WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.pinimg.com/564x/b3/0f/8d/b30f ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/początek.

Vex ogólnie lubiła swoją pracę; gdyby było inaczej, to przecież nie chciałaby pracować w takim zawodzie. Istniały jednak dwie sytuacje – czy też raczej powinno się to nazwać dwoma rodzajami okoliczności – za którymi zdecydowanie nie przepadała. Pierwsze to oczywiście były takie dni, gdy w wyznaczonych godzinach pobrań w poczekalni kłębił się tłum ludzi, wszystko było pilne i na już, czyli ogólnie ogrom pracy i nie było kiedy nawet wyskoczyć na siku. Te drugie nielubiane sytuacje działy się wtedy, gdy przychodzili do niej najmłodsi pacjenci. Kilkuletnie dzieci jeszcze jakoś ogarniała, tych całkiem małych zupełnie nie. To nie było jak szczepienie – szybkie ukłucie, szybkie wtłoczenie płynu w jakiekolwiek (no, prawie jakiekolwiek) miejsce i po sprawie. Nie, przy pobieraniu krwi musiała trafić w żyłę i jeszcze przytrzymać wenflon przez jakiś czas, aż w fiolce pojawi się wystarczająca ilość krwi. Dzieci tego nie rozumiały, bolało je, wyrywały się i płakały w taki sposób, że Vexile miała wręcz wyrzuty sumienia, czuła się jak jakiś komiksowy złoczyńca co najmniej, który krzywdzi niewinne stworzenia Jak to coś (ktoś), o czym (o kim) wspominają rodzice, chcąc nastraszyć swoje latorośle, gdy te są niegrzeczne lub nieposłuszne.
Większość personelu pobierającego krew nie miała tego problemu, a Vex kompletnie nie rozumiała, skąd jej się to wzięło. Zwłaszcza, że po pewnym czasie, wraz z doświadczeniem, nie powinna już tak reagować, a jednak jej to nie minęło.
Tego dnia trafił jej się taki roczniak. Płakał przeokropnie mimo prób uspokojenia go przez matkę. Vex się przejęła, jakby naprawdę zrobiła dziecku krzywdę, choć przecież niczego aż tak bolesnego wcale nie zrobiła. Musiała jednak ochłonąć, więc kiedy wypuszczała kobietę z synkiem z gabinetu nawet nie zerknęła na korytarz, aby sprawdzić, ile ludzi tam jeszcze czeka. Gdyby ktoś od razu próbował wejść do środku spotkałby się z dosłownie zatrzaśniętymi przed drzwiami nosem.
Posiedziała sobie kilka minut z palcami przyciśniętymi do nasady nosa, odetchnęła kilka razy, obiecując sobie, że poczyta trochę o terapii oddechem, liczeniu wdechów i wydechów, uspokajaniu się w ten sposób, bo słyszała, że coś takiego jest, może nawet pomaga, ale jakoś zawsze zapominała zgłębić temat. Dopiero po tym mogła wziąć się za dalszą pracę i w końcu wstała, aby wyjrzeć na korytarz.
Na całe szczęście kolejki wcale nie było, właściwie została jej tylko jedna osoba. Świetnie, bo nadszedł sezon grypowy, a przeziębienia nie oszczędzały pracowników medycznych, więc załoga zwykle była przerzedzona. Na pobraniach Vex była aktualnie sama i gdyby miała się użerać jeszcze z tuzinem pacjentów, to chyba by ją coś trafiło. Najprawdopodobniej szlag.
- Zapraszam – rzuciła już trochę zmęczonym, jakby niezadowolonym tonem, gdy otworzyła drzwi. Zaraz po tym się odwróciła i nie oglądając się za siebie podążyła do biurka, aby zacząć od wklepania danych do komputera.
Pewnie przez takie zachowanie brały się opowieści o tym, że pielęgniarki i inne tego typu osoby są niemiłe i nie chce im się pracować. I jeszcze, że wszystkich traktują z góry. A wcale tak nie było, Vex była po prostu zmęczona i jeszcze się troszkę przejmowała tą dziecięcą histerią sprzed kilkunastu minut.
- Nazwisko? - odezwała się, siedząc już na obrotowym krześle. Wzrok skupiła na ekranie komputera i nawet nie spojrzała na pacjenta. Jeszcze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#4

Do konieczności odwiedzania szpitali - poczekalni wypełnionych ostrym zapachem środków do dezynfekcji, a przy tym czasem i tłumem nieszczęsnych pacjentów gotowych nie tylko zarazić człowieka tym, z czym akurat do lekarza przychodzili, ale często także zadręczyć nerwowo opowiadanymi dla zabicia czasu historyjkami, gabinetów lekarskich rażących nieprzyjemnie jasnym światłem halogenów, minimalistycznych w wystroju, ubogich choćby w jakiś jeden nieszczęsny kwiatek albo coś innego o jakkolwiek bardziej ludzkim charakterze laboratoriów - Bluejay Krzyzanowski podchodził w zasadzie z zaskakującym spokojem.
Nie należał do tych pacjentów, jacy wizyty kontrolne permanentnie odkładają na później (które, jak to stało się w przypadku jego ojca zresztą, nie raz zmieniają się w za późno). Nie był tym jednym z tych nieszczęśników, którzy na niewygodnych poczekalnianych krzesełkach siedzieli jak na przysłowiowych szpilkach, kręcąc się i wiercąc niemalże neurotycznie, z dłońmi zimnymi i drżącymi od stresu. Bał się chyba tylko dentystów - och, wizja wszystkich tych wierteł i igieł z groźnym warkotem fruwających nad jego ufnie (no, nieszczególnie ufnie, ale mniejsza z tym) otwartymi ustami, była chyba jedynym, co go przerażało w szpitalnym kontekście. Pozostałe wizyty - czy to na pobranie krwi, szczepionkę (a tych odbywał sporo - co jakiś czas zmuszony odnawiać protekcję przeciw malarii albo wirusowemu zapaleniu wątroby, tak przecież niebezpiecznym w tropikach), albo też spontaniczny wypad na SOR na jakieś przypadkowe szycie brwi albo nastawianie palca w obliczu nierzadkich dla surferów kontuzji i uszkodzeń ciała.
Także i tym razem więc, oczekując na swoją kolej w wyludnionej poczekalni - był chyba ostatnim pacjentem na dziś, korytarz ział bowiem pustką - wykazywał się sporą dozą spokoju, czy wręcz wyluzowania. Odchylony swobodnie na krześle, poruszając lekko stopą w rytm sobie tylko znanej melodii, wertował jakąś ulotkę o diecie bogatej w witaminę D - zbawienie dla Twojego organizmu w zimowe miesiące!
