WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://static.wixstatic.com/media/d2bb ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2
Miał trochę sprzeczne uczucia co do świątecznego okresu i nie, nie z powodów dramek rodzinnych, czy generalnego braku bliskiej rodziny. Było zimno. Ross był jednym z tych ciepłolubnych typów, który może nie przepadał za czterdziestostopniowym upałem, ale takie trzydzieści w słońcu ani trochę mu nie przeszkadzało. Kiedy natomiast temperatura spadała poniżej piętnastu, porzucał swoją lekką, skórzaną kurteczkę i zamieniał ją na dłuższą, znacznie cieplejszą kurtkę. Przy temperaturze takiej jak tego konkretnego dnia, zakładał też na głowę czapkę (nie obchodziły go włosy w tym przypadku, nie) i owijał się arafatką, tak, że pomykając przez ulicę, było widać tylko jego oczy i nic więcej. Nienawidził zimy. Zwłaszcza tej w Seattle, gdzie, jego zdaniem, było więcej deszczu niż śniegu, a przez wilgoć było mu jeszcze bardziej zimno. Bez sensu. Tego dnia miał wolne, jedno z tych niewielu, gdzie miał w planie zrobić więcej, niż tylko spać, jeść i leżeć na kanapie z padem. Jedyne co lubił w okresie świątecznym.. To świecące się ozdóbki i ładne choinki. Kiedy jeszcze mieszkał z ciotką i był wściekły na cały świat, organizował sobie taką mikro choineczkę; dawał ją na parapet w swoim pokoju i ubierał.. Tylko dlatego, że nie chciał przykładać ręki do pseudo-świąt, które przygotowywała ciotka. W niczym nie przypominały tych, które pamiętał jeszcze z Francji, gdzie salon wypełniał się rozmowami, śmiechem i brzęczącym szkłem przy kolejnych toastach. Pewnie gdyby brał w nich udział teraz, poczułby mocno jak bardzo sztuczne były, skoro zaproszonymi gośćmi nie była rodzina, a pseudo-przyjaciele, ludzie biznesu i kluczowe kontakty... Mimo wszystko, jako dzieciak, naprawdę to lubił. Lubił ogromną choinkę w salonie, to jak świeciła, jak różnorodne miała ozdóbki i jak pachniała. Lubił, że przez solidny tydzień, dom wydawał się być naprawdę żywy i przepełniony ludźmi, a on nie musiał się niczego uczyć.
Już dawno nie czuł się tak beztrosko, jak tego dnia, w którym wybrał się późnym popołudniem z Jack na jarmark, po ożywionej rozmowie o tym, co powinni zrobić na święta. W końcu byli niby-narzeczonymi, mieli się niby-pobrać i wszyscy o tym wiedzieli, więc.. Czemu nie mogliby się pobawić w święta? W kupowanie ogromnej choinki i przyozdabianie jej milionem różnych świecidełek, każde z innej parafii, tak, że kiedy odwiedzi ich jej babcia, będą jej mogli opowiedzieć o tym jak się świetnie przy tym ubieraniu bawili. Chciał przesadzić z dekoracjami, z gotowaniem, z pieczeniem (jego ulubioną częścią), chciał, żeby cały ten idiotycznie duży dom wypełnił się zapachami, żeby grała muzyka prawie całą dobę i żeby wszyscy sąsiedzi wiedzieli, że w końcu ktoś tam mieszka. I ma się świetnie. On miał się świetnie tego dnia, to na pewno i nawet zimno mu aż tak bardzo nie przeszkadzało! Arafatkę miał tylko przerzuconą luźno na szyi, czapka na łbie należała do tych lżejszych, a kurtki nawet do końca nie zapiął; szedł obok niej, żywiołowo gestykulując, kontynuując rozmowę z domu o tym, co powinni jeszcze na ten czas zrobić fajnego. Zupełnie jak nie on? Albo może on, tylko jakby się mentalnie cofnął w rozwoju. -O i wiesz co jeszcze?! Totalnie powinniśmy wykorzystać ogród! Nie wiem czy tam jest jakaś choinka, nie zwróciłem nigdy uwagi, ale jak jest, to ją też powinniśmy ubrać... czy my mamy drabinę? Czy ja muszę kupić drabinę?- w ekscytacji skoczył do przodu, wyprzedzając ją o krok, zgrabnym piruetem odwrócił się w jej stronę, idąc tyłem. I nawet kiedy zastanawiał się nad tą drabiną, w swojej konsternacji, wciąż się uśmiechał. -No bo jak przyjedzie Babcia, to musi od razu widzieć, że ś w i ę t a... Bo przyjedzie, nie?Jak ty jej nie zaprosisz, to ja ją zaproszę. I nawet po nią pojadę. - odgłosy jarmarku stawały się coraz bliższe, zanim się odwrócił, w oddali widział już stragany i światełka.. Wydawało mu się nawet, że jakieś brokatowe bombki uśmiechały się do niego z oddali, ale brał pod uwagę, że to mogła być tylko jego wyobraźnia. Nie ważne. Musiała go jakoś znieść w tym dziwnym, nietypowym dla siebie, nadpobudliwym stanie.
Ostatnio zmieniony 2020-12-10, 09:25 przez Ross Delacroix, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeszcze kilka dni temu była przekonana, że jedyną choinką, która będzie stała w domu, który dzieliła razem z Rossem, będzie to niewielkie, niespełna metrowe drzewko, które przytachała do salonu sama, bo w swoim skrajnym indywidualizmie nie pomyślała nawet o tym, że mogłaby go prosić o pomoc. Była z siebie szalenie dumna, gdy przekraczała próg domu z drzewkiem w objęciach i nieco mniej dumna, kiedy zdała sobie sprawę, że nie posiadali na to drzewko nawet stojaka, więc musiała oprzeć je jakoś tak głupio o ścianę. Już wtedy wiedziała, że będzie musiała przeprowadzić z Rossem poważną rozmowę na temat tego, jak będą wyglądały święta pod dachem, pod którym od jakiegoś czasu mieszkali razem. Z jakiegoś powodu spodziewała się po nim oporu przed choinką, przed jej ubieraniem, przed łańcuchami ozdabiającymi barierkę przy schodach i nawet przed podśpiewywaniem przez Jack pod nosem świątecznych piosenek – a nie miała wątpliwości, że te wejdą jej w głowę dokładnie tak jak co roku i przez co najmniej miesiąc nie będzie w stanie pozbyć się z myśli George’a Michaela i Mariah Carey. Miała jednak zamiar uprzeć się przy swoim i walczyć zawzięcie – a ducha walki nigdy jej nie brakowało. Mogła krzyczeć, tupać, rzucać na prawo i lewo sarkazmami, w których była naprawdę niezła… Tylko że nie musiała. Nie było jej dane odwołać się do żadnej z tych umiejętności, bo Ross na małą choinkę zareagował znacznie większym entuzjazmem, niż się po nim spodziewała. I nagle zamiast prowadzić rozmowę o tym, dlaczego potrzebne jest im przynajmniej małe drzewko ubrane bombkami w przynajmniej jednym kolorze, prowadzili rozmowę o tym, kiedy i gdzie kupią porządną, dużą, prawilną choinkę do salonu i czy faktycznie wystarczy im tylko jedna…
Nie żeby się tego spodziewała. Nie żeby miała zamiar na to narzekać. W gruncie rzeczy nie zamierzała nawet pokazywać po sobie, jak głupio była szczęśliwa, kiedy w pierwszy wolny weekend ich obojga przechadzali się z Rossem po lokalnym jarmarku, nie tylko koncentrując się na kolejnych wypitych grzańcach (chociaż pili je systematycznie, wiadomo, nie byli w końcu jakimiś barbarzyńcami!), ale też na szukaniu odpowiednio dużej choinki i tego, co mogliby na niej powiesić. Atmosfera świąteczna udzieliła się jej tak bardzo, że nawet chociaż raz nie zasugerowała, że najchętniej powiesiłaby się sama na jakiejś gałęzi. Tego typu komentarz – tak przecież dla niej typowy zazwyczaj – nie przebiegł jej nawet przez głowę. Za dobrze się bawiła. Z jakiegoś powodu.
