WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://64.media.tumblr.com/7aec1cafdbe ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

❧ 25 ❧ Głównym powodem, dla którego Tottie pojawiła się na jarmarku, była chęć zdobycia unikatowych upominków, które miała w zwyczaju dołączać do paczuszek robionych na Święta. Przechadzając się między straganami, otulając się zapachami pierniczków, grzańców i iglastych drzewek, wpadnięcie na pomysł co i komu kupić, samo przychodziło do głowy! Whitbread korzystała więc z tego pełnymi garściami, chcąc i w tym roku zaskoczyć między innymi bliźniaczkę, co było nie lada wyzwaniem, bo Aura była zagorzałą fanką bożonarodzeniowego klimatu, a do tego łącząca ich siostrzana więź utrudniała dochowanie tajemnicy przez tak wiele dni od momentu nabycia prezentu dla niej.
Rudowłosa przechadzała się alejkami zachwycając się drzewkami oświetlonymi różnokolorowymi lampkami; co jakiś czas zatrzymywała się przy straganie, gdy coś wpadło jej w oko. Na szczęście w te pierwsze dni nie było tu takich dzikich, gorączkujących się tłumów, a i wybór świątecznych ozdób był o wiele większy, więc Tottie bez pośpiechu dobierała prezenty, próbując przy okazji zwęszyć okazję, u kogo najbardziej opłaca się kupić. Skusiła się nawet na grzańca i nie chcąc narobić szkód na czyimkolwiek ubraniu, zamierzała na chwilę przycupnąć na ławeczce, by spokojnie dopić rozgrzewający napój.
Niestety, nie było jej to dane…
Ledwie kilka minut temu zauważyła mężczyznę, który się do niej uśmiechał. Nie był pierwszą osobą, którą mijała i która wyglądała na zadowoloną, więc nie wzbudził żadnych podejrzeń Whitbread, ba! ona też przyjaźnie się do niego uśmiechnęła. Nie był to wyczyn, bo Tottie często częstowała ludzi uśmiechami i je odwzajemniała, nie widząc w tym niczego złego. W tym przypadku jednak okazało się to błędem. Mężczyzna, najwyraźniej zachęcony do bliższego poznania rudowłosej, podszedł do niej i zaczął się narzucać. O ile na początku uprzejmy small talk był w porządku, tak gdy facet zaczął być bardziej nachalny, Tottie postanowiła się z nim pożegnać. Gdyby to było takie proste… Gdziekolwiek nie poszła, nieznajomy szedł za nią, co robiło się już nie tylko męczące, ale i niepokojące. Whitbread zupełnie przeszła ochota na picie i nawet na te świąteczne zakupy, ale obawiała się, że jak wyjdzie z placu jarmarku, to ten dziwny koleś pójdzie za nią.
- Proszę mnie zostawić! - powiedziała stanowczo, gdy poczuła, że już nie tylko nieznajomy się jej narzuca, ale zaczyna wyciągać w jej stronę ręce, coś mówiąc o pocałunkach pod jemiołą, pod którą nieopatrznie stanęli...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#6

Choć jego mina - sceptycyzm i cierpliwy stoicyzm wymalowany w nieznacznym zmarszczeniu brwi i perfekcyjnym wypoziomowaniu kącików ust tak, że nie układały się ani w grymas, ani w uśmiech, a jedynie w definicję neutralności - mogłaby sugerować coś innego, to wcale nie było tak, że Bluejay nie lubił świątecznego klimatu. Absolutnie nie miał nic przeciwko bogatej w przyprawy słodyczy kruchych pierniczków pokrytych zygzakami kolorowego lukru, feerii kolorowych światełek migoczących w wieczornym półmroku, rozentuzjazmowanym głosom poszukiwaczy prezentów ze wszystkich możliwych grup wiekowych, z błyskiem w oczach przeglądających ofertę kolejnych straganów. Nawet zapętlone kolędy jakoś go nie irytowały - w świecie, w którym Świąt Bożego Narodzenia nie obchodziło się z aż taką pompą spędził przecież ostatnie szesnaście lat, zanurzenie się w świątecznej atmosferze stanowiło zatem całkiem przyjemną odmianę.
Problem - przyczyna, dla której cierpliwość Bluejay'a (a Krzyzanowski był z natury człowiekiem raczej cierpliwym, toteż sprawa była poważna) leżał gdzie indziej. Problem miał na sobie zamszowe kowbojki z krawędzią obszytą sztucznym futrem, do tego wyszywany w kolorowe kwiaty kożuch rozpięty tak, by okazać światu kwiecisty materiał sukni, oraz włosy upięte na trzech różnych poziomach głowy.
Problem miał na imię Clover.
I był jego matką.
Jezu Chryste! Blue zapomniał już czym są zakupy świąteczne odbywane w towarzystwie tej kobiety - osoby, która traktowała odpowiednie dobranie prezentów pod charakter, profil psychologiczny oraz sytuację życiową każdej jednostki do obdarowania z osobna, jak życiową misję. Zapomniał, albo może... Jakby to powiedziała jego matka... Wyparł.
Bo czy nie to właśnie ludzki umysł robi.z traumami?
- Mamo, to ty sobie tu jeszcze powybieraj, a ja wrócę na chwilę do stoiska z notatnikami, okay? - zapytał, ale było to raczej stwierdzenie. Nie było chyba na świecie takiej siły, która kazałaby mu wytrwać przy stoisku z kryształami - bo to nad nimi właśnie jego matka pochylała się już piętnastą minutę - ani chwili dłużej. - Znajdę cię jak skończysz. Tylko miej przy sobie telefon.
Odetchnął z ulgą dopiero, gdy udało mu się znaleźć nieco luźniejszy skrawek przestrzeni - za winklem stoiska z jabłkami w karmelu, w kuszącej chmurze słodkiego dymu dobywającego się z jego wnętrza zresztą. Wsparł się lekko bokiem o drewnianą ściankę i skrzyżował stopy w kostkach, tak, że obcasem jednego z timberlandów tylko lekko dotykał podłoża. Sprawdził na telefonie czas, rzucił okiem na wyświetlające się na ekranie skrótowe wiadomości, a potem uniósł lekko głowę, zaintrygowany odgrywającą się nieopodal sceną.
Rudowłosa dziewczyna - na oko dwudziestopięcioletnia może - w rozmowie z jakimś gościem, nieco od niej starszym i chyba już po kilku grzańcach. Bluejay zmarszczył brwi. Z początku może wziąłby ich za parę, ale coś tutaj było wyraźnie nie tak - coś, co sprawiło, że nabrał czujności i zafiksował uważne spojrzenie błękitnych oczu na dwójce postaci.
Nie wyglądało to tak, jakby znali się dobrze. Nie wyglądało to również w sposób wskazujący, że dziewczyna czuła się w tej sytuacji komfortowo. Wstała, chyba próbowała zgubić nachalnego jegomościa, ale bezskutecznie - wydawało się, że uczepił się jej niczym rzep. Rzep w stanie lekkiej nietrzeźwości, i bardzo skory do świątecznych amorów.
