WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://gohuskies.com/common/controls/i ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[ ubiór ]   Wielu studentom studia mimo wszystko kojarzyły się z katorgą. Był rzecz jasna cały ten imprezowy aspekt, który sprawiał, że wszystkie zajęcia stawały się dużo bardziej znośne, ale głośne narzekanie na wykłady i egzaminy niosło się praktycznie na każdym metrze korytarza. Nie wspominając już o profesorach, którzy wyrywkowo sprawdzali wiedzę swoich uczniów, niejednokrotnie ośmieszając ich tym samym przed całą salą.
  Ciekawe jak wiele osób przechodzących obok niego faktycznie była wdzięczna za to, że się tu znajduje. Przesunął powoli palcami po włosach, odgarniając tym samym kosmyki do tyłu, by rozejrzeć się pokrótce wokół. Nigdy nie potrafił zbyt dobrze czytać z ludzi. Pomijając fakt, że większość z nich wyglądała dla niego tak samo, niejednokrotnie nie mógł się też pozbyć wrażenia, że nawet ich rozmowy kompletnie niczym się nie różnią. Zupełnie jakby zakres ich tematów ograniczał się do konkretnego okręgu, spoza którego nie mogli wyściubić nosa. Może nawet sam do nich należał? Ciężko było określić własną potencjalną monotematyczność, gdy przez większość czasu z automatu wybierało się ciszę.
  Przeszedł przez stołówkę, zgarniając na obiad pierwszy lepszy zestaw jaki wpadł mu w ręce, niespecjalnie się nawet nad tym zastanawiając. Jakby nie patrzeć, jedzenie było dla niego tylko wymówką, by nie sterczeć na korytarzu w towarzystwie osób, z którymi i tak nie zamierzał rozmawiać. Zabawne, że jego niechęć do kontaktów z innymi była tak wielka, by mimowolnie rozważał nawet palenie. Mógłby wtedy na każdej przerwie zwijać się na dwór, tłumacząc beznamiętnie tym, że papieros go wzywa.
  Usiadł przy stoliku, wyciągnął jedną z książek i standardowo odciął się od wszystkiego i wszystkich w najprostszy możliwy sposób. Nauką. Mało kto chciał zagadywać czytających ludzi, a Axel nie tylko mógł ich w ten sposób uniknąć, ale i faktycznie nadrobić materiał. Po przeprowadzce miał więcej czasu niż poprzednio, gdy zmartwienia finansowe przestały jakkolwiek go dotyczyć, niemniej domyślał się, że po powrocie do domu standardowo zostanie zamknięty w gabinecie z ojcem, który notorycznie zalewał go falą własnej wiedzy połączonej z gigantycznymi oczekiwaniami. Może powinno go to przerażać. A może był do tego najzwyczajniej w świecie przyzwyczajony. Chłonął ją więc jak gąbka i nigdy nie protestował. Idealna kukiełka St. Verne. Tylko z ubraniami mógłby się nieco bardziej postarać.
  Długie palce przerzuciły kolejną stronę, umożliwiając mu ponowne przesunięcie wzrokiem po tekście od góry do dołu. Wyglądało na to, że panujący wokół zgiełk kompletnie go nie ruszał. Przynajmniej pozornie.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

#któraśzkolei

Dezercja przed koniecznością prowadzenia kurtuazyjnych rozmówek z kolegami z roku była dla Othella codziennością - niezależnie od tego, czym był akurat naćpany, jaki halucynogenny koktajl wypełniał jego żyły i skronie, ilu tabletek leków pobudzających lub uspokajających nie spożył wraz z płatkami śniadaniowymi... wszystkie te konwersacje o niczym, prowadzone w oczekiwaniu na kolejny wykład czy ćwiczenia, tak czy siak zawsze doprowadzały go na skraj (kolejnego) załamania nerwowego.
Tłumaczył to sobie tak, że po prostu nie miał szczęścia do kolegów z roku, małostkowych w jego przekonaniu i jałowych, nudnych jak flaki z olejem. Próbował racjonalizować emocje, ujarzmiać swoją niechęć, nie pozwalać, by kompletnie przyćmiła i tak już raczej nikławą przyjemność ze studiowania na UoW - no cóż, bywa, nie zawsze się udaje - i połykać wszystkie te "Za jakie grzechy?!" i "Dlaczego ja?!" cisnące mu się na spierzchnięte od nadmiaru kawy i niedoboru wody usta, zanim opuściłyby jego organizm i wywołały skandal (niewielki, bo na skalę akademickiego korytarza, ale zawsze). I naprawdę - podążając za radą swojej matki, swojej psychoterapeutki oraz lekarza psychiatry - starał się myśleć pozytywnie i dawać ludziom szansę i pracować nad swoim nastawieniem...
Ale, no na miłość boską, co mógł poradzić na to, że ci wszyscy ludzie tak straaaasznie go wkurzali?
Ze swoimi iphone'ami, w które wiecznie wlepieni zdawali się nie zauważać, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, a bynajmniej nie tam, gdzie wygląda najlepiej - to znaczy na ich instagramowych stories. Ze swoimi bielusieńkimi air maxami kupionymi im przez ojca lub matkę i wręczonego razem z wysokimi oczekiwaniami. Ze swoim przerysowanym tumiwisizmem: "jeju, znowu nie przeczytałem tego co ten kutas nam zadał, hehehe, a ty?" i przesadzoną towarzyskością: "No pewnie, że idę na imprezę w piątek! Kolokwium? A tam, nie pierdol!". Ze wszystkimi swoimi nic-nieznaczącymi miłostkami i dramatami. Mikro-złamaniami serca, które na drugi dzień przestawały się liczyć.
A najbardziej wkurzało go to, że wcale nie był lepszy niż oni.
Ale i tak uciekał. I miał już w głowie mapkę najlepszych i najgorszych uniwersyteckich kryjówek, wiedząc na przykład, że - o czym chętnie uświadomiłby Axela, gdyby znał bieżące rozumowanie chłopaka - wymykani się na papierosa w sumie wcale nie jest takim najlepszym pomysłem. No bo jasne, jeśli się miało szczęście, to dziedziniec był pusty i człowiek mógł pojarać sobie w spokoju, nacieszyć się ciszą przerywaną tylko cichuteńkim skwierczeniem dogorywającego filtra w szlugu. Ale jeśli miało się pecha... to zaraz znalazła się jakaś dusza, najczęściej dziewczęca, trzepocząca karykaturalnie długimi rzęsami i mącąca nasz spokój niby-zalotnym: "Heeej, masz może dla mnie papierosa?".