- Hej… Hej… HEJ, uważaj! – odpowiedziała mu ze śmiechem, kiedy postanowił zrobić przed nią piruet i tylko wyciągnęła do niego dłoń (tę, której nie zaciskała na kubku z grzańcem) tak na wszelki wypadek, jakby potrzebował się czegokolwiek złapać. - Zawsze możemy ubrać jakąś brzozę. Albo nie wiem, wszelkie krzaki. Albo postawić przed gankiem dmuchanego bałwana! One są totalnie kripi! – stwierdziła z szerokim uśmiechem. - No i ten taki balkonik, który jest w tym pokoju na piętrze, ten nad podjazdem… Tam można zawiesić światełka… Możemy tam chyba zawiesić światełka, nie? – zapytała, bo zdała sobie nagle sprawę z tego, że wszystkie te plany brzmiały super i tak dalej, ale jednak ktoś będzie musiał za to wszystko zapłacić rachunki. A prąd w tych czasach wcale nie był tani jak barszcz. - Babcia w życiu by sobie tego nie odpuściła – stwierdziła chwilę później i przewróciła oczami. - Ale będziemy musieli posprzątać. Tak porządnie. Bo nie da nam żyć – powiedziała już nieco poważniej, bo gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi wesołymi planami na dekorowanie domu, urządzanie poważnych świat i zapraszanie jej Babci, sprzątanie było rzeczą rownie poważną co nieprzyjemną według Jack. I niestety było też konieczne. Nie chciała przecież słuchać aż do skończenia świata uwag o tym, jak beznadziejnie sobie radzą i że demolują tak ładny dom…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo że znali się tyle lat, chyba nigdy jakoś specjalnie nie wdawali się w konwersację na temat świąt. Choinek. Bombek. Innych takich rzeczy. Kiedyś dał im (jej i Babci) taką dużą, ładną bombkę, to pamiętał i pamiętał też, że widział ją później co rok gdzieś w świątecznym czasie, co mocno cieszyło jego serce z jakiegoś powodu, ale nigdy o tym nie rozmawiali. Wydawało mu się, że w ogóle rzadko rozmawiali o takich.. Rodzinnych rzeczach. Ona była sierotą, on równie dobrze mógł nią być, rodzinne tradycje nie do końca stanowiły numer jeden ich wspólnych rozmów i nawet gdyby bardzo mocno się zastanowił, pewnie byłby całkiem przekonany, że tak do końca nigdy jej nie opowiedział. O swoich rodzicach, o beznadziejnych Disneylandach, o rodzinnych kłamstwach i innych takich głupotach, które szły w parze z tym ile miał na koncie, bez specjalnego wysiłku. Zdawał sobie sprawę też z tego, że Jack kładłaby wała na jego pieniądze, gdyby takowego miała, co chyba sprawiało, że tylko bardziej ją lubił. Nie wiedział, czy to odpowiednie słowo, lubił, ale to było bezpieczne, zwłaszcza kiedy, w sytuacjach takich jak ta, wydawała mu się osoba, z którą chce spędzić resztę swojego życia, i była to myśl bardzo trzeźwa, choć taka w którą nie chciał się zagłębiać. Skomplikowane. Zbyt skomplikowane. Odrzucał to gdzieś głęboko na sam koniec własnej świadomości, zakopując pod szczerą radością wynikającą z tego, że są na tym jarmarku i planują wspólne święta. Pierwsze wspólne święta. Uroczo. -Uważam!- zapewnił ją ze śmiechem, zaczepnie trącając ją w wystawioną dłoń. Nie było przymrozków, chodnik nie był skuty lodem, a on, nawet po tych kilku grzańcach, na prawdę potrafił panować nad własnymi ruchami. Potrafił tańczyć, hey, miał jakieś poczucie równowagi, która z tym szła, nawet jeśli jego taniec nie był niczym zbyt spektakularnym. -Te bałwany są cudowne, ale wyglądają idiotycznie jak nie ma śniegu. A jesteśmy w Seattle, nie wiadomo czy deszcz zamieni się w śnieg.- tego nawet najlepsze pogodynki nie wiedziały, ale oświadczenie mówiło mu, że jeśli czytał o opadach, a temperatura zapowiadała się na dość niską, było całkiem duże prawdopodobieństwo, że może przez chwile będzie mu dane cieszyć się ładnym śniegiem. Nieprzyjemnym, zimnym, mokrym i niefajnym, ale ładnym; to mu musiał przyznać, że się dobrze prezentował, zwłaszcza przy tych wszystkich świątecznych dekoracjach. -O, albo takiego renifera z lampek! Na pewno gdzieś możemy znaleźć takiego renifera z lampek.. Albo inne gwiazdki.- może nawet na tym jarmarku? Zaczynał żałować, że nie wziął samochodu i że już się trochę napił. Jego bezdenny plecak mógł nie wystarczyć na wszystkie te zakupy, które przychodziły mu do głowy, mieli przecież w sumie tylko cztery ręce! -Zawieszę tam i może na dachu. Wiesz, taki obrys zrobię, zawsze mi się to podobało. Tylko muszę znaleźć jakąś wtyczkę zewnętrzną, albo sposób jak to wszystko podpiąć.- zamyślił się na moment, bo jeszcze o tej technicznej części nie pomyślał. Co do rachunków, to jakoś się tym specjalnie nie przejmował, jak zawsze z resztą.. Były święta, halo, najwyżej w świątecznym nastroju po prostu ją uprzejmie okłamie na temat tego, ile ma się dorzucić na płatności w danym miesiącu. Świat by się nie skończył, to na pewno, chociaż wiedział, że jej duma na pewno by na to nie pozwoliła, ba, oberwałby, gdyby się domyśliła w ten czy inny sposób. Warte ryzyka, tak czy siak. Energia trochę go opuściła, kiedy Jackie wspomniała o sprzątaniu. Obydwoje tego nienawidzili. Zlew był pełny zawsze i myło się gary dopiero, kiedy brakowało żywcem naczyń. Kurz zaczynał przeszkadzać dopiero kiedy czarne powierzchnie naprawdę przestawały być czarne. Podłoga nie zasługiwała na odkurzanie czy mopowanie dopóki można było chodzić po domu w skarpetkach.. No, mieli z tym lekki problem. -Oj tam, sprzątaliśmy po każdej imprezie u ciebie i było dobrze.- to wspomnienie przywołało na jego twarz znów szeroki uśmiech, wydobywany tym razem przez lekko zaczerwieniony nos i policzki. Było zimno, okay? To, że tego nie odczuwał, bo się cieszył, to była zupełnie inna kwestia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poważne, życiowe rozmowy nie stanowiły jej mocnej strony. Nie chciała poruszać takich tematów, bo nie czuła się w nich swobodnie. Nie lubiła się odsłaniać, mówić o tym, co leżało jej na sercu, na czym jej zależało. Generalnie odsłanianie się uważała za totalnie słabe. Wolała luźne tematy i luźne znajomości. I nawet mimo że wiedziała, że Ross jest osobą, na której mogłaby polegac, nawet gdyby cały świat nagle w jednej chwili postanowił runąć im na głowę, nie chciała się przed nim za bardzo odsłaniać i pokazywać mu wszystkich swoich słabości. Nawet przed nim najczęściej zgrywała twardą laskę, którą niewiele rusza i która na zaskakująco wiele rzeczy jest obojętna. Była sierotą – i co z tego? Przecież dobrze im było z Babcią, prawda? Ludzie czasem umierają, jej rodzice po prostu umarli wcześniej niż zazwyczaj mieli w zwyczaju umierać staruszkowie. No trudno. Każdy handluje z tym, z czym musi handlować. To wszystko. Nie musiał wiedzieć, że czasami czuła się zdołowana i cholernie samotna. Nie musiał wiedzieć, jak często zastanawiała się nad tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby rodzice jednak żyli. Nie musiał tego wiedzieć, a ona nie chciała, żeby się choćby domyślał. Mimo że czasami miała wrażenie, że wie o niej znacznie więcej, niż gotów byłby się przyznać. Chyba zwyczajnie szanował jej przestrzeń. Tak samo jak ona szanowala jego prywatne sprawy i nie próbowała nadeptywać mu na odcisk. Zresztą, żadna z tych rzeczy nie zmieniała faktu, że czasami nie potrafiła – i nie chciała – kryć się z tym, że była zwyczajnie głupio szczęsliwa z prostych rzeczy.