Blue nie chciał reagować przedwcześnie: no bo co w końcu, jeśli pomylił się w osądzie, a cała sytuacja w ogóle nie powinna była go martwić ani zastanawiać? Zrobił parę kroków, śledząc tę dwójkę spojrzeniem.
Ale co, jeśli jednak miał rację, a zaloty świątecznego romantyka wcale nie były dla dziewczyny o ognistych włosach przyjemne?
W drugim z przekonań utwierdził go wreszcie nerwowy ruch, jakim dziewczyna rozejrzała się dokoła gdy facet spróbował otoczyć ją ramieniem. Popłoch, podświadome poszukiwanie ratunku.
- Kochanie? - Blue znalazł się przy dwóch postaciach szybciej, niż Tottie byłaby w sanie wypowiedzieć słowa "Czerwononosy Renifer" - Tu jesteś, szukałem cię od dobrych piętnastu minut! - żachnął się, jakby w czułej irytacji, a potem zmierzył intruza pewnym, chłodnym spojrzeniem, - A to kto? Pan sprawia ci jakieś kłopoty?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie rozumiała przewrotności losu, który w momencie, gdy się kogoś nie spodziewasz stawia ci go na drodze, testując wytrzymałość, cierpliwość i opanowanie emocji, szczególnie gdy dany osobnik ma na nie znaczny wpływ. Jak na złość podczas przechadzki jarmarcznymi alejkami Tottie nie spotkała nikogo znajomego, co wydawało się wręcz nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę jej społeczne zaangażowanie nie tylko w prowadzenie zajęć tanecznych dla różnych grup wiekowych, ale też udział w wielu akcjach i eventach charytatywnych, zrzeszających sporo wolontariuszy, którzy przecież deklarowali jako miejsce zamieszkania Szmaragdowe Miasto, więc istniała szansa na spotkanie z nimi gdziekolwiek i kiedykolwiek. Nie dziś, niestety. Rudowłosa czuła, że jest zdana sama na siebie i choć mogła zadzwonić do siostry, czy innej bliskiej jej osoby, to nie chciała robić z siebie takiej ślamazary, która nagle potrzebuje ratunku w tak banalnej, jakby nie patrzeć nie zagrażającej życiu, sytuacji.
Podjęte próby miłego, uprzejmego i grzecznego podziękowania za towarzystwo spaliły na panewce, bo najwyraźniej mężczyzna wbił sobie do głowy inny scenariusz na znajomość z Tottie, niekoniecznie pytając ją o zgodę na jego realizację.
Niespodziewane pojawienie się nieznajomego zaskoczyło nie tylko jarmarcznego napaleńca, ale i samą Whitbread, która w pierwszym momencie pomyślała, że została z kimś pomylona. Widząc jednak, że interwencja podziałała (przynajmniej na chwilę), postanowiła skorzystać z okazji, przysuwając się bliżej swojego wybawcy.
- Och, bo to już ta godzina? - Rudowłosa spojrzała na zegarek na nadgarstku. - Przepraszam, kochanie, straciłam rachubę czasu - powiedziała, łapiąc kontakt wzrokowy z nieznajomym. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. By jakoś zaznaczyć, że są razem, wsunęła rękę pod ramię wybawcy, starając się odgonić jakiś cichy głosik w głowie, który próbował ją uprzedzić, że może właśnie wpadła z deszczu pod rynnę i nie powinna od razu tak spoufalać się z obcymi. Zignorowała go, chcąc oddalić się od natarczywego podrywacza. - Pan próbował mnie zabawić, ale myślę, że czas już na nas - zwróciła się do ukochanego, dając tym samym znać, że chętnie dałaby stąd nogę. - Dziękuję za towarzystwo, wesołych świąt - posłała w stronę czarusia spod jemioły, mając nadzieję, że da za wygraną.
- Daj mi swój numer, to zadzwonię. Poświntuszymy… Yy… powspominamy jarmark. Zawsze mogę do was dołączyć, pomieścimy się, a wieczory chłodne. Ten chuderlak cię nie ogrzeje tak, jak ja! - Facet nie dawał za wygraną, Złapał Tottie za rękę, próbując zatrzymać do czasu, aż nie spełni chociaż części jego fantazji...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krótkim, pewnym uśmiechem posłanym dziewczynie poniżej linii wzroku natrętnego mężczyzny Blue próbował zapewnić ją, że może być pewna, iż nie trafiła właśnie z przysłowiowego popiołu w sam środek ognia, czy raczej ze szponów jednego skorego do romansu desperata, w objęcia - teraz już dosłownie, gdyż Blue lekko otoczył Tottie ramieniem - drugiego.
Można było o nim mówić różne rzeczy, ale z całą pewnością nie to, że w kontaktach z kobietami (czy, tak gwoli ścisłości, jakąkolwiek inną płcią), mógł się "popisać" nachalnością; wręcz przeciwnie. Bluejay Krzyzanowski najbardziej cenił sobie bowiem towarzystwo oceanu, własnego psa, w dalszej kolejności - kubka zielonej herbaty. Gdy miał ochotę na jakąś znajomość, mniej lub bardziej przelotną, zazwyczaj - preferencyjnie - bardzo niezobowiązującą, poszukiwał jej zawsze w okolicznościach nie pozostawiających wątpliwości, że druga strona poszukuje dokładnie tego samego. Nie zaś, do jasnej cholery, na świątecznym jarmarku, uganiając się za dziewczynami tak niezainteresowanymi romansowaniem, że chyba trzeba było być nie tylko ślepym, ale także głuchym, tępym, a w dodatku obdarzonym poważną wadą genetyczną objawiającą się w postaci najwyższej ignorancji...
Albo po prostu napalonym dupkiem. Tak, ta opcja była równie, jeśli wręcz nie bardziej, prawdopodobna.
Jezu, serio, pomyślał Bluejay, chwilę temu przekonany, że jego mała, pokojowa interwencja będzie wystarczającą, ale teraz tracący już powyższą pewność, co z tymi ludźmi jest nie tak?
Nic dziwnego, że tak wiele dziewczyn zwyczajnie bało się wychodzić samotnie - i to nawet nie wieczorem, do klubu, czy w inne miejsce w którym faceci na polowaniu kłębili się niczym gady w żmijowisku, a do lokalizacji tak, wydawałoby się, niewinnych, jak świąteczny jarmark. Patrząc na obrazki jak ten, który właśnie malował się przed jego oczami, Bluejay naprawdę zaczynał się wstydzić w imieniu przedstawicieli własnej płci.
- Absolutnie, już się tu nachodziliśmy - skinął głową, potwierdzając słowa udawanej partnerki i miał właśnie odwrócić się na pięcie, pomagając dziewczynie wykaraskać się z kłopotliwych okoliczności, a potem zwyczajnie oddalić się w poszukiwaniu swojej matki, gdy jarmarczny amant wyciągnął serdelkowatą dłoń po szczupły przegub rudowłosej.
