WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Nie mówię, że przewyższa, ale lekarze zwykle są od właśnie takich bardziej skomplikowanych rzeczy - zaraz skomentowała jego słowa, jeszcze trochę odwlekając w czasie moment, w którym będzie musiała usiąść na tym stołku. Ostatecznie jednak zbliżyła się do niego, czując, że nogi podskakują jej lekko, niezależnie od tego, jak je ułożyła. No i tak, jak już wcześniej przewidywała, dłonie trzęsły jej się za bardzo, żeby była w stanie odpiąć drobne guziczki przy mankiecie.
- To gdzie mam patrzeć, jak nie na ciebie? - jęknęła, bo ta rada wcale jej nie uspokoiła. W dodatku zaczęła przyglądać się wszystkiemu, co tu się znajdowało. - W tamtej sali między pielęgniarką, a pacjentem był stolik... my nie potrzebujemy stolika? - zapytała, bo gdyby Wainwright miał teraz chodzić gdzieś i szukać takiego, to Chambers by go nie zatrzymywała. Wręcz przeciwnie, byłaby cierpliwa i czekała, ile trzeba. Tylko, że on już chciał przestępować do głównej atrakcji tego spotkania, a Mari marzyła o tym, aby coś im przeszkodziło, ale na to się nie zapowiadało. Widziała tez, jak się stara i ile ma dla niej cierpliwości. Naprawdę to doceniała i w sumie nadal utrzymywała, że głównie dla niego tutaj jest, bo dla samej siebie tego strachu na pewno by nie pokonała. Pokiwała więc głową, nie mając siły powiedzieć na głos, że się zgadza, a potem wyciągnęła niepewnie rękę w jego kierunku, czując, że jest jej jeszcze bardziej goręcej, niż wcześniej. - Tylko... nie potrafię odpiąć mankietu - przyznała, nieco zażenowana, ale cóż, nie dałaby sobie z tym rady i nie było już czasu, aby to ukrywać. Wiedziała, że jest dorosłą kobietą i powinna mieć jakieś bariery w tym, jak emanowała swoim strachem na lewo i prawo, ale no... nie potrafiła tego nie manifestować. Z resztą na tym nie miało się skończyć. - Mogłabym złapać za kawałek twojego fartucha? - zapytała cicho, bo domyśliła się, że obu rąk będzie używał podczas tego pobierania krwi, którego Mari tak bardzo nie chciała. Potrzebowała czegoś, co doda jej otuchy i chyba taka forma bliskości właśnie ją miała zapewnić. Nie lubiła siebie w takim wydaniu, o wiele pewniej czuła się w swojej przebojowej twarzy, dlatego też unikała szpitali, jak ognia.
-
- W telefon, za okno, albo na moją twarz, ale nie patrz na to co robię - podał jej z miejsca kilka przykładów. Skoro była spanikowana już przez samo przyjście tutaj, to zdecydowanie moment wbicia igły w skórę powinna tylko poczuć, a nie zobaczyć. Z doświadczenia wiedział, że każdy dodatkowy bodziec po prostu zwiększa uczucie strachu w pacjencie, a po rudzielcu było od razu widać jak bardzo się boi. -Nie - odpowiedział krótko, bo on w tym pytaniu znów dopatrywał się kwestionowania jego umiejętności, a nie domniemywał, że Mari stara się odwlec wszystko w czasie.
Odkąd poznał Marianne nauczył się o niej wiele, ale niestety czytanie między wierszami nie było jego mocną stroną. Potrafił dostrzec, gdy Marianne czuła się słabiej i mamiła go błahymi tematami, gdy on sam pytał o konkrety. Wiedział, że za nerwowym śmiechem i poprawianiem okularów skrywały się momenty, w których Mari szukała dobrej odpowiedzi, aby umknąć przed gradem jego dociekań. Przyzwyczajał się do jej śmiałości i bezpośredniości, którą kiedyś odbierał jako brak dobrego wychowania, a teraz jako uroczy aspekt jej naturalnej i prostolinijnej osobowości. Ogólnie wiele potrafił wybadać, ale pierwszy raz miał do czynienia z przerażoną Marianne i dla niego ta sytuacja nie była tak jasna i oczywista. Zwykle Chambers roztaczała wokół sobie pozytywną i zabarwioną poczuciem humoru aurę, a teraz wydawała się maleć w oczach. W zasadzie pewnie najchętniej stałaby się niewidzialna, wtopiła w tło, albo prysła niczym mydlana bańka, byleby nie musieć siedzieć teraz przed nim.
- Poradzę sobie - oznajmił, gdy wreszcie podała mu dłoń. Jej drobne palce drżały, chociaż Jona miał wrażenie, że Marianne ze wszystkich sił stara się nad tym zapanować. Spojrzał na nią, czego dostrzec nie mogła, chyba nazbyt przejęta tym co nieubłagalnie miało nadejść lada moment. Zresztą kilka sekund później jej słowa utwierdziły go w tym przekonaniu. - Oczywiście, ale... Hej! Spójrz na mnie - powiedział. Wcześniej uważał, że obawy rudzielca są wyimaginowane, że przesadza i sama nakręca własny strach, ale z każdą kolejną minutą spędzoną w tym pomieszczeniu, wiedział, że Chambers nie zmyśliła swoich lęków, że naprawdę ciężko jest jej w obecnej sytuacji. - To potrwa tylko chwilę, obiecuję, a jak się postaram to nic nie poczujesz - dodał i zacisnął lekko obie ręce na jej drobnej dłoni. Chciałby nazwać ten gest odruchem, ale skłamałby mówiąc, że nie kryło się za nim znacznie więcej. W każdym razie swój profesjonalizm na chwilę odłożył na bok, gdy patrząc na jej zlęknioną twarz zacisnął palce na jej trzęsącej się dłoń. - Pomyśl o tym jak wielką nagrodę możesz sobie zaserwować po tym wszystkim - zagadnął, gdy już puścił jej rączkę i ostrożnie zaczął odpinać guziki mankietu.