(Najlepszą kryjówką była zawsze biblioteka. No, albo stołówka, jeśli człowiek był głodny - tam można było ukryć się na piętrze lub za przepierzeniem albo ostatecznie spróbować wmieszać w tłum,).
I to chyba właśnie próbował robić wysoki, jasnowłosy chłopak, którego Othello dostrzegł na uczelni już raz wcześniej. Szczupły, o rysach wyostrzonych jakimś zasępieniem czy niedostępnością. Nowy. Chyba nie stąd?
Pochylony nad książką, zdawał się ignorować tak otoczenie, jak i fakt, że to co leżało na tacy przed nim, mogło kosztować go... no, może nie życie, ale na pewno przynajmniej koszmarną migrenę.
Niewiele myśląc, Othello Kingsley ruszył w jego stronę.
- Cześć - rzucił jak gdyby nigdy nic, stając nad chłopakiem. - Można? - wskazał miejsce naprzeciwko, a potem zwyczajnie rzucił swoją tacę na wolny skrawek blatu i wpakował się na stołówkowe krzesełko, nie czekając na odpowiedź blondyna. Cmoknął, pocierając skroń z konsternacją - Na twoim miejscu nie jadłbym tego. Serio. - przestrzegł, wskazując wąski pasek lasagnii spoczywający na talerzu przed drugim chłopakiem. Oj, tak, z pewnością musiał być tu nowy! - Chyba, że życie ci niemiłe. Możesz wziąć moje frytki, jak coś. To bezpieczniejszy wybór - z lekkim uśmiechem przesunął w stronę Axela talerz, na który nałożył wcześniej kopiastą porcję ziemniaczanych pasków.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  Obiad przed jego nosem najwyraźniej został brutalnie skazany na wystygnięcie. Axel nawet nie próbował udawać, że jakkolwiek zależy mu na faktycznym jedzeniu. Jego palce nie ujęły widelca, nie znalazły się nawet blisko talerza, gdy całkowicie skupił się na wypełnionych drukiem kartkach. Darował sobie na ten moment notatki, zawierzając całkowicie dobrej pamięci, która i tak zawodziła go stosunkowo rzadko. To, że ją wertował nie znaczyło, że nie zwracał uwagi na otoczenie. Mógł świadomie ignorować cały ten harmider, ale ciężko było nie zauważyć momentu, gdy ktoś się do ciebie dosiadał.
  Nie czekając nawet na odpowiedź z twojej strony.
  Axel co prawda nie należał do tych absurdalnych samotników, którzy siadając przy jakimś stoliku oznaczali go wielkimi znakami "niebezpieczeństwo" czy "trzymaj się z daleka", rzucając wrogie spojrzenia każdej osobie, która śmiała zakłócić ich spokój. Nie znaczyło to jednak, że od razu z łatwością podejmował z nimi konwersację i faktycznie robił wszystko, by nie poczuli się niekomfortowo w jego towarzystwie. Neutralny grunt był tym, po którym stąpał najczęściej. Zamiast wrogości wolał po prostu reagować spokojem, który niejednokrotnie wytrącał ludzi z równowagi dużo mocniej niż dziecinna agresja.
  Z początku fakt, że zarejestrował obecność Othello zdradziły wyłącznie jego oczy. Uniosły się znad tekstu na kilka sekund, przesunęły leniwie po jego twarzy i wróciły do poprzedniego zajęcia bez żadnego dodatkowego przywitania. Kolejne słowa, mimo wszystko faktycznie zmusiły go do reakcji. W pierwszym momencie objawiła się ona w palcach, które wyraźnie drgnęły na książce, zaraz uderzając ponownie w papier. Dopiero po tym ruchu, wyprostował się na krześle i przeniósł spojrzenie na lasagne.
  — Kucharki solą każde danie pięć razy czy po prostu nienawidzą tych wszystkich nadętych studentów i dosypują arszeniku do sosu pomidorowego? — zapytał wracając wzrokiem do chłopaka. To było niezwykle ważne pytanie, głównie z tego względu, że Axel nienawidził marnować jedzenia. Skoro już coś wziął, wolałby tego nie wyrzucać. Jednocześnie nie był jednak na tyle głupi, by z podobnych powodów ryzykować przechorowanie reszty dnia.
  Schowane w nim naturalne ludzkie odruchy ponownie zdawały się spakować i wyjechać na wakacje na Hawaje. Nijak się nie przywitał, nie przeszło mu nawet przez myśl, by się przestawić, ani zapytać o imię siedzącego naprzeciwko niego chłopaka. Właściwie to nie myślał obecnie o zbyt wielu rzeczach poza tą nieszczęsną lasagnią i frytkami, które świadomie zignorował. Chyba zamiast śniadań, zacznie sobie robić w domu także obiady. Przynajmniej będzie miał czym się zająć wieczorami.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Rejestrował niezachwianą obojętność, z jaką rozmówca - choć nie oszukujmy się, rozmówca to było duże słowo zważywszy na fascynujący brak już nawet nie tyle wylewności, co jakiegokolwiek, wydawałoby się, zaangażowania, jaki przejawiał jasnowłosy chłopak - ignorował parujące jeszcze frytki. Słone, tłuste, niezdrowe. W sam raz na dużą przerwę między (potwornie nudnym) wykładem z astrofizyki, a interesującym, ale i stresującym (bo prowadzący nie cierpiał Othella i zawsze się go czepiał o najmniejsze drobiazgi) seminarium z planet pozasłonecznych.
- Fryteczki są be? - odczekał jeszcze chwilę, ale gdy Axel nadal nie sięgał po podsunięte mu jedzenie, wreszcie poddał się i z krótkim wzruszeniem ramion na powrót przyciągnął sobie talerz. - No dobra, jak tam sobie chcesz, skoro taki z ciebie Szymon Słupnik... - nawiązał do biblijnego świętego, który ponoć nie jadł przez czterdzieści dób z hakiem. Nie, żeby z Othella był taki znowu koneser jedzenia - zdarzały się dni, które mijały mu jedynie o misce płatków śniadaniowych albo czekoladowym batoniku złapanym gdzieś pomiędzy jedną eskapadą albo drugą, ale bynajmniej nie z racji przekonań religijnych, a raczej, gdyż ściśnięty narkotykowym głodem żołądek nie upraszał się o pełnowartościowe składniki odżywcze, a po prostu o kolejną dawkę... cóż, czegokolwiek. Teraz jednak, ponieważ z samego rana Othello zaserwował sobie porządny koktajl z kreski koksu zrównoważonej porządną dawką leków anaksjolitycznych, organizm nagle przypomniał sobie, że czasem wypada coś zjeść. - Twoja strata, więcej dla mnie!