- Wystarczy, proszę pana - głos Krzyzanowskiego zmienił się nagle nie do poznania: ze wciąż łagodnego, polubownego tonu przeszedł nagle w lodowate, stanowcze staccato. Ostre, nieznoszące sprzeciwu i sugerujące, że ten chuderlak (och, zdecydowanie - zwłaszcza w kontraście do nadprogramowych kilogramów opływających kadłub jego sytuacyjnego rywala) może jednocześnie wcale nie być słabeuszem.
- Ja pana zaraz ogrzeję - prychnął zaraz krótko, i wprawnym ruchem pochwycił wolną rękę, wykręcając ją w taki sposób, że cały bark mężczyzny skręcił się teraz w płynnym, choć dziwnym ruchu. Mężczyzna odruchowo puścił dłoń Tottie, odchyliwszy się do tyłu i natrafił płaszczyzną pleców na twardość piersi Bluejay'a. - Jeśli nie zostawi pan mojej dziewczyny. W tej chwili.
Naprawdę miał nadzieję, że ten argument przekona jegomościa. Serio, bójka na świątecznym targu była ostatnim na co miał dziś ochotę, a cała sytuacja - zwłaszcza fakt, że nadal nazywał tego palanta "panem", zawsze tak przesadnie uprzejmy gdy mówił po angielsku - wydawała mu się aż przesadnie absurdalna!
- No, już. - fuknął jeszcze wprost do ucha natręta, a potem uwolnił go z uścisku, popychając lekko, lecz stanowczo, w kierunku przeciwnym niż ten, gdzie stała Tottie.
Krzyżyk na drogę, arrivederci, obleśny Romeo....

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Różne doświadczenia życiowe, a zwłaszcza zaczerpnięte z niekoniecznie przyjemnych wydarzeń ostatnich miesięcy (kiedy otarła się o śmierć stając oko w oko z mordercą, który pozbawił życia młodą harcerkę, dodając grozy halloweenowemu klimatowi), powinny wyostrzyć jej zmysły i czujność, szczególnie wobec mężczyzn. Tylko jak miała spróbować wrócić do normalności, ciągle oglądając się za siebie, bojąc się własnego cienia i unikając kontaktu z kimkolwiek, bo przecież mógł ją skrzywdzić? Bez sensu, bo przecież to, prędzej niż zagrożenia codzienności, wpędziłoby Whitbread do grobu…
Kiedy myślała, że najgorsze już za nią, bo teraz - dzięki interweniującemu mężczyźnie - miała podwójną siłę przebicia w odganianiu niekoniecznie chcianego amanta, ten wydawał się jakby niewzruszony, więc uśmiech, który Tottie posłała w stronę Bluejay’a szybko zniknął, ustępując miejsca zaskoczeniu. Nie wierzyła własnym uszom! Coraz bardziej zastanawiała się, czy ten nachalny typ nie przyszedł na jarmark, nie w poszukiwaniu gwiazdkowych bibelotów, a prędzej guza.
Będąc na tyle blisko wybawcy, czuła jak ten się spiął. Ostatnią rzeczą której pragnęła była jakaś przedświąteczna bójka, czy inna zwada, która mogłaby ściągnąć na nieznajomego, który przecież chciał jej pomóc (a przynajmniej tak interpretowała to rudowłosa, odgrywając rolę kochania, choć w rzeczywistości żadnych uczuć do dżentelmena nie żywiła), kłopoty…
- Chyba nie ma sensu z nim… - nie dokończyła, widząc jak panowie się do siebie zbliżają. Skuliła się, nerwowo oglądając dookoła. Nikt, zupełnie nikt nie poświęcił im więcej niż kilka sekund, dodatkowo przyspieszając kroku, by przypadkiem jakoś nie mieszać się do nieswoich spraw.
Amant od siedmiu boleści jęknął, nie spodziewając się takiego posunięcia Bluejay’a. Mamrotał coś pod nosem, że wszystko zepsuł, że mogło być tak przyjemnie, ale to trzeba wyluzować, a nie być takim sztywniakiem jak Krzyzanowski. Tottie chcąc, nie chcąc słyszała ten pijacki bełkot, prosząc w duchu, by zalotnik nie miał gdzieś w kieszeni ukrytego ostrza, czy innego narzędzia, którym mógłby zacząć wymachiwać.
- Wystarczy. Pan już zrozumiał… Chodźmy już. Nie chcemy chyba, żeby wykupili nam najładniejsze pierniczkowe chatki - powiedziała błagalnym głosem, chcąc oddalić się z tego miejsca, na wypadek, gdyby znów ktoś kogoś sprowokował.
Zaczepniś jeszcze kilka razy się za nimi oglądał, w końcu dając za wygraną. Wtoczył się tłum, prawdopodobnie zmierzając ku wyjściu…
- Nie wiem, jak panu dziękować. Ja nie mam pojęcia jak to się stało… Nic panu nie jest? - zapytała z troską, dopiero teraz przyglądając się swojemu wybawcy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W najnaturalniejszym możliwym odruchu wziął Tottie pod ramię by, z dziewczyną u boku, przecisnąć się względnie zgrabnie przed zagęszczający się tłum amatorów przedświątecznych zakupów. Dopiero gdy minęli rząd najpopularniejszych stoisk - te z ręcznie zdobionymi bombkami, te z orzechami w karmelu i suszonymi owocami w czekoladzie i jeszcze parę kolejnych straganów uginających się od rękodzieł i innych bibelotów, tłok lekko się przerzedził i Bluejay mógł swobodnie puścić Tottie, odsuwając się teraz na taką odległość, jaką utrzymywać bądź co bądź wypada w rozmowie z osobą widzianą na oczy pierwszy raz w życiu (niezależnie od tego, jaką wersję faktów poznał amator grzańca i bożonarodzeniowych romansów, z którego lepkich rączek Blue wybawił rudowłosą dziewczynę).
W reakcji na zadane mu przez nieznajomą pytanie blondyn uśmiechnął się lekko w wyrazie pewnego... rozczulenia?
To ona znalazła się w tarapatach, których doświadczania surfer naprawdę, naprawdę jej nie zazdrościł - cóż, mógł sobie tylko wyobrazić jak to jest, niewinnie wybrać się na popołudniowe zakupy, a wylądować pod ostrzałem niewybrednego podrywu ze strony podstarzałego i podpitego jegomościa bez filtra przyzwoitości i choćby krzty honoru - a martwiła się o to, czy jemu nic nie jest?!
Pokręcił głową przecząco; pod wpływem uśmiechu w kącikach jego ust pojawiły się ładne zmarszczki, pogłębione przez rozgrzany słońcem Indonezji wiatr, jaki w ostatnich latach regularnie smagał jego przystojną twarz.
- Nie, a tobie? - zapytał automatycznie, przyzwyczajony do atmosfery ogólnej serdeczności i bezpośredniości w jakiej żył przez minione szesnaście lat, która to sprawiała, że mało kto w jego otoczeniu kiedykolwiek w ogóle zawracał sobie głowę formami grzecznościowymi i innymi konwenansami tego typu. - To znaczy... - odchrząknął, poprawiając kołnierz kurtki i trochę się zmitygował - ...pani?