Z niezwykłą delikatnością i starannością podwinął rękaw jej bluzki. Nie było to jakoś specjalnie wyjątkowe, bo Jona poświęcał wiele uwagi i dokładności wszystkiemu co robił.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie zbombardujesz swojego ciała jakąś potężną dawną cukru? - Dodał po chwili, gdy już zacisnął opaskę tuż powyżej zgięcia w jej przedramieniu. Trochę taktycznie starał się odwrócić uwagę Marianne od tego co robił i skoncentrować ją na zupełnie innej kwestii. Wiedział też, że samo ciastko nie wystarczy. Świadomie starał się ją sprowokować. Mogłaby nawet na niego nafukać jak miała w zwyczaju to robić, gdy krytykował jej kulinarne przyzwyczajenia. - W sumie dobrze, że kazałem zbadać poziom glukozy w twojej krwi, bo jestem przekonany, że będzie konkretnie zawyżony - mówił dalej, a wacikiem przetarł skórę rudzielca. - Może więc zamiast czekoladowego torciku kupisz sobie coś zdrowego? Sałatkę? Tak w ramach kolejnego kroku w walce o własne, lepsze zdrowie. - Chyba nigdy nie zadał jej tylu pytań na raz i też nigdy nie pozwolił sobie na bycie tak świadomie "bezczelnym". Trochę kierował się doświadczeniem, bo już nie raz przy o wiele lżejszych komentarzach, Marianne odpyskowywała mu nie ładnie. Liczył więc, że w przypływie irytacji i złości bardziej skupi się na konwersacji niż na tym, że igłą właśnie przebił jej skórę.
-
- Gdybym tego nie zrobiła, też zaserwowałabym sobie nagrodę - zauważyła, wolną dłoń zaciskając na fragmencie jego fartucha, bo przecież jej na to pozwolił, tak? A chociaż jej duma przy tym cierpiała, to jednak nie potrafiła sobie tego odmówić. Faktycznie Jona mówił więcej, niż zwykle, ale Mari była na tyle przerażona tym wszystkim, by nie doszukiwać się w tym podstępu. Wręcz przeciwnie, skrzywiła się nieco, dając się być może złapać w jego pułapkę, chociaż przy tym wzrok stale jej uciekał do ręki, kontrolując co robił Wainwright.
- Moje zdrowie ma się doskonale! - fuknęła pod nosem, bo no... ona tu o nic nie przyszła walczyć, poza tym, żeby Jona się na nią nie denerwował i nadal planowała się tego trzymać. - Poza tym jak możesz kobiecie sugerować, że powinna wziąć sałatkę, zamiast ciastka? - obruszyła się jeszcze, no bo co on sugerował? Już szykowała się do kolejnej salwy słów, ale wtedy poczuła, jak igła przebija się przez jej ciało i automatycznie zamknęła oczy, zaciskając dłoń jeszcze mocniej na białym materiale. - Bolało - powiedziała z wyrzutem, chociaż... ból był, faktycznie, ale nie trwał za długo, teraz już towarzyszył temu jedynie pewnego rodzaju dyskomfort, ale nie jakiś duży. Ta myśl sprawiła więc, że zdecydowała się otworzyć oczy i spojrzeć na to wszystko, ale chyba nie było to za mądre, bo ponownie poczuła, jak jej żołądek robi fikołka. - Strasznie... dużo się leje się dużo... - wybełkotała, czując, jak krew odchodzi jej z twarzy, a mięśnie twarzoczaszki ulegają niespodziewanemu rozluźnieniu, na które nie miała kompletnie wpływu.
-
- Nie wątpię, Marysiu - oznajmił. Był wręcz przekonany o tym, że Chambers zafunduje sobie całkiem obfity deser, gdy już stąd wyjdzie. - Robię to dla twojego dobra. Nie sugeruję prze to absolutnie nic więcej - wytłumaczył się, bo akurat nie miał zamiaru wyrzucać jej niedoskonałości figury, których nie dostrzegał. Wbrew logice, Chambers mogła pochwalić się całkiem szczupłą sylwetką, co pewnie zawdzięczała dobrej przemianie materii i genom, bo jednak jej dieta to totalna porażka i kwestia przypadku. - Ale tylko troszkę, prawda? - Zerknął na jej twarz i wcale nie spodobało mu się, że Marianne obserwowała co właśnie robił. - Ej! Prosiłem, żebyś nie patrzyła - rzucił, po czym sprawni zmienił fiolkę, gdy pierwsza zapełniła się już krwią. - Już kończę. To tylko kilka mililitrów, spokojnie - powiedział i po chwili zastąpił igłę opatrunkiem, który przycisnął do ciała Marianne. - Zrobione, a ty dałaś radę. Wiem, że się bałaś, ale udało ci się, brawo. - No mimo wszystko był z niej dumny, bo przecież widział jak bardzo przeżywała tę wizytę. Pewnie była zestresowana jeszcze zanim tutaj przyszła i dałby sobie rękę uciąć, że uciekłaby ponownie, gdyby nie zjawił się w porę, ale... Nie ma co gdybać. Ważne, że najgorsze miała za sobą. - Jak się czujesz? - Zapytał i nie kierowała nim tylko czysto lekarska ciekawość. Podczas całego tego spotkania jednak gdzieś zacierały się granice jego profesjonalizmu, bo chociażby nadal trzymał przedramię Marysi dociskając gazik do rany, aby na skórze nie został żaden ślad. - Możesz już mnie puścić - dodał, bo ona także nadal zaciskała palce na jego fartuchu. Mógł poczekać, aż sama wykona jakiś ruch, ale nim pomyślała, złapał za jej dłoń i kciukiem delikatnie potarł jej wierzch. - Cieszę się, że dałaś radę, Marysiu, naprawdę - powiedział i to już na pewno nie było profesjonalnym zachowaniem, bo teraz patrzył na nią tylko przez pryzmat własnych uczuć. Poniekąd też one przyczyniły się do tego, że tak nieustępliwie nagabywał ją o te badania. Bał się i martwił, bo nie była mu obojętna, gdyby było inaczej, zdecydowanie nie narobiłby sobie tyle trudu, aby wykonała wreszcie te testy.
