WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
Miał trochę sprzeczne uczucia co do świątecznego okresu i nie, nie z powodów dramek rodzinnych, czy generalnego braku bliskiej rodziny. Było zimno. Ross był jednym z tych ciepłolubnych typów, który może nie przepadał za czterdziestostopniowym upałem, ale takie trzydzieści w słońcu ani trochę mu nie przeszkadzało. Kiedy natomiast temperatura spadała poniżej piętnastu, porzucał swoją lekką, skórzaną kurteczkę i zamieniał ją na dłuższą, znacznie cieplejszą kurtkę. Przy temperaturze takiej jak tego konkretnego dnia, zakładał też na głowę czapkę (nie obchodziły go włosy w tym przypadku, nie) i owijał się arafatką, tak, że pomykając przez ulicę, było widać tylko jego oczy i nic więcej. Nienawidził zimy. Zwłaszcza tej w Seattle, gdzie, jego zdaniem, było więcej deszczu niż śniegu, a przez wilgoć było mu jeszcze bardziej zimno. Bez sensu. Tego dnia miał wolne, jedno z tych niewielu, gdzie miał w planie zrobić więcej, niż tylko spać, jeść i leżeć na kanapie z padem. Jedyne co lubił w okresie świątecznym.. To świecące się ozdóbki i ładne choinki. Kiedy jeszcze mieszkał z ciotką i był wściekły na cały świat, organizował sobie taką mikro choineczkę; dawał ją na parapet w swoim pokoju i ubierał.. Tylko dlatego, że nie chciał przykładać ręki do pseudo-świąt, które przygotowywała ciotka. W niczym nie przypominały tych, które pamiętał jeszcze z Francji, gdzie salon wypełniał się rozmowami, śmiechem i brzęczącym szkłem przy kolejnych toastach. Pewnie gdyby brał w nich udział teraz, poczułby mocno jak bardzo sztuczne były, skoro zaproszonymi gośćmi nie była rodzina, a pseudo-przyjaciele, ludzie biznesu i kluczowe kontakty... Mimo wszystko, jako dzieciak, naprawdę to lubił. Lubił ogromną choinkę w salonie, to jak świeciła, jak różnorodne miała ozdóbki i jak pachniała. Lubił, że przez solidny tydzień, dom wydawał się być naprawdę żywy i przepełniony ludźmi, a on nie musiał się niczego uczyć.
Już dawno nie czuł się tak beztrosko, jak tego dnia, w którym wybrał się późnym popołudniem z Jack na jarmark, po ożywionej rozmowie o tym, co powinni zrobić na święta. W końcu byli niby-narzeczonymi, mieli się niby-pobrać i wszyscy o tym wiedzieli, więc.. Czemu nie mogliby się pobawić w święta? W kupowanie ogromnej choinki i przyozdabianie jej milionem różnych świecidełek, każde z innej parafii, tak, że kiedy odwiedzi ich jej babcia, będą jej mogli opowiedzieć o tym jak się świetnie przy tym ubieraniu bawili. Chciał przesadzić z dekoracjami, z gotowaniem, z pieczeniem (jego ulubioną częścią), chciał, żeby cały ten idiotycznie duży dom wypełnił się zapachami, żeby grała muzyka prawie całą dobę i żeby wszyscy sąsiedzi wiedzieli, że w końcu ktoś tam mieszka. I ma się świetnie. On miał się świetnie tego dnia, to na pewno i nawet zimno mu aż tak bardzo nie przeszkadzało! Arafatkę miał tylko przerzuconą luźno na szyi, czapka na łbie należała do tych lżejszych, a kurtki nawet do końca nie zapiął; szedł obok niej, żywiołowo gestykulując, kontynuując rozmowę z domu o tym, co powinni jeszcze na ten czas zrobić fajnego. Zupełnie jak nie on? Albo może on, tylko jakby się mentalnie cofnął w rozwoju. -O i wiesz co jeszcze?! Totalnie powinniśmy wykorzystać ogród! Nie wiem czy tam jest jakaś choinka, nie zwróciłem nigdy uwagi, ale jak jest, to ją też powinniśmy ubrać... czy my mamy drabinę? Czy ja muszę kupić drabinę?- w ekscytacji skoczył do przodu, wyprzedzając ją o krok, zgrabnym piruetem odwrócił się w jej stronę, idąc tyłem. I nawet kiedy zastanawiał się nad tą drabiną, w swojej konsternacji, wciąż się uśmiechał. -No bo jak przyjedzie Babcia, to musi od razu widzieć, że ś w i ę t a... Bo przyjedzie, nie?Jak ty jej nie zaprosisz, to ja ją zaproszę. I nawet po nią pojadę. - odgłosy jarmarku stawały się coraz bliższe, zanim się odwrócił, w oddali widział już stragany i światełka.. Wydawało mu się nawet, że jakieś brokatowe bombki uśmiechały się do niego z oddali, ale brał pod uwagę, że to mogła być tylko jego wyobraźnia. Nie ważne. Musiała go jakoś znieść w tym dziwnym, nietypowym dla siebie, nadpobudliwym stanie.