Cała sytuacja bawiła go jednak odrobinę - ile ta dziewczyna mogła mieć lat? Na pewno nie dopadła jej jeszcze trzydziestka, przymknąwszy oko mogłaby wręcz uchodzić za licealistkę... A on tu do niej na pani? No, ja cię kręcę!
- Dobra, dajmy sobie spokój - roześmiał się w końcu, nie mogąc już wytrzymać tej sztywniackiej atmosfery. Zawiesił na dziewczynie spojrzenie roziskrzonych w wieczornym świetle jarmarku oczu; krył się w nich chłopięcy, zawadiacki blask, choć po strukturze twarzy Bluejay'a można było rozpoznać, że już jakiś czas temu pożegnał się ze słodkim okresem dwudziesto-coś-letniości. - I darujmy sobie te konwenanse, możemy? - użył śmiesznej formy gramatycznej, specyficznej raczej dla Australijczyków, nie Amerykanów. Jego akcent wciąż jednak sugerował, że jest stąd - ale, z drugiej strony, taki opalony? Skąd on się urwał, z samego piekła?
- Jestem Bluejay - przedstawił się, wyciągając do dziewczyny rękę - Jesteś tu sama? Pytam nie dlatego, że chcę zająć miejsce tamtego, o... - machnął ręką w kierunku, w którym niedawno zgubili natręta - ...tylko, ponieważ nie chcę, żebyś znów wpadła w jego objęcia. Mam cię gdzieś odstawić?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Było coś naturalnego w tym, że ruszyła za nieznajomym, który przecież mógł ją równie dobrze zostawić tam, gdzie byli, szczególnie widząc, że jarmarczny podrywacz odpuścił. Może trochę ta ich wędrówka przez tłum przypominała Tottie taniec, w którym to zostawiała dowolność partnerowi, pozwalając się prowadzić w rytm muzyki. Tu co prawda nie byli na parkiecie, ale konieczność omijania rozgadanych grupek ludzi, wymagała często nie lada gracji, by nie przyfasolić komuś w nos albo jeszcze inaczej szturchnąć, gdy próbowało się wyprzedzić wolniej idących wielbicieli bożonarodzeniowych błyskotek.
- Oprócz tego, że troszkę boli mnie brzuch, bo najadłam się strachu, to nic mi nie jest - zażartowała, próbując tym zapewnieniem odgonić ten dyskomfort, który jej towarzyszył podczas niechcianych, nachalnych zalotów. - Może jeszcze odrobinę ucierpiał mój honor, że nie obroniłam się sama… ale trochę się obawiam wymachiwać rękami, bo niedawno ktoś przeze mnie stracił zęba, więc, uch… chyba jestem niebezpieczna - stwierdziła z zakłopotaniem, bezradnie rozkładając ręce. Zerkała przy tym na nieznajomego roześmianymi oczami, nawet nie zwracając uwagi na formę ty, której mężczyzna użył, nim się poprawił.
Whitbread zaśmiała się, potakując niemal momentalnie.
- Jeśli się nie mylę, to chwilę wcześniej byliśmy… w związku? Więc proszę cię, kochanie, jaka pani! - odparła, wyciągając do mężczyzny rękę. - Tottie Whitbread, miło mi cię poznać - powiedziała, ściskając dłoń swojego wybawcy. Skupiła spojrzenie na tym geście, ale po chwili ponownie spojrzała na twarz Bluejay’a. Nie umknęła jej uwadze opalenizna mężczyzny, tak nietypowa dla tak często tonącego w strugach deszczu Seattle.
- Nie pochodzisz stąd, prawda? Opalenizna, no i to zachowanie… zupełnie nie pasuje do Szmaragdowego Miasta. Kalifornijczyk? - zapytała z ciekawości, nim zabrała się za odpowiedź na pytanie, które padło w jej kierunku.
- Nie rozglądasz się za jemiołą, jak tamten, więc wierzę w twoje czyste intencje. - Tottie posłała Krzyzanowskiemu przyjazny uśmiech. - Sama. Zazwyczaj przychodzę na jarmark z siostrą, ale w tym roku się wyłamałam i mam kolejną nauczkę na przyszłość by jednak trzymać się razem - stwierdziła rudowłosa z cichym westchnieniem. - Nie byłoby problemem, gdybyśmy przeszli pod tamten - tu wskazała ręką stragan z ozdobami choinkowymi, oddalony o jakieś trzydzieści metrów od miejsca gdzie przystanęli - stragan? Jakby co trafię, ale trochę liczę, że przez te dodatkowe minuty dowiem się, jak mogę ci się odwdzięczyć za pomoc. Bo nie ma opcji, że dziękuję wystarczy. Nie w tym przypadku - skwitowała pewnie Tottie, zahaczając spojrzeniem o oczy już coraz mniej nieznajomego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- To tylko ostrzeżenie, czy już groźba? - zapytał, z rozbawieniem przysłuchując się krótkiej opowieści o tym, jak niedawno w następstwie zetknięcia z Tottie jakiś nieszczęśnik stracił jedynkę bądź trzonowca... Bluejay zmierzył dziewczynę wzrokiem, nienachalnie, acz uważnie, stwierdzając, że - wysoka, smukła, o kaskadzie połyskujących od wieczornej wilgoci powietrza Seattle rudych włosów okalających lekko subtelne rysy twarzy - nie wyglądała na jakąś maszynę do zadawania innym poważnych obrażeń... Ale co on tam mógł wiedzieć, pozory w końcu mogą mylić nawet tym, którym się wydaje, że są bacznymi obserwatorami i względnie znają się na ludziach!
- Teraz z kolei to myślę, że chyba powinienem się obrazić! - dodał, ale błysk zawadiackich iskierek połyskujących w błękicie tęczówek wskazywał, że blondyn zdecydowanie znajduje się daleko od stanu jakiegokolwiek naburmuszenia czy irytacji. Wręcz przeciwnie! Zabawna, zaczepna słowna przepychanka, w którą chcąc-nie-chcąc wdawał się aktualnie z nową towarzyszą przedświątecznej męki (no, przynajmniej z jego perspektywy - materialistyczna pogoń za najpiękniejszym łańcuchem na świąteczne drzewko, perfekcyjną gwiazdą do zatknięcia na jego czubku albo idealnym zestawie ręcznie lukrowanych pierniczków, które miały potem wprawić w stan zachwytu i zazdrości wszystkich wigilijnych gości, w którą z masochistyczną rozkoszą wpadły teraz jego matka i środkowa siostra, dla niego samego były raczej utrapieniem) stanowiła przyjemny przerywnik w wystawiającym jego wrodzoną cierpliwość na poważną próbę oczekiwaniu na Clover i Linden. - Wydaje się, że jestem zbyt rumiany i wyluzowany jak na Szmaragdowe Miasto, co? - dodał zaraz z zawadiackim uśmiechem. Słyszał takie przypuszczenie względem swojego pochodzenia nie pierwszy raz - jego otwartość i beztroska w połączeniu z kolorytem nie tylko skóry, ale i ubrań, po jakie zwykle sięgał, przywodziły na myśl skojarzenia raczej z tą cieplejszą, bardziej odległą, niż najbliższą im częścią ich strony wybrzeża. Nie chciał przez to sugerować, że Seattle, geograficznie tak zazwyczaj ponure, wypełnione było wyłącznie osobnikami równie ponurymi co listopadowe wieczory... Faktem było jednak, że zdecydowana większość mieszkańców miasta cechowała się raczej nieco większym stonowaniem emocji i zachowawczością reakcji, niż ich dalsi sąsiedzi, rozpieszczani na przykład słońcem Kalifornii.