Tak się zaczytał, że prawie nie zauważył, jak drzwi gabinetu uchylają się, a w ich świetle staje młoda brunetka o raczej mało przystępnej minie. Wyglądała na znużoną, choć może była tylko po prostu zmęczona?
Na dźwięk wymierzonego weń pytania, Bluejay posłał laborantce przytomniejące spojrzenie, odłożył ulotkę i wstał.
- Krzyzanowski - powiedział, wchodząc do gabinetu, oczywiście, nauczony wieloma trudnymi doświadczeniami, gotów do żmudnego literowania nazwiska przynajmniej dwa razy, i pewnie jeszcze ze trzech późniejszych korekt pisowni. Zdjął kurtkę, pozostając teraz w rozpiętej na piersi flanelowej koszuli i wystającym spod jej materiału szarym tiszercie. Zabrał się za podwijanie mankietów - no przecież dziewczyna nie przebije się przez tkaninę, nie? - K-che-san-o-skee. Ale z "r" i "z", nie "c" i "h"...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaczęła wpisywać nazwisko – poprawnie – jeszcze zanim padła instrukcja, jak właściwie to zrobić. To było tak jakby podświadome, było jej znajome, więc wiedziała, jak będzie poprawnie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Chodziłam do szkoły, wiem, jak się pisze – wypaliła bez zastanowienia i było to nieco obcesowe, ale Vex zawsze wychodziła z założeni, że jeśli czegoś nie będzie wiedzieć, to zapyta, a teraz nie było takiej potrzeby. Poza tym, zdarzało jej się zachowywać właśnie w taki sposób, co niekiedy było totalnie nie w porządku wobec drugiej osoby, ale nie widziała powodu, aby się z czegokolwiek tłumaczyć. Kiedy ją ktoś traktował opryskliwie, to też zwykle nie doczekiwała się żadnych wyjaśnień ani tym bardziej przeprosin.
Dłonie zawisły nad klawiatura po wpisaniu sześciu liter, bo uświadomiła sobie już tak naprawdę, że nazwisko jest jej znajome. Pasowało do kogoś, kto tu przychodził mnóstwo razy wcześniej; problem w tym, że głos już nie pasował. Uniosła głowę i spojrzała na mężczyznę z lekko ściągniętymi brwiami, choć ten wyraz zastanowienia na jej twarzy trwał może ze dwie lub trzy sekundy. Wiek też się nie zgadzał.
-Imię? – dopytała dziwnie niepewnym głosem.
Jak już zdążyła wspomnieć: chodziła do szkoły. Na matematyce miała rachunek prawdopodobieństwa. Jednak dokładne obliczanie go w dorosłym życiu kompletnie się nie przydawało, chyba że się obstawiało mecze, konie, czy tam grało w karty. Chyba. Vex żadnej z tych rzeczy nie robiła, więc nie miała pojęcia, co było potrzebne oprócz szczęścia, aby nie stracić zbyt dużo kasy. Tak więc teraz, przypatrując się otwarcie pacjentowi, zastanawiała się, jak bardzo prawdopodobne jest, aby w mieście żyły dwie osoby o tak dziwnych nazwisku kompletnie ze sobą niepowiązane. Tak na logikę: pewnie bliskie zera.
Miała tę zabawną przypadłość, że zapamiętywała podstawowe dane osobowe, jednak szczegóły zwykle ją nie interesowały. Mimo barwnych opowieści osobnika o tym samym nazwisku, który na sto procent przekroczył sześćdziesiątkę (przecież pamiętała datę urodzenia) i który przychodził na badania jakiś czas wcześniej (a od jakiegoś czasu już się nie pojawiał), jakoś nie zapisało się w jej pamięci, ile właściwie miał dzieci. A już tym bardziej nie zapamiętała ich imion ani kolejności narodzin. Ani czym każde się zajmuje. Nie pamiętała nawet, czym tak właściwie zajmował się starszy pan; pamiętała za to wszystkie szczegóły dotyczące choroby. A najbardziej zapamiętała to, że właśnie zazwyczaj dużo mówił. Zresztą, ludzi przewijających się przez punkt pobrań było naprawdę mnóstwo.
Liczyła więc na to, że imię, które pozna, coś jej w głowie rozjaśni, ale niewiele to pomogło. Niby dzwoniło, ale tak naprawdę wewnętrzna siła sugestii sprawiała, że każde imię teraz wydawałoby jej się pasujące i byłaby przekonana, że właśnie takie podawał tamten starszy pan.
Dokończyła wpisywanie danych, po czym wskazała ręką krzesło, co miało by wskazówką, by usiąść. Mając na uwadze to, z jakim tekstem wyskoczyła na wstępie, pokusiła się o uśmiech. Żeby nie było, że jest jakąś zrzędliwą pielęgniarką codziennie nie w sosie. Kiedyś właśnie tak podchodziła do ludzi: zawsze z uśmiechem, radością w oczach, aby choć odrobinę rozjaśnić im tę nieprzyjemną chwilę pobierania krwi lub wymazu. Albo chociaż odwrócić uwagę rozmową. Teraz… Teraz już jej to gorzej wychodziło, ale przecież tego chciała, o to się starała tyle czasu.
- Przychodził tutaj dosyć długo taki jeden Krzyzanowski – odezwała się, wklepując do systemu zasłyszane chwilę wcześniej imię. Zaraz po tych słowach podała i imię, i datę urodzenia starszego pana, choć w gruncie rzeczy powinna trzymać język za zębami, bo to były czyjeś dane osobowe przecież.
Powinna powiedzieć „znasz może?”, bo stuprocentowej pewności nie miała. Na usta cisnęły się jednak całkiem inne słowa, gdyż podświadomość zakodowała sobie już coś innego i była o tym święcie przekonana.
- Co u taty? – wyskoczyła z tym bezpośrednim pytaniem, jakby już usłyszała potwierdzenie, że owszem, znają się, choć w rzeczywistości nawet o to nie zapytała.- Coś dawno go nie było…
A jeśli się pomyliła? Cóż, najwyżej wyjdzie na idiotkę. Nie pierwszy raz zresztą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I faktycznie miała na czym zawieszać spojrzenie - na przykład na dwóch hakach kształtnych brwi, zbiegających się teraz nad nosem Bluejay'a w wyrazie rosnącej konsternacji malującym się na jego osmaganej indonezyjskim słońcem twarzy (trochę już wyblakłej pod wpływem waszyngtońskiego klimatu, lecz wciąż opalonej).
Można było mówić o nim różne rzeczy, ale z pewnością nie to, że kiedykolwiek był opryskliwy - nie, nawet nie w nastoletniości, w której to przecież wiele osób z niezapowiadających żadnych kłopotów aniołków zmienia się nagle w pyskate potwory z kąśliwą odpowiedzią przygotowaną pod językiem na każdą dosłownie okazję. Taki był jego starszy brat, takie były - choć w dwóch kompletnie różnych konfiguracjach - jego obydwie młodsze siostry.