I on nie był fanem wyrzucania jedzenia - zawsze szlag go trafiał gdy jego matka marnowała produkty spożywcze przez wzgląd swoich wygórowanych, spaczonych kapitalizmem wymagań konsumenckich, pozbywając się każdego listka szpinaku, który nosił choćby ślad zmęczenia albo każdą marchewkę o nieidealnym kształcie. Normalnie pewnie wolałby zwinąć tę lasagnę i oddać komuś w potrzebie, ale wolał nie podejmować takiego ryzyka wysłużenia komuś niedźwiedziej przysługi.
- Arszeniku? - zaśmiał się - Och, chciałbyś! To by było przynajmniej względnie poetyckie... - westchnął, w wyobraźni już odczytując te dramatyczne nagłówki w prasie krajowej - Ale arszenik jest drogi, recesja za progiem... Władze naszej alma mater stać chyba tylko na trutkę na szczury, jeśli w ogóle. A głównie na lekko przeterminowany sos pomidorowy i nadmiar kolendry. No, w każdym razie, nie dostaniesz od tego halucynacji albo ślinotoku. - wskazał na talerz chłopaka - A co najwyżej sraczki.
Zamilkł wreszcie, zatkany gorącą porcyjką jedzenia parzącą mu usta i pożałował, że nie kupił sobie także kartonika soku, którym mógłby ugasić ten pożar podniebienia. Milczał chwilę, wciągając powietrze przez usta tak, by choć odrobinę złagodzić ten niedorzeczny ból.
A w międzyczasie? W międzyczasie przyglądał się St. Verne, ależ oczywiście, że tak. Nie przysiadł się doń przecież po to, by go teraz zignorować, zniechęcony brakiem zainteresowania ze strony chłopaka. Gdyby był w innym nastroju - to znaczy w epicentrum stanu depresyjnego, albo trzeźwy, nie zaś pobudzony ulubioną kombinacją narkotyków - pewnie w ogóle by się doń nawet nie dosiadł. Skoro tu już jednak był...
Zadał głowę znad plastiku tacy.
- Jesteś tu nowy, co?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  Nigdy nie był jakimś wielkim fanem fastfoodów - być może między innymi dla tego, że średnio miał okazję na nie chodzić. No i nie żeby lasagne była uznawana za najzdrowszy posiłek życia, ale z założenia miała sobą do zaoferowania nieco więcej niż pokrojony na kawałki i wrzucony na głęboki olej ziemniak. Szkoda, że tym razem okazała się być równie zdradliwa. Po części powinien być zapewne wdzięczny, że ktoś postanowił w ogóle go ostrzec. Niemniej, nawet jeśli podobne odczucia faktycznie gdzieś cicho w nim żyły, niczego nie dał po sobie poznać.
  Nie miał też pojęcia kim tak właściwie był Szymon Słupnik, ale tego również nie skomentował, zakładając z góry, że nie była to jakaś szczególnie pozytywna persona. Miał takie dziwne wrażenie, że kiedy ludzie podczas odmowy rzucali cudzymi nazwiskami, zawsze były one używane jako broń. Nawet jeśli siedzący przed nim chłopak póki co nie wyglądał na takiego, co miał szczególnie złe zamiary. W kwestii jedzenia, Axel dość mocno dbał o swoje nawyki żywieniowe, choć i jemu faktycznie zdarzały się jakieś pojedyncze dni, gdy albo zapominał jeść, albo sięgał po byle co, by oszukać żołądek. Nie sprawdzało się to na dłuższą metę, bo na co dzień jadł dość sporo. Nie żeby ludzi jakoś szczególnie to dziwiło przy jego wzroście. Gdyby nie zaszczepiona w nim poprzez wychowanie wstrzemiężliwość, pewnie wpadałby do lodówek swoich znajomych, wyżerał je od góry do dołu, a następnie pytał dlaczego robią tak małe zakupy.
  — Halucynacje brzmiały bardziej zachęcająco — odpowiedział krótko, przesuwając książkę przed siebie. Nie było wątpliwości, że odsunięta na bok lasagnia, zdecydowanie nie miała już powrócić do łask. Jego dzisiejszy plan zdecydowanie nie zakładał bliższej przyjaźni ze szkolną toaletą w połączeniu z potencjalnym modleniem się do sedesu.
  Wrócił do potencjalnego ignorowania siedzącego naprzeciwko niego chłopaka z tą samą niewzruszoną miną co zwykle. Przesuwał powoli palcami po konkretnych fragmentach tekstu, by ułatwić sobie skupienie, co w podobnych warunkach było co najmniej zrozumiałe. Może dlatego całkiem zaskakującym mógł się okazać fakt, że przechylił się nagle do swojej torby, wyciągnął z niej małą, zamkniętą butelkę z sokiem pomarańczowym i postawił przed nim bez słowa, zaraz wracając do czytania. W końcu Young - a raczej obecnie, St. Verne - w życiu nie przyznałby się do tego, że zwraca dość sporą uwagę na otoczenie. W tym przypadkowych kolesi, którzy ratowali mu żoładek bez większego powodu i właśnie jedli za gorące frytki.
  "Jesteś tu nowy, co?"
  Wyglądało na to, że nie zamierzał tak prosto odpuścić. Większość zniechęcała się już po pierwszych kilkunastu sekundach bez konkretnych odpowiedzi czy większego zainteresowania z jego strony. Co bez wątpienia było łatwiejsze. Kontakty międzyludzkie były... skomplikowane. Zdarzały się osoby, które ułatwiały mu to wszystko swoim charakterem, ale większość była po prostu trudna. Tak często był niesłusznie oskarżany o chamskie zagrywki, gdy po prostu nie wiedział jak się zachować, że w którymś momencie po prostu odpuścił sobie wyprowadzanie ich z błędu czy jakiekolwiek starania. Z początku nijak nie odpowiadał, doczytując w spokoju akapit, by nie stracić wcześniej podjętego wątku.
  — Zdradziła mnie lasagnia? — zapytał w końcu i uniósł dłoń z książki do góry, podpierając o nią twarz. Przeniósł spojrzenie na chłopaka, wychodząc z założenia, że i tak według swoich kalkulacji zdążyłby przeczytać jakieś dwa, może trzy zdania nim ten ponownie zabrałby głos.
  — Niedawno przeprowadziłem się z Portland — odchylił się nieznacznie na krześle ponownie zmieniając pozycję i wyprostował nieco mocniej nogi, krzyżując je w kostkach — jakieś porady odnośnie tego, które danie poza frytkami jest zjadliwe czy powinienem z góry odpuścić i przynosić własne jedzenie?
