WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
..........Na razie musi się cieszyć tym, co ma. Ostatnio zaś ma naprawdę sporo i, na dobrą sprawę, mogłaby rzucić w cholerę pracę kelnerki. Zastrzyk gotówki, który przyniósł jej szczęśliwy los, wystarczyłby jej bowiem na parę dobrych lat spokojnej egzystencji. Problem w tym, że część z nich już wydała na kilka ostatnich imprez, nowych ciuchów i wyposażenia do mieszkania, bo zanim się zorientowała, że może nie powinna ich tak bezmyślnie wydawać, było już odrobinę za późno. Kiedy zaś przyszło otrzeźwienie, zaczęła też odczuwać niewielkie wyrzuty sumienia, bo z jednej strony to nie był jej los. Owszem, dostała go, ale zupełnym przypadkiem, gdy nieświadomy, prawowity właściciel podarował jej go w ramach napiwku. I okazał się to być naprawdę solidny napiwek — na tyle, że teraz jej głupio zatrzymać wszystko dla siebie.
..........Mimo wszystko, mimo tego zastrzyku pieniędzy, nie zrezygnowała również ze sprzedawania swoich obrazów. Dlatego, jak co tydzień, rozkłada swoje graty na jednym z chodników w Chinatown, po czym siada na murku ze słuchawkami na uszach i pochyla się nad swoim szkicownikiem, aby jakoś zabić czas w oczekiwaniu na klientów. Nawet nie zauważa, że w okolicy pojawia się ktoś, kogo zna; ktoś z dawnego życia, kogo wolałaby uniknąć za wszelką cenę.
.............with her sweetened breath, and her tongue so mean
.............she's the angel of small death and the codeine scene
-
Czas leciał nieubłaganie, a w życiu Jeffa niewiele się zmieniło. Krążył między pracą, a swoim nowym mieszkaniem, które uwaga... Udało mu się w końcu znaleźć, więc nie musiał już nikomu siedzieć na głowie. Cała ta sytuacja robiła się już nieco dziwna i nie chciał tego dłużej przeciągać. W żadnym wypadku nie narzekał na mieszkanie u Atlasa, a wręcz przeciwnie, mógłby tam zostać dłużej. Przyzwyczaił się do obecności chłopaka i wiedział, że uczucie do niego było coraz silniejsze. Jednak tyle, nic więcej się nie wydarzyło, było super, zauroczył się ale w końcu się wyprowadził do swojego nowego mieszkania i nie spędzał z chłopakiem już tak dużo czasu jak wcześniej, byli zajęci pracą, a ich relacja stanęła w miejscu. Jeffrey starał się o tym nie myśleć, nie chciał tego robić bo ostatnio niestety widział w swojej głowie jedynie czarne scenariusze. Dlatego też poświęcił trochę wolnego czasu rodzinie, która już zaczęła do niego wydzwaniać z pretensjami, że od kiedy wyprowadził się z domu to w ogóle zapomniał, że ma rodziców. W sumie mieli rację, faktycznie rzadko ich odwiedzał.
Teraz jednak czas na najmniej spodziewane spotkanie w jego życiu. Nigdy nie spodziewałby się tego, że nagle w Seattle zobaczy Alysse, która na dodatek siedziała na murku i jak gdyby nigdy nic się nie stało sprzedawała swoje obrazy. Mogłoby się wydawać, że nie ma w tym nic dziwnego, Jeffrey doskonale wiedział, że szkicownik był nieodłącznym elementem jej życia i pewnie nawet ucieszyłby się z faktu, że robi to, co zawsze chciała robić. ALE cholera... ile to już minęło lat odkąd widział ją po raz ostatni? Odkąd zniknęła i nie dawała znaku życia. Odkąd próbował się z nią skontaktować w każdy możliwy sposób, a ona miała go gdzieś. Nie miał pojęcia co się stało, nie miał pojęcia, że teraz powinien zwracać się do niej innym imieniem. Dużo było rzeczy o których nie miał pojęcia. Zatrzymał się momentalnie, kiedy zorientował się kim była dziewczyna siedząca na murku. Poznałby ją wszędzie, byli razem, przyjaźnili się, znali się tyle lat. W pierwszej chwili pomyślał, że może to jakiś sen, w końcu co ona tutaj robi i dlaczego się do niego nie odzywała. Przecież nie był nawiedzonym byłym chłopakiem.. Zawsze dobrze się dogadywali i mogli na siebie liczyć, a potem to wszystko nagle się skończyło i Alyssa zniknęła z jego życia. Stanął naprzeciwko niej, zatrzymując się przy jednym z obrazów, uniósł na nią swoje zaskoczone spojrzenie... -Aly...? - zabrakło mu słów, wpatrywał się w nią i mimo, że chciał wykrzyczeć jaka jest okropna nie powiedział nic więcej.