Ale nie Bluejay - on już jako dzieciak wychowujący się w rodzinie, w której wprawdzie nigdy nie było harmonijnie, ale za to zawsze ciekawie (czy też, jeśli nazywać rzeczy po imieniu, intensywnie i chaotycznie i męcząco) - nauczył się poszukiwania spokoju. Odnajdywał go najczęściej - o, ironio! - w rozszalałym oceanie. Ale jeśli nie miał akurat pod ręką żadnej spienionej fali...
Cóż, wtedy sięgał do wewnątrz i tam, gdzieś w dolnych piętrach serca, odnajdywał tak egzotyczny dla reszty jego rodziny stoicyzm. Bardzo rzadko zdarzało mu się kogokolwiek ofuknąć, komukolwiek się odgryźć, nawet zasłużenie, a sytuacje, w których wykazał się złośliwością niemalże bez powodu, niesprowokowany, mógł policzyć pewnie na palcach jednej ręki, i to takiej, z której ktoś urżnął kciuk. Jeśli nawet coś go poirytowało, blondyn zazwyczaj wykazywał się co najwyżej obojętnością, neutralnym wyrazem twarzy i przepełnionym najczystszą postacią tumiwisizmu wzruszeniem mocnych ramion. Na - w swoim odczuciu kompletnie niepotrzebną - opryskliwość ze strony młodej laborantki nie zareagował więc w żaden sposób, choć w splotach umysłu kreowało się już kilka złośliwych propozycji (na przykład komentarz, że ta szkoła, do której dziewczyna chodziła, chyba mimo wszystko nie była taka rewelacyjna, skoro skończyło się dla niej na zarabianiu na życie przez doprowadzaniu bobasów do płaczu - tak, słyszał ryk poprzedniego pacjenta, a Bogu ducha winnych mężczyzn na wizytach kontrolnych... na skraj wytrzymałości). Zamiast sarkać, po prostu posłusznie usiadł na fotelu, podwinął mankiet koszuli i podał swoje imię.
- Bluejay. Pisane razem - z trudem powstrzymał się od przeliterowania; tego byłoby jednak za wiele. Odchylił się lekko na medycznym fotelu, czekając, aż dziewczyna przejdzie do rzeczy. Pobieranie krwi szczególne go nie stresowało - na skali nieprzyjemności oceniał je mniej więcej na dwa, gdzie 0 oznaczało badanie neurologiczne (takie z wodzeniem wzrokiem za palcem lekarza i śmiesznymi metodami na sprawdzenie odruchu Babińskiego), a 10 - wyrwanie zęba, bez znieczulenia, i to przez tajskiego lekarza, który fachu uczył się chyba od wioskowego rzeźnika (tak, takie doświadczenie biedny Krzyzanowski też miał na swym podróżniczym koncie).
- Hm? - komentarz dziewczyny gwałtownie wyrwał go z zamyślenia, w które to powoli zapadał. Spojrzał na dziewczynę, nagle zaskakująco orzeźwiony. Brwi - przed chwilą rozluźnione swobodnie - teraz znów zbiegły się w centralnym punkcie twarzy.
Taki jeden Krzyzanowski...
Laborantka mogła mieć na myśli tylko dwie osoby - jego ojca lub brata. Blue nie przypuszczał jedna, że ten drugi z mężczyzn stawiał się na wizytach kontrolnych szczególnie często. Pierwszy zaś - pewnie tak. Z przymusu.
Zadane mu zaraz przez ciemnowłosą dziewczynę pytanie tylko utwierdziło go w tej pewności. Przełknął ciężko, z pewną dozą niezręczności.
Pytania, pytania, pytania. I to kretyńskie poczucie, że człowiek musi się tłumaczyć z własnej żałoby...
- Chętnie bym go spytał, ale niestety nie mogę - wystrzelił, nim zdążył pomyśleć. Bez złośliwości, raczej z nutą czarnego humoru pobrzmiewającego w głoskach sentencji - Umarł dwa miesiące temu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wklepała imię, spytała też o datę urodzenia, bo to był konieczne. Jednak żeby puścić zlecenie i żeby drukarka wypluła naklejki na fiolki potrzebowała jeszcze informacji na temat samego badania.
- Co sprawdzamy? – spytała więc, a temu pytaniu towarzyszyło szybkie zerknięcie na Bluejaya.
To była kluczowa kwestia tak właściwie, bo bez samej potrzeby zrobienia badania krwi nie byłoby całej tej sytuacji i przedziwnego spotkania. Choć spotkanie chyba nie było tak całkowicie odpowiednim słowem, bardziej pasowałoby zetknięcie się ze sobą.
Sytuacja przerodziła się w lekko niezręczną, bo to był ten moment, w którym nie bardzo wiadomo, czy przepraszać, że się w ogóle zapytało, czy wyskoczyć z banalnym „przykro mi”. Vex rzadko zagadywała pacjentów. Jeśli ktoś liczył na krótką konwersację, to wpasowywała się w tendencję (bardzo rzadko też miewała nieciekawy humor, aby wyskakiwać z komentarzami jak przed chwilą – cóż, jej błąd), pogadała, czasem nawet rzuciła żartem, ale sama zwykle nie wychodziła z inicjatywą. Najwyraźniej jednak cała ta wizyta miała być usiana błędami, skoro zasadziła kolejny w tak krótkim czasie. Wyskoczyła z pytaniem, bo podświadomie sobie wydedukowała, że skoro tamten pan tak ochoczo opowiadał jej o różnych rzeczach, to i w tym przypadku rozmowa się rozwinie.
O dziwo, zamiast zmieszania na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie, bo nie takiej informacji się spodziewała. Zdawało jej się, że ostatnie starszego pana Krzyzanowskiego były lepsze niż wszystkie poprzednie. Ale może tak właśnie bywało? Że ludziom się polepsza przed śmiercią? Zapewne to tylko takie bzdurne teorie, ale wierzyć można było w różne rzeczy.
Najlepszym rozwiązaniem wydawało jej się milczenie, ale czy to tez nie byłoby niegrzeczne w takich okolicznościach?
A czemu w ogóle przejmowała się jakimikolwiek konwenansami?
Najprawdopodobniej widzieli się pierwszy i ostatni raz, więc nie powinna sobie zaprzątać głowy takimi sprawami ani nawet tym, jak zostanie odebrana lub oceniona. Pech chciał, że jednak sobie tę głowę zaprzątała, co jej bardzo, ale to naprawdę bardzo często utrudniało funkcjonowanie w społeczeństwie.
- Przepraszam, że spytałam – powiedziała w końcu i łał, nawet zabrzmiała profesjonalnie.