  Skoro już miał z nim rozmawiać, zawsze mógł dowiedzieć się czegoś przydatnego.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

- Tak? - krótki komentarz wypowiedziany przez blondyna - tak, ten tyczący się halucynacji, który być może umknąłby uwadze wielu przeciętnych słuchaczy, wywarł na Kingsley'u taki efekt, jaki dźwięk dzwonka wywoływał na biednych, znużonych psach z pawłowowskiego eksperymentu o wzmocnieniach i warunkowaniu. Dotąd przyglądając się otoczeniu trochę sennie, czekając na jakiś łaskawy ruch ze strony kolegi, ciemnowłosy chłopak wyprostował się i zadarł lekko głowę - Na to też da się coś poradzić.
Popyt. To brzmiało jak popyt. Pewnie się mylił - Axel, oczywiście gdyby Othello wiedział, że takie właśnie imię nosi małomówny student z przeciwległej strony stołówkowego blatu - nie wyglądał na kogoś, kto chętnie ćpał na uczelni. A może jednak? Cóż, należało pozostać czujnym.
Gdy St. Verne nie podchwycił przynęty, Kingsley wycofał się sprytnie do poprzedniego tematu. Co się odwlecze...
- Lasagne, ciuchy, mało strategiczny wybór miejsca na stołówce... - wyliczył - Daj sobie dwa miesiące, a z osiemdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem zaczniesz wyglądać jak z katalogu Zary - posłał wymowne spojrzenie siedzącej nieopodal grupce studentów - Nowej kolekcji Forever21 - przeniósł krytyczne spojrzenie na inną klikę - Albo... - Teraz z rozbawieniem powiódł spojrzeniem po własnym ubraniu: zwisających na chudych biodrach jeansach, za dużej bluzie, obszernym t-shircie z niepoprawną politycznie grafią i rządku wyświechtanych bransoletek oplatających żaden przegub - Marnej, białej imitacji teledysku Drake'a.
Upajał się trochę zgrabnością własnego samo-krytycyzmu. Potem powrócił spojrzeniem do Axela.
- No! Wreszcie! Już myślałem, że nie zapytasz! A dobrze, że pytasz. To ważne. Może ci uratować życie. - pochylił się w stronę chłopaka w przerysowanej poufałości - No to słuchaj. Pizza z serem w poniedziałki jest okay. makaron z pesto, tym zielonym, też zawsze spoko. Lasagne, to już wiemy, to jak ruska ruletka. Tak samo jak zapiekanka z soczewicą. Curry działa na zasadzie "co cię nie zabije, to cię wzmocni", ale nigdy nie wiesz, czy cię akurat nie zabije. Spoko są zawsze frytki, sałatka z brokułem, o dziwo, sok marchewkowy, ciastka owsiane, generalnie wszystkie owoce... No i... - postukał palcem w blat stolika, podkreślając, jak ważne jest to, co zaraz powie - Pudding, ok?. Waniliowy jest okay. Truskawkowego nie ruszaj choćby zależało od tego życie twojej... - coś go tknęło - Kogoś bliskiego. No, w każdym razie. Wanilia okay, truskawkowy jest be - artykułował każdą kolejną sylabę głośno, wyraźnie, trochę tak jakby mówił do dziecka, i to może takiego z poważnym deficytem atencji - Powtórz za mną: wanilia, mniam. Truskawka, fuj.
Widział, że swoją radosną, ekscentryczną paplaniną chyba doprowadza nowego kolegę do absolutnej granicy wytrzymałości. I, szczerze powiedziawszy, fakt ten tylko zwiększał jego ubaw.
Utkwił w szczupłym blondynie świdrujące niemal spojrzenie piwnych oczu. Błysk zieleni, brązowo-złota obwódka rozlana na krawędziach i więcej zieleni, ale teraz już w innym, głębszym odcieniu. Czekał, a gdy Axel wreszcie z niechęcią powtórzył jego słowa, pozwolił swoim wargom rozciągnąć się w szerokim uśmiechu.
- No, proszę! Grzeczny chłopiec.
Był może zuchwały, lekko naćpany, ale nie ślepy. Przecież widział, że dyskomfort chłopaka rośnie wprost proporcjonalnie do wzrostu jego własnego rozbawienia. Nie chciał być jednak typowym uczelnianym dupkiem. Czasy, w których prześladował kolegów, skończyły się gdy skończył liceum (w, nie oszukujmy się, dość dramatycznych okolicznościach).
- Poza tym... aż nie mogę uwierzyć, że właśnie sprzedaję ci mój największy sekret... - kłamstwo; ale tylko w pewnym sensie, bo to faktycznie był sekret Othella - tylko nie ten najbardziej strzeżony - ...ale jest taki zakamarek w południowym skrzydle, na trzecim piętrze, jakby tuż nad biblioteką. Można się do niego dostać na dwa sposoby - przez boczną klatkę schodową w auli B17 albo przez małe drzwiczki obok składziku woźnego. Tam, kochanie, ukryjesz się przed światem... I takimi jak ja... O wiele sprawniej niż tutaj. Pokażę ci kiedyś, jak chcesz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  Czemu komentarz kompletnie go nie zdziwił? Już w liceum niejednokrotnie widział, że ludzie uwielbiali używać wszelkiego rodzaju wspomagaczy. Czy to w kwestii dodatkowego podrasowania swojego kiepskiego humoru czy też dodania sobie energii w wyjątkowo ciężkim tygodniu, gdy ich mózg nie był już w stanie skupić się na rozłożonych przed nimi książkach. Nigdy po to nie sięgał. I nie zamierzał. Zarówno z powodu własnych przekonań, jak i samej wizji armagedonu jaki wywołałoby podobne odkrycie wśród jego rodziny. Och, był przekonany, że Florian byłby wprost zachwycony gdyby odkrył coś podobnego. Czas, który odliczanoby pomiędzy zebraniem przez niego informacji, a nakablowaniem ojcu można by odliczać w sekundach.
  — Żartowałem. Nie jestem zainteresowany — sprostował bez szczególnego przejęcia, kręcąc nieznacznie głową. Trzymaj się z dala od kłopotów Axel, to właśnie miała być twoja domena. Tak jak zawsze. Zmianę tematu przyjął tak samo naturalnie, co jego tymczasowy rozmówca.