-
..........Musiało minąć sporo czasu, nim przyzwyczaiła się do nowego imienia i nazwiska. Ba! Czasem nadal jest jej dziwnie, gdy ludzie zwracają się do niej Sage, ale, jako że wszyscy to osoby, które nie są związane z jej przeszłością, jakoś łatwiej jest jej to przełknąć. Zapewne czułaby się pewniej, gdyby zamieszkała w zupełnie innym mieście, Los Angeles albo Miami na przykład, ale musiała wybrać Seattle — swoje rodzinne miasto. Musiała więc liczyć się z tym, że w pewnym momencie spotka na swojej drodze kogoś, kogo znała kiedyś. Dopóki jednak tak się nie stało, zupełnie o tym nie myślała i nie zastanawiała się, co zrobi, gdy kogoś takiego spotka. Dlatego, gdy tuż przed nią staje Jeffrey — jej były, a zarazem przyjaciel, którego porzuciła na rzecz Nowego Jorku — zamiera w pół ruchu, kompletnie nie wiedząc, co począć. Jak się wytłumaczyć, co powiedzieć, jak zareagować. Udać, że to nie ona? Przywitać się z nim z radością? A może uciec? Cóż, tego ostatniego na pewno nie może zrobić, bo wtedy musiałałby zostawić na pastwę losu wszystkie swoje obrazy.
..........— Jeff… — zaczyna, ale kompletnie nie wie, co powiedzieć dalej, więc po prostu zaciska usta w wąską linię. Rozgląda się dookoła, jakby sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje, ale każdy jest zajęty swoimi sprawami. Mimo to zeskakuje jak oparzona z murku, po czym łapie mężczyznę za ramię i ciągnie go do ślepego zaułku, który znajduje się tuż za jej niewielkim straganem z obrazami. — Wszystko ci wyjaśnię, okej? Tylko… Tylko może nie tutaj, nie teraz — mówi, raz jeszcze rozglądając się dookoła. Nie chce, aby ktokolwiek ich usłyszał, szczególnie odkąd dowiedziała się, że grupka, która chciała się na niej zemścić, prawdopodobnie dowiedziała się, że ukrywa się w Seattle.
..........Zerka niepewnie na Jeffreya, który mimo tego całego gówna, które wydarzyło się w jej życiu, wciąż tkwił w jej pamięci. Żałowała, że nie mogła się do niego odezwać, bo mówiąc szczerze, tęskniła za nim, ale stwierdziła, że tak będzie najlepiej. Dopóki ktoś chce ją odnaleźć, boi się odezwać się do osób, które coś dla niej znaczą, aby nie sprowadzić na nich żadnych kłopotów. Szkoda tylko, że los ma inne plany, jak zawsze.