-
Nie żeby się tego spodziewała. Nie żeby miała zamiar na to narzekać. W gruncie rzeczy nie zamierzała nawet pokazywać po sobie, jak głupio była szczęśliwa, kiedy w pierwszy wolny weekend ich obojga przechadzali się z Rossem po lokalnym jarmarku, nie tylko koncentrując się na kolejnych wypitych grzańcach (chociaż pili je systematycznie, wiadomo, nie byli w końcu jakimiś barbarzyńcami!), ale też na szukaniu odpowiednio dużej choinki i tego, co mogliby na niej powiesić. Atmosfera świąteczna udzieliła się jej tak bardzo, że nawet chociaż raz nie zasugerowała, że najchętniej powiesiłaby się sama na jakiejś gałęzi. Tego typu komentarz – tak przecież dla niej typowy zazwyczaj – nie przebiegł jej nawet przez głowę. Za dobrze się bawiła. Z jakiegoś powodu.
- Hej… Hej… HEJ, uważaj! – odpowiedziała mu ze śmiechem, kiedy postanowił zrobić przed nią piruet i tylko wyciągnęła do niego dłoń (tę, której nie zaciskała na kubku z grzańcem) tak na wszelki wypadek, jakby potrzebował się czegokolwiek złapać. - Zawsze możemy ubrać jakąś brzozę. Albo nie wiem, wszelkie krzaki. Albo postawić przed gankiem dmuchanego bałwana! One są totalnie kripi! – stwierdziła z szerokim uśmiechem. - No i ten taki balkonik, który jest w tym pokoju na piętrze, ten nad podjazdem… Tam można zawiesić światełka… Możemy tam chyba zawiesić światełka, nie? – zapytała, bo zdała sobie nagle sprawę z tego, że wszystkie te plany brzmiały super i tak dalej, ale jednak ktoś będzie musiał za to wszystko zapłacić rachunki. A prąd w tych czasach wcale nie był tani jak barszcz. - Babcia w życiu by sobie tego nie odpuściła – stwierdziła chwilę później i przewróciła oczami. - Ale będziemy musieli posprzątać. Tak porządnie. Bo nie da nam żyć – powiedziała już nieco poważniej, bo gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi wesołymi planami na dekorowanie domu, urządzanie poważnych świat i zapraszanie jej Babci, sprzątanie było rzeczą rownie poważną co nieprzyjemną według Jack. I niestety było też konieczne. Nie chciała przecież słuchać aż do skończenia świata uwag o tym, jak beznadziejnie sobie radzą i że demolują tak ładny dom…
-
-
Parsknęła śmiechem, kiedy trącił ją w rękę i podjęła próbę złapania jego dłoni, jednak zupełnie jej to nie wyszło. Szybko był, cholera. Albo ona wypiła za dużo grzańca. Mimo wszystko obserwowała go uważnie, podobnie jak to, co działo się za jego plecami. Nawet jeśli faktycznie był mistrzem równowagi, zgodnie z tym co sam o sobie myślał, ludzie wciąż mogli wpakować mu się na plecy. A to też nie byłoby dla niego do końca komfortowe. - Prędzej zamieni się w lód – sprostowała. - Hej, chcesz się założyć, które