  — Obawiam się, że zamiast dwóch miesięcy mogą być to dwa tygodnie, a ubrania w które zostanę wciśnięty pod przymusem będą przypominały bardziej te żałosne kolekcje z wybiegów niż znane sieciówki — wyrzucił z siebie, z przekąsem. Trzymanie języka za zębami było niezwykle mądrym posunięciem w większości przypadków, ale narastająca w nim frustracja prędzej czy później musiała po prostu znaleźć ujście. Doskonale wiedział, że jego ojciec nie czepiał się jeszcze jego ubioru tylko i wyłącznie dlatego, że nie mieli wystarczająco czasu, by udać się na większe zakupy. Ostatnio chciał go nawet na nie wysłać z jego starszym bratem, szybko wyperswadował mu jednak ten pomysł z głowy. A przynajmniej miał taką nadzieję. Mimo to tekst o marnej, białej imitacji teledysku Drake'a nieznacznie go rozbawił. Prychnął nawet pod nosem, choć dźwięk ten nie był w stanie wydobyć z niego żadnego dodatkowego uśmiechu.
  Pytanie, które wydawało mu się całkowicie niewinne, szybko okazało się być niezwykle zgubne. Axel został dosłownie zasypany informacjami wszelkiego rodzaju. Gdyby nie jego dobra pamięć i zupełnie automatyczny odruch poświęcania innym aż zanadto uwagi, gdy dzielili się z nim swoją wiedzą - pewnie zgubiłby się gdzieś w połowie. Notował więc wszystkie informacje w odmętach umysłu, rozdzielając je na wszelkie sposoby. Prócz naturalnego talentu do nauki, pojawiał się też drobny bonus. Young uwielbiał jedzenie, zwłaszcza dobrze przygotowane. Nie wybrzydzał, tolerował to po prostu zjadliwe, ale jeśli mógł drobną uwagą zapewnić sobie coś lepszego, bez wątpienia zamierzał to wykorzystać.
  — Zabójczy pudding truskawkowy? — powtórzył, zastanawiając się przez chwilę czy nie powinien go kiedyś zgarnąć podmienić podczas obiadu rodzinnego. Był jednak przekonany, że Hydra tak jak ich psy o pompatycznych imionach miała nadzwyczaj wyczulony węch. Od razu rozpoznaliby jedzenie plebsu i nie dali się tak łatwo otruć. Będzie musiał wykombinować coś innego, jeśli faktycznie zamierzał poświęcić swoją energię na uprzykrzenie im życia.
  — Wanilia mniam, truskawka fuj? Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś pojebany? Jeśli nie to ja ci to mówię. Uznałem, że powinieneś wiedzieć — powiedział w końcu przełamując nieznacznie ten wyprany z emocji, neutralny głos nutą pozytywności. Zupełnie jakby właśnie fundował mu jakiś komplement, na który zbierał się od dłuższego czasu. Przewrócił oczami na to całe "grzeczny chłopiec" powstrzymując się jednak przed wszelkimi wulgarnymi gestami. W końcu jako St. Verne nie mógł sobie pozwolić na takie prostackie ruchy. Słów jeszcze nie kontrolował, ale ręce mógł. Mimo to Othello nie działał mu aż tak mocno na nerwy. Jasne, był dziwny. Przysiadł się do niego znikąd i utrudniał mu naukę (a właściwie kompletnie ją uniemożliwiał). Niemniej był pierwszą osobą od dawna, która odezwała się do niego z własnej woli, nie oceniając go przy tym na pięćdziesiąt różnych sposobów, dobitnie sugerując że nie jest w tym mieście mile widziany. To gwarantowało mu swego rodzaju taryfę ulgową. Przynajmniej dziś. Kto wie jak daleko sięgała faktyczna cierpliwość Axela.
  — Ukryję się przed tobą w twoim zakamarku? Sprytna zagrywka, biała imitacjo teledysku Drake'a. Niemniej być może skorzystam, gdy będę chciał uniknąć kolejnej sesji z wiedzy o stołówkowym żywieniu — uniósł nieznacznie brew ku górze, kompletnie ignorując skierowane w jego stronę określenie. Południowe skrzydło, trzecie piętro, boczna klatka schodowa w auli B17, albo małe drzwiczki obok składziku woźnego. Zanotował.
  Przez chwilę wyglądał nawet jakby chciał zadać jakieś pytanie. Być może - nawet jeśli sam nie chciał się do tego przed sobą przyznać - przez ułamek sekundy w jego głowie pojawiło się jakieś zainteresowanie siedzącą naprzeciwko niego osobą. Nim zdołał je jednak z siebie wydobyć, umarło śmiercią (niezbyt) naturalną, a Axel odwrócił się patrząc przez szklane okno na zewnątrz.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

W reakcji na wypowiedziane przez blondyna słowa - i ku ich jakże żywemu, natychmiastowemu potwierdzeniu - Othello złapał się brzegu stołówkowego blatu w geście dramatycznym, inspirowanym antycznymi tragediami.
- Ja? Pojebany? - jęknął tak, jakby właśnie dopadło go najgorsze możliwe fatum, tak, jakby ktoś - jakiś prorok może? albo lepiej, zdrajca kryjący się dotąd w przebraniu najbliższego przyjaciela - wyjawił mu nagle najgorszą z możliwych prawd, coś w rodzaju "twoja matka, drogi bracie, jest jednocześnie twoją siostrą, babką i córką!" na przykład. - Nie! Och, ranisz moje serce tą potworną prawdą!
W rzeczywistości podobne diagnozy słyszał już pod swoim adresem wielokrotnie, w różnorakich kontekstach i wersjach semantycznych. Fakt czasem słowo "pojebany" zastępowane było przez jakieś inne - "pomylony", chociażby, efekt ekspresowej cenzury przeprowadzonej w umyśle nadawcy, albo po prostu synonimiczne "popierdolony", ale przekaz i efekt był zawsze taki sam. Celem było uświadomienie Othello, że nie przystaje do, czy wręcz odstaje od, normy, swoim zachowaniem, wyglądem, pomysłami na jakie wpadał, a zazwyczaj wszystkim naraz. Rezultatem zaś w zdecydowanej większości przypadków było wzruszenie ramion - krótki, beztroski gest wykonany przez ciemnowłosego chudzielca, niezłośliwe, ale wymowne: "mam gdzieś twoją opinię, kochanie".
Dziś jednak, o dziwo, Kingsley powstrzymał się od swojego zwyczajowego okazania lekkiego obruszenia - czyżby tym razem zależało mu na zdaniu rozmówcy?! - i tylko, zakończywszy króciutkie przedstawienie, posłał rówieśnikowi promienny uśmieszek.
- A kto powiedział, że będziesz się ukrywać akurat przede mną? - udał zdziwienie, jakby w życiu nie przyszło mu do głowy, że ktoś miałby powód lub ochotę unikać jego towarzystwa (w rzeczywistości doskonale zdawał sobie sprawę, że było to całkiem nierzadkie zjawisko i w wielu przypadkach nie winił tej drugiej strony) - Uwierz mi, są tu znacznie gorsi ode mnie.
