaczęły wylatywać słone łzy - z początku przecierała je materiałem sukienki, ale to nie pomagało - płacz się nasilał, a biedne dziewczę nie wiedziało co powinno zrobić. - Nie żyją. - rzuciła zapłakanym tonem głosu, okręcając całą sylwetkę w taki sposób by móc spojrzeć na wchodzącego do wewnątrz pomieszczenia zniecierpliwionego Korvena. - Trzeba je zakopać... - a najlepiej odprawić im pogrzeb - lecz owe zdanie nie zostało wypowiedziane. - Mógłbyś pójść po mojego Papę? Nie chcę zostawiać ich tu samych. - kolejna prośba, ale chyba do zniesienia, prawda?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na aktualnym etapie życia Eamon nie byłby w stanie odnaleźć szczęścia w żadnym małżeństwie. Przynajmniej tak mu się zdawało, gdy spotykał się ze znajomymi; którzy zostali pobłogosławieni drugą połówką. Księgowy myślał o sobie jako o mężczyźnie zbyt zapracowanym i niecierpliwym. Nie umiałby zaspokoić wygórowanych oczekiwań panienek z towarzyskiej śmietanki. Po prawdzie, wcale nie interesowałyby go zachcianki bądź kaprysy młodej żony. Ponadto, obserwacja przyjaciół wystarczała; aby w umyśle powstała mocno doprecyzowana oraz miejscami lekko przerysowana wizja zjawiska jakim jest „święty” węzeł małżeński. Już lepiej zarzuć pętle na szyję. Rezultat podobny, tylko mniej osób będzie cierpiało. Równocześnie, z całą swą ekstremalną filozofią; Korven nie potępiał entuzjazmu brata. Ze znacznie większą dezaprobatą spoglądał na jego plany względem narzeczonej – ochwaszczone złotymi poradami towarzyszów niedoli z marynarki wojennej. Patrząc na siedzącą na parapecie blondyneczkę, słodką i naiwną Eamon dostrzegał w sercu dwie sprzeczne siły. Z jednej strony politowanie dotykające biednej dziewuszki, która z całą pewnością doświadczy rozczarowania oraz złamanego serduszka. Z drugiej satysfakcji, iż ignorancja czy głupota (jak zwał tak zwał) zostaną ukarane. Być może z czasem panna Britton nauczy się co naprawdę oznacza rola małżonki? Do czego doprowadziły przestarzałe tradycje, oddawanie swojej przyszłości w ręce staroświeckich rodziców.
Nie chciałam go zawieść. Nie powstrzymując gwałtownego rozbawienia zawiesił wzrok gdzieś w bliżej niedookreślonym punkcie w przestrzeni. – Powinnaś się do przyzwyczajać. – przecież na tym polega ożenek, czyż nie? Na sporadycznych wzlotach i częstszych upadkach. Na rozczarowaniu, kiedy okazuje się; iż wybrana Ci osoba wcale nie przypada do Twoich gustów i z pewnością świetniej sprawdziłaby się jako partner ojca – który zresztą owego delikwenta sam wybrał; zapewne w jakimś stopniu na własne podobieństwo.