Zaraz po tym wstała, żeby sobie przygotować igłę, odpowiednią ilość fiolek, na które ponaklejała kody kreskowe, opaskę uciskową i ogólnie całe to osprzętowanie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To Clover, wdowie po Bearze Krzyzanowskim, przypadło w udziale odstawianie dramatów. Z wykształcenia niby psychoterapeutka - zaznajomiona, wydawałoby się, z tajnikami ludzkich emocji i sposobami ich zarządzania nawet w najtrudniejszych życiowych okolicznościach - raczej nie w pełni radziła sobie z własną żałobą (no cóż, szewc bez butów chodzi, podobno...). To ona odgrywała dantejskie sceny, niemalże darcia szat i wymierzania oskarżycielskich gestów prosto w milczące niebo. To ona, w miesiąc po pogrzebie, o świcie nadal snuła się po domu jak zjawa, w porannym rozespaniu poszukując męża, zanim przypomniała sobie, że już go tu nie znajdzie. Ona, no i Sycamore.
W tym drugim przypadku - o tyle, o ile matka w jego przeświadczeniu niewiele miała na obronę swojego przesadnego dramatyzmu - było to dla Bluejay'a zrozumiałe. Tak on, jak i cała reszta rodzeństwa Krzyzanowskich chyba, rozumiał, że jego najmłodszą siostrę i ojca łączyła szczególna więź. Niewysłowione, nieintelektualne powinowactwo, które czuć można - jeśli w ogóle - z jednym tylko rodzicem (a którego sam Blue chyba nie czuł z żadnym z nich). Nie winił więc małej Syco, że po śmierci Bear'a po prostu zapadła się w sobie.
Ale on?
- Nie ma problemu, to miłe - - Zakładam, że tata... - papa Bear, jak mówili na niego w domu; wspomnienie nagle ściskające serce, przeszywające ciało króciutkim, ale intensywnym skurczem silnego, tępego bólu. Błysk żałoby, żalu, cierpienia, a potem - trzask!, i po wszystkim. Bluejay, wyjechawszy z domu lata temu (gdy to przeszedł swoisty proces żałoby po utraconym domu, choć wtedy jeszcze przecież obydwoje jego rodzice żyli i mieli się świetnie), stopniowo odcinał się emocjonalnie od ojca i matki oraz całego tego ich toksycznego uniwersum, a więc teraz czuł, że ból po stracie ogarnia go tylko częściowo. O tyle, o ile to konieczne - choć może się mylił? - Ojciec musiał zrobić niezłe wrażenie, skoro tak zapadł ci w pamięć? - zapytał, starając się brzmieć względnie lekko i beztrosko. Zorientowawszy się, że być może strzeliła niezłą gafę, dziewczyna sprawiała bowiem wrażenie mocno zaskoczonej oraz niepewnej kolejnego kroku, jaki wypadałoby jej teraz wykonać. A on nie miał ochoty znęcać się nad nią jakimiś pasywno-agresywnymi zachowaniami (jakby to pewnie zrobiła Clover) - Chryste, mam nadzieję... Świetnie sobie zdaję sprawę, że tata potrafił być czasem dość... Ekscentryczny.
Jeśli ekscentryczny to odpowiednie słowo by opisać siedemdziesięciopięciolatka, który większość czasu spędza chodząc na bosaka (a w domu po prostu nago), nosi we włosach kolorowe koraliki i rozpoczyna każdy dzień od rytuału powitania słońca, kończonego waleniem w gong (doprowadzającym sąsiadów do białej gorączki).
- Matka mówiła, że niedługo przed śmiercią miał naprawdę dobre wyniki... Więc chyba dla wszystkich było to pewne zaskoczenie - usłyszał własny głos, w pewnym szoku orientując się, że mówi więcej niż planował. Może to już ten wiek i udzielało mu się gadulstwo rodziciela? - Ale tata chyba nie miał nic przeciwko. To znaczy, śmierci. Był gotowy. O ile w ogóle można być na to gotowym.
Samemu surferowi na przykład wydawało się, że miał w sobie tę gotowość za każdym razem gdy wchodził do oceanu. Ale czy faktycznie tak było? A może stanowiło to tylko obronne złudzenie?
- No, nieważne. Sprawdzamy podstawę, morfologię i tak dalej, i dodatkowe na choroby tropikalne, zwłaszcza na dengę, malarię i wściekliznę - odchrząknął teraz, starając się wrócić na tory bardziej konwencjonalnej konwersacji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Vex w tamtym momencie żadna myśl o jej własnych rodzicach nawet nie przemknęła przez głowę, ale gdyby jakimś cudem odniosła wszystko do siebie, zapewne ze smutkiem musiałaby stwierdzić, że niewiele ją łączy z ludźmi, którzy teoretycznie powinni być najbliżsi. I żadna szczególna więź nie istniała w jej przypadku. A było to smutne właśnie przez to, że bardzo na to liczyła, obserwując trochę innych ludzi albo zwyczajnie oglądając filmy (seriale) lub czytając powieści, choć w wielu przypadkach niektóre rodzinne relacje były tam przerysowane i przesadzone, w jedną albo drugą stronę.
Przypadło jej w udziale coś innego, więc trzeba było się w tym odnaleźć i nie narzekać. Coś takiego jak zazdrość zostało jej oszczędzone przynajmniej.
Zdecydowała się tylko na kiwnięcie głową, która miało oznaczać, że przyjęła do siebie informację, iż nie musi się już czuć niezręcznie – bo chyba taki był wydźwięk słów Bluejaya? I być może jej zainteresowanie było miłe (według niego), to jednak kompletnie nieprofesjonalne w kontekście pracy. Mnóstwo ludzi nie podzielałoby tej opinii i byłoby oburzonych dopytywaniem o cokolwiek, co tylko potwierdzało, że Vex powinna milczeć i po prostu robić swoje.
- Racja, niektórzy są charakterystyczni przez swoją ekscentryczność, jak to określiłeś – zgodziła się.- Czasem właśnie nazwisko zapada w pamięć, bo jest niespotykane… A czasem ludzie po prostu dużo mówią. Albo mówią takie rzeczy, że… Jest fajnie i to zostaje w głowie – nie bardzo wiedziała, jak wyjaśnić, co ma na myśli, więc prawdopodobnie powiedziała to wszystko trochę niejasno. Żeby się rozjaśniło, to musiałaby przedstawić jakiś przykład, tak byłoby najłatwiej, ale jakoś nie uśmiechały jej się takie dziwne, nieco osobiste wycieczki.
Całkiem możliwe, że pewne wahanie znów było widać na twarzy Vexile, ale chwilę później skupiała się już na tym, aby odpowiednio zapiąć i zacisnąć opaskę na ramieniu.