.............with her sweetened breath, and her tongue so mean
.............she's the angel of small death and the codeine scene
-
Kiedy usłyszał swoje imie, był już pewny że to na pewno była ona. Nie pomylił jej z żadną przypadkową dziewczyną na ulicy. Była w Seattle jak gdyby nigdy nic się nie stało. Jednak miała prawo tutaj być i wcale nie musiała informować Jeffa o swojej obecności. Przykro, że tego nie zrobiła, ale nie musiała. Crawford był zaskoczony jeszcze bardziej, kiedy dziewczyna nagle zeskoczyła z murku i złapała go za ramię ciągnąc za sobą do zaułku. Nie miał pojęcia o co chodzi i co właśnie się dzieje. Chciał coś powiedzieć ale nie bardzo wiedział co. Zmarszczył brwi na jej słowa. -Okej?- prychnął pod nosem i wyrwał rękę z jej uścisku. Poczuł sie trochę niekomfortowo, zaciągnęła go tutaj za sobą, a teraz rozglądała się jakby czegoś się obawiała. -Wszystko mi wyjaśnisz? Nie dawałaś nawet znaku życia przez ostatnie lata. Nawet nie wiesz ile czarnych scenariuszy miałem już ułożone w głowie.- może ton jego głosu nie był zbyt miły ale mimo wszystko po chwili jego spojrzenie złagodniało. Miał wiele wymyślonych historii na temat tego gdzie podziała się Aly i niekoniecznie wszystkie były szczęśliwe. Wyłapał jej niepewne spojrzenie przez chwilę patrząc jej w oczy. Próbował zrozumieć to, co właśnie się działo i nie do końca wierzył, że faktycznie Aly stoi przed nim. -O co w tym wszystkim chodzi? Jak długo jesteś w Seattle?- może dopiero wróciła i po prostu nie zdążyła się jeszcze odezwać?
-
..........Gdyby nie to, nie zaciągałaby go do zaułka; gdyby nie to, na jego widok zareagowałaby zdecydowanie spokojniej i wszystko wytłumaczyła. W tej sytuacji jednak… Nie do końca wie co robić. Powiedzieć mu prawdę? Skłamać prosto w oczy? Wiedziała, że Jeff nikomu nic nie rozgada, że nie odwróci się od niej przez to, co zrobiła, ale Sage obawia się, że jeśli tamci mężczyźni faktycznie ją znajdą, jej znajomi mogą być w niebezpieczeństwie.
..........Wzdycha cicho, gdy Jeff wyrywa swoją rękę z jej niezbyt silnego uścisku. Wcale nie jest zdziwiona jego zachowaniem, bardzo dobrze go rozumie i trochę pluje sobie w brodę za to, co zrobiła. Ale czy miała inne wyjście? Miała, dawno temu, gdy wybierała miejsce, do którego się uda pod zmienioną tożsamością. Mogła wybrać Miami, Los Angeles, San Francisco, a wybrała Seattle — swoje rodzinne miasto.
..........— I możliwe, że jeden z nich pasował do sytuacji, która mnie spotkała — mruczy, krzywiąc się lekko, bo to, co wydarzyło się w Nowym Jorku, to zdecydowanie czarny scenariusz, którego nigdy nie brała pod uwagę, gdy wyjeżdżała. Nawet wtedy, gdy poznała tamtego faceta i zaczęła się z nim umawiać, nie sądziła, że to wszystko pójdzie w tym kierunku i wydarzy się to całe gówno, które ją spotkało.
..........— Hmm, cztery lata? Jakoś tak — mruczy w odpowiedzi, unikając kontaktu wzrokowego, bo jest jej najzwyczajniej w świecie wstyd. Jakby przyjechała dopiero co, pewnie mogłaby się jakoś wytłumaczyć i może Jeff by zrozumiał, a tak? Całkowicie więc rozumie jego żal i rozczarowanie. — Chciałam się odezwać, naprawdę, szczególnie kiedy wróciłam do Seattle, ale… To nie był najlepszy pomysł, uwierz mi — dodaje cicho, przygryzając dolną wargę.
.............with her sweetened breath, and her tongue so mean
.............she's the angel of small death and the codeine scene
-
-Cztery lata.- prychnął z udawanym uśmiechem, przez cztery lata nie znalazła nawet czasu żeby się do niego odezwać? Nieźle. Nawet jeśli próbował to wszystko zrozumieć to teraz już nijak nie potrafił tego zrobić. Stał naprzeciwko niej i nie wiedział co tak faktycznie wydarzyło się w życiu Aly, że postąpiła w ten sposób. Może nie wyszło im razem i oboje uznali, że ich związek nie ma szans na przyszłość, że nie ma po prostu chemii... Jednak oboje też uznali, że zostaną przyjaciółmi. Zawsze mogli na siebie liczyć. Potem jednak z dnia na dzień, wszystko się skończyło. Crawford przeżył trochę jej zniknięcie, a teraz przeżywał szok. -Więc lepszym pomysłem dla Ciebie było czekać na przypadkowe spotkanie?- był rozczarowany i to bardzo. -Nie wierzę w takie wymówki Aly, jeśli chciałabyś się odezwać, to po prostu byś to zrobiła, nie wiem dlaczego tak postąpiłaś ale po prostu jest mi przykro z tego powodu.- mógłby jeszcze jakoś to wszystko zrozumieć, gdyby faktycznie nie dawno wróciła, ale cztery lata to bardzo długo. Aż nie wierzył w to, że nie spotkali się wcześniej.