I to akurat była prawda - wystarczyło się zakręcić na przykład w okolicy sportowej szatni by stanąć w twarz z kreaturami o wiele gorszymi niż nasz drogi Kingsley - trzy razy większymi w barach, wprawdzie, ale za to mogącymi zwykle pochwalić się jedną ósmą zawartości szarych komórek jakie (mimo całego tego zioła, wszystkich tych tabletek, oraz powoli wżerającej się w jego neurony depresji) zachowały się u bruneta.
- No ale nic, to chyba koniec lekcji na dzisiaj - oznajmił wreszcie, odpychając się dłońmi od krawędzi stołu. Wrzucił opróżniony kartonik po soku na tacę, porwał z talerza ostatnią frytkę i wstał - Miło było cię poznać, Gaduło - rzucił przekornie - Ale muszę już lecieć. Wiesz gdzie mnie znaleźć, jakbyś potrzebował przewodnika po UoW... Albo, gdzie się absolutnie nie pojawiać, jeśli wolałbyś nigdy mnie juz nie spotkać.
Rzuciwszy to ostatnie zdanie - a więc dając Axelowi prosty wybór - klepnął go leciutko w ramię i odszedł, nie tyle w stronę zachodzącego słońca, co w kierunku własnych spraw. Nieszczególnie pilnych. I nieszczególnie legalnych.

/zt

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wolałaby nie musieć się przejmować.
Wolałaby nie musieć się martwić.
I teoretycznie faktycznie… nie musiała. Tylko, że nie potrafiła pozbyć się tego wwiercającego się w głowę uczucia. Niezależnie od tego jak bardzo unikała Othello, jak dawno się rozstali i jak bardzo byli sobie obojętni. Chociaż nie oszukujmy się – dokładnie tak jak mu wielokrotnie powtarzała – nigdy o niej nie zapomni. I nigdy się od niej nie uwolni.
Przynajmniej od tego pełnego troski spojrzenia.
Jednego dnia usłyszała od swojej przyjaciółki, że ta widziała Kingleya w kiepskim stanie na mieście, że był z jakąś dziewczyną i no cóż… oboje wyglądali na naćpanych. Było to niepokojące, ale do przeżycia – w końcu wiedziała kim jest Othello.
Kiedy jednak kilka dni później usłyszała podobną historię od innej osoby. A jeszcze później sama spotkała go w kiepskim stanie… nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej nie chciało odpuścić.
Czy to ten moment, w którym przekroczył magiczną granicę? Gdy przestał się pilnować, gdy nałóg wziął nad nim górę?
Zastanawiała się, czy zadzwonić.
Siedziała nad telefon, wpatrywała się w ekran z kontaktem do Othello i biła z myślami.
Ostatecznie jednak nie zadzwoniła. Pół nocy przez to nie spała, ale jednak nie zadzwoniła. Za to, gdy następnego dnia zobaczyła go na uniwersyteckim korytarzu…
Zawahała się. Nie powinna się wtrącać, ale jednocześnie nie mogła tego tak zostawić. Za bardzo jej na nim zależało, za bardzo się o niego martwiła. Kupiła dwie duże kawy i po chwili zajęła miejsce po drugiej stronie stolika przy którym siedział Othello. Jeden z papierowych kubków przesunęła po blacie w kierunku chłopaka – Wyglądasz jakbyś bardzo jej potrzebował… Ciężka noc? – zapytała jak gdyby nigdy nic, ale wpatrywała się w niego tak intensywnie, że nie powinien mieć żadnych wątpliwości co do tego, że blondynka miała jakiś interes. Uważnie lustrowała jego twarz, studiowała ją i odnotowywała wszystkie możliwe oznaki jego kiepskiego stanu.
- Powiesz mi, co się dzieje, Othi? Wiesz, że się martwię… – uznała, że nie ma sensu owijać w bawełnę i użyła najmocniejszego z mocnych argumentów – troski o drugiejgo człowieka.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Gdyby - zamiast wwiercać weń zmartwione, irytująco-matczyne wręcz w jego odbiorze spojrzenie ufnych oczu - Meadow spytała Othella o jego zdanie w tej kwestii, o jego opinię na temat tego, czy faktycznie przestał się pilnować i pozwolił, by sytuacja dramatycznie wymknęła mu się spod iluzorycznej kontroli... Wówczas ciemnowłosy chłopa odpowiedziałby krótko i błyskawicznie:
Nie. Ponieważ magiczna granica nigdy nie istniała. Nie była murem, ale półprzepuszczalną membraną, przez którą rzeczy przeciskały się i przelewały poza jego kontrolą. Nie była zygzakiem drutu kolczastego oplecionego dokoła linii wysokiego napięcia, a łagodną kreską, którą można było dowolnie przesuwać, przekładać, naginać zależnie od własnej potrzeby. To, co jeszcze wczoraj było zakazane, dziś stawało się codziennością. To, o czym niedawno Othello powiedziałby, że ach, absolutnie nigdy się do czegoś takiego nie posunie, było teraz jego chlebem powszednim.
Może dla innych osób - zdrowszych, stabilniejszych, nie tak pokiereszowanych przez traumę jak on, pewne limity były nieprzekraczalne. Ale dla Othello? Granicy nigdy nie było - stanowiła tylko złudzenie, fatamorganę rozmywającą się pod palcami, gdy człowiek się doń zbliżył. I w jakimś sensie - och, był zbyt inteligentny, by tego nie rozumieć - Othello zdawał sobie z tej zależności sprawę od samego początku, od pierwszej chwili, w której, z ciekawością dziecka władającego nożyczki do kontaktu za plecami błogo nieświadomego opiekuna, wysypywał na wnętrze dłoni kilka kolorowych tabletek z należącej do matki plastikowej fiolki ukrytej na dnie łazienkowej szafki.
I ta zależność również sprawiała, że działo się z nim to, co się działo. Ale, ale, miał na swoją obronę, nigdy nie doszło by do aż takiego zaostrzenia jego stanu gdyby nie los, nieproszony wtryniający swoje trzy grosze w jego narrację i niespodziewanie stawiający mu na drodze Runę. Tak! Gdyby nie Runa i jej nagły powrót do Seattle...
To co?
To wcale nie zarywałby nocy w stanie wskazującym na spożycie o kilku prozaców za dużo?
To wcale nie włóczyłby się po wychłodzonych uliczkach Seattle w towarzystwie dopiero co poznanych ludzi oraz całej baterii narkotyków ukrytej w wewnętrznej kieszeni pilotki?