Parsknęła śmiechem, kiedy trącił ją w rękę i podjęła próbę złapania jego dłoni, jednak zupełnie jej to nie wyszło. Szybko był, cholera. Albo ona wypiła za dużo grzańca. Mimo wszystko obserwowała go uważnie, podobnie jak to, co działo się za jego plecami. Nawet jeśli faktycznie był mistrzem równowagi, zgodnie z tym co sam o sobie myślał, ludzie wciąż mogli wpakować mu się na plecy. A to też nie byłoby dla niego do końca komfortowe. - Prędzej zamieni się w lód – sprostowała. - Hej, chcesz się założyć, które z nas pierwsze wyrżnie dupą o podjazd albo na schodach wejściowych? – stwierdziła szybko. Sama nie była wielką fanką śniegu. Jak dla niej, zima mogłaby wcale nie istnieć, wcale by się z tego powodu nie obraziła. Jasne, choinki były fajne, świąteczne piosenki też miały w sobie pewien urok (nawet jeśli nie przyznałaby tego na głos… nucąc pod nosem kretyńskie wyznania o tym, komu w poprzednie święta oddała swoje serce…), ale generalnie wszystko poza tym – niezbyt komfortowa temperatura, ten cały śnieg, który perfekcyjnie biały był tylko i wyłącznie na pocztówkach, a w rzeczywistości bardzo szybko zmieniał się w podłe błoto wdzierające się brutalnie do butów, mróz szczypiący w policzki i przeziębienia czające się praktycznie na każdym kroku… No nie, Jack zdecydowanie nie była tego wszystkiego fanką. Wolała wiosnę. Już nawet gorące upalne lato było lepsze, mimo słońca, z którym również nie do końca się dogadywala jako blada jak dupa Irlandka. - Hej, pewnie można gdzieś kupić takie instalacje. Widziałam ostatnio przed jakims centrum handlowym pawia, to może i renifer by się znalazł… Albo niedźwiedź, albo wiewiórka, albo szop… - urwała, na moment zamilkła, po czym zakończyła całą tę przemowę wzruszeniem ramion na znak, że w gruncie rzeczy wcale jej na tym nie zależało. Tak naprawdę nie chciała, żeby wyglądało, jakby próbowała naciągać go na jakieś koszty wydziwianych instalacji z drutu i światełek. Cholera, dopiero wprowadzali się do tego domu. Do zajebiście wielkiego, totalnie wypasionego domu. I kupili zajebiście wielką, totalnie wypasioną choinkę. Naprawdę nie musi instalować na ogródku pokazu świetlnego, który widać byłoby z Marsa. No serio. Nie byli jeszcze aż tak starzy!
- Mhm… Czyli może jednak drabina? – podsunęła mu, skoro już z takim entuzjazmem podchodził do spacerków po dachu. - Robiłeś to kiedykolwiek? Wiesz, to jest calkiem wysoko… - rzuciła tonem, który ewidentnie miał sugerować, że być może jednak powinien to przemyśleć. To znaczy jasne, spoko, widywała domy, w których światełka były rozwieszane właśnie w ten sposób, ale w momencie, w którym wyobrażała sobie Rossa włażącego na ten dach, jej mózg zgłaszał error. Ani trochę jej się to nie podobało. No bo czy on kiedykolwiek właził na jakikolwiek dach? Nie licząc dachów garaży, na które wspinali się kilka lat wcześniej, za gówniaka, żeby spożywać alkohol… Ale to było co innego, wiadomo. Tak jak niby czym innym było sprzątanie po imprezach… Chociaż… Czy faktycznie było? Tym razem mogła przyznać mu słuszność, więc po prostu wyszczerzyła się szeroko i uniosła do góry kubek z grzańcem. Okej, akurat ze sprzątaniem jakoś sobie poradzą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że wiedział o niej więcej, niż mówiła bezpośrednio i oczywiście, że szanował jej przestrzeń i nie wpierdalał się z własnymi buciorami w nie swoje sprawy. Była indywidualistką jakich mało, gdyby chciała, żeby się udzielał, to by zapytała o jego zdanie. Nie chciała, więc... Po prostu trzymał się w pobliżu, kiedy bywała przybita. Ot, gdyby jednak potrzebowała nazwać go dupkiem, albo zjeść z nim pizzę, albo po prostu się ostro nawalić, słuchając dobrej muzyki przy tym; był do usług. Wiedział również, że, świadomie czy nie, ona robiła dokładnie to samo dla niego, na swój sposób, który działał dokładnie tak samo dobrze jak jego. Były powody dla których byli najlepszymi przyjaciółmi od lat, mimo, że żadne z nich nigdy nie nazywało tego w żaden sposób. Był powód, dla którego wiele rzeczy nie nazywali w żaden sposób. Obydwoje nie byli zwolennikami rozmawiania o poważnych rzeczach, więc tańczyli wokół nich, a on osobiście stał się ekspertem w ignorowaniu swoich. Później również nabrał tendencji do autodestrukcji, całkiem przydatnej przy znieczulaniu i oszukiwaniu się, że wszystko u niego w porządku. Zwykle było. W tamtej chwili, na przykład, nie miał najmniejszej wątpliwości, że wszystko było w porządku i dokładnie na swoim miejscu; kiedy krążyli po jarmarku, popijając grzańce i wymieniając się zdaniem na temat kolorowych lampek i bombek.
Był szybki, pewnie, albo miał po prostu mocniejszy łeb. Przyjmował obie te wersje, a kiedy stwierdziła, że mrożony śnieg to lód, prychnął i to on złapał ją za dłoń. -Dobra, mądralo. Ale sztuczny śnieg to zmielony lód!- tak, był pewny, że ma rację i nie, nic nie przekonałoby go, że jest inaczej. Za każdym razem, kiedy jechał na narty w okresie, w którym naturalnego śniegu na stoku widać nie było; ten sztuczny śnieg wydawał się być po prostu lodem i.. Może stąd wziął skojarzenie? Pewnie tak. -Kto się wyrżnie pierwszy, kupuje zapasy piwa do lodówki przez cały miesiąc.- a skoro już i tak złapał ją za rękę, postanowił po prostu ją uścisnąć, jakby to było oczywiste, że zgodzi się na ten układ. Właściwie nie robiło mu różnicy, które z nich robiło zakupy, po prostu.. Skoro już chciała się o coś zakładać, to pierwsze, co przyszło mu do głowy, było coś, co było jedną z bardziej potrzebnych rzeczy w ich domu. Na rozluźnienie po pracy, na kaca, do gry, czasami do jedzenia.. Piwo w lodówce zawsze spoko. Otworzył szerzej oczy i na moment wstrzymał powietrze, kiedy wspomniała o światełkowych szopach i niedźwiedziach. W jego głowie, z prędkością światła, pojawiło się milion obrazków tego, jak mógłby wyglądać ich ogródek i, zwłaszcza te niedźwiedzie (a może to były lwy..?) przemawiały do niego niesamowicie mocno. Nie wiedział jeszcze, czy będzie mu się chciało takie załatwiać, skoro pewnie renifera mógłby kupić w głupim Walmarcie, ale na tą chwilę, wydawało mu się, jakby ten pomysł spadł dokładnie z nieba. -Jesteś genialna!- powiedział w końcu, szczerze i pełen podziwu, puszczając jej dłoń... Żeby złapać ją w pół, przyciągnąć do siebie, podnieść i obrócić się z nią raz, zanim znów odstawił ją na ziemię, a później płynnie powrócił do miejsca przy jej boku, jakby nigdy nic. -Czemu nikt nigdy nie pomyślał o niedźwiedziach! Niedźwiedzie są super. Można by było dać niedźwiedzia na ścianie, wiesz, że niby się wspina, tak, hop-hop. Niedźwiedzie są w tym dobre. W spinaniu się.- to się rozgadał chłopiec, w temacie, który nikogo nie interesował i, jak zawsze w podobnych momentach przy niej, pozwolił swojej wyobraźni pognać nieco zbyt dziko. Zdał sobie z tego sprawę, roześmiał się i pomachał wolną dłonią, niemym gestem odrzucając wszystko co właśnie powiedział. Powinni zostać przy reniferach. I światełkach zwisających z dachu.