Jeszcze wróciła do komputera, żeby sobie tam kliknąć kilka rzeczy, dzięki czemu drukarka wypluła kilka kolejnych naklejek. A kiedy już z igłą w dłoni usiadła sobie na jeżdżącym taboreciku i podjechała nim bliżej, zdecydowała się ponownie odezwać.
- Kiedyś w supermarkecie jakaś kobieta powiedziała mi ot tak, całkiem nagle, że mam ładną torebkę – i jeszcze kilka rzeczy, coś o uroczych piegach, podobieństwie do jej babci w młodości i ogólnie o byciu śliczną (którego to określenia Vex jakoś nie lubiła) dziewczyną, ale o tym już nie zamierzała wspominać, bo nie to było sensem tej wypowiedzi.- Rozmawiałam z nią wtedy chwilę. Nie znałyśmy się wcześniej, nie spotkałyśmy ponownie, ale poprawiło mi to bardzo humor tamtego dnia i zostało w pamięci. O to mi chodziło przed chwilą.
Nie musiała klepać ręki, nie musiała też szukać czerwonej piłeczki z gąbki, tylko bez trudu odnalazła żyłę, w którą mogła się wkłuć. Takie sytuacje to Vex lubiła, jakkolwiek dziwnie lub śmiesznie by to nie zabrzmiało.
- Więc właśnie przez takie rozmowy, z powodu których robiła mi się za drzwiami okropna kolejka, zapamiętałam to i owo – podsumowała na koniec. Możliwe, że owe rozmowy liznęły nawet kwestię śmierci, choć Vex nie była lekarzem i w żaden sposób nie komentowała wyników. Świadomie się tym razem do tego nie odniosła, bo nie wiedziałaby, co powiedzieć w temacie gotowości na odejście z tego świata lub jej braku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bluejay słuchał i bezwiednie kiwał głową, uznając jednak pierwszą część wypowiedzi młodej laborantki za przepełnioną profesjonalną ostrożnością.
Czasem... Niektórzy... Może to, może tamto...
Krzyzanowski miał wrażenie, że dziewczyna stara się na jego pytanie odpowiedzieć dość bezosobowo, może wręcz wymijająco. Nie wyjawiła mu wszak w końcu jakie dokładnie wrażenie zrobił na niej Bear, co jej opowiadał, czym - jakim zachowaniem, jaką anegdotą - dał się tak zapamiętać (czyżby tylko nieczęsto spotykanym nazwiskiem?). A przecież o to Bluejay w zasadzie pytał, podświadomie chyba starając się pogłębić relację z ojcem, bądź, choćby, wspomnieniem ojca, z tym rozmywającym się stopniowo w pamięci cieniem osoby, która tak długo była, a tu nagle jej nie ma.
Chcąc.- nie chcąc, surfer przyswoił te profesjonalne ogólniki, jednocześnie posłusznie podsuwając dziewczynie przedramię. Aktywność fizyczna, odpowiednie nawodnienie i dieta sprawiały, że Blue mógł się pochwalić ładnymi, wyraźnie odcinającymi się pod powierzchnią blaknącej nieco opalenizny, zygzakami i serpentynami żył oplatającymi jego ramiona i przeguby. Sam moment wkłucia nie stanowił więc wyzwania, a mężczyzna zniósł go bez najmniejszego choćby grymasu, nawet nie przykładając do lekkiego dźgnięcia bólu większej uwagi - tym bardziej, że po chwili ciszy Vex postanowiła chyba jednak podzielić się z nim czymś odrobinę bardziej personalnym.
- Chyba rozumiem, co masz na myśli - zaryzykował. Zazwyczaj obawiał się nieco takich wyznań - sam nie lubił, gdy inni uzurpowali sobie prawo do zakładania, że wiedzą, co kryje się w jego myślach i duszy, zazwyczaj celując tymi przypuszczeniami jak kulą w płot. W tym jednak konkretnym przypadku, Blue nie tyle słyszał, co czuł chyba, co ciemnowłosa dziewczyna próbuje mu przekazać.
Mówiła, o ile się nie mylił, o cudownej istotności przypadku. Ważności spotkań nieplanowanych, niby nic nie znaczących w skali naszego codziennego życia, a jednak nadających mu wyraźniejszy posmak i koloryt.
Ile to podobnych epizodów sam zaliczył w trakcie swoich zaoceanicznych eskapad? Ile to spotkań z nieznajomymi, którzy po krótkiej rozmowie nagle zaczynali wydawać mu się bliżsi niż jego własna rodzina, chociażby.
- Chętnie bym posłuchał kiedyś o szczegółach - znów, zupełnie jak chwilę temu, zorientował się, że znów coś mówi dopiero w chwili wypowiadania słów. Rany boskie, co mu się działo? Czy to przez utratę krwi, odurzający zapach szpitalnych środków do dezynfekcji, czy też raczej ten dziwny stan emocjonalny, w który wprowadziło go nieplanowane spotkanie z osobą pamiętającą jego ojca? O lekki dreszcz przyprawiała Bluejay'a już sama myśl, że siedząca naprzeciw dziewczyna widziała jego ojca na tygodnie, a może nawet dni, przed jego śmiercią, podczas gdy on sam fizycznie miał z nim ostatni raz kontakt... siedemnaście lat temu? - To znaczy, tych przypadkowych spotkań, które przyczyniają się do powstawania kolejek na korytarzu... - z lekkim uśmiechem wymownie łypnął w stronę drzwi oddzielających gabinet od poczekalni - I które szczególnie zapamiętujesz... - poczekał, aż dziewczyna zamocuje w zgięciu jego ręki mały wacik przytrzymywany papierowym plastrem, wykorzystując ten moment by wychylić się i odczytać imię wypisane na przypiętej do jej ubrania plakietce - ...Vexile.
Zaraz też wstał, szykując się do opuszczenia gabinetu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nastąpiło jeszcze szybkie psiknięcie płynem dezynfekującym, przetarcie skóry gazikiem, potem wkłucie i po minucie, może dwóch, było już po sprawie. Vex się w tym czasie nie odzywała, choć nie dlatego, że potrzebowała ciszy do skupienia, bo podzielność uwagi akurat miała i to całkiem niezłą, tylko dlatego, że nie miała nic więcej interesującego do powiedzenia. Kiwnęła tylko głową, bo choć sama również nie lubiła tych momentów, gdy ktoś był przekonany o tym, iż wie, co Vex myśli lub czuje, to jednak opisana przez nią sytuacja była na tyle prosta (i nie miała żadnego drugiego dna), że faktycznie trudno byłoby intuicyjnie nie załapać, o co jej chodziło.
- Proszę mocno uciskać przez kilka minut – wyrwało jej się jeszcze przy przyklejaniu plastra, co było standardową formułką i mówiła to niemalże automatycznie, choć niektórym było obojętne, czy w miejscu wkłucia zrobi im się siniak.