Cisza była przyjemna. Mogłaby trwać dłużej. Bezruch jest symfonią w porównaniu do niewieściego szlochu. Reakcja Deonne na ułamki sekund wybiła Korvena z rytmu. Jak zwykle, nie wiedział jak się zachować. Na widok spływających po policzkach łez czuł jakby jego wnętrzności kurczyły się, chowały w uścisku chwilowej paniki. Z gardła wydobyło mu się odchrząknięcie. Krótkie, konkretne; na wzór chrząknięć jakimi raczyli radę wielcy politycy na wielkich zebraniach. Arthur wiedział co mówi, bezustannie wspominając; że jego pierworodny ma osobliwą postawę, sposób mówienia, manieryzm kreujący całość przywodzącą na myśl wizerunek chłodnego społecznika. – Nie ma sensu nikogo budzić. – po głębszym westchnieniu nerwowo przetarł powieki palcami. W nozdrzach zatańczył mu charakterystyczny zapach wsi – rodzącego się poranka, siana, brudnej sierści kociąt. – Przynieś łopatę. – teraz on zaczął rozdawać polecenia. Naraz, czekoladowe tęczówki zwróciły się ku rozmówczyni, a przez oblicze Eamona przemknęła błyskawica światła – łagodząca surowe rysy i odgarniająca mgłę sprzed oczu. Wydobyła nawet strzępy miękkości w głosie: - Deonne...? – łagodnym (jak na siebie, znaczy się) tonem poczekał aż blondynka spojrzy mu w twarz. – Przyniesiesz łopatę?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Małżeństwo dla Deonne było symbolem - najjaśniejszym spośród gwiazd; chciała tego - poniekąd dlatego, że od najmłodszych lat wpajano jej oraz każdej innej młodej dziewczynie, iż bez złotej obrączki na serdeczny palcu jest nikim - więc czy miała inne wyjście? Gdyby odmówiła papie, albo chociażby posiadała w sobie siłę odwagi by trzy lata temu uciec z Francisem i wieść przyzwoite życie - cokolwiek by to zmieniło? Otóż nie - zostałaby zhańbiona, wydziedziczona - przekreślona raz-na-zawsze w tym rodzie. Nie wybaczyłby jej - poza tym wystarczało w jednej rodzinie mieć córkę, której instytucja małżeństwa niekoniecznie przypadała go gustu. Rosie była tą młodszą, zwariowaną - pyskatą, potrafiącą o siebie zadbać - a na najstarszą Britton spadły wszystkie obowiązki pielęgnowania stuletniej tradycji. Przywykła. Dlatego świadomie pchała się z jednej „złotej klatki” do drugiej - bezustannie z uniesioną głową, z wyuczonym uśmiechem - bo bez Edgara Korvena przy boku ta „najjaśniejsza gwiazda” zgaśnie - zniknie bez odwracalnie; zaginie wśród ciemnej próżni.
Powinnaś się do przyzwyczajać. - Uważasz, że będę go notorycznie zawodzić? - szmaragdowe tęczówki zogniskowały na kamiennej buzi bruneta. - To o to tu chodzi, prawda? - mrużąc ślepia - zaprezentowała ten sam wyraz twarzy co jej towarzysz, lodowaty - poważny, zgorzkniały. - Myślisz, że nie jestem go warta? - kolejna, śliczniutka blondyneczka - bez logiki - głupiutka. Wychowana na księżniczkę, niczego nie potrafiąca zrobić sama. - Na szczęście nie Ty o tym decydujesz. - rzuciła oschle, pierwszy raz pokazując swoje emocje - negatywne - zupełnie nie spodziewając się swojej reakcji, natychmiastowo pożałowała tego wybuchu, lecz nie zamierzała przepraszać - choć w większości zaczepek mężczyzny puszczała „mimo uszu” - ale sam ją prowokował - od samego początku był nie miły, wydawać się mogło że nie tylko gardzi możliwościami brata, ale również nią - nie rozumiała co takiego mu zrobiła?
Czuła jak boli ją ciało - całe (wielkie) serce - każdy mięsień, obserwowanie we własnym szlochu nieżyjących kotków wpłynęło na humor blondynki bardziej, niżeli sądziła - nie obchodziło ją nawet szydercza opinia księgarza - albowiem takiej aktualnie oczekiwała. Było jednak inaczej - cieplejszy głos, może nawet można było w nim wyczuć współczucie; powolnie okręciła łepetynę w stronę Eamon'a, by za chwilę nią kiwnąć - gwałtownie otarła łzy wewnętrzną częścią dłoni - by zaraz skręcić w bok i chwycić za łopatę posłusznie mu ją oddając.