z nas pierwsze wyrżnie dupą o podjazd albo na schodach wejściowych? – stwierdziła szybko. Sama nie była wielką fanką śniegu. Jak dla niej, zima mogłaby wcale nie istnieć, wcale by się z tego powodu nie obraziła. Jasne, choinki były fajne, świąteczne piosenki też miały w sobie pewien urok (nawet jeśli nie przyznałaby tego na głos… nucąc pod nosem kretyńskie wyznania o tym, komu w poprzednie święta oddała swoje serce…), ale generalnie wszystko poza tym – niezbyt komfortowa temperatura, ten cały śnieg, który perfekcyjnie biały był tylko i wyłącznie na pocztówkach, a w rzeczywistości bardzo szybko zmieniał się w podłe błoto wdzierające się brutalnie do butów, mróz szczypiący w policzki i przeziębienia czające się praktycznie na każdym kroku… No nie, Jack zdecydowanie nie była tego wszystkiego fanką. Wolała wiosnę. Już nawet gorące upalne lato było lepsze, mimo słońca, z którym również nie do końca się dogadywala jako blada jak dupa Irlandka. - Hej, pewnie można gdzieś kupić takie instalacje. Widziałam ostatnio przed jakims centrum handlowym pawia, to może i renifer by się znalazł… Albo niedźwiedź, albo wiewiórka, albo szop… - urwała, na moment zamilkła, po czym zakończyła całą tę przemowę wzruszeniem ramion na znak, że w gruncie rzeczy wcale jej na tym nie zależało. Tak naprawdę nie chciała, żeby wyglądało, jakby próbowała naciągać go na jakieś koszty wydziwianych instalacji z drutu i światełek. Cholera, dopiero wprowadzali się do tego domu. Do zajebiście wielkiego, totalnie wypasionego domu. I kupili zajebiście wielką, totalnie wypasioną choinkę. Naprawdę nie musi instalować na ogródku pokazu świetlnego, który widać byłoby z Marsa. No serio. Nie byli jeszcze aż tak starzy!
- Mhm… Czyli może jednak drabina? – podsunęła mu, skoro już z takim entuzjazmem podchodził do spacerków po dachu. - Robiłeś to kiedykolwiek? Wiesz, to jest calkiem wysoko… - rzuciła tonem, który ewidentnie miał sugerować, że być może jednak powinien to przemyśleć. To znaczy jasne, spoko, widywała domy, w których światełka były rozwieszane właśnie w ten sposób, ale w momencie, w którym wyobrażała sobie Rossa włażącego na ten dach, jej mózg zgłaszał error. Ani trochę jej się to nie podobało. No bo czy on kiedykolwiek właził na jakikolwiek dach? Nie licząc dachów garaży, na które wspinali się kilka lat wcześniej, za gówniaka, żeby spożywać alkohol… Ale to było co innego, wiadomo. Tak jak niby czym innym było sprzątanie po imprezach… Chociaż… Czy faktycznie było? Tym razem mogła przyznać mu słuszność, więc po prostu wyszczerzyła się szeroko i uniosła do góry kubek z grzańcem. Okej, akurat ze sprzątaniem jakoś sobie poradzą.