Zaraz po tym, gdy tylko uniosła głowę, brwi jakoś samoistnie podjechały jej do góry, co było wyrazem zdziwienia. Albo może niedokładnego zrozumienia, bo choć sens słów do niej dotarł i wiedziała, o co tak ogólnie chodzi, to jednak z interpretacją było już troszkę trudniej. Czy miał na myśli wszystkie sytuacje, które jej zapadły w pamięć, bo chciał po prostu posłuchać anegdotek z pracy? Oczywiście nie dosłownie wszystkie i bez szczegółów. Czy jednak chodziło konkretnie o tę jedną osobę, która również nosiła nazwisko Krzyzanowski, ale z którą już żadnemu z nich nie będzie dane nigdy porozmawiać? Druga opcja była bardziej prawdopodobna, bo dziwne by było, gdyby ktokolwiek chciał słuchać o jakichś obcych ludziach i o tym, co mówili, przychodząc na pobranie krwi. Chyba że były to jakieś zabawne sytuacje, bo takie też często zostawały w pamięci. Jednak to zdanie było tak niesprecyzowane, w dodatku też zaskakujące… Nic dziwnego, że Vex była nieco zdziwiona.
Przeszło jej, gdy odjechała na taboreciku, a na twarz przywołała uśmiech.
- A co, jeśli zasłonię się tajemnicą zawodową? – spytała, brzmiąc tak, jakby chciała się w ten sposób trochę podroczyć. Wprawdzie pytanie było nawet trochę zasadne, aczkolwiek nie zamierzała przecież nikomu przekazywać żadnych poufnych danych ani konkretnych informacji o wynikać.
Zorientowała się, że brakuje jej jeszcze dwóch naklejek, więc ta kwestią zajęła się chwilę później. Może jednak ta jej podzielność uwagi nie była tak idealna, jak sądziła, skoro jej coś umknęło przez tę przedziwną rozmowę.
- Niewątpliwie zapiszesz się w pamięci, cieszy cię to? Choć kolejka się nie zrobiła. – a co ją podkusiło, żeby to powiedzieć?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dziewczyna miała rację: na korytarzu nie było jednej żywej duszy, w wyłożonej mdłej barwy linoleum przestrzeni panowała jedynie cisza, przerywana może tylko subtelnym, miarowym szmerem dobywającym się z automatu z przekąskami oraz co jakiś czas zmącona odległym trzaśnięciem drzwi piętro wyżej lub niżej. Blue musiał być ostatnim pacjentem - fajnie, pomyślał, oznaczało to bowiem, że teraz dziewczyna będzie już pewnie mogła domknąć obowiązki na ten dzień i zabrać się do domu. Wyobrażał sobie, że jej praca musi być momentami dość męcząca - jak każdy rodzaj zawodowej czynności, która wymagała od pracownika komunikowania się, a czasem także i użerania z innymi ludźmi. On z pewnością nie miałby do tego cierpliwości! Do powtarzania tych samych formułek, do odpowiadania na te same pytania, do zapewniania pacjenta, że ból związany z pobieraniem krwi nikogo jeszcze nie pozbawił życia, czasem pewnie i do ocierania dziecięcych (i nie tylko) łez oraz odpierania niezasadnych zarzutów tych pacjentów, którzy zwyczajnie lubili się z kimś czasem pokłócić.
Może więc dlatego - właśnie przez tę konieczność znoszenia irytujących nieraz interakcji - brunetka robiła na Krzyzanowskim wrażenie... może nie wkurzonej, ale lekko podminowanej. Była w tonie jej głosu oraz ogólnej postawie pewna zadziorność, zaczepność może nawet. I surfer nie był jeszcze w stanie stwierdzić, czy podobają mu się one, czy raczej działają nań jak krwistoczerwona płachta na byka.
- Wtedy pewnie uznam, że twój profesjonalizm jest godny podziwu - lekko wzruszył ramionami, poszerzając szczelinę w otwieranych przez siebie właśnie drzwiach i wpuszczając do gabinetu lekki podmuch chłodnego powietrza z przedsionka.
Bluejay rozumiał zdziwienie dziewczyny w reakcji na pomysł, że chętnie posłuchałby od niej więcej historii obcych ludzi W końcu większość osób zazwyczaj bardziej lubiła mówić o sobie i swoich własnych przeżyciach, odczuciach, problemach, niż wysłuchiwać jakichś tam historyjek o osobach kompletnie im nieznanych, odległych nawet bardziej niż bohater ulubionego serialu z netflixa. Blue jednak, w całej swojej dziwności najprawdopodobniej, od dziecka lubował się w słuchaniu opowieści innych ludzi. Dlatego też zresztą chyba zaczął podróżować - by móc poszerzyć areał, na którym stykał się z narracją rozmówców, poznać więcej ludzkich losów, wchłonąć więcej ludzkich historii. Wbrew temu, co byłoby logiczne, Krzyzanowski wcale nie interesował się najbardziej opowieściami własnego ojca. Jasne, posłuchanie o tym, o czym stary Bear gawędził w gabinecie laborantki, pewnie w jakimś sensie pozwoliłoby mu, przynajmniej metaforycznie, zbliżyć się do tego, jaki był jego ojciec w swych ostatnich dniach. Cóż jednak czyniłoby jego historie bardziej interesującymi niż to, co miał do opowiedzenia jakiś inny pacjent? Jedynie fakt, że Bear był ojcem Bluejay'a? Czy takie wnioskowanie nie byłoby strasznie niesprawiedliwe i stronnicze...?
A może nie, i tak naprawdę to surfer był po prostu dziwny, z tą swoją głupią potrzebą, by w ogóle snuć podobne dywagacje.
- Dziękuję - rzucił jeszcze grzecznie, wychodząc na korytarz. Nie był w stanie do końca rozszyfrować zachowania laborantki - z jednej strony sprawiała wrażenie, jakby chciała kontynuować konwersację, podrzucając mu tropy w postaci drobnych zaczepek. Ale z drugiej nie był pewien, czy nadawali na tych samych falach. Cokolwiek miało to oznaczać... - Będę czekał na informację kiedy mogę odebrać wyniki.

/zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- dwudziesta ósma- W końcu przyszedł ten sądny dzień, którego Marianne wolałaby nie doczekać. Mimo to jednak stawiła się pod szpitalem o umówionej porze, a mimo, że jej żołądek wolałby skierować jej kroki do jakiejś łazienki, weszła dzielnie głównymi drzwiami, by tak, jak na początku tego tygodnia udać się do miejsca, w którym pobierano krew. Wszystko jednak wyglądało tak, jak w jej wspomnieniach, a może nawet i gorzej? Gorzej głównie przed dwie starsze panie, stojące przed nią, o nad wyraz intensywnych perfumach, które mdliły Chambers odkąd za nimi stanęła. Próbowała mimo to ignorować tą niedogodność. Podobnie, jak płaczące dzieci. Fakt, że jakaś pielęgniarka właśnie marudziła na to, że nie potrafi się wkłuć w przypadku siedzącego na przeciwko niej pacjenta. Mari zaraz też zaczęła się zastanawiać co będzie, jeśli w nią się nie wkłują. Nie chciałam o tym myśleć, ale siłą rzeczy myślała i już miała sucho w gardle, a miękko w kolanach. Pierwsze kobieta przed nią poszła, potem następna i przed Marianne już nikt w kolejce nie stał. Z tego miejsca mogła uważniej, niż by chciała, obserwować całą procedurę. Sama opaska uciskowa ją przerażała, z resztą dłonie tak jej się trzęsły, że zaczęła się obawiać, czy podoła z odpięciem guziczków przy mankiecie koszuli. Co, jak pielęgniarka na nią nakrzyczy? Co jak Marianne popłacze się jak dziecko? W zasadzie beksą nigdy nie była, ale teraz już nie miała co do tego takiej pewności, bo widząc czerwoną ciecz, znów zaszumiało jej w głowie. Obiecała Jonathanowi, powtarzała to sobie, ale po prostu atmosfera tego miejsca działa na nią wybitnie źle. Jeszcze te ryczące, wyrywające się dziecko. Już czuła, że treść żołądkowa podchodzi jej do gardła, a powietrze w płucach staje się gorętsze, niż normalnie.
- Następny! - nie usłyszała tego, mimo, że gapiła się na pielęgniarkę, ale wzrok miała nieobecny. - Następny! - zniecierpliwiona kobieta zawołała głośniej, a starszy mężczyzna stojący za Chambers pchnął ją delikatnie w ramię.
- Idzie pani, czy nie? - zapytał nieuprzejmie, ale to wyrwało ją z zawieszenia. Nie rozumiała tylko czemu wszyscy są tutaj tacy niemili. To jakaś część kodeksu zachowania w szpitalu, którego Marianne nigdy nie przeczytała.
- Ja... - postąpiła dwa kroki, ale znów zamarła przed tym siedzeniem. Teraz jeszcze miała wrażenie, że cała sala się na nią gapi, jak na małpę w zoo, ale może sobie to dopisała. Chociaż niczego już nie była pewna, poza tym, że wcale jej się nie uśmiecha interakcja z pielęgniarką patrzącą na nią spod byka.
Ostatnio zmieniony 2021-01-24, 21:25 przez Marianne Chambers, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obawiając się, że i tym razem Marianne może spanikować, Jona ułożył swój plan dnia tak, aby o odpowiedniej godzinie mieć możliwość pojawienia się w punkcie pobrań krwi. Wolał osobiście sprawdzić, czy wszystko zakończy się sukcesem, bo przeczucie mówiło mu iż do trzeciej próby Chambers nie przekona. No i nie ukrywajmy, ale też chciał ją zobaczyć... Potrzeba widywania się z rudzielcem była w nim coraz silniejsza, a więc szukał sposobności, aby móc ją zaspokoić. Owszem mógł po prostu się z nią umówić, ale po ostatnim fiasku jakoś nie umiał się przełamać czując, że na nowo rosną w nim swego rodzaju obawy w jakich kategoriach Marianne mogłaby patrzeć na ich spotkanie i jak bardzo odbiegają one od tych którymi od je mierzył.
O odpowiedniej godzinie zszedł na dół i już zza szklanych drzwi, którymi zakończony był korytarz jakim podążał, dostrzegł Marianne. Wszedł do sali przepełnionej oczekującymi na pobranie krwi ludźmi i z miejsca dosłyszał ponaglające głosy zarówno pacjentów jak i pielęgniarki, która pełniła dyżur. Wszystkie skierowane były do Chambers, która stała tuż przed wejściem do niewielkiej salki i wydawała się być kompletnie nieobecną. Bojąc się, że lada moment dziewczyna może ponownie spanikować, musiał interweniować, nawet jeśli miało to okazać się dość nietypowym dla jego profesji zachowaniem.
- Następny! - Pielęgniarka wyraźnie traciła już cierpliwość. - Proszę się pospieszyć! Nie mamy całego dnia, panno...
- Chambers - Jona wszedł w słowo kobiecie, kupując tym samym uwagę wszystkich zgromadzonych.
- O doktorze Wainwright, mogę w czymś pomóc? - Zapytała widocznie zaskoczona jego obecnością.
- Tak, proszę o fiolki dla panny Chambers - wyjaśnił wymijając Mari w kolejce i posyłając jej przy tym ukradkowe spojrzenie.
- Dobrze, jak tylko pobiorę krew - wtrąciła kobieta i sama spojrzała na rudzielca. - Zapraszam - dodała.
- Nie. Ja się tym zajmę - powiedział spoglądając na pielęgniarkę wyczekująco.
- Ale to żaden problem, tylko pacjentka nie chce podejść i.. - Zaczęła się tłumaczyć, bo jednak niecodziennie lekarz fatyguje się osobiście, aby komukolwiek pobrać krew. Raczej nie było to spotykanym często zjawiskiem, a wręcz unikatowym.
- Czy wyrażam się w jakimś nieznanym pani języku? Proszę o fiolki - powtórzył stanowczym tonem.
Kobieta zadrżała kompletnie zbita stropu, ale nie podjęła już żadnej dalszej polemiki. Mimo iż otworzyła usta to nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku poza krótkim proszę, gdy podała Jonie to o co prosił.
- Dziękuję, a teraz proszę, następny - spojrzał w stronę ciekawskiego jegomościa stojącego za Chambers i niestroniącego od niegrzecznych uwag. - A ciebie zapraszam ze mną - dodał znacznie milszym tonem, a żeby już dłużej nie tamować tej kolejki, ułożył dłoń na ramieniu Marianne i skierował się z nią w stronę innej, wolnej salki. - Cieszę się, że jesteś, ale patrząc na ciebie z góry wiem, że ty nie podzielasz mojego entuzjazmu - rzucił, gdy zatrzymali się przed odpowiednimi drzwiami, które dla niej otworzył. - Proszę wejdź do środka - dodał uprzejmie, a przy każdej możliwej okazji zerkał na rudzielca badawczo, chociaż już dawno zauważył jej bladą twarz i trzęsące się dłonie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szukała właśnie w głowie własnego nazwiska, kiedy te wypowiedział ktoś inny, prosto znad jej ramienia. Aż podskoczyła, nie rozumiejąc co się tutaj dzieje. Szok wcale nie minął, kiedy zobaczyła Jonathana, ale mężczyzna nie na niej, a na rozmowie z pielęgniarką się skupił. Inne, które obsługiwały punkty obok też jakby przestały pobierać krew, przypatrując się poruszeniu wywołanemu najpierw przez Marianne, a potem przez Wainwrighta. Jeśli chodzi o Mari, to kompletnie nie rozumiała, co tutaj się dzieje, ale była też na tyle przerażona, aby nie zadawać żadnych pytań. Chyba wierzyła, że wówczas to wszystko nie będzie jej dotyczyło, ale raczej było to mało prawdopodobne. W końcu jednak dotarło do niej, po co Jona się tutaj znalazł, ale mimo to szok nie odpuszczał. Nie znała się kompletnie na szpitalnej hierarchii, jednak kilka seriali obejrzała, więc no... nie wydawało jej się to normalne, żeby lekarz pobierał krew. To miłe, że pojawił się tutaj dla niej, ale też... nie sprawiło to, że Marianne przestała się obawiać tego, co ma nastąpić. W zasadzie teraz to dopiero się bała, bo już nie było żadnych szans na ucieczkę.