- Jestem stąd, tak właściwie... - rzucił zaraz, posłusznie przeprowadzając dziewczynę w okolicę wskazanego przez nią straganu. - Z okolic Renton i Cascade-Fairwood, mówiąc dokładniej. Moi rodzice mają... Mieli tam farmę. - Gorzka myśl, że rozległy drewniany kompleks z pięknym ogrodem i niewielką stajnią miał teraz już tylko jednego, a nie dwoje właścicieli, rozproszyła Blue na sekundę i rzuciła na jego uśmiechniętą twarz przelotny cień żałoby. W sekundę później udało mu się jednak odgonić smutek - nie nań teraz pora! - i powrócić do lekkiego tonu rozmowy. - Ale fakt, że dawno mnie tu nie było, więc pewnie zapomniało mi się paru lokalnych zwyczajów... No, i odzwyczaiłem się od miejsc, w których czasem naprawdę spada śnieg! - dodał, nie kryjąc nawet dziecięcej niemal ekscytacji targającej nim na myśl, że być może w tym roku trafią mu się pierwsze od ładnych kilkunastu lat Święta, gdy w poranek 25 grudnia obudzi się z białymi płatkami wirującymi za oknem w jasnym świetle wstającego dnia - Przez ostatnie... - przeliczył szybko w myślach - Mieszkałem w Azji, głównie w Indonezji. Wróciłem dopiero dwa miesiące temu, dość niespodziewanie. Więc fakt, wciąż jeszcze się przyzwyczajam. I blaknę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiała się, energicznie kręcąc głową, by wyraźnie zaprzeczyć jakiejkolwiek wymienionej przez mężczyznę opcji.
- Och, to zupełnie nie tak. Wplotłam taką małą anegdotkę, ale nie chciałam cię przestraszyć. Przepraszam, nie pomyślałam, że to mogło zabrzmieć jak groźba - powiedziała z mieszaniną rozbawienia i zakłopotania zarazem. Miała szczęście, że nie trafiła na śmiertelnie poważnego człowieka, który jakoś bardziej przejąłby się jej paplaniną. - Z drugiej strony… powinnam z tego wyciągnąć naukę: wcale nie muszę uczyć się samoobrony, bo wystarczy, że wyjdą na jaw moje niechlubne występki i już czuć grozę - podsumowała, chichrając z toku swojego rozumowania. Czuła jak powoli opada to napięcie, które towarzyszyło jej podczas tamtego nieszczęsnego spotkania; przy Bluejay’u czuła się zdecydowanie swobodniej.
- Oj… - Tottie natychmiast przytknęła palce do ust, czując, że faktycznie mogła sobie pozwolić na zbyt spoufalanie się, ale widząc minę Krzyzanowskiego, opuściła dłoń, dochodząc do wniosku, że jej wybawca chyba nie do końca mówi poważnie - co przyjęła z ulgą i uśmiechem, od razu kiwając głową, gdy Blue w punkt określił to, co na pierwszy rzut oka w nim nie pasowało, a może raczej wyróżniało go na tle innych bladych twarzy dość hermetycznej i zamrożonej społeczności Seattle.
- Tak jest! Aż chciałoby się na tobie zrobić test parasolki - odparła Tottie, poszerzając uśmiech. - Podobno tylko przyjezdni używają jej w Seattle, bo miejscowi już tak się obyli z deszczem, że jest im właściwie wszystko jedno, czy pada. - Wzruszyła ramionami. Sama miała takie podejście, co wiązało się raczej z praktycznym zastosowaniem przeciwdeszczowego płaszcza, który podczas jej rowerowych przejażdżek był o wiele wygodniejszy, niż gdyby miała używać parasola.
Już pierwsze słowa wzbudziły zdumienie rudowłosej, ale gdy Bluejay wspomniał o Renton, odruchowo chwyciła go za przedramię, zaciskając na nim palce.
- Co za zbieg okoliczności! Pochodzę z Renton - powiedziała z rozrzewnieniem, momentalnie uświadamiając sobie, że chyba nadal ściska rękę - jakby nie patrzeć - obcego mężczyzny. Od razu zabrała rękę, bąkając pod nosem: przepraszam. Nie umknął jej też czas przeszły, więc po tym jak zwiesiła głowę w zawstydzeniu po swojej reakcji, ponownie ją uniosła. - Mieli? - zapytała, za późno gryząc się w język. Nie wypadało tak dopytywać, zdawała sobie z tego sprawę, ale przecież ona też miała dom w Renton. Budynek przetrwał, ale nie było w nim już nikogo, kto tworzyłby dom, bezpieczną przystań, jaką Tottie pamiętała z dzieciństwa, gdy jeszcze ich rodzina była w komplecie…
Z drobnym ukłuciem żalu Whitbread odkryła, że dotarli już do miejsca, które wyznaczyła jako cel eskorty Krzyzanowskiego. Robiło się bowiem coraz ciekawiej i dziewczyna nie kryła zainteresowania tematem Azji, jaki pojawił się jako usprawiedliwienie tych ludzkich odruchów, które najwyraźniej częściej uaktywniały się, gdy człowiek zażył kąpieli słonecznej.
- Nie chciałeś wracać? - Próbowała odczytać odpowiedź z twarzy mężczyzny, ale przez to, że się nie znali, to zadanie było zdecydowanie utrudnione. - W tym świetle nie widać tego blaknięcia - dodała wesoło. - Więc lepiej umawiaj się na randki w ciemno - zażartowała, po chwili dorzucając jeszcze, grożąc przy tym palcem: - Tylko tak, żebym o tym nie wiedziała, kochanie. - Zaśmiała się na wspomnienie tego udawanego, działającego jak koło ratunkowe, związku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Lubię wodę - odparł niby beztrosko, a jednak zabrzmiało to w jego ustach nadspodziewanie poważnie, prawie jak deklaracja miłości - i to jedynej trwałej w całym tym jego życiu poszatkowanym wyjazdami, tułaczką, dobrowolną wprawdzie, ale jednak wieloletnią, po obcym kontynencie oraz niespodziewanymi zbiegami okoliczności, które nawet człowieka tak obdarzonego stoicyzmem jak Bluejay, wprawiały niejednokroć w zdumienie. - Poza tym, jak to mówią, nie jesteśmy z cukru... - dorzucił jeszcze, wzruszając ramionami dla zilustrowania obojętności z jaką podchodził do tutejszych dżdży. To nie z deszczem Bluejay miał bowiem problem w Seattle (spędziwszy naście lat w kraju, w którym lało czasem przez trzy, cztery miesiące bez przerwy, chcąc-nie chcąc musiał się doń przyzwyczaić), a z temperaturami. Chłodem wcinającym się złośliwie za kołnierz kurtki na podpince, mrozem malującym czerwone kręgi na czubku cieknącego nosa i oszronionych policzków. Brrr... Na samą już myśl prawie, że się wzdrygnął, na ułamek sekundy tęsknie spoglądając w stronę stoiska z grzańcem.