-
Był szybki, pewnie, albo miał po prostu mocniejszy łeb. Przyjmował obie te wersje, a kiedy stwierdziła, że mrożony śnieg to lód, prychnął i to on złapał ją za dłoń. -Dobra, mądralo. Ale sztuczny śnieg to zmielony lód!- tak, był pewny, że ma rację i nie, nic nie przekonałoby go, że jest inaczej. Za każdym razem, kiedy jechał na narty w okresie, w którym naturalnego śniegu na stoku widać nie było; ten sztuczny śnieg wydawał się być po prostu lodem i.. Może stąd wziął skojarzenie? Pewnie tak. -Kto się wyrżnie pierwszy, kupuje zapasy piwa do lodówki przez cały miesiąc.- a skoro już i tak złapał ją za rękę, postanowił po prostu ją uścisnąć, jakby to było oczywiste, że zgodzi się na ten układ. Właściwie nie robiło mu różnicy, które z nich robiło zakupy, po prostu.. Skoro już chciała się o coś zakładać, to pierwsze, co przyszło mu do głowy, było coś, co było jedną z bardziej potrzebnych rzeczy w ich domu. Na rozluźnienie po pracy, na kaca, do gry, czasami do jedzenia.. Piwo w lodówce zawsze spoko. Otworzył szerzej oczy i na moment wstrzymał powietrze, kiedy wspomniała o światełkowych szopach i niedźwiedziach. W jego głowie, z prędkością światła, pojawiło się milion obrazków tego, jak mógłby wyglądać ich ogródek i, zwłaszcza te niedźwiedzie (a może to były lwy..?) przemawiały do niego niesamowicie mocno. Nie wiedział jeszcze, czy będzie mu się chciało takie załatwiać, skoro pewnie renifera mógłby kupić w głupim Walmarcie, ale na tą chwilę, wydawało mu się, jakby ten pomysł spadł dokładnie z nieba. -Jesteś genialna!- powiedział w końcu, szczerze i pełen podziwu, puszczając jej dłoń... Żeby złapać ją w pół, przyciągnąć do siebie, podnieść i obrócić się z nią raz, zanim znów odstawił ją na ziemię, a później płynnie powrócił do miejsca przy jej boku, jakby nigdy nic. -Czemu nikt nigdy nie pomyślał o niedźwiedziach! Niedźwiedzie są super. Można by było dać niedźwiedzia na ścianie, wiesz, że niby się wspina, tak, hop-hop. Niedźwiedzie są w tym dobre. W spinaniu się.- to się rozgadał chłopiec, w temacie, który nikogo nie interesował i, jak zawsze w podobnych momentach przy niej, pozwolił swojej wyobraźni pognać nieco zbyt dziko. Zdał sobie z tego sprawę, roześmiał się i pomachał wolną dłonią, niemym gestem odrzucając wszystko co właśnie powiedział. Powinni zostać przy reniferach. I światełkach zwisających z dachu.
Wywrócił oczami, kiedy wyczuł w jej tonie rodzaj Jackie-zmartwienia. Że niby nic, że niby w-porzo, że niby rób co chcesz, ale mimo wszystko chyba zdawała sobie sprawę z tego, że on doskonale wiedział.. I mimowolnie w większości przypadków odpuszczał, żeby jednak się nie martwiła. Nie tym razem jednak, o nie, światełka były zbyt istotne. -Nie, ale wchodziłem na dach domu mojej ciotki. Jak uciekałem na imprezy z tobą, albo tak ogólnie.- wzruszył ramionami, jakby to było dokładnie to samo, a potem się wyszczerzył. Puścił jej oko. -Obiecuję, że powiem ci, jak będę chciał zakładać te światełka, żebyś była wtedy w domu. Jak spadnę, to wezwiesz do mnie karetkę i będziesz mogła się przejechać ze mną karetką!- bo jeżdżenie karetką, to przecież świetna zabawa, nie? Najwyraźniej tak.
-
To, że była genialna, akurat wiedziała już od jakiegoś czasu. Tego, że nagle zostanie geniuszem latającym, nie spodziewała się ani trochę. Dopiero po chwilowym szoku pisnęła i zdążyła jeszcze parsknąć śmiechem, zanim znowu wylądowała na ziemi. Obowiązkowo musiała mu potem sprzedać lekkiego szturchańca w ramię i pokręciła głową. - Na ściany? Widziałeś kiedyś niedźwiedzia wspinającego się na ścianę? – zapytała z umiarkowanym zainteresowaniem. - Może takie małe. O, te… Czerwone pandy! Albo szopy! Szopy to chyba też niedźwiedzie, nie? – na pewno sprawiały wrażenie całkiem uroczych. W przeciwieństwie do prawdziwych ogromnych niedźwiedzi, umówmy się. Gdyby zobaczyła takiego zapierdalającego beztrosko po ich ścianie w górę domu, to chyba by się zesrała ze strachu, bez kitu.