- Skąd by znowu? Świetnie się czuję - skłamała w fatalnym stylu, śmiejąc się nerwowo. - Swoją drogą mogłeś być milszy dla tamtej pielęgniarki... teraz będzie jeszcze gorsza dla pacjentów - upomniała go też, ale raczej delikatnie, bo co tu dużo mówić, nie umknęło jej to, jaki chłodny był Wainwright. W zasadzie dla niej też kiedyś taki był.
Weszła do wskazanego przez niego pomieszczenia, chociaż nie zrobiła tego jakoś chętnie i już poczuła, że znów robi jej się duszno. W dodatku jej wzrok poleciał w stronę fiolek przez niego trzymanych. Fiolek. Nie fiolki. To było kluczowe, więc zaraz zmarszczyła nos nieładnie, ale cóż... no nie było co udawać, że jest zadowolona z okoliczności tego spotkania.
- Czemu tych pojemników jest tak dużo? - zapytała od razu, wskazując na próbówki. Skoro już tutaj była z nim, to przynajmniej nie musiała się powstrzymywać przed pytaniami, jakie cisnęły jej się na język. - I w ogóle... potrafisz to robić? Pobierać krew w sensie - to pytanie mogła sobie akurat darować, ale no... nie darowała sobie. Stres też brał nad nią górę i czuła, że może rozmową odsunie nieco w czasie to, co nieuniknione. Bardzo liczyła, że ta taktyka zadziała, bo ona chyba wcale nie była taka gotowa i teraz też odruchowo zatrzymała się pod ścianą, gdzieś przy wejściu, jakby się bała, że wchodząc dalej, zaraz wydarzy się coś niedobrego. Przynajmniej miała stąd dobry widok na Wainwrighta, a chociaż myśl ta była absurdalna, uznała, że dobrze się prezentuje w białym fartuchu. Przy okazji dotarło do niej, że pierwszy raz widzi go w takim stroju. Niby nic wielkiego, a jednak zwróciła na to uwagę, całkiem zadowolona z tego widoku... gdyby nie było jeszcze tej szpitalnej oprawy, to już w ogóle byłaby bomba.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uznał, że niedosłyszał sarkazmu jakim mu odpowiedziała. Doskonale wiedział, że nie czuła się najlepiej było to po niej widać na pierwszy rzut oka, a poza tym poprzednia sytuacja mówiła sama za siebie. Nie chciał jednak być tutaj jakimś chłopcem do bicia, na którym Chambers będzie mogła skumulować swoją złość, gdy przecież chciał dla niej dobrze, tak?
- Byłem miły, a raczej konkretny. Nie lubię się powtarzać, a do niektórych niestety nic za pierwszym razem nie dociera - burknął. I może Marianne też zaliczał do takich osób, bo poniekąd miała pewne cechy, które strasznie go irytowały w innych, ale w połączeniu z urokiem osobistym i aurą jaką roztaczała wokół siebie Chamber - w oczach Jony działały na jej korzyść. - Usiądź proszę i podwiń rękaw - rzucił gdy już weszli do środka.
Nie spoglądał przez jakiś czas na rudzielca tylko zajął się przygotowywaniem potrzebnych do pobrania krwi instrumentów. W tym czasie Marianne nie wykonała jednak jego polecenia, a bardziej zaaferowała się ilością fiolek, które Jona ostrożnie odłożył na stojaku obok fotela.
- Bo potrzebujemy kilku próbek do badań - wyjaśnił, a widząc przerażenie wymalowane na jej twarzy tylko mógł się domyślać co je wywołało. - Pobiorę je za jednym wkłuciem, spokojnie - dodał. Był w zasadzie gotowy, aby wreszcie zabrać się do pracy, bo mimo szczerych chęci, nie mógł spędzić tutaj całego poranka. Dlatego zależało mu na czasie. Owszem zaplanował go w nadmiarze, ale miał nadzieję spędzić resztę przerwy na przyjemnej rozmowie przy kawie, a nie w szpitalnej salce. - Mogłabyś usią... - przerwał w pół słowa, bo Marianne sama zaczęła mówić i tym razem naprawdę powinna zastanowić się, czy otwieranie ust za każdym razem, gdy jakaś błyskotliwa myśl przychodzi jej do głowy, jest dobrym pomysłem. Miał wrażenie, że chyba Chambers niespecjalnie interesowała się tym kim był i jak prezentowała się historia jego kariery. A przecież wystarczyło wpisać jego nazwisko i nie dość, że o nim to jeszcze o osiągnięciach Fitza można było odnaleźć całkiem obszerne i pouczające artykuły. Jednakże prawdopodobnie w oczach Marianne Jona był panem doktorem, który wypisuje recepty na przeziębienie i mierzy staruszkom ciśnienie w ramach badań serca. - Uznam, że nie usłyszałem tego pytania - rzucił obrażonym tonem. - A teraz proszę usiądź - ponaglił ją i sam zajął miejsce na niewielkim stołku stojącym tuż obok fotela. - Marysiu... Przeprowadzam operacje na otwartym sercu i uwierz mi, że pobieranie krwi nie przewyższa moich kwalifikacji. No już.. Chodź - odezwał się, a Marianne wreszcie, niepewnie zajęła swoje miejsce. Mógł przystąpić od razu do pobierania krwi, ale widząc jak dziewczyna się stresuje, postanowił chwilę poczekać. - Spokojnie. Obiecuję, że nic nie poczujesz, ale musisz skupić się na czymś innym i nie patrzeć na mnie - oznajmił i wyciągnął do niej swoją rękę. - Mogę? - Zapytał spoglądając na nią ze spokojem wymalowanym na twarzy, Dawno nie był tak ludzki i delikatny podczas kontaktów z pacjentem. Zwykle stawiał na surowy profesjonalizm i konkretne działania, ale przecież Marienne zwykłym pacjentem nie była, a więc należało jej się specjalne traktowanie.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”