- Naprawdę? - podchwycił, słysząc, że najwyraźniej urodzili się zatem w tej samej, nieodległej miejscowości. Nie sądził, by mogli znać się ze szkoły lub mieć choćby wspólnych znajomych, w końcu dziewczyna musiała być sporo od niego młodsza. Całkiem prawdopodobne było jednak - zważywszy na dość ekscentryczny charakter ich rodziny - że Blue nie był pierwszym Krzyzanowskim, z jakim - póki co tego kompletnie nieświadoma - miała do czynienia. - To bardzo możliwe, że znasz moją siostrę, Sycamore... - dodał z pewną ostrożnością. To nie tak, że wstydził się Syco - przy całej specyfice jej osobowości, co raczej, wiedząc, na co stać było jego siostrę nawet w dzieciństwie, obawiał się, z jakich okoliczności rudowłosa rozmówczyni mogłaby ją pamiętać - Albo moją matkę, Clover. Powiedzmy... - przez chwilę zastanawiał się w jakie słowa ubrać myśl wypełniającą teraz jego głowę - ...że mama jest dość aktywna w lokalnej społeczności.
To znaczy - ale tego wolał już nie dodawać - że permanentnie toczy wojnę podjazdową z władzami Renton, a to o zasadzenia w centrum dzielnicy, a to jakiś hippisowski festyn, na którego organizację nie wyraziły zgody, że wyprawia dla swoich kolegów z czasów życia w komunie imprezy, na których jedynym dress-code'm jest brak ubrania, oraz, że znana jest z dość niekonwencjonalnych metod terapii, w tym leczenia lęku i depresji kryształami ładowanymi podczas pełni księżyca.
- Nie planowałem... - rzekł, w odpowiedzi na pytanie rudowłosej. Szczerze powiedziawszy, nawet nie zauważył, że dotarli już do punktu planowanego rozstania i dopiero sposób, w jaki taktownie zabrała swoją dłoń z jego ramienia, uświadomił mu, że może spoufalali się za bardzo jak na pierwsze spotkanie w świetle lokalnych standardów Seattle. Rozmowy na nawet najgłębsze tematy - a czasem właśnie szczególnie na takie, były w społeczności ekspatów z Bali normą, czy nawet niekiedy wymaganiem. To chmurne, chłodne miasto rządziło się jednak innymi konwenansami...
- Mój ojciec zmarł... Dość niespodziewanie. Mama średnio to zniosła... - rzucił dyplomatycznie, zakładając, że póki co nie ma sensu obarczać dopiero co poznanej dziewczyny dramatyczną historią o reakcji Sycamore na nagłe odejście Bear'a. - Więc poczułem, że najwyższa pora zacumować tu na chwilę. Zobaczyć, czy mogę się jakoś przydać w kryzysie. - kiwnął głową.
Zdawał sobie sprawę, że wstępują na temat dość - i to całkiem nie-metaforycznie - grobowy. Nie miał jednak, w przeciwieństwie pewnie do wielu innych osób, problemu z mówieniem o śmierci. Może podchwycił to z filozofii Wschodu, z którą dość entuzjastycznie flirtował w ostatnich latach? Śmierć - tak, nawet ta ojca - była dlań po prostu częścią życia.
Albo tylko racjonalizował w ten sposób lęk przed tym, co ostateczne.
- Tak? - uniósł dłoń na wysokość twarzy, okiem rzekomego znawcy i eksperta przyglądając się odcieniowi, jaki jego skóra przyjmowała w tym świetle - Chyba masz rację! Dzięki, Tottie - trochę się popisał tym, że pamięta jej imię - Od razu mi lepiej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niby wydawało się, że ta deklaracja nie była czymś zaskakującym, ale coś w głosie Blue sprawiło, że rudowłosa uciekła wzrokiem, może nawet nieco speszona poruszeniem tego tematu. Czy ona też tak mówiła o tańcu? Nigdy się nie zastanawiała nad tym, jak ludzie postrzegają jej pasję.
- Nie masz na myśli picia, prawda? Masz coś wspólnego z wodą? Marynarz…? - zapytała Tottie, uśmiechając się przy tym lekko, by jakoś ugładzić tę swoją nienasyconą ciekawość drugiego człowieka, szczególnie takiego, który ruszył w świat, by go odkrywać, a przy okazji odnajdywać tam samego siebie.
Pokiwała energicznie głową, by potwierdzić tę jakże zaskakującą wiadomość. Przez moment przyglądała się twarzy Krzyzanowskiego, próbując dopasować jego twarz do innych, znanych mniej lub bardziej, choćby z widzenia, ale nikt nie przychodził jej do głowy. Słysząc imię siostry Bluejay’a, rudowłosa zmarszczyła brwi, intensywnie myśląc, czy kiedykolwiek w ogóle słyszała to imię.
- Nie kojarzę… Ale może być kilka powodów, czemu jej nie znam. Od przeszło jedenastu lat mieszkam w Seattle, a poza tym, dużo ćwiczyłam będąc w Renton, więc jeśli twoja siostra nie miała nic wspólnego z tańcem albo gimnastyką, to mogłyśmy obracać się w innych kręgach znajomych. Albo, hmm… Aura ją zna - stwierdziła, ostatnią opcję mrucząc pod nosem. - Aura to moja bliźniaczka. W sumie… ile lat ma twoja siostra? - dopytała, bo może od tego powinni zacząć, próbując znaleźć jakieś łączące ich tło. - Mogłeś mnie bardzo odmłodzić albo postarzyć. - Zaśmiała się. Imię Clover też niewiele Tottie mówiło, ale możliwe, że coś usłyszy o matce Blue, bo w związku z testamentem czeka je kilka wypraw do Renton, by coś zdecydować w związku z domem po rodzicach, który od lat stoi niezamieszkany.
Mina Whitbread momentalnie zrzedła słysząc wiadomość o ojcu mężczyzny. Odwróciła wzrok, przekrzywiając przy tym głowę w bok, byle tylko nie dać po sobie poznać, że ta informacja nie była jej obojętna. Przywołane wspomnienia kłuły od środka małymi igiełkami, kumulując się przy tej największej bliźnie - rozszerzonemu samobójstwu jak przyjęła policja - która wciąż nie chciała się zagoić, bo bliźniaczki czuły, że nie znają prawdy, a sprawę tak szybko umorzono, by przypadkiem nie dotrzeć do sedna tego, co wydarzyło się w lipcu 2009.