Wywrócił oczami, kiedy wyczuł w jej tonie rodzaj Jackie-zmartwienia. Że niby nic, że niby w-porzo, że niby rób co chcesz, ale mimo wszystko chyba zdawała sobie sprawę z tego, że on doskonale wiedział.. I mimowolnie w większości przypadków odpuszczał, żeby jednak się nie martwiła. Nie tym razem jednak, o nie, światełka były zbyt istotne. -Nie, ale wchodziłem na dach domu mojej ciotki. Jak uciekałem na imprezy z tobą, albo tak ogólnie.- wzruszył ramionami, jakby to było dokładnie to samo, a potem się wyszczerzył. Puścił jej oko. -Obiecuję, że powiem ci, jak będę chciał zakładać te światełka, żebyś była wtedy w domu. Jak spadnę, to wezwiesz do mnie karetkę i będziesz mogła się przejechać ze mną karetką!- bo jeżdżenie karetką, to przecież świetna zabawa, nie? Najwyraźniej tak.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że wszystko było w porządku. Potrzebowała właśnie takich chwil, od czasu do czasu – zwyczajnie miłych i sympatycznych, kiedy mogła poczuć się po prostu jak głupi dzieciak, którego jedynym zmartwieniem jest to, jakie lampki wybrać na choinkę i czy będą dostatecznie jasne. Zapominała o wszystkich codziennych problemach, o małych drobiazgach, jakie psuły jej dzień, o obowiązkach, wszystkich upierdliwościach do skończenia w pracy jeszcze przed świętami. Nawet o swoim gniewie na cały świat zapominała, a to nie zdarzało jej się szczególnie często. Chociaż najczęściej zdarzało jej się w towarzystwie Rossa. To było faktem, którego nie była w stanie nie dostrzegać ani ignorować. Nawet kiedy swoimi zrywami braku odpowiedzialności szczerze działał jej na nerwy. No, przynajmniej w końcu zdecydował się złapać jej rękę dla własnej asekuracji. Teraz jeśli się przewrócą, to przewrócą się przynajmniej razem. Bo raczej nie sądziła, żeby była w stanie całkiem go przytrzymać, gdyby się o coś potknął, bo akurat miał taki kaprys i nie patrzył pod nogi. - Tak, a lód na podjeździe to lód na podjeździe – dodała i przewróciła oczami, bo halo, to ona miała rację! Owszem, zarówno śnieg i lód były zamrożoną wodą. Owszem, oba spadały z nieba. Tylko że padający z nieba śnieg był całkiem w porządku, kiedy zbierał się w postaci białych puszystych zasp, a marznący deszcz nie był spoko, bo był jak upierdliwy wrzód na dupie, pizgało od niego znacznie bardziej niż gdyby w tej samej temperaturze nie postanowił w całej swojej upierdliwości padać i na dodatek – jak już powiedziała na głos – zamarzał na chodnikach i podjeździe i można sobie było z tego powodu w bardzo łatwy sposób obic dupę. Poza tym jej rower też gorzej działał na lodzie i ona również nie miała takiej efektywności, gdy lało się na nią marznące mokre gówno z nieba. Piwo to jednak piwo a zakład to jednak zakład. Przyklepała ich układ drugą ręką i kiwnęła głową. Mieli podczas wspólnego mieszkania kilka problemów logistycznych – głównie ze sprzątaniem – jednak na pewno nie mogli narzekać na brak piwa w lodówce. Ono tam po prostu było, bo być powinno. To w końcu ważne, aby dom był domem. Przynajmniej według Jack.
To, że była genialna, akurat wiedziała już od jakiegoś czasu. Tego, że nagle zostanie geniuszem latającym, nie spodziewała się ani trochę. Dopiero po chwilowym szoku pisnęła i zdążyła jeszcze parsknąć śmiechem, zanim znowu wylądowała na ziemi. Obowiązkowo musiała mu potem sprzedać lekkiego szturchańca w ramię i pokręciła głową. - Na ściany? Widziałeś kiedyś niedźwiedzia wspinającego się na ścianę? – zapytała z umiarkowanym zainteresowaniem. - Może takie małe. O, te… Czerwone pandy! Albo szopy! Szopy to chyba też niedźwiedzie, nie? – na pewno sprawiały wrażenie całkiem uroczych. W przeciwieństwie do prawdziwych ogromnych niedźwiedzi, umówmy się. Gdyby zobaczyła takiego zapierdalającego beztrosko po ich ścianie w górę domu, to chyba by się zesrała ze strachu, bez kitu.
Mimo jego wyjaśnień nadal marszczyła brwi. No nie podobało jej się to. Pomysł jako pomysł był w sumie niezły. Lubiła światełka i gotowa była nawet się do tego przyznać. Możliwe, że była już na tyle stara, aby nie uznawać tego za coś wstydliwego, podobnie jak chęci obwieszenia sporej choinki wszystkimi rodzajami tandetnego badziewia, jakie znajdą. To znaczy eleganckimi bombkami, tak, jasne. Tylko że nie podobała jej się sama koncepcja tego, że to Ross miałby na ten dach włazić. Dobra, miał te swoje kocie ruchy – czy jak to zwykł nazywać – ale dach był śliski i był wysoko i chodzenie po nim mimo wszystko najprawdopodobniej nie przypominało w niczym przejścia po pijaku po prostej linii wymalowanej na środku ulicy, okej? - Nawet tak, kurwa, nie mów, to wcale nie jest smieszne, Ross! – zbeształa go za te genialne pomysły z karetką. Może i jazda karetką na sygnale w teorii wydawała się być zajebistą imprezą, ale w praktyce wcale by się dobrze nie bawiła, gdyby to Ross był w roli pasażera po tym, jak pizdnął z dachu. Dlatego nadal marszczyła gębę w bardzo wymownym wyrazie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ross był w tej grupie osób, które zimowym okresem cierpiały na sezonówki. Nie na jesień, właśnie to zima była tym czasem, kiedy nie miał ochoty na nic, mniej jadł, nie mógł się zupełnie zmusić do jakiekolwiek aktywności, a praca przychodziła mu z trudem (czyt. bardziej niż zwykle). Popadał mocniej w swoje nałogi, uciekał od jakichkolwiek odpowiedzialności, nawet tych najprostszych i najmniej wymagających... I, bał się mówić to na głos, ale jakoś tym razem na razie nie dane mu było tego odczuć. Przeprowadzka z Jackie, nowy dom, nowe miejsce, nowa praca (nie ważne czy ją lubił, czy nie) i na dodatek te całe świąteczne zakupy i przygotowywanie wszystkiego. Może to wybiło go ze zwykłego rytmu? Może depresja miała napaść ze wzmożoną mocą, w najmniej odpowiednim czasie? Pewnie tak. W tym momencie jednak, nie mógłby być dalej od depresyjnych epizodów. -Jak już zaliczysz ten lód ma podjeździe, to postaraj się nie złamać sobie kości ogonowej, dobra? Mam znajomego w robocie, który raz sobie złamał tyłek. Mówił, że to było najgorsze, bo się strasznie długo zrastało i przy okazji jeszcze sobie coś tam zrobił we flaki czy coś.. No, wolałbym nie sprzątać za nas oboje.- bo, dokładnie, i tak mieli z tym problem. Mógłby zamiast tego powiedzieć, że wolałby w ogóle nie widzieć jej w stanie niekomfortowym/bolesnym, w którym nijak nie może jej pomóc, ale to by zabrzmiało zbyt.. Miękko jak na niego? Tak. Definitywnie zbyt wrażliwie i miękko i prawie jakby wykazywał się empatią. Czasem się wykazywał, dla odpowiednich osób, ale w miejscu publicznym byli, wolał się nie odsłaniać aż tak bardzo. Już wystarczyło, że się szeroko uśmiechał, bardzo naturalnie i szczerze, prawda?