Zbyt długo jej się przyglądał i chyba ona także to zauważyła, w każdym razie Jona poczuł się dziwnie zmieszanym i przez to odwrócił spojrzenie od rudzielca i puścił jej dłoń, aby opatrzyć do końca rankę po igle.
- Proszę, skończone. Wyniki będą za kilka dni. Zadzwonię jak tylko je dostanę - oznajmił sprzątając to, co użył, aby pobrać krew od Marianne. Musiał przez chwilę skupić się na czymś innym niż ona, by zaproszenie na kawę jakie chciał jej zaproponować wyszło bardziej naturalnie. Dlatego przez jakiś czas nie spoglądał w jej stronę, tylko oporządzał stanowisko, a kątem oka widział, że Mari dopiero powoli zaczyna wstawać.
-
- Nie chciałam... - bąknęła, chcąc usprawiedliwić to dlaczego patrzyła, ale nie miała jakiejś lepszej wymówki. W głowie jej się kręciło od widoku krwi i igły wbitej w jej ciało. Nie potrafiła pojąć, jak Wainwright może zachowywać taki spokój. - Nie wykrwawiewie się? - jej zbyt rozluźniona twarz sprawiła, że szczęka dziwnie jej zadrżała podczas tego pytania i przez to słowo zostało nieco zniekształcone. Niby wiedziała, że jej pytanie jest absurdalne, ale jednak w obliczu paniki ludzie nawet świadomi swojego błędnego rozumowania i tak potrzebują zapewnienia, że te dalekie jest od prawdy. W końcu wyciągnął igłę i nawet jej pogratulował, na co Mari się uśmiechnęła, mimo, że w nastroju na uśmiechy wcale się nie czuła. - Nie wiem - wybełkotała, gdy zapytał o samopoczucie. Toczyła się w niej jakaś walka, jej pozytywny styl bycia chciał odpowiedzieć, że czuje się dobrze, ale stres, który nadal trzymał ją w garści, walczył o negatywną odpowiedzieć, dlatego też wybrała jakąś po środku. Najważniejsze było dla niej jednak to, że faktycznie dała radę i już było po wszystkim. Szkoda tylko, że nadal jej wzrok uciekał w kierunku fiolek z krwiom, które budziły wspomnienia, przez co głos Wainwrighta zdawał się docierać do niej zza jakiejś ciężkiej, tłumiącej dźwięki zasłony. Dopiero jego dotyk na jej dłoni sprawił, że nieco drgnęła i skupiła spojrzenie na jego twarzy. Wypuściła materiał z palców, ale nie zabrała ręki, dziwnie zaskoczona tym miłym gestem, na jaki zdobył się Jona. Już dawno zaschło jej w gardle, ale teraz było to o wiele bardziej odczuwalne. Tylko, że nie z powodu badań, co z powodu samego mężczyzny. Miał szorstkie palce, ale w przyjemnym tego słowa znaczeniu, w dodatku były zachęcająco ciepłe, a to jak gładził jej skórę, sprawiało, że nieco się uspokajała. Być może za wiele dopisywała do tego gestu, ale nie potrafiła się temu oprzeć. Znów nie umiała się odezwać, przez co może go zniechęciła, bo zabrał rękę, co niekoniecznie jej się spodobało.
- Spoko... nie spieszy mi się - mruknęła, bo co tu dużo mówić, ją osobiście te wyniki nieszczególnie obchodziły, ale nie chciała mówić tego tak dobitnie. Po prostu chciała już zejść z tego fotela, bo nadal czuła emocje wywołane badaniem. Wydawało jej się, że ucieczka będzie najlepszym pomysłem, ale może było to błędnym założeniem? - Dobrze, że już po wszystkim - podniosła się szybko z fotela. Stanowczo zbyt szybko, bo błędnik zwariował, a w jej głowie zakręciło się o wiele mocniej, niż wtedy, gdy jeszcze znajdowała się w pozycji siedzącej. Przez pęd ruchu i zamiar wykonania od razu kilku kroków, ciężar jej ciała przeważył. Udało jej się jeszcze raz postawić pewnie nogę, ale potem delikatne mroczki przed oczami, całkowicie zasłoniły jej widoczność i chociaż próbowała się czegoś podeprzeć, to nie miała szans. Nie było to łagodnym przejściem w nicość, a nagłym i gwałtownym wyłączeniem systemu. Po prostu zrobiło się jej ciemno przed oczami i straciła jakikolwiek kontakt z otoczeniem.