-
..........— Ja… Nie chcę teraz o tym mówić — mruczy, kręcąc głową. Cholera. Powinna trzymać język za zębami, powinna wymyślić jakąś historyjkę, że straciła na dłuższy czas pamięć w wypadku i dlatego się nie odzywała, ale z drugiej strony nie chce go okłamywać. Dawno temu był jedną z najbliższych jej osób i ma wrażenie, że nadal go potrzebuje. Bo choć od jej powrotu do Seattle minęły cztery lata i zdążyła zbudować swoje nowe życie, poniekąd nadal czuje się samotna. I tęskni za swoim poprzednim życiem, nawet jeśli nie było idealne — ale to nie jest tym bardziej.
..........— Jeff, przepraszam, naprawdę. Nie chciałam żeby to tak wyszło. Tylko… Dużo rzeczy się wydarzyło i… — wzdycha cicho, wciskając dłonie do kieszeni spodni. — I nie chciałam wplątać w to kogokolwiek, kto był dla mnie bliski — kończy cicho, wzrok wbijając w ziemię, bo z jakiegoś powodu nie potrafi na niego spojrzeć. — Wiem, że powinnam powiedzieć ci teraz prawdę. I zrobię to, nawet jeśli będzie to dla mnie trudne, ale nie tutaj. Zapiszę ci swój adres, okej? I… Umówimy się na herbatę, drinka, cokolwiek. Dobrze? — Spogląda wreszcie na niego, zaciskając usta w cienką linię. Ma nadzieję, że się zgodzi, że nie odwróci się teraz na pięcie i nie odejdzie, bo to niewątpliwie by zabolało.
..........— I jeszcze jedno… Sage, nie Alyssa. Po powrocie zmieniłam imię i nazwisko — dodaje po chwili, bo bezpieczniej będzie, jeśli Jeff przestanie powtarzać jej stare imię. Może i dziewcząt o takim imieniu jest wiele, może i nie ma takiego pecha, aby ktoś, kto jej szuka, znajdował się akurat na tej ulicy, ale woli dmuchać na zimne.
.............with her sweetened breath, and her tongue so mean
.............she's the angel of small death and the codeine scene
-
-Ok, nie musisz o tym mówić.- mruknął, po prostu ok. W końcu nie miała obowiązku z niczego mu się tłumaczyć, a to że Jeff czuł się teraz trochę urażony to tylko i wyłącznie jego sprawa. Spotkał ją przypadkiem na ulicy, żadne z nich nie było gotowe na to spotkanie, więc ciężko spodziewać się radości i rzucenia się sobie w ramiona. Jeff jednak powoli miękł, przeprosiła go i było widać, że naprawdę nie czuje się z tym wszystkim najlepiej. On też nie czuł się najlepiej, nie miał pojęcia o co w tym wszystkim chodzi ale zaczęło to wyglądać dosyć poważnie. Był dla niej bliski, ona dla niego też, więc jeśli jest jakieś wytłumaczenie na to wszystko to Jeffrey chciał je poznać. Patrzył na nią i serce miękło mu coraz bardziej. Jego spojrzenie złagodniało bo może i nie widział się z nią cztery lata ale dotarło do niego, że to wcale nie jest łatwa sprawa i że musiało stać się coś poważnego. Patrzył na nią przez chwilę bez słowa starając się poukładać sobie to wszystko w głowie. -Dobrze.- powiedział w końcu, nie widział innego wyjścia z tej sytuacji. Chciał wiedzieć co tak naprawdę się wydarzyło. Ulica nie było najlepszym miejscem na tego typu rozmowy, przede wszystkim oboje musieli przetrawić to spotkanie. - Tak będzie lepiej, porozmawiamy na spokojnie.- przyznał, chociaż teraz obawiał się trochę tej rozmowy widząc jej podejście.