Dobra, dywagacja o instalacjach świetlnych chyba przeszła na wyższy poziom świadomości, a jedyne co popijali, to grzecznie jarmarkowego grzańca. Postanowił nie wchodzić jej w słowo, słuchając jeszcze o pandach i szopach-niedźwiedziach, a przy tym wszystkim zastanawiał się, gdzie ta rozmowa w ogóle się zaczęła. Od reniferów..? -Sama jesteś niedźwiedź.- podsumował elokwentnie i zamiast odpowiadać kuksańcem na kuksańca, szturchnął ją lekko własnym bokiem. -Na drzewie sobie postawię niedźwiedzia. To będzie taki smaczek, wiesz. Idziesz sobie po ulicy radośnie, patrzysz w górę na ptaszki, a tam -JEB KURWA- niedźwiedź na drzewie.- dla podkreślenia efektu, złapał ją krótko za rękę, wyobrażając sobie, że to taki faktor szokowy. Może i był, on, tak czy siak, znów się roześmiał rozglądając do boku i.. Nie było niczym dziwnym dla niego, że automatycznie obrał kierunek na stragan, który miał najbardziej świecące bombki, nie? Czarna sroka. A skoro już miał rękę przy jej, krótko ją w tamtą stronę pociągnął. Może będą mieli jakieś z glitterowymi szopami, o?
Miał już tak, że jak zaczął, trudno mu było skończyć. Rozbawiony, rozpędzał się tylko bardziej w swoich głupich żartach na przykład, do momentu, w którym ktoś dorosły/bardziej odpowiedzialny/osoba Jackie nie powiedziała mu, że jest idiotą i ustawiła do pionu. Względnie. Dalej się uśmiechał, ba, nawet uśmiechnął się nieco szerzej, aczkolwiek bardziej niewinnie, kiedy go skarciła. Z jakiegoś powodu też zrobiło mu się odrobinę cieplej w tym niebezpośrednim zaświadczeniu, że jednak ma jego zdrowie na swojej uwadze. To było miłe, okay? A ciepło zrobiło mu się na pewno przez grzańca. -Bo ci tak zostanie.- podniósł dłoń, palcem szturchnął w jedną ze zmarszczek i w duchu stwierdził, że w sumie na pewno tak będzie. Halo, zmarszczki mimiczne? Sam miał ich w cholerę. Wzruszył ramionami. -Ale to nawet nie o zmarszczki. Twoja babcia mi tak kiedyś chyba powiedziała, nie? Bo ci pokazałem język czy coś. No. A jakby ci został taki grymas... To szkoda dobrej twarzy, bez sensu.- pociągnął dalej, odpuszczając temat tego dachu, bo.. Przecież zawsze mógł komuś zapłacić, żeby rozwiesił te lampki, nie? Komuś, kto miał sprzęt i wiedział co robi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przewróciła oczami w reakcji na jego słowa. Niby właśnie sama zaproponowała zakład o to, kto pierwszy wyląduje tyłkiem na oblodzonym podjeździe, ale to przecież wcale nie oznaczało, że zamierzała kiedykolwiek tego dokonywać, prawda? Generalnie jako stworzenie nie grzeszące przesadną gracją, już jakiś czas temu nauczyła się, żeby zachowywać szczególną ostrożność na podłożu, które nie zapewnia dostatecznej przyczepności. Malownicze wywpieprzenie się na dupę w centrum sporego miasta, na oczach dziesiątek ludzi (obcych, ale czy w tym wypadku to naprawdę ważne, że nigdy ich nie pozna?) nie należało do komfortowych doświadczeń. Poza tym było wstydem jak chuj. Dlatego Jack uważała, jak stawia kroki, chodziła wolno (jak pokraka) i starała się zachowywać równowagę. A teraz, skoro ich zakład był w mocy, zamierzała starać się jeszcze bardziej. Przecież nie mogła przegrać. Nie chodziło o ten zapas browarów, którego kupienie dałoby jej po kieszeni. Chodziło o jej honor i ogromną dumę osobistą. Jack Brennan nie przegrywała. Nie mogła przegrać. Nie i już. Dlatego naprawdę nie powinien spodziewać się innej odpowiedzi jak prychnięcie na takie sugestie. - Nie martw się. Podobno kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę – odpowiedziała mu i nawet uniosła kąciki ust do góry, chociaż ten uśmiech był odrobinę zgryźliwy. - A ja na szczęście mam twarde i dupę i serce – dodała po chwili, a jej uśmiech stał się szerszy i na dodatek bardziej szczery. Głównie dlatego, że uznała ten drobny żarcik za całkiem zabawny. Chociaż faktycznie uważała się za całkiem twardą dziewczynę. Przypuszczała też, że znacznie łatwiej złamać jej dupę niż serce, co w kontekście tego konkretnego zakładu mogło stanowić pewien problem…
- A żebyś wiedział! – przyznała mu rację, bo akurat ta krotka pyskówka wcale jej nie ruszyła. Niedźwiedzie były duże i groźne. To żaden wstyd być niedźwiedziem! Na dodatek zasypiały na zimę, a Jack (mimo że miała pewne zapędy w stronę pracoholizmu) czasami miała naprawdę ogromną ochotę, żeby tak zwyczajnie po ludzku się wyspać. Przynajmniej od czasu do czasu. Przynajmniej przez jeden dzień. - Hyy! – zareagowała udawanym przestrachem, kiedy nagle złapał ją za rękę, jakby tym samym chciał ją zaszokować. Podniosła się nawet na moment na palcach. Potem parsknęła. - Wiesz, jestem zawsze otwarta na niedźwiedzia na drzewie. Albo wielkiego świecącego bażanta – dodała, zaśmiała się po raz kolejny i dała się pociągnąć w stronę świecidełek. Po to tu w końcu przyszli, nie?
Nie podobał jej się ten jego uśmiech. To znaczy podobał, ale jednocześnie denerwował, bo obawiała się, że kiedy Ross tak się do niej uśmiechał, to zwyczajnie nie traktował jej zamartwiania się na poważnie. Och, głupiutka mała Jackie, taka przestraszona i przewrażliwiona. A ona po prostu nie chciała, żeby robił głupoty, które mogą go narażać na jakąś krzywdę! No czy to naprawdę głupie z jej strony? Nie sądziła. Nie miała też sobie niczego do zarzucenia… No może oprócz tego, że trudno jej było tak marszczyć się przez dłuższy czas. I to wcale nie dlatego, że mogło jej tak zostać. Nieudolnie próbowała odpędzić jego szturchający palec, a potem – żeby zrobić mu totalnie na złość – wykrzywiła się jeszcze bardziej. Po czym pokazała mu język. - Dupa tam twarz – podsumowała jeszcze, przewróciła oczami i po krótkim westchnięciu uznała, że chyba może przestać robić taką minę. Zwłaszcza że utrzymanie jej stało się całkiem trudne. - I ja mówię poważnie, Ross – dorzuciła dokładnie tak, jak zapowiedziała, absolutnie na poważnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Parsknął z rozbawieniem, patrząc na nią przez krótką chwilę w niemym niedowierzaniu. Nie, w ogóle nie kupował tego tekstu o twardym sercu, a tyłka nigdy nie macał, więc nie wiedział, czy jest twardy, ok? Jeździła na wrotkach czy innych śmiertelnych rolkach, więc to był dobry tyłek; to wiedział. Była jego najlepszym człowiekiem od wielu lat i w życiu by nie powiedział, że miała serce z kamienia; to też na pewno wiedział. Pozostawił to wszystko jednak bez komentarza, bo po co schodzić na takie zawiłe tematy, prawda? -Wierzę, że w to wierzysz.- rzucił lekko, uśmiechając się w bardzo podobny, beztroski sposób. To już prędzej on by mógł powiedzieć, że ma twarde i jedno i drugie; chudą dupę i definitywnie brak serca. Totalnie był tego pewny. No bo przecież grzały go tego wieczoru grzańce, nie miły wypad ze swoją ulubioną dziewczyną. Oczywiście. -...a w twardą dupę uwierzę na słowo. Wiesz, jesteśmy w miejscu publicznym, szanujmy się, nie będę tego sprawdzał tutaj.- firmowy uśmiech, krótkie mrugnięcie, i może, gdyby go nie znała, pociągnąłby gierkę pseudo-podrywacza dalej, ale nie miało to w tym przypadku sensu. Właściwie sam już nie wiedział w co wierzyć i której części -tej rozsądnej, czy tej mniej rozsądnej- słuchać w podobnych sytuacjach. Obie miały trochę racji i tak naprawdę tylko instynkt samozachowawczy kazał mu dmuchać na zimne i wszelkie takie tekściki wypowiadać jak najbardziej żartobliwym tonem. Albo upewniał się, żeby parsknąć śmiechem jakoś niedługo po ich wypowiedzeniu. Trochę głupie? Dziecinne? Pewnie tak. Był w końcu tchórzem i nigdy tego nie ukrywał; zaczepiał ją w podobny sposób od lat, weszło mu w krew i odnosił wrażenie, że i Jack się do tego przyzwyczaiła. Te same głupie dzieciaki, tylko zmarszczek i nałogów trochę więcej..