-
- Jezuuu! Marianne! - Wyrwało mu się automatycznie i całe szczęście pochwycił ją nim upadła, ale w tej samej chwili dosłyszał nieprzyjemny chrzęst, gdy nastąpił przypadkiem na oprawki jej szkieł.
Nie miał jednak czasu, ani głowy by teraz się tym przejmować. Marianne faktycznie zemdlała, a on jej bezwiedne ciało podniósł i ostrożnie ułożył na stojącej pod ścianą kozetce. I chociaż zachowywał spokój, bo jednak lata doświadczenia ze szpitala i frontu robiły swoje i raczej panikowanie nie leżało w jego naturze, to kłamstwem byłoby powiedzieć, że się nie przejął. Jego serce zaczęło szybciej pompować krew, a myśli krążyć wokół ewentualnych przyczyn dla których Chambers utraciła przytomność. Nie chciał wysnuwać zbyt pochopnych wniosków i chociaż miał ku temu podstawy, bo niecały tydzień temu zdarzyło się jej to samo, to tym razem wolał obwinić za jej stan przeżyty stres i tarumę związaną z wizytami w szpitalu. Nie mniej jednak jak na młodą kobietę tego typu incydenty zdarzały jej się zdecydowanie zbyt często.
- Hej Marysiu, słyszysz mnie? - Zapytał i upewniwszy się, że normalnie oddycha odetchnął w ulgą. Wstał, aby otworzyć szerzej okno, po czym znów wrócił do niej i przysiadł na skraju łóżka, lekko dotykając jej twarzy i widząc, że się przebudza. - Spokojnie. Wszystko w porządku, leż - powiedział cicho i z czułością odgarnął kilka kosmyków, które zawieruszyły się na jej twarzy.
Bardzo chciałby wierzyć w to, że jej omdlenia nie wróżą niczego złego, że mogą być wywołane anemią, albo nadmiernym stresem i kilka zmian w diecie i trybie życia wszystko naprawi. Naprawdę chciał, żeby okazało się to prawdą, ale niestety coraz trudniej było mu samego siebie do tego przekonywać.
- Straciłaś przytomność - wyjaśnił, gdyby pytała co właśnie zaszło. - Dlatego leż teraz spokojnie i oddychaj głęboko dobrze? - Nadal nie odstępował jej na krok, a że miał ze sobą stetoskop to... - Mógłbym cię osłuchać? - Zapytał, bo skoro już była obok, pomyślał, że mógłby wykorzystać tą sytuację i chociaż osłuchać jej serce, bo już wcześniej kilka razy wyczuł u niej nierówne tętno i wiadomo lepiej dmuchać na zimne, prawda?
-
- Co się stało? - zapytała, gdy już dotarło do niej, że to Jonathan nad nią siedzi. Jej wzrok był zamglony, więc sama uniosła dłoń, by zrozumieć, że nie ma na sobie okularów, ale o te jeszcze nie pytała. Nie pierwszy raz straciła przytomność, w zasadzie nie starczyłoby jej palców, by policzyć te przypadki, ale niezależnie od ich liczby, nie potrafiła do tego przywyknąć. Wyjątkowo podłe uczucie, którego nie da się dobrze opisać, jeśli samemu się go nie przeżyje chociaż raz. Chciała się odruchowo podnieść, ale Jona kazał jej leżeć, czemu w tym stanie nie zamierzała się sprzeciwiać. Pokiwała tylko głową, oddychając głęboko, ale jednak okno było otwarte, ona nie miała kurtki, tylko koszulę, więc zmarszczyła nieco nos.
- Strasznie tu zimno - poskarżyła się, próbując do siebie dojść. Mięśnie miała trochę, jak z waty, ale generalnie nie planowała panikować, bo właśnie miała już w tego typu sytuacjach niemałe doświadczenie. Poza tym nie chciała te z zmartwić Jonathana, a wydawało jej się, że mężczyzna bardzo się tym wszystkim przejął. Już więc miała mu powiedzieć, że niepotrzebnie, kiedy on powiedział coś, czego się nie spodziewała. Zamrugała kilka razy, próbując złapać ostrość obrazu, ale po nieudanej próbie, jak i dłuższej ciszy parsknęła śmiechem, wierząc, że się do tego przyłączy. Tylko, że się nie przyłączył, a to sprawiło, że ponownie zamilkła, mrugając przez chwilę.
- Och... ty nie żartujesz - to nie było pytanie. Wygłupiła się trochę, nie bardzo wiedzą, jak ma z tego wybrnąć, przez co zaczęło brać nad nią górę zawstydzenie. - Daj spokój, Jona, przecież już jest wszystko w porządku - wyrzuciła z siebie te słowa, czując, że się rumieni, bo jednak... pobierał jej krew, to starczy, tak? W dodatku już wcześniej przyłapywała się na tym, że nie potrafi traktować go z obojętną rezerwą, jedynie przez pryzmat Fitza, więc teraz, gdy tak sobie pomyślała, że miałaby mu pozwolić na jakieś kolejne badania... policzki zapiekły ją jeszcze bardziej. W dodatku było jej cholernie głupio, bo wiedziała, że Jona pewnie nie miał nic złego na myśli... to ona miała. Nie, że miała! Samo tak się nasunęło i już nie potrafiło odpuścić. Naprawdę była sobą zażenowana i dziękowała bogu za to, że jednak nie powiedziała za dużo, bo mimo wszystko często jej się to zdarzało. - To tylko ze stresu, ale już czuję się świetnie - dodała jeszcze, by go upewnić, a nawet poniosła się przy tym na łokciach, by jeszcze dosadniej dać mu do zrozumienia, że nie powinien się martwić.