Mimo jego wyjaśnień nadal marszczyła brwi. No nie podobało jej się to. Pomysł jako pomysł był w sumie niezły. Lubiła światełka i gotowa była nawet się do tego przyznać. Możliwe, że była już na tyle stara, aby nie uznawać tego za coś wstydliwego, podobnie jak chęci obwieszenia sporej choinki wszystkimi rodzajami tandetnego badziewia, jakie znajdą. To znaczy eleganckimi bombkami, tak, jasne. Tylko że nie podobała jej się sama koncepcja tego, że to Ross miałby na ten dach włazić. Dobra, miał te swoje kocie ruchy – czy jak to zwykł nazywać – ale dach był śliski i był wysoko i chodzenie po nim mimo wszystko najprawdopodobniej nie przypominało w niczym przejścia po pijaku po prostej linii wymalowanej na środku ulicy, okej? - Nawet tak, kurwa, nie mów, to wcale nie jest smieszne, Ross! – zbeształa go za te genialne pomysły z karetką. Może i jazda karetką na sygnale w teorii wydawała się być zajebistą imprezą, ale w praktyce wcale by się dobrze nie bawiła, gdyby to Ross był w roli pasażera po tym, jak pizdnął z dachu. Dlatego nadal marszczyła gębę w bardzo wymownym wyrazie.
-
Dobra, dywagacja o instalacjach świetlnych chyba przeszła na wyższy poziom świadomości, a jedyne co popijali, to grzecznie jarmarkowego grzańca. Postanowił nie wchodzić jej w słowo, słuchając jeszcze o pandach i szopach-niedźwiedziach, a przy tym wszystkim zastanawiał się, gdzie ta rozmowa w ogóle się zaczęła. Od reniferów..? -Sama jesteś niedźwiedź.- podsumował elokwentnie i zamiast odpowiadać kuksańcem na kuksańca, szturchnął ją lekko własnym bokiem. -Na drzewie sobie postawię niedźwiedzia. To będzie taki smaczek, wiesz. Idziesz sobie po ulicy radośnie, patrzysz w górę na ptaszki, a tam -JEB KURWA- niedźwiedź na drzewie.- dla podkreślenia efektu, złapał ją krótko za rękę, wyobrażając sobie, że to taki faktor szokowy. Może i był, on, tak czy siak, znów się roześmiał rozglądając do boku i.. Nie było niczym dziwnym dla niego, że automatycznie obrał kierunek na stragan, który miał najbardziej świecące bombki, nie? Czarna sroka. A skoro już miał rękę przy jej, krótko ją w tamtą stronę pociągnął. Może będą mieli jakieś z glitterowymi szopami, o?
Miał już tak, że jak zaczął, trudno mu było skończyć. Rozbawiony, rozpędzał się tylko bardziej w swoich głupich żartach na przykład, do momentu, w którym ktoś dorosły/bardziej odpowiedzialny/osoba Jackie nie powiedziała mu, że jest idiotą i ustawiła do pionu. Względnie. Dalej się uśmiechał, ba, nawet uśmiechnął się nieco szerzej, aczkolwiek bardziej niewinnie, kiedy go skarciła. Z jakiegoś powodu też zrobiło mu się odrobinę cieplej w tym niebezpośrednim zaświadczeniu, że jednak ma jego zdrowie na swojej uwadze. To było miłe, okay? A ciepło zrobiło mu się na pewno przez grzańca. -Bo ci tak zostanie.- podniósł dłoń, palcem szturchnął w jedną ze zmarszczek i w duchu stwierdził, że w sumie na pewno tak będzie. Halo, zmarszczki mimiczne? Sam miał ich w cholerę. Wzruszył ramionami. -Ale to nawet nie o zmarszczki. Twoja babcia mi tak kiedyś chyba powiedziała, nie? Bo ci pokazałem język czy coś. No. A jakby ci został taki grymas... To szkoda dobrej twarzy, bez sensu.- pociągnął dalej, odpuszczając temat tego dachu, bo.. Przecież zawsze mógł komuś zapłacić, żeby rozwiesił te lampki, nie? Komuś, kto miał sprzęt i wiedział co robi.