Następne wydarzenia działy się szybko - wykopywanie przez arystokratę dołu (szokujący widok!) - kolejny płacz Britton - właściwie stojąc nad „grobem” niczym się nie różniła od kilkuletniej dziewuszki skomlącej nad swym zdartym kolanem. By w końcu nadeszła (uwielbiana przez towarzysza) cisza. Kilka minut wystarczyło - by Deonne odwróciła, wielkie błękitne ślepia ponownie nacieszyły się rysami twarzy mężczyzny. - Dziękuję. - niby nie zrobił wiele, ale dla dziedziczki było to absolutnie wszystko. - Możesz tu jeszcze chwilę ze mną zostać? - zupełnie zapomniała o swym postanowieniu, „Deonne o nic nie proś.” ponieważ dziwne uczucie wymagało by w tej ciszy tylko z nim się zatrzymała. Serce zabiło mocniej - pełne wargi wykrzywiły się w łuk spokojnego uśmiechu - a opuszki palców zetknęły się z jego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie odezwał się – ni zaprzeczając, ni przyznając się, ni tłumacząc własnego komentarza. Pozwolił, aby Deonne wyrobiła sobie własną opinię i interpretację jego słów. Interpretacja pozostawała błędna (jakżeby inaczej!). Panienka Britton nie mogłaby się spodziewać, że między wierszami brunet skrytykuje młodszego brata. Zapewne powinien wytłumaczyć sprawę, aczkolwiek... nie zależało mu. Ani troszkę, ani odrobinkę nie pragnął; by dziewczyna posiadała o nim dobre zdanie. Nie przejąłby się nawet, gdyby uważała go za największego buca na kontynencie.
O łopatę również nie poprosił ze względu na chęć troszczenia się o swoją reputację. Zwyczajnie nie obawiał się pracy fizycznej. Chociaż był synem właściciela ziemskiego i sam posiadał kawałek ziemi – nie uciekał przed wysiłkiem. Wykonywał prace remontowe w swoim maleńkim, upadłym dworku. Własnoręcznie wspomagał dzierżawców przy drobnych naprawach. Szczególnie w letniej porze jego dłonie pokrywała sieć cienkich, różowych zadrapań. Maleńkich świadectw samodzielności oraz niezależności; którą nosił na piersi niby prywatne odznaczenie.
- Znajdźmy jakieś miejsce. Może pod tym wielkim drzewem, przy ogrodach? – obróciwszy łepetynę potrząsnął kaskadą poskręcanych, czarnych włosów. Próbował już nie patrzeć na zaszklone, błękitne oczy. Był nastawiony na działanie – nie użalanie się nad losem zwierząt, którym tak czy owak na nic zdadzą się łzy wrażliwego dziewczęcia. Co nie powinno dziwić – kopał w ciszy, ignorując fakt; iż wybuchające sporadycznie kłęby kurzu brudzą mu rękawy koszuli i spodnie. Poza tym, nie miał ochoty rozmawiać; nie do końca wiedząc co mógłby powiedzieć. Nie odczuwał smutku ani rozpaczy po śmierci przybłęd. Należało spodziewać się podobnego finału tej amatorskiej akcji ratunkowej. Ukrycie wygłodzonych, ubrudzonych kociaków w stodole nie wpisywało się w sztab najbardziej bystrych pomysłów, lecz nie czas na wypominanie Dei braków w logice. Próbowała, a przecież o to w życiu chodzi. Aby próbować. Zrobiła więcej niż większość ludzi.