-
- Przepraszam. Wpuściłem trochę świeżego powietrza, aby zrobiło ci się lepiej. Zaraz przymknę okno - oznajmił, ale póki co bardziej zaaferowany był tym jak czuje się Mari.
Z wyraźnym zmartwieniem spoglądał na jej kruche ciało, o którego zdrowie ( w opinii Jony) Chambers powinna lepiej dbać, bo dawało jej wyraźne znaki, że coś niedobrego się dzieje. Nadal zamglonym spojrzeniem starała się ustalić własne położenie, a potem zamarła słysząc co powiedział. Dla niego takie rutynowe badanie było czymś oczywistym, a także kolejnym krokiem jaki powinna poczynić w walce o lepsze samopoczucie. Ona jednak jawnie miała inne zdanie, a chociaż zaśmiała się w sposób, który Jonathan uwielbiał, to tym razem nie wywołało to w nim żadnych pozytywnych emocji.
Nie odpowiedział na jej słowa. W zasadzie nie wiedział jak powinien się zachować, bo z jednej strony reakcja Chambers znów godziła w jego lekarskie ego, ale z drugiej strony wyśmiewała jako zwykłego, martwiącego się o nią człowieka.
- Zaczynasz się powtarzać - burknął, ale ostatecznie zrezygnował z dalszych prób przekonywania Mari, aby poddała się badaniu. Chyba już sam sobie nie chciał dalej robić pod górkę. - Uwierz mi, że mam taką nadzieję. Nie będę jednak nalegał, a o kolejnych krokach porozmawiamy jak przyjdą wyniki - dodał formalnym i pozbawionym emocji tonem, używając profesjonalizmu jako idealnej tarczy, aby wyjść z twarzą z tego niekomfortowej dla siebie sytuacji. - I nie kłam. Nie czujesz się świetnie, ale przyjmuję wyjaśnienia związane ze stresem. Już w zasadzie po wszystkim więc.. - Nie dokończył tylko podszedł do okna, aby je przymknąć, a gdy ponownie spojrzał na Chambers, kątem oka dostrzegł roztrzaskane oprawki leżące nieopodal łóżka.
Momentalnie zrobiło się i jemu słabo, bo przecież swoim gapiostwem prawdopodobnie przysporzył Marianne sporych problemów. Odetchnął głębiej jakby wkładając w ten gest całe swoje zdenerwowanie. I to związane ze zniszczoną własnością rudzielca i to bezpośrednio odnoszące się do obaw o jej stan zdrowia. W końcu ruszył z miejsca, aby podnieść te nieszczęsne okulary.
- Przepraszam. To moja wina. Spadły, gdy upadałaś i niezauważyłem ich - oznajmił skruszonym tonem wyciągając w stronę Marianne dłoń, w której znajdowały się zniszczone oprawki. - Odkupię ci je. Naprawdę mi przykro - dodał i na moment opuścił wzrok niczym zawstydzony szczeniak. Zdawał sobie sprawę, że sytuacja finansowa Chambers nie jest najlepsza, a w dodatku większość swoich oszczędności posyłała rodzinie, co tym bardziej wprawiało Jonę w niemałe zakłopotanie. - W ogóle możesz bez nich funkcjonować, bo jestem gotów nawet teraz znaleźć jakiegoś optyka. - Nie żeby panikował, ale... No dobrze troszkę panikował, bo ostatnie czego chciał to serwować Mari jeszcze więcej stresów. Owszem do badań zmusił ją dla jej dobra, ale i tak robił sobie nieziemskie wyrzuty sumienia, bo to omdlenia uświadomiło mu jak trudna jest dla rudzielca ta wizyta. I jak na złość doprowadził do kolejnej nieprzyjemnej sytuacji i nie chciał, aby z jej konsekwencjami Marianne musiała radzić sobie w pojedynkę.
-
- Oki... - mruknęła niezbyt wylewnie, chociaż sama nie planowała rozmawiać, a już na pewno podejmować jakichkolwiek następnych kroków. Uznała jednak, że póki co nie musi go konfrontować z rzeczywistością, która mogłaby mu się nie spodobać. - To nie są kłamstwa... tylko trochę ubarwienie prawdy dla dobra twojego spokoju - skomentowała, bo nie chciała oddać mu ostatniego słowa. Za bardzo się przejmował sprawami, które dla niej były całkiem błahe, więc chciała mu pokazać, że nie ma takiej potrzeby. Odprowadziła go tez spojrzeniem w stronę okna, a kiedy je zamknął, powoli przeniosła się do siadu i oparła plecami i ścianę, przy której stała kozetka. Zapomniała na kilka chwil o okularach, więc gdy o nic wspomniał, sama utkwiła wzrok w zniszczonych oprawkach, krzywiąc się przy tym nieco. Wiadomo, że nie była to dobra wiadomość, ale widząc, jak to wszystko przeżywał Jonathan, natychmiast zamiast się przejmować, poczuła potrzebę podniesienia go na duchu. W końcu tyle dla niej robił, a ona nie pokazała mu za dużo wdzięczności, przez swój lęk, więc teraz przynajmniej trochę mogła nadgonić.