-
- A żebyś wiedział! – przyznała mu rację, bo akurat ta krotka pyskówka wcale jej nie ruszyła. Niedźwiedzie były duże i groźne. To żaden wstyd być niedźwiedziem! Na dodatek zasypiały na zimę, a Jack (mimo że miała pewne zapędy w stronę pracoholizmu) czasami miała naprawdę ogromną ochotę, żeby tak zwyczajnie po ludzku się wyspać. Przynajmniej od czasu do czasu. Przynajmniej przez jeden dzień. - Hyy! – zareagowała udawanym przestrachem, kiedy nagle złapał ją za rękę, jakby tym samym chciał ją zaszokować. Podniosła się nawet na moment na palcach. Potem parsknęła. - Wiesz, jestem zawsze otwarta na niedźwiedzia na drzewie. Albo wielkiego świecącego bażanta – dodała, zaśmiała się po raz kolejny i dała się pociągnąć w stronę świecidełek. Po to tu w końcu przyszli, nie?
Nie podobał jej się ten jego uśmiech. To znaczy podobał, ale jednocześnie denerwował, bo obawiała się, że kiedy Ross tak się do niej uśmiechał, to zwyczajnie nie traktował jej zamartwiania się na poważnie. Och, głupiutka mała Jackie, taka przestraszona i przewrażliwiona. A ona po prostu nie chciała, żeby robił głupoty, które mogą go narażać na jakąś krzywdę! No czy to naprawdę głupie z jej strony? Nie sądziła. Nie miała też sobie niczego do zarzucenia… No może oprócz tego, że trudno jej było tak marszczyć się przez dłuższy czas. I to wcale nie dlatego, że mogło jej tak zostać. Nieudolnie próbowała odpędzić jego szturchający palec, a potem – żeby zrobić mu totalnie na złość – wykrzywiła się jeszcze bardziej. Po czym pokazała mu język. - Dupa tam twarz – podsumowała jeszcze, przewróciła oczami i po krótkim westchnięciu uznała, że chyba może przestać robić taką minę. Zwłaszcza że utrzymanie jej stało się całkiem trudne. - I ja mówię poważnie, Ross – dorzuciła dokładnie tak, jak zapowiedziała, absolutnie na poważnie.
-
Był całkiem wdzięczny, za wszystkie te momenty, w których postanawiała bawić się w jego dziecinadę; udawać szok czy inny przestrach, albo dawać mu ten jeden, żałosny klask, kiedy opowiedział najnowszego suchara. Momenty w których uraczała go twardą miłością (mimo, że w życiu nie miałby odwagi nazwać tego tak w swojej głowie) też zazwyczaj szanował, nawet jeśli uważał w duchu, że odrobinę przesadzała. I tak ją kochał, na swój głupi sposób, nawet jeśli uznawała jego maślany uśmiech i śmieszki za protekcjonalne traktowanie. Może podświadomie sam to tak stylizował? Kolejny przykład tchórzostwa, które weszło w krew? Może. Uznał też za małe zwycięstwo, kiedy jego namolne szturchanie dało pozytywny efekt, a Jackie wyraźnie nie była w stanie tego długo utrzymać. Małe zwycięstwa. -A ty znowu o dupach. I niby to ja tu mam problem, co?- właściwie nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek komentowała jego rozwiązłość.. Ale było powszechnie wiadomo, że taki stan rzeczy jest jak najbardziej prawdziwy, więc równie dobrze mógł to wykorzystać. To niepoważnego stwierdzenia i żartobliwego przytyku, a jakże. Odpuścił sobie jednak dość szybko, tak naprawdę wcale nie chcąc jej irytować aż tak długo. Tylko troszeczkę. Była urocza śmieszna, jak się denerwowała. -Wiem.