- Bardzo mi przykro… - odezwała się, powoli obracając się w kierunku Krzyzanowskiego. - Może potrzebujesz pomocy? - zapytała, nie do końca wiedząc, czy mężczyzna był na tyle blisko z ojcem, że teraz rozsypał się na kawałki, czy radzi sobie, godząc się z tą stratą. - Pytam nawet nie dlatego, że jestem twoją dłużniczką, ale… sama już nie mam taty, rodziców… ale miałam wtedy kogoś, kto o mnie zadbał i po prostu był - powiedziała, nawet nie zastanawiając się czy to wypada, czy nie. Równie odruchowo sięgnęła do kieszeni, wyjmując z niej portfel, w którym miała kilka wizytówek Seattle Swing Dance Club z odręcznie napisanym numerem telefonu. - Weź to. Zadzwoń, napisz, gdybyś potrzebował - zaproponowała, wyciągając kartonik w stronę Krzyzanowskiego.
Rozpromieniła się słysząc swoje imię.
- Punkt dla ciebie, Bluejay. Aż mnie kusi, żeby podać ci datę moich urodzin i sprawdzić, czy będziesz pamiętał o mnie w tym dniu - zażartowała, przez chwilę jeszcze chichrając z tego pomysłu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zachichotał cicho pod nosem, jednocześnie leciutko kręcąc głową. Rozbawiła go - nie pierwszy już raz zresztą w ciągu ich króciutkiej znajomości, rozgrzewając, z czego nagle zdał sobie sprawę, jego ściśnięte żałobą i grudniowym chłodem serce, dawnym, ale znajomy uczuciem. Beztroska. To właśnie wypełniało ich niewinną konwersację, nie czyniąc jej wcale banalną albo pustą, o, nie. Lekkość. Humor dziewczyny, jej nienachalne żarty i sposób, w jaki operowała słowem, zwyczajnie podnosił Blue na duchu, ściągał jego myśli na tor pewniejszy, przyjemniejszy, mniej obfity w zakręty i serpentyny. I pomyśleć, że znali się raptem ile...? Dwadzieścia minut?
- No, będąc tak zupełnie szczerym, to zdarza się, że wezmę jakiś nieplanowany haust tu i ówdzie... - odparł zgodnie z prawdą, ale wciąż oczywiście w charakterze żartu. Nie zamierzał trzymać rudowłosej w niewiedzy zbyt długo, choć wiedział z doświadczenia, że ludzkie reakcje na to, co miał jej zaraz wyjawić, bywały różne.
- Surfuję.
I jeśli jego poprzednie słowa były deklaracją - uczucia, najpewniej, pasji, miłości, to to wyznanie stanowiło coś innego. Obietnicę. Przysięgę. Jeśli miałby określić się jednym słowem, lub użyć jednego tylko wyrazu by opisać to, co się dlań w życiu liczyło, co nigdy go nie opuszczało, co dało mu wszystko i w każdej chwili mogło to wszystko również odebrać, to to było właśnie to słowo. Surfuję. Surfuję, więc jestem. Nieważne, że niektórzy uważają to za niebezpieczne albo dziecinne albo nieodpowiedzialne. Niegodne dorosłego faceta, który powinien sobie znaleźć prawdziwą pracę , poważne zajęcie, i zatracić się w nim na resztę życia. Nieważne, że zdarzyło mu się przedwcześnie zakończyć randkę lub rozmowę o pracę, gdy po analogicznej wypowiedzi spotkał się z niewysłowioną naganą, pełnym niezrozumienia uniesieniem brwi albo krótkim, złośliwym, nieplanowanym szczeknięciem sarkastycznego śmiechu.
Ale... Zaraz, zaraz. Dziewczyna nie zareagowała w żaden z wymienionych sposobów. zamiast tego... Patrzyła nań tylko z uśmiechem i wyrazem twarzy mogącym symbolizować tylko jedno. Ciekawość. Oj, znał tę ekspresję (malującą się na jego własnym obliczu za każdym razem, gdy sprawdzał prognozę wiatrów na dany dzień albo próbował nowego, indonezyjskiego dania o niewypowiadalnej nazwie). To był dobry wyraz twarzy. Wyraz, który zachęcał go by - z natury tak pełnego dystansu! - mówić dalej.
Żałował, że musi zepsuć lekkość tej interakcji kolejną kwestią, ale wiedział, że to, co związane z żałobą i ze śmiercią najlepiej wyrzucać z siebie szybko i czym prędzej usuwać z drogi. Reakcja dziewczyny zaś autentycznie poruszyła go do głębi - i to w taki sposób (wiedział, jeszcze zanim nazwała to w kolejnym zdaniu), że rozpoznał, iż niestety wie, o czym mówi. Tylko ludzie, którzy sami coś - nie, nie coś, a kogoś, stracili, byli zdolni do tak szczerego, automatycznego gestu bezwarunkowego współczucia.
Przyjął wizytówkę, obrócił w palcach odczytując ładny napis pod logo i wężyk zgrabnie zapisanych poniżej cyfr.
- Dzięki, naprawdę - odparł szczerze. Nauczył się już rozróżniać prawdziwą empatię od tej będącej jedynie wydmuszką i w geście rudowłosej dziewczyny w mig rozpoznał ten pierwszy rodzaj. - Wpadnę. Choć chyba nie wiesz, na co się piszesz... - dodał jeszcze, pozwalając, by jego wargi rozciągnął lekki uśmiech autokrytycyzmu. Wbrew temu, z jaką płynnością i gracją poruszał się w oceanie, na parkiecie nie był już takim profesjonalistą... - I pewnie, możesz spróbować. Nie mam pamięci do dat, ale tę wryję sobie gdzieś w mózgu, żeby się potem nie ośmieszyć, gdy mnie sprawdzisz! Przy naszym kolejnym spotkaniu.
Kochanie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niemiłe wspomnienia sprzed kilkunastu minut, wydawały się być już niemal zupełnie rozgonione przez przyjemną atmosferę, którą udało się uzyskać dzieląc się uśmiechami, które nie były tylko kurtuazyjną grzecznością, ale przede wszystkim niewymuszoną reakcją, czymś zaskakująco oczywistym w tej przypadkowej znajomości.
- To zapewne postawa godna pochwały, w końcu tyle się trąbi, by dbać o odpowiednie nawodnienie organizmu - stwierdziła Tottie i pewnie gdyby miała teraz na nosie okulary, to poprawiłaby je, czując się jak mądrala, choć pewnie byłaby mało wiarygodna, bo w jej słowach próżno było szukać zadęcia, a słyszalne było przede wszystkim rozbawienie.
Zaskoczył ją wyjawiając swoją pasję, co wyraźnie odmalowało się na twarzy Whitbread, która teraz spojrzała na mężczyznę z podziwem, bo jednak surfowanie wydawało się jej się nie lada wyzwaniem; pasją, w której można zatracić się bez reszty.
- Często upadasz? - zapytała niespodziewanie, wybierając akurat to pytanie z szeregu innych, które pojawiły się w jej głowie po tym wyznaniu Blue. Dlaczego akurat ono, skoro mogła zapytać o milion innych rzeczy: jakie to uczucie ślizgać się po falach? Kiedy najpiękniej pachnie ocean? Czy bardziej przyziemne: jak długo uprawia ten sport albo jakie plaże poleca by zacząć? Kiedy sobie to uświadomiła oblała się rumieńcem. - Przepraszam… to chyba niewłaściwe pytanie - rzuciła, by szybko wycofać się z tego nietaktu. Rzadko kto lubił mówić o swoich słabościach, szczególnie podczas spotkania z nieznajomym, do tego płci przeciwnej, w oczach którego jakoś podświadomie chciałoby się dobrze wypaść.