- Hej, nie chmurz się tak - pochyliła nieco głowę, aby złapać jego spojrzenie, które on opuścił. Zaraz też złapała za oprawki. - To nie twoja wina, równie dobrze mogły się połamać przy upadku - naprawdę było jej szkoda okularów, ale nie czuła potrzeby podkreślania tego teraz, bojąc się, że Wainwrighta będą męczyć niepotrzebne wyrzuty sumienia. - Nic nie będziesz mi odkupywał, w sumie popatrz, złamały się na nosku, naprawię je sobie bez problemu - zapewniła, bo szkła były na miejscu, więc wystarczyło trochę dobrego kleju i dadzą radę. Dopóki tego nie kupi, to ewentualnie trochę taśmy. Może nie będzie to zbyt piękne, ale tymczasowe. - Nic nie będziesz teraz szukał, może poza taśmą, bo przydadzą mi się, żeby trafić do wyjścia - zaśmiała się, mówiąc pół żartem, pół serio, a zaraz też posłała mu kolejny uśmiech, by nieco go podnieść na duchu. Rzeczywiście nie przewidywała póki co wydatków w postaci nowych okularów, a te służyły jej przez długie lata, ale też uważała całkiem serio, że uda jej się je nieźle naprawić i będzie dobrze. Nie takie rzeczy się już robiło!
-
Nie mniej jednak nie chciał się teraz tym zajmować, bo póki co musieli czekać. Niestety temat ze złego, zmienił się na gorszy, bo roztrzaskane oprawki godziły w jego męską dumę. Niby nie był winny, bo przecież uchronił Marianne od upadku swoim refleksem, ale z drugiej strony niezdarnie nastąpił na te okulary.
- Moja, bo mogłem być ostrożniejszy - oskarżył sam siebie i chociaż Marianne mogła go przekonywać, to wyrzuty sumienia nie miały zamiaru ustąpić. Nie w przypadku Jony, który uparty był naprawdę pod wieloma aspektami. - Marysiu... Nie możesz chodzić w takich okularach - westchnął, bo zrobiło mu się jej jeszcze bardziej szkoda. Jakby mógł już teraz zadzwoniłby do znajomego optyka, ale czuł, że swoją nadgorliwością może tylko pogorszyć sprawę. Wyciągał już kilka nauk odnośnie Chambers i wiedział, że w pewnych kwestiach nie należy przesadzać. Poza tym dziś już sporo przeszła, więc nie chciał dodatkowo jej denerwować, w końcu zależało mu na tym, aby czuła się dobrze, a póki co zaserwował jej traumatyczną wizytę w szpitalu i połamane okulary. Przez to wszystko w oczach Jony przyszłość ich wspólnej relacji znów nabrała ciemnych i niezachęcających barw. - Dobrze. Naprawię je tymczasowo, ale potem proszę obiecaj mi, że pozwolisz sobie pomóc w zorganizowaniu nowej pary. Zgoda? - Zaproponował z nadzieją i wyciągnął dłoń, aby zabrać od Marianne okulary. Faktycznie złamały się w dość łatwym do sklejenia miejscu, więc kilka minut później Mari mogła założyć je z powrotem na nos, aczkolwiek nie dało się nie dostrzec zlepienia pośrodku oprawek. - Eh.. Naprawdę przepraszam.. Może chociaż w ramach małego zadość uczynienia pozwolisz się zaprosić teraz na kawę? I ciasto? - Cóż... Zależało mu na zdobyciu kilku dodatkowych punktów w jej oczach, bo niechybnie miał wrażenie, że utrafił ich sporo. W każdym razie miał nadzieję, że Mari nie odmówi, a co za tym idzie przyjdzie im spędzić jeszcze trochę czasu w znacznie milszej atmosferze i poza szpitalem.
-
- Dlaczego niby nie mogę? - przechyliła głowę, bo uważała, że nieco przesadzał. Faktycznie, lepiej byłoby chodzić w całych, ale przecież nie zamierzała się mazać z powodu tych oprawek i szukać dziury w całym. No, ale widziała, jak go to męczy, dlatego też postanowiła zgodzić się na jego słowa, wierząc, że ostatecznie będzie i tak w stanie odsuwać to w nieskończoność. To też nie było takie prawdziwe kłamstwo, a nawet jeśli, to w dobrej wierze. - Jasne - skinęła głową, oddając mu oprawki, skoro sam chciał je teraz skleić. Odczekała pewnie przez ten czas sama w salce, dochodząc do siebie, a kiedy wrócił, zabrała okulary, od razu zakładając je na nos. Nie czuła się tu dobrze, ale też nieszczególnie cieszyła ją wizja pożegnania, dlatego też jego propozycja, poza zaskoczeniem, wywołała w niej również niemałe zadowolenie. - To będzie totalnie wystarczającym zadość uczynieniem - wyszczerzyła się wesoło, nie udając nawet, że nie planuje się zgodzić. - Ale nie tutaj? W sensie w szpitalu... bo wiesz, nie wiem, czy możesz wyjść, ale ja niekoniecznie chciałabym tutaj dłużej zostawać - przyznała, podnosząc się w końcu z tej kozetki, po tym jak poprawiła rękaw koszuli. - W ogóle to do twarzy ci w tym fartuchu, pierwszy raz widzę ciebie takiego profesjonalnego - zachichotała, sprawiając mu komplement i co tu dużo mówić, widać, że perspektywa ciastka poprawiła jej z miejsca humor.