- taka krótka, ale szczera odpowiedź, bez zgryźliwości, czy nuty rozbawienia miała zwyczajnie uciąć temat. Nie był aż tak głupi, nie porywałby się z motyką na słońce i zawsze zostawała przecież opcja z kupieniem odpowiedniej usługi. No, na pewno sobie jakoś poradzi. Poklepał ją lekko po głowie, by zaraz oprzeć dłoń na jej przeciwległym ramieniu; tylko na moment, trochę, żeby zaznaczyć, że serio nie miała się o co martwić. O niego generalnie nie było się po co martwić, ale tego mówić jej nie musiał. I tak robiłaby co chciała, jak zawsze. -Patrz. Słodkie.- zatrzymał się nagle przy jednym ze straganów, łapiąc ją za materiał z tyłu kurtki, żeby też się zatrzymała.. A potem złapał błyszczącą z każdej możliwej strony bombkę-sówkę. Taką o wielkich oczach, której kształt zamykał się w kulce. Oczywiście musiała się błyszczeć jak cholera, że zwróciła jego uwagę i, tak, musiał podnieść ją do światła i obracać z każdej strony, żeby świeciła bardziej. Jak wyżej; Ross bywał uosobieniem sroki.
-
- Dupa to po prostu dobre słowo. Bardzo obrazowe, okej? Nie zawsze dupa oznacza dupę. Czasem oznacza coś innego niż dupa – uzupełniła, bo przecież nie byłaby sobą, gdyby nie odpowiedziała mu żadnym komentarzem, prawda? Musiała – po prostu musiała – wystrzelić z czymś przemądrzałym i choćby nie miało ani grama sensu, gotowa była się przy tym upierać. Taki miała klimat. Dała się jednak udobruchać i tym jego żarcikiem i tym krótkim przyznaniem, że wiedział, o co jej chodziło. Skinęła głową, a potem lekko go szturchnęła palcem w ramię na te wszystkie małe gesty, które postanowił jej sprzedać. No już się nie gniewała, no. Zazwyczaj nie potrafiła się na niego długo gniewać. Ostatecznie, był jej specjalnym chłopakiem, nie? - Ooo! Ale będą super wyglądać na choince! Weźmiemy ich kilka? Wolisz kolorowe czy w jednym kolorze? Hej, chyba w sumie nigdy o tym nie rozmawialiśmy, nie? – stwierdziła, gdy zdała sobie z tego sprawę i zerknęła na niego uważnie. - Ja tak właściwie nie wiem. Te dwukolorowe choinki są niby klasyczne i w ogóle ale… Wyobrażasz sobie choinkę całą w kolorowych sowach? Huuu-huuu – spróbowała udawać sowę, a potem… - Omg, Ross, tu jest jeszcze borsuk! – stwierdziła i przechyliła się nieco, żeby sięgnąć po bombkę-borsuka wolną ręką, w której nie trzymała swojego jeszcze nie dopitego grzanego wina. Jeśli on był sroką, to ona totalnie była dzieckiem. I chyba nawet mogłaby się przyznać do tego, że już nie może się doczekać, kiedy w końcu tę swoją wspólną choinkę zaczną ubierać…
-
-
Kiedy przebierali w błyskotkach , cieszyła się jak małe dziecko. Do wolnej ręki zgarnęła bombkę-szopa, żeby z dumnym uśmiechem spojrzeć znów na Rossa, a potem uśmiechnąć się do niego jeszcze szerzej, tym razem z rozbawieniem. - Kochasz go za upośledzoną twarz? - powtórzyła za nim, zerkając z zainteresowaniem. Potem przeniosła na krótką chwilę wzrok na bombkę-borsuka. No nie był moze misterem borsuczej piękności, chociaż na pewno miał swój urok - ale żeby tak od razu mu miłość wyznawać? - Wiesz, jestem pewna, że ma też bardzo ładną osobowość. Wygląda na sympatycznego - dodała, odkładając go sobie na bok, żeby jej nie umknął albo nie wpadł w ręce kogokolwiek innego. Skoro Ross był zakochany w upośledzonej twarzy łborsuka, to