To wcale nie siedziałby tutaj, na niewygodnej płaszczyźnie stołówkowego krzesła, z głową ciężką od braku snu i z trudem trawionej przez jego organizm amfetaminy, po którą musiał sięgnąć poprzedniego wieczora by oddać zapomniany esej w terminie?
A może Runa była tylko wymówką? Może była tylko argumentem, którego chłopak zwyczajnie potrzebował by bez wyrzutów sumienia oddać się w pełni ukochanym aktom autodestrukcji.
- Nie wiem o czym mówisz - wypalił automatycznie, choć po kubek pełen kofeiny sięgnął z wyraźną wdzięcznością - Nic się nie dzieje, Meadow. Business as usual... - postukał skręconym przed chwilą papierosem (i tym razem po prostu papierosem, o dziwo!) w kant stolika i oblizał spierzchnięte wargi, przenosząc spojrzenie na blondynkę - Na ogniskach jesteśmy najlepszymi kumplami, na stołówce udajemy, że się nie znamy. No chyba, że któreś z nas akurat, nie wiedzieć czemu, ruszy sumienie... - powiedział, o wiele bardziej zadziornie niż planował. Cholera. - No chyba, że nie o to pytasz?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszystkiemu winny być los.
Albo coś innego. Albo ktoś inny. Zawsze znajdowała się wymówka, by skakać nad krawędzią, by testować wytrzymałość swojego organizmu, by wesoło przeciągać granicę. Bo tylko mu się wydawała, że nie istniała. Że nie było muru, którego nie powinien przekraczać. Był, a on bardzo niebezpiecznie się na niego wspinał i w każdej chwili mógł spaść. I to w tym wszystkim było niebezpieczne. I tego właśnie bała się Meadow. Że będzie za późno by zejść na ziemię, że wejdzie na samą górę i nie zostanie mu nic innego jak skakać na główkę… i już nie będzie dla niego ratunku.
Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Nie chciała sobie tego wyobrażać. Że mógł robić rzeczy, które sprawią, że zniknie z jej życia na zawsze, że nie będzie mogła mu pomóc. Tak… brała pod uwagę, że Kingsley mógł żadnej pomocy od niej nie chcieć, ale nie pytała go o zdanie. Gdy widzisz, że ktoś ci bliski robi głupoty to nie pytasz o pozwolenie.
Intensywnie wpatrywała się w jego wychudzoną sylwetkę. Sunęła spojrzeniem po twarzy, szyi, ramionach i szczupłych dłoniach zaciskających się na kubku z kawą. Sama swój też ściskała trochę za mocno, ale w ten sposób próbował ukryć zdenerwowanie i to, że dłonie jej po prostu drżały. Że bała się prawdy. I chociaż starała się brzmieć swobodnie to w jej „martwię się” było więcej troski i uczucia niż sama tego chciała. Zresztą podobnie jak w spojrzeniu, którym tak zawzięcie wwiercała się w Othello.
- Sumienie… – powtórzyła za nim i prychnęła, kręcąc lekko głową – Gdybyśmy udawali, że się nie znamy… to nie siedziałabym teraz przed tobą i nie robiła z siebie idiotki, próbując wyciągnąć z twojego cholernego zaćpanego i zakłamanego jestestwa prawdy o tym, co się z tobą dzieje, Kingsley. – wycedziła przez zęby, pochylając się nad stolikiem tak, żeby tylko on mógł usłyszeć jej słowa. Nie zamierzała dostarczać rozrywki studentom siedzącym w pobliżu – Ale dobrze… niech będzie, że gryzie mnie sumienie. Mało tego. Niech będzie, że nie chcę cię mieć na swoim własnym. Lubię mój święty spokój, lubię mój dobry sen i lubię to, że nie muszę się o ciebie martwić. A to jak widać… idzie nam kiepsko. – bo był doskonały w burzeniu jej poukładanego, radosnego świata, w którym ktoś taki jak Othello Kingsley ze swoją mroczną osobowością był… zdecydowanie czarnym charakterem – Potrzebujesz pomocy?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

W punkt.
Brunet wpatrywał się w siedzącą naprzeciwko dziewczynę z wyrazem twarzy oddającym zaskoczenie, szok wręcz, osoby, która nagle zamiast łagodnego dotyku gładkiej dłoni poczuła na policzku siarczyste uderzenie wymierzone otwartą ręką. Au, cholera!
W punkt.
Nie było chyba bowiem na świecie określenia, które oddawałoby bieżący stan rzeczy w rzeczywistości Othello Kingsley'a niż cholerne, zakłamane, zaćpane jestestwo. Pierwszy epitet opisywał to, jak chłopak się czuł; drugi - jaką formę przyjmowało jego życie; trzeci - co z nim robił. Sumiennie, wytrwale, teraz już nie tylko w weekendy albo dla uczczenia zaliczonego (lub opłakania niezdanego) egzaminu, a codziennie.
Chwilę zajęło, nim Othello był w stanie spiąć myśli i przymknąć rozchylone lekko w wyrazie absolutnego osłupienia, wargi.
- Dobra, jasne. Ma to sens - powiedział wreszcie. Upłynęło kilka dłuższych, dziwnych chwil, ale Kingsley poczuł, że udaje mu się w końcu otrzepać z pierwszego stanu zdumienia. Cios oponenta zawrócił nim, pozbawił go na moment równowagi, obrał ze zbroi wymówek i udawanego twardzielstwa... Ale, ale... Othello był szybki. Sprawny, gibki, mimo nigdy niedogojonych obrażeń odniesionych po balu maturalnym oraz refleksu stępionego mgłą używek... A więc teraz zbierał się już z podłoża, wracał na pozycję wyjściową: obronną. Nie miał zamiaru się dać, nie tak szybko. No i nie Meadow Adler, na miłość boską. - Ale zanim zaczniesz mi tej pomocy udzielać, skarbie ... - Upił łyk kawy, parszywej w smaku zresztą, a w jego oczach malował się tylko absolutny chłód i rzucane dziewczynie wyzwanie. Chcesz mnie ratować, huh? A z tym sobie poradzisz? Chcesz sobie z tym w ogóle radzić? Pakować się w to dobrowolnie? - Zastanówmy się lepiej, dla kogo to robisz. Dla mnie? Bo jestem biednym... Jak to leciało? Zakłamanym ćpunem, czy nie tak? - słowa ostre jak żyletka wbita w centrum białej tabletki na moment przed przeobrażeniem jej w gładź pyłu sprawnymi, wprawnymi ruchami dłoni - Dla mnie? Czy dla siebie, bo może nie mieli już miejsc w studenckiej organizacji charytatywnej, a ty musisz sobie dozbierać punktów do stypendium pracą wolontariacką, co?