-Zmieniłaś... co?- zmarszczył brwi, jeszcze niczego się nie dowiedział, a czuł jakby już miał za dużo informacji. Zmiana imienia i nazwiska brzmiała naprawdę poważnie i raczej nikt nie robił tego bez konkretnego powodu. Jeff był przekonany, że na pewno nie chodziło o to, że Sage nie lubiła swojego wcześniejszego imienia, o tym to by raczej wiedział. -Zapisz sobie może mój numer i wyślesz mi adres, ok?- tak będzie lepiej, dogadają się konkretnie kiedy będą mieli chwilę na spotkanie. Jeffrey w tym momencie miał mętlik w głowie, więc spotkanie na spokojnie będzie zdecydowanie lepsze.
-
..........Oddycha z ulgą, gdy Jeff więcej nie ciągnie tego tematu. A przecież mógłby dalej naciskać, mógłby żądać odpowiedzi, ale chyba zdaje sobie sprawę, że i tak by nic tym nie wskórał. Zna ją, bo mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, w głębi duszy wciąż jest osobą, którą była przed wyjazdem do Nowego Jorku, więc wie, że jak się przy czymś uprze, to musi postawić na swoim. Poza tym naprawdę jej na tym zależy i jeśli wciąż jest dla niego w jakiś sposób ważna, zrozumie to.
..........I chyba rozumie.
..........— Super. Dziękuję — mówi, uśmiechając się lekko, z widoczną ulgą. Ulica to zdecydowanie nie miejsce na takie rozmowy. A naprawdę chce z nim porozmawiać, nie ma zamiaru obiecywać mu gruszek na wierzbie, a potem po prostu uciec i się do niego nie odezwać. Może to nie będzie takie złe, gdy pozostanie z nim w kontakcie? Nikt przecież nie wie, że znali się wcześniej, a jeśli będzie zwracał się do niej nowym imieniem i nazwiskiem… Może nic mu nie będzie grozić.
..........— Imię i nazwisko. To… Musiałam. To też ci wyjaśnię. Wszystko ci wyjaśnię — zapewnia, podchodząc nieco bliżej, aby złapać go za jedną z dłoni i lekko ją ścisnąć. Cholera, tęskniła za tym. Niewiele myśląc, podchodzi jeszcze bliżej, po czym niepewnie go obejmuje, aby się do niego przytulić. — Cieszę się, że cię widzę. Naprawdę. Tęskniłam za tobą — mruczy cicho, wzdychając cicho. Zaraz potem jednak się odrobinę odsuwa, aby z kieszeni spodni wyjąć swój telefon komórkowy, który daje Jeffrey’owi, aby zapisał na nim swój numer telefonu.
.............with her sweetened breath, and her tongue so mean
.............she's the angel of small death and the codeine scene
-
Nie chciał naciskać, nie należał do takich osób, poza tym nie widział w tym totalnie sensu, to nie było dobre miejsce na takie rozmowy. Oczywiście, że chciał wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego Sage zniknęła bez słowa i nie dawała znaku życia ale emocje trochę opadły i mogli to załatwić przecież na spokojnie. -Nie masz za co mi dziękować, po prostu mam nadzieję, że powiesz mi co się stało.- westchnął, bo co więcej mógł powiedzieć, dla niego to wszystko też nie było takie łatwe. Chciałby wrócić do ich znajomości, do tego co mieli. Kiedyś wiedział, że zawsze może na niej polegać, o wszystkim jej powiedzieć. Nie wiedział czy Sage jest wciąż tą samą osobą którą była ale miał nadzieję, że tak. -Chyba nawet nie chce tego wiedzieć w tym momencie, czuje że to może być dużo informacji.- teraz i tak był już w lekkim szoku, że w ogóle ją widzi, dowiedział się że zmieniła imię i nazwisko, więc na ten moment wystarczy mu informacji. Musi to wszystko przetrawić i poukładać sobie w głowie. Pozwolił jej na to aby złapała go za dłoń. -Ja też za tobą tęskniłem.- odpowiedział przytulając ją do siebie jeszcze mocniej. Jeffrey nie potrafił zbyt długo się złościć. -Cokolwiek się stało, mogłaś mi o wszystkim powiedzieć.- był tego pewny, nieważne co się stało, zawsze mogła na niego liczyć. Wziął od niej telefon i zapisał w nim swój numer, naprawdę miał nadzieję, że Sage się odezwie, jeśli nie to zacznie jej szukać na ulicach... Oddał jej telefon i jeszcze raz ją przytulił. -Muszę już iść, a ty wracaj do swoich obrazów ale mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.- odsunął się od niej, chciał jeszcze zostać, bo bał się, że już więcej jej nie zobaczy ale lepiej będzie nie przedłużać tego spotkania. Pożegnał się z nią i pozostało mu tylko czekać na wiadomość.