-
- Bo chociażby pracujesz w prestiżowej kancelarii, więc powinnaś prezentować się profesjonalnie. - Jak już się odblokował i zdobył na odpowiedź to oczywiście ni jak miała się ona w porównaniu z tym, o czym myślał. - I nie chcę byś przez moje gapiostwo czuła się niekomfortowo - dodał, a w podświadomości zanotował, że w ciągu najbliższych dni musi pomóc rozwiązać Mari ten problem. Wcześniej męczył ją o badania krwi, to od teraz będzie dodatkowo koncentrował się na tych okularach.
Całe szczęście, gdy dostała ich "naprawioną" wersję, z miejsca przystanęła na propozycję Jony, co i jego ucieszyło. Aczkolwiek podejrzewał, że gdyby nie dopowiedział tego jednego słodkiego słowa na sam koniec, reakcja Chambers nie byłaby aż tak spektakularna.
-Mam jeszcze półgodziny, więc możemy pójść do tej kawiarni, w której byliśmy przed świętami - zaproponował, bo i on chciał opuścić szpitalne mury wiedząc, że na Marianne nie wpływają one zbyt dobrze.
Otworzył drzwi od gabinetu, aby przepuścić ją przodem i wtedy też Mari poczęstowała go komplementem. W sumie powinien ucieszyć się słysząc te słowa, ale zważywszy na to jak reagowała na jego "lekarskie" podejście wcześniej tego dnia, nie wiedział jak sam powinien się teraz zachować.
- I życzę ci, abyś często nie musiała tego robić, skoro tak boisz się szpitali - odpowiedział taktycznie, po czym ruszył w stronę pielęgniarki, której oddał próbki Chambers. - Poczekasz na mnie tutaj? Pójdę po płaszcz i zaraz wracam - dodał i jak powiedział tak zrobił.
Kilka minut później wyszli wspólnie ze szpitala, a Jona od razu odpalił papierosa zaciągając się nim z lubością.
- Chciałem powiedzieć, że nie było tak źle, ale... Zdałem sobie sprawę, że straciłaś przytomność i połamałem ci okulary, więc.. Chyba powinienem po prostu zamilknąć - rzucił, gdy już opuścili teraz szpitala i skierowali się w stronę znanej im już kawiarni.
Faktycznie chciał, aby ta wizyta zmniejszyła lęk, który nosiła w sobie Marianne, a na dobrą sprawę wszystko przybrało naprawdę kiepski obrót. Bez potrzeby w ogóle o tym wspominał, bo teraz wyrzutu sumienia uderzyły w niego ze zdwojoną siłą i nawet najsłodsze ciasto jakie mógłby ofiarować Mari, nie mogłoby zniwelować złości jaką poczuł wobec samego siebie.
-
- Zasadniczo już nie planuję. Poza tym trochę głupie te twoje życzenia, skoro to przez ciebie tutaj wylądowałam - zażartowała sobie z niego trochę, a następnie dała do zrozumienia, że faktycznie na niego poczeka. Przynajmniej miała czas, by wziąć swoją kurtkę, kiedy on szedł po własne okrycie. Poczuła ulgę chyba dopiero w chwili, w której rzeczywiście opuściła mury szpitala, a przez słowa Wainwrighta zaraz parsknęła śmiechem.
- Daj spokój, gdybyś milczał, byłbyś wyjątkowo nudnym kompanem do picia kawy - zauważyła, uśmiechając się do niego wesoło. - Więc po prostu znajdźmy lepszy temat od badań, bo o tych wolałabym zapomnieć - w tym temacie nie zamierzała ani zgrywać odważniejszej, niż była, ani posiłkować się niedopowiedzeniami. Mimo wszystko jej też na rękę było, by Jona zrozumiał, że ta jej dzisiejsza wizyta, to była jednorazowa akcja. W głowie zaczęła więc szukać lepszego tematu, akurat przechodząc przez pasy na drugą stronę ulicy. Wtedy też minęli witrynę sklepową, która szybko pomogła Marianne znaleźć pytanie, jakie chciała mu zadać.
- O! - podskoczyła lekko, skupiając na sobie tym samym uwagę mężczyzny, ale też innych przechodniów, którymi z kolei kompletnie się nie przejmowała. - Ramka ode mnie... umieściłeś w niej już jakieś zdjęcie? - zapytała, niezwykle tym faktem zainteresowana. Osobiście bardzo się cieszyła z tego, jaki prezent mu sprawiła, nawet jeśli ten był dość skromny. Jego dom był taki przykry i ponury, pozbawiony osobowości, czy wspomnień, więc... Mari chyba chciała, aby jakieś osobiste rzeczy jednak posiadał, no a zdjęcie kogoś ważnego, czy nawet samego siebie mogło być dobrym pomysłem. Przynajmniej dla Chambers tak to wyglądało. Weszli też zaraz do kawiarni, bo ta znajdowała się naprawdę blisko, a mimo, że Mari przyssała się do witryny z ciastkami, kątem oka stale na niego patrzyła, wyczekując odpowiedzi.
-
Zmiana tematu okazała się zbawienne i mimo iż z początku Jona spiął się, bo Mari zaskoczyła go swoją nietypową reakcją, to po kilku sekundach przywrócił swój wewnętrzny spokój.