Był całkiem wdzięczny, za wszystkie te momenty, w których postanawiała bawić się w jego dziecinadę; udawać szok czy inny przestrach, albo dawać mu ten jeden, żałosny klask, kiedy opowiedział najnowszego suchara. Momenty w których uraczała go twardą miłością (mimo, że w życiu nie miałby odwagi nazwać tego tak w swojej głowie) też zazwyczaj szanował, nawet jeśli uważał w duchu, że odrobinę przesadzała. I tak ją kochał, na swój głupi sposób, nawet jeśli uznawała jego maślany uśmiech i śmieszki za protekcjonalne traktowanie. Może podświadomie sam to tak stylizował? Kolejny przykład tchórzostwa, które weszło w krew? Może. Uznał też za małe zwycięstwo, kiedy jego namolne szturchanie dało pozytywny efekt, a Jackie wyraźnie nie była w stanie tego długo utrzymać. Małe zwycięstwa. -A ty znowu o dupach. I niby to ja tu mam problem, co?- właściwie nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek komentowała jego rozwiązłość.. Ale było powszechnie wiadomo, że taki stan rzeczy jest jak najbardziej prawdziwy, więc równie dobrze mógł to wykorzystać. To niepoważnego stwierdzenia i żartobliwego przytyku, a jakże. Odpuścił sobie jednak dość szybko, tak naprawdę wcale nie chcąc jej irytować aż tak długo. Tylko troszeczkę. Była urocza śmieszna, jak się denerwowała. -Wiem.- taka krótka, ale szczera odpowiedź, bez zgryźliwości, czy nuty rozbawienia miała zwyczajnie uciąć temat. Nie był aż tak głupi, nie porywałby się z motyką na słońce i zawsze zostawała przecież opcja z kupieniem odpowiedniej usługi. No, na pewno sobie jakoś poradzi. Poklepał ją lekko po głowie, by zaraz oprzeć dłoń na jej przeciwległym ramieniu; tylko na moment, trochę, żeby zaznaczyć, że serio nie miała się o co martwić. O niego generalnie nie było się po co martwić, ale tego mówić jej nie musiał. I tak robiłaby co chciała, jak zawsze. -Patrz. Słodkie.- zatrzymał się nagle przy jednym ze straganów, łapiąc ją za materiał z tyłu kurtki, żeby też się zatrzymała.. A potem złapał błyszczącą z każdej możliwej strony bombkę-sówkę. Taką o wielkich oczach, której kształt zamykał się w kulce. Oczywiście musiała się błyszczeć jak cholera, że zwróciła jego uwagę i, tak, musiał podnieść ją do światła i obracać z każdej strony, żeby świeciła bardziej. Jak wyżej; Ross bywał uosobieniem sroki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gotowa była upierać się bardzo mocno przy twardości swojego serca. W końcu nie od dziś stawiała rozsądek ponad jego idiotycznymi kaprysami. Każde mocniejsze uderzenie musiała przekalkulować kilka razy, zanim uznała, czy faktycznie jest tego warte i czy opłaca jej się cokolwiek z tym robić. Zazwyczaj stwierdzała, że nie – nie warto. Pewnie dlatego było, jak było. Inna sprawa była taka, że mogła nieco mylić posiadanie faktycznie twardego serca z tym, że zwyczajnie starała się nie dopuszczać do niego ludzi, którzy mogliby ją zranić. Nie odsłanianie swoich słabości to jednak nie to samo co nie posiadanie ich wcale. Jack jednak wolała się nad tym nie zastanawiać. Na pewno nie teraz, nie na trzeźwo… Albo najlepiej wcale. Bo po co? -Też wolę, żebyś mi w tych kwestiach ufał – zapewniła go i tylko lekko pokręciła głową z łagodnym uśmiechem. Owszem, przyzwyczaiła się już do tego typu komentarzy z jego strony. Czasami ją odrobinę peszyły i zbijały z tropu, gdy zupełnie się ich nie spodziewała. Innym razem zbywała je zwyczajnie komentarzem w swoim stylu albo jakimś nie do końca uroczym gestem. Nie była najlepsza w przyjmowaniu komplementów, a te na temat jej wyglądu czy czegokolwiek powierzchownego, totalnie się od niej odbijały. W końcu wiedziała swoje. W końcu to i tak nie było najważniejsze. Nie dla niej.
- Dupa to po prostu dobre słowo. Bardzo obrazowe, okej? Nie zawsze dupa oznacza dupę. Czasem oznacza coś innego niż dupa – uzupełniła, bo przecież nie byłaby sobą, gdyby nie odpowiedziała mu żadnym komentarzem, prawda? Musiała – po prostu musiała – wystrzelić z czymś przemądrzałym i choćby nie miało ani grama sensu, gotowa była się przy tym upierać. Taki miała klimat. Dała się jednak udobruchać i tym jego żarcikiem i tym krótkim przyznaniem, że wiedział, o co jej chodziło. Skinęła głową, a potem lekko go szturchnęła palcem w ramię na te wszystkie małe gesty, które postanowił jej sprzedać. No już się nie gniewała, no. Zazwyczaj nie potrafiła się na niego długo gniewać. Ostatecznie, był jej specjalnym chłopakiem, nie? - Ooo! Ale będą super wyglądać na choince! Weźmiemy ich kilka? Wolisz kolorowe czy w jednym kolorze? Hej, chyba w sumie nigdy o tym nie rozmawialiśmy, nie? – stwierdziła, gdy zdała sobie z tego sprawę i zerknęła na niego uważnie. - Ja tak właściwie nie wiem. Te dwukolorowe choinki są niby klasyczne i w ogóle ale… Wyobrażasz sobie choinkę całą w kolorowych sowach? Huuu-huuu – spróbowała udawać sowę, a potem… - Omg, Ross, tu jest jeszcze borsuk! – stwierdziła i przechyliła się nieco, żeby sięgnąć po bombkę-borsuka wolną ręką, w której nie trzymała swojego jeszcze nie dopitego grzanego wina. Jeśli on był sroką, to ona totalnie była dzieckiem. I chyba nawet mogłaby się przyznać do tego, że już nie może się doczekać, kiedy w końcu tę swoją wspólną choinkę zaczną ubierać…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właśnie tak było; w wielu kwestiach wolał zdecydowanie ufać jej bardziej, niż sobie. Nigdy się nad tym jakoś za bardzo nie zastanawiał, pewnie całkiem podświadomie obchodząc temat mocno dookoła, bo może by coś mądrego przypadkiem wymyślił. Możliwe, że bardziej ufał jej intuicji, o ile coś takiego w ogóle istniało, niż swoim impulsywnym widzimisię. Należał do tych emocjonalnych szaleńców, którym jednego wieczoru wydawało się, że umierają, zakochują się, rodzą na nowo, a potem znów się odkochują, by na końcu wszystko przestawało mieć sens i ginęło gdzieś w butelce wódki, czy bardzo dobitnym kacu następnego dnia. Bywał niezrównoważony emocjonalnie, o tym też doskonale wiedział; że nie miał hamulców bardzo często i jeszcze częściej brakowało mu dystansu czy ogłady, też wiedział. Na samym końcu, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że potrafił spędzić zdecydowanie zbyt wiele czasu na użalaniu się nad sobą, skoku na łeb na szyję w czeluście autodestrukcji i zniechęcał się zbyt szybko, porzucając projekty i znajomości.. Nie był najlepszym człowiekiem. Nie dało się na nim polegać. Głupotą byłoby mu ufać. Miał tylko głęboką nadzieję, że Jackie nie myśli o nim w takich kategoriach, nawet jeśli notorycznie była świadkiem jak beznadziejny w życie naprawdę bywał. Nic dziwnego, że była zbyt rozsądna, by patrzeć na niego jako na dobrego kumpla i nic więcej, nie? Mądra dziewczyna. Z ich dwójki to ona była mózgiem, zdecydowanie; on swój przepił już dawno. -Dobrze, Sokratesie.