Dziękuję. Wyrwany z płytkiej zadumy, wsparty na łopacie zatrzepotał powiekami odwracając zamyślone spojrzenie od horyzontu w kierunku blondynki. – Nie ma problemu. – naprawdę nie było. Żeby zrobić coś z rękami i ruszyć się zamiast tkwić w jednej pozycji na wzór marmurowej figury – wyciągnął narzędzie z ziemi i przygotował się do odejścia (uznając odezwanie się Britton za sygnał, iż nadszedł czas na powrót do prawdziwego życia: obiadków, uprzejmych rozmów, planowania wspólnej przyszłości młodych). Dotyk jej skóry zaskoczył go. Przez parę sekund pozwolił jej na ten gest, ciemnymi oczyma wodząc po ładnej buzi. Wreszcie intymność owego działania zaburzyła spokój Korvena, który odsunął rękę i uniósł brwi lekko ku górze. – Chodźmy. Spędziliśmy tu za dużo czasu.
*** Trzy dni. Tyle minęło od kociej tragedii. Trzy dni wypełnione monotonią podobnych poranków oraz wieczorów spędzanych na niczym. Lenistwo przepasające mijające doby coraz silniej działało Eamonowi na nerwy. Męczyły go wspomnienia domu oraz pracy jaka czekała – nie lubił zostawiać czegoś „na później” i w umyśle księgarza już piętrzyły się czarne scenariusze. Pod koniec dnia drugiego próbował namówić ojca, by ten zezwolił na wcześniejszy powrót pierworodnego do rodzinnego majątku; niemniej Arthur słusznie wytłumaczył, że tak prędki wyjazd zostałby odebrany jako faux pas. Brunet zgodził się na opuszczenie rezydencji Brittonów po pełnym tygodniu. Idea wczesnego wybycia z posiadłości ojcowskiego przyjaciela napawała chłopaka optymizmem. Po północy, przy świetle świecy próbował pisać na skrawku papieru listę potencjalnych zadań lub sprawunków jakie trzeba wykonać po przyjeździe.
W czwarte popołudnie Edgar zaproponował wspólne spędzenie odrobiny czasu nad wodą. Panowie od dłuższej chwili nie mieli okazji porozmawiać w ciszy i spokoju, toteż brunet z przyjemnością przyjął propozycję rudowłosego. Po krótkiej wymianie zdań księgowy postanowił nie psuć sobie nastroju wchodzeniem w dyskusje dotyczące małżeństwa braciszka. Chłopak bezustannie tkwił w ciasnych objęciach początkowej fascynacji – niestety, głównie fizycznością przyszłej małżonki. Ostatecznie Eamon doświadczał większej radości z leniwych liźnięć napływających fal niżeli z interakcji z Edgarem. W gruncie rzeczy, pewna cząstka mężczyzny ucieszyła się; kiedy podoficer postanowił wyjść z wody i obrać kierunek powrotny, w stronę rezydencji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wydarzenia sprzed trzech dni ugrzęzły w umyśle Deonne - dlaczego go dotknęła? Dlaczego pozwoliła sobie na dany gest, choć niedaleko w posiadłości a dokładnie na drugim piętrze smacznie spał jej narzeczony? Niby nic to nie znaczyło - poniekąd było tylko skromnym podziękowaniem za pomoc, ale to jego ciemny wzrok - inny sposób patrzenia na nią nieustannie nawiedzał głowę Britton. Musiała coś z tym zrobić; wyrzucić bruneta ze swoich wspomnień - by wpełzł do nich obraz chłopca o popielatym kolorze włosów; to na Edgarze powinna się skupić, lepiej go poznać - w końcu to z nim planowała spędzić resztę swojego życia. I tak zrobiła. Każdy poranek, popołudnie i niektóre wieczory - znajdowała się przy boku młodszego Korven'a - wspólnie (a raczej we trójkę, ponieważ bezustannie towarzyszyła im przyzwoitka) zwiedzanie wsi, pikniki - rozmowy tylko utwierdzały dziewczę w przekonaniu, że wybór jej ojca był dobry - nie doskonały, ale powoli pojmowała fakt, że arystokrata mógłby ją uszczęśliwić.