- Możliwe - odpowiedział zagadkowo, a kącik jego ust powędrował ku górze i chociaż z początku miał to być zawadiacki uśmieszek to Jona zmienił jego zabarwienie rozczulając się trochę nad Marianne i jej zafascynowanym wzrokiem badającym każde ciasto znajdujące się za sklepową witryną. Nie podejrzewał siebie o możliwość dostrzeżenie w takim zachowaniu czegoś urokliwego, ale jak widać oczarowany Marysią i siebie mógł poznać z kompletnie nieznanej do tej pory strony. - Opowiem ci więcej jak wejdziemy do środka - dodał, a że z naprzeciwka podążała ku nim jakaś parka z wózkiem, objął Marianne w tali, tym samym ponaglając ją nieco. Dopiero po wejściu do środka zabrał rękę i najpierw pomógł Marianne zdjąć kurtkę, a potem sam odłożył płaszcz na krzesło przy wolnym stoliku jaki wybrali. - Idziesz ze mną, czy mam sam coś dla ciebie wybrać? - Zagadnął, ale nie spodziewał się, że Chambers pozwoli mu samemu wybrać dla siebie odpowiedni smakołyk. W każdym razie, podczas gdy ich zamówienie było przygotowywane wrócili do stolika, a tam Jona mógł wreszcie odpowiedzieć na pytanie rudzielca.
- W zasadzie sądziłem, że nie włożę tam żadnej fotografii - przyznał. Faktycznie, przez kilka dni ramka stała pusta na jego biurku i chociaż starał się nie zwracać na nią uwagi, najzwyczajniej w świecie nie potrafił. W końcu był to prezent od Marianne. Makaronową choinkę też postawił, ale w bardziej okazałym miejscu jakim była dębowa płka tuż na przeciw kanapy w salonie. - W Nowy Rok po naszym sylwestrowym spotkaniu wreszcie ją uzupełniłem.- Zaczął i chociaż przez kilka sekund wzrok skupiał na swoich mankietach, które pedantycznie poprawiał, to po chwili uniósł spojrzenie na Marianne. - Niczym specjalnym, bo włożyłem tam stare rodzinne zdjęcie ze świąt w górach. Mam na nim jakieś osiem lat. Niewiele z tego wyjazdu pamiętam poza tym, że byłem wtedy szczęśliwy i pomyślałem, że skoro ta ramka to prezent od ciebie to chciałbym, aby zawierała równie przyjemne wspomnienie co myśl o tob... - Serce znacznie przyspieszyło swoje bicie, gdy tak nieprzemyślanie i szczerze wypowiadał każde z tych słów. Dziwne uczucie, a zarazem niesamowicie przyjemne i pochłaniające. Nie pamiętał kiedy ostatni raz czuł się podobnie, ale może nawet nie chciał pamiętać. Wszystko to co działo się z nim w obecności Marianne było kompletnie inne i nie chciał porównywać tego, do żadnego ze wcześniej przeżytych uczuć. Szkoda tylko, że ta spontaniczna, a zarazem mogąca zmienić tak wiele chwila, została przerwana w brutalnie przyziemny sposób.
- Państwa zamówienie - kelnerka zjawiła się znikąd stawiając między nimi tacę z kawami i ciastkiem dla Marianne. - Życzę smacznego - rzuciła jeszcze i po uprzejmym uśmiechu odwróciła się na pięcie zostawiając ich samych.
Jona czuł jak każda sekunda ciszy ciągnie się w nieskończoność. Nie mógł mieć pewności, że Marianne cokolwiek dosłyszała, że zrozumiała jego wypowiedź. W końcu gdy kelnerka szła ku nim, może już wcześniej kupiła sobie uwagę Chambers? Może nie powinien się wcale tak teraz denerwować i peszyć, ale jednak.. Musiał coś zrobić, cokolwiek, bo ta niekomfortowa cisza, go przerażała.
- Przyniosę serwetki - palnął, ale potrzebował tych kilku sekund, w których zmienił położenie, mógł zebrać myśli, a potem wrócić do stolika i udawać, że poprzedni temat został już zamknięty. - Ta kawa wygląda na jeszcze bardziej kaloryczną od tej, którą piłaś ostatnim razem - oznajmił, będąc już trochę bardziej rozluźnionym.
Sam nie wiedział skąd to się brało. Przecież z jednak strony chciał jej zaimponować, prawda? Chciał, aby pomyślała o nim... o nich, w innych kategoriach, ale jak przychodziło co do czego kompletnie tracił azymut, czując się jak dzieciak nie umiejący zebrać się w garść.
-
- Co? - zapytała więc nieładnie, spoglądając na swój napój, by odzyskać stracony sens jego wypowiedzi. - A! Tak! To znaczy nie... nie! - nieco zamieszała się w tym, co chciała przekazać i zaraz zmarszczyła nos. - Patrz we własny kubek, jestem młoda, nie muszę sobie żałować - mruknęła, bo kolejny raz wypominał jej kalorię i jakby na potwierdzenie tych słów nabrała łyżkę bitej śmietany i wpakowała ją sobie do ust. Swoją drogą naprawdę była smaczna.
- No i cieszę się, że skorzystałeś z ramki... sądziłam, że tego nie zrobisz - przyznała po chwili, dopiero po tych słowach łapiąc się na tym, że przez to jej myśli znów wróciły do jego wypowiedzi. Próbowała więc ukryć zdenerwowanie za nabraniem kawałka ciasta na widelczyk, ale nie ma co ukrywać, stresowała się nieco, chociaż sama nie wiedziała czym.