/zt
-
- 02.
outfit
- Dobra, dobra. Kupię, ale białe czy czerwone? Niee luz, przecież nie wiadomo czy naprawię, najwyżej mi coś ugotujesz. No. No. Będę za jakieś... trzydzieści? Idę na autobus. No, to pa - rozłączył się z uśmiechem na ustach, a następnie zablokował telefon i wsunął go do kieszeni. Jak zwykle był wzywany przez Meadow na jakąś akcję ratunkową. Musiał przyznać, że tak jak z początku było to dla niego irytujące, tak teraz chyba już przywykł. Kiedy miał dobry dzień, to reagował nawet na to uśmiechem, tak jak w tym wypadku. Jak zwykle nie chodziło o nic poważnego, więc zaplanował sobie, że mogą potem w coś pograć i posiedzieć przy winie. Był świetny w Scrabble, ale lata doświadczenia robiły swoje. Kroczył pewnym krokiem, już z oddali dostrzegając przepięknego czworonoga, którego prowadziła rudowłosa kobieta. Też była piękna, ale no jednak nie była pieskiem, okej? Uśmiechnął się szeroko, najpierw zerkając na zwierzę, a potem na jego właścicielkę. Ich spojrzenie się zbiegło, a wiadomo jak to bywało ze szczerzeniem się do zwierząt na ulicach. Niezręczne mocno, czasem się ludzie oburzali i no... wolał sobie nie grabić! Uciekł więc wzrokiem, czując jak w kieszeni zaczynają się wibracje telefonu. - Jenyy - mruknął pod nosem, wyciągając urządzenie. W tym momencie na ulicy daleko, daleko za nim rozległ się jakiś okropny huk. Chyba wszyscy jednocześnie zerknęli w tamtym kierunku, włącznie z Melvinem, który nadal idąc - patrzył się za siebie. Chwila chaosu i rozkojarzenia, zaalarmowany pies i silne zderzenie. Nie wiedział nawet co się dzieje, bo w jednej chwili szedł, a zaraz potem leciał już na chodnik. Próbował się jakoś zatrzymać, choć refleks już nie ten i jedyne co mu się udało, to rzucić telefonem o beton (wow, Melvin, brawo). Przeogromny ból, ciemność i ciepło, które zaczęło mu się rozlewać po podbródku i szyi. Jęknął głośno, leżąc na ziemi z nieobecnym wzrokiem. Ręce miał wyciągnięte przed siebie jak mumia i lekko nimi machał, ale kompletnie nie wiedział jaki był tego cel. Twarz miał mocno obtartą i zaczerwienioną, a z nosa i buzi leciała mu krew. Górna warga była dość mocno rozcięta, a w drewnianej ławce o którą się uderzył, pozostała pamiątka w postaci jego jedynki. Biedak jeszcze sobie nie zdawał sprawy z tego, że jeden z jego największych koszmarów właśnie zamieniał się w rzeczywistość.
-
Rudowłosa mimo wszystko starała się odwzajemniać uśmiechy tych, którzy w jej stronę kierowali swoją wesołość, najprawdopodobniej widząc jak - już nie taki mały - biszkoptowy labrador retriever rządzi w tym ich związku stworzonym na potrzeby spaceru.
- Pies, proszę cię, zwolnij. Nie martw się, nie zamknął nam twojego ulubionego placyku. - Bezskuteczne próby przemówienia do tego złośliwego psiego łebka na niewiele się zdały, więc Whitbread w pewnym momencie zaprzestała tej konwersacji, skupiając się na mocnym trzymaniu smyczy, by przypadkiem jej czworonożny podopieczny nie zwiał jej węsząc skrót i tak ścinanej trasy.