Dzisiejszy ranek był podobny do poprzednich - rodzinne śniadanie, jej cichy chichot gdy narzeczony opowiedział żart następnie powrót do swojego pokoju i wyjście na spacer wraz z Rosie; podczas wczorajszej rozmowy oboje zdecydowali, że chcą spędzić czas z własnym rodzeństwem. - Nie mogę uwierzyć, że za rok może Cię już tu nie być. - wysunęło się z pomiędzy warg Różyczki, która w tej samej chwili schyliła się by zerwać jedną z róż w ogrodzie. - Przecież będę was odwiedzać. - odpowiedziała z uśmiechem Dea, kierując swe wielkie, błękitne oczy na siostrę. - To nie będzie to samo. Teraz tak tylko mówisz, a jak zaczniesz swoje sielankowe życie, to... - wtrąciła młodsza, wywracając przy tym ostentacyjnie ślepiami. - To co...? - pierworodna przekręciła łepetynę, by zrobić krok w kierunku Kwiatuszka. - ...to o nas zapomnisz... - zmartwiony wyraz twarz Rositty - zmienił przez chwilę postrzeganie blondynki - nie zapomniałaby, ale każda z nich wiedziała, że średnia Britton'ówna ma mało procent szans na wydostanie się z tej „dziury” - a tym bardziej na ożenek. Mimo prób papy - i wydaniu fortuny na poprzestaniu plotek, rozrosły się one do tego stopnia, że nikt nie był zainteresowany chociażby spędzeniem czasu z dziewczyną. Deonne chciała coś powiedzieć, cokolwiek co by podniosło szatynkę na duchu - ale w tym samym czasie obie dostrzegły przebiegającego obok nich młodszego Korven'a. - Edgarze, gdzie Ci się tak spieszy? - na widok „ukochanego” buzia jasnowłosej automatycznie się rozpromieniła. - Zamierzam się tylko przebrać i do was zaraz dołączę, poza tym Eamon prosił Cię na chwilę. Chcę Ci coś pokazać. - odrzekł chłopaczyna, by za chwilę roześmiać się i szybkim tempem zniknąć z radaru arystokratek. - Co miał na myśli? - kobieta odwróciła się w stronę Rozy - a ta nieznacznie wzruszyła ramionami. Ciekawość od rozsądku stała się silniejsza - niewiasta opuściła „bezpieczną przystań” i nieświadomie powędrowała w stronę „paszczy lwa.”
Droga na plażę minęła zaskakująco szybko - wchodząc na górkę, ukradkiem dostrzegła wychodzącego z wody na brzeg EJ'a - bez koszuli, w mokrych (jeszcze bardziej skręconych) opadających w nieładzie na umięśnione ramiona prezentował się niczym jak morski Bóg - zuchwale schyliła się, jednocześnie chowając się w zaroślach i pozwoliła sobie na baczną obserwację - na szczęście nikt nie mógł zajrzeć do wnętrza jej myśli, więc fascynacja mężczyzną oraz jakiekolwiek fantazję z nim związane pozostały pomiędzy nią, a nią - patrzyła błękitnymi tęczówkami zahaczając o nagi tors, czarną czuprynę, pełne wargi - mocniej kryjąc się w wysokiej trawie. Co się z nią do jasnej cholery działo?
Dopiero chwili gdy zaczął się ubierać (i też z obawy, że może ją przyłapać - cóż, w ciągu jednej rozmowy trzy dni temu zrozumiała, że jest inteligentniejszy niż połowa populacji) wychyliła się - z wyprostowanymi plecami schodząc w dół, by nagle ich spojrzenia się skrzyżowały. Znowu byli sami - i Deonne zaczęła żałować jednego ważnego punktu: dlaczego nie wzięła ze sobą Rose? - Edgar przekazał mi, że prosiłeś abym przyszła. Coś się stało? - cała wina zwalona na młodszego z braci; bo choć była to najszczersza prawda, to przecież gdyby nie chciała - to by się tu nie pojawiła.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”