oczywistym było, że będzie wisiał u nich na choince, prawda? Prawdopodobnie powinna też pomyśleć o czymś nowym dla choinki w mieszkaniu Babci... Na tamtej choince wisiały zawsze bombki wszelkiego rodzaju, gromadzone i zdobywane przez lata, a do tego cukierki i wszystko to, co kreatywna mała (i nieco większa Jack) zdecydowała się stworzyć i na niej powiesić. Zazwyczaj nie były to najpiękniejsze rzeczy na świecie. Potrafiła w rysowanie i malowanie, jednak rękodzieło nie do końca jej wychodziło. Zgadzała się jednak z Rossem, że upośledzone rzeczy miały swój urok. - Będzie kolorowa - zgodziła się bez najmniejszych problemów i kiwnęła głową. - Chcę mieć na niej koniczynki, okej? - to nie było pytanie, to była decyzja, którą podjęła z szerokim uśmiechem. Jeszcze nie wiedziała, jak zdobędzie śnieżynki nadające się do powieszenia na choince, ale jeśli nie da rady niczego kupić, to się uprze i zrobi. Choćby miała spędzić nad wycinankami czy innymi wyszywankami cały wieczór. - No... Tego się po tobie nie spodziewałam - skomentowała jego zachwty owcą. Różową. Z brokatem. Jak na dwójkę zbuntowanych, gniewnych już-nie-tak-bardzo dzieciaków wykazywali zadziwiająco dużo entuzjazmu w stosunku do błyszczących uroczych choinkowych zwierzątek. Nie narzekała. Może po prostu oboje mieli miękkie i urocze wnętrza... Fujka.
-
-
- Zostawiłam u Babci wszystko, co miałyśmy - odpowiedziała po chwili zastanowienia. Nie brała ze sobą niczego z ozdób świątecznych, bo nie uważała tego ani za konieczne ani za stosowne. Możliwe, że głównie dlatego, że kiedy się wyprowadzała, jeszcze wcale nie myślała o świętach. - Na pewno by się ucieszyła na coś zrobionego własnoręcznie... - dodała i parsknęła cicho pod nosem. - Albo coś zupełnie klasycznego, taki ładny zdobiony zestaw, no wiesz - Wzruszyła ramionami i podsumowała to lekkim uśmiechem. Prawdopodobnie faktycznie powinna pomyśleć o jakimś prezencie dla Babci. Powoli chodziło jej to po głowie, chociaż nie miała jeszcze żadnych konkretnych pomysłów. Nie wiedziała tylko, czy bombki bedą odpowiednie. Może zainwestuje w jakieś perfumy? Może coś praktycznego? Może jakiś sweterek, szalik... Albo nawet zabawne skarpety? Tylko klasycznie myślała o ogarnięciu tego sama... Zresztą, z tych samych powodów trochę zdziwiło ją jego pytanie o to, czy miał jej załatwiać koniczynki. Czy to tak zabrzmiało, jakby wymagała od niego takich rzeczy? Niemożliwego szukania koniczynek w stanie Waszyngton w środku zimy? Mimo wszystko uśmiechnęła się lekko pod nosem, a gdy się wyciągnął ku górze, położyła mu dłoń na przedramieniu na krótką chwilę. - Daj spokój, jak nic nie znajdziemy, to zrobię coś sama. Z papieru albo... nie wiem, masy solnej... Wybieraj lepiej kolejne owce - dodała i parsknęła pod nosem, sama sięgając po kolejne zwierzątko. Trzecie do kolekcji. - Tak myślałam... Przyjdziesz do nas na kolację w Wigilię? - zaproponowała, zerkając na niego tylko przelotnie, jakby to była najbardziej normalna propozycja na świecie. Bo w sumie była. Jack praktycznie zawsze proponowała mu uczestniczenie w wigilijnej kolacji z nią i jej Babcią. Ross był przecież praktycznie członkiem rodziny, nie?lwiek tandetnego romantyzmu.