Zupełnie nie spodziewała się huku, który nagle rozległ się tuż przy nich. Prawdopodobnie komuś pękła opona w samochodzie albo zdarzyła się inna motoryzacyjna usterka, która swoim wystrzałem nie tylko wzbiła do lotu ptaki, ale spłoszyła też psa, który pociągnął Tottie tak mocno, że ta, by ratować się przed upadkiem zmuszona była odbić trochę w bok, przez co wpadła na mężczyznę, który jeszcze chwilę temu całkiem przyjaźnie się uśmiechał.
- Stój, stój! Siad! Pies, siad! - krzyknęła rudowłosa, gdy wyhamowała kawałek dalej, mając wrażenie, że ten, na którego wpadła runął jak długi, zupełnie nie próbując jakoś się asekurować. Obróciła się, a widząc mężczyznę leżącego bez życia, przestraszyła się nie na żarty i niewiele myśląc puściła smycz, uznając, że nie ma teraz chwili do stracenia i trzeba ratować biedaka, a nie przejmować się humorami pupila Aury.
- Halo, halo! - Kucnęła przy nieznajomym, delikatnie klepiąc go po ramieniu, by upewnić się, czy w ogóle kontaktuje. - Słyszy mnie pan? - zapytała, zdejmując z ramion plecak, by wygrzebać z niego paczkę chusteczek. - Jeśli pan boi się krwi, to niech pan lepiej zamknie oczy, bo chyba rozciął pan sobie wargę albo odgryzł kawałek języka - poinformowała Whitbread uprzejmie. - Spróbujemy zmienić pozycję? - zapytała, gotowa pomóc mężczyźnie dźwignąć się i chociaż przewrócić na bok.
-
-
Nie zdążyła zrobić pełnego uniku, gdy mężczyzna splunął krwią. Tottie skrzywiła się odruchowo, widząc plamę na swoim ubraniu. Ta, wraz z zabrudzonymi dłońmi (w końcu dotykała nieznajomego, a lało się z niego równo!), zaczynała tworzyć nieciekawy i niejednoznaczny obraz tego, co tu się przed chwilą wydarzyło i kto kogo zaatakował. Bynajmniej w rozeznaniu sytuacji nie pomagały jęki mężczyzny… Nic więc dziwnego, że przechodnie, którzy mijali tę dwójkę, woleli nie mieć z nimi nic wspólnego…
- Słucham? - zapytała skonsternowana, nie rozumiejąc języka, którym posługiwał się nieznajomy. - Nie mówi pan po angielsku? Oj, to może być kłopot… - stwierdziła Tottie, próbując przypomnieć sobie w głowie jakieś pojedyncze zwroty w innym języku. W tej próbie nie pomagało to, że mężczyzna wbijał coraz mocniej palce w jej ramię. - Ja - wskazała palcem na siebie. - Pomóc. Pan. To znaczy ty. Tobie - tu zrobiła ruch, by wskazać na nieznajomego. Widziała, że jest roztrzęsiony, więc miała nadzieję, że go choć trochę uspokoi deklarując roztoczenie nad nim opieki, nim ktoś bardziej kompetentny zobaczy, co mu jest.
Wyjęła z opakowania kilka chusteczek, które chciała przyłożyć mu do twarzy, by zlokalizować skąd krew kapie najbardziej, ale wtedy krwawiący popatrzył na ławkę i się rozpłakał. O co mu chodziło? Tottie nie miała pojęcia...
- Chciałby pan usiąść? Na ławce? Da się zrobić! No dalej, spróbujemy. Nie ma co płakać, damy radę - powiedziała z uśmiechem, klepiąc ławkę. Nie zwróciła uwagi na zęba, chyba nie do końca zdając sobie w ogóle sprawę, że to ząb, a nie jakiś cukierek wbity w deskę przez młodocianych dowcipnisiów. Powoli się podniosła, mając nadzieję, że nieznajomy dźwignie się wraz z nią. Jeśli to, że siądzie na ławce miałoby mu przynieść ulgę w cierpieniu, to czemu nie spełnić jego woli! Kto wie, czy nie będzie ona należała do tych ostatnich…