- Teraz bardziej rozumiem, czemu wróciłeś. Przyda się twoja siła i umiejętność utrzymania równowagi, kiedy tak nagle zmieniła się... pogoda - dodała robiąc krótką pauzę pod koniec zdania, by dobrać słowo, którym mogłaby określić tę sytuację, która ściągnęła go do Seattle.
Pokręciła głową, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
- To nic zobowiązującego, naprawdę. Zawsze możemy posiedzieć na korytarzu, sącząc kawę z automatu i po prostu pomilczeć. Albo możesz zadzwonić w środku nocy, bo nie chodzę spać z kurami, więc nawet jest szansa, że odbiorę - poinformowała radośnie, by jednoznacznie dać wyraz tej swojej gotowości do pomocy, o ile takiej będzie mężczyzna potrzebował.
- Skoro podejmujesz wyzwanie... Urodziłam się siedemnastego lipca - oznajmiła Tottie, nie traktując poważnie tej deklaracji o niezapomnieniu. - Przewidujemy jakieś kary za sklerozę? - zapytała rudowłosa, śmiejąc się pod nosem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bluejay - wychowany w rodzinie raczej ekscentrycznej, z rodzicami o poglądach i zwyczajach, które łagodnie można było nazwać niestandardowymi, realistycznie: dość dziwacznymi, w ramach surowego osądu zaś kompletnie wariackimi, bynajmniej nie był człowiekiem ani to religijnym, ani też kompleksowo zapoznanym z tradycjami starego świata, a - co za tym naturalnie idzie - i biblijnymi przekazami.
W kościele był w życiu parę razy, i to tylko w ramach zwiedzania, nie zaś rytualnych obrządków. Kieszonkowych wydań biblii, które można było niejednokroć znaleźć w szufladzie hotelowych stolików nocnych, używał do zabijania moskitów i jako podstawki pod kubek z za gorącą kawą. Nie modlił się, nie rozmawiał z wątpliwym Bogiem, nie wołał o pomstę do nieba gdy coś mu w życiu nie poszło. A jednak był człowiekiem ukulturalnionym, względnie wykształconym, a przede wszystkim - niezwykle ciekawym świata oraz posiadającym poczucie obowiązku, by edukować się w zakresie różnych tradycji i przekonań, nawet takich, które nie były jego własnymi. Pytanie zadane mu przez płomiennowłosą dziewczynę natychmiast przywiodło mu na myśl słowa z Nowego Testamentu -
...tym bardziej surowy czeka nas sąd. Wszyscy bowiem często upadamy. Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym...
Co zaś z kolei zaraz popchnęło go w stronę skojarzeń dotyczących jego matki. Jego matki - rozszalałej w nieprzepracowanym żalu do losu niczym zranione zwierzę - miotającej się, wymierzającej ciosy na oślep, trafiającej w tych, w których - wiedział to dobrze - wcale nie chciała trafiać. W niego, ale on był odporny i wytrzymały. W Linden, która przez lata przywykła do bycia workiem treningowym niezrównoważonych rodziców i znosiła te emocjonalne razy z cierpliwym uśmiechem męczennika w imię miłości, tylko gdzieś niepostrzeżenie coraz bardziej bladnąc i słabnąc. I w Sycomore w końcu, tę najmłodszą, będącą jak papierek lakmusowy na humory matki, która to (nie) radziła sobie z nimi dzięki alkoholowi i przygodnym znajomościom z ludźmi, z których każda kolejna miała być tą ostatnią.
Odchrząknął, przywołując się do porządku. Tottie - choć znał ją raptem paręnaście, najwyżej parędziesiąt minut - już teraz robiła nań wrażenie osoby wrażliwej i spostrzegawczej. Przypuszczał więc, że jeśli zaplącze się w te myśli jeszcze bardziej, odda im choć na odrobinę dłuższą chwilę, to nie przemknie to w ich konwersacji niedostrzeżone.
I to nie tak, że się wzbraniał, czy jakoś strasznie nie chciał dzielić się z nikim - w tym z nowo-poznaną znajomą - swoimi wewnętrznymi stanami. Ba, im dłużej z nią rozmawiał, tym bardziej nabierał poczucia, iż zrobi to wręcz z pewną chęcią - może właśnie wtedy, gdy spotkają się na opustoszałym korytarzu, pijąc lurowatą kawę z automatu, albo gdy - z braku lepszych pomysłów albo zwykłej ciekawości, co się wydarzy - faktycznie wybierze jej numer trochę po północy (lub trochę przed świtem). Po prostu czuł jednak, że to nie ten moment. Nie tu. Nie teraz. Jeszcze nie.
- Szczerze? - zapytał z lekkością, błyskawicznie przywołując na twarz ponownie ten swój zawadiacki, beztroski uśmiech. Nie miał problemu z mówieniem o słabościach. No, przynajmniej o tych, które doskwierały mu w oceanie - Cały czas! Ludzie myślą zwykle, że surfing to taki majestatyczny, dramatyczny sport jak to, co się widzi w filmach dokumentalnych i teledyskach... - żachnął się z rozbawieniem - A tak naprawdę, jeśli mam ci już zdradzić wielki sekret tej dziedziny, jakieś osiemdziesiąt procent czasu spędzasz spadając z deski, wdrapując się na nią, dostając falą prosto w pysk lub walcząc o oddech, kotłowany przez prądy pod powierzchnią wody! - sposób, w jaki o tym mówił i towarzyszący mu błysk w błękitnych tęczówkach sugerował jednak, że Bluejay nie znał w życiu większej przyjemności... - Kolejne piętnaście procent to dbanie o deskę. Wiesz, polerowanie, czyszczenie, sprawdzanie, woskowanie i tak dalej... A pozostałe pięć... - Teraz iskrę w oczach surfera zastąpił prawdziwy ogień - To magia.
Niektórych rozmówców - och, o tym Blue przekonał się już nie raz - taka skala pasji w jakimś sensie odrzucała. Onieśmielała lub nudziła, sprawiała, że wycofywali się z rozmowy, bo ta stawała się zbyt intensywna. Słysząc jednak, jak sama Tottie mówi o tańcu, Blue zaczął nabierać przekonania, że ta dziewczyna akurat... pewnie doskonale go zrozumie.
- Hmm - zastanowił się, w geście zamyślenia krótko pocierając brodę dłonią - Jeśli ja zapomnę, muszę odbyć z tobą jakąś wybitnie trudną lekcję tańca. Jeśli ty zapomnisz... Zabieram cię na trening surfingu w oceanie! - zadecydował szybko. A co - kurczę, tego już nie przewidział - jeśli zapamiętają obydwoje? Wtedy już nie wolno spotkać im się ponownie? - Ach, no i najważniejsze. Ja jestem z siódmego sierpnia.

autor

Zablokowany

Wróć do „Jarmark Bożonarodzeniowy”