- odpowiedział po prostu na jej mądralińską odpowiedź, chociaż tym razem nie powstrzymał się od śmiechu. Niech sobie miała swoje małe zwycięstwo, nie miał naprawdę nic przeciwko odpuszczeniu od czasu do czasu. Aż tak uparty nie był. Zwłaszcza w kwestiach, które w gruncie rzeczy nie miały żadnego znaczenia; definitywnie nie w obliczu takich pięknych znalezisk. -Wiesz co...- w sumie to sam nie wiedział, a zaczął mówić właściwie tylko po to, żeby kupić sobie trochę czasu. Tym samym oderwał spojrzenie od swojej błyszczącej sowy, by przyglądnąć się jej krótko (może trochę zbyt długo), kiedy wypatrzyła tamtego borsuka. To jej wina, że była urocza? Tak, totalnie tak. -Borsuk też jest cudowny. Ma bardzo upośledzoną twarz. Kocham go za to.- przyznał ze śmiechem, odkładając na moment sowę na jej poprzednie miejsce, żeby się nie rozpraszać i móc jej odpowiedzieć na pytanie. I przy okazji rozglądać dalej, zanim sprzedawca skończy rozmowę z poprzednim klientem. Mógł być rozpuszczonym bachorem, któremu się wszystko należało, ale nigdy nie był rozpuszczony w ten sposób; w gruncie rzeczy całkiem szanował pracę ludzi z usług. Zwłaszcza jak był pijany w maku, a ta biedna pani próbowała zrozumieć co on właściwie chciał i zignorować idiotyczne, pijackie podrywy. Ciężką pracę mieli. -W sumie jak mieszkałem z ciotką, to w pokoju miałem taką małą, sztuczną, na którą zarzucałem wszystko co mi wpadło pod rękę.- łącznie ze starymi breloczkami, starymi, nieużywanymi cd, dyskietkami i czasami skarpetkami, które straciły parę. Kreatywne były te choineczki, tak. -A w Marselie, jak moi starzy robili te swoje sztywne imprezy, była taka ogromna choinka w salonie. Jak byłem mały, to wydawała mi się złota, nigdy nie miała żadnych kolorów... Więc niech nasza będzie całkowitym przeciwieństwem tamtej.- na ułamek sekundy, w jego głowie pojawiła się idiotyczna myśl, że nie chce, żeby przypominali jego rodziców chociażby w najmniejszym calu. Zablokował ją i wyrzucił w momencie, w którym zdał sobie z niej sprawę. -Kolory..... Owca!- w dodatku z brokatowym runem. Różowa. Wygrała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie znali się przecież od wczoraj. Ta znajomość miała już swoje lata - wystarczająco, aby Jack zaczęła rościć sobie bezczelne prawa do twierdzenia, że trochę go już zna. Wiedziała o tych jego nieco gorszych stronach. O tym, że lubił pójść w tango, na wielu rzeczach mu nie zależało i czasami sprawiał wrażenie, jakby zupełnie się sobą nie przejmował. Jako jego przyjaciółka (na dodatek, jak lubiła o sobie myśleć - ta ulubiona, specjalna) miała też wiele okazji, żeby zobaczyć też jego lepsze strony. Mogła na nim polegać, był świetnym kumplem, wykazywał wobec niej sporo cierpliwości (nawet takiej, której sama wobec siebie nie miała) i jeszcze nigdy, ale to absolutnie nigdy jej nie zawiódł. Czasami ją wkurzał, jasne. Były momenty, w których naprawdę doprowadzał ją do szału. Zapominala jednak szybko. Zresztą, chyba generalnie nie potrafiła długo się na niego gniewać. Miał swoje sposoby, żeby ją udobruchać, nawet jeśli czasami trochę miała samej sobie za złe, że odpuszcza mu tak łatwo i czuła się w obowiązku wykrzywiać nienaturalnie gębę i gówniarsko pokazywać mu język, udając, że nadal się foszy. Generalnie nie wyobrażała sobie, jak mógłby wyglądać jej świat, gdyby Rossa w nim nie było. Prawdopodobnie byłaby znacznie bardziej zła i znacznie mniej szczęśliwa.
Kiedy przebierali w błyskotkach , cieszyła się jak małe dziecko. Do wolnej ręki zgarnęła bombkę-szopa, żeby z dumnym uśmiechem spojrzeć znów na Rossa, a potem uśmiechnąć się do niego jeszcze szerzej, tym razem z rozbawieniem. - Kochasz go za upośledzoną twarz? - powtórzyła za nim, zerkając z zainteresowaniem. Potem przeniosła na krótką chwilę wzrok na bombkę-borsuka. No nie był moze misterem borsuczej piękności, chociaż na pewno miał swój urok - ale żeby tak od razu mu miłość wyznawać? - Wiesz, jestem pewna, że ma też bardzo ładną osobowość. Wygląda na sympatycznego - dodała, odkładając go sobie na bok, żeby jej nie umknął albo nie wpadł w ręce kogokolwiek innego. Skoro Ross był zakochany w upośledzonej twarzy łborsuka, to oczywistym było, że będzie wisiał u nich na choince, prawda? Prawdopodobnie powinna też pomyśleć o czymś nowym dla choinki w mieszkaniu Babci... Na tamtej choince wisiały zawsze bombki wszelkiego rodzaju, gromadzone i zdobywane przez lata, a do tego cukierki i wszystko to, co kreatywna mała (i nieco większa Jack) zdecydowała się stworzyć i na niej powiesić. Zazwyczaj nie były to najpiękniejsze rzeczy na świecie. Potrafiła w rysowanie i malowanie, jednak rękodzieło nie do końca jej wychodziło. Zgadzała się jednak z Rossem, że upośledzone rzeczy miały swój urok. - Będzie kolorowa - zgodziła się bez najmniejszych problemów i kiwnęła głową. - Chcę mieć na niej koniczynki, okej? - to nie było pytanie, to była decyzja, którą podjęła z szerokim uśmiechem. Jeszcze nie wiedziała, jak zdobędzie śnieżynki nadające się do powieszenia na choince, ale jeśli nie da rady niczego kupić, to się uprze i zrobi. Choćby miała spędzić nad wycinankami czy innymi wyszywankami cały wieczór. - No... Tego się po tobie nie spodziewałam - skomentowała jego zachwty owcą. Różową. Z brokatem. Jak na dwójkę zbuntowanych, gniewnych już-nie-tak-bardzo dzieciaków wykazywali zadziwiająco dużo entuzjazmu w stosunku do błyszczących uroczych choinkowych zwierzątek. Nie narzekała. Może po prostu oboje mieli miękkie i urocze wnętrza... Fujka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasami lubił twierdzić, że Jack po prostu zbyt dużo o nim wiedziała, więc musiał trzymać ją blisko siebie, żeby nikomu nie wygadała. Była przy prawie wszystkich sytuacjach w których stracił twarz, czy grunt pod nogami, była (i narysowała mu pięknie krzywego penisa na czole) kiedy po raz pierwszy wypił tak dużo, że zaliczył zgona, z nią palił pierwszy raz trawę, na dachu tamtego garażu, na który lubili wchodzić. Miała sporo jego pierwszych razów, w gruncie rzeczy; nie tych, które liczyły się z punktu widzenia ogólnie pojętego społeczeństwa, ale te, które on sobie ukochał. Nie przeczył, że było tak tylko dlatego, że ukochał sobie Jackie i jej towarzystwo. Nie przeczył, że prędzej by sprzedał motor na złom, niż pozwolił jej wypisać się z jego życia. Nie przeczył, że nie mógł sobie wyobrazić siebie, w dorosłym życiu, w którym miałby mieć obok siebie kogoś innego niż ją właśnie. O ile jej nigdy o tym wszystkim nie mówił, o tyle był pewny, że na swój sposób jej to okazywał.. Podczas tych nocy spędzonych nad kolejnymi piwami, czy w przygodach takich, jak ta konkretna. Pomachał sprzedawczyni krótko, tylko po to, by zwróciła na niego na moment uwagę i.. Podała koszyczek. Stragan z bombkami z upośledzonymi zwierzakami miał dostać tego wieczora dużo pieniążków za takie ładne świecidełka. -No raczej. Wiesz przecież, że jestem... Słowo. Impulsywny? Porywczy! A chuj.