Nie wiedział, dlaczego tak bezdusznie ją atakuje, dlaczego zachowuje się jak wściekłe zwierzę, które szczerzy kły na dłoń próbującego je nakarmić właściciela.
- Nie potrzebuję pomocy.
Gówno prawda. Nawet on, w całej swojej butności i ignorancji, wiedział, że to kłamstwo.
Ale (dlaczego?!) tak kurewsko trudno było tę pomoc zaakceptować.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mogła się domyślić, że będzie walczył, prawda? Było to widać już po pierwszej sekundzie tego spotkania. Dlatego ostatecznie uniknęła zaskoczenia, które malowało się na twarzy Othello. Przygotowała się, że na jej cios odpowie kilkoma swoimi.
Starała się jednak pozostać niewzruszona. Uparcie się w niego wpatrywała, być może tak chcąc go jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi. Bo już nie prychała. Nawet nie drgnęła, gdy zaczął ciskać w nią tymi oszczerstwami.
Bo wiedział… cholera, musiał wiedzieć, że to nie miało w sobie ani grama prawdy. Znał ją – prawdopodobnie lepiej niż mu się wydawało. A w tym momencie przemawiało przez niego tylko i wyłącznie to, nad czym stracił kontrolę. Widziała go już w różnym stanie, naprawdę. To, co teraz miał w spojrzeniu… aż przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, ale lata życia w jej rodzinie sprawiły, że potrafiła zachować kamienną twarz, gdy zachodziła taka potrzeba. A teraz zachodziła.
Gdy pokażesz strach – zwierzę cię zaatakuje.
- A może dlatego, że zależy mi na twoim chudym tyłku, bo to, że nie jesteśmy razem nie znaczy, że mogę spokojnie patrzeć jak staczasz się na dno. – znów zdecydowała się najbardziej szczerą odpowiedź, dalej brnąć w to, że jeśli będzie szczera, będzie mówiła o swoich uczuciach do niego, o tym że naprawdę się o niego martwi – będzie mu ciężej to zignorować. Że może w ten sposób przebije się przez obojętność Kingleya, że w ten sposób załagodzi złość, w której się teraz ciskał – Zdążyłam się w tobie zakochać, Kinglsey. I chociaż z całych sił próbujesz to spierdolić to nie znaczy, że tak nagle przestaniesz mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Że będziemy się pieprzyć pod wpływem tequili, a później będę ignorować fakt, że siedzisz na uczelnianej stołówce, a w żyłach masz pierdoloną tablicę mendelejewa. Widziałeś się? Patrzyłeś na siebie w lustrze? Jesteś w stanie jeszcze to robić? – wyrzucała z siebie słowa, które ani trochę nie były miłe czy przyjemne, ale ciągle zachowywała spokój. Sama była w szoku, że jeszcze jej się to udawało – Nie chcesz mojej pomocy, dobrze. Ale jakiejś potrzebujesz.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Zależy mi na tobie...
Słowa jak sztylet, wbity przez szczelinę żeber pod odpowiednim kątem, do oporu, aż do miejsca, w którym metaliczna powierzchnia ostrza przechodzi w płaszczyznę rękojeści.
Staczasz się na dno...
Sztylet przekręcony znienacka, pewnie - teraz, gdy wydawało się, że na samym wbiciu się skończy, ale nie, nie, nie mogło być tak łatwo, cios był podwójny, a rana - z chirurgicznie precyzyjnego, czystego, estetycznego przecięcia przerodzona nagle w wyrwę o nieregularnych, poszarpanych kształtach - może nigdy się nie zagoi.
Gdyby był zupełnie trzeźwy, Othello pewnie podołałby reagowaniu szybciej, sprawniej, adekwatniej. Odparłby atak z większą prędkością, odpowiedział pięknym za nadobne, ale...
Albo nie potrafił, albo podświadomie nie chciał, albo po prostu nie mógł, gdyż wyczerpał już wszystkie siły. Siły pożytkowane na wieczną walkę, na wieczną obronę przed tymi, którzy... jak Meadow właśnie... chcieli mu po prostu pomóc.
Była szczera? Była szczera nie tylko opisując swoją troskę, ale także - a może przede wszystkim - przyznając się jawnie, werbalnie, do miłości? Żywionej doń kiedyś (a teraz?! - pewna część Othello nie mogła się powstrzymać przed krążeniem dokoła tej myśli... albo marzenia)?
No to on też będzie szczery. A co mu szkodzi. Sama się o to prosiła, sama się odsłaniała, stając przed nim niby z tym sztyletem, a tak naprawdę kompletnie nieuzbrojona, z pustymi, rozwartymi dłońmi, z obnażonym sercem, próbując skomunikować się z nim na zupełnie innej, głębszej, prawdziwszej płaszczyźnie.
Sama się zatem prosiła - Othello przesunął papierowy kubek po stole, zatrzymując go wreszcie ruchem dłoni niemal na samej krawędzi blatu i pochylił się w stronę blondynki z chudymi plecami wygiętymi w pałąk, paciorkowatą struną kręgosłupa napiętą zaś w ich centralnym punkcie (był tak chudy, że kręgi można było policzyć z sukcesem i przez materiał koszulki). Oddech bruneta spłycił się, palce zagięły w szponowatym geście.
Zwierzę gotowe do ataku...
...samobójczego, przez autodestrukcję.
- "Potrzebuję" i "chcę" to są dwa różne pojęcia, Meadow - wysyczał przez zęby. Błagał o pomoc i odrzucał ją jednocześnie. Między słowami kryła się prośba o ratunek, w słowach - jasny komunikat, że nie chce, nie lubi, nie będzie, jak odmowa wygaworzona przez krnąbrne, uparte dziecko odmawiające jedzenia warzywek. - Mogę sobie więc potrzebować, jasna sprawa... Ale z-r-o-z-u-m, do cholery - w jego zwykle łagodnie piwnych, teraz nagle pociemniałych zaś tęczówkach, zatańczył przerażający niemal rodzaj chłodu; chłodu, jaki mieszka tylko w ludziach nieodwracalnie zranionych, złamanych, takich, którzy już się chyba poddali w walce o samych siebie - Że jej nie chcę. Tej pomocy, okay? Twojej, niczyjej. Nie chcę. Nie będę się powtarzał, powiem to tylko raz, okay? Nie zawracaj sobie głowy.
Nawet jeśli dla mnie - ale te słowa już tylko zastygły na jego języku jak skapujący ze świecy na delikatną tkankę skóry wosk, niewypowiedziane - będzie to oznaczać...
(Śmierć).

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „University of Washington”