- wzruszył jednym ramieniem, uśmiechnął się do niej, a uśmiech ten miał udawać niewiniątko. Prawie wyszło. Kochliwym by się na pewno nie nazwał, bo jakoś nie szastał uczuciami na prawo i lewo; chyba że obiektem chwilowych westchnień miały być takie ładne świecidełka i generalnie obiekty nieożywione.. Podsunął jej koszyczek, sam do swojego wrzucił kilka tych sówek, jako, że miał je bliżej niż ona. -Co lubi Babcia? To znaczy, inaczej.. Co lubi mieć na choince? Tam dalej na pewno są jakieś bardziej normalne rzeczy, ale od nas się chyba i tak normalności nie spodziewa, nie?- od niego na pewno nie. Może nie znała go tak dobrze, jak jej wnuczka, ale mimo wszystko wiedziała o jego popieprzonym charakterku. Nie bez powodu tak się zgrywali z Jackie, nie? Obydwoje byli pokręceni. -Hm.. W sensie, bombki-koniczynki? Czy mam ci skądś, w zimie, wytrzasnąć koniczynki...? O, albo jakieś lampki z koniczynkami. Może dalej też coś będą mieć..?- całkiem podświadomie podniósł się trochę na palcach, żeby wyżej nad jej głową zerknąć na dalsze stragany. Przymknął nawet jedno oko (to, na które gorzej widział, co odkrył całkiem niedawno), ale i tak mu to nic nie dało. Ludzi na jarmarku zdawało się przybywać z godziny na godzinę. Wątpił, żeby mieli się zatrzymać tylko w tym jednym miejscu, ale też nie miał zbyt wielkiej nadziei na znalezienie rdzennego Irlandczyka, który swoim rękodziełem okazywał tęsknotę za domem... To by było epickie, ale bardzo w to wątpił. -Odezwała się.- uniósł lekko brwi, ale postanowił nie przytaczać żadnej z anegdotek, która przyszła mu do głowy na przykład. Bywała naprawdę urocza. Nawet to jej krzywienie się i pokazywanie języka było całkiem urocze. Piękna, błyszcząca owieczka, dołączyła do swoich kolegów w koszyczku, a zaraz do niej, jeszcze dwie inne; biała i czarna. Mniej błyszczące, ale też miały w sobie to coś.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Była w stanie uwierzyć w jego miłość od pierwszego wejrzenia do upośledzonego ryja szklanego dmuchanego borsuka. Nie żeby uważała Rossa za bardzo kochliwego typa. Domyślała się, że do kwestii uczuciowych ma nieco podobny stosunek jak ona sama – raczej daleko mu było do tkliwego i cokoByła w stanie uwierzyć w jego miłość od pierwszego wejrzenia do upośledzonego ryja szklanego dmuchanego borsuka. Nie żeby uważała Rossa za bardzo kochliwego typa. Domyślała się, że do kwestii uczuciowych ma podobny stosunek jak ona sama – raczej daleko mu było do tkliwego i cokolwiek tandetnego romantyzmu. Znali się już trochę, a raczej nie przypominała sobie, żeby powierzył swoje serce byle komu i rzucil uczucia byle gdzie, aby po jakimś czasie się rozmyślić. Bywał spontaniczny, po prostu i miała go za fana prostych, nieskomplikowanych emocji. Ona zresztą też nie miała na swoim koncie wielu związków bardziej na powaznie. Podobało jej się kilku kolegów, gdy była młodsza, zdarzało jej się wodzić za nimi maślanym wzrokiem – w końcu nawet ona była tylko i wyłącznie nastolatką, która zachowywała się tylko i wyłącznie jak nastolatka – ale ostatecznie wszyscy tracili przy bliskim poznaniu. Albo ona się rozmyślała albo oni z jakiegoś powodu przestawali się do niej odzywać... I naprawdę wolała nie wnikać, czy miało to jakikolwiek związek z limem, jakie pojawiało się nie wiadomo skąd na ich twarzach. Upośledzony borsuk posiadał swój wyjątkowy urok, którego nawet ona – totalnie cyniczna menda o sercu z kamienia – nie była w stanie mu odmówić. - Wrażliwym na nieodparty urok pięknej twarzy? - podpowiedziała mu równie uprzejmie co dowcipnie, doskonale zdając sobie sprawę, że nie było to jedno słowo. Nie miała bladego pojęcia, jakie miał na myśli, a sama nie była też mistrzynią używania słów. Generalnie nie używała ich zazwyczaj w dużych ilościach. Odłożyła swoje dwie wybrane bombki (upośledzonego w urokliwy sposób borsuka i szopa... po prostu szopa) do koszyczka, robiąc w głowie skrupulatną listę tego, ile ich tam odkłada. Tak, wiedziała, że Ross nie miał problemów z finansami. Tak, wiedziała, że dla niego wydanie milionów zielonych papierków na ozdoby choinkowe to jak totalne drobne wyrzucone przez lewe ramię. To jednak wcale nie oznaczało, że miała mu pozwolić wszystko sponsorować. Jej duma osobista nie wyraziłaby na to zgody.
- Zostawiłam u Babci wszystko, co miałyśmy - odpowiedziała po chwili zastanowienia. Nie brała ze sobą niczego z ozdób świątecznych, bo nie uważała tego ani za konieczne ani za stosowne. Możliwe, że głównie dlatego, że kiedy się wyprowadzała, jeszcze wcale nie myślała o świętach. - Na pewno by się ucieszyła na coś zrobionego własnoręcznie... - dodała i parsknęła cicho pod nosem. - Albo coś zupełnie klasycznego, taki ładny zdobiony zestaw, no wiesz - Wzruszyła ramionami i podsumowała to lekkim uśmiechem. Prawdopodobnie faktycznie powinna pomyśleć o jakimś prezencie dla Babci. Powoli chodziło jej to po głowie, chociaż nie miała jeszcze żadnych konkretnych pomysłów. Nie wiedziała tylko, czy bombki bedą odpowiednie. Może zainwestuje w jakieś perfumy? Może coś praktycznego? Może jakiś sweterek, szalik... Albo nawet zabawne skarpety? Tylko klasycznie myślała o ogarnięciu tego sama... Zresztą, z tych samych powodów trochę zdziwiło ją jego pytanie o to, czy miał jej załatwiać koniczynki. Czy to tak zabrzmiało, jakby wymagała od niego takich rzeczy? Niemożliwego szukania koniczynek w stanie Waszyngton w środku zimy? Mimo wszystko uśmiechnęła się lekko pod nosem, a gdy się wyciągnął ku górze, położyła mu dłoń na przedramieniu na krótką chwilę. - Daj spokój, jak nic nie znajdziemy, to zrobię coś sama. Z papieru albo... nie wiem, masy solnej... Wybieraj lepiej kolejne owce - dodała i parsknęła pod nosem, sama sięgając po kolejne zwierzątko. Trzecie do kolekcji. - Tak myślałam... Przyjdziesz do nas na kolację w Wigilię? - zaproponowała, zerkając na niego tylko przelotnie, jakby to była najbardziej normalna propozycja na świecie. Bo w sumie była. Jack praktycznie zawsze proponowała mu uczestniczenie w wigilijnej kolacji z nią i jej Babcią. Ross był przecież praktycznie członkiem rodziny, nie?lwiek tandetnego romantyzmu.
Ostatnio zmieniony 2020-12-24, 23:50 przez jack brennan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Zablokowany

Wróć do „Jarmark Bożonarodzeniowy”